-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-05-24
2021-02-09
2021-02-21
9/10
Wszyscy znają muzykę Griega do "Peer Gynta", ale samemu "Peer Gyntowi" nie poświęca się niestety wystarczającej uwagi, choć co poniektórzy zapewne czytali późniejsze dramaty Henrika Ibsena. Jest to zwieńczenie "młodzieńczej", niejako romantycznej twórczości słynnego dramatopisarza, zanim ten zabrał się za tworzenie uznanych arcydzieł w nurcie naturalizmu, ale przede wszystkim swego rodzaju norweski epos narodowy ujęty w formę dramatu romantycznego.
Pod wieloma względami "Peer Gynt" to wesoła trawestacja "Fausta" Goethego, na co wskazują m.in. liczne kryptocytaty i mniej bezpośrednie nawiązania. Nie jest to jednak przerobienie tych samych motywów co Goethe w swoim opus magnum, bowiem Ibsen zajmuje się między innymi krytyką "letniej" postawy życiowej reprezentowanej przez głównego bohatera, nieustannie unikającego działania i jasnego określania siebie by nie doprowadzić siebie do straty jakiejkolwiek okazji życiowej, w efekcie prowadząc siebie do cierpienia. Autor wdaje się także w polemikę z niemieckimi klasykami filozofii, rozważa czym jest piękno, skąd się bierze cierpienie oraz satyryzuje samych Norwegów i ich postawy, zwłaszcza nastroje ultrapatriotyczne po odzyskaniu niepodległości od Danii. Ponadto, jak zapewnia wstęp i opracowanie wydania Ossolineum, dramat porusza znacznie więcej głębokich aspektów filozoficzno-społecznych.
Problematyka "Peer Gynta" jest więc równie wzniosła i bogata co przywołany wyżej "Faust", ale dramat Ibsena, choć całkiem długi, nie cierpi na wskutek gigantomanii. Pisarz mistrzowsko operuje groteską i komizmem, które skrywają pod sobą tony tragizmu, bowiem buńczuczna postawa głównego bohatera to jedynie przykrywka ukrywająca jego nieustanny ból istnienia. Ten smutek ukryty pod wesołą i zabawną atmosferą, jaką jest "Peer Gynt" wypełniony, zdaje się doskonale oddawać ogólny charakter samych Norwegów. Ponadto Ibsen prawie całkowicie wykorzystuje tu możliwości, jakie daje pisarzowi forma dramatu romantycznego - brak podziału na sceny (zamiast tego są odsłony), poszczególne akty są nierówne, akcja swobodnie przemieszcza się od Norwegii po Maroko, oraz wykonuje gwałtowne skoki czasowe. Do tego dorzucony zostaje, zwłaszcza na początku, klimat bajkowej ludowości, całkiem realistyczny obraz norweskiej wsi, zagadkowe alegorie oraz motywy zaczerpnięte z norweskich legend.
Podejrzewam, że dzieło niestety wiele traci w przekładzie (skądinąd bardzo dobrym), ale pod prawie każdym względem "Peer Gynt" w moim odczuciu przewyższa bardziej znanego "Fausta". Przede wszystkim forma i długość dramatu nie nudzi, wręcz przeciwnie - wiersze Ibsena czyta się niezwykle przyjemnie, a pewne znużenie odczułem dopiero na sam koniec ostatniego aktu. Przygody Gynta, choć liczne, powtarzają się tylko gdy służą Ibsenowi do wykazania wewnętrznej analogii. Świetne dzieło, niezwykle niedoceniane, zdecydowanie warte przeczytania.
9/10
Wszyscy znają muzykę Griega do "Peer Gynta", ale samemu "Peer Gyntowi" nie poświęca się niestety wystarczającej uwagi, choć co poniektórzy zapewne czytali późniejsze dramaty Henrika Ibsena. Jest to zwieńczenie "młodzieńczej", niejako romantycznej twórczości słynnego dramatopisarza, zanim ten zabrał się za tworzenie uznanych arcydzieł w nurcie naturalizmu, ale przede...
2021-02-10
7,5/10
Po "Zniknięcie słonia" zajrzałem aby przeczytać tylko jedno opowiadanie, na podstawie którego powstał koreański film "Płomienie". Było bardzo enigmatyczne i tym samym spodobało mi się na tyle, że postanowiłem zostać trochę na dłużej z tym tomikiem i wybrać parę utworów na chybił trafił, sugerując się tytułami.
