-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-10-16
2021-09-27
2021-02-08
7/10
Dla uczniów polskiego systemu edukacyjnego twórczość Charlesa Dickensa sprowadza się do samej "Opowieści wigilijnej", ale uczniowie z krajów anglosaskich są raczej bliżej zaznajomieni z "Davidem Copperfieldem", "Opowieścią o dwóch miast" lub "Wielkimi nadziejami", a czytelnicy żyjący w czasach Dickensa lub niewiele dekad później raczej zaczytywali się przede wszystkim "Klubem Pickwicka". Dla mnie jednak twórczość angielskiego realisty od dziecka kojarzy mi się z "Oliverem Twistem".
Postanowiłem sobie odświeżyć tę powieść, ponieważ nie skończyłem jej za pierwszym razem. Sięgnąłem po nią pod wpływem premiery filmu Polańskiego, który choć był pomyślany jako film dla dzieci, zrobił na mnie wstrząsające wrażenie brutalnością i brudem świata ukazanym na ekranie. Pierwsze rozdziały książki poraziły mnie tak samo - Oliver Twist od małego dziecka jest głodzony i bity za najmniejsze przewinienia, czego nie potrafiłem wtedy, będąc w zasadzie niewiele starszym od bohatera, tego zrozumieć. Choć teraz powieść Dickensa nie wydaje się mi aż tak straszna, wciąż jednak zadziwia brutalnością, opisywanym bestialstwem czy spektakularnym opisem śmierci jednego z bohaterów, co jest chyba bardzo rzadko spotykane w XIX-wiecznej literaturze.
W wieku dziecięcym nie zauważyłem też wielkich pokładów ironii, którą pisarz wkłada w opowiadanie. Realizm Dickensa łączy się ze specyficzną satyrą. Choć znana jest wszystkim dickensowska wrażliwość na ubóstwo, nędzę i niedolę ludzką (co widać chociażby w rozlicznych naturalistycznych opisach złych warunków mieszkaniowych, cierpienia fizycznego, głodu i marnej jakości jedzenia), to w "Oliverze Twiście" jest zaskakująca spora ilość naprawdę czarnego humoru. Rzeczywistość industrialnej Anglii przedstawiona jest w dość groteskowy sposób i co ciekawe, zwykle dotyczy to urzędników i stróżów prawa oraz związanych z nim sytuacji. W rozdziałach, w których pojawia się szajka złodziei i inni złoczyńcy, Dickens wraca do ponurego realizmu, w którym można się doszukiwać zapowiedzi francuskiego naturalizmu Zoli.
"Oliver Twist" po wielu stronach nabiera dość kryminalnego zacięcia, a z czasem zaczyna dominować w nim dość wartki wątek sensacyjny. Sierota Oliver pojawia się coraz rzadziej, a pierwsze skrzypce przejmują dobrzy ludzie, którzy starają się rozwikłać zagadkę pochodzenia chłopca i uwolnić go od zakusów jego wrogów z przestępczego półświatka. Choć fabuła jest czasami oparta na mało prawdopodobnych przypadkach, a postaci są raczej niezbyt dogłębnie nakreślone, a dialogi raczej dość drętwe, to śledzi się ją z przyjemnością i zapałem. Na pochwałę jednak zasługuje stworzenie relacji bandyty Williama Sikesa z Nancy, której tragiczne położenie, stany chorobowe i szlachetny charakter zostały wyciągnięte jakby żywcem z jakiegoś dzieła Dostojewskiego. Choć Dickens nie zajmuje się literackim psychologizmem, to na podstawie samych zachowań Nancy można wywnioskować wielki konflikt, jaki toczył się w jej sercu i umyśle.
Z powieści Dickensa płynie szczere i żarliwie głoszone przesłanie, że nie należy ulegać złym wpływom. Oliver Twist mimo całego cierpienia i próby wciągnięcia go w działalność przestępczą, zapierał się rękoma i nogami przed karierą ulicznego złodzieja, wielokrotnie dając przykład swojej uczciwości. Dzięki temu udało mu się zdobyć troskliwy, opiekuńczy i kochający dom. Dickens zbliża się też do głoszonej przez polskich pozytywistów potrzeby pracy u podstaw. Angielski pisarz wyraża przekonanie, że uczciwa praca podparta szczerą wiarą i dobrocią serca potrafi zdziałać cuda. Może i trochę naiwne, prostolinijne i staroświeckie, ale też całkiem mądre i pokrzepiające. Zresztą, kto zabroni mu bycia idealistą?
7/10
Dla uczniów polskiego systemu edukacyjnego twórczość Charlesa Dickensa sprowadza się do samej "Opowieści wigilijnej", ale uczniowie z krajów anglosaskich są raczej bliżej zaznajomieni z "Davidem Copperfieldem", "Opowieścią o dwóch miast" lub "Wielkimi nadziejami", a czytelnicy żyjący w czasach Dickensa lub niewiele dekad później raczej zaczytywali się przede wszystkim...
