-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-05-11
2021-05-11
2021-03-28
2021-05-04
2021-02-09
6/10
Ta stylowa książeczka nosząca sugestywny tytuł "Masakra w Paryżu" to ostatnia, wyraźnie pisana w pośpiechu sztuka Marlowe'a o silnym zabarwieniu politycznym. Dramatopisarz streścił w niej 17 lat z historii Francji, ten niezwykle burzliwy okres od nocy św. Bartłomieja do objęcia tronu przez protestanckiego Henryka IV Burbona.
Akcja dramatu jest niezwykle szybka i bez znajomości prawdziwej historii z trudem dałoby się poznać, że w rzeczywistości toczyła się przez tak długi okres. Marlowe zasadniczo nie odbiega daleko od historii, jak to zwykle czynią nowożytni tragediopisarze, ale przedstawia wydarzenia wojen religijnych we Francji w oczywiście sposób stronniczy i upolityczniony, przedstawia je na korzyść protestantów i elżbietańskiej Anglii. Przejawia się to chociażby w tym, że francuska królowa matka od początku umyśliła ślub córki Margot z Henrykiem Nawarskim jako podstępny plan, katolicy co chwilę bluźnią i wykazują się źle pojmowaną wiarą chrześcijańską, Gwizjusz jest opętany żądzą krwi i władzy, a biedni protestanci w ostatnich chwilach życia myślą wyłącznie o złączeniu z Bogiem w modlitwie. Wiąże się z tym pewna papierowość wielu postaci czy ckliwych kwestii, które postacie dramatu często wypowiadają tylko po to, by przypomnieć odbiorcy kim są i czy są postaciami pozytywnymi, czy też nie. Wyjątkowa na tym tle jest postać Henryka Andegaweńskiego (znanego nam jako polski król Henryk Walezy), który najpierw z zimną krwią bierze udział w tytułowej masakrze, a potem sprzeciwia się Gwizjuszowi, staje po stronie protestantów i wypowiada kwestie skierowane przeciwko krwiożerczości samego papieża.
Marlowe'owi oddać jednak trzeba to, że fenomenalnie połączył wszystkie wydarzenia zaszłe we Francji, w jeden spójny ciąg przyczynowo-skutkowy. Historia tego fascynującego okresu nigdy wcześniej nie jawiła mi się w taki sposób. Literacko nie jest nawet dobrze, choć to może kwestia tłumaczenia, ale propagandowo wyśmienicie. "Masakra w Paryżu" dobitnie przypomina, że teatr elżbietański rozwijał się przede wszystkim jako swoiste medium masowego przekazu, skąd jego odbiorcy mogli czerpać wiedzę o świecie, jak i przez który monarchia mogła wpływać na umysły poddanych. Jest też oczywistym przykładem, jak wolnym od odgraniczeń był teatr w Anglii, zwłaszcza gdy się porówna życiorysy działających wówczas "University wits" z trudnościami, jakie napotykali późniejsi klasycy francuscy.
6/10
Ta stylowa książeczka nosząca sugestywny tytuł "Masakra w Paryżu" to ostatnia, wyraźnie pisana w pośpiechu sztuka Marlowe'a o silnym zabarwieniu politycznym. Dramatopisarz streścił w niej 17 lat z historii Francji, ten niezwykle burzliwy okres od nocy św. Bartłomieja do objęcia tronu przez protestanckiego Henryka IV Burbona.
Akcja dramatu jest niezwykle szybka i bez...
2021-03-30
2021-03-02
7,5/10
Chyba wystarczającym powodem by sięgnąć do "Wilhelma Tella" Schillera jest chęć poznania okoliczności (jeśli nie historycznych to przynajmniej literackich) słynnego strzału z kuszy, i myślę że właśnie to kieruję sporą częścią współczesnych czytelników. Jest to jednak przede wszystkim najdojrzalsze dzieło Schillera wieńczące jego całą twórczość dramatyczną. Nie znaczy jednak, że jest to jego najlepszy utwór.
To co może czytelnika przytłoczyć w "Wilhelmie Tellu", mnie najbardziej zaciekawiło - historyczność utworu. Schiller wprowadza w tym mało scenicznym dramacie naprawdę pokaźną ilość różnorodnych postaci charakteryzujących społeczeństwo znajdującej się pod habsburskim panowaniem Szwajcarii przełomu XII i XII wieku. Schiller umiejscawia akcję nie tylko w bardzo realnych i namacalnych miejscach w Szwajcarii, ale też szeroko kreśli tło historyczne szwajcarskiego powstania. Sam Tell jest tutaj cichym bohaterem i żadnym dowódcą, ale symbolem zrywu narodowowyzwoleńczego. Choć jest tytułową i centralną postacią dramatu, według zamysłu niemieckiego poety często pojawiającym się jedynie w tle opowiadanej historii. W zasadzie to czyni dramat jeszcze ciekawszym pod względem formalnym, zwłaszcza że Schillerowi całkiem nieźle udaje się oddać psychikę Tella - wielkiego bohatera, ale nie czującego się wielkim.
