-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-10-16
2021-02-08
7/10
Dla uczniów polskiego systemu edukacyjnego twórczość Charlesa Dickensa sprowadza się do samej "Opowieści wigilijnej", ale uczniowie z krajów anglosaskich są raczej bliżej zaznajomieni z "Davidem Copperfieldem", "Opowieścią o dwóch miast" lub "Wielkimi nadziejami", a czytelnicy żyjący w czasach Dickensa lub niewiele dekad później raczej zaczytywali się przede wszystkim "Klubem Pickwicka". Dla mnie jednak twórczość angielskiego realisty od dziecka kojarzy mi się z "Oliverem Twistem".
Postanowiłem sobie odświeżyć tę powieść, ponieważ nie skończyłem jej za pierwszym razem. Sięgnąłem po nią pod wpływem premiery filmu Polańskiego, który choć był pomyślany jako film dla dzieci, zrobił na mnie wstrząsające wrażenie brutalnością i brudem świata ukazanym na ekranie. Pierwsze rozdziały książki poraziły mnie tak samo - Oliver Twist od małego dziecka jest głodzony i bity za najmniejsze przewinienia, czego nie potrafiłem wtedy, będąc w zasadzie niewiele starszym od bohatera, tego zrozumieć. Choć teraz powieść Dickensa nie wydaje się mi aż tak straszna, wciąż jednak zadziwia brutalnością, opisywanym bestialstwem czy spektakularnym opisem śmierci jednego z bohaterów, co jest chyba bardzo rzadko spotykane w XIX-wiecznej literaturze.
W wieku dziecięcym nie zauważyłem też wielkich pokładów ironii, którą pisarz wkłada w opowiadanie. Realizm Dickensa łączy się ze specyficzną satyrą. Choć znana jest wszystkim dickensowska wrażliwość na ubóstwo, nędzę i niedolę ludzką (co widać chociażby w rozlicznych naturalistycznych opisach złych warunków mieszkaniowych, cierpienia fizycznego, głodu i marnej jakości jedzenia), to w "Oliverze Twiście" jest zaskakująca spora ilość naprawdę czarnego humoru. Rzeczywistość industrialnej Anglii przedstawiona jest w dość groteskowy sposób i co ciekawe, zwykle dotyczy to urzędników i stróżów prawa oraz związanych z nim sytuacji. W rozdziałach, w których pojawia się szajka złodziei i inni złoczyńcy, Dickens wraca do ponurego realizmu, w którym można się doszukiwać zapowiedzi francuskiego naturalizmu Zoli.
"Oliver Twist" po wielu stronach nabiera dość kryminalnego zacięcia, a z czasem zaczyna dominować w nim dość wartki wątek sensacyjny. Sierota Oliver pojawia się coraz rzadziej, a pierwsze skrzypce przejmują dobrzy ludzie, którzy starają się rozwikłać zagadkę pochodzenia chłopca i uwolnić go od zakusów jego wrogów z przestępczego półświatka. Choć fabuła jest czasami oparta na mało prawdopodobnych przypadkach, a postaci są raczej niezbyt dogłębnie nakreślone, a dialogi raczej dość drętwe, to śledzi się ją z przyjemnością i zapałem. Na pochwałę jednak zasługuje stworzenie relacji bandyty Williama Sikesa z Nancy, której tragiczne położenie, stany chorobowe i szlachetny charakter zostały wyciągnięte jakby żywcem z jakiegoś dzieła Dostojewskiego. Choć Dickens nie zajmuje się literackim psychologizmem, to na podstawie samych zachowań Nancy można wywnioskować wielki konflikt, jaki toczył się w jej sercu i umyśle.
Z powieści Dickensa płynie szczere i żarliwie głoszone przesłanie, że nie należy ulegać złym wpływom. Oliver Twist mimo całego cierpienia i próby wciągnięcia go w działalność przestępczą, zapierał się rękoma i nogami przed karierą ulicznego złodzieja, wielokrotnie dając przykład swojej uczciwości. Dzięki temu udało mu się zdobyć troskliwy, opiekuńczy i kochający dom. Dickens zbliża się też do głoszonej przez polskich pozytywistów potrzeby pracy u podstaw. Angielski pisarz wyraża przekonanie, że uczciwa praca podparta szczerą wiarą i dobrocią serca potrafi zdziałać cuda. Może i trochę naiwne, prostolinijne i staroświeckie, ale też całkiem mądre i pokrzepiające. Zresztą, kto zabroni mu bycia idealistą?
