-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-08-17
2021-05-24
2021-03-30
2021-02-08
9/10
"Kobieta z wydm" to bodajże najsłynniejsza powojenna powieść z Japonii i prawdopodobnie zasługuje na miano jednej z najlepszych. A z pewnością jest najlepszą powieścią, w której słowo "piasek" potrafi się 10 razy pojawić na jednej stronie. Kōbō pisze naprawdę przyjemnie i obrazowo, a akcja płynnie za sprawą strumienia świadomości. Ale przede wszystkim jest to jedno z tych dzieł kultury, które doskonale broni się rozumiane w sposób dosłowny, bowiem fabuła sama w sobie jest naprawdę ciekawa i wciągająca, choć prawdziwą wartość przedstawia dzięki ilości możliwych interpretacji.
Osobiście lubię interpretację, która na pierwszy plan wysuwa małżeństwo. Według niej, zwabienie bohatera do domu samotnej kobiety i zmuszenie go do zamieszkania z nią byłoby alegorią presji społecznej, nacisków na młodego mężczyznę do ożenku i "ustatkowania się". Kobieta, choć nie jest winna tego stanu rzeczy, staje się wtedy obiektem ataków mężczyzny jako ucieleśnienie jego braku wolności. Wydostanie się z takiej sytuacji spotykałoby się ze stałym sprzeciwem ze strony społeczności, czy też rodziny zaślubionej mu kobiety.
Nie jest może to najtrafniejsza interpretacja, a na pewno nie jedyna. Piasek i syzyfowa praca związana z nim być może jest alegorią żmudnej pracy zarobkowej - takiej, która pozwala jedynie na utrzymanie się, nigdy zaś na poprawę bytu. Szczytem luksusu dla kobiety jest wymarzone radio, dla mężczyzny towarem, który zapewnia poczucie spełnienia jest alkohol i papierosy. Przesypywanie jest też pracą, która po prostu ogłupia i ogranicza pracujących. Początkowo mężczyzna krytykuje postawę kobiety, która nie widzi świata poza pracą, później jednakże sam zaczyna ją podzielać i odnajduje w niej swój własny, ale wątły sens.
Osobiście w "Kobiecie z wydm" nie odnajduję grama surrealizmu, poza nielicznymi onirycznymi scenkami rozważań bohatera na temat swojego przeszłego życia. Można tu zauważyć co prawda zamierzone lub nie podobieństwa do kafkowskiej atmosfery, gdyż mężczyzna z powieści Kōbō jest w takiej samej sytuacji bez wyjścia, co Józef K. z "Procesu" czy bohater z "Zamku". Tak więc "Kobieta z wydm" to jedna z ciekawszych powieści, jakie przyszło mi czytać.
9/10
"Kobieta z wydm" to bodajże najsłynniejsza powojenna powieść z Japonii i prawdopodobnie zasługuje na miano jednej z najlepszych. A z pewnością jest najlepszą powieścią, w której słowo "piasek" potrafi się 10 razy pojawić na jednej stronie. Kōbō pisze naprawdę przyjemnie i obrazowo, a akcja płynnie za sprawą strumienia świadomości. Ale przede wszystkim jest to jedno z...
2021-02-08
9,5/10
"Nieznośna lekkość bytu" to najsłynniejsza książka napisana po czesku i jedna z niewielu, którą można określić mianem romansu filozoficznego. Kundera na przykładzie fikcyjnych postaci powiązanych związkami uczuciowymi i cielesnymi wykłada czytelnikowi swoją filozofię na temat egzystencji, a także przedstawia życie inteligencji w komunistycznych Czechach okresu praskiej wiosny.
Użyte wyżej słowo "wykłada" jest kluczowe, ponieważ Kundera ma specyficzną manierę wyjaśniania swoich przemyśleń krok po kroku, jak małemu dziecku. Bywa to momentami bardzo irytujące, zwłaszcza pod koniec książki, choć z początku miało to swój pewien urok. Jego przemyślenia i wnioski są na ogół ciekawe, choć ich autorytaryzm potwornie drażni, tak samo jak używanie silnie nacechowanych słów jak "kicz" i "gówno" w celu zwiększenia siły oddziaływania słów czasami aż do przesady. Z powodu tych filozoficznych wstawek powieść czasem zbliża się do traktatu filozoficznego, wciąż przystępnego i ciekawego, jest nim jednak tylko w przerywnikach pomiędzy opowiadaniem życiorysu czwórki bohaterów.