Niestety pod względem czytelniczym "Wilhelm Tell" jest bardzo mało angażujący. Powstanie Szwajcarów nie budzi we współczesnym czytelniku większych odczuć, a ich sprawa mało obchodzi czytelnika, co niestety odbiera pewną dozę przyjemności z lektury. Sam utwór czyta się dobrze, choć może znużyć w pewnych momentach. Dzieło całkiem imponujące, ale zupełnie niepociągające. Pomimo tego zarzutu, warto się zapoznać.
7,5/10
Chyba wystarczającym powodem by sięgnąć do "Wilhelma Tella" Schillera jest chęć poznania okoliczności (jeśli nie historycznych to przynajmniej literackich) słynnego strzału z kuszy, i myślę że właśnie to kieruję sporą częścią współczesnych czytelników. Jest to jednak przede wszystkim najdojrzalsze dzieło Schillera wieńczące jego całą twórczość dramatyczną. Nie znaczy...
2021-02-18
7/10
"Götz von Berlichingen Żelaznoręki" to pierwsze znaczące dzieło nie tylko samego Goethego, ale też całego okresu "burzy i naporu" w literaturze niemieckiej. W tym dramacie, który zapewnił poecie pierwsze wyrazy uznania wśród krytyków i weimerskich romantyków, bierze on na warsztat historię słynnego jednorękiego rycerza-rozbójnika z czasów Maksymiliana I. Choć Götz zbójował na traktach ówczesnej Szwabii, cieszył się powszechnym szacunkiem i sławą wojownika, a jego honorowość (przejawiająca się chociażby w tym, że nigdy nie wystąpił przeciwko władcy) przeszła do legendy.
W samym dramacie ujawniają się przebłyski prawdziwego geniuszu Goethego. Dialogi są niezwykle żywe i naturalne, sprawiają wrażenie realnych rozmów, chociażby z faktu, że nikt nie tłumaczy sobie tutaj oczywistości wyłącznie na użytek odbiorców dzieła. Sam główny bohater mimowolnie budzi sympatię i również pozostałe postaci są całkiem dobrze zarysowane, nawet dworzanie biskupa zdają się ludźmi z krwi i kości, a nie tylko dekoracjami. Goethemu udało się ponadto na bazie samych dialogów zbudować autentyczną atmosferę całej epoki - czasów watażków, samowładztwa książąt, niepokojów religijnych, buntów chłopskich i ogólnej anarchii w cesarstwie Maksymiliana I.
Jednym z głównych wątków dramatu jest różnica zdań pomiędzy Götzem a jego dawnym przyjacielem Weislingenem (postacią fikcyjną). Za pomocą tych dwóch centralnych bohaterów "Żelaznorękiego" Goethe prezentuje dwie drogi, jakimi mogły podążyć elity nowożytnych Niemiec. Albo być jak Götz i dbać nie tylko o własną wolność osobistą, ale też o swobody dla poddanych, albo być jak Weislingen i poświęcać czas wyłącznie na rozwój kariery. Choć jest to prosty i czarno-biały dualizm, a autor wyraźnie sprzyja stronie Götza, Goethemu udaje się nie popaść w banał, a wymiana zdań pomiędzy bohaterami w pierwszym akcie jest jednym z najjaśniejszych punktów dramatu.
Niestety im dalej tym robi się mniej ciekawie, ponieważ w część "wojenną" dramatu wkrada chaos narracyjny i od pewnego momentu wiadomo, w jaką stronę pójdzie akcja. Niemniej jest to bardzo porządny dramat, szkoda że tak mało znany i ceniony współcześnie. Według mnie bardzo dobrze się zestarzał. "Götz von Berlichingen Żelaznoręki" jest jak nieco późniejsi "Zbójcy" Schillera, ale o wiele lepiej napisany. Warto się z nim zapoznać dla chociażby naprawdę klimatycznych dialogów.
7/10
"Götz von Berlichingen Żelaznoręki" to pierwsze znaczące dzieło nie tylko samego Goethego, ale też całego okresu "burzy i naporu" w literaturze niemieckiej. W tym dramacie, który zapewnił poecie pierwsze wyrazy uznania wśród krytyków i weimerskich romantyków, bierze on na warsztat historię słynnego jednorękiego rycerza-rozbójnika z czasów Maksymiliana I. Choć Götz...
2021-03-04
6/10
Pałam pewną mimowolną i trudną do wytłumaczenia sporą sympatią do Aleksandra Puszkina, pewnie dlatego że miał całkiem ciekawe życie i właściwie od niego wywodzi się całość nowoczesnej literatury rosyjskiej, ale niestety jakoś nie potrafię zachwycić się jego twórczością, pomimo też fascynacji romantyzmem.
