Biblioteczka
2015-03-22
2014-06-16
Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek orientuje się, że stoi na granicy rozsądku i ma dość prosty wybór: albo przejmować się dalej i zwariować, albo machnąć na to ręką i zacząć się śmiać.
Pierwsze dwie części Greya mnie drażniły. Szukałam w nich czegokolwiek, o co mogłabym się zahaczyć, najmniejszej iskierki nadziei, i spadałam w dół po ścianie, orząc ją pazurami, jako te wszystkie biedne kotałki z kreskówek.
W trzeciej części znalazłam delikatne migotanie nadziei, kiedy postać Greya faktycznie zachowuje się tak, jak powinna i robi to przez więcej, niż jedno zdanie. Tyle, że potem czar się kończy, Grey wraca do bycia całkowicie i kompletnie zepsutą postacią, a człowiek osuwa się głębiej w rozpacz.
W trzeciej części, moi drodzy, nie ma NIC godnego uwagi. Jest nudna, za długa, przewidywalna i głupia. Wszystkie wady, które tak skrupulatnie wymieniałam przy pierwszej i drugiej części nadal mają zastosowanie w trzeciej. Dochodzi do tego marna próba wprowadzenia jakiejkolwiek akcji, która kończy się tak żałośnie, że czytelnikowi powinno być wstyd, skoro autorka nie ma na tyle przyzwoitości.
I nawet nie chce mi się tej książki oczerniać za bardzo, bo smutna prawda jest taka, że fejm, na którym jechała, wypalił się już na drugiej części. Trzecia nie jest ani spektakularna, ani przemyślana, ani dobra... ani już nawet szokująca. Głupota też przestaje boleć, bo ile razy człowiek się może dziwić nad ludzkim debilizmem? Pozostaje jedynie zniesmaczenie tym, że tyle drzew zginęło w imię bzdurnego klepania w klawisze.
Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek...
2014-05-10
Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta lektura tego niewątpliwie wymaga.
Na początku chcę jeszcze coś podkreślić. Zanim zabrałam się do pisania tej opinii, przeczytałam kilka innych. Otóż nie, nie czytałam Greya z wypiekami na twarzy, nie dałam się pochłonąć ani nie jestem osobą, która nie lubi tej książki, ponieważ została zmanipulowana przez media. Owszem, od początku podchodziłam do serii z dystansem, ale dałam autorce szansę na to, by mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie udało jej się.
Według niektórych również książkę ocenia się negatywnie, bo to romans. Nic bardziej mylnego! Zdaję sobie sprawę z implikacji wyboru pewnego gatunku literackiego, dlatego w tej opinii postaram się nie przytoczyć żadnej wady, która miałaby jakikolwiek związek z gatunkiem. Spróbujmy.
1. Alogiczność postaci przekraczająca zdrowy rozsądek i możliwość przymykania oczu.
Bo i jak próbować nie zauważyć tego co dzieje się w tej książce? Ana, która w pierwszej serii jest zrozpaczona nawykami Greya, teraz całkowicie oddaje się wszystkiemu, co na nią czeka. Taka była niby inteligentna (co podkreślane jest często, choć nie w sposób dosłowny) a jednak przez większość czasu nie rozumie co się dzieje i trzeba jej tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie, bo inaczej do niej nie dotrze.
Ale to główna bohaterka, która jest zarazem kreowana na taką miłą, bystrą i odpowiedzialną, a robi rzeczy głupie i przeczące logice. Nie wiem, może można to wytłumaczyć hormonami.
Najgorszy jest Grey. Jako takie założenie postaci nie było złe. Ot, przepakowany ideał, facet, który nie tylko jest marzeniem każdej kobiety ale jeszcze niesie ze sobą dreszczyk niebezpieczeństwa, cud miód i orzeszki. Problem pojawia się wtedy, kiedy autorka czyni wszystko co w jej mocy by Greya uczynić skrajnie kontrolującym, skrajnie okaleczonym pod względem samooceny, skrajnie nienawidzącym świata i jednocześnie skrajnie troskliwym, skrajnie wrażliwym, skrajnie kochającym i w ogóle skrajnym. E. L. James stworzyła bohatera schizofrenicznego, który nie jest koniec końców ani idealny, ani mroczny - tylko dlatego, że autorce nie udało się zachować umiaru.
