-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-10-10
2021-09-29
8,5/10
Jest to pierwsza część tzw. przeze mnie "tryptyku małżeńskiego" Tołstoja. Wbrew obiegowej opinii, w "Sonacie Kreutzerowskiej" pisarz nie porusza po prostu tematu zazdrości, a raczej generalnie wewnętrznego rozkładu małżeństwa, gdzie jednostkowy przykład głównego bohatera jest tylko przejawem ogólnego kryzysu tej instytucji w społeczeństwie rosyjskim. Swego czasu opowiadanie wzbudziło spore kontrowersje i zapoczątkowało poważną publiczną dyskusję na ten temat. Sam Tołstoj wręcz wytłuszcza swe poglądy w opowiadaniu, z którymi można się oczywiście zgadzać lub nie. Według mnie jego wizja jest niepotrzebnie nadzwyczaj pesymistyczna, a proponowane zmiany - zbyt radykalne, wręcz purytańskie. Stąd "Sonata Kreutzerowska" bywa często pomijana i jawnie krytykowana przez chociażby Vladimira Nabokova, który przecież słynął z prowadzenia wręcz wzorowego życia małżeńskiego.
Jeśli jednak chodzi o samą warstwę literacką, to można się nawet zachwycić. Opowiadanie zaczyna się od sceny na peronie kolejowym (jakież to rosyjskie...), gdzie wśród przypadkowych podróżnych ścierają się różne poglądy na małżeństwo, zdradę i rolę kobiety w społeczeństwie. Jest to zapalnik do długiej spowiedzi głównego bohatera, którą opowiada w pociągu narratorowi. Najciekawsza była pierwsza część jego biografii, wskazująca na zepsucie moralne środowiska, w którym wyrastał bohater. Sposób prowadzenia narracji, sama tematyka i psychologizm przywodził mi na myśl powstałą nieco wcześniej "Łagodną" Dostojewskiego. Pomimo jednak, że Tołstoj był równie wielkim pisarzem, to jedynie zbliżył się do geniuszu starszego kolegi.
Wydaje mi się, że w "Sonacie Kreutzerowskiej", tak jak w innych opowiadaniach Tołstoja, brakuje jakiejś wyraźniejszej esencji, silniejszej emocjonalności, mocniejszego uderzenia, chwytu za serce. Nie chcę porównywać dwóch opowiadań odmiennych autorów, ale jednak "Sonata" wydaje się względem "Łagodnej", mimo radykalizmu światopoglądowego pisarza, w pewnym sensie za nadto ugładzona, a przez to trochę sztywna. Niemniej to póki co najlepsze z krótszych dzieł Tołstoja, które dane mi było przeczytać, bardzo reprezentatywne dla całej literatury rosyjskiej, z bardzo dojmującą atmosferą i obrazem rozkładu podstawowej komórki społecznej.
8,5/10
Jest to pierwsza część tzw. przeze mnie "tryptyku małżeńskiego" Tołstoja. Wbrew obiegowej opinii, w "Sonacie Kreutzerowskiej" pisarz nie porusza po prostu tematu zazdrości, a raczej generalnie wewnętrznego rozkładu małżeństwa, gdzie jednostkowy przykład głównego bohatera jest tylko przejawem ogólnego kryzysu tej instytucji w społeczeństwie rosyjskim. Swego czasu...
2021-06-20
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem, zdecydowanie przewyższa większość rzeczy, które Sienkiewicz napisał później. W zasadzie jest to takie mini "Bez dogmatu", tylko bez wymowy filozoficzno-moralnej. Historia miłości dwóch tytułowych przyjaciół do Hani nie jest przecież jakoś przesadnie oryginalna czy skomplikowana, ale pisanie o prostych sprawach za pomocą tak pięknego języka, jakim operuje Sienkiewicz, jest zawsze przeze mnie mile widziane. Poza tym ten pisarz doskonale rozumiał istotę relacji damsko-męskich. Nawet jeśli tytułowa Hania jest tą samą kobietą, czyli piękną, czystą i skromną, co Ligia z "Quo Vadis", Anielka z "Bez dogmatu", Helena, Oleńka i Barbara z "Trylogii" czy Danusia z "Krzyżaków". Gorzkie i cyniczne zakończenie jest wisieńką na tym torcie, okraszonym w dodatku wyjątkowo subtelnie odmalowanym obrazem kultury polskiej szlachty ziemiańskiej.