Związki i relacje pomiędzy czwórką głównych bohaterów i pomniejszych postaci epizodycznych są natomiast wyśmienite, wysmakowane, opisane z tytułową lekkością, w tym swoistym "flaubertowskim" tonie. Kolejne sytuacje i epizody z życia Tomasza i Teresy, Sabiny i Franza śledzi się bardzo szybko, tę książkę łatwo połknąć. Choć i tutaj drażniło mnie czasem, że Kundera nie daje czytelnikowi żadnego miejsca na jego własną interpretację, tylko wyjaśnia wszystko wprost i nie pozostawia żadnych niewiadomych, niejako narzucając czytelnikowi własne zdanie, tak jak w wypadku wspomnianej filozofii. Tutaj jednak zdecydowanie łatwiej jest to wybaczyć, gdyż związane jest to ze specyficznym stylem snutej opowieści i prowadzonej narracji, która czasem "łamie czwartą ścianę". Sama historia relacji czwórki ludzi posiada w sobie niezwykłą magię już od początkowych stron powieści, ponieważ czuć wyraźną "chemię" panującą pomiędzy nimi. Postacie są wykreowanie mistrzowsko, a przy tym sprawiają wrażenie zwyczajnych i przeciętnych ludzi, choć wywodzących się z kręgów typowo inteligenckich. Ich działania, nie zawsze sensowne i prawidłowe, dogłębnie są umotywowane. Kundera po prostu czuje specyfikę ludzkiej natury i skłania do poszukiwań głębszego sensu i logiki w egzystencji nie tylko Tomasza, Teresy, Sabiny i Franza, ale także w naszej własnej.
Jedne z najciekawszych fragmentów powieści dotyczą samych Czech, nastrojów polityczno-społecznych w czasie zimnej wojny, wydarzeń roku 1968 i życia w ustroju komunistycznym. Ciekawe, jak ta rzeczywistość była zbliżona do polskiej, ale jednocześnie inna. Łączy nas z Czechami wiele wspólnego i przez to wiele momentów książki wydawało mi się "znajomych", ale Polacy nie przeżyli prawdziwej inwazji.
"Nieznośna lekkość bytu" to naprawdę świetna książka z cudownie opisanymi relacjami i wspaniale uchwyconymi realiami czeskiego komunizmu, absolutny klasyk i pozycja, której nie można ominąć. Szkoda jednak, że Kundera przynajmniej w tej powieści ma manierę wymądrzania się i mówi wszystko wprost, co oddala tę powieść od chlubnego tytułu arcydzieła. Wciąż jednak będzie to jedno z moich ulubionych dzieł literackich.
9,5/10
"Nieznośna lekkość bytu" to najsłynniejsza książka napisana po czesku i jedna z niewielu, którą można określić mianem romansu filozoficznego. Kundera na przykładzie fikcyjnych postaci powiązanych związkami uczuciowymi i cielesnymi wykłada czytelnikowi swoją filozofię na temat egzystencji, a także przedstawia życie inteligencji w komunistycznych Czechach okresu...
2021-03-14
8,5/10
Debiutancki "Żart", choć mniej popularny od słynnej "Nieznośnej lekkości bytu", bywa uznawany za najlepszą powieść Milana Kundery, czołowego pisarza z Czechosłowacji. Jest to powieść na poły autobiograficzna, zawierająca doświadczenia pisarza z życia w ustroju komunistycznym, ale podobnie jak przyszła "Nieznośna" to przede wszystkim, jak stwierdził sam autor, historia miłosna.
Tematyka tej powieści porusza się wokół trzech chyba typowych dla Kundery (a przynajmniej pojawiających się także we wcześniej przeczytanej przeze mnie "Nieznośnej") zagadnień - życia w komunistycznym państwie, egzystencjalizm oraz miłość i erotyka. Zazwyczaj przy analizowaniu "Żartu" zauważa się przede wszystkim wymowę polityczną, krytykę nie tyle co ustroju i idei komunistycznych, co raczej ideologicznego fanatyzmu, czego symbolem staje się tytułowy żart głównego bohatera z ustroju, co prowadzi do jego życiowego wykolenienia. Chciałbym zaklasyfikować w swoich wirtualnych półkach "Żart" jako powieść satyryczną i humorystyczną, ale niestety nic tu nie jest przejaskrawione, a jeśli na kartach powieści pojawia się humor, jest on bardzo gorzki i przytłaczający. Kundera stara się nas przekonać, że choć życie może się wydawać nam nieśmiesznym żartem, a naszą egzystencją nie rządzi żadne fatum czy przeznaczanie a raczej ironia losu, to chcąc nie chcąc musimy się z tym pogodzić i starać się żyć dalej. Chowanie uraz, pielęgnowanie w sobie nienawiści czy próby zemszczenia się są nie tylko szkodliwe dla naszej duszy i spokoju psychicznego, co po prostu bezsensowne.