2021-06-20
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem, zdecydowanie przewyższa większość rzeczy, które Sienkiewicz napisał później. W zasadzie jest to takie mini "Bez dogmatu", tylko bez wymowy filozoficzno-moralnej. Historia miłości dwóch tytułowych przyjaciół do Hani nie jest przecież jakoś przesadnie oryginalna czy skomplikowana, ale pisanie o prostych sprawach za pomocą tak pięknego języka, jakim operuje Sienkiewicz, jest zawsze przeze mnie mile widziane. Poza tym ten pisarz doskonale rozumiał istotę relacji damsko-męskich. Nawet jeśli tytułowa Hania jest tą samą kobietą, czyli piękną, czystą i skromną, co Ligia z "Quo Vadis", Anielka z "Bez dogmatu", Helena, Oleńka i Barbara z "Trylogii" czy Danusia z "Krzyżaków". Gorzkie i cyniczne zakończenie jest wisieńką na tym torcie, okraszonym w dodatku wyjątkowo subtelnie odmalowanym obrazem kultury polskiej szlachty ziemiańskiej.
"Selim Mirza" to teoretycznie kontynuacja "Hani", dzieje dalszych losów przyjaźni bohatera-narratora Henryka z polskim tatarem Selimem Mirzą. W poprzednim opowiadaniu istotą była fascynacja mężczyzny kobietą, tutaj zaś - fascynacja mężczyzny drugim mężczyzną, pozbawiona oczywiście jakiegokolwiek podtekstu erotycznego. Sam Selim Mirza jest postacią wielką, bardzo dobrze przedstawioną w obu nowelach, pod której wpływem osobowość Henryka blaknie. Do tego Sienkiewicz ponownie sięga po ten sam chwyt i wszystko wieńczy cynicznym komentarzem, tym razem na temat fatalizmu wojny.
Oba opowiadania łączy też pewna zauważalna "rosyjskość" - polscy literaci raczej sięgali do wzorców z zachodu, Sienkiewicz jednak spojrzał na wschód. W "Hani" i "Selimie Mirzą" wyraźnie pobrzmiewa inspiracja Turgieniewem i Tołstojem, widoczna w roztaczanym nastroju, dyskretnym cynizmie, a nade wszystko - podobnym rozumieniu relacji damsko-męskich i tematu męskiej przyjaźni. Co ciekawe i w pewnym sensie absurdalne, te dwa opowiadania z mojej perspektywy przewyższają dla mnie wszystko, co póki co przeczytałem z opowiadań Tołstoja, Turgieniewa, a nawet późniejszego Czechowa.
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem,...
2021-03-05
8/10
Ilekroć przypadkiem natrafiałem na "Meira Ezofowicza" myślałem sobie: "Powieść Elizy Orzeszkowej o Żydach? To nie może być ciekawe!" A jednak było. Wystarczy tylko przebrnąć przez niezbyt zachęcający do dalszej lektury wstęp, by dostać historię, choć bardzo prostą, naprawdę poruszającą.
"Meir Ezofowicz", podobnie jak "Marta" tej samej autorki, również posiada znaczne znamiona powieści tendencyjnej. Jednakże tendencyjność w tej powieści Orzeszkowej jest znacznie bardziej subtelna i mniej rażąca w oczy. Historia tytułowego Meira, żydowskiego młodzieńca będącego potomkiem zamożnego rodu kupieckiego z Szybowa, oraz jego konfliktu ze starszyzną wioski nabiera w powieści charakteru paraboli o odwiecznej walki zacofania i ciemnoty z mądrością i oświeceniem. Będący powieściowymi antagonistami Todrosowie, sprawujący władzę religijną w Szybowie, przed wiekami wprowadzili Kabałę do nauczania. Sprzeciwiał się temu Michał Senior Ezofowicz, który wolał podążać za naukami Majmonidesa i czerpaniem z dorobku Arystotelesa i innych świeckich, nie-żydowskich nauk. Widać więc, że pisarka z pomocą żydowskich badaczy bardzo zagłębiła się nie tylko w obyczajowość polskich wyznawców judaizmu, ale też konflikty religijno-ideologiczne pomiędzy poszczególnymi sektami, dzięki temu powieściowy konflikt nabiera znacznego prawdopodobieństwa.
Podłożem fabuły jest wspomniana różnica zdań na temat rozwoju, ale akcja podąża za Meirem próbującym odnaleźć swojego miejsce na ziemi. Choć dobrze mu się żyje w Szybowie i dzięki swoim przymiotom (altruizm, umiłowanie prawdy, miłosierdzie do bliźniego) jest lubiany przez wszystkich, pozostaje marzycielem pragnącym od życia znacznie więcej niż zgłębianie nauk Talmudu. Pragnie posiąść wiedzę, by za jej pomocą czynić dobro. Poszukujący mądrości Meir, choć może się wydawać przeidealizowany przez nasuwające się skojarzenia z Chrystusem, pozostaje jednak realnym bohaterem z krwi i kości. Dzięki temu łatwo podążać za Meirem, wczuć się w jego sytuację i mu sprzyjać w jego walce z zacofaniem i poszukiwaniu mądrości.
W powieści autorka podejmuje się także studium małej żydowskiej społeczności, zapełniając ją różnorodnymi postaciami od kupców i rabinów, po nędzarzy i wyklętych karaimów. Rytm opowiadanej historii, choć niestety wciąż bardzo prostej, jest jednak doskonały. Orzeszkowa stopniowo wprowadza na karty kolejnych bohaterów, dzięki czemu łatwo się odnaleźć nawet wśród licznych członków społeczności i samego rodu Ezofowiczów. Dyskusje o religii żydowskiej czy różne ludowe opowieści stanowią przerywniki pomiędzy faktyczną akcją, za którą podąża się bez większego problemu. Zaś kultura zaprezentowana przez autorkę jest na tyle odmienna od tego, co znamy w kulturze chrześcijańskiej, że "Meira Ezofowicza" czyta się ją momentami jak fantastykę o fikcyjnych ludach lub baśń o specyficznym klimacie. Ciekawe są zwłaszcza charakterystycznie dialogi, wystylizowane na wręcz śpiewną mowę Żydów, a także samo podłoże konfliktu religijnego pomiędzy zwolennikami Kabały a nauk Majmonidesa.