"Selim Mirza" to teoretycznie kontynuacja "Hani", dzieje dalszych losów przyjaźni bohatera-narratora Henryka z polskim tatarem Selimem Mirzą. W poprzednim opowiadaniu istotą była fascynacja mężczyzny kobietą, tutaj zaś - fascynacja mężczyzny drugim mężczyzną, pozbawiona oczywiście jakiegokolwiek podtekstu erotycznego. Sam Selim Mirza jest postacią wielką, bardzo dobrze przedstawioną w obu nowelach, pod której wpływem osobowość Henryka blaknie. Do tego Sienkiewicz ponownie sięga po ten sam chwyt i wszystko wieńczy cynicznym komentarzem, tym razem na temat fatalizmu wojny.
Oba opowiadania łączy też pewna zauważalna "rosyjskość" - polscy literaci raczej sięgali do wzorców z zachodu, Sienkiewicz jednak spojrzał na wschód. W "Hani" i "Selimie Mirzą" wyraźnie pobrzmiewa inspiracja Turgieniewem i Tołstojem, widoczna w roztaczanym nastroju, dyskretnym cynizmie, a nade wszystko - podobnym rozumieniu relacji damsko-męskich i tematu męskiej przyjaźni. Co ciekawe i w pewnym sensie absurdalne, te dwa opowiadania z mojej perspektywy przewyższają dla mnie wszystko, co póki co przeczytałem z opowiadań Tołstoja, Turgieniewa, a nawet późniejszego Czechowa.
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem,...
2021-06-07
7/10
Mam spory problem ze "Śmiercią Iwana Iljicza", zachwalaną przez wielu jako najlepsze opowiadanie Tołstoja i jedno z jego lepszych dzieł. Jednak już początek opowiadania, pisany z perspektywy bliskiego współpracownika tytułowego bohatera, w zasadzie nie jest potrzebny. W tej części, w której oglądamy reakcje na wiadomość o śmierci Iwana i uroczystości żałobne, nie ma moim zdaniem żadnych wartościowych spostrzeżeń czy ciekawych momentów literackich, poza może subtelną ironią w narracji. Niemniej to jeden ze słynniejszych i może nawet jeden z pierwszych zabiegów retrospekcji w literaturze, za co należy się Tołstojowi uznanie, ale już sam celny tytuł sugeruje, że tytułowa śmierć się faktycznie wydarzy, więc nie potrzeba czytelnika informować o tym sporą dozą narracji, która jak wspomniałem, zdaje się nic nie wnosić.
Potem jest jednak ciekawiej, gdyż Tołstoj ni z gruszki, ni z pietruszki zaczyna opowiadać żywot Iwana Iljicza właściwie od narodzin. Środkowa część opowiadania była najbardziej interesująca z tego względu, że przedstawiła zarówno tok kariery typowego carskiego urzędnika, jak i przede wszystkim całkiem ciekawy, choć mimo wszystko nieszczególnie złożony portret psychologiczny głównego bohatera. Potem dochodzimy do momentu choroby, gdzie Tołstoj próbuje przybliżyć umysł osoby świadomej, że umiera. Dość ciekawa jest także reakcja rodziny głównego bohatera, zwłaszcza żony, która nagle odkrywa w sobie pokłady opiekuńczości, a jednocześnie zdaje się zupełnie nie przejmować stanem fizycznym i psychicznym męża.
