Biblioteczka
2014-12-30
2014-12-20
"Saturn" był pierwszą książką Dehnela, którą przeczytałam i mogę ze spokojem uznać, że nie ostatnią.
Czytało mi się ją bardzo gładko (lektura zajęła mi ledwie kilka godzin), nawet pomimo tego, że nie jest to typowa dla mnie jako odbiorcy forma narracji.
Całość uważam za bardzo dobrą, wydaje mi się tylko, że rozwiązanie tematu homoseksualnych wątków biograficznych Goyi można było fabularnie załatwić nieco... łagodniej. Nie chodzi o to, że nie podoba mi się sposób przedstawienia - po prostu umieszczony jest w akcji w momencie obłożenia z obu stron bardzo obrazowymi opisami żalu, cierpienia i niestabilności psychicznej bohatera, a cytaty z listów mimo wszystko wbijają się klinem prosto w gładką narrację i zaburzają jej styl. To właściwie jedyne, co naprawdę mam do zarzucenia tej książce.
"Saturn" był pierwszą książką Dehnela, którą przeczytałam i mogę ze spokojem uznać, że nie ostatnią.
Czytało mi się ją bardzo gładko (lektura zajęła mi ledwie kilka godzin), nawet pomimo tego, że nie jest to typowa dla mnie jako odbiorcy forma narracji.
Całość uważam za bardzo dobrą, wydaje mi się tylko, że rozwiązanie tematu homoseksualnych wątków biograficznych Goyi...
2014-12-15
2014-06-16
Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek orientuje się, że stoi na granicy rozsądku i ma dość prosty wybór: albo przejmować się dalej i zwariować, albo machnąć na to ręką i zacząć się śmiać.
Pierwsze dwie części Greya mnie drażniły. Szukałam w nich czegokolwiek, o co mogłabym się zahaczyć, najmniejszej iskierki nadziei, i spadałam w dół po ścianie, orząc ją pazurami, jako te wszystkie biedne kotałki z kreskówek.
W trzeciej części znalazłam delikatne migotanie nadziei, kiedy postać Greya faktycznie zachowuje się tak, jak powinna i robi to przez więcej, niż jedno zdanie. Tyle, że potem czar się kończy, Grey wraca do bycia całkowicie i kompletnie zepsutą postacią, a człowiek osuwa się głębiej w rozpacz.
W trzeciej części, moi drodzy, nie ma NIC godnego uwagi. Jest nudna, za długa, przewidywalna i głupia. Wszystkie wady, które tak skrupulatnie wymieniałam przy pierwszej i drugiej części nadal mają zastosowanie w trzeciej. Dochodzi do tego marna próba wprowadzenia jakiejkolwiek akcji, która kończy się tak żałośnie, że czytelnikowi powinno być wstyd, skoro autorka nie ma na tyle przyzwoitości.
I nawet nie chce mi się tej książki oczerniać za bardzo, bo smutna prawda jest taka, że fejm, na którym jechała, wypalił się już na drugiej części. Trzecia nie jest ani spektakularna, ani przemyślana, ani dobra... ani już nawet szokująca. Głupota też przestaje boleć, bo ile razy człowiek się może dziwić nad ludzkim debilizmem? Pozostaje jedynie zniesmaczenie tym, że tyle drzew zginęło w imię bzdurnego klepania w klawisze.
Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek...
2014-05-29
Jestem wielką fanką Pratchetta - a także Moista. Ba, wręcz chyba szczególnie Moista, który na przestrzeni dwóch tylko książek stał się jedną z moich ulubionych postaci. Jednak jak na opowieść o Moiście i czymś, co rozgrywa się w Ankh-Morpork, książka jest tylko dobra... Co w przypadku Pratchetta jest notą niską.
Nie twierdzę, że historia jest zła, ani że nie warto jej czytać, że nie pośmiejemy się przy niej czy cokolwiek innego. Nie, znajdziemy tu definitywnie wszystko co dobre, aczkolwiek osobiście odczuwałam drobny brak... pratchettowości.
Spieszę tłumaczyć, co mnie tak zabolało w tej książce.