Oczywiście, powieść Orzeszkowej zachwyci przede wszystkim osoby zainteresowane obyczajowością i wierzeniami żydowskimi. Dla nich czeka w "Meiru Ezofowiczu" prawdziwa uczta. Gdyby powieść rozszerzyć i stworzyć z niej epicką sagę rodzinną rozgrywającą się na przestrzeni kilku pokoleń Ezofowiczów, mogłaby to być powieść mająca zadatki wybitności. Historia rodu jest jednak zaledwie zarysowana, ale na tyle ciekawie, że pozostawia poczucie niedosytu. Nie wiem jednak czy Orzeszkowa by podołała takiemu zadaniu. Wiem jednak, że stworzenie parabolicznej opowieści z baśniowym wręcz klimatem wyszło jej znakomicie, tym samym "Meir Ezofowicz", choć nieoceniany przeze mnie szczególnie wysoko, jest jednym z moich największych czytelniczych zaskoczeń w tym roku.
8/10
Ilekroć przypadkiem natrafiałem na "Meira Ezofowicza" myślałem sobie: "Powieść Elizy Orzeszkowej o Żydach? To nie może być ciekawe!" A jednak było. Wystarczy tylko przebrnąć przez niezbyt zachęcający do dalszej lektury wstęp, by dostać historię, choć bardzo prostą, naprawdę poruszającą.
"Meir Ezofowicz", podobnie jak "Marta" tej samej autorki, również posiada znaczne...
2021-03-05
2021-02-27
2021-02-08
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych drobnych mankamentów, "Kandyd" działa jako satyra na niezachwiany optymizm Leibniza.
"Kandyd" Woltera jest od pierwszych stron naszpikowana szyderą i bezlitosną, ale dość niewyszukaną ironią. Aspekty humorystyczne w raczej nie dotarły do mnie, z wyjątkiem nielicznego humoru słownego. Zabawne były też te wszystkie cudowne ocalenia - postaci, które umierały wcześniej w paskudnych okolicznościach, nagle okazały się całkiem żywe, choć nie zawsze zdrowe. Interesujące również były liczne nawiązania do prawdziwych wydarzeń i postaci, choć raziła mnie w tym niekonsekwencja autora, który z początku starał się zamaskować niektóre rzeczy pod fikcyjnymi nazwami (Bułgarowie/Prusacy i ich konflikt z Awarami/Francuzami - wojna siedmioletnia), a potem z tego zrezygnował.
Nie mogę powiedzieć, żeby "Kandyd" mi się nie podobał. Racja, jest dość naiwny w swojej wymowie i przesadny w formie, ale spełnia swoją satyryczną rolę. Można nawet powiedzieć, że jego fabuła jest dość zajmująca. Nie jest to jednakże na tyle wybitne dzieło, by stawiać je na piedestale i umieszczać na listach najlepszych powieści wszechczasów. Wciąż jednak warto znać "Kandyda", zwłaszcza jego najlepszy fragment, czyli wizytę w utopijnym El Dorado.
6,5/10
Nie wiem jak to ta niezbyt poważna powiastka filozoficzna mogła stanowić poważny argument w poważnej dyskusji filozoficznej pomiędzy Wolterem a Rousseau, ludźmi należących do najtęższych umysłów epoki Oświecenia. Bo co ta fikcyjna opowieść, wypełniona niesamowitymi zwrotami akcji, splotami wydarzeń i cudownymi ocaleniami miała udowadniać? Mimo tego oraz wielu innych...
2021-02-10
7/10
Początek napisanego przez gdańskiego pisarza "Hanemanna" jest przykładem literackiego stylu, który niezmiernie mnie odrzuca, czyli melancholijno-nostalgiczne impresje zbudowane za pomocą potoku słów i narracji skaczącej od punktu do punktu. Warto się jednak przebić przez pierwszą, przedwojenną część powieści, by uświadczyć opisów bombardowanego i zajmowanego przez Armię Czerwoną Gdańska, a potem śledzić już przyjaźniej prowadzoną właściwą fabułę toczącą się w okresie powojennym.
Zamysł Chwina był prosty i skuteczny - poprzez losy jednego Niemca obserwujemy losy Gdańska na przełomie dwóch odmiennych okresów w jego historii. Miasto stare (niemieckie) widzimy w spojrzeniu melancholii za światem, który zniknął bezpowrotnie. Miasto nowe (polskie) przedstawione jest jaśniej, w barwach nadziei. Nie ma tu wprawdzie większej fabuły, właściwe jest to prawdziwe "slice of life" wąskiej grupy bohaterów, których życie wypełnione jest małymi zmianami. Poprzez rodzącą się przyjaźń pomiędzy starym Niemcem, dziewczyną z dalekich Kresów, chłopakiem z rodziny przesiedleńców i głuchoniemym sierotą z nie wiadomo skąd, Chwin prezentuje powojenny Gdańsk jako kulturowo miszmasz, miasto przygarniające życiowych wykolejeńców i ludzi bez własnego miejsca na ziemi, ale także jako przystanek na dalszej drodze.