Niestety środek "Śmierci Iwana Iljicza" zapowiadał jednak o wiele ciekawszy finał, niż ten, który faktycznie nastąpił. Mało tu faktycznego pogłębienia tematu, ciekawszych przemyśleń i spostrzeżeń bohatera. W opowiadaniu jest też zaskakująco niewiele pamiętnych momentów - jestem przekonany, że wkrótce wszelkie szczegóły fabularne zatrą się w mojej pamięci. Ponadto mam poczucie, że nie ma do czego wracać. Plus jest taki, że lekkie rozczarowanie "Śmiercią Iwana Iljicza" paradoksalnie zachęciło mnie do przeczytania pozostałych najważniejszych opowiadań Tołstoja, w poszukiwaniu być może czegoś lepszego tego samego autora.
7/10
Mam spory problem ze "Śmiercią Iwana Iljicza", zachwalaną przez wielu jako najlepsze opowiadanie Tołstoja i jedno z jego lepszych dzieł. Jednak już początek opowiadania, pisany z perspektywy bliskiego współpracownika tytułowego bohatera, w zasadzie nie jest potrzebny. W tej części, w której oglądamy reakcje na wiadomość o śmierci Iwana i uroczystości żałobne, nie ma...
6,5/10
Po przeczytaniu świetnego "Michaela Kohlhaasa", początek "Markizy z O." zapowiadał coś równie wybornego, choć nie liczyłem na przegonienie jakości tego pierwszego utworu. Obie nowele są w gruncie rzeczy podobnie - osnute na niesamowitych przypadkach i zaskakujących sytuacjach, które następnie rozwijają się w trudne do rozwiązania węzły. Cechują się widocznym romantycznym fatalizmem, ale mimo wszystko bezwzględnym realizmem, mimo wspomnianej niesamowitości zdarzeń. W pewnym sensie antycypują też prozę Kafki ze swoim poczuciem sytuacji, z których trudno się wyplątać bez strat.
I taka była właśnie "Markiza z O.", w dodatku niezwykle emocjonująca i wciągająca, ale jedynie do połowy, kiedy pojawia się bardzo dobrze poprowadzony zwrot akcji. Jednak w pewnym momencie po tym zwrocie akcji wszystko zaczyna zmierzać do przewidywanego końca, który najwyraźniej prezentuje bardzo błahe podejście do tematyki gwałtu, niestety. Budzące wątpliwości natury moralnej zakończenie zupełnie zepsuło mi odbiór, a fakt, iż wszystko nagle stało się przewidywalne - radość z czytania końcówki utworu.
Oczywiście badacze literatury niemieckiej nie byliby sobą, gdyby nie poszukiwaliby drugiego dna. "Markizę z O." odczytuje się jako parabolę zdarzeń politycznych z okresu wojen napoleońskich. Interpretacji tej nie da się dobrze wytłumaczyć bez streszczania fabuły noweli, więc zostaje mi jedynie zachęcić, mimo własnego rozczarowania, do sięgnięcia do utworów Kleista i próby własnego rozwikłania ukrytego sensu w historii tytułowej markizy.
6,5/10
Po przeczytaniu świetnego "Michaela Kohlhaasa", początek "Markizy z O." zapowiadał coś równie wybornego, choć nie liczyłem na przegonienie jakości tego pierwszego utworu. Obie nowele są w gruncie rzeczy podobnie - osnute na niesamowitych przypadkach i zaskakujących sytuacjach, które następnie rozwijają się w trudne do rozwiązania węzły. Cechują się widocznym...
2021-06-27
2021-06-13
2021-06-13
2021-06-13
2021-06-06
8,5/10
Z historią Michaela Kohlhaasa (w rzeczywistości Hansa) zetknąłem się za sprawą filmu z Madsem Mikkelsenem. Filmu, który dość chaotycznie opowiadał historię sprawiedliwego buntownika i nie wiedzieć czemu przenosił akcję do Francji, choć w literackim pierwowzorze to właśnie umiejscowienie akcji w księstwach Brandenburgii i Saksonii miało ogromne znaczenie.