"Borys Godunow" jest typową tragedią romantyczną utrzymają w duchu szekspirowskim. Niestety postać tytułowego cara, choć centralna dla akcji dramatu, pozostaje wciąż gdzieś na uboczu. Choć wygłasza w sztuce kilka monologów, wydaje się być słabo zarysowany, a jego czyny średnio umotywowane. Akcja podąża przez większość czasu za postaciami magnatów Szujskiego i Puszkina (dalekiego przodka poety), niepomiernie ciekawsze od cara a nawet samozwańczego Dymitra, ale wciąż całkiem zwyczajne jak na dramat władzy. Autor całkiem udanie eksperymentuje z indywidualizacją języka postaci (wzniosły wiersz dla moskiewskiej arystokracji, proza dla postaci z ludu) ale traci to na znaczeniu gdy fabuła wydaje się być rozmyta przez szybkość zachodzących zdarzeń. Puszkin bowiem streszcza w dramacie okres prawie kilkunastu burzliwych lat z historii Rosji rozpoczynających okres tzw. Wielkiej Smuty.
To co jest jedynie warte uwagi w "Borysie Godunowie" to historiozoficzna wymowa dzieła. Puszkin nowocześnie jak na tamte czasy za siłę sprawczą w historii uznał lud, społeczeństwo i całe masy. To poparcie ludu decyduje o wyniesieniu Godunowa na carski tron, a utracenie jego względów prowadzi. Przypomina to uproszczone przemyślenia Tołstoja w późniejszej "Wojnie i pokoju". Poza tym jednak na próżno tu szukać czegokolwiek więcej, bo nawet tło historyczne jest potraktowane dość po macoszemu, choć Puszkin faktom pozostaje całkiem wierny i stara się nie upraszczać ani prezentować czarno-białą wizję świata. Nie było źle, ale wynudziłem się strasznie.
6/10
Pałam pewną mimowolną i trudną do wytłumaczenia sporą sympatią do Aleksandra Puszkina, pewnie dlatego że miał całkiem ciekawe życie i właściwie od niego wywodzi się całość nowoczesnej literatury rosyjskiej, ale niestety jakoś nie potrafię zachwycić się jego twórczością, pomimo też fascynacji romantyzmem.
"Borys Godunow" jest typową tragedią romantyczną utrzymają w...
2021-02-26
6,5/10
Alfred de Musset, francuski romantyk, najbardziej znany jest jako poeta i ewentualnie autor jednej powieści, ale miał na swoim koncie także dramaty. "Lorenzaccio" jest jednym z nich. Jeśli jego względna rozpoznawalność i dostępność na półkach bibliotecznych idzie w parze z jakością, to w sumie całkiem średnia musi być reszta jego twórczości dramatycznej.
"Lorenzaccio" Musseta razem z "Hernanim" jest uznawany za dramat romantyczny, ale podobnie jak przy dziele Hugo jego "romantyczność" oparta jest raczej na drobnych szczegółach, niż faktycznej rewolucyjności. W ówczesnej Francji wciąż trwał zażarty spór pomiędzy klasykami a romantykami, z tego powodu obu dramatom daleko od awangardowości niescenicznych "Dziadów" czy "Fausta". "Lorenzaccio" to w zasadzie tragedia polityczna oparta o historii spisku na życie XVI-wiecznego księcia-tyrana Florencji, Aleksandra Medyceusza, w który uwikłany zostaje tytułowy bohater. Lorenzaccio ma pewien skromny rys bohatera bajronicznego, pewną buntowniczą postawę i życiowy nonkonformizm maskujące konflikt tragiczny w jego sercu. Niestety Mussetowi nie udaje się w przekonujący sposób oddać psychologii swoich postaci. Sam Lorenzaccio przez połowę dramatu pomyka gdzieś w tle, a w oczach czytelnika ważniejszy się wydaje mało emocjonujący wątek polityczny skupiony wokół antymedycejskiej opozycji. Nawet tło historyczne i koloryt lokalny, tak przecież zażarcie postulowany przez Hugo, wydają się u Musseta dość wyblakłe, choć przecież renesansowa Florencja sama w sobie była niezwykle żywym organizmem ciągle wstrząsanym wewnętrznymi niepokojami.
Wszystkie wymieniowe wyżej wady można skrócić do ogólnej nijakości, jaka cechuje ten dramat Musseta. Przed bardziej negatywną oceną powstrzymują jednak dwa aspekty. Po pierwsze dialogi, choć nierówne, mają swoje wybitne momenty. Są to zaprawdę tylko chwile, ale chwile kiedy bohaterowie posługują się wysublimowaną ironią i komicznymi porównaniami, za pomocą których wbijają szpilki w serca swoich rozmówców. Po drugie to zdecydowanie ciekawszy wątek margrabiny Cibo, zmuszonej wbrew sobie do bycia kochanką tyrana. Wiążący się z tym tragizm jest zdecydowanie lepiej zbudowany niż tragizm tytułowego Lorenza. Całkiem niezły dramat z zadatkami na coś więcej, ale zdecydowanie rozczarowujący na prawie każdym polu. Nic dziwnego, że nie przetrwał próby czasu i został prawie zupełnie zapomniany.
6,5/10
Alfred de Musset, francuski romantyk, najbardziej znany jest jako poeta i ewentualnie autor jednej powieści, ale miał na swoim koncie także dramaty. "Lorenzaccio" jest jednym z nich. Jeśli jego względna rozpoznawalność i dostępność na półkach bibliotecznych idzie w parze z jakością, to w sumie całkiem średnia musi być reszta jego twórczości...