I był to w sumie strzał w dziesiątkę, bo najdziwniejsze tytuły jak "Ponowny napad na piekarnię", "Zniknięcie słonia" i "Tańczący karzeł" kryły naprawdę dobre, interesujące, czasem absurdalne i całkiem wciągające nowele, które pozostawiały mnie z pragnieniem dalszego czytania. Zwyczajniejszym opowiadaniem była "Sprawa rodzinna" o relacji rodzeństwa, starszego brata o zgryźliwym charakterze i niedojrzałym charakterze oraz młodszej i ułożonej siostry, a także "O tym, jak w pewien kwietniowy poranek spotkałem stuprocentowo idealną dziewczynę", które całkiem nieźle stara się powiedzieć coś o powszechnym wśród ludzi przeświadczeniu, że każdemu przeznaczona jest będąca gdzieś tam druga połówka, stworzona idealnie dla nas bratnia dusza. Wśród nowelek trafiły się jednak takie, które były bardzo obiecujące, ale rozczarowały mnie totalnie: "Upadek cesarstwa rzymskiego, powstanie Indian w 1881, napaść Hitlera na Polskę oraz świat miotany wichrem" oraz "Komunikat kangura", który okazał się wręcz żenujący.
Na ogół jednak opowiadania przypadły mi do gustu. Murakami nie ma rewelacyjnego pióra, pisze bardzo przejrzyście i bez większych ozdobników, choć ma charakterystyczny styl (mam jednak wrażenie, że to po prostu specyfika języka japońskiego, opowiadania Osamu Dazaia i "Kobieta z wydm" Abego były napisane bardzo podobnie). Siła prozy Murakamiego leży jednak przede wszystkim w pewnym specyficznych historiach i ogólnym nastroju pewnej tajemnicy kryjącej się za zwyczajnością i codziennością.
7,5/10
Po "Zniknięcie słonia" zajrzałem aby przeczytać tylko jedno opowiadanie, na podstawie którego powstał koreański film "Płomienie". Było bardzo enigmatyczne i tym samym spodobało mi się na tyle, że postanowiłem zostać trochę na dłużej z tym tomikiem i wybrać parę utworów na chybił trafił, sugerując się tytułami.
I był to w sumie strzał w dziesiątkę, bo najdziwniejsze...
2021-02-12
2021-02-07
2021-02-09
7/10
"Czarownica z Edmonton" to zaskakująco dobry dramat z gatunku popularnej w elżbietańskiej Anglii "domestic tragedy", czyli tragedii, w której monarchów i mitycznych herosów zastępują ludzie z nizin społecznych i klasy średniej.
Tragedia ma zasadniczo dwa wątki. Jednym z nich jest historia tocząca się wokół ubogiego szlachcica Franka, który po kryjomu żeni się z służącą Winifredą, choć był przyrzeczony Zuzannie, córce ziemianina. Drugi wątek dotyczy tytułowej czarownicy, którą w ciągu zostaje Matka Sawyer. Co ciekawe, choć Thomas Dekker prawdopodobnie rzeczywiście wierzył w czary, to wyraźnie stoi po stronie starej Sawyer, rozumie ją i stara się usprawiedliwić przed odbiorcą dramatu. Kobieta zaczyna korzystać z usług diabła (pojawiającego się pod postacią czarnego psa) tylko dlatego, że była powszechnie znienawidzona przez mieszkańców Edmonton uważających ją za czarownicę jeszcze na długo przed faktycznym zawarciem paktu. Sawyer sięga po zło nadprzyrodzone by odpłacić za poczynione jej zło na ziemi.
Choć jest to tylko dramat oparty na samych dialogach, to Dekker fantastycznie zbudował pełną grozy i niesamowitości atmosferę polowań na czarownice, a także daje wgląd w obyczajowość zabobonnej epoki. Dialogi są zwyczajne, zbliżone do mowy potocznej, ale nie są teatralne w negatywnym sensie. Brak tu artyzmu, ale całkiem nieźle pod względem "realizmu".
7/10
"Czarownica z Edmonton" to zaskakująco dobry dramat z gatunku popularnej w elżbietańskiej Anglii "domestic tragedy", czyli tragedii, w której monarchów i mitycznych herosów zastępują ludzie z nizin społecznych i klasy średniej.
