-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-10-06
2021-06-06
8,5/10
Z historią Michaela Kohlhaasa (w rzeczywistości Hansa) zetknąłem się za sprawą filmu z Madsem Mikkelsenem. Filmu, który dość chaotycznie opowiadał historię sprawiedliwego buntownika i nie wiedzieć czemu przenosił akcję do Francji, choć w literackim pierwowzorze to właśnie umiejscowienie akcji w księstwach Brandenburgii i Saksonii miało ogromne znaczenie.
Tak jak sztuka Kleista "Książę Homburg" zupełnie mi się nie podobała, tak obszerna nowela historyczna o Kohlhaasie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po pierwsze - sam motyw buntu podniesionego w słusznej sprawie miał ogromny potencjał, który niemiecki poeta wykorzystał do granic możliwości. Po drugie - nowela jest ze wszech miar epicka i gdyby ją jeszcze bardziej rozbudować to wyszła by z tego naprawdę bardzo dobra powieść. Po trzecie - jest napisana niezwykle współczesnym językiem, jak na sam początek XIX wieku, przez co czyta się ją niezwykle przyjemnie i jest po prostu angażująca. Po czwarte - w "Michaelu Kohlhaasie" bardzo szeroko zarysowane jest tło społeczno-polityczne XVI-wiecznego Cesarstwa Niemieckiego. Właściwie jest to największa atrakcja w tej noweli i w niej leży siła dzieła niemieckiego poety.
Tytułowy bohater, by dowieść swojej uczciwości i otrzymać upragnioną sprawiedliwość za doznaną krzywdę, przechodzi szereg niezliczonych trudności w starciu z władzami Saksonii i Brandenburgii oraz XVI-wieczną biurokracją. Kleist bardzo dokładnie przedstawia wszystkich ludzi, którzy mieli jakikolwiek wpływ na sprawę Kohlhaasa - od podkomorzych, burmistrzów i kasztelanów po książąt elektorów i ich najbliższych doradców, a nawet Marcina Lutra. Podkreśla przy tym echo, jakim z pozoru prosta sprawa odbija się w ówczesnym Cesarstwie, a także przedstawia, jak zwykłe przypadki, sploty wydarzeń i nieoczekiwane okoliczności mogą nieoczekiwanie wpłynąć na dalszy rozwój wypadków. Ta prosta i jasna dla czytelnika sytuacja w noweli szybko przemienia się w prawdziwy koszmar biurokratyzmu, którego nie powstydziłby się Franz Kafka w swoich powieściach. Kohlhaas, sam będąc wytrawnym graczem, staje się prawdziwym więźniem sytuacji, w którą został zaplątany, a z której nie ma upragnionego wyjścia. Wszystko to oczywiście przedstawione z niezwykłym realizmem i dopiero pod koniec noweli Kleist wprowadza nieprawdopodobny wątek przepowiedni cyganki, który pozwala mu jednak uciec w dość niewyszukany, ale bardzo zgrabny symbolizm i odnieść wymowę noweli do współczesnych mu czasów, wyrażając swój znaczący niepokój wobec pruskiego militaryzmu.
"Michael Kohlhaas" to przede wszystkim opowieść o tym, jak ważna jest praworządność w państwie. W noweli zostaje także zadane pytanie, czy istnieje właściwie coś takiego jak sprawiedliwość. Czy sprawiedliwość jest wartością obiektywną, czy raczej subiektywną? Kleist zdaje się przychylać ku tej drugiej opcji, bowiem przedstawia na przykładzie Kohlhaasa i jego sprawy jak to proste pojęcie może być różnie interpretowane zależnie od osoby i okoliczności. Z noweli też płynie pewna prosta mądrość, że czasami dla świętego spokoju lepiej odpuścić swoim wrogom, niż próbować wojować o swoją sprawę, nawet gdy nie ma to większego sensu.
W takich momentach utwierdzam się w przekonaniu, że czytanie klasyki, zwłaszcza tej mniej znanej, się opłaca. Chociażby w ten sposób, że natrafia się na takie ukryte i nieznane szerzej perełki, jaką jest "Michael Kohlhaas".
8,5/10
Z historią Michaela Kohlhaasa (w rzeczywistości Hansa) zetknąłem się za sprawą filmu z Madsem Mikkelsenem. Filmu, który dość chaotycznie opowiadał historię sprawiedliwego buntownika i nie wiedzieć czemu przenosił akcję do Francji, choć w literackim pierwowzorze to właśnie umiejscowienie akcji w księstwach Brandenburgii i Saksonii miało ogromne znaczenie.