2. Imperatyw fabularny w roli drugoplanowej.
Nie chcę być źle zrozumiana. Brak wielowątkowej fabuły może być pewną cechą szczególną romansów, chociaż nie musi. Czasami autorki urozmaicają historię czymś jeszcze, czasami od początku do końca chodzi tylko i wyłącznie o miłość dwójki bohaterów. I dobrze, nie mam nic a nic przeciwko temu. Podobnie jak zdaję sobie sprawę, że w podobnych książkach zwykle chodzi jednak o Nią i o Niego i daleko dalej się nie wybiega. Mimo wszystko jednak nie mogę znieść tego w jaki sposób autorka traktuje postacie poboczne. Wszystkie kobiety pojawiają się po to, żeby spalić raczka przed Christianem a jakikolwiek mężczyzna jest po to, żeby chcieć dobrać się Anie do majtek. I właściwie na tym ich rola się kończy, są, pojawiają się, migają w tle, ale są niczym tekturowe postacie na wystawach sklepowych. Nie ma w nich życia, nie ma w nich nic interesującego. Autorka wyraźnie nie ma pojęcia o tym, że poprzez postacie drugoplanowe można naprawdę wiele osiągnąć i to właśnie one mają największy potencjał budowania realnego charakteru postaci, nie tylko tego teoretycznego, który wbija nam do głowy niczym mantrę. Tu postacie pojawiają się, odwalają (byle jak, notabene) swoją robotę i znikają, wyrzucone totalnie z fabuły.
3. Orzeźwiający powiew nudy.
Jak na książkę, która weszła na rynek z wielkim BOOM, jak na książkę uznaną za najbardziej perwersyjną rzecz od czasów de Sade'a (no już, już, nie przewracaj się tam w grobie, biedaku...), ta część jest zwyczajnie nudna. Rozumiem imperatyw fabularny, który nakazuje złagodzić nieco sceny seksu, które wcale aż tak brutalne i perwersyjne nie były nawet w pierwszej części, ale to co się dzieje w drugiej po prostu nuży. Częstotliwość jest zatrważająca, ale i to trzeba jakoś znieść, bo to poniekąd wymogi gatunku (chociaż i tak uważam, że zbyt często pojawiają się w tej książce opisy samego seksu), ale niestety każdy stosunek jest taki sam. Tym bardziej nie rozumiem po co ich pchać aż tyle, skoro w większości przypadków autorka nie popisała się jednak wyobraźnią.
4. "A tu sobie wstawimy nowy akapicik... Hmm, ile to już stron? To może nowy rozdział?"
Serio, czy tylko ja zwróciłam uwagę na to w jaki niemetodyczny i dziwny sposób ułożone są rozdziały? Nie twierdzę, że należy przesadzać z metodycznością i dzielić akcję książki równiutko na rozdziały, ani że należy dążyć do tego, żeby rozdziały miały po tyle samo stron, ale tutaj rozdział się zdarza jak chce. Czasami Pomiędzy rozdziałami przeskakujemy nieco w czasie, czasami znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym akcja skończyła się w poprzednim rozdziale. Tak samo zresztą sprawa wygląda z nowymi akapitami. Autorka stosuje aż trzy różne sposoby oddzielania od siebie bloków tekstu: niektóre z nich oddziela po prostu dodatkowym enterem, niekiedy używa trzech gwiazdek no i są jeszcze rozdziały. Jestem na tyle szalona, że postanowiłam poszukać metody w tym szaleństwie i statystycznie widać, że rozdziały przede wszystkim muszą mieć podobną długość (na 22 rozdziały 13 z nich mieści się w przedziale 26-33 strony, najkrótszy rozdział ma stron 13, najdłuższy: 40. Tak, liczyłam). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to tłumaczenie, chętnie policzyłabym strony w oryginale (naprawdę!), ale daje mi to jako-taki wgląd w sprawę. W rozdziałach chodzi o długość najprawdopodobniej. Dzielone są tak a nie inaczej...
...nie, nadal nie wiem dlaczego. Ale myśl o tym w jak przypadkowy sposób autorka oddziela od siebie bloki tekstu i rozdziały fascynuje mnie nieprzeciętnie.
5. Są różne stopnie głupoty: Grey przekracza je wszystkie.
Ja wiem, że romans to nie musi być książka, która wszystko ma tip-top sprawdzone. Nie twierdzę, że zabronione jest puszczanie wodzy wyobraźni i podkolorowanie lekko tego i owego, czy nagięcie którejś granicy. No jasne. Dlatego przemilczę temat bogactwa Greya czy faktu iloma rzeczami to on się nie zajmuje mając jednocześnie te swoje 28 lat. Jednak są momenty, kiedy człowiek ma ochotę po prostu wpełznąć pod łóżko ze wstydu, czytając tę książkę. Choćby zwalczanie głodu na świecie poprzez użyźnianie ziemi w krajach trzeciego świata czy mój osobisty faworyt: puszczanie fajerwerków z pontonu. Nie mi oceniać czy postacie tak poboczne, że aż nie pokazane w Grey chcą zdobyć nagrodę Darwina czy tylko wszyscy mają gdzieś logikę w romansach, ale bez przesady. Jakoś przełknęłam fakt, że oddział tresowanych goryli (czytaj: ochroniarzy) nie może sobie poradzić ze znalezieniem jednej, psychicznie niestabilnej dziewczyny, która miała na tyle oleju w głowie, że nie poszła i nie kupiła sobie broni gdziekolwiek bądź, ale najpierw załatwiła sobie pozwolenie. No przecież o tym nie wspominam nawet. Wcale.
