-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-10-16
2021-02-08
2021-02-08
7,5/10
Czytając "Głód" Hamsuna miałem w głowie przede wszystkim poczucie, że czytam Dostojewskiego. Jakaż była moja radość, gdy w posłowiu odkryłem, że istotnie potężny Rosjanin był jedynym prawdziwie cenionym pisarzem przez norweskiego pioniera modernizmu.
W tej powieści Knut Hamsun przedstawia tułającego się po ulicach Christianii, jak się wówczas nazywało Oslo, głodującego pisarza. Żyjący na skraju nędzy pisarz to dość popularny motyw w literaturze wynikający z faktu, że dość wielu autorów zanim osiągnęło sukces literacki, często doświadczyła najgorszej biedy (chociażby warto u wspomnieć o Orwellu). Hamsun jednak jako pierwszy zawarł to w twórczości prozatorskiej, ale oprócz tego ważne są widoczne w "Głodzie" pierwsze tendencje modernistyczne. Na tym przykładzie wyraźnie widać, jak naturalizm Zoli i psychologizm Dostojewskiego zainspirowały następny wielki nurt w literaturze zachodniej, który zdominował pierwsze dekady XX wieku. W powieści Hamsuna mamy przede wszystkim całkowite skupienie się na psychicznym oddziaływaniu głodu na umysł bohatera wraz z działaniem wycieńczonego organizmu, zwłaszcza pustego żołądka. Bohater często zachowuje się z naszego punktu widzenia irracjonalnie, podejmuje dziwne a nawet nierzadko okropne decyzje (nagłe napady hojności czy objadanie się, dobrze wiedząc, że zaraz żołądek wszystko zwróci), a wszystko to efekt stopniowego popadania w coraz to większe wycieńczenie umysłowe i fizyczne.
Mimo wszystko psychologizmu i naturalizmu mogłoby tu być jeszcze, jeszcze więcej i z tego względu "Głód" nie robi większego wrażenia i pozostawia (nomen omen) znaczny niedosyt. Wciąż jednak nadchodzący modernizm jest tu bardzo widoczny w zaczątkach techniki strumienia świadomości, a sama powieść zdecydowanie jest warta tego, by się z nią zaznajomić.
7,5/10
Czytając "Głód" Hamsuna miałem w głowie przede wszystkim poczucie, że czytam Dostojewskiego. Jakaż była moja radość, gdy w posłowiu odkryłem, że istotnie potężny Rosjanin był jedynym prawdziwie cenionym pisarzem przez norweskiego pioniera modernizmu.
W tej powieści Knut Hamsun przedstawia tułającego się po ulicach Christianii, jak się wówczas nazywało Oslo,...
2021-02-10
2/10
Nie spodziewałem się czegoś tak okropnie żenującego po książeczce dotyczącej tematyki, która powinna być przecież szczerze poruszająca. Nie wiem nawet od czego zacząć. Jest to zbiór żenująco nijakich, strasznie źle napisanych pseudonowelek rzekomo o życiu bohaterki. Niby ma to być książeczka o przeżyciach kobiety, która przeżyła wewnątrzmaciczne obumarcie płodu, ale na ten temat pojawiło się zaledwie kilka niby zabawnych ustępów. Nic się tu nie łączy - poszczególne akapity dotyczą innych rzeczy, nic nie wnoszą i nic z nich nie wynika. Elementy humorystyczne są wręcz wstrętne i nierzadko bezduszne (fragment o babci nie ruszającej się z łóżka z powodu tuszy i sędziwego wieku, porównanej do równie ciężkiej szafy, która przecież jest równie problematyczna co mebel, ale jakoś nikt nie robi z tego problemu), a nawet obrzydliwie rasistowskie (fragment o czarnoskórym lekarzu, którego bohaterka porównuje do plemiennego szamana, który na pewno rzuca na nią przekleństwa w swym afrykańskim narzeczu). Straszna kupa po prostu.
2/10
Nie spodziewałem się czegoś tak okropnie żenującego po książeczce dotyczącej tematyki, która powinna być przecież szczerze poruszająca. Nie wiem nawet od czego zacząć. Jest to zbiór żenująco nijakich, strasznie źle napisanych pseudonowelek rzekomo o życiu bohaterki. Niby ma to być książeczka o przeżyciach kobiety, która przeżyła wewnątrzmaciczne obumarcie płodu, ale na...
2021-02-10
2021-02-13
8,5/10
Za Hłaskę zabierałem się długo, bardzo długo, nie wiedząc zupełnie od czego zacząć. W końcu zdecydowałem się na najbardziej klasyczny i pierwszy zbiór opowiadań, który okazał się dobrym wyborem. Wciągnąłem się od razu i również od razu odkryłem na czym polega cały fenomen prozy Marka Hłaski.
Hłasko pisze bardzo amerykańsko. Pod względem stylu literackiego bliżej mu do Hemingwaya, Fitzgeralda i Steinbecka (którego "Myszy i ludzie" Hłasko spolonizował na "Dwóch mężczyzn na drodze") niż współczesnych mu rodzimych pisarzy. Choć jego język jest raczej prosty, ma w sobie nieodparty urok. Co drugie zdanie okazuje się być aforyzmem, zwykle dość banalnym, ale żeby wykrzesać z siebie tyle pięknych banałów to naprawdę trzeba mieć prawdziwy talent. Do tego Hłasko pisze bardzo filmowo, bo jego opowiadania to właściwie "samograje", gotowe scenariusze do ekranizacji. Dowodem na to jest sam fakt, że zawartą w tym zbiorze słynną "Pętlę", którą miałem przyjemność wcześniej obejrzeć, niemal bez żadnych zmian przeniesiono z powodzeniem na ekran.