Przede wszystkim jest niezwykle "poszarpana". U Pratchetta typowym zabiegiem jest przeskakiwanie z miejsca na miejsce, ukazywanie akcji jak powoli rozwija się w kilku miejscach na raz, żeby potem doprowadzić zgrabnie do zaplątania wątków w jeden główny. Tyle, że w przypadku tej książki pociachanie wątków dochodzi do zwyczajnej przesady, kiedy oddzielone gwiazdkami mamy bloki tekstu dotyczące w sumie tego samego zdarzenia, dziejące się w tym samym miejscu i nieoddzielone większą ilością czasu. Sprawia to wrażenie, jakby 3/4 książki składało się z niewielkich fragmentów i nie było na dobrą sprawę spójną całością.
Mam jeszcze dwa zastrzeżenia do tej książki, poniekąd mocno ze sobą związane. Po pierwsze: postacie. Nie wiem dlaczego, ani nie wiem jak, ale nie czułam ich całkowicie. W poprzednich książkach każda z postaci miała swój unikalny styl, coś, co wyróżniało ją, czyniło zupełnie osobną postacią. Mimo tego, że czytam i piszę od dawna, nie jestem w stanie aktualnie stwierdzić na czym dokładnie polegała ta magia, ale równie dobrze moglibyśmy obyć się bez przypisów. Doskonale wiedzielibyśmy co powiedział Colon, co Nobby, co było kwestią Vetinariego a co Vimesa. Ponieważ postacie te miały tak mocno zarysowane charaktery - i na dobrą sprawę tak przerysowane - że nie dało się ich ze sobą pomylić. W tej książce jednak nie czuję w ogóle moich ulubionych postaci. Od czasu do czasu prześwitywał mi przez słowa prawdziwy Vimes, ten błyskający zębami w groźnym uśmiechu. Jednak w przypadku Vetinariego i Moista całkowicie nie poznaję postaci, przede wszystkim po sposobie ich mówienia - co prowadzi do kolejnej kwestii: zbytniej otwartości. Kto to widział, żeby Vetinari jawnie i otwarcie przyznał się komuś co robił, zamiast, ot, zwyczajnie dla zabawy zapewne, skołować go i skonfundować sprzecznymi sygnałami? Vetinari tracący kontrolę nad sobą czy otwarcie mówiący o tym, co go martwi?
Albo Moist, tak mało błyszczący, mało lepki, w gruncie rzeczy prosty, nawet, jeśli głowę ma wypełnioną magicznymi pomysłami.
Brakowało mi bezczelnych zabaw słowami, brakowało mi niedopowiedzeń. Pratchett ma kilka trików, które od pewnego czasu wykorzystuje nagminnie i nie przeszkadzało mi to. Fabuła, chociaż oczywiście ważna, była zawsze nierozerwalnie związana z zabawą słowem i humorem, a od pewnego czasu także z przesłaniem kulturowym. W tym przypadku dostaliśmy całą masę przekazu, piękną książkę o akceptacji, przyszłości, technice, tolerancji i polityce, ale zabrakło mi tego błysku pratchettowości, niestety.
Jestem wielką fanką Pratchetta - a także Moista. Ba, wręcz chyba szczególnie Moista, który na przestrzeni dwóch tylko książek stał się jedną z moich ulubionych postaci. Jednak jak na opowieść o Moiście i czymś, co rozgrywa się w Ankh-Morpork, książka jest tylko dobra... Co w przypadku Pratchetta jest notą niską.
Nie twierdzę, że historia jest zła, ani że nie warto jej...
2014-05-14
2014-05-13
Książeczka jest nieduża, dość cienka, okładkę ma niepozorną. Jeśli ktoś bierze się za nią po obejrzeniu anime, może pojawić się myśl (u mnie się pojawiła) "ale co tu niby będzie?". Trzeba szczerze przyznać, że w filmie fabuła jest szczątkowa i wszystko się jakoś samo magicznie dzieje. Oczekiwałam na dobrą sprawę wielu opisów, rozbudowanych przemyśleń i klimatu, który zapamiętałam z filmu.
Nie dostałam nic takiego. Owszem, książka posiada niesamowity wręcz klimat, jednak zupełnie nie przypomina on tego, który pamiętam z filmu. Przede wszystkim już od pierwszych stron orientujemy się, że jest to bajka, nie tylko w formie ale i w stylu.
Na początku miałam wrażenie, że będzie mi przeszkadzał ten sposób pisania, poniekąd dla dzieci, jednak po chwili zorientowałam się, że już się niejako wciągnęłam. Autorka jest w stanie książkę dla dzieci uczynić interesującą również dla starszego czytelnika, nieprzewidywalną czasami, a o to w dzisiejszych czasach naprawdę trudno i pełną uroczego humoru.