Tak jak sztuka Kleista "Książę Homburg" zupełnie mi się nie podobała, tak obszerna nowela historyczna o Kohlhaasie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po pierwsze - sam motyw buntu podniesionego w słusznej sprawie miał ogromny potencjał, który niemiecki poeta wykorzystał do granic możliwości. Po drugie - nowela jest ze wszech miar epicka i gdyby ją jeszcze bardziej rozbudować to wyszła by z tego naprawdę bardzo dobra powieść. Po trzecie - jest napisana niezwykle współczesnym językiem, jak na sam początek XIX wieku, przez co czyta się ją niezwykle przyjemnie i jest po prostu angażująca. Po czwarte - w "Michaelu Kohlhaasie" bardzo szeroko zarysowane jest tło społeczno-polityczne XVI-wiecznego Cesarstwa Niemieckiego. Właściwie jest to największa atrakcja w tej noweli i w niej leży siła dzieła niemieckiego poety.
Tytułowy bohater, by dowieść swojej uczciwości i otrzymać upragnioną sprawiedliwość za doznaną krzywdę, przechodzi szereg niezliczonych trudności w starciu z władzami Saksonii i Brandenburgii oraz XVI-wieczną biurokracją. Kleist bardzo dokładnie przedstawia wszystkich ludzi, którzy mieli jakikolwiek wpływ na sprawę Kohlhaasa - od podkomorzych, burmistrzów i kasztelanów po książąt elektorów i ich najbliższych doradców, a nawet Marcina Lutra. Podkreśla przy tym echo, jakim z pozoru prosta sprawa odbija się w ówczesnym Cesarstwie, a także przedstawia, jak zwykłe przypadki, sploty wydarzeń i nieoczekiwane okoliczności mogą nieoczekiwanie wpłynąć na dalszy rozwój wypadków. Ta prosta i jasna dla czytelnika sytuacja w noweli szybko przemienia się w prawdziwy koszmar biurokratyzmu, którego nie powstydziłby się Franz Kafka w swoich powieściach. Kohlhaas, sam będąc wytrawnym graczem, staje się prawdziwym więźniem sytuacji, w którą został zaplątany, a z której nie ma upragnionego wyjścia. Wszystko to oczywiście przedstawione z niezwykłym realizmem i dopiero pod koniec noweli Kleist wprowadza nieprawdopodobny wątek przepowiedni cyganki, który pozwala mu jednak uciec w dość niewyszukany, ale bardzo zgrabny symbolizm i odnieść wymowę noweli do współczesnych mu czasów, wyrażając swój znaczący niepokój wobec pruskiego militaryzmu.
"Michael Kohlhaas" to przede wszystkim opowieść o tym, jak ważna jest praworządność w państwie. W noweli zostaje także zadane pytanie, czy istnieje właściwie coś takiego jak sprawiedliwość. Czy sprawiedliwość jest wartością obiektywną, czy raczej subiektywną? Kleist zdaje się przychylać ku tej drugiej opcji, bowiem przedstawia na przykładzie Kohlhaasa i jego sprawy jak to proste pojęcie może być różnie interpretowane zależnie od osoby i okoliczności. Z noweli też płynie pewna prosta mądrość, że czasami dla świętego spokoju lepiej odpuścić swoim wrogom, niż próbować wojować o swoją sprawę, nawet gdy nie ma to większego sensu.
W takich momentach utwierdzam się w przekonaniu, że czytanie klasyki, zwłaszcza tej mniej znanej, się opłaca. Chociażby w ten sposób, że natrafia się na takie ukryte i nieznane szerzej perełki, jaką jest "Michael Kohlhaas".
8,5/10
Z historią Michaela Kohlhaasa (w rzeczywistości Hansa) zetknąłem się za sprawą filmu z Madsem Mikkelsenem. Filmu, który dość chaotycznie opowiadał historię sprawiedliwego buntownika i nie wiedzieć czemu przenosił akcję do Francji, choć w literackim pierwowzorze to właśnie umiejscowienie akcji w księstwach Brandenburgii i Saksonii miało ogromne znaczenie.
Tak jak...
2021-06-03
8/10
Niezwykle ubolewam, że tak mało poświęca się uwagi "Powracającej fali" Prusa, zamiast tego zachęca się nas do zachwycania jakimiś mdłymi "Kamizelkami" czy "Latarnikami".