Hłasko także świetnie portretuje rzeczywistość polskich lat 50., nie uciekając się do tanich chwytów jak złorzeczenie na ustrój czy bezpośredniego ukazywania rozgoryczonych systemem. Problemy są tutaj bardzo przyziemne i to one w większości ciążą bohaterom. Chyba też dlatego Hłasko przeszedł bez większych przeszkód komunistyczną cenzurę. Opowiadania w "Pierwszym kroku w chmurach" oscylują wokół alkoholizmu (zwłaszcza genialna "Pętla", ale nie tylko), miłości i erotyki, a także pracy kierowcy ciężarówki. Te trzy tematy właściwie dają pewien ogląd na samą postać autora, który był przecież znanym alkoholikiem, kobieciarzem i... właśnie kierowcą ciężarówki. Niestety obecne tutaj debiutanckie opowiadanie "Baza Sokołowska" o grupie kierowców jest najsłabsze, a nawet nie najsłabsze to najbardziej nużące na tle innych.
Napisane lekko, przyjemnie i niebanalnie. Mimo nierównych opowiadań i faktu, że te najlepsze zgrupowane są dopiero na końcu zbioru, łatwo połknąć całość w jeden dzień. Albo w dwa, jak ja to uczyniłem. Co serdecznie polecam każdemu, kto czyta moje wypociny na tym portalu.
8,5/10
Za Hłaskę zabierałem się długo, bardzo długo, nie wiedząc zupełnie od czego zacząć. W końcu zdecydowałem się na najbardziej klasyczny i pierwszy zbiór opowiadań, który okazał się dobrym wyborem. Wciągnąłem się od razu i również od razu odkryłem na czym polega cały fenomen prozy Marka Hłaski.
Hłasko pisze bardzo amerykańsko. Pod względem stylu literackiego bliżej mu...
2021-02-07
7,5/10
Wciąż wspomina się, że "Wojnę polsko-ruską" Dorota Masłowska napisała przygotowując się do egzaminu maturalnego, co obiektywnie rzecz biorąc, musi budzić spore uznanie. Chociaż fabuła tej debiutanckiej powieści jest dość pretekstowa, to warstwa językowa robi piorunujące wrażenie.
Dziewiętnastoletniej Masłowskiej w całej okazałości udaje się dogłębnie odtworzyć język i odnaleźć niezwykłą specyfikę mentalności nie tylko "dresiarstwa", reprezentowanego przez bohatera, Andrzeja zwanego Silnym, ale w ogóle polskiej młodzieży wychowującej się w kraju postkomunistycznym. Mam tu na myśli całą metaforykę, porównania, pierwsze skojarzenia, powtarzalność konkretnych słów, potok urywanych zdań lub bez. Jednocześnie Masłowska znajduje umiar w wulgaryzmach, a jej stylizacja nie popadła w stereotypizację. Pod tym względem jej literacki debiut to czysty geniusz, z pewnością warty stawania obok dzieł chociażby Gombrowicza, prawdziwego giganta rodzimej literatury. Cała "Wojna polsko-ruska" to w zasadzie współczesna tranwestacja modernistycznego strumienia świadomości. Do tego w wielu momentach wkrada się dobrze wykalkulowany humor, będący mieszanką absurdu, czarnego humoru, subtelnej ale widocznej satyry i zwykłego humoru sytuacyjnego, a wszystko uzyskane za pomocą wspomnianych charakterystycznych młodzieżowych metafor. Pewną abstrakcją jest wprowadzenie do powieści samej siebie
Tyle o samym języku i jego licznych zaletach. Z powieścią Masłowskiej jest jednak taki znaczący problem, że język utrzymuje zainteresowanie czytelnika jedynie do pewnego momentu książki, a wspomniana fabuła pretekstowa nie jest w stanie tego ciągnąć dalej. Wobec tego mniej więcej w połowie powieści można już uczuć zmęczenie i niechęć do kontynuowania lektury. Wkrótce po tym, jak opadnie pierwszy zachwyt, można odczuć, że "wszystko już było wcześniej", a ostatnie dziesiątki stron to już powtarzanie formuły. Poza językową fascynacją polską młodzieżą i pewną specyfiką polskiej rzeczywistości, uzyskanej bez głębszego kreślenia szczegółowego tła społecznego (2002 rok), w powieści Masłowskiej nie ma za wiele więcej. Owszem, można mówić że "Wojna polsko-ruska" jest o braku perspektyw, pewnym ograniczeniu kulturowym i emocjonalnym rodzimej młodzieży czy nastrojach ksenofobicznych, ale poniekąd wychodzi to gdzieś bokiem.
Niemniej, jest to powieść warta zdecydowanie zapoznania się z nią. Może zmęczyć, może znużyć, ale ten genialny język Masłowskiej trzeba poznać i poczuć na własnej skórze. A potem z nim popłynąć jak najdalej, najlepiej do końca kartek.
7,5/10
Wciąż wspomina się, że "Wojnę polsko-ruską" Dorota Masłowska napisała przygotowując się do egzaminu maturalnego, co obiektywnie rzecz biorąc, musi budzić spore uznanie. Chociaż fabuła tej debiutanckiej powieści jest dość pretekstowa, to warstwa językowa robi piorunujące wrażenie.
Dziewiętnastoletniej Masłowskiej w całej okazałości udaje się dogłębnie odtworzyć...
2021-02-10
2021-02-07
2021-02-10
7,5/10
"Rozprawa o metodzie" Kartezjusza jest krótkim dziełkiem, w którym na wpół autobiograficzny sposób opowiada swoje własne myślicielskie poszukiwania i wnioski, do których doszedł na drodze rozumu. Jest to początek racjonalizmu - kierunku filozofii stawiającego rozum jako nadrzędne narzędzie poznania.