Poza tym w porównaniu do filmu, fabuła książki jest chyba trzy albo cztery razy bardziej rozbudowana.
Istnieją w literaturze zasady, które można łamać bez mrugnięcia okiem. Istnieją też takie, które powinno się zostawiać całkowicie w spokoju, jedynie zapewnić im odpowiednie środowisko, by wyglądały jak najbardziej na miejscu. Tak właśnie sprawa wygląda z niesamowicie słodkim, bajkowym zakończeniem tej książki. Chociaż nie jestem fanką disneyowskich happyendów, tutaj po prostu nie można było zakończyć książki w żaden inny sposób. Opowieść już od pierwszej strony przygotowuje nas na to klasyczne zakończenie - i może dlatego człowiek wita je z uśmiechem i ciepłem rozlewającym się po wnętrzu, zamiast z falą irytacji i przewracaniem oczu.
Książeczka jest nieduża, dość cienka, okładkę ma niepozorną. Jeśli ktoś bierze się za nią po obejrzeniu anime, może pojawić się myśl (u mnie się pojawiła) "ale co tu niby będzie?". Trzeba szczerze przyznać, że w filmie fabuła jest szczątkowa i wszystko się jakoś samo magicznie dzieje. Oczekiwałam na dobrą sprawę wielu opisów, rozbudowanych przemyśleń i klimatu, który...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-10
Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta lektura tego niewątpliwie wymaga.
Na początku chcę jeszcze coś podkreślić. Zanim zabrałam się do pisania tej opinii, przeczytałam kilka innych. Otóż nie, nie czytałam Greya z wypiekami na twarzy, nie dałam się pochłonąć ani nie jestem osobą, która nie lubi tej książki, ponieważ została zmanipulowana przez media. Owszem, od początku podchodziłam do serii z dystansem, ale dałam autorce szansę na to, by mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie udało jej się.
Według niektórych również książkę ocenia się negatywnie, bo to romans. Nic bardziej mylnego! Zdaję sobie sprawę z implikacji wyboru pewnego gatunku literackiego, dlatego w tej opinii postaram się nie przytoczyć żadnej wady, która miałaby jakikolwiek związek z gatunkiem. Spróbujmy.
1. Alogiczność postaci przekraczająca zdrowy rozsądek i możliwość przymykania oczu.
Bo i jak próbować nie zauważyć tego co dzieje się w tej książce? Ana, która w pierwszej serii jest zrozpaczona nawykami Greya, teraz całkowicie oddaje się wszystkiemu, co na nią czeka. Taka była niby inteligentna (co podkreślane jest często, choć nie w sposób dosłowny) a jednak przez większość czasu nie rozumie co się dzieje i trzeba jej tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie, bo inaczej do niej nie dotrze.
Ale to główna bohaterka, która jest zarazem kreowana na taką miłą, bystrą i odpowiedzialną, a robi rzeczy głupie i przeczące logice. Nie wiem, może można to wytłumaczyć hormonami.
Najgorszy jest Grey. Jako takie założenie postaci nie było złe. Ot, przepakowany ideał, facet, który nie tylko jest marzeniem każdej kobiety ale jeszcze niesie ze sobą dreszczyk niebezpieczeństwa, cud miód i orzeszki. Problem pojawia się wtedy, kiedy autorka czyni wszystko co w jej mocy by Greya uczynić skrajnie kontrolującym, skrajnie okaleczonym pod względem samooceny, skrajnie nienawidzącym świata i jednocześnie skrajnie troskliwym, skrajnie wrażliwym, skrajnie kochającym i w ogóle skrajnym. E. L. James stworzyła bohatera schizofrenicznego, który nie jest koniec końców ani idealny, ani mroczny - tylko dlatego, że autorce nie udało się zachować umiaru.