Tragedia ma zasadniczo dwa wątki. Jednym z nich jest historia tocząca się wokół ubogiego szlachcica Franka, który po kryjomu żeni się z...
2021-02-11
2021-02-07
2021-02-08
8,5/10
"Przemiana" Kafki jest prostym, ale fantastycznie skonstruowanym opowiadaniem. Gregor Samsa, młody komiwojażer mieszkający z rodziną, budzi się pewnego ranka przemieniony w ogromnego robaka, co pociąga za sobą szereg absurdalnych wydarzeń. Choć dotychczas utrzymywał rodziców i młodszą siostrę, teraz on staje się dla nich ciężarem. Więzi rodzinne staję się coraz bardziej nikłe, tak jak człowieczeństwo Gregora.
Absurd rodzi znaczną ilość humoru, który zostaje uwypuklony przez prosty i zdystansowany język Kafki. Jednakże za tym humorem skrywa się swoisty i rzeczywiście smutny dramat. Być może tytułowa przemiana bohatera jest metaforą depresji czy innej choroby, która sprawia, że Gregor traci stopniowo pracę, chęć do życia, apetyt i w końcu rodzinę, która nie rozumie stanu, w jakim się znalazł - z czasem zapominają o prawdziwym Gregorze, tracą cierpliwość do niego, aż w końcu czują tylko niechęć i obrzydzenie.
8,5/10
"Przemiana" Kafki jest prostym, ale fantastycznie skonstruowanym opowiadaniem. Gregor Samsa, młody komiwojażer mieszkający z rodziną, budzi się pewnego ranka przemieniony w ogromnego robaka, co pociąga za sobą szereg absurdalnych wydarzeń. Choć dotychczas utrzymywał rodziców i młodszą siostrę, teraz on staje się dla nich ciężarem. Więzi rodzinne staję się coraz...
2021-02-10
8/10
Gdy pierwszy raz usłyszałem o Stefanie Grabińskim, nie mogłem uwierzyć, że kraj nad Wisłą tak wcześnie wydał na świat pisarza grozy piszącego na kilka lat przed największymi dziełami Lovecrafta. "Demon ruchu" to pierwszy zbiór opowiadań Grabińskiego, sześć opowieści oscylujących wokół tematyki kolejowej, z których pozostaje najbardziej znany.
Styl Grabińskiego to połączenie realistycznego opisu pracy na kolei z nieźle (jak na formę kilkustronnicowych dzieł) pogłębioną psychologią postaci oraz zjawiskami paranormalnymi. Autor doskonale buduje nastrój grozy i niesamowitości. Muszę przyznać, że przy kilku momentach naprawdę poczułem niepokój, co mi się dość stosunkowo rzadko zdarza. Co ciekawe, opowieści Grabińskiego najwyraźniej świadomie ułożono w taki sposób, by stopniowo wywoływać na czytelniku co raz większy strach i niepokój. Jedynie pierwsze opowiadanie pt. "Maszynista Grot" nie posiada zjawisk nadprzyrodzonych i opiera się wyłącznie na psychice głównego bohatera. "Błędny pociąg" opowiada historię, którą można potraktować jako zwykłą legendę. To co się dzieje w "Demonie ruchu" i "Smoluchu" (moje ulubione) można wytłumaczyć jako przywidzenia nie do końca zdrowych na umyśle bohaterów. Jednakże "Sygnały" i finałowe "Ultima Thule" to już klasyczne opowieści o duchach.
Świetny, choć trochę nierówny zbiór opowiadań. Świadomość, że "Demon ruchu" został wydany w 1919 roku, potęguje podziw dla autora. Z chęcią przeczytam kolejne zbiory Grabińskiego, a jest ich jeszcze kilka.
8/10
Gdy pierwszy raz usłyszałem o Stefanie Grabińskim, nie mogłem uwierzyć, że kraj nad Wisłą tak wcześnie wydał na świat pisarza grozy piszącego na kilka lat przed największymi dziełami Lovecrafta. "Demon ruchu" to pierwszy zbiór opowiadań Grabińskiego, sześć opowieści oscylujących wokół tematyki kolejowej, z których pozostaje najbardziej znany.
Styl Grabińskiego to...