6. A w ogóle to ta książka jest po prostu... słaba?
W sensie stylistycznym, oczywiście. Nie twierdzę, że romanse powinny być arcydziełami, ale zdarzają się i arcydzieła wśród romansów. Takie rzeczy można napisać dobrze. Naprawdę można. A jeśli już nie wspaniale, to chociaż... nieźle. A ta książka jest po prostu nijaka stylistycznie, denerwująca narracyjnie, pojawia się w niej mnóstwo wtórnych opisów, każdy nowy strój jest natychmiast opisywany, każde danie brzmi jak opis wyrwany z książki kucharskiej, każda czynność jest beznadziejnie i bezsensownie rozwleczona na kilka stron, chociaż na dobrą sprawę można ją streścić dwoma zdaniami.
Chociaż w tym miejscu muszę przyznać, że już panowie z Little Britain zauważyli w swoich skeczach, że pisarki romansów mają czasem denerwującą tendencję do potwornego lania wody (dla nieznających, skecze Little Britain z Dame Sally Markham), więc może to także jedna z cech gatunku.
Na koniec chciałam podzielić się moją osobistą teorią na temat tej książki. Według moich najświętszych przekonań, książka ta została napisana przez osobę nie mającą więcej niż 16 lat. Dla mnie pani James jest jedynie figurantką, bo przecież nie można by było wydać takiej książki pod nazwiskiem niepełnoletniej osoby, wydawcy zostaliby zlinczowani, a trzeba było lecieć póki Zmierzch nadal był gorący.
Jeśli ktoś zaznajomiony jest ze slangiem blogów analizatorskich, powinien wiedzieć o czym piszę. W serii Greya występują wszystkie te małe, słodkie czynniki, które czynią pierwszy pisarski blog 13-latki. Dodajmy trzy lata na fascynację seksem (ponieważ jestem naiwna i nadal mam złudzenia, proszę mnie ich nie pozbawiać)i proszę. Mamy wspomniane wyżej konieczne opisy ubrań, za każdym razem, do przesady. Wszyscy są piękni, piękniejsi, boscy lub są Christianem. Wszyscy zawsze mogą uprawiać seks i zawsze dochodzą (więc albo autorka nic nie wie o życiu albo ma więcej złudzeń niż ja). Są też szczegóły, które dla mnie potwierdzają te teorię. Zatrważająco szybka akcja tej książki mnie dziwi i nieco przeraża. Mój mózg nie potrafi zrozumieć dlaczego ktoś postanowił wziąć tyle wydarzeń, dram, kłótni, seksu i w ogóle wszystkiego i postanowił wrzucić to w okres niecałych dwóch tygodni, podczas których dzieje się książka. Nic a nic - i nikt - by nie ucierpiało, gdyby to rozwlec nieco w czasie a postacie zyskałyby nieco więcej autentyczności - podobnie ich związek. Koniec końców, jako wisienka na torcie: tak w pierwszym jak i w drugim tomie pojawia się stwierdzenie, że 30-letnia osoba jest STARA. Ja, mając swoje ledwo ponad 20 lat już dawno wyrosłam z takiego przekonania, uznaję więc, że jest to kolejna mała cegiełka dołożona do potwierdzenia mojej teorii, bo w to, że autorka tak bardzo stara się nadać narracji Any autentyczności nie uwierzę - ponieważ nie ma na to nawet jednego śladu gdziekolwiek indziej.
Edit: tak z ciekawości przeczytałam sobie moją dawną opinię o pierwszej części Greya i pragnę dodać, że wszystkie wady, które wymieniłam przy komentarzu do pierwszej części, w drugiej nadal są aktualne. Tu po prostu doszło ich jeszcze więcej.
Dodatkowo przypomniałam sobie, jak koszmarnie nieudane były w pierwszej części postacie drugoplanowe i uświadomiłam sobie, że autorka nie radziła sobie z nimi tak bezgranicznie mocno, że praktycznie wywaliła ich wszystkich z drugiej części, zostawiając tylko przemykające cichcem, gdzieś z tyłu cienie. I to chyba jest jeszcze smutniejsze niż to, co im robiła w pierwszej części.
~ jeśli ktoś dotarł aż tutaj, pragnę gorąco pogratulować. Nie sądziłam, że znajdą się tacy wytrwali ;)
Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-18
Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na końcu zabrakło mi puenty, czegoś, o co mogłabym zahaczyć mój mózg, co dałoby mi albo klarowny obraz historii, albo zamąciło jeszcze bardziej. Tymczasem zakończenie (dokładnie część trzecia, czyli epilog w trzeciej osobie) całkowicie mnie od książki oderwał.
Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na...
2013-09-10
Książka zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Mocno abstrakcyjna, pozbawiona w gruncie rzeczy tak jakiegokolwiek sensu jak i fabuły, jest właściwie sztuką dla sztuki. Czymś bardziej na kształt wyrywania kawałka siebie i próby opisania tego, jak bardzo odrealniony staje się czasami świat artysty.