Kartezjusz napisał rozprawę po francusku, by trafić do jak najszerszego grona odbiorców, ale jednocześnie zaznacza, że nie są to przykazania, jak należy jego zdaniem rozumować. Przedstawia jedynie własne pomysły - celem czytelnika jest samemu osądzić, czy się zgodzi z nimi, czy je odrzuci. Jak na rozprawę filozoficzną, jest to dzieło bardzo osobiste i utrzymane w bardzo ciepłym tonie. Kartezjusz wydaje się bardzo przyjazną osobą, która stara się wzbudzić sympatię u czytelnika. Było to dzieło naprawdę przełomowe, zawierające słynną maksymę "myślę, więc jestem". Tylko to, że nasz umysł istnieje, jest prawdą absolutną. Z tego filozof wyciąga oczywiście wnioski o istnieniu Boga - tak więc i tutaj czytelnik uzna, czy te rozumowe dowody są dla niego przekonujące. Jedną z innych ciekawych myśli, które wysnuwa w rozprawie, jest np. ta, że jesteśmy skażeni przez poglądy naszych nauczycieli i wychowawców, a nasze przekonania kształtuje raczej zwyczaj, niż faktyczne poznanie. Stwierdza także, że wiedza podręcznikowa nie jest tak bliska prawdy, gdyż jest wynikiem nieuporządkowanego wysiłku wielu umysłów, w przeciwieństwie do rozumowania jednego człowieka, który zwykle dąży w jednym celu.
Zaskakująco przystępne i proste do przyswojenia. Wadą jest to, że tylko pierwsze 4 z 6 części rozprawy są jako tako wartościowe, gdyż piąta dotyka już spraw mało powiązanych z rozumowym poznaniem świata, choć Kartezjusz widzi w funkcjonowaniu serca i układu żylnego jakieś bliskie związki, których ja nie dostrzegam.
7,5/10
"Rozprawa o metodzie" Kartezjusza jest krótkim dziełkiem, w którym na wpół autobiograficzny sposób opowiada swoje własne myślicielskie poszukiwania i wnioski, do których doszedł na drodze rozumu. Jest to początek racjonalizmu - kierunku filozofii stawiającego rozum jako nadrzędne narzędzie poznania.
Kartezjusz napisał rozprawę po francusku, by trafić do jak...
2021-02-08
5,5/10
W tej przeciętnie napisanej, na wpół autobiograficznej powieści Bukowskiego nie znalazłem tej "mądrości na dnie szklanki whiskey", której tu szukałem. "Faktotum" nie ma fabuły, początku ani końca - to zbiór luźno powiązanych ze sobą anegdot z życia Chinaskiego/Bukowskiego, z jego tułaczki po spelunach Los Angeles i przelotnych pobytów w innych miastach Ameryki. Niektóre z tych historyjek są dość zabawne, mają pewien swój urok (który pojawił się tuż przed znużeniem), ale nie przedstawiają sobą większej wartości.
Świat "Faktotum" w pewnym sensie jest wytworem męskiej fantazji - każda kobieta wprost pcha się Chinasky'emu do łóżka (ew. paletę pełną puszek z farbami czy co tam się znalazło akurat w pobliżu), zawsze znajdzie się ktoś skory do poczęstowania whiskey czy portwajnem, a zarobienie paru groszy na alkohol czy wkręcenie się na jakąś imprezę. Bukowski wszystko sprowadza do prymitywnego seksu i alkoholu. Odniosłem wrażenie, że jego bohater mógłby osiągnąć znacznie więcej, gdyby tylko chciał i nie był taką leniwą, zadufaną w sobie mendą. W zasadzie wszystko mu się udaje, a gdy zostaje wylany z kolejnej roboty, to dzieje się to wyłącznie na jego własne życzenie. Mało tutaj realnych problemów czy trudnych do pokonania przeciwności losu.
Jak już wspomniałem, mimo wszystko jest w tym pewien urok. Jakoś w połowie powieści zacząłem czuć ten patologiczny klimat dzielnic nędzy, ciężkiego okresu końca II Wojny Światowej, powracających weteranów i przybywających emigrantów. Ale aż się prosi o zarysowanie głębszego obrazu społecznego czy portretu psychologicznego głównego bohatera, który zamiast mieć realne powody do bycia wykolejeńcem, jest po prostu leniwy, skrajnie antypatyczny i tylko irytuje swoimi przemądrzałymi tekstami.
5,5/10
W tej przeciętnie napisanej, na wpół autobiograficznej powieści Bukowskiego nie znalazłem tej "mądrości na dnie szklanki whiskey", której tu szukałem. "Faktotum" nie ma fabuły, początku ani końca - to zbiór luźno powiązanych ze sobą anegdot z życia Chinaskiego/Bukowskiego, z jego tułaczki po spelunach Los Angeles i przelotnych pobytów w innych miastach Ameryki....
2021-02-08
7,5/10
W "Małych kobietkach" Louisa May Alcott poprzez fikcyjne wydarzenia i postaci opisała w pewnym stopniu życie swojej własnej rodziny, bazując na wspomnieniach z czasów nastoletnich. Fabuła jest złożona z drobnych epizodów zawierających mniej więcej rok z życia czterech sióstr March: starszych Meg i Jo oraz młodszych Beth i Amy, jednak to obdarzona porywczym temperamentem i talentem literackim Jo wysuwa wielokrotnie na pierwszy plan.
Siostry March były niegdyś bogate, ale teraz muszą uporać się z często uciążliwymi urokami skromnego życia, podczas gdy ich ojciec bierze udział w Wojnie Secesyjnej. Każda bohaterka obdarzona jest skrajnie innym charakterem, z których naturalnie wynikają różne sytuacje, które nie zawsze są tak zabawne, jak chciałyby tytułowe kobietki. Ich bliskim przyjacielem staje się dżentelmeński mimo młodego wieku panicz Laurie, bogaty sąsiad sióstr, wychowany przez samotnego dziadka. Razem nie tylko bawią się i przeżywają różne przygody, ale uczą się wzajemnego szacunku i ciągłego optymizmu.
Każdy rozdział "Małych kobietek" zwykle stanowi pouczającą lekcję dla jednej lub kilku sióstr, ale to moralizatorstwo w wykonaniu Alcott nie jest w żaden sposób infantylne. Jej styl jest bardzo płynny, miły i nadzwyczaj celny. Autorka rzadko ujawnia swoje zdanie na temat tego, co opisuje, a gdy jednak to czyni, wychodzi jej to bardzo naturalnie. Powieść jest utrzymana w niezwykle ciepłym, przyjemnym tonie - choć pierwsze rozdziały wydawały mi się dość nijakie, to już po kilku z nich zapomniałem, że czytam książkę dla młodzieży i z radością chłonąłem kolejne przygody i dzieliłem troski sióstr.
