-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-08-11
2021-05-29
7/10
Myślałem, że dramat naturalistyczny wynalazł Henrik Ibsen, ale jak się okazało, nawet stworzenie tej dziedziny naturalizmu należy przypisać jednak Émil'owi Zoli. Ibsen jednak zostaje niekwestionowanym mistrzem dramatopisarstwa tego nurtu, no może ustępując miejsca "Pannie Julii" Strindberga.
Co do jednak "Teresy Raquin", to faktycznie wyróżnia się na tle dotychczasowej dramaturgii, ale jest jeszcze stosunkowo dość archaiczna względem późniejszych dzieł nurtu. Zola jednak nie umieszcza, jak Ibsen, istoty swojej sztuki w przedakcji, a akcję wypełnia odsłanianiem przeszłości. I właściwie to sprawia, że "Teresa Raquin" nie ma tego dreszczyku przy odkrywaniu zgnilizny. Zgnilizna jest od prawie początku sztuki na widoku, co odbiera sztuce polotu. Nie pomagają także dość drętwe dialogi. Niemniej, sam pomysł, teatralny psychologizm i zolowska wymowa na temat zbrodni są na tyle dobre, że jest to dramat stanowiący całkiem niezły wstęp do tak nurtu, który następnie rozwinął się w niezwykle fascynujących kierunkach.
Problem z "Teresą Raquin" jest też taki, że jest to teatralna przeróbka powieści, powstałej na podstawie opowiadania/szkicu. Zola kilkukrotnie zmieniał szczegóły i akcenty w swojej koncepcji, przez co w zasadzie ciężko się zorientować co należy traktować jako główne - pełniejszą powieść czy późniejszą sztukę. Tej pierwszej niestety chyba nie dostanie się na polskim rynku wydawniczym, więc zostało mi poprzestać na sztuce. A moje dotychczasowe spotkania z Zolą świadczą, że był absolutnym mistrzem powieści, ale co najwyżej dobrym dramaturgiem.
7/10
Myślałem, że dramat naturalistyczny wynalazł Henrik Ibsen, ale jak się okazało, nawet stworzenie tej dziedziny naturalizmu należy przypisać jednak Émil'owi Zoli. Ibsen jednak zostaje niekwestionowanym mistrzem dramatopisarstwa tego nurtu, no może ustępując miejsca "Pannie Julii" Strindberga.
Co do jednak "Teresy Raquin", to faktycznie wyróżnia się na tle...
2021-06-09
2021-05-09
6/10
Anatol France to pseudonim artystyczny czwartego z kolei francuskiego noblisty z dziedziny literatury, ale zdecydowanie moim zdaniem najważniejszego z tych nagrodzonych Noblem Francuzów, którzy pisali na przełomie XIX i XX wieku. France zaczął jednak dość wcześnie i już w 1880 zasłynął autoironiczną powieścią "Zbrodnia Sylwestra Bonnard", o formie w założeniu stylizowanej na oświeceniową powiastkę filozoficzne. Na powieść składają się w zasadzie dwie osobne historie o bibliofilu Sylwestrze, samotnym poszukiwaczu średniowiecznych rękopisów.
Niestety moje pierwsze spotkanie z France'em nie mogę zaliczyć do udanych. Zacznę jednak od pozytywów - France jest najbardziej ceniony za język, naprawdę wysmakowany i wysublimowany. Przypomina on najlepsze na tym polu dokonania mojego ulubieńca, niezrównanego Vladimira Nabokova, ale zdecydowanie bliżej France'a znajduje się inny Francuz, piszący nieco później André Gide, ten jednak musi ustąpić pola France'owi. Cenię także obecny w "Zbrodni Sylwestra Bonnard" dyskretnie subtelny humor i sporą dawkę autoironii, z jaką autor tworzy portret tytułowego bohatera, będącego swego rodzaju parodią własnej osoby. Ponadto w tej króciutkiej aż roi się od mniej lub bardziej widocznych aluzji literackich, głównie nawiązań do kultury i historii Francji. Podejrzewam że obecne w moim wydaniu przypisy tłumacza bądź redaktora wskazały mi tylko te najbardziej oczywiste. Wiele smaczków, zwłaszcza językowych, zapewne zgubiło się jeszcze w tłumaczeniu, skądinąd bardzo dobrym, a przynajmniej wyglądający na bardzo dobry bez porównania z oryginałem.