Tak jak...
2021-03-21
8,5/10
Na świeżo po zaznajomieniu się z "Ogniem i mieczem", które stało się dla mnie wyznacznikiem tego, jak wyglądała wczesna twórczość Sienkiewicza, sięgnąłem od razu po "Quo Vadis" będące jego największym sukcesem literackim zagranicą.
Tak jak i w wypadku pierwszej części "Trylogii", pisarzowi nadzwyczaj sprawnie udaje się wciągnąć czytelnika w świat przedstawiony. Już od pierwszych stron całkowicie zanurzyłem się w świecie starożytnego Rzymu. Podobało mi się zwłaszcza, że specyfika i koloryt tego okresu historycznego jest charakteryzowana przez Sienkiewicza przede wszystkim poprzez dialogi i działania bohaterów, a nie długie i nużące opisy, których raczej się tu nie uświadczy. Cała atmosfera panowania Nerona, wraz z ogarniającym życie strachem przed władzą porywczego i głupiego tyrana i uciekaniem w hednonistyczną dekadencję, została tutaj oddana naprawdę niezwykle. Zasługa tu przede wszystkim naprawdę plastycznego i obrazowego języka, jakim posługuje się Sienkiewicz. W pamięci zostaje wiele obrazów - od wystawnych uczt, poprzez wybitnie opisany pożar Rzymu, aż po sceny prześladowań. Ponownie tutaj autor zaskoczył mnie tym, że nie stroni od brutalności i dosadności. Barbarzyństwo prześladowań chrześcijan zostało opisane w całej okazałości, co nawet dorosłego czytelnika będzie w stanie przytłoczyć i przerazić.
Fabularnie jest o wiele lepiej, niż w "Ogniem i mieczem", choć to wciąż historia "damy w opałach". Tym razem jednak Sienkiewicz urozmaica wątek miłosny różnymi zwrotami akcji, a nawet postaci są o wiele ciekawsze. Sama Ligia, choć jest przede wszystkim dobrą chrześcijanką, ma stokroć więcej charakteru niż Helena Kurcewiczówna. Winicjusz zaś przechodzi bardzo wiarygodną przemianę od egoistycznego brutala do pokornego chrześcijanina. Całkiem nieźle zarysowana jest także postacie Nerona i jego otoczenia. Mistrzostwem zaś jest kreacja Petroniusza, którego wątek w całej powieści jest zdecydowanie najciekawszym i bardzo dobrze służy pisarzowi do wyrażenia myśli, że można być dobrym poganinem. "Quo Vadis" ma pewne wady i niedociągnięcia związane z nierównym prowadzeniem fabuły (zwłaszcza w połowie może znużyć) i pewną prostotą poruszanej tematyki religijną, które nie pozwalają mi wystawić powieści wyżej noty, ale i tak jest ona ze wszech miar jest pierwszoligowym dziełem literatury europejskiej.
"Quo Vadis" jest w istocie mało "polską" książką, w czym upatruję jeden ze składników międzynarodowego sukcesu Sienkiewicza, który zaowocował nagrodą Nobla za całokształt twórczości. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że na swój sposób polski noblista wyprzedził swoją epokę, co byłoby innym źródłem sukcesu jego dzieła. Myślę bowiem, iż "Quo Vadis" pod względem literackim bliżej jest do późniejszych XX-wiecznych powieści historycznych (np. "Ja, Klaudiusza" i "Egipcjanina Sinuhe") niż jakiejkolwiek powieści historycznej sprzed lub z czasów Sienkiewicza. Ogromny krok w twórczości tego pisarza, ale przede wszystkim po prostu fantastyczna, świetnie napisana i niezwykle wciągająca opowieść o zwycięstwie moralnym ofiar nad prześladowcami, a także o zmierzchu kultury antycznej w naszym współczesnym jej rozumieniu.
8,5/10
Na świeżo po zaznajomieniu się z "Ogniem i mieczem", które stało się dla mnie wyznacznikiem tego, jak wyglądała wczesna twórczość Sienkiewicza, sięgnąłem od razu po "Quo Vadis" będące jego największym sukcesem literackim zagranicą.
Tak jak i w wypadku pierwszej części "Trylogii", pisarzowi nadzwyczaj sprawnie udaje się wciągnąć czytelnika w świat przedstawiony. Już...