2021-02-23
9/10
Po bardzo średnich "Zbójcach", rzekomo najważniejszym i najlepszym dziele Schillera, miałem dość niskie mniemanie o reszcie jego twórczości. Postanowiłem jednak sięgnąć w końcu po "Don Karlosa", bo sama historia infanta od dawna mnie fascynowała, tak samo jak XVI-wieczna Hiszpania Habsburgów i cała epoka późnego renesansu, wypełniona tak barwnymi postaciami członków ówczesnych dynastii. Nie dziwię się, że XVIII i XIX-wieczni tragediopisarze czerpali garściami inspirację z tego okresu europejskiej historii.
Okazało się, że w "Don Karlosie" Fryderyk Schiller zawarł naprawdę fantastyczną historię. Cechy dramatu wskazują na faktyczne położenie tej tragedii gdzieś w połowie pomiędzy Shakespeare'em a właściwym romantyzmem. Sam tytułowy infant Hiszpanii jest pod wieloma względami odbiciem Hamleta, ale ma już wyraźne cechy bohatera typowo romantycznego - wrażliwego i nierozważnego indywidualisty, zakochanego ze wzajemnością we własnej macosze, którą w przeszłości mu przyrzeczono. Jest to oczywiście jednym z powodów konfliktu z ojcem, ale sama relacja króla z synem jest o wiele trudniejsza i posiada głębsze podłoże, niż tylko rywalizacja o kobietę. Sam konflikt urasta z czasem do wielkiej sprawy politycznej, a stawką jest wolność narodów, co nadaje całej sytuacji nowe znaczenie. Karlos przez większość dramatu pozostaje bierny, ale historia w pewnym momencie zaczyna się koncentrować na fantastycznej i jeszcze lepszej postaci przyjaciela głównego bohatera. Markiz Posa, którego łatwo porównać do Horacego, również postaci z "Hamleta", prowadzi u Schillera podwójną grę pomiędzy Karlosem a jego ojcem. Intryga markiza jest wprost fenomenalnie poprowadzona, podpierana przez pisane białym wierszem dialogi, dające iście dworski klimat każdej ze scen.
I właśnie największe wrażenie robi właśnie prawdziwie dworska atmosfera tego dramatu. Dwór Filipa II jest przedstawiony z ogromnym realizmem. Jego mieszkańcy żyją w absolutnym braku jakiejkolwiek prywatności, a emocje, nawet pomiędzy najbliższą rodziną, muszą być ukryte za wielkim parawanem dworskiej etykiety. Bo przecież gdy Królowa odsyła na moment dwórki, już wzbudza to podejrzenia u Króla, a gdy Karlos zaczyna szczerze i otwarcie rozmawiać z ojcem, ten czuje się nieswojo z powodu zburzenia tej zasłony. Wszyscy tutaj żywią podejrzenia wobec siebie nawzajem. Najmniejsze odstępstwa od normy już powodują podekscytowanie wśród dworzan, a wytworzone przez to plotki nie tylko rozchodzą się z zatrważającą prędkością, ale często są absurdalnie przekręcane. Nie dziwota, że gdy Królowa słabnie, Król bardziej obawia się plotek, niż tego, że jego żonie stała się krzywda. Wszystko to sprawia, że ta tragedia, choć praktycznie bez rozlewu krwi, jest skąpana w niebywale mrocznej atmosferze. To co jednak obniża ostateczną wartość dramatu to przede wszystkim zbytnie podobieństwo do słynnego "Hamleta". Trafia się także kilka typowych dla dramatów niezręczności fabularnych, jak dziwna śmierć jednego z bohaterów, czy wprowadzony na koniec wątek przebierania się za ducha. Trochę rozczarował mnie sam finał i dramat zdecydowanie powinien się skończyć parę scen wcześniej.
Inspiracja największym dziełem Shakespeare'a jest aż nazbyt oczywista, ale Schillerowi udaje się mimo wszystkich podobieństw opowiedzieć historię całkiem inną. Jest to opowieść o tym, jak złota klatka więzi ludzką emocjonalność, o samotności wśród tłumu, o naturalnej ludzkiej potrzebie otwartego mówienia, co leży nam na sercu. Szczerze uzyskana emocjonalność, duszna atmosfera, dobrze napisane dialogi, niepapierowe postaci i prawdziwy tragizm.
9/10
Po bardzo średnich "Zbójcach", rzekomo najważniejszym i najlepszym dziele Schillera, miałem dość niskie mniemanie o reszcie jego twórczości. Postanowiłem jednak sięgnąć w końcu po "Don Karlosa", bo sama historia infanta od dawna mnie fascynowała, tak samo jak XVI-wieczna Hiszpania Habsburgów i cała epoka późnego renesansu, wypełniona tak barwnymi postaciami członków...