Póki co, France jawi się więc jako wielki humanista, ale w zasadzie dość średni literat. Dlaczego mierny, po wszystkich zachwytach nad językiem? Otóż poza wspaniałą warstwą formalną, w gruncie rzeczy nic tu nie ma. Fabuła jest czysto pretekstowa i chyba z założenia nieciekawa (na co wskazują uwagę badacze literatury), kompozycja historii bardzo mierna i w zasadzie ciężko mi powiedzieć o czym jest "Zbrodnia Sylwestra Bonnard", bo nawet nie wydaje mi się, by France miał ambicje przedstawić jakąkolwiek problematykę w swoim dziele. Jest to więc wielki (choć skromny objętościowo) popis erudycji i humanistycznej wiedzy pisarza, a także laurka dla własnego zamiłowania do literatury i bibliofilstwa. Obie zawarte w powieści historie są bardzo urocze w swojej prostocie i pewnej naiwności, mają bardzo przyjemną atmosferę, ale nie mogę powiedzieć, by coś wniosły do mojego życia czy szczególnie mnie zachwyciły. Aluzje literackie, nawet pozostające w obrębie kultury frankofońskiej, którą przecież uwielbiam i bardzo cenię, uznając za faktyczne centrum kultury europejskiej, wydają się jednak bezużytecznymi ozdobnikami - bo trudno je w ogóle zapamiętać czy jakikolwiek sposób wykorzystać. Rzadko narzekam na "niepraktyczność" literatury, bo nawet z założenia niepraktycznych powieści Nabokova potrafię wyciągnąć dla siebie samego pewne przemyślenia, ale nie ze "Zbrodni Sylwestra Bonnard".
Wobec tego niestety pozostaję dość krytyczny wobec tego dzieła, ale piękny język Anatole'a France'a zachęca mnie nadal do sięgnięcia po późniejsze powieści tego pisarza. Jednak polecam powieść wszystkim tym, którzy cenią warstwę formalną (język itd.) tak bardzo, że wystarcza im w zupełności by się zachwycić jakimś dziełem. Polecam także tym, którzy są entuzjastami kultury francuskiej większymi ode mnie i czują się w jakiś sposób blisko związani z tym Francją i jej dziedzictwem.
6/10
Anatol France to pseudonim artystyczny czwartego z kolei francuskiego noblisty z dziedziny literatury, ale zdecydowanie moim zdaniem najważniejszego z tych nagrodzonych Noblem Francuzów, którzy pisali na przełomie XIX i XX wieku. France zaczął jednak dość wcześnie i już w 1880 zasłynął autoironiczną powieścią "Zbrodnia Sylwestra Bonnard", o formie w założeniu...
2021-04-02
6,5/10
Swego czasu kontrowersyjne "Lochy Watykanu" André Gide'a będące jedną z pierwszych eksperymentalnych powieści w literaturze Zachodu. Jej fabułę napędza absurdalna kryminalna intryga podających się za duchownych naciągaczy, którzy wyłudzają pieniądze od francuskich i włoskich arystokratów pod pozorem ratowania papieża z masońskiej niewoli. Z tego powodu nazwałbym to swoistą komedią kryminalną, choć sam pisarz formą chciał nawiązać do tradycyjnej starofrancuskiej farsy.
W pierwszej warstwie jest to przede wszystkim satyra na burżuazję, w duchu buñuelowskim wyśmiewająca jej naiwność, dziecinność i dewocję. Gide zdaje się upatrywać religijność lub ateizm tylko jako cechę charakteru lub dzieło czystego przypadku, niż faktyczne przekonanie wypływające z wnętrza człowieka. Jednym z kluczowym motywów jest także problematyka popełnienia zbrodni bez motywu, której dopuszcza się centralna postać powieści, oraz sposób pojmowania świata przez wyraźnych socjopatów reprezentowanych przez Lafcadio i Protosa. Udało się także Gide'owi podszyć wszystko bardzo subtelnym absurdem, a także roztoczyć w utworze osobliwy nastrój belle epoque, tak pięknej, że aż nudnej - stąd skłonność wśród bohaterów do poszukiwania wrażeń lub podejmowania ryzyka.
Bardzo doceniam podejmowane przez autora tematy i zabawę z oczekiwaniami czytelnika, m.in. przewrotne poświęcanie czasu narracyjnego na elementy w żaden sposób istotne, jak walka Amadeusza z pluskwami. Równie doceniam dość nowoczesną narrację. Mimo, że Gide operuje raczej prostym językiem, jego sposób opowiadania historii skojarzył mi się ze specyfiką języka i narracji Nabokova. Ten jednak zdecydowanie stoi wyżej od Francuza, bo niestety "Lochy Watykanu" literacko są raczej dość zwyczajne, przynajmniej ze współczesnej perspektywy.