To co odróżnia tę nowelę od reszty pozytywizmu, to przede wszystkim pozorne skupienie się nie na sprawie polskiej... a niemieckiej. Oczywiście bardzo pozornie. Pierwszymi bohaterami, jakimi pojawiają się na kartach "Powracającej fali", jest niezdarny ale dobroduszny pastor Böhme i przemysłowiec Adler, dwaj dawni szkolni koledzy, którzy wybrali odmienne drogi życiowe, ale znaleźli się na ziemi Królestwa Polskiego. Jak to Niemcy w Polsce? Czemu w ogóle Prus napisał nowelę o Niemcach? Jeśli się uważnie czytało "Lalkę", to można tam znaleźć wyjaśnienie - niemiecki kapitał miał się dobrze w kraju, w którym mało kto umiał i chciał zajmować się przemysłem. W "Powracającej fali" Prus właśnie przedstawia podstawowy problem trawiący polską gospodarkę w drugiej połowie XIX wieku - to, że była w rękach bardziej obrotnych Niemców, a Polacy zaś pełnili rolę taniej siły roboczej. Nikogo, poza pozytywistami pokroju Prusa, nie obchodziło, że Polacy są wyzyskiwani we własnym kraju przez obcokrajowców.
Pod względem czysto literackim nowela jest napisana dość prosto, ale bardzo obrazowo. Akcja jest wartka i dość wielowątkowa, w końcu to dzieło Prusa jest chyba jego najobszerniejszą lub jedną z najobszerniejszych nowel. Postaci są nieźle zarysowane, zwłaszcza będący centralną postacią przemysłowiec Adler, który przez lata dochodzi do majątku własnymi rękami niczym późniejszy Wokulski. Adler jednak marzy o wystawnym życiu i pławieniu się w luksusach. I tylko to zachęca go do gromadzenia bogactwa. Świetnie umotywowana jest także jego ślepa miłość do syna Fryderyka, który lekką ręką rozpuszcza majątek zgromadzony na wyzysku robotników. Oprócz niego i dobrodusznego pastora, stanowiącego jakby przeciwwagę wobec egoistycznego Adlera, w celu pokazania, że nie każdy Niemiec w Polsce to drapieżny kapitalista i wróg narodu, to w noweli pojawiają się także takie postacie jak pracowity majster Gosławski, stający się ofiarą egoizmu pracodawcy, a także sędzia Zapora, który otwarcie sprzeciwia się Adlerowi. Świetna była także wzmianka o polskim szlachcicu, którego brano za dziwaka, bo własnoręcznie edukował swoich chłopów - o tej sugestii o potrzebie pracy u podstaw nie mogło się obyć dzieło pozytywizmu. Do dodatkowych atrakcji w noweli Prusa pojawiający się na jej kartach honorowy pojedynek czy klimatyczne opisy pracy w fabryce, których nie powstydziłby się sam mistrz Zola.
Jak na dziełko powstałe w dobie jeszcze nie w pełni rozwiniętego realizmu, gdy dominowała powieść tendencyjna, "Powracająca fala" świetnie wpisuje się w nurt, który jeszcze nie dotarł na ziemie polskie. Czyta się ją jak mini zapowiedź "Ziemi obiecanej" Reymonta i nawet nowela również toczy się prawdopodobnie w okolicach Łodzi. Jest to świetna krytyka drapieżnego i bezmyślnego kapitalizmu, nawet jeśli Prus dość wbrew sobie pisze w niej także o istniejącej odgórnej sprawiedliwości, której podlega każdy człowiek.
8/10
Niezwykle ubolewam, że tak mało poświęca się uwagi "Powracającej fali" Prusa, zamiast tego zachęca się nas do zachwycania jakimiś mdłymi "Kamizelkami" czy "Latarnikami".
To co odróżnia tę nowelę od reszty pozytywizmu, to przede wszystkim pozorne skupienie się nie na sprawie polskiej... a niemieckiej. Oczywiście bardzo pozornie. Pierwszymi bohaterami, jakimi pojawiają...