2021-02-10
2021-02-10
2021-02-07
9/10
Tak jak nie przepadam za większością twórczości Słowackiego, to "Lilla Weneda" okazała się być niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Jest to jedna z tragedii romantycznych, silnie inspirowanych twórczością Shakespeare'a, a więc pełna zbrodni, walki o władzę i zjawisk nadprzyrodzonych. Słowacki przedstawił w "Lilli Wenedzie" historię upadku ludu Wenedów, właśnie prawie całkowicie pobitego przez agresywnych Lechitów. Podczas gdy Lilla zabiega o życie ojca u króla Lecha i jego nordyckiej żony Gwinony, siostra głównej bohaterki, Roza, wieszczy zagładę swojego ludu, odgórnie skazanego na zagładę. Jedyną nadzieją ma być odzyskanie magicznej harfy, która ma zapewnić zwycięstwo i przetrwanie Wenedów.
Poecie udaje się nie tylko zbudować ogólnie celtycki w odczuciu klimat (głównie za sprawą imion bohaterów, chóru dwunastu harfiarzy, wróżb i motywu magicznej harfy), ale samą atmosferę pewnego przełomowego momentu w dziejach, choć przecież "Lilla Weneda" opowiada o wydarzeniach nie mających za wiele wspólnego z historią. Dramat jednak służy wyrażeniu teorii historiozoficznej Gumplowicza głoszącej, że każdy naród powstał za sprawą krwawej rywalizacji pomiędzy plemionami. Wenedzi i Lechici mają symbolizować dwoistość natury narodu polskiego, a pokładanie nadziei w moc magicznej harfy to nic innego jak krytyka mickiewiczowskiego mesjanizmu z jego czekaniem na zbawcę, który przecież może nigdy nie nadejść (albo nadejść za późno).
Jest tu naprawdę dużo szekspirowskiego klimatu, niektóre sceny zapadają w pamięć (kilkuletni Krak rzucający kamieniami w powieszonego za włosy króla Wenedów, Lilla podstępem zachęcająca ojca by ten wybrał harfę). Właśnie ta wspomniana magiczna harfa świetnie działa jako swoisty McGuffin, który napędza całą fabułę dramatu. Ale nie byłoby to tak sprawne, gdyby nie naprawdę zróżnicowane postacie, które z powodzeniem odgrywają powierzone sobie role - tytułowa Lilla zabiegająca o życie ojca przywodzi na myśl Antygonę i jej starania o pochówek brata, Gwinona jest świetną antagonistką popychającego słabego męża do zbrodni (w stylu Lady Makbet czy żony Popiela ze "Starej Baśni"), król Derwid miotający się w celu odzyskania harfy przypomina króla Edypa, a wieszczka Roza świetnie uzupełnia postać Lilli oraz wprowadza patos i elementy nadprzyrodzone. Jak widać, Słowacki świetnie połączył różne elementy zaczerpnięte od innych dramaturgów oraz różnych tradycji, np. wprowadzając rodem z antycznej tragedii chór harfiarzy, który zwięźle podsumowuje każdy akt. Niejednoznaczne, wolne do interpretacji i jakby trochę urwane zakończenie to wisienka na tym romantycznym torcie.
A do tego wszystkiego trzeba dodać niezliczoną ilość naszpikowanych ironią momentów humorystycznych, które naprawdę potrafią zaskoczyć i po prostu bawią, a przy tym nie przyćmiewają zawartych w "Lilli Wenedzie" tragizmu i makabry, Język jest stosunkowo prosty, nie jest napuszony i męczący jak chociażby w "Balladynie". Z tych wszystkich powodów wątpię by Słowacki kiedykolwiek napisał coś lepszego od "Lilli Wenedy" i oczywiście dziwnym jest, że tak dobry i przystępny dramat jest przyćmiewany przez chociażby chaotycznego, mdłego i po prostu nudnego "Kordiana". Być może najlepsza polska tragedia i w moim odczuciu jedyne dzieło Słowackiego, które może się równać z twórczością jego rywala, Adama Mickiewicza.
9/10
Tak jak nie przepadam za większością twórczości Słowackiego, to "Lilla Weneda" okazała się być niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem. Jest to jedna z tragedii romantycznych, silnie inspirowanych twórczością Shakespeare'a, a więc pełna zbrodni, walki o władzę i zjawisk nadprzyrodzonych. Słowacki przedstawił w "Lilli Wenedzie" historię upadku ludu Wenedów, właśnie prawie...