7/10
Dla uczniów polskiego systemu edukacyjnego twórczość Charlesa Dickensa sprowadza się do samej "Opowieści wigilijnej", ale uczniowie z krajów anglosaskich są raczej bliżej zaznajomieni z "Davidem Copperfieldem", "Opowieścią o dwóch miast" lub "Wielkimi nadziejami", a czytelnicy żyjący w czasach Dickensa lub niewiele dekad później raczej zaczytywali się przede wszystkim...
2021-08-11
8,5/10
Jest to pierwsza część tzw. przeze mnie "tryptyku małżeńskiego" Tołstoja. Wbrew obiegowej opinii, w "Sonacie Kreutzerowskiej" pisarz nie porusza po prostu tematu zazdrości, a raczej generalnie wewnętrznego rozkładu małżeństwa, gdzie jednostkowy przykład głównego bohatera jest tylko przejawem ogólnego kryzysu tej instytucji w społeczeństwie rosyjskim. Swego czasu opowiadanie wzbudziło spore kontrowersje i zapoczątkowało poważną publiczną dyskusję na ten temat. Sam Tołstoj wręcz wytłuszcza swe poglądy w opowiadaniu, z którymi można się oczywiście zgadzać lub nie. Według mnie jego wizja jest niepotrzebnie nadzwyczaj pesymistyczna, a proponowane zmiany - zbyt radykalne, wręcz purytańskie. Stąd "Sonata Kreutzerowska" bywa często pomijana i jawnie krytykowana przez chociażby Vladimira Nabokova, który przecież słynął z prowadzenia wręcz wzorowego życia małżeńskiego.
Jeśli jednak chodzi o samą warstwę literacką, to można się nawet zachwycić. Opowiadanie zaczyna się od sceny na peronie kolejowym (jakież to rosyjskie...), gdzie wśród przypadkowych podróżnych ścierają się różne poglądy na małżeństwo, zdradę i rolę kobiety w społeczeństwie. Jest to zapalnik do długiej spowiedzi głównego bohatera, którą opowiada w pociągu narratorowi. Najciekawsza była pierwsza część jego biografii, wskazująca na zepsucie moralne środowiska, w którym wyrastał bohater. Sposób prowadzenia narracji, sama tematyka i psychologizm przywodził mi na myśl powstałą nieco wcześniej "Łagodną" Dostojewskiego. Pomimo jednak, że Tołstoj był równie wielkim pisarzem, to jedynie zbliżył się do geniuszu starszego kolegi.
Wydaje mi się, że w "Sonacie Kreutzerowskiej", tak jak w innych opowiadaniach Tołstoja, brakuje jakiejś wyraźniejszej esencji, silniejszej emocjonalności, mocniejszego uderzenia, chwytu za serce. Nie chcę porównywać dwóch opowiadań odmiennych autorów, ale jednak "Sonata" wydaje się względem "Łagodnej", mimo radykalizmu światopoglądowego pisarza, w pewnym sensie za nadto ugładzona, a przez to trochę sztywna. Niemniej to póki co najlepsze z krótszych dzieł Tołstoja, które dane mi było przeczytać, bardzo reprezentatywne dla całej literatury rosyjskiej, z bardzo dojmującą atmosferą i obrazem rozkładu podstawowej komórki społecznej.
8,5/10
Jest to pierwsza część tzw. przeze mnie "tryptyku małżeńskiego" Tołstoja. Wbrew obiegowej opinii, w "Sonacie Kreutzerowskiej" pisarz nie porusza po prostu tematu zazdrości, a raczej generalnie wewnętrznego rozkładu małżeństwa, gdzie jednostkowy przykład głównego bohatera jest tylko przejawem ogólnego kryzysu tej instytucji w społeczeństwie rosyjskim. Swego czasu...
2021-05-29
7/10
Myślałem, że dramat naturalistyczny wynalazł Henrik Ibsen, ale jak się okazało, nawet stworzenie tej dziedziny naturalizmu należy przypisać jednak Émil'owi Zoli. Ibsen jednak zostaje niekwestionowanym mistrzem dramatopisarstwa tego nurtu, no może ustępując miejsca "Pannie Julii" Strindberga.