2. Imperatyw fabularny w roli drugoplanowej.
Nie chcę być źle zrozumiana. Brak wielowątkowej fabuły może być pewną cechą szczególną romansów, chociaż nie musi. Czasami autorki urozmaicają historię czymś jeszcze, czasami od początku do końca chodzi tylko i wyłącznie o miłość dwójki bohaterów. I dobrze, nie mam nic a nic przeciwko temu. Podobnie jak zdaję sobie sprawę, że w podobnych książkach zwykle chodzi jednak o Nią i o Niego i daleko dalej się nie wybiega. Mimo wszystko jednak nie mogę znieść tego w jaki sposób autorka traktuje postacie poboczne. Wszystkie kobiety pojawiają się po to, żeby spalić raczka przed Christianem a jakikolwiek mężczyzna jest po to, żeby chcieć dobrać się Anie do majtek. I właściwie na tym ich rola się kończy, są, pojawiają się, migają w tle, ale są niczym tekturowe postacie na wystawach sklepowych. Nie ma w nich życia, nie ma w nich nic interesującego. Autorka wyraźnie nie ma pojęcia o tym, że poprzez postacie drugoplanowe można naprawdę wiele osiągnąć i to właśnie one mają największy potencjał budowania realnego charakteru postaci, nie tylko tego teoretycznego, który wbija nam do głowy niczym mantrę. Tu postacie pojawiają się, odwalają (byle jak, notabene) swoją robotę i znikają, wyrzucone totalnie z fabuły.
3. Orzeźwiający powiew nudy.
Jak na książkę, która weszła na rynek z wielkim BOOM, jak na książkę uznaną za najbardziej perwersyjną rzecz od czasów de Sade'a (no już, już, nie przewracaj się tam w grobie, biedaku...), ta część jest zwyczajnie nudna. Rozumiem imperatyw fabularny, który nakazuje złagodzić nieco sceny seksu, które wcale aż tak brutalne i perwersyjne nie były nawet w pierwszej części, ale to co się dzieje w drugiej po prostu nuży. Częstotliwość jest zatrważająca, ale i to trzeba jakoś znieść, bo to poniekąd wymogi gatunku (chociaż i tak uważam, że zbyt często pojawiają się w tej książce opisy samego seksu), ale niestety każdy stosunek jest taki sam. Tym bardziej nie rozumiem po co ich pchać aż tyle, skoro w większości przypadków autorka nie popisała się jednak wyobraźnią.
4. "A tu sobie wstawimy nowy akapicik... Hmm, ile to już stron? To może nowy rozdział?"
Serio, czy tylko ja zwróciłam uwagę na to w jaki niemetodyczny i dziwny sposób ułożone są rozdziały? Nie twierdzę, że należy przesadzać z metodycznością i dzielić akcję książki równiutko na rozdziały, ani że należy dążyć do tego, żeby rozdziały miały po tyle samo stron, ale tutaj rozdział się zdarza jak chce. Czasami Pomiędzy rozdziałami przeskakujemy nieco w czasie, czasami znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym akcja skończyła się w poprzednim rozdziale. Tak samo zresztą sprawa wygląda z nowymi akapitami. Autorka stosuje aż trzy różne sposoby oddzielania od siebie bloków tekstu: niektóre z nich oddziela po prostu dodatkowym enterem, niekiedy używa trzech gwiazdek no i są jeszcze rozdziały. Jestem na tyle szalona, że postanowiłam poszukać metody w tym szaleństwie i statystycznie widać, że rozdziały przede wszystkim muszą mieć podobną długość (na 22 rozdziały 13 z nich mieści się w przedziale 26-33 strony, najkrótszy rozdział ma stron 13, najdłuższy: 40. Tak, liczyłam). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to tłumaczenie, chętnie policzyłabym strony w oryginale (naprawdę!), ale daje mi to jako-taki wgląd w sprawę. W rozdziałach chodzi o długość najprawdopodobniej. Dzielone są tak a nie inaczej...
...nie, nadal nie wiem dlaczego. Ale myśl o tym w jak przypadkowy sposób autorka oddziela od siebie bloki tekstu i rozdziały fascynuje mnie nieprzeciętnie.