Mimo męczącego początku, powieść Chwina pozostawia ogólnie pozytywne wrażenie. Wątki historyczne są dobrze zarysowane, psychologizm jest dość niezły, a specyficznym smaczkiem pozostają rozważania Hanemanna na temat samobójstwa, na przykładzie losu niemieckiego romantyka von Kleista oraz pewnego "polskiego malarza", pod czym zakamuflowała się pewna wybitna postać z okresu międzywojennego.
7/10
Początek napisanego przez gdańskiego pisarza "Hanemanna" jest przykładem literackiego stylu, który niezmiernie mnie odrzuca, czyli melancholijno-nostalgiczne impresje zbudowane za pomocą potoku słów i narracji skaczącej od punktu do punktu. Warto się jednak przebić przez pierwszą, przedwojenną część powieści, by uświadczyć opisów bombardowanego i zajmowanego przez...
2021-02-10
2021-02-10
7,5/10
Nowelka o Antku, chłopcu z nadwiślańskiej wsi, i jego braku perspektyw na lepsze życie. Prus w dość oczywisty sposób wskazuje na zacofanie wsi, niski poziom edukacji i smutne absurdy wiejskiej rzeczywistości (słynne wsadzanie do pieca na trzy zdrowaśki czy zbicie chłopca za to, że za szybko nauczył się kowalstwa). Dobre dziełko, przy którym łatwo się wzruszyć, ale trochę zbyt prostolinijne.
7,5/10
Nowelka o Antku, chłopcu z nadwiślańskiej wsi, i jego braku perspektyw na lepsze życie. Prus w dość oczywisty sposób wskazuje na zacofanie wsi, niski poziom edukacji i smutne absurdy wiejskiej rzeczywistości (słynne wsadzanie do pieca na trzy zdrowaśki czy zbicie chłopca za to, że za szybko nauczył się kowalstwa). Dobre dziełko, przy którym łatwo się wzruszyć, ale...
2021-02-08
8,5/10
Jak podejrzewam, "Orlando" nie jest dobrym wyborem na początek zapoznawania się z twórczością Virginii Woolf, bowiem nietrudno się zniechęcić do tej powieści. Sam byłem trochę rozczarowany w pewnych momentach lektury, szczególnie zakończeniem, ale im dłużej rozmyślam na temat "Orlando", tym bardziej przekonuję się do zamysłu autorki. Tematykę książki pozwala lepiej zrozumieć jej ekranizacja z 1992 (reż. Sally Porter), uwypuklając pewne kwestie, które mogą umknąć przy lekturze.
Czytanie "Orlando", zwłaszcza z początku, jest zmysłową ucztą - to jedna z tych książek, przy której zachwyca się każdym zdaniem. Już samo zdanie pierwsze doskonale wprowadza w klimat i tematykę powieści. Fabuła jest dość znikoma i stanowi pretekst do rozważań na temat własnej tożsamości, ironicznych uwag o płciach i przypisanych rolach społecznych, tego kim się czujemy, tego czym jest literatura i jakie funkcje pełni w życiu istoty wrażliwej. To są z grubsza tematy podejmowane przez Woolf w "Orlando". Warto zaznaczyć, że tematyka poruszona jest dość powierzchownie, w końcu sama powieść jest dość cienka, ale pisarka doskonale porusza pewne struny w umyśle czytelnika, zachęcając go do własnych rozważań. Czy płeć niesie ze sobą wiele własnych cech, wpływających na nasz charakter? Czy po zmianie płci bylibyśmy tą samą osobą, tak jak Orlando był sobą? Czy każdy w nas ma w sobie coś z obu płci?
"Orlando" z pewnością jest bardzo charakterystyczną powieścią (sam pomysł nań jest bardzo oryginalny), ma w sobie sporą dawkę swoistego uroku i choć lektura wydaje się być lekka dzięki temu, że język Woolf jest bardzo płynny, to jednak jest to dość trudna pozycja, która może sprawić wiele kłopotów niektórym czytelnikom. Niemniej, to jedna z tych powieści naprawdę wartych do przeczytania, jeśli nie obowiązkowych. Myślę jednak, że lepiej najpierw zapoznać się z innymi powieściami Woolf przed sięgnięciem po "Orlando".
8,5/10
Jak podejrzewam, "Orlando" nie jest dobrym wyborem na początek zapoznawania się z twórczością Virginii Woolf, bowiem nietrudno się zniechęcić do tej powieści. Sam byłem trochę rozczarowany w pewnych momentach lektury, szczególnie zakończeniem, ale im dłużej rozmyślam na temat "Orlando", tym bardziej przekonuję się do zamysłu autorki. Tematykę książki pozwala lepiej...
2021-02-08
8/10
"Ostatni seans filmowy" to kolejna powieść, o której usłyszałem za sprawą bardziej znanego filmu. W tym wypadku niesłusznie książka pozostaje w cieniu - oba dzieła są na podobnym poziomie, choć literatura naturalnie wygrywa w kilku kwestiach. Powieść opowiada o dobrodusznym Sonny'm, siedemnastolatku dorastającym w małym miasteczku w środku Teksasu. Choć autor koncentruje się przede wszystkim na nim, to czytelnik będzie miał też sporo okazji prześledzić pewien okres w życiu jego przyjaciela, twardogłowego Duane'a, i jego dziewczyny, pięknej Jacy, a także kilku innych postaci, w tym dorosłych.