Co do jednak "Teresy Raquin", to faktycznie wyróżnia się na tle dotychczasowej dramaturgii, ale jest jeszcze stosunkowo dość archaiczna względem późniejszych dzieł nurtu. Zola jednak nie umieszcza, jak Ibsen, istoty swojej sztuki w przedakcji, a akcję wypełnia odsłanianiem przeszłości. I właściwie to sprawia, że "Teresa Raquin" nie ma tego dreszczyku przy odkrywaniu zgnilizny. Zgnilizna jest od prawie początku sztuki na widoku, co odbiera sztuce polotu. Nie pomagają także dość drętwe dialogi. Niemniej, sam pomysł, teatralny psychologizm i zolowska wymowa na temat zbrodni są na tyle dobre, że jest to dramat stanowiący całkiem niezły wstęp do tak nurtu, który następnie rozwinął się w niezwykle fascynujących kierunkach.
Problem z "Teresą Raquin" jest też taki, że jest to teatralna przeróbka powieści, powstałej na podstawie opowiadania/szkicu. Zola kilkukrotnie zmieniał szczegóły i akcenty w swojej koncepcji, przez co w zasadzie ciężko się zorientować co należy traktować jako główne - pełniejszą powieść czy późniejszą sztukę. Tej pierwszej niestety chyba nie dostanie się na polskim rynku wydawniczym, więc zostało mi poprzestać na sztuce. A moje dotychczasowe spotkania z Zolą świadczą, że był absolutnym mistrzem powieści, ale co najwyżej dobrym dramaturgiem.
7/10
Myślałem, że dramat naturalistyczny wynalazł Henrik Ibsen, ale jak się okazało, nawet stworzenie tej dziedziny naturalizmu należy przypisać jednak Émil'owi Zoli. Ibsen jednak zostaje niekwestionowanym mistrzem dramatopisarstwa tego nurtu, no może ustępując miejsca "Pannie Julii" Strindberga.
Co do jednak "Teresy Raquin", to faktycznie wyróżnia się na tle...
2021-06-20
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem, zdecydowanie przewyższa większość rzeczy, które Sienkiewicz napisał później. W zasadzie jest to takie mini "Bez dogmatu", tylko bez wymowy filozoficzno-moralnej. Historia miłości dwóch tytułowych przyjaciół do Hani nie jest przecież jakoś przesadnie oryginalna czy skomplikowana, ale pisanie o prostych sprawach za pomocą tak pięknego języka, jakim operuje Sienkiewicz, jest zawsze przeze mnie mile widziane. Poza tym ten pisarz doskonale rozumiał istotę relacji damsko-męskich. Nawet jeśli tytułowa Hania jest tą samą kobietą, czyli piękną, czystą i skromną, co Ligia z "Quo Vadis", Anielka z "Bez dogmatu", Helena, Oleńka i Barbara z "Trylogii" czy Danusia z "Krzyżaków". Gorzkie i cyniczne zakończenie jest wisieńką na tym torcie, okraszonym w dodatku wyjątkowo subtelnie odmalowanym obrazem kultury polskiej szlachty ziemiańskiej.
"Selim Mirza" to teoretycznie kontynuacja "Hani", dzieje dalszych losów przyjaźni bohatera-narratora Henryka z polskim tatarem Selimem Mirzą. W poprzednim opowiadaniu istotą była fascynacja mężczyzny kobietą, tutaj zaś - fascynacja mężczyzny drugim mężczyzną, pozbawiona oczywiście jakiegokolwiek podtekstu erotycznego. Sam Selim Mirza jest postacią wielką, bardzo dobrze przedstawioną w obu nowelach, pod której wpływem osobowość Henryka blaknie. Do tego Sienkiewicz ponownie sięga po ten sam chwyt i wszystko wieńczy cynicznym komentarzem, tym razem na temat fatalizmu wojny.
Oba opowiadania łączy też pewna zauważalna "rosyjskość" - polscy literaci raczej sięgali do wzorców z zachodu, Sienkiewicz jednak spojrzał na wschód. W "Hani" i "Selimie Mirzą" wyraźnie pobrzmiewa inspiracja Turgieniewem i Tołstojem, widoczna w roztaczanym nastroju, dyskretnym cynizmie, a nade wszystko - podobnym rozumieniu relacji damsko-męskich i tematu męskiej przyjaźni. Co ciekawe i w pewnym sensie absurdalne, te dwa opowiadania z mojej perspektywy przewyższają dla mnie wszystko, co póki co przeczytałem z opowiadań Tołstoja, Turgieniewa, a nawet późniejszego Czechowa.