5. Są różne stopnie głupoty: Grey przekracza je wszystkie.
Ja wiem, że romans to nie musi być książka, która wszystko ma tip-top sprawdzone. Nie twierdzę, że zabronione jest puszczanie wodzy wyobraźni i podkolorowanie lekko tego i owego, czy nagięcie którejś granicy. No jasne. Dlatego przemilczę temat bogactwa Greya czy faktu iloma rzeczami to on się nie zajmuje mając jednocześnie te swoje 28 lat. Jednak są momenty, kiedy człowiek ma ochotę po prostu wpełznąć pod łóżko ze wstydu, czytając tę książkę. Choćby zwalczanie głodu na świecie poprzez użyźnianie ziemi w krajach trzeciego świata czy mój osobisty faworyt: puszczanie fajerwerków z pontonu. Nie mi oceniać czy postacie tak poboczne, że aż nie pokazane w Grey chcą zdobyć nagrodę Darwina czy tylko wszyscy mają gdzieś logikę w romansach, ale bez przesady. Jakoś przełknęłam fakt, że oddział tresowanych goryli (czytaj: ochroniarzy) nie może sobie poradzić ze znalezieniem jednej, psychicznie niestabilnej dziewczyny, która miała na tyle oleju w głowie, że nie poszła i nie kupiła sobie broni gdziekolwiek bądź, ale najpierw załatwiła sobie pozwolenie. No przecież o tym nie wspominam nawet. Wcale.
6. A w ogóle to ta książka jest po prostu... słaba?
W sensie stylistycznym, oczywiście. Nie twierdzę, że romanse powinny być arcydziełami, ale zdarzają się i arcydzieła wśród romansów. Takie rzeczy można napisać dobrze. Naprawdę można. A jeśli już nie wspaniale, to chociaż... nieźle. A ta książka jest po prostu nijaka stylistycznie, denerwująca narracyjnie, pojawia się w niej mnóstwo wtórnych opisów, każdy nowy strój jest natychmiast opisywany, każde danie brzmi jak opis wyrwany z książki kucharskiej, każda czynność jest beznadziejnie i bezsensownie rozwleczona na kilka stron, chociaż na dobrą sprawę można ją streścić dwoma zdaniami.
Chociaż w tym miejscu muszę przyznać, że już panowie z Little Britain zauważyli w swoich skeczach, że pisarki romansów mają czasem denerwującą tendencję do potwornego lania wody (dla nieznających, skecze Little Britain z Dame Sally Markham), więc może to także jedna z cech gatunku.
Na koniec chciałam podzielić się moją osobistą teorią na temat tej książki. Według moich najświętszych przekonań, książka ta została napisana przez osobę nie mającą więcej niż 16 lat. Dla mnie pani James jest jedynie figurantką, bo przecież nie można by było wydać takiej książki pod nazwiskiem niepełnoletniej osoby, wydawcy zostaliby zlinczowani, a trzeba było lecieć póki Zmierzch nadal był gorący.
Jeśli ktoś zaznajomiony jest ze slangiem blogów analizatorskich, powinien wiedzieć o czym piszę. W serii Greya występują wszystkie te małe, słodkie czynniki, które czynią pierwszy pisarski blog 13-latki. Dodajmy trzy lata na fascynację seksem (ponieważ jestem naiwna i nadal mam złudzenia, proszę mnie ich nie pozbawiać)i proszę. Mamy wspomniane wyżej konieczne opisy ubrań, za każdym razem, do przesady. Wszyscy są piękni, piękniejsi, boscy lub są Christianem. Wszyscy zawsze mogą uprawiać seks i zawsze dochodzą (więc albo autorka nic nie wie o życiu albo ma więcej złudzeń niż ja). Są też szczegóły, które dla mnie potwierdzają te teorię. Zatrważająco szybka akcja tej książki mnie dziwi i nieco przeraża. Mój mózg nie potrafi zrozumieć dlaczego ktoś postanowił wziąć tyle wydarzeń, dram, kłótni, seksu i w ogóle wszystkiego i postanowił wrzucić to w okres niecałych dwóch tygodni, podczas których dzieje się książka. Nic a nic - i nikt - by nie ucierpiało, gdyby to rozwlec nieco w czasie a postacie zyskałyby nieco więcej autentyczności - podobnie ich związek. Koniec końców, jako wisienka na torcie: tak w pierwszym jak i w drugim tomie pojawia się stwierdzenie, że 30-letnia osoba jest STARA. Ja, mając swoje ledwo ponad 20 lat już dawno wyrosłam z takiego przekonania, uznaję więc, że jest to kolejna mała cegiełka dołożona do potwierdzenia mojej teorii, bo w to, że autorka tak bardzo stara się nadać narracji Any autentyczności nie uwierzę - ponieważ nie ma na to nawet jednego śladu gdziekolwiek indziej.
Edit: tak z ciekawości przeczytałam sobie moją dawną opinię o pierwszej części Greya i pragnę dodać, że wszystkie wady, które wymieniłam przy komentarzu do pierwszej części, w drugiej nadal są aktualne. Tu po prostu doszło ich jeszcze więcej.