Ostatecznie mam jednak bardzo mieszane uczucia względem "Lochów Watykanu". Z jednej strony imponuje mi zamysł, a także bardzo różnorodna tematyka, którą pisarz zdołał poruszyć w tak króciutkiej powieści. Czytało się ją szybko i całkiem przyjemnie, jednak w żadnym stopniu nie jest satysfakcjonująca. Brak tu głębszych rozważań mimo kilku ciekawych cytatów, intryga nie zostaje pociągnięta ani rozwiązana w interesujący sposób, a subtelny humor nie podnosi walorów rozrywkowych powieści do zadowalającego poziomu. W efekcie czekałem, aż fabuła skręci w nieoczekiwaną stronę lub zostanę w jakiś sposób zaskoczony. Zanim to nadeszło, książka się skończyła. Wielka szkoda, bo to oczywisty zmarnowany potencjał.
6,5/10
Swego czasu kontrowersyjne "Lochy Watykanu" André Gide'a będące jedną z pierwszych eksperymentalnych powieści w literaturze Zachodu. Jej fabułę napędza absurdalna kryminalna intryga podających się za duchownych naciągaczy, którzy wyłudzają pieniądze od francuskich i włoskich arystokratów pod pozorem ratowania papieża z masońskiej niewoli. Z tego powodu nazwałbym to...
2021-02-26
6,5/10
Alfred de Musset, francuski romantyk, najbardziej znany jest jako poeta i ewentualnie autor jednej powieści, ale miał na swoim koncie także dramaty. "Lorenzaccio" jest jednym z nich. Jeśli jego względna rozpoznawalność i dostępność na półkach bibliotecznych idzie w parze z jakością, to w sumie całkiem średnia musi być reszta jego twórczości dramatycznej.
"Lorenzaccio" Musseta razem z "Hernanim" jest uznawany za dramat romantyczny, ale podobnie jak przy dziele Hugo jego "romantyczność" oparta jest raczej na drobnych szczegółach, niż faktycznej rewolucyjności. W ówczesnej Francji wciąż trwał zażarty spór pomiędzy klasykami a romantykami, z tego powodu obu dramatom daleko od awangardowości niescenicznych "Dziadów" czy "Fausta". "Lorenzaccio" to w zasadzie tragedia polityczna oparta o historii spisku na życie XVI-wiecznego księcia-tyrana Florencji, Aleksandra Medyceusza, w który uwikłany zostaje tytułowy bohater. Lorenzaccio ma pewien skromny rys bohatera bajronicznego, pewną buntowniczą postawę i życiowy nonkonformizm maskujące konflikt tragiczny w jego sercu. Niestety Mussetowi nie udaje się w przekonujący sposób oddać psychologii swoich postaci. Sam Lorenzaccio przez połowę dramatu pomyka gdzieś w tle, a w oczach czytelnika ważniejszy się wydaje mało emocjonujący wątek polityczny skupiony wokół antymedycejskiej opozycji. Nawet tło historyczne i koloryt lokalny, tak przecież zażarcie postulowany przez Hugo, wydają się u Musseta dość wyblakłe, choć przecież renesansowa Florencja sama w sobie była niezwykle żywym organizmem ciągle wstrząsanym wewnętrznymi niepokojami.
Wszystkie wymieniowe wyżej wady można skrócić do ogólnej nijakości, jaka cechuje ten dramat Musseta. Przed bardziej negatywną oceną powstrzymują jednak dwa aspekty. Po pierwsze dialogi, choć nierówne, mają swoje wybitne momenty. Są to zaprawdę tylko chwile, ale chwile kiedy bohaterowie posługują się wysublimowaną ironią i komicznymi porównaniami, za pomocą których wbijają szpilki w serca swoich rozmówców. Po drugie to zdecydowanie ciekawszy wątek margrabiny Cibo, zmuszonej wbrew sobie do bycia kochanką tyrana. Wiążący się z tym tragizm jest zdecydowanie lepiej zbudowany niż tragizm tytułowego Lorenza. Całkiem niezły dramat z zadatkami na coś więcej, ale zdecydowanie rozczarowujący na prawie każdym polu. Nic dziwnego, że nie przetrwał próby czasu i został prawie zupełnie zapomniany.
6,5/10
Alfred de Musset, francuski romantyk, najbardziej znany jest jako poeta i ewentualnie autor jednej powieści, ale miał na swoim koncie także dramaty. "Lorenzaccio" jest jednym z nich. Jeśli jego względna rozpoznawalność i dostępność na półkach bibliotecznych idzie w parze z jakością, to w sumie całkiem średnia musi być reszta jego twórczości...