Warstwa intelektualna "Żartu" jest bardzo satysfakcjonująca i również przemawia do mnie warstwa miłosno-erotyczna, ta jednak bardziej przemawiała do mnie w "Nieznośnej". Ciężko mi nieustannie nie porównywać obu tych dzieł Kundery, bo są w gruncie rzeczy podobne. W "Żarcie" wyśmienity jest bardziej subtelniejszy splot relacji kilku głównych bohaterów, a także przedstawienie sytuacji konfliktowych jako zwykłych nieporozumień w komunikacji. "Żart" jest w warstwie formalnej zdecydowanie lepszy. Filozoficzno-egzystencjalne rozważania autora nie są tak nachalne i autorytarne, narracja jest skomplikowana przez zaburzenie chronologii i pomieszanie narracji, prowadzonej z punktu widzenia czterech bohaterów, z których na czoło wysuwa się oczywiście. Pod względem zabiegów narracyjnych, zabawy z chronologią i indywidualizacji języka bohaterów dzieło Kundery zdecydowanie przypomina mi wybitną "Wściekłość i wrzask" Faulknera. "Żart" jest więc pewną narracyjną łamigłówką, ale czytelnik nie powinien mieć szczególnego problemu by ją rozwiązać i podążać za fabułą.
Brakowało mi jednak w powieści tej niezwykłej i specyficznej magii, którą czułem przy pierwszym czytaniu "Nieznośnej". W "Żarcie" znajdzie się sporo trudniejszych momentów, gdy nawet lekka narracja staje się ociężała i dość przytłaczająca. Powoduje to w pewnym stopniu pesymistyczna wymowa i cały głęboko przygnębiający nastrój dzieła, w którym wbrew tytułowi "Żart" jest utrzymany. Nie powinno to być właściwie wadą, zwykle lubię przygnębiające i trudne dzieła kultury, ale tutaj czegoś wyraźnie mi zabrakło. Być może miałem zbyt wysokie oczekiwania po zachwycie "Nieznośną". Wciąż jest to świetny debiut autorski, zachęcający do dalszego zgłębiania twórczości Milana Kundery, co raz bardziej urastającego na jednego z moich ulubionych autorów.
8,5/10
Debiutancki "Żart", choć mniej popularny od słynnej "Nieznośnej lekkości bytu", bywa uznawany za najlepszą powieść Milana Kundery, czołowego pisarza z Czechosłowacji. Jest to powieść na poły autobiograficzna, zawierająca doświadczenia pisarza z życia w ustroju komunistycznym, ale podobnie jak przyszła "Nieznośna" to przede wszystkim, jak stwierdził sam autor,...
2021-02-21
9/10
Wszyscy znają muzykę Griega do "Peer Gynta", ale samemu "Peer Gyntowi" nie poświęca się niestety wystarczającej uwagi, choć co poniektórzy zapewne czytali późniejsze dramaty Henrika Ibsena. Jest to zwieńczenie "młodzieńczej", niejako romantycznej twórczości słynnego dramatopisarza, zanim ten zabrał się za tworzenie uznanych arcydzieł w nurcie naturalizmu, ale przede wszystkim swego rodzaju norweski epos narodowy ujęty w formę dramatu romantycznego.
Pod wieloma względami "Peer Gynt" to wesoła trawestacja "Fausta" Goethego, na co wskazują m.in. liczne kryptocytaty i mniej bezpośrednie nawiązania. Nie jest to jednak przerobienie tych samych motywów co Goethe w swoim opus magnum, bowiem Ibsen zajmuje się między innymi krytyką "letniej" postawy życiowej reprezentowanej przez głównego bohatera, nieustannie unikającego działania i jasnego określania siebie by nie doprowadzić siebie do straty jakiejkolwiek okazji życiowej, w efekcie prowadząc siebie do cierpienia. Autor wdaje się także w polemikę z niemieckimi klasykami filozofii, rozważa czym jest piękno, skąd się bierze cierpienie oraz satyryzuje samych Norwegów i ich postawy, zwłaszcza nastroje ultrapatriotyczne po odzyskaniu niepodległości od Danii. Ponadto, jak zapewnia wstęp i opracowanie wydania Ossolineum, dramat porusza znacznie więcej głębokich aspektów filozoficzno-społecznych.
Problematyka "Peer Gynta" jest więc równie wzniosła i bogata co przywołany wyżej "Faust", ale dramat Ibsena, choć całkiem długi, nie cierpi na wskutek gigantomanii. Pisarz mistrzowsko operuje groteską i komizmem, które skrywają pod sobą tony tragizmu, bowiem buńczuczna postawa głównego bohatera to jedynie przykrywka ukrywająca jego nieustanny ból istnienia. Ten smutek ukryty pod wesołą i zabawną atmosferą, jaką jest "Peer Gynt" wypełniony, zdaje się doskonale oddawać ogólny charakter samych Norwegów. Ponadto Ibsen prawie całkowicie wykorzystuje tu możliwości, jakie daje pisarzowi forma dramatu romantycznego - brak podziału na sceny (zamiast tego są odsłony), poszczególne akty są nierówne, akcja swobodnie przemieszcza się od Norwegii po Maroko, oraz wykonuje gwałtowne skoki czasowe. Do tego dorzucony zostaje, zwłaszcza na początku, klimat bajkowej ludowości, całkiem realistyczny obraz norweskiej wsi, zagadkowe alegorie oraz motywy zaczerpnięte z norweskich legend.