2021-02-19
8/10
W historii francuskiego teatru "Hernani" Victora Hugo, pamiętanego przecież głównie przez pryzmat powieści, zapisał się jako wielki i gwałtowny zwrot w stronę romantyzmu i ostateczne zerwanie z klasycyzmem. Akcja dramatu toczy się na początku panowania Karola V, który jest jednym z jego bohaterów, a historia to zaczerpnięty przez Słowackiego w "Mazepie" motyw miłości trzech mężczyzn do jednej kobiety.
Choć fabułę tego dramatu "gdzieś już się widziało", ma swój szczególny czar. Hugo bardzo ciekawie żongluje znanymi motywami, porusza typowo wzniosłe tematy miłości, honoru i powinności, ale dzięki przyjemnym w odbiorze rymowanym dialogom buduje porywający klimat. Nieoczekiwana zmiana zachodząca w Don Karlosie jest może pośpieszona, ale bardzo pomysłowa, a typowo tragiczne zakończenie może autentycznie wzruszyć dzięki naprawdę ładnej wymianie zdań pomiędzy kochankami. Najogólniej mówiąc Hugo umiejętnie wyciąga szczerą i poruszającą emocjonalność z raczej nierealistycznej, nieoryginalnej teatralnej fabuły. Oryginalność i świeżość "Hernaniego" zasadza się niestety raczej na szczegółach (mieszanie stylu języka, odejście od sztywnego, nadanie kolorytu lokalnego), ale burzliwa historia wystawienia tego utworu wyjaśnia, jak mało swobody mieli ówcześnie francuscy dramaturdzy w porównaniu z poetami angielskimi, niemieckimi, polskimi czy nawet rosyjskimi.
Spodziewałem się po tym jednym z pierwszych dramatów romantycznych znacznie bardziej zdecydowanego zerwania ze wszystkimi zasadami na modłę "Dziadów" i "Kordiana" (szerokopojęta niesceniczność - brak jednolitej fabuły, urywane wątki, przeskoki czasowe i pomiędzy miejscami akcji). Pozostaje mi liczyć, że dramaturgia Victora Hugo w kolejnych dramatach będzie posiadać zdecydowanie bardziej śmiałą formę i głębsze treści. Ale nawet bez tego jest zaskakująco bardzo dobrze.
8/10
W historii francuskiego teatru "Hernani" Victora Hugo, pamiętanego przecież głównie przez pryzmat powieści, zapisał się jako wielki i gwałtowny zwrot w stronę romantyzmu i ostateczne zerwanie z klasycyzmem. Akcja dramatu toczy się na początku panowania Karola V, który jest jednym z jego bohaterów, a historia to zaczerpnięty przez Słowackiego w "Mazepie" motyw miłości...
2021-02-07
9,5/10
Po lepszym przemyśleniu "Kaina" Byrona doszedłem do wniosku, że jest to naprawdę wybitny dramat. Angielski poeta wziął w nim na warsztat oklepaną i wręcz prostacką biblijną historię pierwszego zabójcy, czyli tytułowego Kaina. To co jednak z niej wycisnął przechodzi ludzkie pojęcie!
Początek jest dość zwyczajny - "pierwsza rodzina", czyli Adam i Ewa oraz ich dzieci (co ciekawe, także Ady i Selli, sióstr i małżonek Kaina i Abla), wspólnie zanosi modły do Boga. Kain jednak od razu daje się poznać jako romantyczny buntownik odmawiając modlitwy poprzez stwierdzenie, że po prostu nie ma za co dziękować Bogu, bo od Niego nic jeszcze nie otrzymał.
Ta buńczuczna postawa zostaje zauważona przez anioła Lucyfera, który zaczyna kusić Kaina i podsycać jego zwątpienie względem dobroci Boga. Ten iście faustowski motyw jest jednak znacznie lepiej wykorzystany niż w dramacie Goethego, u którego diabeł niesie głównie pewną jarmarczność. Byronowski szatan jest istotą niezwykle inteligentną i przebiegłą, bardzo subtelnie podburza on Kaina, czyniąc to niemal niezauważalnie. W czasie ich rozmowy wychodzi na jaw, że Kain cierpi na romantyczny weltschmerz, obsesyjnie myśli o śmierci, której jeszcze nie było na świecie (ta pojawi się dopiero z zamordowaniem Abla), nie potrafi pojąć dlaczego został obarczony pierworodnym grzechem rodziców, a w ułożonym przez Boga widzi tylko proces nieustannego niszczenia i tworzenia. Zaś Lucyfer, pokazując Kainowi rzekome dawne światy i szczątki preadamitów, czyli niedoskonałe prototypy ludzi, uświadamia go, że Bóg w istocie tworzy, ale aby niszczyć. W rozmowę miesza się ukochana Kaina, czyli jego siostra Ada, która prezentuje postawę zgoła odmienną - Ada bezgranicznie ufa Bogu i wierzy, że istnieje jakiś nieodgadniony dla ludzi sens Boskiego stworzenia. Lucyfer jednak nawet pomiędzy Kaina i bezgranicznie kochającą go Adę potrafił zasiać ziarno niezgody, stwierdzając, że ich miłość w rzeczywistości ma tylko cel prokreacyjny.