Nie oznacza to jednak, że książka jest zła. Początek jest dla mnie piękny - opowieść o dziwnej młodości, wspomnienia, wszystko osnute senną mgiełką. Im dalej w las tym więcej jest brutalnej rzeczywistości - ale i ona jest tylko na poły realna.
Dla ludzi lubiących dziwną, nierzeczywistą literaturę. Dla tych, którzy doceniają klimat i taplanie się w słowach, może być rzeczą piękną.
Mnie osobiście urzekł początek, potem było już nieco ciężej, mimo wszystko jednak uważam ją za całkiem dobrą książkę.
Książka zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Mocno abstrakcyjna, pozbawiona w gruncie rzeczy tak jakiegokolwiek sensu jak i fabuły, jest właściwie sztuką dla sztuki. Czymś bardziej na kształt wyrywania kawałka siebie i próby opisania tego, jak bardzo odrealniony staje się czasami świat artysty.
Nie oznacza to jednak, że książka jest zła. Początek jest dla mnie piękny -...
2013-01-16
Uwaga, opinia zawiera śladowe ilości orzechów arachidowych i informacji na temat przebiegu fabuły, postaci i ogólnie rozumianych spoilerów. Nie oznaczyłam jednak tej opcji, gdyż uważam, że zupełnie nic się nie traci poprzez poznanie tychże informacji. A można zyskać. Na przykład sporo czasu: rezygnując z lektury.
Przez pewien czas zastanawiałam się, co też napisać o tej książce. I jak to napisać, by był to tekst cenzuralny, w miarę obiektywny i rzeczowy. Doszłam do przykrego wniosku, że niestety, tak się nie da. Jedyną rzeczową opinią, jaką jestem w stanie wystawić tej książce, to jedno jedyne zdanie: w życiu nie czytałam nic gorszego.
Teraz, kiedy mam zamiar wyjaśnić skąd aż tak negatywna ocena, będzie nieco mniej rzeczowo i możliwe, że nieco bardziej emocjonalnie, ponieważ nie jestem (niestety) w stanie podejść do tego na chłodno.
Po pierwsze: fabuła.
Już od pierwszej strony tej książki możemy się zorientować, że trzymamy przed sobą najzwyklejsze romansidło i to z gatunku tych podłych, które nie oferują nic poza powtarzanym w kółko schematem. W pewnym sensie właśnie tak jest, bo Ona poznaje Jego, Zakochują Się W Sobie, a potem są, niezmiennie, Problemy. Tyle, że wszystko to już było, a człowiek wyjęty z XXI wieku potrzebuje czegoś, co jak mu się zdaje, jest całkowitą nowością. Nie musi mieć wartości per se, wystarczy, żeby szokowało. I patrząc na to jak dobrze sprzedaje się ta książka... Cóż, marketing szokowania działa bardzo dobrze.
W ten sposób zwykłe Problemy, nieodłączne w romansach (czyli jakikolwiek wariant "kochamy się, ale nie możemy być razem bo...")tutaj nabierają o tyle kolorytu, że rozbijają się całkowicie o upodobania seksualne głównego bohatera, ten bowiem jest maniakiem kontroli i od czasu do czasu lubi nieco bólu.
Poza tym jednym szczegółem, który nie ukrywajmy - wiele nie zmienia, konstrukcja romansu pozostaje niezmienna. Fabuła jest płytka, denna, właściwie mało znacząca, bo to, co jest ważne, to nawałnica uczuć i w tym przypadku także seksu.
Po drugie: forma.
Czyli coś, co czasami ratuje romanse, które nie mogą zachwycić czytelników kolejną historią o tym jak to oni się kochają i nie mogą być razem a na końcu i tak wiadomo, że będą żyli razem długo i szczęśliwie, bo nie po to się autorka tyle pociła, żeby poszli w dwie różne strony.
Tu jednak... Cóż.
Przede wszystkim, narracja prowadzona jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej, czyli z perspektywy JA zrobiłam, posprzątałam, pomyślałam... Każdy ma swoje gusta i wiele jest osób, które tej formy narracji nie lubią, niektórzy nie potrafią jej w ogóle znieść, prawda jednak jest taka, że narracja pierwszoosobowa jest nieco bardziej wymagająca. Jest wiele pułapek, w które może wpaść autor, na przykład zniechęcić nas do głównej postaci. Poza tym narrator wszechwiedzący ma od razu pewną przewagę i jego wiedza jest usprawiedliwiona...
No ale dobrze, przecież są książki prowadzone w podobny sposób i da się je czytać.
Tyle, że dodatkowo w Greyu mamy czas teraźniejszy. Jest to dla takiego jak ja czytelnika szok i przyznam, że do końca książki nie pogodziłam się z tym czasem.