2021-02-19
8/10
W historii francuskiego teatru "Hernani" Victora Hugo, pamiętanego przecież głównie przez pryzmat powieści, zapisał się jako wielki i gwałtowny zwrot w stronę romantyzmu i ostateczne zerwanie z klasycyzmem. Akcja dramatu toczy się na początku panowania Karola V, który jest jednym z jego bohaterów, a historia to zaczerpnięty przez Słowackiego w "Mazepie" motyw miłości trzech mężczyzn do jednej kobiety.
Choć fabułę tego dramatu "gdzieś już się widziało", ma swój szczególny czar. Hugo bardzo ciekawie żongluje znanymi motywami, porusza typowo wzniosłe tematy miłości, honoru i powinności, ale dzięki przyjemnym w odbiorze rymowanym dialogom buduje porywający klimat. Nieoczekiwana zmiana zachodząca w Don Karlosie jest może pośpieszona, ale bardzo pomysłowa, a typowo tragiczne zakończenie może autentycznie wzruszyć dzięki naprawdę ładnej wymianie zdań pomiędzy kochankami. Najogólniej mówiąc Hugo umiejętnie wyciąga szczerą i poruszającą emocjonalność z raczej nierealistycznej, nieoryginalnej teatralnej fabuły. Oryginalność i świeżość "Hernaniego" zasadza się niestety raczej na szczegółach (mieszanie stylu języka, odejście od sztywnego, nadanie kolorytu lokalnego), ale burzliwa historia wystawienia tego utworu wyjaśnia, jak mało swobody mieli ówcześnie francuscy dramaturdzy w porównaniu z poetami angielskimi, niemieckimi, polskimi czy nawet rosyjskimi.
Spodziewałem się po tym jednym z pierwszych dramatów romantycznych znacznie bardziej zdecydowanego zerwania ze wszystkimi zasadami na modłę "Dziadów" i "Kordiana" (szerokopojęta niesceniczność - brak jednolitej fabuły, urywane wątki, przeskoki czasowe i pomiędzy miejscami akcji). Pozostaje mi liczyć, że dramaturgia Victora Hugo w kolejnych dramatach będzie posiadać zdecydowanie bardziej śmiałą formę i głębsze treści. Ale nawet bez tego jest zaskakująco bardzo dobrze.
8/10
W historii francuskiego teatru "Hernani" Victora Hugo, pamiętanego przecież głównie przez pryzmat powieści, zapisał się jako wielki i gwałtowny zwrot w stronę romantyzmu i ostateczne zerwanie z klasycyzmem. Akcja dramatu toczy się na początku panowania Karola V, który jest jednym z jego bohaterów, a historia to zaczerpnięty przez Słowackiego w "Mazepie" motyw miłości...
2021-02-08
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych drobnych mankamentów, "Kandyd" działa jako satyra na niezachwiany optymizm Leibniza.
"Kandyd" Woltera jest od pierwszych stron naszpikowana szyderą i bezlitosną, ale dość niewyszukaną ironią. Aspekty humorystyczne w raczej nie dotarły do mnie, z wyjątkiem nielicznego humoru słownego. Zabawne były też te wszystkie cudowne ocalenia - postaci, które umierały wcześniej w paskudnych okolicznościach, nagle okazały się całkiem żywe, choć nie zawsze zdrowe. Interesujące również były liczne nawiązania do prawdziwych wydarzeń i postaci, choć raziła mnie w tym niekonsekwencja autora, który z początku starał się zamaskować niektóre rzeczy pod fikcyjnymi nazwami (Bułgarowie/Prusacy i ich konflikt z Awarami/Francuzami - wojna siedmioletnia), a potem z tego zrezygnował.
Nie mogę powiedzieć, żeby "Kandyd" mi się nie podobał. Racja, jest dość naiwny w swojej wymowie i przesadny w formie, ale spełnia swoją satyryczną rolę. Można nawet powiedzieć, że jego fabuła jest dość zajmująca. Nie jest to jednakże na tyle wybitne dzieło, by stawiać je na piedestale i umieszczać na listach najlepszych powieści wszechczasów. Wciąż jednak warto znać "Kandyda", zwłaszcza jego najlepszy fragment, czyli wizytę w utopijnym El Dorado.
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych...
2021-02-14
2021-02-11
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony przez rówieśników w prestiżowej szkole Św. Krzysztofa, zostaje wzięty pod skrzydła przez dozorcę Nestora. To on zaszczepia w umyśle zamkniętego sobie chłopca fascynację symboliką ukrytą w niepozornej codzienności; rzeczach, na które nikt "zwyczajny" nie zwraca uwagi.