To przede wszystkim opowieść o zmierzchu małomiasteczkowej Ameryki. W teksańskiej Thalii na początku lat 50. jedyną rozrywką są mecze sromotnie przegrywającej każdą rozgrywkę drużyny futbolowej, w której gra Sonny i jego przyjaciel. Oprócz meczów można też iść do obskurnej bilardowni, w której jednak nie ma sensu grać, bo i tak każdą partię wygra Abilene, a jemu nikt nie może dorównać. Jest też kino, ale nawet i ono zaczyna podupadać finansowo, gdy większe zainteresowanie zaczyna budzić telewizja. W tej atmosferze jednostajnej nudy i rozgoryczenia, toczą się liczne drobne codzienne dramaty. Romanse są nieporadne, przyjaźń wymuszona, rozmowy niezręczne, jakiekolwiek sukcesy są nikłe, problemy są raczej żałosne, seks frustrująco niesatysfakcjonujący, związki rodzinne iluzoryczne lub tylko oficjalne a prywatność po prostu nie istnieje. Autorowi udaje się dokonać bardzo udanej wiwisekcji małej, ogarniętej apatią społeczności i poczucie braku perspektyw na odnalezienie miłości czy szczęścia.
Pewne wątpliwości natury moralnej może budzić licznie pojawiający się na kartach "Ostatniego seansu" seks w różnych postaciach. Jest tu cały wachlarz różnorodnych podejść do tematu, który w powieści odgrywa znaczącą rolę w dorastaniu. Powieść pod pewnymi względami może być uznana przez niektórych za niesmaczną, ale właściwie taki też bywa seks, a McMurthy wyraźnie postawił na naturalizm w tej kwestii. Seks jest więc jak niektóre relacje i zachowania poszczególnych bohaterów, jest tak samo niezręczny, głupi, obrzydliwy i nierzadko jednostronny. Czasem jest jednak chwilą jedynej przyjemności, jaką można zażyć w tym półmartwym miasteczku, które wszyscy zdają się przeklinać.
McMurthy pisze na wskroś amerykańsko, więc czyta się go bardzo przyjemnie. Prezentowane przez pisarza obrazy są często po prostu nieładne, ale przy tym plastyczne i opisane inteligentnie. Postaci są całkiem dobrze zarysowane, ich rozterki i problemy wydają się być autentyczne, mimo że z boku mogą wydawać się śmieszne i żałosne. Ale takie jest właśnie życie, którego kawałek autor próbował pokazać w "Ostatnim seansie filmowym". Bardzo dobra, żywo pozostająca w pamięci powieść.
8/10
"Ostatni seans filmowy" to kolejna powieść, o której usłyszałem za sprawą bardziej znanego filmu. W tym wypadku niesłusznie książka pozostaje w cieniu - oba dzieła są na podobnym poziomie, choć literatura naturalnie wygrywa w kilku kwestiach. Powieść opowiada o dobrodusznym Sonny'm, siedemnastolatku dorastającym w małym miasteczku w środku Teksasu. Choć autor...
2021-02-08
7,5/10
W "Małych kobietkach" Louisa May Alcott poprzez fikcyjne wydarzenia i postaci opisała w pewnym stopniu życie swojej własnej rodziny, bazując na wspomnieniach z czasów nastoletnich. Fabuła jest złożona z drobnych epizodów zawierających mniej więcej rok z życia czterech sióstr March: starszych Meg i Jo oraz młodszych Beth i Amy, jednak to obdarzona porywczym temperamentem i talentem literackim Jo wysuwa wielokrotnie na pierwszy plan.
Siostry March były niegdyś bogate, ale teraz muszą uporać się z często uciążliwymi urokami skromnego życia, podczas gdy ich ojciec bierze udział w Wojnie Secesyjnej. Każda bohaterka obdarzona jest skrajnie innym charakterem, z których naturalnie wynikają różne sytuacje, które nie zawsze są tak zabawne, jak chciałyby tytułowe kobietki. Ich bliskim przyjacielem staje się dżentelmeński mimo młodego wieku panicz Laurie, bogaty sąsiad sióstr, wychowany przez samotnego dziadka. Razem nie tylko bawią się i przeżywają różne przygody, ale uczą się wzajemnego szacunku i ciągłego optymizmu.
Każdy rozdział "Małych kobietek" zwykle stanowi pouczającą lekcję dla jednej lub kilku sióstr, ale to moralizatorstwo w wykonaniu Alcott nie jest w żaden sposób infantylne. Jej styl jest bardzo płynny, miły i nadzwyczaj celny. Autorka rzadko ujawnia swoje zdanie na temat tego, co opisuje, a gdy jednak to czyni, wychodzi jej to bardzo naturalnie. Powieść jest utrzymana w niezwykle ciepłym, przyjemnym tonie - choć pierwsze rozdziały wydawały mi się dość nijakie, to już po kilku z nich zapomniałem, że czytam książkę dla młodzieży i z radością chłonąłem kolejne przygody i dzieliłem troski sióstr.