Najgorsze jet chyba jednak to, że autorka zdawała się bardziej cenić ilość nad jakość. W książce opisana jest praktycznie każda, najmniejsza czynność. Zamiast stwierdzić, że samochód wyjechał z parkingu, dostajemy opis na trzy zdania jak to bohater odpala silnik, wjeżdża z danego miejsca, podjeżdża do wyjazdu i wyjeżdża. I tak praktycznie każda czynność. Jeśli w książce wspominane jest jedzenie, a niestety jest dość często, dostajemy podręcznikowy i dokładny opis - niczym tytuł w książce kucharskiej. Przez całą książkę doprowadzało mnie to do istnego szału.
Po trzecie: dialogi.
W mojej opinii dialogi są najbardziej podchwytliwą częścią książki, która naprawdę rzadko wychodzi naturalnie i dobrze. Trzeba się nie lada napocić, żeby osiągnąć odpowiednie wrażenie. Tutaj... autorka nawet nie zaczęła się starać. Rozumiem, że każdy związek ma swoje hermetyczne żarty, jest to naturalne, jednak wykorzystywanie tych samych do bólu oklepanych już tekstów po sto razy jest zwyczajnie żałosne.
Osobną podkategorią są w ogóle dialogi podczas, przed i po seksie. Traktuję je osobno, ponieważ te fragmenty na nowo zdefiniowały dla mnie pojęcia: karykaturalne i idiotyczne. Ustawicznie powtarzane przez Greya: "Dojdź dla mnie, mała"; jednoczesne opisywanie czynności i umieszczanie jej w dialogu (coś w stylu:
Dochodząc wykrzyknął moje imię.
- Ana!).
Oczywiście jest też fakt, że Grey ma dość osobliwy zwyczaj bycia narratorem własnego życia, ponieważ jak wychodzi z książki, nie jest w stanie uprawiać ze swoją partnerką seksu (oj, przepraszam: pieprzyć się), jeśli wcześniej dokładnie jej nie powie co zrobi. Względnie nie wyjaśni czego się można spodziewać mniej-więcej po "niespodziance".
Po czwarte: bohaterowie drugo-, trzecio-, czwarto- i piątoplanowi.
Oprócz Jej i Jego mamy w tej książce jednak kilku innych bohaterów. Jest Jej Współlokatorka i Przyjaciółka, postać nie tylko mało spójna ale i niesamowicie irytująca, mocno wyidealizowana (że taka wspaniała, dociekliwa, zaborcza i pewna siebie), ponieważ o jej cechach wiele się słyszy, ale jakoś nie można ich do końca wywnioskować z samego zachowania postaci. Na pewno nie po tym, kiedy niespodziewanie i ona się zakochuje, ku mojej osobistej rozpaczy: w Jego Bracie.
Jej rodzina to papierowe marionetki tańczące w tle, zapychacze akcji. Jej ojczym jest małomówny i zamknięty w sobie, ale ona go kocha! A mamusię kocha jeszcze mocniej, mimo, że jest nieodpowiedzialna, roztrzepana, ma któregośtam z kolei męża i mieszka w ciepłej części Ameryki. Dobrze, wiem, że Grey w oryginale powstał jako fanfik do Zmierzchu, ale nie spodziewałam się, że najbardziej będzie to widać po bohaterach drugoplanowych. Podobnie było w momencie poznawania Jego rodziny przez Nią: scena dosłownie wyjęta ze Zmierzchu. Najgorzej było w momencie, kiedy młodsza siostra Christiana rzuciła się bohaterce na szyję. Tylko czekałam na słowa "od dzisiaj zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami!". Niestety, nie pojawiły się, ale zachowanie wykrzyczało to za nią.
Ogólnie: postacie drugoplanowe istnieją tylko po to, by wywoływać odpowiednie sytuacje i nakierowywać powieść na dobry tor. Matka Christiana pojawia się tylko po to, by mogli sobie porozmawiać, by ona zaczęła się dopytywać o jego rodzinę; Jose i drugi amant są tylko po to, żeby Grey szarzał z zazdrości a mama jest tylko po to, by móc do niej uciec. Wprowadzani są do scen kiedy są potrzebni, a kiedy odwalą już robotę i akcja zostanie pchnięta tam, gdzie pójść miała, są szybko niwelowani z wątku głównego.
Po piąte: seks.
Opisy samego seksu nie są potworne. Sądziłam, że będzie gorzej. Na szczęście autorka powstrzymała się od prób wprowadzenia do tekstu metafor i została przy anatomicznym bełkocie. No, jeśli nie liczyć tego, że w narracji nagminnie pojawia się słówko TAM, mające zastępować nazwy intymnych części ciała. Jedyne, co wywołuje ten zabieg to poczucie litości dla bohaterki i narratorki w jednym, ponieważ bardziej infantylnym określeniem jest chyba tylko "pusia", która na szczęście nie występuje w tekście. Jest za to mnóstwo rozpadania się na kawałki. Bardzo dużo wszelkiego rodzaju zwrotów w stylu "o rety", "o kuźwa", "o cholera", "ja nie mogę" i tak dalej i tak dalej aż do sławnego już poniekąd "o święty Barnabo", który w kontekście wyuzdanego seksu brzmi po prostu... niesamowicie.