Chociaż jest to powieść oryginalnie skierowana do młodych panien, jest uniwersalną opowieścią o rodzinie, która trafi z pewnością do każdego czytelnika obdarowanego otwartym umysłem. Od "Małych kobietek" Louisy May Alcott zaczyna się amerykańska powieść realistyczna dla młodzieży, której przykładem będą także nieco późniejsze dzieła Marka Twaina. Również właśnie z tego powodu powieść Amerykanki stała się z miejsca światowym klasykiem. Przyjemna, ciepła i bardzo satysfakcjonująca lektura. Z pewnością kiedyś sięgnę po kontynuacje "Małych kobietek"
7,5/10
W "Małych kobietkach" Louisa May Alcott poprzez fikcyjne wydarzenia i postaci opisała w pewnym stopniu życie swojej własnej rodziny, bazując na wspomnieniach z czasów nastoletnich. Fabuła jest złożona z drobnych epizodów zawierających mniej więcej rok z życia czterech sióstr March: starszych Meg i Jo oraz młodszych Beth i Amy, jednak to obdarzona porywczym...
2021-02-08
8/10
"Wspomnienia z domu umarłych" otwierają główny okres twórczości Fiodora Dostojewskiego, okres po powrocie z katorgi na Syberii, w którym stworzył większość swoich najbardziej uznanych dzieł, w tym piątkę wielkich powieści.
W porównaniu z "Białymi nocami", rzeczywiście widać ogromny przeskok w jakości obu dzieł, jednym napisanym przed zesłaniem, drugim zaraz po nim. Siła "Wspomnień z domu umarłych" naturalnie leży w zawartych nich w autobiograficznych doświadczeniach pisarza z pobytu wśród katorżników. Prawdopodobnie autentyczne wspomnienia są tutaj zamaskowane, oficjalnie spisał je szlachcic Gorianczykow skazany za zabójstwo żony. Rzekome zapiski fikcyjnego skazańca są istnym strumieniem świadomości, nieco chaotycznym ciągiem licznych spostrzeżeń, wielokrotnie przerywanym dygresjami lub pomniejszymi historiami zasłyszanymi od innych więźniów. Pisarz przedstawia więźniów jako silną wspólnotę posiadającą własny niepisany kodeks moralny i swoistą hierarchię. W pamięci szczególnie zapadają historie niektórych mordów popełnionych przez współskazańców, czy niezwykle plastycznie opisany teatr zorganizowany przez więźniów. W tym ostatnim zwłaszcza wspaniale widoczny jest talent literacki Dostojewskiego, za pomocą którego potrafi przenieść przez oczy czytelnika całe to wydarzenie, wraz z mimiką aktorów i reakcjami widowni.
Gawędziarski charakter "Wspomnień z domu umarłych" sprawia, że nabierają one ogromnego autentyzmu, ale mimo wszystko dość ciężko się przebić przez nieuporządkowany ciąg pomniejszych epizodów. Choć powieść bardzo mnie zainteresowała, często nie byłem w stanie przeczytać więcej niż 20-30 stron dziennie. Także dość znaczącym problemem jest dla mnie to, że ciężko ustalić, na ile są to faktyczne wspomnienia Dostojewskiego. Nawet jeśli duża część powieści została zbeletryzowana, wciąż bardzo dobrze zachowane są tutaj ogólne doświadczenia carskiej katorgi - chociażby Gorianczykow, tak samo jak Dostojewski, cierpi z powodu dotkliwej pogardy skazańców, wynikającej z jego szlacheckiego pochodzenia. Widać także jak wiele motywów i wątków z późniejszych powieści autora mają swoje źródło właśnie w tym okresie jego życia, chociażby historia szlachcica niesłusznie skazanego za zabójstwo ojca.
Reasumując, jest to dość trudna lektura, ale bardzo warta przebrnięcia. I chyba dość dobra wprawka przed sięgnięciem po polską literaturę obozową okresu II Wojny Światowej, zważywszy na fakt, że do "Wspomnień z domu umarłych" wyraźnie nawiązywał chociażby Gustaw Herling-Grudziński w swoich własnych wspomnieniach z sytuacji skrajnej.
8/10
"Wspomnienia z domu umarłych" otwierają główny okres twórczości Fiodora Dostojewskiego, okres po powrocie z katorgi na Syberii, w którym stworzył większość swoich najbardziej uznanych dzieł, w tym piątkę wielkich powieści.
W porównaniu z "Białymi nocami", rzeczywiście widać ogromny przeskok w jakości obu dzieł, jednym napisanym przed zesłaniem, drugim zaraz po nim....
2021-02-08
8/10
Czasami możemy sami wpędzić się w dziwne przeświadczenia - ja na przykład sądziłem, że "Bohater naszych czasów" Lermontowa to wielka, typowa dla kręgu literatury rosyjskiej kobyła. W rzeczywistości jednak jest to bardzo krótka powieść złożona z pięciu nowel (rozdziałów) luźno powiązanych ze sobą postacią Grigorija Pieczorina. Lermontow na łamach utworu dokonuje wiwisekcji charakteru głównego bohatera, jednego z pierwszych w literaturze rosyjskiej wzorów "człowieka zbędnego", przez co uznaje się tę książeczkę za pierwszą powieść psychologiczną w kręgu kultury rosyjskiej.