Chociaż jest to powieść oryginalnie skierowana do młodych panien, jest uniwersalną opowieścią o rodzinie, która trafi z pewnością do każdego czytelnika obdarowanego otwartym umysłem. Od "Małych kobietek" Louisy May Alcott zaczyna się amerykańska powieść realistyczna dla młodzieży, której przykładem będą także nieco późniejsze dzieła Marka Twaina. Również właśnie z tego powodu powieść Amerykanki stała się z miejsca światowym klasykiem. Przyjemna, ciepła i bardzo satysfakcjonująca lektura. Z pewnością kiedyś sięgnę po kontynuacje "Małych kobietek"
7,5/10
W "Małych kobietkach" Louisa May Alcott poprzez fikcyjne wydarzenia i postaci opisała w pewnym stopniu życie swojej własnej rodziny, bazując na wspomnieniach z czasów nastoletnich. Fabuła jest złożona z drobnych epizodów zawierających mniej więcej rok z życia czterech sióstr March: starszych Meg i Jo oraz młodszych Beth i Amy, jednak to obdarzona porywczym...
2021-02-08
8/10
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego "Kandyd" jest najpopularniejszą powiastką filozoficzną, skoro Wolter jest również autorem znacznie lepszego, wybornego "Prostaczka". Schemat i motywy fabularne obu powiastek są bardzo podobne, ale "Prostaczek" posiada w sobie więcej subtelności, czy to na płaszczyźnie humoru, czy krytyki godzącej w Kościół i dwór królewski.
"Prostaczek" jest dobrze skonstruowany za pomocą konwencjonalnego motywu "szlachetnego dzikusa". Tytułowy bohater jest Huronem (rdzennym Amerykaninem z terenów skolonizowanej Kanady), który w młodości stał się sierotą i po dostaniu się do angielskiej niewoli, dobrowolnie popłynął do Europy, gdzie zaciągnął się na statek. Tak trafia do Francji z okresu panowania Ludwika XIV, ogarniętej konfliktem jezuitów z jansenistami, a konkretnie do prowincjonalnej Bretanii, gdzie osiada, nawraca się na katolicyzm i nieustannie dziwi się tym, jak ułożony jest świat europejski, wprawiając wszystkich wokół w zakłopotanie. Imię brzmiące Prostaczek zawdzięcza właśnie prostocie słowa i ducha, która wzbudza powszechnie zainteresowanie.
Satyra Woltera jest niezwykle celna - ustami Prostaczka francuski pisarz i filozof sprawnie obnaża różnice pomiędzy katolicką tradycją a naukami zawartymi w Piśmie Świętym. Czuć w tym wszystkim pewną swobodę i naturalność wypowiedzi, satyra czy próba oddziaływania na czytelnika nie jest tak mało subtelna, jak w "Kandydzie". Oprócz tego Wolter doskonale odmalowuje klimat Francji ogarniętej konfliktami wyznaniowymi, zwłaszcza wszechwładzy jezuitów i szarej eminencji, spowiednika króla Ludwika XIV. Wspomina wygnanych hugenotów, karierowiczostwo wśród dworzan i ministrów oraz dobitnie piętnuje wymuszanie na kobietach usług seksualnych w zamian za przysługi i zaszczyty. Humor sytuacyjny i narracji sprawiał, że kilkukrotnie szczerze się zaśmiałem.
Cóż mogę rzec? Odrzućcie wymuszonego "Kandyda", czytajcie "Prostaczka"! Wolter może nie był wybitnym filozofem (w ogóle oświeceniowe poglądy są często tak uproszczone względem poprzedników, że ciężko niektórych ówczesnych myślicieli stawiać na równi z takim Kartezjuszem i Pascalem, nazywając ich wszystkich tak samo filozofami), ale był za to dobrym krytykiem i całkiem niezłym pisarzem.
8/10
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego "Kandyd" jest najpopularniejszą powiastką filozoficzną, skoro Wolter jest również autorem znacznie lepszego, wybornego "Prostaczka". Schemat i motywy fabularne obu powiastek są bardzo podobne, ale "Prostaczek" posiada w sobie więcej subtelności, czy to na płaszczyźnie humoru, czy krytyki godzącej w Kościół i dwór królewski.
"Prostaczek"...
2021-02-08
9/10
"Niepokoje wychowanka Törlessa" to debiutancka powieść ostatniego wielkiego pisarza z Austro-Węgier, oparta na doświadczeniach autora z nauki w szkole dla kadetów. Musil opisuje w swej powieści trudne dorastanie w tego typu szkole i konwikcie (internacie), znęcanie się i molestowanie seksualne, próby intelektualnego wniknięcia wgłąb w siebie oraz dojrzewanie psychiczne i emocjonalne młodego mężczyzny.
Choć Musil ukrywa trudniejsze momenty za zgrabnym językiem i metaforami, historia zaprezentowana w "Törlessie" jest wyjątkowo odważna i "mocna" jak na pierwszą dekadę XX-wieku. Czytelnik będzie świadkiem dość nieprzyjemnych obrazów gnębienia psychicznego i fizycznego oraz upodlenia, w które może wpaść zarówno ofiara, jak i oprawcy. Törless z początku jest tylko biernym obserwatorem wydarzeń, który pasywnie poddaje się woli silniejszych kolegów i przygląda się ich bestialskim poczynaniom, ale wkrótce zaczyna usilnie analizować swoje stany emocjonalne, częściowo by zrozumieć siebie, częściowo by się odciąć od kolegów. Jest to opowieść także o budzącej się seksualności, która nie mogąc znaleźć ujścia, zostaje źle ukierunkowana.