2021-02-07
2021-02-10
2021-02-09
2021-02-07
7,5/10
"Don Juan" bazuje na motywie niesławnego uwodziciela, kierującego się wyłącznie egoizmem i obłudą. Sztuka Molière'a jednakże nie dotyczy wyłącznie uwodzenia i porzucania kobiet, jest to tylko jedna z wielu wad postaci Don Juana, przez którą komediopisarz krytykuje zepsucie moralne fircykowatych młodych paniczów, korzystających ze swojego bogactwa i szlachectwa do spełniania własnych zachcianek.
Molière'a nie da się nie lubić, to jest fakt. Jego sztuki są pisane jasnym językiem, krytyka jest celna i ponadczasowa, choć czasami oparta na jednostronnych postaciach. "Don Juan" nie ma wielu wad, ale jest stosunkowo wciąż prosty, nie zachwyca tak jak niezwykle złożony i niejednoznaczny "Mizantrop". Przeszkadzał mi też brak spójnej i wartkiej fabuły, w "Don Juanie" mamy raczej kilka luźnych sytuacji z udziałem różnych bohaterów, którzy zwykle (z małymi wyjątkami) nie wracają w późniejszych scenach.
Humoru nie jest za dużo, jest obecny głównie za sprawą najciekawszej w sztuce postaci Sganarela, wiernego i poczciwego sługi, który nie odważa się na krytykę zachowania swojego pana, ale mimo wszystko czuje się doń przywiązany i pragnie jego poprawy. Wybitnym jest zakończenie sztuki ale robiące większe wrażenie niż każdy z pozostałych aspektów "Don Juana" za sprawą niespotykanego w komedii prawdziwego tragizmu.
7,5/10
"Don Juan" bazuje na motywie niesławnego uwodziciela, kierującego się wyłącznie egoizmem i obłudą. Sztuka Molière'a jednakże nie dotyczy wyłącznie uwodzenia i porzucania kobiet, jest to tylko jedna z wielu wad postaci Don Juana, przez którą komediopisarz krytykuje zepsucie moralne fircykowatych młodych paniczów, korzystających ze swojego bogactwa i szlachectwa do...
2021-02-07
7/10
Dotychczas miałem do czynienia wyłącznie z tragediami Shakespeare'a, które miały zazwyczaj jedną scenkę komediową dla "rozładowania" napięcia, więc "Sen nocy letniej" to pierwsza przeczytana przeze mnie komedia barda ze Statford. Choć szczególnie mi się nie podobała, to zamierzam oczywiście przeczytać inne, równie znane dramaty o zabarwieniu komicznym, choć zdecydowanie bardziej trafiają do mnie tragedie. Co mnie od razu zaskoczyło to czas i miejsce akcji, które umieszczony jest "Sen nocy letniej" - z jakiegoś powodu, posiadając zaledwie mgliste pojęcie o czym jest ta sztuka, spodziewałem się bardziej północnoeuropejskich klimatów niż antycznych Aten.
Utwór jest znacznie krótszy niż największe tragedie, atmosferę ma o wiele lżejszą i wręcz uroczą. Jest to wręcz pochwała młodzieńczej, prostej miłości - czasem nieszczęśliwej, ale niewinnej i niegroźnej. Elementy nadprzyrodzone wprowadzają jeszcze więcej osobliwego, bajkowego klimatu. Humoru jest tu całkiem sporo, głównie sytuacyjnego, ale też słownego. Można też dopatrywać się skrytego pod tą swoistą otoczką subtelnego erotyzmu. Jednakże taka interpretacja utworu (o której wspominają autorzy wydania w posłowiu) jest dość naciągana, zważywszy zwłaszcza na to, że był to utwór pisany w dedykacji dla znanej pisarzowi pary nowożeńców.
Shakespeare w dobrym i przystępnym tłumaczeniu Słomczyńskiego jest bardzo przyjemny do czytania, ale wrażenie robi dopiero wystawiony w teatrze bądź przeniesiony na wielki bądź mały ekran. Ciężko się więc zachwycić nad tak prostym, krótkim i niewyszukanym utworem - nie historia jednak jest jego największą siłą, a jego ogólny, ciepły klimat.
7/10
Dotychczas miałem do czynienia wyłącznie z tragediami Shakespeare'a, które miały zazwyczaj jedną scenkę komediową dla "rozładowania" napięcia, więc "Sen nocy letniej" to pierwsza przeczytana przeze mnie komedia barda ze Statford. Choć szczególnie mi się nie podobała, to zamierzam oczywiście przeczytać inne, równie znane dramaty o zabarwieniu komicznym, choć...