Podejrzewam, że dzieło niestety wiele traci w przekładzie (skądinąd bardzo dobrym), ale pod prawie każdym względem "Peer Gynt" w moim odczuciu przewyższa bardziej znanego "Fausta". Przede wszystkim forma i długość dramatu nie nudzi, wręcz przeciwnie - wiersze Ibsena czyta się niezwykle przyjemnie, a pewne znużenie odczułem dopiero na sam koniec ostatniego aktu. Przygody Gynta, choć liczne, powtarzają się tylko gdy służą Ibsenowi do wykazania wewnętrznej analogii. Świetne dzieło, niezwykle niedoceniane, zdecydowanie warte przeczytania.
9/10
Wszyscy znają muzykę Griega do "Peer Gynta", ale samemu "Peer Gyntowi" nie poświęca się niestety wystarczającej uwagi, choć co poniektórzy zapewne czytali późniejsze dramaty Henrika Ibsena. Jest to zwieńczenie "młodzieńczej", niejako romantycznej twórczości słynnego dramatopisarza, zanim ten zabrał się za tworzenie uznanych arcydzieł w nurcie naturalizmu, ale przede...
2021-02-08
8/10
Gdy sięgałem po "Podróże Guliwera", wiedziałem tylko, że jest to powieść traktowana jako część kanonu książek dla młodzieży, a także kojarzyłem motyw z krainą Lilliputów. Jednakże w miarę czytania zauważyłem, że nie jest to po prostu powieść przygodowa, a podróże tytułowego Guliwera nie kończą się na Lilliputach.
"Podróże Guliwera" zawierają w sobie cztery osobne części poświęcone pobytowi Lemuela Guliwera w czterech różnych krainach, które jednak odpowiadają sobie nawzajem. Najpierw podróżnik trafia do krainy Lilliputów, gdzie jest mocarzem, traktowanym przez króla jako broń przeciwko wrogiemu królestwu. Okazuje się jednak, że kraj Lilliputów rozdarty jest konfliktem wewnętrznym pomiędzy dwoma stronnictwami i pogrąża się w stagnacji i dekadencji. Sam Guliwer pada ofiarą rozgrywek politycznych na królewskim dworze, po czym postanawia opuścić Lilliputię. Po krótkim pobycie w Anglii znów wypuszcza się na morze i trafia tym razem do krainy olbrzymów, gdzie Guliwer jest wystawiony na nieustanne niebezpieczeństwa i traktowany jak zabawka. W ten sposób Swift buduje kontrast pomiędzy dwiema krainami, tym razem przedstawiając kraj olbrzymów jako państwo dość sprawnie zarządzane przez oświeconego króla.
Trzecia część powieści jest chyba najsłabsza, bowiem w niej Guliwer trafia na latającą wyspę Laputę, która znajduje się we władaniu wiecznie zamyślonych filozofów, muzyków i matematyków. W tej części Swift przedstawia dziwaczny kraj nieudolnych wynalazców, których pomysły są zawsze mało praktyczne. W ostatniej jednak bohater trafia do prawdziwej utopii - kraju zarządzanego przez humanoidalne konie, które kierują się we wszystkim naturalną cnotą i przenikliwym rozumem, nie wiedząc czym jest kłamstwo albo konflikt. Ludzie w tej krainie są złośliwymi i zdziczałymi zwierzętami, które służą koniom. Ta część "Podróży Guliwera" jest kluczowa i zdecydowanie najważniejsza w całej książce. To właśnie tutaj Swift najbardziej przechodzi w satyrę, obnażając wszystkie ludzkie przywary i dochodząc do wniosku, że człowiek niczym nie różni się od dzikich zwierząt kierowanych instynktem, posiadającym tylko pozory intelektu. Kraina koni jest tak wspaniałym miejscem, że Guliwer z niezwykłym żalem zmuszony jest opuścić ją, a po długotrwałym pobycie wśród cnotliwych koni jeszcze przez kilka lat będzie czuł fizyczną odrazę do zwykłych ludzi.
