Angielski dramaturg i poeta okresu elżbietańskiego. Syn szewca z Canterbury Johna Marlowe’a. Ukończył szkołę średnią, King’s College, po czym w 1582 roku podjął studia w Corpus Christi College na Uniwersytecie Cambridge. Prowadził bardzo rozwichrzony i anarchiczny tryb życia, zaniedbując zajęcia uniwersyteckie. W 1587 roku zjawił się w Londynie ze swą pierwszą sztuką The Tragedy of Dido, Queen of Carthage (Tragedią Dydony, królowej Kartaginy) oraz szkicem pierwszej części Tamerlana Wielkiego. W Londynie nawiązał kontakt z Thomasem Walschinghamem, szefem oddziału międzynarodowych szpiegów. Był szpiegiem, konfidentem i prowokatorem, co doprowadziło go do przedwczesnej śmierci w dwudziestym dziewiątym roku życia. Zginął zasztyletowany przez kompanów podejrzanego prowadzenia.
Nadano mu przydomek „ojca angielskiej tragedii”, między innymi z powodu wprowadzenia wiersza białego do elżbietańskiego dramatu. Był również tłumaczem. Znane są jego tłumaczenia poezji Owidiusza i Lukana.
Christopher Marlowe był rówieśnikiem i inspiracją dla Williama Szekspira.
6/10
Ta stylowa książeczka nosząca sugestywny tytuł "Masakra w Paryżu" to ostatnia, wyraźnie pisana w pośpiechu sztuka Marlowe'a o silnym zabarwieniu politycznym. Dramatopisarz streścił w niej 17 lat z historii Francji, ten niezwykle burzliwy okres od nocy św. Bartłomieja do objęcia tronu przez protestanckiego Henryka IV Burbona.
Akcja dramatu jest niezwykle szybka i bez znajomości prawdziwej historii z trudem dałoby się poznać, że w rzeczywistości toczyła się przez tak długi okres. Marlowe zasadniczo nie odbiega daleko od historii, jak to zwykle czynią nowożytni tragediopisarze, ale przedstawia wydarzenia wojen religijnych we Francji w oczywiście sposób stronniczy i upolityczniony, przedstawia je na korzyść protestantów i elżbietańskiej Anglii. Przejawia się to chociażby w tym, że francuska królowa matka od początku umyśliła ślub córki Margot z Henrykiem Nawarskim jako podstępny plan, katolicy co chwilę bluźnią i wykazują się źle pojmowaną wiarą chrześcijańską, Gwizjusz jest opętany żądzą krwi i władzy, a biedni protestanci w ostatnich chwilach życia myślą wyłącznie o złączeniu z Bogiem w modlitwie. Wiąże się z tym pewna papierowość wielu postaci czy ckliwych kwestii, które postacie dramatu często wypowiadają tylko po to, by przypomnieć odbiorcy kim są i czy są postaciami pozytywnymi, czy też nie. Wyjątkowa na tym tle jest postać Henryka Andegaweńskiego (znanego nam jako polski król Henryk Walezy),który najpierw z zimną krwią bierze udział w tytułowej masakrze, a potem sprzeciwia się Gwizjuszowi, staje po stronie protestantów i wypowiada kwestie skierowane przeciwko krwiożerczości samego papieża.
Marlowe'owi oddać jednak trzeba to, że fenomenalnie połączył wszystkie wydarzenia zaszłe we Francji, w jeden spójny ciąg przyczynowo-skutkowy. Historia tego fascynującego okresu nigdy wcześniej nie jawiła mi się w taki sposób. Literacko nie jest nawet dobrze, choć to może kwestia tłumaczenia, ale propagandowo wyśmienicie. "Masakra w Paryżu" dobitnie przypomina, że teatr elżbietański rozwijał się przede wszystkim jako swoiste medium masowego przekazu, skąd jego odbiorcy mogli czerpać wiedzę o świecie, jak i przez który monarchia mogła wpływać na umysły poddanych. Jest też oczywistym przykładem, jak wolnym od odgraniczeń był teatr w Anglii, zwłaszcza gdy się porówna życiorysy działających wówczas "University wits" z trudnościami, jakie napotykali późniejsi klasycy francuscy.
Moim zdaniem najsłabszy dramat Marlowe'a (nie licząc "Żyda z Malty", do którego niestety jeszcze nie dotarłem). Ale przyczynę tego stanu rzeczy mamy wyjaśnioną w posłowiu - do dziś przetrwały dwie wersje tekstu nieco się od siebie różniące, poza tym nie ma pewności, czy całość (niezależnie od wersji) napisał sam Marlowe. Jedni badacze twierdzą, że co niektóre partie zostały zredagowane przez cenzurę, inni twierdzą, że wątpliwej jakości wstawki humorystyczne są paradoksalnie oryginalne, bo Marlowe rzekomo nie miał talentu komediowego. Zaś same te fragmenty faktycznie psują odbiór całości, bo są - po prostu - idiotyczne i jakby kompletnie wyrwane z innej bajki.
Druga sprawa która mi się nie spodobała to pewna niekonsekwencja, objawiająca się występującymi naprzemiennie partiami pisanymi wierszem (oczywiście białym) i prozą. Gdyby w ten sposób wyróżniono charakterystykę którejś z postaci byłoby ok, ale nawet sam Faust i Mephistophilis nie mogą się zdecydować, w jaki sposób chcą się wypowiadać.
Jedyne, co ratuje tą sztukę, to monologi duchowo zagubionego Fausta i jego rozmowy z Mephistophilisem (zwłaszcza dialog na temat tego, czym jest piekło),ale generalnie jak dla mnie - słaba rzecz, tym lepiej więc że ma jedynie 70 stron, więc można szybko przeczytać i szybko zapomnieć ;)