W swoich czasach ten dramat Byrona był uznany oczywiście za bluźnierczy i gorszący, z powodu samego faktu, w jaki sposób przerobiono biblijną historię z tradycyjną narracją zapowiadającą przykazanie "nie zabijaj". Kain w dramacie Anglika ostatecznie również zabija Abla, ale "niechcący", jakby zupełnym przypadkiem, w totalnym szale i niepoczytalności. Jego zbrodnia jest niejako koniecznością w boskim planie, a sama postać Kaina została przedstawiona z dużym współczuciem. Z jego myśleniem wręcz można się z łatwością utożsamić, choć Byron i tak pozostaje jednak w sferze myślenia chrześcijańskiego, a rozsądek pozostawia w rękach Ady. To jej sposób myślenia pozwala człowiekowi nie zwariować, to jej Byron przyznaje rację.
"Kain" to dzieło ponadczasowe, w przekładzie Paszkowskiego bardzo przyjazne współczesnemu czytelnikowi, a także całościowo o wiele bardziej przemyślane niż bardzo podobny tematycznie, ale gigantomański i boleśnie cierpiący na przerost formy nad treścią, choć wciąż bardzo dobry, "Faust" Goethego.
9,5/10
Po lepszym przemyśleniu "Kaina" Byrona doszedłem do wniosku, że jest to naprawdę wybitny dramat. Angielski poeta wziął w nim na warsztat oklepaną i wręcz prostacką biblijną historię pierwszego zabójcy, czyli tytułowego Kaina. To co jednak z niej wycisnął przechodzi ludzkie pojęcie!
Początek jest dość zwyczajny - "pierwsza rodzina", czyli Adam i Ewa oraz ich dzieci...
2021-02-09
7/10
"Czarownica z Edmonton" to zaskakująco dobry dramat z gatunku popularnej w elżbietańskiej Anglii "domestic tragedy", czyli tragedii, w której monarchów i mitycznych herosów zastępują ludzie z nizin społecznych i klasy średniej.
Tragedia ma zasadniczo dwa wątki. Jednym z nich jest historia tocząca się wokół ubogiego szlachcica Franka, który po kryjomu żeni się z służącą Winifredą, choć był przyrzeczony Zuzannie, córce ziemianina. Drugi wątek dotyczy tytułowej czarownicy, którą w ciągu zostaje Matka Sawyer. Co ciekawe, choć Thomas Dekker prawdopodobnie rzeczywiście wierzył w czary, to wyraźnie stoi po stronie starej Sawyer, rozumie ją i stara się usprawiedliwić przed odbiorcą dramatu. Kobieta zaczyna korzystać z usług diabła (pojawiającego się pod postacią czarnego psa) tylko dlatego, że była powszechnie znienawidzona przez mieszkańców Edmonton uważających ją za czarownicę jeszcze na długo przed faktycznym zawarciem paktu. Sawyer sięga po zło nadprzyrodzone by odpłacić za poczynione jej zło na ziemi.
Choć jest to tylko dramat oparty na samych dialogach, to Dekker fantastycznie zbudował pełną grozy i niesamowitości atmosferę polowań na czarownice, a także daje wgląd w obyczajowość zabobonnej epoki. Dialogi są zwyczajne, zbliżone do mowy potocznej, ale nie są teatralne w negatywnym sensie. Brak tu artyzmu, ale całkiem nieźle pod względem "realizmu".
7/10
"Czarownica z Edmonton" to zaskakująco dobry dramat z gatunku popularnej w elżbietańskiej Anglii "domestic tragedy", czyli tragedii, w której monarchów i mitycznych herosów zastępują ludzie z nizin społecznych i klasy średniej.
Tragedia ma zasadniczo dwa wątki. Jednym z nich jest historia tocząca się wokół ubogiego szlachcica Franka, który po kryjomu żeni się z...
2021-02-07
2021-02-11
2021-02-10
7,5/10
"Mazepa" Słowackiego to jeden z bardziej znanych dramatów Słowackiego, ale wciąż pozostający na uboczu jego twórczości. To kolejna tragedia historyczna w dorobku wieszcza, tym razem przenosząca odbiorcę w czasy panowania Jana Kazimierza. Jest to ważne z tego powodu, że istotna dla fabuły dramatu jest postać króla-kobieciarza, u którego służy tytułowy Mazepa.
Z początku można odnieść wrażenie, iż ma się do czynienia z utworem humorystycznym, co wynika z prowadzenia intrygi w stylu komediowym i kilku. Akcja "Mazepy" prowadzi jednak do tragicznego i krwawego finału w stylu Shakespeare'a, ale tragizm wydaje się być zbudowany tutaj w sposób typowy dla klasycznej tragedii antycznej. Romantyzm przejawia się jednak w tym, że fatum ciążące nad bohaterami jest fatum miłosnym.