2021-03-16
6,5/10
Powieść "Ogniem i mieczem" otwiera słynną i kontrowersyjną "Trylogię", w Polsce istny popkulturowy fenomen odkąd w 1883 zaczęła być wydawana w odcinkach w warszawskiej gazecie. Do dziś "Trylogia" budzi skrajne odczucia wśród Polaków. Negatywne opinie zwykle wynikają z uprzedzenia, jakiego polscy uczniowie wynoszą w szkole do lektur (a Sienkiewicz pojawia się w programie zdecydowanie za szybko), ale zarzuty dotyczą także promowanego przez dzieła tego pisarza typowego hurrapatriotyzmu. Lubię powieści historyczne, a "Trylogia" jest sercem polskich przedstawicieli tego gatunku, postanowiłem więc w końcu zmierzyć się na poważnie z "Ogniem i mieczem", które próbowałem na własną rękę przeczytać w wieku szkolnym i wówczas niestety poległem.
Moja czytelnicza determinacja by nie porzucać a także świadomość, że znajomość tej powieści może przydać mi się na egzaminie z pozytywizmu, sprawiła że przeczytałem całość w zaledwie kilka dni bez większych problemów. Ale nie tylko to trzymało mnie przy lekturze, bo bawiłem się przecież całkiem nieźle, choć w tej recenzji zarzucę "Ogniem i mieczem" całkiem sporą liczbę wad. Zacznę jednak od tła historycznego. Realia zostały bardzo dobrze odwzorowane przez Sienkiewicza. Wynika to nie tylko z umiejętnego splecenia fikcji z historią, ale też archaizacji i stylizacji języka (w tym także narracji), by odpowiadał on czasom, w których toczy się akcja powieści. Przez to bardzo łatwo zapomnieć, że ma się do czynienia jedynie z powieścią, artystycznym wyobrażeniem Sienkiewicza na temat państwa Sarmatów u szczytu potęgi. Łatwo więc wsiąknąć w świat polskiej szlachty i kresów Rzeczpospolitej. Na moje uznanie zasługują zwłaszcza opisy prowadzenia działań wojennych (choć opisy samych starć raczej nużyły z powodu ich chaotyczności), które najbardziej zainteresowały mnie przy czytaniu pierwszej części "Trylogii". Na pochwałę zasługuje także nie stronienie przez Sienkiewicza od obrazowych opisów przemocy i okrucieństwa, wraz z popełnianiem zbrodni na ludności cywilnej i posłach (choć te będące sprawką Polaków są przez autora rozgrzeszane). W tej kwestii spodziewałem się raczej ciągłego romantyzowania wojny.
Niestety na tym kończą się zalety "Ogniem i mieczem", bo od strony fabularnej powieść jest niezwykle słaba. Zaczyna się całkiem ciekawie, ale już szybko okazuje się że została ona osnuta wokół wyświechtanego motywu "damy w opałach". Postaci są w większości słabo zarysowane, co nie pomaga urozmaicić nieciekawej fabuły - szczytem jest totalnie pozbawiona jakiegokolwiek charakteru Helena, która poza epizodem u boku Zagłoby nie robi nic. Śmiechu warty jest sam fakt, że większość "roboty" w wątku miłosnym zostaje wykonana przez polskich trzech muszkieterów, czyli Atosa (Podbipiętę), Portosa (Zagłobę) i Aramisa (Wołodyjowskiego), którzy przez pół powieści zajmują się poszukiwaniami Heleny, podczas gdy d'Artagnan (Skrzetuski) bawi się w patriotę na służbie u kapitana Treville'a (Wiśniowieckiego). No cóż, widać że w "Ogniem i mieczem" Sienkiewiczowi najbardziej zależało na podkreśleniu wymowy patriotycznej, której istotą według pisarza jest dbanie o interes wspólny a nie "prywatę", jak bywają określone poszukiwania Heleny przez księdza Muchowieckiego. Postać Bohuna jest miłym urozmaiceniem na tle bezpłciowej Heleny, wyidealizowanego Skrzetuskiego i niezbyt rozgarniętych muszkieterów.