O Pieczorinie, ironicznie nazwanego w tytule "Bohaterem naszych czasów", najpierw słyszymy, potem go przez moment widzimy, aż w końcu dzięki umożliwionemu wglądowi do jego dzienników, badamy od wewnątrz. Jest to bardzo staromodna metoda przedstawiania bohatera, ale w tym wypadku została zastosowana wyśmienicie, głównie też dlatego, że na niczym innym Lermontow nie stawia takiego nacisku. Wszystko rozchodzi się o trudny charakter Pieczorina, bohatera iście bajronicznego, intelektualisty niezdolnego do czynu, zgorzkniałego nihilisty, mniej lub bardziej świadomie niszczącego wszystko i wszystkich wokół siebie. Sam Pieczorin kilkukrotnie analizuje siebie, próbując dociec przyczyn swojego niszczycielskiego postępowania i pragnąc ulec zmianie.
Mimo panującej ostrej carskiej cenzury i całkowitego skupieniu się na kreacji bohatera, Lermontow przemyca do powieści obraz ówczesnej Rosji, a dokładniej jej południowych krańców - regionu dzikiego i orientalnego, niespokojnego i niebezpiecznego, pogrążonego w małych konfliktach pomiędzy plemionami Czerkiesów i innych ludów a wojskiem rosyjskim. Właściwy narrator powieści w pierwszych rozdziałach zapewnia dość malownicze, ale niezbyt długie opisy Kaukazu, zaś nowela "Księżniczka Mery" toczy się w małym mieście uzdrowiskowym. I mimo, że dużą część noweli zajmuje sama niezbyt skomplikowana intryga z wątkiem rywalizacji o kobietę, Lermontowi ponownie udaje się oddać specyficzny klimat sennego uzdrowiska wypełnionego kurującymi się weteranami walk z Czerkiesami. Warto wspomnieć także o naprawdę wybitnej scenie pojedynku Pieczorina z jego przeciwnikiem, przewyższającej nawet wszystko co napisał w tej sferze słynny Alexandre Dumas.
Powieść Lermontowa to świetne świadectwo epoki i przykład inspirowanego Byronem romantyzmu rosyjskiego z angażującą fabułą i gęstym klimatem, ale mimo wszystko słabiej wypada w warstwie psychologiczno-filozoficznej. Jednak jest to bardzo wczesny utwór i nawet sam Dostojewski w tym okresie wypada jeszcze nie dość solidnie. Dopiero po paru dekadach złoty okres literatury rosyjskiej wejdzie w okres największej świetności, ale już "Bohater naszych czasów" zapowiada nadchodzące arcydzieła.
8/10
Czasami możemy sami wpędzić się w dziwne przeświadczenia - ja na przykład sądziłem, że "Bohater naszych czasów" Lermontowa to wielka, typowa dla kręgu literatury rosyjskiej kobyła. W rzeczywistości jednak jest to bardzo krótka powieść złożona z pięciu nowel (rozdziałów) luźno powiązanych ze sobą postacią Grigorija Pieczorina. Lermontow na łamach utworu dokonuje...
2021-02-08
9/10
"Niepokoje wychowanka Törlessa" to debiutancka powieść ostatniego wielkiego pisarza z Austro-Węgier, oparta na doświadczeniach autora z nauki w szkole dla kadetów. Musil opisuje w swej powieści trudne dorastanie w tego typu szkole i konwikcie (internacie), znęcanie się i molestowanie seksualne, próby intelektualnego wniknięcia wgłąb w siebie oraz dojrzewanie psychiczne i emocjonalne młodego mężczyzny.
Choć Musil ukrywa trudniejsze momenty za zgrabnym językiem i metaforami, historia zaprezentowana w "Törlessie" jest wyjątkowo odważna i "mocna" jak na pierwszą dekadę XX-wieku. Czytelnik będzie świadkiem dość nieprzyjemnych obrazów gnębienia psychicznego i fizycznego oraz upodlenia, w które może wpaść zarówno ofiara, jak i oprawcy. Törless z początku jest tylko biernym obserwatorem wydarzeń, który pasywnie poddaje się woli silniejszych kolegów i przygląda się ich bestialskim poczynaniom, ale wkrótce zaczyna usilnie analizować swoje stany emocjonalne, częściowo by zrozumieć siebie, częściowo by się odciąć od kolegów. Jest to opowieść także o budzącej się seksualności, która nie mogąc znaleźć ujścia, zostaje źle ukierunkowana.
Musil do analizy psychologicznej bohatera stosuje bardzo liryczne i obrazowe metafory - jego język jest bardzo ładny, zgrabny i przyjemny. "Törlessa" czytało mi się bardzo szybko i z ciekawością, mimo prawdziwego obrzydzenia do zachowania bohaterów. Fabuła na szczęście rozwija się w satysfakcjonujący sposób i posiada trafną, inteligentną puentę. Sam Törless przechodzi wiarygodną przemianę i pod wpływem traumatycznych doświadczeń szybko dojrzewa, nabiera charakteru i stanowczości.
Musil w ramach swojego dzieła piętnuje nie tylko bezmyślne okrucieństwo, samczą potrzebę dominacji, toksyczną męskość czy idiotyzm oraz pobłażliwość wychowawców, ale cały system habsburskiej edukacji. Törless w pewnym momencie odsuwa od siebie poczucie wstydu myślą "ale przecież takie rzeczy dzieją się w każdym konwikcie", czym pisarz wyraźnie wskazał problemy, które wywołuje zebranie w jednym miejscu licznej grupy zepsutych chłopców. Świetna, aczkolwiek nieznana powieść.
9/10
"Niepokoje wychowanka Törlessa" to debiutancka powieść ostatniego wielkiego pisarza z Austro-Węgier, oparta na doświadczeniach autora z nauki w szkole dla kadetów. Musil opisuje w swej powieści trudne dorastanie w tego typu szkole i konwikcie (internacie), znęcanie się i molestowanie seksualne, próby intelektualnego wniknięcia wgłąb w siebie oraz dojrzewanie psychiczne...