Wszystko bowiem sprowadza się do postaci młodziutkiej żony wojewody, w którego pałacu zatrzymuje się król Jan Kazimierz. Czysta i niewinna Amelia zwraca uwagę najpierw idealistycznego królewskiego pazia Mazepy, który choć zakochany jest w młodej damie bez wzajemności, jest gotowy bronić jej czystości. Król również spostrzega jej wdzięki i postanawia na własną rękę ją zdobyć, wykorzystując pozycję monarchy. Na jaw nieoczekiwanie wychodzi, że również Zbigniewem Amelii kieruje coś więcej, niż tylko chęć obrony młodszej od niego macochy. Na domiar wszystkiego wojewoda, choć znacznie starszy od żony, również wydaje się szczerze ją kochać.
Ten przedziwny pięciokąt miłosny skupiony wokół czystej żony zaskakująco dobrze się śledzi. Słowacki już wypracował swój styl i pozbył się kordianowsko-balladynowej ociężałości języka, a korzystając z tradycyjnych wzorców literackich udaje mu się ponownie, choć nie jest to zdumiewająco wysoki poziom "Lilli Wenedy" powstałej mniej więcej w tym samym czasie. Niestety ciężko mi tutaj dostrzec jakąś większą wartość artystyczną, nie widzę odniesień do sytuacji Polski pod zaborami ani żadnych większych aluzji literackich, poza umiejętnym korzystaniem z różnych tradycyjnych estetyk teatralnych. Niemniej "Mazepa" to bardzo przyjemny i dość ciekawy dramat, który jest całkiem krótki i wartko napisany, więc nawet warto spędzić z nim te półtora godzinki.
7,5/10
"Mazepa" Słowackiego to jeden z bardziej znanych dramatów Słowackiego, ale wciąż pozostający na uboczu jego twórczości. To kolejna tragedia historyczna w dorobku wieszcza, tym razem przenosząca odbiorcę w czasy panowania Jana Kazimierza. Jest to ważne z tego powodu, że istotna dla fabuły dramatu jest postać króla-kobieciarza, u którego służy tytułowy Mazepa.
Z...
2021-02-07
9/10
Tak jak nie przepadam za większością twórczości Słowackiego, to "Lilla Weneda" okazała się być niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Jest to jedna z tragedii romantycznych, silnie inspirowanych twórczością Shakespeare'a, a więc pełna zbrodni, walki o władzę i zjawisk nadprzyrodzonych. Słowacki przedstawił w "Lilli Wenedzie" historię upadku ludu Wenedów, właśnie prawie całkowicie pobitego przez agresywnych Lechitów. Podczas gdy Lilla zabiega o życie ojca u króla Lecha i jego nordyckiej żony Gwinony, siostra głównej bohaterki, Roza, wieszczy zagładę swojego ludu, odgórnie skazanego na zagładę. Jedyną nadzieją ma być odzyskanie magicznej harfy, która ma zapewnić zwycięstwo i przetrwanie Wenedów.
Poecie udaje się nie tylko zbudować ogólnie celtycki w odczuciu klimat (głównie za sprawą imion bohaterów, chóru dwunastu harfiarzy, wróżb i motywu magicznej harfy), ale samą atmosferę pewnego przełomowego momentu w dziejach, choć przecież "Lilla Weneda" opowiada o wydarzeniach nie mających za wiele wspólnego z historią. Dramat jednak służy wyrażeniu teorii historiozoficznej Gumplowicza głoszącej, że każdy naród powstał za sprawą krwawej rywalizacji pomiędzy plemionami. Wenedzi i Lechici mają symbolizować dwoistość natury narodu polskiego, a pokładanie nadziei w moc magicznej harfy to nic innego jak krytyka mickiewiczowskiego mesjanizmu z jego czekaniem na zbawcę, który przecież może nigdy nie nadejść (albo nadejść za późno).
Jest tu naprawdę dużo szekspirowskiego klimatu, niektóre sceny zapadają w pamięć (kilkuletni Krak rzucający kamieniami w powieszonego za włosy króla Wenedów, Lilla podstępem zachęcająca ojca by ten wybrał harfę). Właśnie ta wspomniana magiczna harfa świetnie działa jako swoisty McGuffin, który napędza całą fabułę dramatu. Ale nie byłoby to tak sprawne, gdyby nie naprawdę zróżnicowane postacie, które z powodzeniem odgrywają powierzone sobie role - tytułowa Lilla zabiegająca o życie ojca przywodzi na myśl Antygonę i jej starania o pochówek brata, Gwinona jest świetną antagonistką popychającego słabego męża do zbrodni (w stylu Lady Makbet czy żony Popiela ze "Starej Baśni"), król Derwid miotający się w celu odzyskania harfy przypomina króla Edypa, a wieszczka Roza świetnie uzupełnia postać Lilli oraz wprowadza patos i elementy nadprzyrodzone. Jak widać, Słowacki świetnie połączył różne elementy zaczerpnięte od innych dramaturgów oraz różnych tradycji, np. wprowadzając rodem z antycznej tragedii chór harfiarzy, który zwięźle podsumowuje każdy akt. Niejednoznaczne, wolne do interpretacji i jakby trochę urwane zakończenie to wisienka na tym romantycznym torcie.