Wszyscy wiemy, że Sienkiewicz pisał “ku pokrzepieniu serc”, czyli w celu pokazania Polakom pod zaborami, że naród dzięki solidarności potrafił w trudnych chwilach nie tylko przetrwać ale pokonać nawet największe zagrożenie. Próba wywołania w czytelnikach pozytywnych odczuć z nadzieją na odzyskanie dawnej chwały Rzeczpospolitej wymagała oczywiście pewnych przekłamań w ramach fikcji literackiej. Mity stworzone przez Sienkiewicza w dobrej wierze są niestety wciąż obecne w świadomości Polaków. Choć same wydarzenia w powieści na ogół zgadzają się z faktami historycznymi, a nawet losy fikcyjnych postaci są bardzo prowadopodobne, to Sienkiewicz przede wszystkim prezentuje czarno-biały obraz powstania Chmielnickiego. W skrócie: Kozacy są przedstawieni jako pijana dzicz ogarnięta chęcią zemsty na Polakach, a ataman Chmielnicki jest właśnie zwykłym egoistą, który rozdmuchał wojnę na Ukrainie z powodu "prywaty". Sienkiewicz ponadto księciu Wiśnowieckiemu, znanemu z warchołstwa i właśnie dbania o własny interes, przypisuje wzniosłą miłość do ojczyzny. W zasadzie jest to obraz całkowicie odwrotny od tego, jaki przedstawiają zawodowi historycy.
Jednak nie winię i nie krytykuję Sienkiewicza za to, że pisał w czasach gdy Polakom potrzebna była tego typu literatura, a dostęp do rzetelnych źródeł historycznych był utrudniony, a opracowania wybitnych historyków jeszcze nie zostały wówczas napisane. Krytykuję go za to, że w wypadku "Ogniem i mieczem" był jedynie naśladowcą Waltera Scotta oraz Alexandre'a Dumasa. Skojarzenia z "Trzema muszkieterami" (skądinąd będącymi o wiele lepszą i wciąż świeżą powieścią). Niemniej, bawiłem się całkiem nieźle, niektóre elementy humorystyczne wywołały u mnie szczery uśmiech (nie zawsze politowania), a mimo bzdurnej fabuły całkiem przyjemnie się nią śledziło. Z tych powodów daleki jestem od większego krytycyzmu, ale to wciąż literatura czystko rozrywkowa dość niskich lotów.
6,5/10
Powieść "Ogniem i mieczem" otwiera słynną i kontrowersyjną "Trylogię", w Polsce istny popkulturowy fenomen odkąd w 1883 zaczęła być wydawana w odcinkach w warszawskiej gazecie. Do dziś "Trylogia" budzi skrajne odczucia wśród Polaków. Negatywne opinie zwykle wynikają z uprzedzenia, jakiego polscy uczniowie wynoszą w szkole do lektur (a Sienkiewicz pojawia się w...
2021-02-08
5/10
Teraz już wiem, dlaczego czytanie "Szkarłatnej litery" dla uczniów amerykańskich szkół jest taką katorgą. Porównanie tej lektury do "Nad Niemnem" Orzeszkowej jest jak najbardziej na miejscu, choć powieść Hawthorne'a jest znacznie krótsza.
Już pierwszy rozdział potrafi porządnie zniechęcić do dalszego czytania, ponieważ jest tylko luźno związanym z resztą powieści autobiograficznym zapisem pracy autora w urzędzie celnym w Salem. Ten wstęp, jeśli uda się przez niego przebrnąć, ma szansę wyjaśnić czytelnikowi, że jeden z przodków Hawthorne'a siedział za ławą oskarżycieli na słynnym procesie w Salem. Napisał więc "Szkarłatną literę" jako rodzaj odkupienia win swojego przodka. Powieść opisuje kilka epizodów z życia Hester Prynne, obywatelki purytańskiego Bostonu, która za cudzołóstwo z nieznanym mężczyzną (czego jawnym owocem jest jej córeczka) jest noszenie tytułowej litery na piersi na znak hańby. Tajemnicą pozostaje jednakże nazwisko kochanka, którego Hester postanawia nie wyjawiać.
Purytańska rzeczywistość i tocząca się w nich fabuła brzmią niezwykle interesująco, ale tak niestety nie jest. Mało w tym faktycznej historii i mało emocji, które są przysłaniane przez przesadną poetyckość języka. Ów język to wspomniane "Nad Niemnem" - długie i skomplikowane zdania, przy których można kilka razy się zgubić oraz nieistotne opisy i szczegóły pozornie służą budowaniu realiów i klimatu, a rzeczywiście przyprawiają czytelnika o znużenie. Hawthorne stara się w każdym zdaniu zawrzeć jak najwięcej informacji, co nie służy dobrze jego powieści. Jego styl to usilne wskazywanie pewnych szczegółów i oczywistości, próba przeprowadzenia czytelnika za rączkę przez minioną epokę. Dialogi są patetyczne, nie brzmią jak wypowiedzi realnych ludzi. Sami bohaterowie to kukiełki, które autor wskazuje palcem i próbuje wmówić czytelnikowi, że posiadają one prawdziwe cechy charakteru. Wszystko staje się mdłe, a przekaz powieści jest prosty i jednostronny.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam książkę przeznaczoną dla dzieci - z tym, że dobre książki dla dzieci nie są tak naiwne. Choć przyzwyczaiłem się do specyficznego stylu autora i język przestał mnie irytować, to nie mam poczucia, że było warto dobrnąć do końca. Dlatego szczerze nie polecam "Szkarłatnej litery" i lepiej chyba przeczytać streszczenie, bowiem nawet zakończenie jest możliwe do przewidzenia w połowie powieści.