8/10
Po przeczytaniu "Bez dogmatu" oraz trzech utworów wchodzących w skład tzw. małej trylogii Sienkiewicza, dochodzę do wniosku, że zamiast zajmować się powieściami historycznymi powinien on więcej czasu poświęcić na pisanie powieści realistycznych.
Opowiadanie "Hania" ("Stary sługa" bowiem jest jedynie prologiem do niego), będące przecież bardzo wczesnym utworem,...
2021-06-07
7/10
Mam spory problem ze "Śmiercią Iwana Iljicza", zachwalaną przez wielu jako najlepsze opowiadanie Tołstoja i jedno z jego lepszych dzieł. Jednak już początek opowiadania, pisany z perspektywy bliskiego współpracownika tytułowego bohatera, w zasadzie nie jest potrzebny. W tej części, w której oglądamy reakcje na wiadomość o śmierci Iwana i uroczystości żałobne, nie ma moim zdaniem żadnych wartościowych spostrzeżeń czy ciekawych momentów literackich, poza może subtelną ironią w narracji. Niemniej to jeden ze słynniejszych i może nawet jeden z pierwszych zabiegów retrospekcji w literaturze, za co należy się Tołstojowi uznanie, ale już sam celny tytuł sugeruje, że tytułowa śmierć się faktycznie wydarzy, więc nie potrzeba czytelnika informować o tym sporą dozą narracji, która jak wspomniałem, zdaje się nic nie wnosić.
Potem jest jednak ciekawiej, gdyż Tołstoj ni z gruszki, ni z pietruszki zaczyna opowiadać żywot Iwana Iljicza właściwie od narodzin. Środkowa część opowiadania była najbardziej interesująca z tego względu, że przedstawiła zarówno tok kariery typowego carskiego urzędnika, jak i przede wszystkim całkiem ciekawy, choć mimo wszystko nieszczególnie złożony portret psychologiczny głównego bohatera. Potem dochodzimy do momentu choroby, gdzie Tołstoj próbuje przybliżyć umysł osoby świadomej, że umiera. Dość ciekawa jest także reakcja rodziny głównego bohatera, zwłaszcza żony, która nagle odkrywa w sobie pokłady opiekuńczości, a jednocześnie zdaje się zupełnie nie przejmować stanem fizycznym i psychicznym męża.
Niestety środek "Śmierci Iwana Iljicza" zapowiadał jednak o wiele ciekawszy finał, niż ten, który faktycznie nastąpił. Mało tu faktycznego pogłębienia tematu, ciekawszych przemyśleń i spostrzeżeń bohatera. W opowiadaniu jest też zaskakująco niewiele pamiętnych momentów - jestem przekonany, że wkrótce wszelkie szczegóły fabularne zatrą się w mojej pamięci. Ponadto mam poczucie, że nie ma do czego wracać. Plus jest taki, że lekkie rozczarowanie "Śmiercią Iwana Iljicza" paradoksalnie zachęciło mnie do przeczytania pozostałych najważniejszych opowiadań Tołstoja, w poszukiwaniu być może czegoś lepszego tego samego autora.
7/10
Mam spory problem ze "Śmiercią Iwana Iljicza", zachwalaną przez wielu jako najlepsze opowiadanie Tołstoja i jedno z jego lepszych dzieł. Jednak już początek opowiadania, pisany z perspektywy bliskiego współpracownika tytułowego bohatera, w zasadzie nie jest potrzebny. W tej części, w której oglądamy reakcje na wiadomość o śmierci Iwana i uroczystości żałobne, nie ma...
2021-06-05
8/10
Eliza Orzeszkowa to chyba moje największe literackie zaskoczenie pierwszej połowy tego roku. O ile jednak "Meir Ezofowicz" ma jednak tematykę dość hermetyczną, to aby odczarować wynikają negatywny stosunek Polaków do tej pisarki poleciłbym "Chama", który do gustu powinien przypaść każdemu.
Powieść czyta się raczej jak rozległą nowelę, za sprawą jedności miejsca, skąpej liczby bohaterów i bardzo wartkiej akcji. Nawet jeśli jesteśmy po pierwszych 20 stronach przewidzieć, co mniej więcej wydarzy się na następnych, to "Chama" czyta się z zaciekawieniem i zapałem. Jasne, również i w tym dziele Orzeszkowa po raz kolejny przedstawia wieś jako środowisko zdrowe, stojące w opozycji do zepsutego miasta, ale tutaj antyurbanistyczna, typowa dla pozytywizmu wymowa jest zdecydowanie bardziej subtelna. Przede wszystkim świetnie skonstruowane portrety głównych bohaterów - mieszczki Franki i chłopa Pawła - są główną "atrakcją" powieści.