2021-06-02
2021-06-02
2021-05-29
2021-04-19
7/10
Po licznych, powszechnie uznanych za arcydzieła nowelistyki, ale dla mnie dość dość rozczarowujących dziełkach z polskiego pozytywizmu, "Wilk, psy i ludzie" wydaje się prawdziwym powiewem świeżości. Teoretycznie mamy właściwie podobnie poprowadzoną narrację, jak chociażby w "Sachemie" czy "Antku" - poznajemy powoli bohatera, jego losy, aż w końcu przechodzimy do konkluzji.
Z tym, że w noweli Dygasińskiego jest to przygarnięty przez leśniczego wilk. Obserwujemy go oczywiście "ludzkimi" oczami narratora, ale zgłębiamy jego "charakter". Naturalnie jest to w ostateczności opowiastka o złych ludziach i dobrych zwierzętach, ale Dygasińskiemu jakimś cudem udaje się uniknąć popadnięcia w banał. Mimo zdecydowanie bardziej archaicznego języka, niż ten którym pisze chociażby Orzeszkowa, autor roztacza całkiem przyjemną i ciepłą w odczuciu atmosferę pewnej medytacji nad światem natury, zwłaszcza zwierząt, oraz ich związków ze światem człowieka. Wszystko to oczywiście z nabożnym szacunkiem wobec zwierząt, ich zwyczajów, niezależności i pewnego indywidualizmu.
Sama ta przytulna atmosfera wystarczyła mi, by przeczytać nowelę bez znużenia i frustracji, jak to bywało przy niektórych bardziej znanych dziełkach wielkiej trójcy polskiego pozytywizmu. Urzekło mnie także jak Dygasiński plastycznie opisywał wygląd i osobowość nielicznych ludzkich bohaterów, już nie wspominając o zwierzęcych. Wciąż to proste dzieło, z jedynie próbą literackiego naturalizowania, ale raczej z nieskomplikowanymi spostrzeżeniami i dość banalną wymową, jednakże warte poświęcenia mu niecałej godziny.
7/10
Po licznych, powszechnie uznanych za arcydzieła nowelistyki, ale dla mnie dość dość rozczarowujących dziełkach z polskiego pozytywizmu, "Wilk, psy i ludzie" wydaje się prawdziwym powiewem świeżości. Teoretycznie mamy właściwie podobnie poprowadzoną narrację, jak chociażby w "Sachemie" czy "Antku" - poznajemy powoli bohatera, jego losy, aż w końcu przechodzimy do...
5,5/10
Do sięgnięcia po ten tomik skusiła mnie oczywiście sława filmu Finchera, który planowałem od dawna obejrzeć. Tytułowe opowiadanie było całkiem niezłe, ale bardzo prostolinijne i oparte tylko na tym jednym pomyśle Marka Twaina. Łatwo się domyślić, że filmowa adaptacja "Ciekawego przypadku Benjamina Buttona" jest raczej wyłącznie inspirowana opowiadaniem.
Pozostałe nowele są jednak tak potwornie nijakie, że aż drażniące w swojej przeciętności, mimo dość dobrego (choć nadal zwyczajnego) języka Fitzgeralda. W dodatku często oparte są na humorze niezbyt wysublimowanym i po prostu nietrafionym, zupełnie niezabawnym. Jedynym opowiadaniem, jakie się choć trochę wyróżniło, jest zdecydowanie "Przybrzeżny pirat", fabułą przypominający klasyczną komedię romantyczną "Ich noce". Niemniej nawet to dziełko nie zaliczyłbym do szczególnie udanych - co najwyżej w porządku.
5,5/10
więcej Pokaż mimo toDo sięgnięcia po ten tomik skusiła mnie oczywiście sława filmu Finchera, który planowałem od dawna obejrzeć. Tytułowe opowiadanie było całkiem niezłe, ale bardzo prostolinijne i oparte tylko na tym jednym pomyśle Marka Twaina. Łatwo się domyślić, że filmowa adaptacja "Ciekawego przypadku Benjamina Buttona" jest raczej wyłącznie inspirowana opowiadaniem.
Pozostałe...