Dodatkowo przypomniałam sobie, jak koszmarnie nieudane były w pierwszej części postacie drugoplanowe i uświadomiłam sobie, że autorka nie radziła sobie z nimi tak bezgranicznie mocno, że praktycznie wywaliła ich wszystkich z drugiej części, zostawiając tylko przemykające cichcem, gdzieś z tyłu cienie. I to chyba jest jeszcze smutniejsze niż to, co im robiła w pierwszej części.
~ jeśli ktoś dotarł aż tutaj, pragnę gorąco pogratulować. Nie sądziłam, że znajdą się tacy wytrwali ;)
Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-18
Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na końcu zabrakło mi puenty, czegoś, o co mogłabym zahaczyć mój mózg, co dałoby mi albo klarowny obraz historii, albo zamąciło jeszcze bardziej. Tymczasem zakończenie (dokładnie część trzecia, czyli epilog w trzeciej osobie) całkowicie mnie od książki oderwał.
Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na...
2014-05-07
Książkę zakupiłam oryginalnie dla mojego taty, melomana, jednak uznałam, że póki mu jej nie ofiaruję w prezencie, nic nie zaszkodzi ją przeczytać, prawda? Prawda.
Tak też zabrałam się do lektury i kilka godzin później muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że popełniłam dobry zakup dla mojego taty. Już spieszę wyjaśnić dlaczego: książka przede wszystkim jest rodzajem gawędy. Wspomnienia nie są do końca chronologicznie, nie są jakoś szalenie barwne - są po prostu wspomnieniami.
Książka tak na dobrą sprawę jest o niczym konkretnym, zbiorem anegdotek i tego, co w życiu pana Wojciecha Manna skierowało go na ścieżkę, którą spokojnie dreptał całe życie. Historia przyjemna do czytania a dla osób pochłoniętych muzyką - ciekawa, bo można zerknąć odrobinę za kulisy tego świata. Tylko zerknąć, ale zawsze.
Co jednak w książce zachwyciło mnie najbardziej, to jej wydanie. Biorąc ją po raz pierwszy do ręki nie widziałam w nim nic szczególnego, ot, książka z kolorową okładką. Dopiero kiedy ją otworzyłam, zadziwiło mnie, jak bardzo przypomina mi jedną z tych niewielkich, sztywnych książeczek na okładkach płyt.
Przede wszystkim, jakimś cudem, po otwarciu zdaje się być nieco kwadratowa. Wydaje mi się, że to efekt specyficznego ułożenia tekstu, ponieważ zbity jest on pośrodku kartki, z wielkimi marginesami z każdej strony (co również zawsze kojarzyło mi się mniej lub bardziej z okładkami płyt). Co więcej kartki ma twarde i grube.
Podsumowując: książka może nie jest porywająca i oszałamiająca, ale jest miłą lekturą, za to wydanie mnie jak najbardziej urzekło.
Książkę zakupiłam oryginalnie dla mojego taty, melomana, jednak uznałam, że póki mu jej nie ofiaruję w prezencie, nic nie zaszkodzi ją przeczytać, prawda? Prawda.
Tak też zabrałam się do lektury i kilka godzin później muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że popełniłam dobry zakup dla mojego taty. Już spieszę wyjaśnić dlaczego: książka przede wszystkim jest rodzajem gawędy....
2014-05-06
2014-05-04
2014-05-03
Jak każda książka, "Skrytobójca" ma swoje wady. W pewnym momencie niektóre postacie zaczynają irytować swoim zachowaniem - szczególnie narrator. Fabuła niekiedy naprawdę da się przewidzieć, ale z drugiej strony większość się da i nie zawsze chodzi w książce o to, żeby czytelnika zaskoczyć.
Tak czy inaczej, wokół "Skrytobójcy" unosi się lekka mgiełka baśniowości, o której nie można zapomnieć, nawet pomimo tego, że im dalej w las tym bardziej krwawo się robi.
Na pewno polecam tę książkę, chociaż na dobrą sprawę - nie mam pojęcia dlaczego. Po prostu mi się podobała i pochłonęła mnie.
Jak każda książka, "Skrytobójca" ma swoje wady. W pewnym momencie niektóre postacie zaczynają irytować swoim zachowaniem - szczególnie narrator. Fabuła niekiedy naprawdę da się przewidzieć, ale z drugiej strony większość się da i nie zawsze chodzi w książce o to, żeby czytelnika zaskoczyć.