Franka i Paweł są na tyle zindywidualizowanymi bohaterami, że nie są tylko pustymi figurami reprezentującymi dwa odmienne światy, a ich relacja jest ciekawa i całkiem niejednoznaczna. Orzeszkowa zdaje się sprzyjać Pawłowi jako reprezentantowi prostej i poprawnej wiejskiej moralności, ale także France daje dużo zrozumienia i wyrozumiałości, a na pewno zdecydowanie więcej niż Flaubert stworzonej przez siebie pani Bovary, której Franka jest zdecydowanie polską odpowiedniczkom. Postępowanie Pawła może jednak, zwłaszcza współcześnie, budzić duże wątpliwości - czy na pewno szczerze kocha Frankę, czy jednak bardziej kocha wymyśloną przez siebie ideę wybawienia jej od "grzechu"? Ta kwestia właściwie nurtowała mnie całą powieść, mimo że jestem prawie pewien, iż, jak już wspomniałem, mamy sprzyjać Pawłowi i jego misji.
Psychologizm w tej powieści jest w pełni rozwinięty - to właśnie na opisywanie stanów emocjonalnych poświęcono najwięcej miejsca. Orzeszkowa w końcu więcej pokazuje i zostawia niedomówienia, niż zwyczajnie opowiada bajkę na dobranoc. Oczywiście trochę szkoda, że nie ma tu tego osobliwego klimatu "Meira Ezofowicza" czy nawet "Nad Niemnem" (nawet jeśli jest nudne), ale wynagradza to literacka dojrzałość, którą pisarka osiągnęła w "Chamie".
8/10
Eliza Orzeszkowa to chyba moje największe literackie zaskoczenie pierwszej połowy tego roku. O ile jednak "Meir Ezofowicz" ma jednak tematykę dość hermetyczną, to aby odczarować wynikają negatywny stosunek Polaków do tej pisarki poleciłbym "Chama", który do gustu powinien przypaść każdemu.
Powieść czyta się raczej jak rozległą nowelę, za sprawą jedności miejsca,...
2021-06-20
2021-06-13
2021-06-13
2021-06-13
10/10
"Anny Kareniny" nie trzeba przedstawiać nikomu, jej sława jest tak duża, że można spokojnie nazwać ją najsłynniejszą rosyjską powieścią, deklasując pod tym względem nawet "Zbrodnię i karę" czy "Mistrza i Małgorzatę". Wynika to z wpływu, jaki nieustannie wywiera na świadomość Rosjan (zjawisko porównywalne do roli "Lalki" w kulturze polskiej), jak i zwyczajnych czytelników spoza tego kręgu kulturowego, którzy sięgają po "Kareninę" dla czystej rozrywki czy z ciekawości.
Trzeba jednak koniecznie zaznaczyć, że nie jest to w żadnym wypadku historia miłosna, ani tym bardziej "literatura kobieca" (brrrr, okropne określenie), a wręcz przeciwnie - najzwyczajniej w świecie jest to powieść antymiłosna, trochę odzierająca sferę uczuciowo-erotyczną ze wszelkiej magii, którą przypisujemy miłości. "Anna Karenina" to przede wszystkim powieść o rodzinie, rozumianej tutaj jako samo małżeństwo, które wraz z momentem zawarcia związku stawia fundament pod budowę rodziny. Mamy tu trzy, a nawet cztery różne przypadki nieszczęśliwych (zgodnie z pierwszym zdaniem powieści) rodzin - Stiwy i Dolly, Lewina i Kitty, w końcu podwójny wątek Anny i Wrońskiego oraz Anny i Karenina. Piątą linią byłaby wczesna relacja Kitty i Wrońskiego, która nie skończyła się zawarciem związku, pozostając jedynie w marzeniach młodej dziewczyny i jej matki.