2021-02-07
8,5/10
"Szklany klosz", mimo że prezentuje bardzo konkretne realia i fabularyzowaną autobiografię Sylvii Plath, jest szalenie uniwersalny i wciąż aktualny w wymowie. Pierwsze rozdziały powieści Plath robią spore wrażenie - to właśnie w niej toczy się największy dramat Esther/Sylvii. Obserwujemy jak stopniowo, krok za krokiem, rozpada się jej starannie ułożone i zaplanowane życie, jak uciekają przed nią życiowe szanse. Naprawdę łatwo zidentyfikować z Esther i jej problemami, które Plath opisuje prostym i jasnym językiem, okraszonym wieloma ciekawymi metaforami. Pamiętne jest zwłaszcza porównanie z drzewem figowym.
Świat powieści składa się niemalże wyłącznie z kobiet - samej bohaterki, jej koleżanek, przełożonej, matki, w końcu lekarek i pielęgniarek. Kobiet, które muszą radzić sobie same bądź opiekują się sobą nawzajem. Mężczyźni występują w "Szklanym kloszu" w głównej mierze jako potencjalni partnerzy, z których Esther musi wybrać przyszłego męża. Musi, bo tak jej wpojono. To jednak oni ustalają zasady gry, ponadto traktują ją z góry i z pewną rezerwą, często za maską fałszywej życzliwości, która skrywa tzw. "dobrotliwy seksizm". Jest to bardzo pesymistyczny obraz społeczeństwa patriarchalnego. Plath stawia wyraźną linię pomiędzy światem kobiet i mężczyzn. Po jej doświadczeniach, po tym jak wyglądały jej czasy, musiała sądzić, że te dwie płaszczyzny nigdy się nie spotkają, nawet w formie tradycyjnego małżeństwa.
Druga część "Szklanego klosza" przedstawia proces leczenia, co szczerze mówiąc nie jest już szczególnie interesujące. Moje wątpliwości budzi także nagły przeskok pomiędzy zagubieniem, ale wciąż zdrowiem psychicznym, a całkowitą niestabilnością i ciągłymi myślami samobójczymi - choć nie jestem psychologiem ani psychiatrą, by realnie ocenić wiarygodność psychologiczną opisywanych przez autorkę stanów. Sądzę, że Plath wiedziała co pisze, bowiem doświadczyła tego na własnej skórze.
8,5/10
"Szklany klosz", mimo że prezentuje bardzo konkretne realia i fabularyzowaną autobiografię Sylvii Plath, jest szalenie uniwersalny i wciąż aktualny w wymowie. Pierwsze rozdziały powieści Plath robią spore wrażenie - to właśnie w niej toczy się największy dramat Esther/Sylvii. Obserwujemy jak stopniowo, krok za krokiem, rozpada się jej starannie ułożone i zaplanowane...
2021-02-07
6,5/10
Pierwsza powieść Ernesta Hemingwaya była prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjną w jego karierze i zarazem najbardziej wpływową na amerykańskie społeczeństwo. W postaciach z powieści dopatrywano się prawdziwych osób ze środowiska anglo-amerykańskiej bohemy w Paryżu, a wiele kobiet zaczęło wzorować swój styl na postaci Lady Brett Ashley, wokół której toczy się lwia część fabuły "Słońce też wschodzi".
Bohaterem i narratorem jest pracujący w paryskiej gazecie dziennikarz Jake, który wraz z grupą znajomych organizuje wycieczkę do Pampeluny. Celem wyprawy jest obejrzenie walk byków, a przy okazji także rekreacyjne łowienie ryb w północnohiszpańskich potokach. Centrum powieści stanowi dynamika relacji pomiędzy Jake'iem, zakochanej w nim ze wzajemnością Brett, jej narzeczonym Mike'iem oraz pisarzem i bokserem pochodzenia żydowskiego, Robertem Cohnem. Na uboczu znajduje się także Bill, przyjaciel Jake'a. Wyprawa całej tej grupy szybko przeradza się w wielką alkoholową popijawę pełną kłótni, zazdrości, bijatyk i męskiej rywalizacji o Brett. Na horyzoncie pojawia się także idealny symbol wschodzącej męskości, czyli młodziutki torreador Romero.
Tematyka powieści Hemingwaya jest więc dość ciekawa, ale po prostu słabo zarysowana. Nie pomaga temu fakt, że została napisana w nowatorskim wówczas telegraficznym stylu zbliżonym do dziennikarskiej relacji. Brak tu psychologii bohaterów, zamiast tego znajdziemy tu stuprocentowy behawioryzm. W moim odczuciu zupełnie to zabija emocjonalność, która mogła się ewentualnie pojawić w powieści. Nie ma tu spodziewanego nastroju rozgoryczenia życiem i beznadziejnej dekadencji, ani nawet głębszej analizy problematyki całej sytuacji. Czytanie kolejnych wymian zdań pomiędzy bohaterami było dla mnie jak oglądanie podrygiwania drewnianych kukiełek lub teatru cieni na szarych ścianach. Na uwagę zasługują nieliczne opisy Hiszpanii sprzed wojny domowej, ogarniętej sennością przed rozpoczęciem corridy, a potem żywiołową gorączką w czasie fiesty. Poza tym "Słońce też wschodzi" jest po prostu całkiem niezłą (a może nawet i dobrą) powieścią o zdecydowanie zmarnowanym potencjale.
6,5/10
Pierwsza powieść Ernesta Hemingwaya była prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjną w jego karierze i zarazem najbardziej wpływową na amerykańskie społeczeństwo. W postaciach z powieści dopatrywano się prawdziwych osób ze środowiska anglo-amerykańskiej bohemy w Paryżu, a wiele kobiet zaczęło wzorować swój styl na postaci Lady Brett Ashley, wokół której toczy się lwia...
2021-02-08
9/10
Choć Witkacy twierdził, że powieść wg jego definicji sztuki nigdy sztuką nie będzie, to i tak za swojego życia wydał dwie całkiem sporych rozmiarów powieści - pierwszą z nich było "Pożegnanie jesieni", napisane kilkanaście lat po młodzieńczych "622 upadkach Bunga", wydrukowanych jednak dopiero kilka dekad po samobójstwie autora, który zrezygnował z jej wydawania.