Tak czy inaczej, wokół "Skrytobójcy" unosi się lekka mgiełka baśniowości, o której...
2014-05-04
2014-05-02
Jedna z lepszych części Sandmana, z którą miałam przyjemność obcować. Przede wszystkim pojawiają się tu moje ulubione postacie, na przykład Lucyfer. Poza tym dotykają problemu, który zawsze uważałam za fascynujący - tego czym jest i w jaki sposób funkcjonuje Piekło.
Jedna z lepszych części Sandmana, z którą miałam przyjemność obcować. Przede wszystkim pojawiają się tu moje ulubione postacie, na przykład Lucyfer. Poza tym dotykają problemu, który zawsze uważałam za fascynujący - tego czym jest i w jaki sposób funkcjonuje Piekło.
Pokaż mimo to2014-04-30
Kiedy zamawiałam książkę, wydawało mi się, że będzie zupełnie czymś innym, niż to, co w końcu dostałam. Spodziewałam się, jak pewnie większość osób po nią sięgająca, szczegółowego opisu procesu i jego przekłamań, a potem jeszcze bardziej przerażających opisów życia w więzieniu, w celi śmierci. Wydaje mi się, że taką właśnie powieść sugeruje nieco opis na tyle okładki, chociaż z drugiej strony już dawno uświadomiłam sobie, jak często niewiele wspólnego ów opis ma z faktyczną książką.
Co w takim razie otrzymujemy w tej książce? Pierwszą połowę zajmuje mniej-więcej opis dzieciństwa autora, tego w jaki sposób w ogóle doszło do jego skazania, co wtedy czuł i co zapamiętał. Książka jest zbiorem anegdotek, historii, przemyśleń i wspomnień mężczyzny, który większość dorosłego życia spędził w więzieniu.
Muszę przyznać, że na początku ciężko mi było wykrzesać z siebie jakiekolwiek przyjazne emocje względem autora. Pisze on o sobie jako o człowieku, który osiągnął spokój i równowagę życiową, kiedy z dużej części tego, co pisze, jawnie widać żal i niezagojone rany. Jednak potem dogłębnie poznając jego historię, ciężko się dziwić, że żal nadal w nim pozostał. Mimo to autor stara się pozostać nastawionym pozytywnie, otwartym człowiekiem, walczy ze swoim żalem i negatywnymi uczuciami. Chociaż nie mogę zgodzić się z częścią rzeczy, które myśli i pisze, to jednak potrafię docenić jego historię. Jest wzburzająca, okropna, ale i dająca w pewien sposób nadzieję. A przede wszystkim pokazuje według mnie jak ważne jest, żeby nie być obojętnym na pewne sprawy i że każda pomoc, choćby najmniejsza, ma często wielkie znaczenie.
Kiedy zamawiałam książkę, wydawało mi się, że będzie zupełnie czymś innym, niż to, co w końcu dostałam. Spodziewałam się, jak pewnie większość osób po nią sięgająca, szczegółowego opisu procesu i jego przekłamań, a potem jeszcze bardziej przerażających opisów życia w więzieniu, w celi śmierci. Wydaje mi się, że taką właśnie powieść sugeruje nieco opis na tyle okładki,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie bardzo wiem w jaki sposób w ogóle sklasyfikować tę pozycję. Z jednej strony książka jest niesamowita: przedstawia sobą kontrowersyjną kwestię pedofilii w sposób jednak całkiem niespotykany. Z drugiej strony nieco już wyrosłam z podobnego stylu, w jakim napisana (przetłumaczona?) jest ta książka. Czuję potrzebę sięgnięcia po oryginał i zapoznania się z nią w tymże, żeby naprawdę wypowiedzieć się na temat stylu, ponieważ ten w polskiej wersji mnie zwyczajnie nie urzekł.
Nie bardzo wiem w jaki sposób w ogóle sklasyfikować tę pozycję. Z jednej strony książka jest niesamowita: przedstawia sobą kontrowersyjną kwestię pedofilii w sposób jednak całkiem niespotykany. Z drugiej strony nieco już wyrosłam z podobnego stylu, w jakim napisana (przetłumaczona?) jest ta książka. Czuję potrzebę sięgnięcia po oryginał i zapoznania się z nią w tymże, żeby...
więcej Pokaż mimo to