Jak się więc okazuje, dzieło Swifta jest bardzo brutalną satyrą i wręcz pamfletem przeciwko człowiekowi i jego społeczeństwu, ale też parodią popularnych wówczas powieści podróżniczych. W oryginalnej wersji zdecydowanie nie jest to powieść dla młodzieży. "Podróże Guliwera" czyta się całkiem nieźle, ale czułem się wielokrotnie zniesmaczony fragmentami dotyczącymi opróżniania (z nieznanych mi przyczyn Swift ma do nich duże upodobanie), czy też ogromnymi dawkami seksizmu i rasizmu (w żadnej innej znanej mi powieści epoki oświecenia kobiety nie zostały przedstawione tak źle). "Podróże Guliwera" Swifta przypominają bardziej skomplikowaną wersję "Kandyda" Woltera. Pod niektórymi względami powieść jest bardziej pomysłowa, silniej uderzająca w naturę ludzką i absurdy cywilizacji, pod innymi jest mniej uniwersalna, mocniej osadzona w czasach wczesnego oświecenia. Jest to też mało subtelny panegiryk na cześć XVIII-wiecznej Anglii, jej oświeconej konstytucji, sprawnego rządu i łagodniejszej wersji kolonializmu.
8/10
Gdy sięgałem po "Podróże Guliwera", wiedziałem tylko, że jest to powieść traktowana jako część kanonu książek dla młodzieży, a także kojarzyłem motyw z krainą Lilliputów. Jednakże w miarę czytania zauważyłem, że nie jest to po prostu powieść przygodowa, a podróże tytułowego Guliwera nie kończą się na Lilliputach.
"Podróże Guliwera" zawierają w sobie cztery osobne...
2021-02-10
6,5/10
"Pierścień Wielkiej Damy" to jedyne dzieło dramatyczne Norwida, które spełnia założenia stworzonego przez poetę gatunku "białej tragedii", czyli tragedii bez rozlewu krwi, mającej być przeciwieństwem krwawej tragedii Szekspirowskiej i romantycznej. Gatunek ten niestety się nie przyjął wśród XIX-wiecznych dramaturgów i właściwie umarł wraz z Norwidem. Szkoda, bo po samym "Pierścieniu Wielkiej Damy" widać spory potencjał wybranych założeń.
Akcja dramatu toczy się w willi hrabiny Harrys (Harris) na angielskiej prowincji, a jego tragizm jest całkowicie realistyczny, ściśle związany z prozą przyziemnego życia. Bohaterem dramatu jest pochodzący ze Szkocji poeta Mak-Yks o idealistycznym spojrzeniu na życie, potajemnie zakochany w hrabinie. Dramat nie jest długi, ale można odnieść wrażenie, że bardzo wolno się rozwija. Pierwszy akt to głównie przedstawienie postaci Mak-Yksa, jego poglądów i zainteresowań. Drugi akt prezentuje chłodną i wyniosłą hrabinę, zupełnie przeciwstawną wrażliwemu poecie. W trzecim akcie dopiero dochodzi do właściwej sytuacji z tytułowym pierścień, o którego kradzież zostaje oskarżony poeta. Jedną z cech jest pozornie szczęśliwe, ale gorzkie i niejednoznaczne moralnie zakończenie, które w moim odczuciu przybliża norwidowską "białą tragedię" po prostu do tradycyjnej tragikomedii.
Mimo trudności, jaką jest język Norwida i treści filozoficzne dominujące w pierwszym akcie, "Pierścień Wielkiej Damy" całkiem szybko się czyta i pozostawia ogólnie pozytywne wrażenie. Nie jest to szczególnie wielkie dzieło, ale to próba wypracowania nowego gatunku dramatycznego w epoce rządzonej przez powieść, co prawda całkowicie nieudana, ale jednak. Jest to także świadectwo tego, jak szalenie oryginalnym jest Cyprian Kamil Norwid na tle innych przedstawicieli polskiej literatury, mimo że jego utwory na ogół (przynajmniej mnie) nieszczególnie zachwycają.
6,5/10
"Pierścień Wielkiej Damy" to jedyne dzieło dramatyczne Norwida, które spełnia założenia stworzonego przez poetę gatunku "białej tragedii", czyli tragedii bez rozlewu krwi, mającej być przeciwieństwem krwawej tragedii Szekspirowskiej i romantycznej. Gatunek ten niestety się nie przyjął wśród XIX-wiecznych dramaturgów i właściwie umarł wraz z Norwidem. Szkoda, bo po...
2021-02-08
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych drobnych mankamentów, "Kandyd" działa jako satyra na niezachwiany optymizm Leibniza.
"Kandyd" Woltera jest od pierwszych stron naszpikowana szyderą i bezlitosną, ale dość niewyszukaną ironią. Aspekty humorystyczne w raczej nie dotarły do mnie, z wyjątkiem nielicznego humoru słownego. Zabawne były też te wszystkie cudowne ocalenia - postaci, które umierały wcześniej w paskudnych okolicznościach, nagle okazały się całkiem żywe, choć nie zawsze zdrowe. Interesujące również były liczne nawiązania do prawdziwych wydarzeń i postaci, choć raziła mnie w tym niekonsekwencja autora, który z początku starał się zamaskować niektóre rzeczy pod fikcyjnymi nazwami (Bułgarowie/Prusacy i ich konflikt z Awarami/Francuzami - wojna siedmioletnia), a potem z tego zrezygnował.