Fabuła "Pożegnania jesieni", przynajmniej początkowo, jest bardzo nikła i czysto pretekstowa. Łatwo się zrazić do powieści w czasie czytania pierwszych 150 stron, gdyż wypełniają je niemalże zawiłe dialogi o filozofii metafizycznej, naszpikowane trudnymi pojęciami i Witkiewiczowskimi neologizmami (choć nie jest tak ciężko jak chociażby w "Szewcach"). Nic dziwnego, skoro sam autor "Pożegnanie jesieni" nazwał "powieścią metafizyczną". Potem jednak robi się znacznie lżej, stosunki pomiędzy postaciami i ich poglądy zostają określone i fabuła idzie wartko do przodu, a do osobliwego stylu Witkacego czytelnik zaczyna się przyzwyczajać.
Witkiewicz w "Pożegnaniu jesieni" grupę znajomych: młodych i zepsutych arystokratów, skupionych wokół melancholijnego Atanazego Bazakbala, który wciąż nie może się zdecydować pomiędzy dwiema skrajnie różnymi kobietami - drapieżnie seksualną i ciągle cudownie "nawracającą się" na kolejną wiarę Helę Bertz oraz narzeczoną Atanazego, spokojną i delikatną Zosię. Wśród kilku nakreślonych postaci moje serce skradł zwłaszcza hrabia Łohoyski, jasnowłosy homoseksualista z ciągami do kokainy (w którą wciąga Atanazego) i młodych górali. Pewne wątki, sytuacje i niektóre aspekty postaci noszą silne znamiona autobiografizmu, bowiem wystarczy zaznajomić się z życiem Witkiewicza, by odnaleźć pewne punkty wspólne - chociażby kochanka pisarza, aktorka Irena Solska, zawsze znajdzie swoje odbicie we wszystkich demonicznych kobietach z jego twórczości, a Zosia i scena jej samobójstwa w górach jest niemalże dokładną kopią okoliczności śmierci narzeczonej samego Witkiewicza. Autor buduje tu osobliwy, duszny i ciężki klimat dekadencji, z jednej strony żałosnej i śmiesznej w swej nieudolności, z drugiej strony pełnego smutku poprzez rozpaczliwe próby nasycenia się życiem, co prowadzi tylko do egoizmu i wzajemnego wyniszczania samego siebie i siebie nawzajem.
Niezwykle widoczny jest szczególny pesymizm i katastrofizm pisarza, którzy przekłada się na nastrój i wymowę powieści. Czytając "Pożegnanie jesieni" miałem szczególnie dziwne uczucie, które nie spotkało mnie nigdy przy czytaniu czegokolwiek innego - miałem wrażenie, że choć Witkiewicz rozważnie i z premedytacją używa groteski, ironii i czarnego humoru, to są tylko zasłoną dla jego frustracji rzeczywistością i śmiertelnej powagi względem tego. Tą "powieść metafizyczną" odczytuję także jako osobistą rozprawę Witkiewicza ze swoim dotychczasowym życiem, zwłaszcza z tragiczną utratą narzeczonej czy dobrowolnym zaciągnięciem się do armii rosyjskiej, w której musiał zaobserwować wiele dotkliwych nieszczęść i bezmyślnego okrucieństwa. Czasem nasuwała mi się też myśl, że jest to groteska niezamierzona, a wynikająca z odmiennego postrzegania rzeczywistości przez Witkacego, rodem z jego dziwacznych, ale intrygujących obrazów.
"Pożegnanie jesieni" jest więc bardzo trudną i momentami nużącą lekturą. Moim zdaniem dla powiększenia przyjemności z czytania (która według mnie jest równie kluczowa w obcowaniu z literaturą) byłoby skrócenie pierwszych rozdziałów powieści i ograniczenia się w nich jedynie do ściślejszego zaprezentowania postaci oraz związków i relacji pomiędzy nimi. Poza tym, pierwsza wydana powieść Witkiewicza robi naprawdę spore wrażenie wymagającym językiem, kwestiami filozoficznymi i Jednak mam wrażenie, że w czasie czytania więcej niż o metafizyce dowiedziałem się na temat samego autora, jego pełnej rozczarowania i obrzydzenia perspektywy na międzywojenny świat. Zwłaszcza zainteresowała mnie wynikająca z katastrofizmu alternatywna wizja Polski po rewolucji komunistycznej, która zachodzi w czasie szalonego urlopu w Tatrach i tchórzliwej ucieczki Atanazego i Heli do Indii. Te krótkie przejawy dystopii, zwłaszcza w ostatnim rozdziale (gdy Atanazy próbuje funkcjonować w odmienionym kraju) były naprawdę świetne, ale pozostawiły spory niedosyt. Mam nadzieję, że nasycę się tym w "Nienasyceniu".
9/10
Choć Witkacy twierdził, że powieść wg jego definicji sztuki nigdy sztuką nie będzie, to i tak za swojego życia wydał dwie całkiem sporych rozmiarów powieści - pierwszą z nich było "Pożegnanie jesieni", napisane kilkanaście lat po młodzieńczych "622 upadkach Bunga", wydrukowanych jednak dopiero kilka dekad po samobójstwie autora, który zrezygnował z jej wydawania....
2021-02-07
7,5/10
Sięgnąłem ponownie po "Cierpienia młodego Wertera" po części dlatego, że jej znajomość przydała mi się w pracy rocznej z oświecenia, a mało pamiętałem szczegółów. Potraktowałem to też jako wstęp do planowanego dalszego zapoznawania się z dziełami Goethego. Samej powieści nie trzeba przedstawiać, historia Wertera znana jest każdemu, tak jak jej ogromny wpływ na literaturę epoki romantyzmu oraz pokolenie przesadnie uczuciowych młodzieńców, których kilku nawet popełniło samobójstwo odtwarzające śmierć bohatera powieści.