5/10
Teraz już wiem, dlaczego czytanie "Szkarłatnej litery" dla uczniów amerykańskich szkół jest taką katorgą. Porównanie tej lektury do "Nad Niemnem" Orzeszkowej jest jak najbardziej na miejscu, choć powieść Hawthorne'a jest znacznie krótsza.
Już pierwszy rozdział potrafi porządnie zniechęcić do dalszego czytania, ponieważ jest tylko luźno związanym z resztą powieści...
2021-02-17
6/10
"Ivanhoe" to powieść równie znana co "Rob Roy" tego samego autora, powszechnie uznawanego za twórcę gatunku powieści historycznej. Jednak w "Ivanhoe" Walter Scott po raz pierwszy w swoim dorobku pisarskim sięga poza historię ojczystej Szkocji, przedstawiając historię z czasów, kiedy Anglicy wyczekiwali na powrót z niewoli swojego słynnego króla, Ryszarda Lwie Serce.
Należy oddać hołd Walterowi Scottowi za to, że jest pierwszym pisarzem, który miał ambicję w swoich czysto rozrywkowych powieściach szczegółowo i rzetelnie przedstawić realia historyczne. Nie jest już to, popularne w jego epoce, umowne umieszczenie akcji w dawnej epoce, ponieważ fabuła "Ivanhoe" silnie osadzona w rzeczywistości średniowiecznej Anglii. A więc Walter Scott drobiazgowo opisuje przedmioty materialne jak ubiór postaci, wprowadza i wyjaśnia pewne zwyczaje, przedstawia powszechny w tych czasach antysemityzm, a także nakreśla różnice i wynikający z nich konflikt pomiędzy rodowitymi Anglosaksonami, a normandzką elitą rządzącą w ówczesnej Anglii. Jak to w dobrych powieściach historycznych bywa, postaci historyczne mieszają się tu z bohaterami fikcyjnymi i legendarnymi, chociażby słynnym Robin Hoodem i jego kompanią.
Niestety, "Ivanhoe" strasznie się zestarzał pod niemal każdym względem. Walterowi Scottowi nie wychodzi żywe prowadzenie akcji (pod tym względem sromotnie przegrywa z Dumasem), szczegółowe opisy nużą, elementy humorystyczne nie bawią, romans przechodzi gdzieś bokiem, walki nie emocjonują, dialogi są okropnie sztywne (bohaterowie wyjaśniają sobie rzeczy oczywiste dla siebie nawzajem), a postaci są zwyczajnie bezpłciowe i a do tego czarno-białe, co widać po negatywnym przedstawieniu wszystkich templariuszy i członków kleru, co jest chyba typowe dla protestanckich pisarzy z tego okresu (np. "Mnich" Lewisa). W powieści Scotta nawet fabuła jest prosta i do tego rozwleczona na 400 stron, a jej finałowe rozwiązanie (wraz z absurdalnym powrotem z zaświatów pewnej postaci) pozostawia wiele do życzenia. Sam tytułowy Ivanhoe pomyka gdzieś w tle, więcej tutaj Żydówki Rebeki czy starego Cedryka.
Niemniej nie czytało się tego szczególnie źle, ale żeby czerpać z czytania Scotta trzeba mocno przymrużyć oko na sztywność i naiwność jego powieści. Zdecydowanie lepiej wypadają wciąż poczytne dzieła Alexandre'a Dumasa.
6/10
"Ivanhoe" to powieść równie znana co "Rob Roy" tego samego autora, powszechnie uznawanego za twórcę gatunku powieści historycznej. Jednak w "Ivanhoe" Walter Scott po raz pierwszy w swoim dorobku pisarskim sięga poza historię ojczystej Szkocji, przedstawiając historię z czasów, kiedy Anglicy wyczekiwali na powrót z niewoli swojego słynnego króla, Ryszarda Lwie...