Musil do analizy psychologicznej bohatera stosuje bardzo liryczne i obrazowe metafory - jego język jest bardzo ładny, zgrabny i przyjemny. "Törlessa" czytało mi się bardzo szybko i z ciekawością, mimo prawdziwego obrzydzenia do zachowania bohaterów. Fabuła na szczęście rozwija się w satysfakcjonujący sposób i posiada trafną, inteligentną puentę. Sam Törless przechodzi wiarygodną przemianę i pod wpływem traumatycznych doświadczeń szybko dojrzewa, nabiera charakteru i stanowczości.
Musil w ramach swojego dzieła piętnuje nie tylko bezmyślne okrucieństwo, samczą potrzebę dominacji, toksyczną męskość czy idiotyzm oraz pobłażliwość wychowawców, ale cały system habsburskiej edukacji. Törless w pewnym momencie odsuwa od siebie poczucie wstydu myślą "ale przecież takie rzeczy dzieją się w każdym konwikcie", czym pisarz wyraźnie wskazał problemy, które wywołuje zebranie w jednym miejscu licznej grupy zepsutych chłopców. Świetna, aczkolwiek nieznana powieść.
9/10
"Niepokoje wychowanka Törlessa" to debiutancka powieść ostatniego wielkiego pisarza z Austro-Węgier, oparta na doświadczeniach autora z nauki w szkole dla kadetów. Musil opisuje w swej powieści trudne dorastanie w tego typu szkole i konwikcie (internacie), znęcanie się i molestowanie seksualne, próby intelektualnego wniknięcia wgłąb w siebie oraz dojrzewanie psychiczne...
2021-02-07
9/10
"Wspaniałość Ambersonów" rozpoczyna się w najlepszy możliwy sposób przy tematyce książki - od opisania obyczajów i nastrojów w fikcyjnym mieście (wzorowanym na Indianapolis) na przełomie XIX i XX wieku. Autor następnie powoli wprowadza kolejne postacie i rozpoczyna historię. Z początku jest to dość zwykły melodramat, ale niezwykły pod tym względem, że opisany prawie wyłącznie z punktu widzenia aroganckiego do granic możliwości spadkobiercy rodu Ambersonów, Georgiego Minafera. W pierwszych rozdziałach przede wszystkim uwagę przyciąga subtelnie zachodząca przemiana w młodzieńcu pod wpływem miłości do Lucy Morgan, która odwzajemnia uczucie, zdając się nie dostrzegać podłego charakteru oraz wąskiego światopoglądu Georgiego
Sądziłem, że całość książki będzie dotyczyć wyłącznie relacji młodych, ale w drugim akcie powieści na pierwszy plan zaczynają wychodzić pozostałe postaci z rodziny matka Georgiego - Isabel Minafer z domu Amberson, jej brat George oraz szwagierka Fanny. Co ciekawe, dziadek Georgiego i głowa całej rodziny - major Amberson - choć pojawia się wielokrotnie w powieści to aż do samego końca pozostaje wyraźnie w cieniu, traktowany jest przez autora jako symbol i relikt przeszłej epoki. Duże znaczenie zaczyna mieć też ojciec panny Lucy, motoryzacyjny przedsiębiorca Eugene Morgan - symbol nowej epoki. Od tego momentu "Wspaniałość Ambersonów" przestaje być opowieścią romantyczną a raczej złożonym dramatem rodzinnym. Autor raczej unika wnikania w psychikę bohaterów, woląc charakteryzować ich słowem i czynem, co wychodzi bardzo udanie. Skomplikowane i niejasne relacje rodzinne (zwłaszcza pomiędzy Georgiem a resztą rodziny) czynią tą książkę naprawdę zajmującą, prowadząc bohaterów do nadciągającej zguby.
Wszystko toczy się ku zagładzie rodu, nieszczęścia spadają na nich nagłą i niespodziewaną kaskadą. Nagle czytelnik jest postawiony przed wręcz żałosnym obrazem - teraz to Georgie jest reliktem przeszłości i musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a rodzinne miasto w jednej chwili się zmieniło się całkowicie i staje się dla niego miejscem obcym. Zakończenie pozostawia pewną nadzieję dla Georgiego - wolałbym, by było jednoznacznie negatywne, o znacznie smutniejszym wydźwięku. Mimo to, porównać można je do nieuchronnego fatum i choć w pewnym momencie Fanny Minafer i George Amberson (wuj Georgiego) próbują "zasymilować się" z groźną dla nich branżą motoryzacyjną, ponoszą dotkliwą klęskę, która pogłębia niedolę i przyspiesza gwałtowny upadek wspaniałości Ambersonów.
Na koniec wspomnę jeszcze, że Georgie jest świetną postacią - do ostatnich stron powieści wciąż pozostaje arogancki i jak się okazuje to głównie on przyczynił się do upadku rodziny, a mimo to czytelnik jest w stanie zrozumieć jego samolubne postępowanie i z nim sympatyzować, choć na początku był naprawdę irytującym dzieciakiem. "Wspaniałość Ambersonów" to iście wspaniała powieść, ale brakuje mi tutaj tylko mocniejszego zakończenia i trochę lepiej rozplanowanego pierwszego aktu powieści.