Nie mogę powiedzieć, żeby "Kandyd" mi się nie podobał. Racja, jest dość naiwny w swojej wymowie i przesadny w formie, ale spełnia swoją satyryczną rolę. Można nawet powiedzieć, że jego fabuła jest dość zajmująca. Nie jest to jednakże na tyle wybitne dzieło, by stawiać je na piedestale i umieszczać na listach najlepszych powieści wszechczasów. Wciąż jednak warto znać "Kandyda", zwłaszcza jego najlepszy fragment, czyli wizytę w utopijnym El Dorado.
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych...
2021-02-10
2021-02-14
2021-02-11
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony przez rówieśników w prestiżowej szkole Św. Krzysztofa, zostaje wzięty pod skrzydła przez dozorcę Nestora. To on zaszczepia w umyśle zamkniętego sobie chłopca fascynację symboliką ukrytą w niepozornej codzienności; rzeczach, na które nikt "zwyczajny" nie zwraca uwagi.
Autor sięga tutaj do popularnych motywów freudowskich. Gdy Abel Tiffeauges dorasta, nie odnajduje się w społeczeństwie przedwojennej Francji, na co mają wpływ analizowane w dzienniku przeżycia z dzieciństwa. Dosłownym i zarazem metaforycznym wyzwoleniem jest dla niego wybuch drugiej wojny światowej. Abel bierze więc udział najpierw w "dziwnej wojnie" gdzieś w Alzacji, a po dostaniu się do niemieckiej niewoli zostaje przewieziony na wschód III Rzeszy. Prusy Wschodnie, mityczna Hiperborea, stają się dla niego nowym domem, z którym wiąże nadzieje na nadejście "czegoś", czego wyczekiwał całe swoje dotychczasowe życie. Pracowitość i potulność Abla szybko zostaje dostrzeżona przez przełożonych, co wraz z jego zdolnością przystosowania się do nowych warunków, skutkuje szybkim awansem w totalitarnym państwie.
Jeśli czytelnika, tak jak mnie, nie zainteresuje dość osobliwy portret psychologiczny bohatera, to na pewno zaciekawi bardzo dogłębne przedstawienie niemieckiej machiny wojennej w od strony cywili oraz szczegółowy opis Prus Wschodnich pod władzą nazistowską. Na podstawie prezentowanej charakterystyki nazistowskiej Niemiec, godnej wprawnego historyka, można wyrobić sobie ogólne spojrzenie na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki państwa totalitarnego, skupionego na produkcji, służącej tylko dwóm celom - wojnie i ideologii. Ponadto ciekawe są same drobne obserwacje czynione przez Abla, oraz dostrzeżenia symbolicznego znaczenia w sytuacjach, w których dla większości ludzi po prostu nie ma głębszego sensu. Jest tu jednak naprawdę sporo wojennego klimatu, choć większość fabuły toczy się daleko od samych działań wojennych, a także atmosfery pewnej mistyczności, uzyskanej nie tylko dzięki nawiązaniom do tytułowej ballady Goethego, ale też z racji umiejscowienia akcji wśród dzikich puszcz, tajemniczych zamków i nazistowskich placówek.
Powieść napisana jest całkiem dobrze, ale potrafi zmęczyć. Do tego ciężko ją właściwie porządnie zrozumieć i zanalizować. Myślę jednak, że zdecydowanie warto po nią sięgnąć dla samego mistycznego klimatu i tematyki drugowojennej. Niemniej wypadałoby ostrzec wszelkich chętnych do sięgnięcia po powieść Tourniera - na kartach powieści znajdzie się sporo dziwności, jak chociażby specyficzna (choć według mnie daleka od pedofilskiej) fascynacja Tiffaugesa młodymi chłopcami oraz całkiem liczne fragmenty poświęcone defekcji i symboliki fallicznej. Jednak dla mnie nie było w tym nic zdrożnego, ponieważ te elementy naturalnie łączyły się z tematyką podejmowaną przez "Króla Olch".
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony...
2021-02-07
9,5/10
Po lepszym przemyśleniu "Kaina" Byrona doszedłem do wniosku, że jest to naprawdę wybitny dramat. Angielski poeta wziął w nim na warsztat oklepaną i wręcz prostacką biblijną historię pierwszego zabójcy, czyli tytułowego Kaina. To co jednak z niej wycisnął przechodzi ludzkie pojęcie!
Początek jest dość zwyczajny - "pierwsza rodzina", czyli Adam i Ewa oraz ich dzieci (co ciekawe, także Ady i Selli, sióstr i małżonek Kaina i Abla), wspólnie zanosi modły do Boga. Kain jednak od razu daje się poznać jako romantyczny buntownik odmawiając modlitwy poprzez stwierdzenie, że po prostu nie ma za co dziękować Bogu, bo od Niego nic jeszcze nie otrzymał.