Co jeszcze można napisać o seksie? Cóż, przede wszystkim jest go za dużo. Nie chodzi tu już nawet o normy estetyczne czy jakieś poczucie smaku, a jedynie o sens. Ci ludzie praktycznie ze sobą nie rozmawiają, od czasu do czasu pokonwersują na temat umowy, przelecą się samolotem, napiszą sobie kilka mejli (tak, to słowo pojawia się zapisane tylko i wyłącznie w taki sposób. Nie wiem co myślała sobie tłumaczka... ale nie. Po prostu nie, tak nie można) i uprawiają mnóstwo seksu. Pozycje, które opisane są bardzo niezdarnie, czasami są mocno dziwne. Możliwe, że problemem pozostaje właśnie ich opis, ponieważ niejednokrotnie próbowałam dojść do tego jak w końcu są ustawieni i zwykle rezygnowałam po chwili, będąc świadomą, że nic nie osiągnę. Podczas jednej sesji ze szpicrutą narzędzie "tortur" zmienia się w jednej chwili w bat a następnie w pejcz. To, co mnie najbardziej zastanawia to chyba nie ów wielokrotny orgazm dziewicy a fakt, że i Grey i Ana zawsze mogą. Nie ważne ile czasu minęło od ostatniego razu, zawsze są gotowi, zawsze mogą i zawsze kończy się to happy endem. Już sam ten fakt sprawia, że chciałabym zakwalifikować tę książkę do działu fantastyki.
Pozostaje też kwestia tego, że sadyzmu i masochizmu w tej książce jest co kot napłakał. Marketing jednak zrobił swoje i teraz zapalone czytelniczki Greya będą pewne, że BDSM polega na wiązaniu rąk krawatem, dawaniu klapsów i restrykcyjnym pilnowaniem diety swojej partnerki.
Po szóste: odrobina le fu.
Tak jak kwestię Zawsze-Mogę-Greya traktuję z lekkim przymrużeniem oka, zdając sobie sprawę, że jest to pewnego rodzaju zabieg stosowany w książkach tego typu zwyczajnie nieco nadużywany przez autorkę, tak pewnych rzeczy nie jestem w stanie znieść. Są one dla mnie dziwne, pozbawione logiki i nieco nawet przerażające. Chodzi mi głównie o takie kwiatki jak położenie się do łóżka w zakrwawionej pościeli czy wsadzanie sobie zużytej prezerwatywy do kieszeni. Nie wspominam o rażącym braku zwracania uwagi na odrobinę higieny po - skoro już autorka opisuje wszystko tak szczegółowo, mogła dać dobry przykład swoim czytelniczkom.
Po siódme: On
Czyli Christian Grey, główny bohater z traumami. Jego historia jest niespójna, on sam ledwo trzyma się kupy, gdyż jest jedynym bohaterem, który, jak się wydaje, próbuje nieco walczyć z wszechmocnym Imperatywem Fabularnym. Od czasu do czasu rzuci całkiem udanym tekstem, zrobi coś złośliwego czy naprawdę będzie taki, jaki powinien być: chłodny, niedostępny, ukierunkowany na seks.
Zaraz potem jednak autorka przypomina sobie, że właściwie miała być to opowieść o kucyponykach w krainie mroku i wyuzdanego seksu i robi z głównego bohatera mężczyznę, który ma niezwykłą lekkość w okazywaniu takich uczuć, jak na przykład tęsknota. Który jest w stanie polecieć na drugi koniec kraju, bo nie widział swojego kochania przez dwa dni i mu smutno. Wszystkie te rzeczy są niezbędne autorce by prowadzić akcję, która ma się stać, by dopełnić właśnie Imperatywu Fabularnego, jednak jeśli chciała poprowadzić taką akcję jak po nitce, należało za głównego bohatera obrać kogoś z naturą Kubusia Puchatka, bo inaczej wszystkie jej zabiegi wychodzą sztucznie, a postać nie ma ani ładu ani składu. Pozostaje jedynie płakać nad zmarnowanym potencjałem - jedyną iskierką nadziei, która co jakiś czas lśni pośród mroków głupoty.
Po ósme: ONA.
Po Belli ze Zmierzchu sądziłam, że gorzej już być nie może. Wtedy w moim życiu pojawiła się Anastasia Steel i po raz pierwszy w życiu poczułam nienawiść do postaci.
Ana jest głupia.
Nie rozumie najprostszych przesłań, zachowuje się jak dziecko, zupełnie nie rozumie co się do niej mówi i jest ślepa. Na dodatek jest uparta i rozchwiana emocjonalnie i ma co najmniej rozdwojenie jaźni. Pokazuje odrobinę zadziorności, ale tylko w wersji elektronicznej albo po alkoholu, a wtedy jest raczej skłonna ku wylewaniu żali i marudzeniu, że Christian nie jest taki, jakim go sobie wymarzyła. Jest zupełnie bez charakteru, niby niewinna, ale na dobrą sprawę wydaje się być raczej niedoinformowana i ogólnie zdezorientowana i zagubiona w świecie, niż po prostu niewinna i dziewczęca. Jest najbardziej irytującym stworzeniem na ziemi, a fakt, że cała książka jest przedstawiona z jej perspektywy naprawdę jedynie pogarsza sprawę.