2021-02-11
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony przez rówieśników w prestiżowej szkole Św. Krzysztofa, zostaje wzięty pod skrzydła przez dozorcę Nestora. To on zaszczepia w umyśle zamkniętego sobie chłopca fascynację symboliką ukrytą w niepozornej codzienności; rzeczach, na które nikt "zwyczajny" nie zwraca uwagi.
Autor sięga tutaj do popularnych motywów freudowskich. Gdy Abel Tiffeauges dorasta, nie odnajduje się w społeczeństwie przedwojennej Francji, na co mają wpływ analizowane w dzienniku przeżycia z dzieciństwa. Dosłownym i zarazem metaforycznym wyzwoleniem jest dla niego wybuch drugiej wojny światowej. Abel bierze więc udział najpierw w "dziwnej wojnie" gdzieś w Alzacji, a po dostaniu się do niemieckiej niewoli zostaje przewieziony na wschód III Rzeszy. Prusy Wschodnie, mityczna Hiperborea, stają się dla niego nowym domem, z którym wiąże nadzieje na nadejście "czegoś", czego wyczekiwał całe swoje dotychczasowe życie. Pracowitość i potulność Abla szybko zostaje dostrzeżona przez przełożonych, co wraz z jego zdolnością przystosowania się do nowych warunków, skutkuje szybkim awansem w totalitarnym państwie.
Jeśli czytelnika, tak jak mnie, nie zainteresuje dość osobliwy portret psychologiczny bohatera, to na pewno zaciekawi bardzo dogłębne przedstawienie niemieckiej machiny wojennej w od strony cywili oraz szczegółowy opis Prus Wschodnich pod władzą nazistowską. Na podstawie prezentowanej charakterystyki nazistowskiej Niemiec, godnej wprawnego historyka, można wyrobić sobie ogólne spojrzenie na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki państwa totalitarnego, skupionego na produkcji, służącej tylko dwóm celom - wojnie i ideologii. Ponadto ciekawe są same drobne obserwacje czynione przez Abla, oraz dostrzeżenia symbolicznego znaczenia w sytuacjach, w których dla większości ludzi po prostu nie ma głębszego sensu. Jest tu jednak naprawdę sporo wojennego klimatu, choć większość fabuły toczy się daleko od samych działań wojennych, a także atmosfery pewnej mistyczności, uzyskanej nie tylko dzięki nawiązaniom do tytułowej ballady Goethego, ale też z racji umiejscowienia akcji wśród dzikich puszcz, tajemniczych zamków i nazistowskich placówek.
Powieść napisana jest całkiem dobrze, ale potrafi zmęczyć. Do tego ciężko ją właściwie porządnie zrozumieć i zanalizować. Myślę jednak, że zdecydowanie warto po nią sięgnąć dla samego mistycznego klimatu i tematyki drugowojennej. Niemniej wypadałoby ostrzec wszelkich chętnych do sięgnięcia po powieść Tourniera - na kartach powieści znajdzie się sporo dziwności, jak chociażby specyficzna (choć według mnie daleka od pedofilskiej) fascynacja Tiffaugesa młodymi chłopcami oraz całkiem liczne fragmenty poświęcone defekcji i symboliki fallicznej. Jednak dla mnie nie było w tym nic zdrożnego, ponieważ te elementy naturalnie łączyły się z tematyką podejmowaną przez "Króla Olch".
7,5/10
W "Królu Olch", powieści stosunkowo mało znanego Michela Tourniera, czytelnik jest zabrany sam wgłąb Hiperborei, krainy puszcz i jezior - do Prus Wschodnich. Zanim jednak główny bohater, muskularny okularnik Abel Tiffeauges, tam w ogóle dotrze, niestety należy przebrnąć przez dość nieciekawy początek powieści, którym są "złowieszcze zapiski" bohatera. Abel, gnębiony...
2021-02-11
2021-02-10
7/10
Początek napisanego przez gdańskiego pisarza "Hanemanna" jest przykładem literackiego stylu, który niezmiernie mnie odrzuca, czyli melancholijno-nostalgiczne impresje zbudowane za pomocą potoku słów i narracji skaczącej od punktu do punktu. Warto się jednak przebić przez pierwszą, przedwojenną część powieści, by uświadczyć opisów bombardowanego i zajmowanego przez Armię Czerwoną Gdańska, a potem śledzić już przyjaźniej prowadzoną właściwą fabułę toczącą się w okresie powojennym.