Ta buńczuczna postawa zostaje zauważona przez anioła Lucyfera, który zaczyna kusić Kaina i podsycać jego zwątpienie względem dobroci Boga. Ten iście faustowski motyw jest jednak znacznie lepiej wykorzystany niż w dramacie Goethego, u którego diabeł niesie głównie pewną jarmarczność. Byronowski szatan jest istotą niezwykle inteligentną i przebiegłą, bardzo subtelnie podburza on Kaina, czyniąc to niemal niezauważalnie. W czasie ich rozmowy wychodzi na jaw, że Kain cierpi na romantyczny weltschmerz, obsesyjnie myśli o śmierci, której jeszcze nie było na świecie (ta pojawi się dopiero z zamordowaniem Abla), nie potrafi pojąć dlaczego został obarczony pierworodnym grzechem rodziców, a w ułożonym przez Boga widzi tylko proces nieustannego niszczenia i tworzenia. Zaś Lucyfer, pokazując Kainowi rzekome dawne światy i szczątki preadamitów, czyli niedoskonałe prototypy ludzi, uświadamia go, że Bóg w istocie tworzy, ale aby niszczyć. W rozmowę miesza się ukochana Kaina, czyli jego siostra Ada, która prezentuje postawę zgoła odmienną - Ada bezgranicznie ufa Bogu i wierzy, że istnieje jakiś nieodgadniony dla ludzi sens Boskiego stworzenia. Lucyfer jednak nawet pomiędzy Kaina i bezgranicznie kochającą go Adę potrafił zasiać ziarno niezgody, stwierdzając, że ich miłość w rzeczywistości ma tylko cel prokreacyjny.
W swoich czasach ten dramat Byrona był uznany oczywiście za bluźnierczy i gorszący, z powodu samego faktu, w jaki sposób przerobiono biblijną historię z tradycyjną narracją zapowiadającą przykazanie "nie zabijaj". Kain w dramacie Anglika ostatecznie również zabija Abla, ale "niechcący", jakby zupełnym przypadkiem, w totalnym szale i niepoczytalności. Jego zbrodnia jest niejako koniecznością w boskim planie, a sama postać Kaina została przedstawiona z dużym współczuciem. Z jego myśleniem wręcz można się z łatwością utożsamić, choć Byron i tak pozostaje jednak w sferze myślenia chrześcijańskiego, a rozsądek pozostawia w rękach Ady. To jej sposób myślenia pozwala człowiekowi nie zwariować, to jej Byron przyznaje rację.
"Kain" to dzieło ponadczasowe, w przekładzie Paszkowskiego bardzo przyjazne współczesnemu czytelnikowi, a także całościowo o wiele bardziej przemyślane niż bardzo podobny tematycznie, ale gigantomański i boleśnie cierpiący na przerost formy nad treścią, choć wciąż bardzo dobry, "Faust" Goethego.
9,5/10
Po lepszym przemyśleniu "Kaina" Byrona doszedłem do wniosku, że jest to naprawdę wybitny dramat. Angielski poeta wziął w nim na warsztat oklepaną i wręcz prostacką biblijną historię pierwszego zabójcy, czyli tytułowego Kaina. To co jednak z niej wycisnął przechodzi ludzkie pojęcie!
Początek jest dość zwyczajny - "pierwsza rodzina", czyli Adam i Ewa oraz ich dzieci...
2021-02-07
2021-02-11
2021-02-07
10/10
"Anny Kareniny" nie trzeba przedstawiać nikomu, jej sława jest tak duża, że można spokojnie nazwać ją najsłynniejszą rosyjską powieścią, deklasując pod tym względem nawet "Zbrodnię i karę" czy "Mistrza i Małgorzatę". Wynika to z wpływu, jaki nieustannie wywiera na świadomość Rosjan (zjawisko porównywalne do roli "Lalki" w kulturze polskiej), jak i zwyczajnych czytelników spoza tego kręgu kulturowego, którzy sięgają po "Kareninę" dla czystej rozrywki czy z ciekawości.
Trzeba jednak koniecznie zaznaczyć, że nie jest to w żadnym wypadku historia miłosna, ani tym bardziej "literatura kobieca" (brrrr, okropne określenie), a wręcz przeciwnie - najzwyczajniej w świecie jest to powieść antymiłosna, trochę odzierająca sferę uczuciowo-erotyczną ze wszelkiej magii, którą przypisujemy miłości. "Anna Karenina" to przede wszystkim powieść o rodzinie, rozumianej tutaj jako samo małżeństwo, które wraz z momentem zawarcia związku stawia fundament pod budowę rodziny. Mamy tu trzy, a nawet cztery różne przypadki nieszczęśliwych (zgodnie z pierwszym zdaniem powieści) rodzin - Stiwy i Dolly, Lewina i Kitty, w końcu podwójny wątek Anny i Wrońskiego oraz Anny i Karenina. Piątą linią byłaby wczesna relacja Kitty i Wrońskiego, która nie skończyła się zawarciem związku, pozostając jedynie w marzeniach młodej dziewczyny i jej matki.