7,5/10
"Diable eliksiry" Hoffmanna powstały w wyniku inspiracji zarówno "Mnichem" Lewisa, jak i wizytą autora w klasztorze kapucynów w Bambergu, gdzie prawdopodobnie umieścił akcję powieści (miejscowość występuje wyłącznie pod inicjałem). Jest to, krótko mówiąc, prawdziwy romantyczny wór pełen występku, zbrodni, chuci, intryg, tajemnic, obłędu, egzaltacji, frenezji, szaleństwa i dewocji.
Początkowo powieść Hoffmanna zaczyna się bardzo spokojnie i już od pierwszych zdań można się oczarować subtelnie wyrafinowanym językiem autora. Szybko jednak sielankowe życie bohatera, którym jest kapucyn Medard, przemienia się w istny gotycki koszmar - razem z nim zostaniemy wplątani w sieć nie tyle co nieprawdopodobnych, co wprost niedorzecznych intryg i powiązań rodzinnych. Fabuła jest tak skomplikowana, że aby zrozumieć ją w pełni, trzeba by wypisać wszystkie postaci, a następnie rozrysować. Na szczęście niektóre elementy historii są powtarzane kilkukrotnie, dzięki temu główny jej sens można załapać i bez tego. Ponadto być może to pierwsza powieść psychologiczna we współczesnym rozumieniu, poprzez wątek sobowtóra traktująca o rozpadzie osobowości, gdyż sam Medard kilkukrotnie uznaje się w swojej narracji za Wiktoryna, a Wiktoryn podaje się za Medarda.
To co mnie jednak najbardziej zainteresowało w "Diablich eliksirach" to atmosfera, nie będąca wyłącznie gotycką rodem z czarnego romantyzmu, ale wręcz kafkowskiego zagubienia i paranoi. Buduje to nie tylko fabularna zawiłość, ale też sam język, nienaturalne długie monologi oraz ilość absurdu i elementy nadprzyrodzone ocierające się wręcz o prawdziwy, współczesny surrealizm. Wydaje się więc, że słynny Kafka czerpał po prostu z dorobku literatury niemieckiego romantyzmu, bo rodowód jego atmosfery w "Procesie" czy "Zamku" upatruję także w nowelach Kleista czy dramatach Goethego. Świadczy to przede wszystkim o pewnej wspólnocie, która łączy literatów w obrębie jednego języka i narodu, pozwalająca wyodrębnić elementy i cechy powtarzające się w dziełach jednej kultury. W wypadku literatury niemieckiej byłby ten pewien absurd, pomieszanie z poplątaniem i ta niepokojąca niepewność.
Gdy w czasie czytania drugiego rozdziału zrozumiałem, z jaką książką będę miał do czynienia (czyli nie tylko z wariacją na temat "Mnicha" Lewisa i zwykłą opowiastką grozy), byłem bliski zupełnego zachwytu. Jednak im bardziej zbliżałem się do końca, tym moja fascynacja zaczęła zanikać. Czegoś mi zabrakło w "Diablich eliksirach" i ostatecznie nie wiem, jak ją należy rozumieć. Nie jest to raczej krytyka na dewocyjny katolicyzm (czym była powieść Lewisa), gdyż przez literacki styl przebija raczej fascynacja i uznanie Hoffmanna dla ludzi prowadzących klasztorne życie. Oczywistym jest temat schizofrenii i rozpadu osobowości, bardzo ciekawie ujęty jak na czas powstania utworu, ale nie na tyle odkrywczy, by skłonić do głębszych przemyśleń. Podejrzewam też, że po pewnym czasie, treść "Diablich eliksirów" zupełnie mi się zatrze w pamięci. Niemniej powieść polecam wszystkim, którzy czytają nie tylko dla przyjemności i chcą w czasie czytania głowić się "o co tu właściwie chodzi".
7,5/10
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Diable eliksiry" Hoffmanna powstały w wyniku inspiracji zarówno "Mnichem" Lewisa, jak i wizytą autora w klasztorze kapucynów w Bambergu, gdzie prawdopodobnie umieścił akcję powieści (miejscowość występuje wyłącznie pod inicjałem). Jest to, krótko mówiąc, prawdziwy romantyczny wór pełen występku, zbrodni, chuci, intryg, tajemnic, obłędu, egzaltacji, frenezji,...