Autor sięga tutaj do popularnych motywów freudowskich. Gdy Abel Tiffeauges dorasta, nie odnajduje się w społeczeństwie przedwojennej Francji, na co mają wpływ analizowane w dzienniku przeżycia z dzieciństwa. Dosłownym i zarazem metaforycznym wyzwoleniem jest dla niego wybuch drugiej wojny światowej. Abel bierze więc udział najpierw w "dziwnej wojnie" gdzieś w Alzacji, a po dostaniu się do niemieckiej niewoli zostaje przewieziony na wschód III Rzeszy. Prusy Wschodnie, mityczna Hiperborea, stają się dla niego nowym domem, z którym wiąże nadzieje na nadejście "czegoś", czego wyczekiwał całe swoje dotychczasowe życie. Pracowitość i potulność Abla szybko zostaje dostrzeżona przez przełożonych, co wraz z jego zdolnością przystosowania się do nowych warunków, skutkuje szybkim awansem w totalitarnym państwie.
Jeśli czytelnika, tak jak mnie, nie zainteresuje dość osobliwy portret psychologiczny bohatera, to na pewno zaciekawi bardzo dogłębne przedstawienie niemieckiej machiny wojennej w od strony cywili oraz szczegółowy opis Prus Wschodnich pod władzą nazistowską. Na podstawie prezentowanej charakterystyki nazistowskiej Niemiec, godnej wprawnego historyka, można wyrobić sobie ogólne spojrzenie na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki państwa totalitarnego, skupionego na produkcji, służącej tylko dwóm celom - wojnie i ideologii. Ponadto ciekawe są same drobne obserwacje czynione przez Abla, oraz dostrzeżenia symbolicznego znaczenia w sytuacjach, w których dla większości ludzi po prostu nie ma głębszego sensu. Jest tu jednak naprawdę sporo wojennego klimatu, choć większość fabuły toczy się daleko od samych działań wojennych, a także atmosfery pewnej mistyczności, uzyskanej nie tylko dzięki nawiązaniom do tytułowej ballady Goethego, ale też z racji umiejscowienia akcji wśród dzikich puszcz, tajemniczych zamków i nazistowskich placówek.
Powieść napisana jest całkiem dobrze, ale potrafi zmęczyć. Do tego ciężko ją właściwie porządnie zrozumieć i zanalizować. Myślę jednak, że zdecydowanie warto po nią sięgnąć dla samego mistycznego klimatu i tematyki drugowojennej. Niemniej wypadałoby ostrzec wszelkich chętnych do sięgnięcia po powieść Tourniera - na kartach powieści znajdzie się sporo dziwności, jak chociażby specyficzna (choć według mnie daleka od pedofilskiej) fascynacja Tiffaugesa młodymi chłopcami oraz całkiem liczne fragmenty poświęcone defekcji i symboliki fallicznej. Jednak dla mnie nie było w tym nic zdrożnego, ponieważ te elementy naturalnie łączyły się z tematyką podejmowaną przez "Króla Olch".
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony...
2021-02-10
6,5/10
Fabuła opowiadania "Carmen" Mérimée'go posłużyła za wzór dla słynnej opery Georgesa Bizeta, dzięki czemu francuski nowelista na stale zapisał się tym jednym utworem w historii literatury. Samo opowiadanie nie jest szczególne. Jest to historia żołnierza, który wstępuję na drogę występku za sprawą pięknej i przebiegłej Cyganki Carmen, w której się zakochuje bez większej wzajemności. Fabularnie i literacko jest tylko dobrze, brakuje większej spektakularności upadku moralnego don José. Klimatem pikarejsko-romansowym opowiadanie przypomina trochę niektóre opowieści z "Rękopisu", ale daleko mu do większości z nich.
Prosper Mérimée, jak stwierdza w zakończeniu utworu, spędził sporo czasu na studiowaniu obyczajów i języka Cyganów, zwłaszcza hiszpańskich. W wypowiedzi Carmen wplata wiele słów i wyrażeń z ich języka, a nawet specyficznych przysłów, co jest największą wartością tego opowiadania.
W następnym opowiadaniu "Czyśćcowe dusze" Mérimée już w drugim akapicie dystansuje się od postaci Moliera, opowiadając historię innego don Juana, a raczej jednego z jego wielu pierwowzorów. Schemat fabularny opowiadania bardzo podobny do później napisanej "Carmen" - prawy człowiek wstępuje na drogę występku, w tym wypadku pod wpływem złego towarzystwa. I tutaj są obecne silne elementy pikarejskie przywodzące mi na myśl "Rękopis znaleziony w Saragossie". Jest nieźle, jednakże wyraźnie brakuje czegoś, jakiegoś większego polotu i bardziej zawrotnych przygód. Molier miał lepsze zakończenie.