A do tego wszystkiego trzeba dodać niezliczoną ilość naszpikowanych ironią momentów humorystycznych, które naprawdę potrafią zaskoczyć i po prostu bawią, a przy tym nie przyćmiewają zawartych w "Lilli Wenedzie" tragizmu i makabry, Język jest stosunkowo prosty, nie jest napuszony i męczący jak chociażby w "Balladynie". Z tych wszystkich powodów wątpię by Słowacki kiedykolwiek napisał coś lepszego od "Lilli Wenedy" i oczywiście dziwnym jest, że tak dobry i przystępny dramat jest przyćmiewany przez chociażby chaotycznego, mdłego i po prostu nudnego "Kordiana". Być może najlepsza polska tragedia i w moim odczuciu jedyne dzieło Słowackiego, które może się równać z twórczością jego rywala, Adama Mickiewicza.
9/10
Tak jak nie przepadam za większością twórczości Słowackiego, to "Lilla Weneda" okazała się być niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Jest to jedna z tragedii romantycznych, silnie inspirowanych twórczością Shakespeare'a, a więc pełna zbrodni, walki o władzę i zjawisk nadprzyrodzonych. Słowacki przedstawił w "Lilli Wenedzie" historię upadku ludu Wenedów, właśnie prawie...
2021-02-07
8/10
Tematyka historyczna w niemieckim dramacie XVIII wieku świeciła naprawdę niebywałe triumfy, czego przykładem jest "Egmont" - kolejne dzieło sięgające do burzliwej historii XVI-wiecznej Europy, tak często inspirującej Goethego czy Schillera. W "Egmoncie" poeta przenosi nas do momentu tuż przed wybuchem antyhabsburskiego powstania w Niderlandach, a bohaterem czyni ideowego przywódcę tego zrywu narodowowyzwoleńczego.
Goethe w tym dramacie usprawnił kompozycyjne niedociągnięcia obecne w "Götzu von Berlichingenie" i tak samo mistrzowsko buduje atmosferę momentu dziejowego, w którym umieszcza akcję. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem, jak dialogi w "Egmoncie" i poprzednim dziele Goethego brzmią naturalnie, są wręcz hiperrealistyczne, zarazem niezwykle klarowne i zrozumiale współcześnie jak i prezentujące koloryt epoki. Jak zwykle, aby w pełni oddać ten koloryt i problematykę danego miejsca i czasu, poeta umieszcza w dramacie cały zróżnicowany szereg postaci od żołnierzy i nędzarzy, bo wszystkie istotne i obecne w tym miejscu postacie historyczne. Realizm historyczny tego dramatu jest perfekcyjny i przewyższający niejedną z późniejszych i bardziej znanych powieści historycznych.
Mam jednak pewien problem z jednoznaczną oceną "Egmonta" z powodu tematyki, którą porusza. Pod tym względem dzieło Goethego jest całkiem zwyczajne i mało rewolucyjne. Jest to po prostu typowy romantyczny konflikt tragiczny pomiędzy obowiązkiem wobec prawa i władzy, a własnym idealizmem i umiłowaniem ludu. Nie jest zaskoczeniem, że tytułowy Egmont ponosi porażkę. Zaskoczeniem jest, że jego porażka jest zwycięstwem moralnym, które nie idzie na marne, ale podnosi do buntu cały kraj. Obecny jest tu także motyw niemożności pogodzenia spraw prywatnych ze sprawami ogółu, czyli poświęcenie i zniszczenie miłości przez zaangażowanie patriotyczne bohatera. Nasuwają mi się skojarzenia chociażby z nieco ciekawszym pod tym względem "Konradem Wallenrodem" Mickiewicza. Warto także wspomnieć o obecnym w "Egmoncie" bardzo ciekawym i delikatnym symbolizmie, zwłaszcza w scenie śmierci ukochanej Egmonta i jego widzenia w więzieniu. Przypomniało mi to również późniejsze mistrzostwo Mickiewicza w "Dziadach części III".
Ogólnie mówiąc, jest to bardzo dobry dramat, ale wydaje mi się, że czegoś mu bardzo brakuje. Tylko nie wiem w zasadzie czego, bo wszystko jest na miejscu. Powiedziałbym, że bardziej oryginalnej i uniwersalnej problematyki, ale w zasadzie to jest jeszcze późny wiek XVIII, a nie pełny romantyzm. Czytając więc "Egmonta" po późniejszych dziełach innych romantyzmu można doznać pewnego déjà vu - należy jednak pamiętać o czasowym pierwszeństwie Goethego, który znacznie wyprzedzał swoją epokę.
8/10
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTematyka historyczna w niemieckim dramacie XVIII wieku świeciła naprawdę niebywałe triumfy, czego przykładem jest "Egmont" - kolejne dzieło sięgające do burzliwej historii XVI-wiecznej Europy, tak często inspirującej Goethego czy Schillera. W "Egmoncie" poeta przenosi nas do momentu tuż przed wybuchem antyhabsburskiego powstania w Niderlandach, a bohaterem czyni...