Zamysł Chwina był prosty i skuteczny - poprzez losy jednego Niemca obserwujemy losy Gdańska na przełomie dwóch odmiennych okresów w jego historii. Miasto stare (niemieckie) widzimy w spojrzeniu melancholii za światem, który zniknął bezpowrotnie. Miasto nowe (polskie) przedstawione jest jaśniej, w barwach nadziei. Nie ma tu wprawdzie większej fabuły, właściwe jest to prawdziwe "slice of life" wąskiej grupy bohaterów, których życie wypełnione jest małymi zmianami. Poprzez rodzącą się przyjaźń pomiędzy starym Niemcem, dziewczyną z dalekich Kresów, chłopakiem z rodziny przesiedleńców i głuchoniemym sierotą z nie wiadomo skąd, Chwin prezentuje powojenny Gdańsk jako kulturowo miszmasz, miasto przygarniające życiowych wykolejeńców i ludzi bez własnego miejsca na ziemi, ale także jako przystanek na dalszej drodze.
Mimo męczącego początku, powieść Chwina pozostawia ogólnie pozytywne wrażenie. Wątki historyczne są dobrze zarysowane, psychologizm jest dość niezły, a specyficznym smaczkiem pozostają rozważania Hanemanna na temat samobójstwa, na przykładzie losu niemieckiego romantyka von Kleista oraz pewnego "polskiego malarza", pod czym zakamuflowała się pewna wybitna postać z okresu międzywojennego.
7/10
Początek napisanego przez gdańskiego pisarza "Hanemanna" jest przykładem literackiego stylu, który niezmiernie mnie odrzuca, czyli melancholijno-nostalgiczne impresje zbudowane za pomocą potoku słów i narracji skaczącej od punktu do punktu. Warto się jednak przebić przez pierwszą, przedwojenną część powieści, by uświadczyć opisów bombardowanego i zajmowanego przez...
2021-02-08
5,5/10
"Stara baśń" opowiada o Polsce czasów pogańskich, jeszcze na wpół legendarnych, a popularne podania o początkach państwa polskiego stara się ubrać w ramy historycznego realizmu. Już z tego jednego powodu powieść Kraszewskiego (którego lubię nazywać "polskim Dumas", bynajmniej z rozrywkowej wartości jego dzieł, raczej z niebywałej płodności jako pisarza) z miejsca stała się klasykiem literatury polskiej i jego najbardziej rozpoznawalnym dziełem. Nawet zupełnie zapomina się, że "Stara baśń" to utwór otwierający 39-tomowy cykl o historii Polski.
W tym wypadku rozpoznawalność powieści nie idzie w parze z jego jakością. Na szczere uznanie zasługuje stylizacja języka, nieczęsto stworzone na potrzeby "Starej baśni" archaizmy, próba uhistorycznienia zazwyczaj bardzo chaotycznych i infantylnych legend, czy szczegółowe opisy różnych zwyczajów - nocy Kupały, postrzyżyn, pogańskiej uroczystości weselnej i prawa gościnności. Ale to zdecydowanie za mało, gdy fabuła jest niemiłosiernie nudna. Podstawowym zarzutem są postacie, które co prawda mają bardzo jasne określone motywacje, nie mają zupełnie charakteru. Choć Kraszewski stara się jak może, by jego opowieść nie była nudna, ponieważ co rusz wypełnia ją zwrotami akcji i brutalnymi zdarzeniami, a przerw na oddech w formie wspomnianych opisów uroczystości jest bardzo mało, to i tak wszystko co się dzieje w "Starej baśni" w jakimkolwiek punkcie fabuły w ogóle nie zacznie obchodzić czytelnika nawet na małą chwilę.
Do pocztu licznych wad zaliczyć naprawdę nachalny pseudopatriotyzm w wykonaniu Kraszewskiego. Przedstawieni w książce Słowianie, poza nielicznymi antagonistami (np. okrutnym Popielem zwanym Chwostem), są poczciwymi ludźmi miłującymi swoje tradycje, a nade wszystko wolność. Wszystko co złe, przypisuje się tu Niemcom. Wszystko, co pochodzi z Niemiec, jest przeciwko polskiej tradycji, a żelazo i świecidełka tylko psują uczciwych Słowian, a więc przyszłych Polaków. Niemcowi nie należy ufać, więc brak tu nawet tylko trochę pozytywnej postaci, będącej pochodzenia niemieckiego. Nawet pojawiający się na początku powieści Hengo, któremu stary Wisz ufał, okazuje się przebiegłą gnidą (ups, spoiler), a wyśmiewanie Niemców z powodu takiego, iż nie znają naszej mowy, jest bardzo na miejscu. Pewnym wyjątkiem w tym wszystkim są postacie dwóch tajemniczych nieznajomych, niepochodzących z Niemiec a z dalszych regionów, orędowników wiary chrześcijańskiej, którzy działają jako wygodny dla pisarza fabularny wytrych i deus ex machina, bo to pod ich wpływem Piast zostaje władcą Polan. Najgorszy w tym wszystkim jest jednak wątek miłosny, okropnie przestarzały i współczesnym okiem po prostu żenujący, z okropnie głupim zakończeniem. Dziwa nie chce Domana, bo została przyrzeczona bogom i im chce służyć, ale i tak wszyscy jej wmawiają, żeby wzięła biednego chłopa, bo przecież jej będzie dobrze i na pewno jej się odwidzi służba bogom. A skoro Doman nie chce odpuścić, to na pewno przeznaczenie nim kieruje.