Natomiast w "Tamango" czarnoskórego handlarza niewolników, który przez własną nieuwagę dostaje się do niewoli na statek Francuzów, którym właśnie sprzedał "heban". Jak w wypadku pozostałych nowel Mérimée'go, nie jest to nic specjalnego, poza staroświeckim klimatem literatury przygodowej i zaskakującą brutalnością opisów "Tamango" nie ma wiele do zaoferowania. Ale przeczytać można, bo nowela jest krótka i nie nudzi.
6,5/10
Fabuła opowiadania "Carmen" Mérimée'go posłużyła za wzór dla słynnej opery Georgesa Bizeta, dzięki czemu francuski nowelista na stale zapisał się tym jednym utworem w historii literatury. Samo opowiadanie nie jest szczególne. Jest to historia żołnierza, który wstępuję na drogę występku za sprawą pięknej i przebiegłej Cyganki Carmen, w której się zakochuje bez...
2021-02-07
2021-02-07
2021-02-10
7,5/10
"Rozprawa o metodzie" Kartezjusza jest krótkim dziełkiem, w którym na wpół autobiograficzny sposób opowiada swoje własne myślicielskie poszukiwania i wnioski, do których doszedł na drodze rozumu. Jest to początek racjonalizmu - kierunku filozofii stawiającego rozum jako nadrzędne narzędzie poznania.
Kartezjusz napisał rozprawę po francusku, by trafić do jak najszerszego grona odbiorców, ale jednocześnie zaznacza, że nie są to przykazania, jak należy jego zdaniem rozumować. Przedstawia jedynie własne pomysły - celem czytelnika jest samemu osądzić, czy się zgodzi z nimi, czy je odrzuci. Jak na rozprawę filozoficzną, jest to dzieło bardzo osobiste i utrzymane w bardzo ciepłym tonie. Kartezjusz wydaje się bardzo przyjazną osobą, która stara się wzbudzić sympatię u czytelnika. Było to dzieło naprawdę przełomowe, zawierające słynną maksymę "myślę, więc jestem". Tylko to, że nasz umysł istnieje, jest prawdą absolutną. Z tego filozof wyciąga oczywiście wnioski o istnieniu Boga - tak więc i tutaj czytelnik uzna, czy te rozumowe dowody są dla niego przekonujące. Jedną z innych ciekawych myśli, które wysnuwa w rozprawie, jest np. ta, że jesteśmy skażeni przez poglądy naszych nauczycieli i wychowawców, a nasze przekonania kształtuje raczej zwyczaj, niż faktyczne poznanie. Stwierdza także, że wiedza podręcznikowa nie jest tak bliska prawdy, gdyż jest wynikiem nieuporządkowanego wysiłku wielu umysłów, w przeciwieństwie do rozumowania jednego człowieka, który zwykle dąży w jednym celu.
Zaskakująco przystępne i proste do przyswojenia. Wadą jest to, że tylko pierwsze 4 z 6 części rozprawy są jako tako wartościowe, gdyż piąta dotyka już spraw mało powiązanych z rozumowym poznaniem świata, choć Kartezjusz widzi w funkcjonowaniu serca i układu żylnego jakieś bliskie związki, których ja nie dostrzegam.
7,5/10
"Rozprawa o metodzie" Kartezjusza jest krótkim dziełkiem, w którym na wpół autobiograficzny sposób opowiada swoje własne myślicielskie poszukiwania i wnioski, do których doszedł na drodze rozumu. Jest to początek racjonalizmu - kierunku filozofii stawiającego rozum jako nadrzędne narzędzie poznania.
Kartezjusz napisał rozprawę po francusku, by trafić do jak...
2021-02-10
9/10
Pascal, choć jest dość znany w szerokich kręgach, nie jest wymieniany wśród najważniejszych filozofów zachodnioeuropejskich i nie wiem czy powinien, to jego "Myśli" są idealną książką, by wejść w świat filozofii. Mówię to z pełnym przekonaniem, choć dopiero liznąłem tą dziedzinę nauki.
"Myśli" w układzie Chevaliera są wbrew pozorom jasną lekturą, przejrzyście podzieloną na działy tematyczne. Zawierają zarówno ogólne przemyślenia Pascala na temat istoty człowieczeństwa oraz porządku świata, jak i szczegółowe wskazówki dotyczące wiary chrześcijańskiej. Argumenty używane przez filozofa są klarowne, treściwe i po prostu trafiają w punkt, nawet gdy czasem czytelnik może się z nim nie zgodzić, rozumie się jego tok myślenia. To co mnie urzekło w "Myślach" to pewna ponadczasowość tego dzieła - mimo odniesień do wyznań i tendencji popularnych w czasach Pascala, zupełnie nie odczułem, że ta książka pochodzi z XVII wieku!