Siłą "Anny Kareniny" są niebywale autentyczne portrety psychologiczne, często w zarysie ogromnie zwyczajne, ale nawet prostolinijna Kitty czy prozaiczna Dolly są przedstawione przez Tołstoja z prawdziwą soczystością. Urzekł mnie zawarty w tym dziele specyficzny psychologizm - autor nie podaje wszystkiego na tacy, a jedynie rejestruje pewne reakcje, bardziej emocjonalne niż faktyczne myśli, na dane sytuacje. Dzięki temu portrety postaci są tak intrygujące i wciągające - czytelnik musi sam wyłuskać, co siedzi w ich psychice, aby zrozumieć ich postępowanie. Największe wrażenie robi jednak niejednoznaczna osobowość Karenina, raz emanującego potężnym indywidualizmem człowieka czynu, innym razem objawiającym bezuczuciowość i zimność bliską socjopatii, a jeszcze innym razem porażającą wręcz słabością charakteru męża, który nie wie jak powinien zareagować na zdradę żony.
Wysoka jakość "Anny Kareniny" wynika także z wybitnego stylu Tołstoja, który jest bardzo plastyczny, wysmakowany i bardzo przyjemnie się przezeń płynie, stąd łatwo pochłonąć całą grubą powieść w dość krótkim czasie. Niezwykle podoba mi się splot relacji bohaterów, którzy są ze sobą dość blisko powiązani, a prowadzą osobne życia, które tylko w nielicznych punktach fabuły się ze sobą stykają (stąd niemal całkowita odrębność historii Lewina i Kitty od dramatu Anny). Jeśli chodzi o problematykę, to już na wstępie czytelnik jest wręcz uderzony w twarz wymownym obrazem zdradzonej żony, która w XIX-wiecznych warunkach konserwatywnej, prawosławnej i patriarchalnej Rosji nie jest w stanie odejść od męża, zmuszona jest więc jedynie odgrywać komedyjkę, a następnie pogodzić się ze zdradą i próbować żyć dalej. Ciekawym zjawiskiem jest także Kitty, która popełnia dość oczywisty błąd, odrzucając zaręczyny Lewina, gdyż miała głowę pełną staroświeckich pouczeń nawpychanych jej przez opiekuńczą matkę. Fenomenalny jest jednak środek wątku tytułowej Anny, której romans z Wrońskim najpierw pomyka gdzieś w tle i jest przedstawiony raczej skrótowo, niemal jak wątek poboczny, tylko po to by potem gwałtownie wybuchnąć od momentu wyścigów. Cała sytuacja trójkąta Wroński-Anna-Karenin jest tak w autentyczny sposób kuriozalna, że faktycznie porusza emocjonalnie, intryguje i poraża niejednoznacznością.
Tołstoj też jest niejednoznaczny - raz zdaje się mówić, że Anna zniszczyła samą siebie i swoją rodzinę, innym razem że była to sytuacja bez wyjścia. Jak dla mnie, nie sposób osądzić zachowania Anny w sytuacji, w której się znalazła, gdyż zadziałało w tym tak wiele różnorodnych czynników, iż nie można jej jednoznacznie potępić lub wręcz przeciwnie - pochwalić jej podążanie za głosem serca. I chyba właśnie takie jest życie zwyczajnych jednostek, czyli paradoksalnie skomplikowane i bez prostych rozwiązań. Ogółem mówiąc "Anna Karenina" dostarcza mnóstwa bodźców o rozważań o sprawach wyjątkowo przyziemnych, jest przy tym wciąż niezwykle atrakcyjna dla współczesnego czytelnika, ale jak na tak popularną powieść bywa zaskakująco trudna. Trudny jest zwłaszcza wątek rozwoju duchowego Lewina, szczególnie iż sam Tołstoj pozostawia w zakończeniu otwartą furtkę, gdyż nie mówi jasno, czy wewnętrzna przemiana tego bohatera (dla autora ważniejszego niż tytułowa Anna) faktycznie zaszła, czy Lewin faktycznie znalazł własny (bo przecież nie ogólny) sens egzystencji i obiecane na pierwszej stronie powieści szczęście rodzinne.
10/10
więcej Pokaż mimo to"Anny Kareniny" nie trzeba przedstawiać nikomu, jej sława jest tak duża, że można spokojnie nazwać ją najsłynniejszą rosyjską powieścią, deklasując pod tym względem nawet "Zbrodnię i karę" czy "Mistrza i Małgorzatę". Wynika to z wpływu, jaki nieustannie wywiera na świadomość Rosjan (zjawisko porównywalne do roli "Lalki" w kulturze polskiej), jak i zwyczajnych...