Mogłabym ciągnąć i ciągnąć wymienianie wad i usterek w kółko, ale prawda jest jedna: nie jest to dobra literatura. Nawet ciężko to nazwać literaturą. Wszystko zależy od naszego podejścia. Jeśli ktoś ma niesamowitą odporność na tego typu głupoty, Grey może być wspaniałą zabawą, kiedy umieramy ze śmiechu nad poziomem głupot przedstawionych w książce. Niestety... ja swoje siły przeceniłam i chociaż bywało zabawnie (coś mi mówi, że śmiałam się nie w tych momentach, w których według autorki powinnam...), książka ta doprowadziła mnie do migreny i szału.
Nie polecam. Nie polecam w ogóle.
Uwaga, opinia zawiera śladowe ilości orzechów arachidowych i informacji na temat przebiegu fabuły, postaci i ogólnie rozumianych spoilerów. Nie oznaczyłam jednak tej opcji, gdyż uważam, że zupełnie nic się nie traci poprzez poznanie tychże informacji. A można zyskać. Na przykład sporo czasu: rezygnując z lektury.
Przez pewien czas zastanawiałam się, co też napisać o tej...
Wśród pochlebnych opinii na temat filozoficznej strony "Jedenastu minut" wyjdę na profana, ale co tam, niech tak będzie. Lubię książki o seksie.
Paulo Coelho znowu mówi nam, jak mamy żyć. Ale przy okazji wreszcie przedstawia nam historię, prawdziwą historię, z fabułą, gdzie metafory pojawiają się jak na polu minowym, ale w tej książce naprawdę można je spokojnie zignorować.
Podczas lektury umyślnie ignorowałam wszystkie moralizatorskie gadki Coelho i chłonęłam jedynie opowieść, czyli, będąc szczerym, prosty romans prostytutki z artystą. I, jak to zwykle w romansach bywa, cholernie ucieszyło mnie zakończenie. Bo potraktowałam książkę jako bajeczkę. Kolejną holiłódzką opowieść o miłości wyśnionej, która sprawia, że wszystko staje się takie, jakie być powinno. I tak, jak w każdej podobnej produkcji, całkowicie bym się obraziła, gdyby okazało się, że na końcu książę nie przybywa do swojej księżniczki, albo, żeby metaforę uczynić jeszcze barwniejszą, że ten nasz milioner nie wspina się po schodach pożarowych swojej Pretty Woman. Bo, cholera, jeśli nawet w bajce im się nie uda, to jaką szansę na prawdziwą, uskrzydlającą miłość mamy my, biedne żuczki?
Wśród pochlebnych opinii na temat filozoficznej strony "Jedenastu minut" wyjdę na profana, ale co tam, niech tak będzie. Lubię książki o seksie.
Paulo Coelho znowu mówi nam, jak mamy żyć. Ale przy okazji wreszcie przedstawia nam historię, prawdziwą historię, z fabułą, gdzie metafory pojawiają się jak na polu minowym, ale w tej książce naprawdę można je spokojnie...
2011-06-08
Nie oceniaj książki po okładce: mówi stare przysłowie. Wtóruje mu równie znane "pozory mylą". I cóż.. Wobec tej książki jak najbardziej ma to swoje odniesienie.
Temat wampirów jest mi niezwykle bliski i drogi, prawie od początku mojej szalonej przygody z literaturą. W wieku szczenięcym zakochana po uszy w Kronikach, przypieczętowałam w ten sposób swój los, wiedząc, że od tematu wampirów już się nie oderwę. Cóż, miałam rację.
Jedyną przyczyną, dla jakiej faktycznie kupiłam tę książkę, był fakt, że dotyczyła ona wampirów. Kupowałam ją z szyderczym uśmiechem na ustach, przekonana, że przebrnięcie przez nią będzie przypominało ciężką wędrówkę przez tropikalną puszczę idiotyzmów. Co więcej, byłam także przekonana, że średnia wieku czytelników nie przekracza lat 15.
Czekało mnie porządne, pozytywne zaskoczenie. Jako, że nie stawiałam przed książką zbyt wielkich wymagań, nie oczekiwałam od niej literatury na poziomie. Właściwie, wydawało mi się, że będzie to pospolity romans z mnóstwem seksu w tle. Seks był, ale ku mojemu szczeremu zdziwieniu: fabuła także.
Przede wszystkim, proszę nie czytać opisu na okładce książki! Opis ten ma niezwykle mylny target, który przyciąga niezaspokojone spojrzenia napalonych nastolatek. Proszę nawet nie patrzeć, bo zdaje mi się, że ktokolwiek pisał notkę na końcu książki, musiał chyba doczytać ją ledwie do połowy. Fakt, że wampir - zwiastun kłopotów, pojawił się na progu domu głównej bohaterki całkiem nagi, nie świadczy zupełnie o niczym. A przynajmniej nie dla osoby, którą interesuje fabuła jako całość.