Przejrzysty układ pozwala odnaleźć się w treści, gdyż łatwo odnaleźć interesujący nas fragment, i zachęca do ponownego zajrzenia do tej książki. Jest niczym filozoficzna "Biblia". Dlatego dziwnym może się wydawać, że Blaise Pascal nie jest wymieniany jednym ciągiem z Platonem, Augustynem, Kartezjuszem, Kantem i Heglem, ale w gruncie rzeczy jedynie co Pascal robi, to poszerza system kartezjański, rozwija go i popiera. Mimo to, zdecydowanie warto zapoznać się z tym filozofem i nawet od niego zacząć studiowanie filozofii.
9/10
Pascal, choć jest dość znany w szerokich kręgach, nie jest wymieniany wśród najważniejszych filozofów zachodnioeuropejskich i nie wiem czy powinien, to jego "Myśli" są idealną książką, by wejść w świat filozofii. Mówię to z pełnym przekonaniem, choć dopiero liznąłem tą dziedzinę nauki.
"Myśli" w układzie Chevaliera są wbrew pozorom jasną lekturą, przejrzyście...
2021-02-07
8,5/10
Po przeczytaniu kilku polskich komedii oświeceniowych, wszystkich z niemalże identycznymi postaciami piętnującymi te same przywary narodowe i podobnymi intrygami, "Cyrulik sewilski" przedstawia się jako sztuka na poziomie znacznie wyższym.
Co prawda, mniej tu charakterystycznego dla epoki dydaktyzmu, ale jest za to wartka fabuła z dynamiczną intrygą, wyśmienicie skonstruowanymi postaciami i jeszcze lepszymi dialogami, co robi znacznie większe wrażenie niż sztywne treści polityczno-społeczne. Beaumarchais mimo wszystko przemyca pewne treści, które godziły we francuską arystokrację i ancien regime, ale są one na tyle subtelne, że współczesnemu czytelnikowi ciężko byłoby je w ogóle zauważyć. Nawet przeczytawszy biogram pisarza i długaśną przedmowę napisaną przez Boya-Żeleńskiego znalazłem zaledwie kilka takich przytyków w stronę francuskiej monarchii. Były jednak widoczne w Wersalu, więc długo sprzeciwiano się wystawieniu "Cyrulika" - perypetie wokół premiery tej sztuki mogłyby same posłużyć jako wyśmienita komedia.
W samym "Cyruliku sewilskim" Figaro i Almawiwa prześcigają się cały czas do miana najbardziej przebiegłego bohatera, ale nawet antagonista, którym jest doktor Bartolo, wykazuje sporą ilość sprytu i przytomności umysłu. Właśnie dzięki żywej postaci antagonisty "Cyrulik sewilski" jest tak dobry - rzadko się zdarza, by czarny charakter, którego pozytywni bohaterowie próbują ciągle wykiwać, był tak świadomy zagęszczającej się wokół niego sieci intryg. Zakończenie jest oczywiście przewidywalne, ale nie przeszkadza to cieszyć się fabułą i niesamowitym humorem - to chyba najzabawniejsza sztuka, jaką dotychczas czytałem, bo nawet Molier rozśmiesza mnie średnio dwa razy rzadziej w ciągu jednego dramatu.
8,5/10
Po przeczytaniu kilku polskich komedii oświeceniowych, wszystkich z niemalże identycznymi postaciami piętnującymi te same przywary narodowe i podobnymi intrygami, "Cyrulik sewilski" przedstawia się jako sztuka na poziomie znacznie wyższym.
Co prawda, mniej tu charakterystycznego dla epoki dydaktyzmu, ale jest za to wartka fabuła z dynamiczną intrygą, wyśmienicie...
2021-02-09
7,5/10
Racine z potężnej trójki francuskich dramaturgów XVII-wiecznego klasycyzmu (oprócz niego był to Molière i Corneille) pisał utwory najbardziej zbliżone do pierwotnej tragedii greckiej, czego oczywistym przykładem jest "Fedra".