Czasami mam wrażenie, że jestem jedyną osobą na ziemi, której podobał się "Werter". Zwykle jego płaczliwość i rozwlekłość listów doprowadza do szału polskich licealistów. Werter rzeczywiście nie budzi w czytelnikowi większej sympatii, jeśli sam nie jest nieszczęśliwie zakochanym młodzieńcem. Ale mimo wszystko uznawałem tę powieść Goethego za niezwykle przyjemną książkę za sprawą prostej i łatwej do śledzenia fabuły oraz pewnemu sentymentalnemu urokowi, któremu ulegam. Po prostu lubię XVIII-wieczny sentymentalizm i XIX-wieczny romantyzm.
Często zapomina się o wymowie społecznej i autobiografizmie "Cierpień młodego Wertera". Historia trójkąta miłosnego Werter-Lota-Albert jest w wielu miejscach identyczna z historią młodzieńczej miłości Goethego. Wahlheim jest wzorowane na Witzlarze, w którym z narzeczonym mieszkała Charlotta Buff, obiekt westchnień poety, u której w domu często bywał. Tak samo jak Goethe Werter jest mieszczaninem wrażliwym na nierówności społeczne, któremu zamknięto drogę do salonów. Tak samo byli zafascynowani Homerem i pieśniami Osjana. Podobieństwa można wymieniać.
Ciężko oskarżać Goethego o zły wpływ na młodzież i apologię samobójstwa, skoro powieść została napisana w celu autoterapii, poradzenia sobie z nieszczęśliwie ulokowanym uczuciem oraz samobójstwie bliskiego przyjaciela, które autor literacko odtworzył na ostatnich kartach "Wertera". Nie jest to wybitna powieść, ale sprawnie łączy w sobie cały charakter nurtu sentymentalnego. Jej popularność wynika przede wszystkim z tego, że chyba pierwszy raz tematem literatury stała się miłość nieodwzajemniona. Co prawda, pojawiały się wcześniej postacie mężczyzn pragnących zawładnąć kobietą, ale byli to bohaterowie negatywni. Inaczej rzecz ma się z Werterem.
7,5/10
Sięgnąłem ponownie po "Cierpienia młodego Wertera" po części dlatego, że jej znajomość przydała mi się w pracy rocznej z oświecenia, a mało pamiętałem szczegółów. Potraktowałem to też jako wstęp do planowanego dalszego zapoznawania się z dziełami Goethego. Samej powieści nie trzeba przedstawiać, historia Wertera znana jest każdemu, tak jak jej ogromny wpływ na...
6,5/10
"Owoce wiśni" przypadkiem spostrzegłem w księgarni, zainteresował mnie ogólny projekt wydania, japońskie nazwisko i blurb na odwrocie, w którym autor jest określany "romantykiem czasu dekadencji". Tak jak to czynię zwykle w księgarniach, odłożyłem książkę, ale gdy ponownie zawitałem w to samo miejsce i wciąż była w tym samym miejscu, wziąłem ją ze sobą. Choć ostatecznie oceniam punktowo dość nisko ten zbiór opowiadań, to nie żałuję.
Osamu Dazai ma naprawdę dobry i przyjemny styl, a "Owoce wiśni" stanowią jakby mini przekrój jego całej twórczości. Opowiadania są ułożone chronologicznie, przez co wyraźnie widać, jak pisarz rozwinął swoje umiejętności. Opowiadania przedwojenne (zaczynając od 1933 roku) zwykle w ogóle mnie nie zainteresowały, wydawały się pozbawione puenty, lub ta puenta jakoś mi umykała. Niestety to mogę powiedzieć o duże części opowiadań. Niektóre mają najprawdopodobniej rys autobiograficzny, stanowiąc jakby serię krótkich opowieści o życiu biednego pisarza uzależnionego od alkoholu i pieniędzy krewnych. Właśnie te chyba były najgorsze, nic nie wnoszące i w żaden sposób interesujące.
W innych Dazai w melancholijny sposób próbuje oddać urok krajobrazu Japonii, zwłaszcza w "Sto widoków Fudżi", co mu się całkiem udaje. Drugim najciekawszym opowiadaniem jest "Półmrok", które opowiada w szczerze poruszający sposób o rodzinie, która stara się przetrwać amerykańskie bombardowania w czasie wojny. Styl pisarza w tym opowiadaniu jest rzetelny, ale w żadnym wypadku suchy, dzięki czemu czyta się to jak porywający reportaż z miejsca zdarzeń.
Jednakże zdecydowanie najlepszym opowiadaniem jest wieńczące zbiór "Good-bye". Opowiada ono historię Tajimy, modnego redaktora, który pod wpływem kaprysu zamierza nagle zająć się własną żoną i wyjechać z nią na wieś. Aby jednak uczynić to w jego mniemaniu "szczerze" i "tak jak należy" postanawia zerwać stosunki ze wszystkimi innymi kobietami. W tym celu wynajmuje Kinuko, kobietę zajmującą się handlem na czarnym rynku, na co dzień brudną, ordynarną i żarłoczną, a na potrzeby zadania przemieniającą się z brzydkiego kaczątka w zadbaną kobietę.
To opowiadanie bardzo mnie wciągnęło, byłem po prostu ciekawy jak ta niecodzienna sytuacja się rozwinie, ale niestety bardzo zabolało mnie serce gdy wyszło na jaw, że "Good-bye" jest tak naprawdę urwanym fragmentem niedokończonej powieści Dazaiego. Niemniej, zachęciło mnie to do sięgnięcia w przyszłości po dłuższe formy napisane przez tego autora, konkretniej po "Zatracenie". Mam silne przeczucie, że Dazai okaże się być lepszym powieściopisarzem niż nowelistą.
6,5/10
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Owoce wiśni" przypadkiem spostrzegłem w księgarni, zainteresował mnie ogólny projekt wydania, japońskie nazwisko i blurb na odwrocie, w którym autor jest określany "romantykiem czasu dekadencji". Tak jak to czynię zwykle w księgarniach, odłożyłem książkę, ale gdy ponownie zawitałem w to samo miejsce i wciąż była w tym samym miejscu, wziąłem ją ze sobą. Choć...