Co jest niewątpliwym plusem książki? No cóż, uczuciowość i emocjonalność. Seks przewija się prawie na każdej stronie, jednak jest on fabularnie wmontowany w psychikę wilkołaków i przez spotęgowaną moc księżyca, chuć jest ciężka do okiełznania. Podoba mi się fakt, że autorka snuje większą intrygę, a miłość bijąca po oczach od pierwszych stron nie jest wcale taka bezproblemowa - i wcale nie chodzi tu o problemy sparklującego Edwarda, trzymającego niczym Hamlet czaszkę, zwiędniętą dłoń Belli i deklamującego "Ugryźć albo nie ugryźć.. Oto jest pytanie!".
Oczywiście, książka nie uniknęła wpadek. Możliwe, że przeszły one przez korektę, albo po prostu uznano je za smaczki, nadające całości lekkostrawny charakter. Niby autorka pamięta o tym, że wilkołak zamieniający się w wilka w ubraniu, nie powinien mieć na sobie tego ubrania już potem - ale jakimś cudem dżinsy okazują się na tyle elastyczne, by przemianę przetrwać. Wydaje mi się, że wszyscy, którzy wyobrazili sobie w tym momencie wilka biegającego w nieco przydługich dżinsach, wiedzą, jaka była moja reakcja na takowe wytłumaczenie tego aspektu. Jednak "Wschodzący Księżyc" nawet nie próbuje nadać sobie tonu poważnej literatury, którą czujemy chociażby u Anne Rice. Mamy tutaj wartką akcję, mnóstwo seksu, morderstwa, krew i intrygi. Nie wiadomo komu ufać, a komu nie, gdzie i kto jest bezpieczny i kto maczał palce w czym... To podstawowa zaleta książki: fabuła rozwija się tak szybko i interesująco, że czytelnika nie zdąży zdenerwować wszechobecny seks, niektóre bzdurne wpadki, czy też opisy walk, które mnie mówiąc szczerze, odrobinę irytowały.
Książkę przeczytałam w jedną noc i szczerze polecam, jako lekką i przyjemną lekturę do poduchy.
Nie oceniaj książki po okładce: mówi stare przysłowie. Wtóruje mu równie znane "pozory mylą". I cóż.. Wobec tej książki jak najbardziej ma to swoje odniesienie.
Temat wampirów jest mi niezwykle bliski i drogi, prawie od początku mojej szalonej przygody z literaturą. W wieku szczenięcym zakochana po uszy w Kronikach, przypieczętowałam w ten sposób swój los, wiedząc, że od...
2012-01-01
2012-01-01
Czytając tę książkę należy mieć na uwadze, że po pierwsze była to powieść w odcinkach, po drugie zaś: że nie została skończona.
Bezwzględnie autor dążył do jakiejś akcji, zapowiadał jej istnienie i ciążył ku niej, mimo wszystko jednak całość wydaje się nieco chaotyczna i lekko niespójna - czasami pewne informacje są powtarzane, jakby czytelnik miał o nich zapomnieć, albo jakby narrator zapomniał, że o nich napisał.
Nie wydaje mi się to jednak bynajmniej wadą: cała książka jest wspomnieniami nieudacznika, który do sukcesów w życiu dochodził jedynie poprzez łóżko - to, że narracja jest chaotyczna, wątek czasem się urywa wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Podobnie nieco siermiężny styl, nieokrzesany.
Powieść w żadnym stopniu nie jest grzeczna. Mimo wszystko jednak nie jest to wulgarność spod znaku Cohena, która wywraca mózg na lewą stronę: wulgarność tej książki jest zwykła, ukazuje po prostu bez osłony czy makijażu materialistyczny i przyziemny świat, gdzie seks jest niezwykle ważny - tak samo jak pieniądze i sława.
Jedyne co w tym postczytelniczym zachwycie mogę książce zarzucić, to to, że się urywa, kiedy ja bym chciała jeszcze. I chciałabym wiedzieć co się stało. I och, te plotki! Ostatnia część brzmi tak, jakby plotkarskie postacie Jane Austen zmiksować gdzieś z hrabią Henrym z "Portretu Doriana Greya", co sprawia, że jestem totalnie zakochana tak w tej części jak i w postaci lady Iny.
Czytając tę książkę należy mieć na uwadze, że po pierwsze była to powieść w odcinkach, po drugie zaś: że nie została skończona.
więcej Pokaż mimo toBezwzględnie autor dążył do jakiejś akcji, zapowiadał jej istnienie i ciążył ku niej, mimo wszystko jednak całość wydaje się nieco chaotyczna i lekko niespójna - czasami pewne informacje są powtarzane, jakby czytelnik miał o nich zapomnieć, albo...