Racine zachowuje więc wszystkie zasady antycznego teatru i bierze na warsztat historię opowiedzianą już przez Eurypidesa, ale zmienia szczegóły, kładąc nacisk na inne aspekty historii. Fedra w jego dramacie jest opętana grzeszną miłością do pasierba Hipolita, i choć zdaje sobie sprawę z niemoralności tego uczucia, nie potrafi sobie z nim poradzić. Jej zazdrość o Arycję, w której młodzieniec jest zakochany, jeszcze bardziej komplikuje sprawę i prowadzi do nieuchronnego tragicznego zakończenia. Racine jest uważany za mistrza kobiecej psychologii i rzeczywiście coś w tym jest - jego Fedra targana sprzecznymi uczuciami wręcz graniczy z szaleństwem. Ale i tak myślę, że dramatopisarski geniusz Racine'a jest znacznie przeceniany, jeśli to właśnie "Fedra" jest jego najlepszą sztuką, gdyż nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
To bardzo przyjemna i ładna sztuka o wartkiej akcji, z naprawdę ciekawym połączeniem wątku miłosnego z politycznym (po pogłosce o śmierci Tezeusza każda osoba z trójkątu miłosnego staje się kandydatem do tronu Aten), ale strasznie rozczarowało mnie zakończenie. Ponadto postawę samej Fedry bardzo łatwo zrozumieć, ale niezwykle trudno nie potępić.
7,5/10
Racine z potężnej trójki francuskich dramaturgów XVII-wiecznego klasycyzmu (oprócz niego był to Molière i Corneille) pisał utwory najbardziej zbliżone do pierwotnej tragedii greckiej, czego oczywistym przykładem jest "Fedra".
Racine zachowuje więc wszystkie zasady antycznego teatru i bierze na warsztat historię opowiedzianą już przez Eurypidesa, ale zmienia...
2021-02-07
6/10
Myśląc o tym najsłynniejszym dziele Julesa Verne'a (znanego w Polsce pod mianem swojskiego Juliusza), nasuwa mi się słowo brzmiące "staroświecki". Taka jest ta powieść - zarówno staroświecka w uroczy (w pierwszej połowie), jak i w dość przykry sposób.
Początek "20000 mil podmorskiej żeglugi" jest całkiem intrygujący, nawet jeśli czytelnik doskonale wie, że ścigany narwal to w istocie podwodny okręt kapitana Nemo. Wstęp kończy się dostaniem trzech bohaterów na pokład maszyny, zapoznaniem z kapitanem i rozpoczęciem podróży. Z początku budzi to względne, cała ta cudowna podróż przez podwodny świat, chodzenie w skafandrach z akwariami na głowie oraz te naiwnie proste pomysły Verne'a na praktyczne funkcjonowanie i samowystarczalność Nautilusa. Szybko się okazuje jednak, że powieść jest niezwykle rozwleczona, a tytułowa podróż to ciąg krótkich epizodów, poprzetykanych wręcz encyklopedycznymi wyliczeniami gatunków ryb, instrukcjami poławiania pereł, opowiadaniami o życiu rodzinnym arktycznej foki i nawet nie wiem czym więcej, bo były nawet w tym "przygodowym" kontekście takie wstawki były przeraźliwie nudne. Kiedyś to mogło robić wrażenie, teraz raczej nuży, zwłaszcza gdy oczekuje się od powieści przygodowej wciągającej fabuły, której tu ze świecą szukać. Same postacie też zaczynają irytować po pewnym czasie - niezdecydowanie narratora (obowiązkowo narracja prowadzona jest z pierwszej osoby), służalczość Conseila i buntowniczość Neda Landa. Ponadto tajemnica okrywająca motywy postępowania i pochodzenie kapitana Nemo są tak bardzo grubymi nićmi szyte, że w ogóle nie wzbudzają zainteresowania. Po prostu czuć, że nie kryje się pod tym coś głębszego niż pseudogłęboka wymowa ekologiczna w postaci niechęci do niszczycielskiej ludzkości.
Nie jest to zła powieść, komuś na pewno przypadnie jeszcze do gustu i zachwyci się niesamowitością podwodnego świata czy tym steampunkowym wizjonerstwem z początku rewolucji przemysłowej, z tak wyraźnymi przejawami mentalności ludzi tamtych czasów, przed którymi dopiero otwierał się świat pełen cudownych wynalazków i odkryć. Pod względem literackim jest to jednak powieść za długa, zbyt nużąca i cholernie powtarzalna. Ale zapoznać się można.
6/10
więcej Pokaż mimo toMyśląc o tym najsłynniejszym dziele Julesa Verne'a (znanego w Polsce pod mianem swojskiego Juliusza), nasuwa mi się słowo brzmiące "staroświecki". Taka jest ta powieść - zarówno staroświecka w uroczy (w pierwszej połowie), jak i w dość przykry sposób.
Początek "20000 mil podmorskiej żeglugi" jest całkiem intrygujący, nawet jeśli czytelnik doskonale wie, że ścigany...