9/10
"Wspaniałość Ambersonów" rozpoczyna się w najlepszy możliwy sposób przy tematyce książki - od opisania obyczajów i nastrojów w fikcyjnym mieście (wzorowanym na Indianapolis) na przełomie XIX i XX wieku. Autor następnie powoli wprowadza kolejne postacie i rozpoczyna historię. Z początku jest to dość zwykły melodramat, ale niezwykły pod tym względem, że opisany prawie...
6/10
Na powieść Natsume Sosekiego natrafiłem przypadkiem przeglądając audiotekę Bookbeat pod kątem klasyków. Krótki opis książki twierdzący, że "Sedno rzeczy" (oryg. "Kokoro") to jedna z największych dzieł literatury, oraz zapewnienia, iż twórczość Sosekiego wywarła duży wpływ na chociażby popularnego Murakamiego, a w końcu krótka ilość godzin słuchania, zachęciły mnie do wepchnięcia jej do mojego planu czytelniczego.
Nie mogę jednak powiedzieć, żeby powieść nawet na początku mnie jakoś szczególnie zainteresowała. Słuchając kolejnych rozdziałów, czekałem wciąż na to, by fabuła "rozkręciła się" albo nabrała głębszego charakteru. Niestety, relacja młodego narratora z tajemniczym Senseiem okazała się po prostu bezbarwna i pseudogłęboka. Nie mogłem przede wszystkim zrozumieć co zafascynowało bohatera w charakterze Senseia, co skłoniło go do darzenia tak głębokim szacunkiem człowieka próżnującego i dość protekcjonalnie traktującego żonę, skoro ten nawet nie dzielił się z nim ciekawymi przemyśleniami czy uwagami. Wiadomo, że chłopak, z którym przyszło mi bądź co bądź dość nieźle się utożsamić (szukający własnego miejsca po skończeniu studiów, niezbyt dogadującego się z obojgiem rodziców), poszukiwał godnego do naśladowania autorytetu, a starszy mężczyzna posiadający pokaźną bibliotekę i życie traktujący z pobłażliwym uśmiechem na pierwszy rzut oka może się wydawać osobą interesującą i idealną. Sensei jednak nie był w żadnym punkcie fabuły "Sedna rzeczy".
W efekcie rozczarowania pierwszą częścią powieści, poświęconej początkowi relacji młodzieńca z Senseiem, druga wydawała się jeszcze bardziej rozczarowująca. Na próżno oczekiwałem w niej jakiegoś momentu zaskoczenia. Otóż w drugiej bohater powraca na dłuższy okres do rodzinnego domu, gdzie odkrywa, że nie czuje już przywiązania do rodziców, których uznaje za małostkowych i dość egoistycznych. Choć w tej części jako tako potrafiłem w dalszym ciągu utożsamić się z narratorem nawet w większym stopniu niż wcześniej, to dość sztywny język powieści (zapewne wynikający z tłumaczenia) skutecznie odstręczał mnie od dalszego słuchania audiobooka. Zamierzałem już porzucić powieść, gdy nieoczekiwanie rozpoczęła się trzecia część powieści, pokrywająca jej całą drugą połowę - była to spowiedź Senseia, który niespodziewanie postanowił odpowiedzieć na prośbę narratora i zwierzyć się mu się ze swojej przeszłości. Postanowiłem więc czytać dalej, ale i ta część niezbyt mnie usatysfakcjonowała. Zawiodło przede wszystkim ubóstwo językowe, które nie potrafiło udźwignąć ciężaru przeżyć Senseia. Jego trauma wydawała mi się po prostu zbyt płytko przedstawiona. Sama też istota fabularna tej części, czyli relacja z przyjacielem uznawanym "za tego lepszego" oraz rywalizacja o kobietę, też mnie po całości zawiodła.
Nie wiem czym ostatecznie było tytułowe "Sedno rzeczy", ani jaka jest ogólna wymowa powieści Sosekiego. Niemniej, coś jest w niej, co nie pozwala o niej zapomnieć, nawet jeśli nadchodzące mnie czasem wspomnienia o tej historii są okraszone sporą dozą rozczarowania i nawet pewnego niesmaku, ale z tego względu wystawiam jej nie tak niską ocenę, jakiej można byłoby się spodziewać. Jest to na pewno powieść o alienacji, zarówno ogólnej, jak i typowo japońskiej, na którą wpływ ma postępująca westernizacja tradycyjnego społeczeństwa japońskiego.
Nie mam niestety pojęcia, czy w ogóle polecić "Sedno rzeczy" - jeśli już, to warto ją przeczytać dlatego, że "Sedno rzeczy" jest żelaznym klasykiem wewnątrz Japonii i cieszy się tam niezmienną popularnością. Ubolewam, że nie trafiła w moją wrażliwość.
6/10
więcej Pokaż mimo toNa powieść Natsume Sosekiego natrafiłem przypadkiem przeglądając audiotekę Bookbeat pod kątem klasyków. Krótki opis książki twierdzący, że "Sedno rzeczy" (oryg. "Kokoro") to jedna z największych dzieł literatury, oraz zapewnienia, iż twórczość Sosekiego wywarła duży wpływ na chociażby popularnego Murakamiego, a w końcu krótka ilość godzin słuchania, zachęciły mnie do...