Większość wad "Starej baśni" można byłoby zrzucić na karb historycznej stylizacji, bo trudno pisać o tak archaicznych czasach we współczesnym spojrzeniu. Powieść jednak posiada narratora, za pomocą którego Kraszewski nawet nie próbuje dać znać, że nie utożsamia się z myśleniem bohaterów. Ciągłe złorzeczenie na Niemców i pseudoszczęśliwe zakończenie wątku miłosnego, do którego doprowadził wbrew logice i dobremu smakowi, jest tego dowodem.
5,5/10
"Stara baśń" opowiada o Polsce czasów pogańskich, jeszcze na wpół legendarnych, a popularne podania o początkach państwa polskiego stara się ubrać w ramy historycznego realizmu. Już z tego jednego powodu powieść Kraszewskiego (którego lubię nazywać "polskim Dumas", bynajmniej z rozrywkowej wartości jego dzieł, raczej z niebywałej płodności jako pisarza) z miejsca...
2021-02-07
7/10
Mam pewien problem z ocenieniem "Ostatniego Mohikanina". Miałem już podobnie z filmem, który oglądałem dawno temu i z jakiegoś powodu rozczarował mnie czy też wynudził. Na szczęście zapomniałem go na tyle, że czytanie powieści nie było przykrym doświadczeniem.
Jest to oczywiście pod wieloma względami bardzo typowa klasyka powieści przygodowej - z pretekstową wręcz fabułą opartą na motywie dam w opałach (Kora jest uprowadzania w ciągu książki trzy razy, jej siostra Alicja tylko dwukrotnie), które sprawni mężczyźni, obowiązkowo zakochani w nich, próbują uratować. Mimo powtarzalności tego motywu w obrębie jednej powieści, Cooperowi udało się utrzymać moje jako takie zainteresowanie przez dłuższy czas za sprawą wyjątkowo nowoczesnych i dynamicznych opisów walk, pojedynków, ucieczek i pościgów. Serio, dawno nie czytałem klasycznej powieści, której starcia byłyby tak plastycznie i zarazem przekonująco opisane. Podobało mi się także, że autor "Ostatniego Mohikanina" nie uciekł w stereotypowe przedstawienie postaci (nawet jeśli kobiety są biernymi podmiotami fabuły). Mam tu na myśli fakt, że nie ma tu spodziewanego podziału na złych kolonistów i dobrych Indian, lub na odwrót - dzikusów i światłych białych. Nawet przedstawiane przez pisarza plemiona indiańskie nie są podzielone na te "szlachetne" i "nieszlachetne", jak to nauczyła nas późniejsza popkultura. Boli jedynie fakt, że sytuacja pod fortem William Henry została przedstawiona niezgodnie z prawdą, jako przemyślany spisek Francuzów, a nie przypadkowy atak plemienia wrogiego Anglikom, którego Francuzi nie przewidzieli. Niemniej historyczne wydarzenia wojny siedmioletniej, a także niesnaski i różnice pomiędzy poszczególnymi szczepami Indian, zostały przez autora nieźle wplecione i wykorzystane w fabule.
Cooperowi, mimo niewątpliwych zalet jego pióra, daleko jednak do geniuszu narracji i intrygi z powieści mistrza Alexandre'a Dumasa. Ale to bardzo miły przedsmak późniejszych arcydzieł w postaci chociażby "Trzech muszkieterów".
7/10
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMam pewien problem z ocenieniem "Ostatniego Mohikanina". Miałem już podobnie z filmem, który oglądałem dawno temu i z jakiegoś powodu rozczarował mnie czy też wynudził. Na szczęście zapomniałem go na tyle, że czytanie powieści nie było przykrym doświadczeniem.
Jest to oczywiście pod wieloma względami bardzo typowa klasyka powieści przygodowej - z pretekstową wręcz...