Siłą "Anny Kareniny" są niebywale autentyczne portrety psychologiczne, często w zarysie ogromnie zwyczajne, ale nawet prostolinijna Kitty czy prozaiczna Dolly są przedstawione przez Tołstoja z prawdziwą soczystością. Urzekł mnie zawarty w tym dziele specyficzny psychologizm - autor nie podaje wszystkiego na tacy, a jedynie rejestruje pewne reakcje, bardziej emocjonalne niż faktyczne myśli, na dane sytuacje. Dzięki temu portrety postaci są tak intrygujące i wciągające - czytelnik musi sam wyłuskać, co siedzi w ich psychice, aby zrozumieć ich postępowanie. Największe wrażenie robi jednak niejednoznaczna osobowość Karenina, raz emanującego potężnym indywidualizmem człowieka czynu, innym razem objawiającym bezuczuciowość i zimność bliską socjopatii, a jeszcze innym razem porażającą wręcz słabością charakteru męża, który nie wie jak powinien zareagować na zdradę żony.
Wysoka jakość "Anny Kareniny" wynika także z wybitnego stylu Tołstoja, który jest bardzo plastyczny, wysmakowany i bardzo przyjemnie się przezeń płynie, stąd łatwo pochłonąć całą grubą powieść w dość krótkim czasie. Niezwykle podoba mi się splot relacji bohaterów, którzy są ze sobą dość blisko powiązani, a prowadzą osobne życia, które tylko w nielicznych punktach fabuły się ze sobą stykają (stąd niemal całkowita odrębność historii Lewina i Kitty od dramatu Anny). Jeśli chodzi o problematykę, to już na wstępie czytelnik jest wręcz uderzony w twarz wymownym obrazem zdradzonej żony, która w XIX-wiecznych warunkach konserwatywnej, prawosławnej i patriarchalnej Rosji nie jest w stanie odejść od męża, zmuszona jest więc jedynie odgrywać komedyjkę, a następnie pogodzić się ze zdradą i próbować żyć dalej. Ciekawym zjawiskiem jest także Kitty, która popełnia dość oczywisty błąd, odrzucając zaręczyny Lewina, gdyż miała głowę pełną staroświeckich pouczeń nawpychanych jej przez opiekuńczą matkę. Fenomenalny jest jednak środek wątku tytułowej Anny, której romans z Wrońskim najpierw pomyka gdzieś w tle i jest przedstawiony raczej skrótowo, niemal jak wątek poboczny, tylko po to by potem gwałtownie wybuchnąć od momentu wyścigów. Cała sytuacja trójkąta Wroński-Anna-Karenin jest tak w autentyczny sposób kuriozalna, że faktycznie porusza emocjonalnie, intryguje i poraża niejednoznacznością.
Tołstoj też jest niejednoznaczny - raz zdaje się mówić, że Anna zniszczyła samą siebie i swoją rodzinę, innym razem że była to sytuacja bez wyjścia. Jak dla mnie, nie sposób osądzić zachowania Anny w sytuacji, w której się znalazła, gdyż zadziałało w tym tak wiele różnorodnych czynników, iż nie można jej jednoznacznie potępić lub wręcz przeciwnie - pochwalić jej podążanie za głosem serca. I chyba właśnie takie jest życie zwyczajnych jednostek, czyli paradoksalnie skomplikowane i bez prostych rozwiązań. Ogółem mówiąc "Anna Karenina" dostarcza mnóstwa bodźców o rozważań o sprawach wyjątkowo przyziemnych, jest przy tym wciąż niezwykle atrakcyjna dla współczesnego czytelnika, ale jak na tak popularną powieść bywa zaskakująco trudna. Trudny jest zwłaszcza wątek rozwoju duchowego Lewina, szczególnie iż sam Tołstoj pozostawia w zakończeniu otwartą furtkę, gdyż nie mówi jasno, czy wewnętrzna przemiana tego bohatera (dla autora ważniejszego niż tytułowa Anna) faktycznie zaszła, czy Lewin faktycznie znalazł własny (bo przecież nie ogólny) sens egzystencji i obiecane na pierwszej stronie powieści szczęście rodzinne.
10/10
więcej Pokaż mimo to"Anny Kareniny" nie trzeba przedstawiać nikomu, jej sława jest tak duża, że można spokojnie nazwać ją najsłynniejszą rosyjską powieścią, deklasując pod tym względem nawet "Zbrodnię i karę" czy "Mistrza i Małgorzatę". Wynika to z wpływu, jaki nieustannie wywiera na świadomość Rosjan (zjawisko porównywalne do roli "Lalki" w kulturze polskiej), jak i zwyczajnych...