rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Ja może nie jestem i nigdy nie będę sprawiedliwa dla tej serii. Uwielbienie dla niej zaszczepiła we mnie moja rodzicielka i niesamowicie jest dzielić razem z nią wrażenia z czytania.

Nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat tej jednej konkretnej książki, ponieważ całą serię przeczytałam dosłownie w tydzień - co sprawiło, że mam trudności z rozróżnieniem co działo się w której części.

Robin Hobb moim zdaniem tworzy naprawdę dobre postacie. Co najpiękniejsze, nigdy nie są one w pełni czarno-białe, zawsze balansują gdzieś w odcieniach szarości, za co naprawdę trudno je wpasować w jakiś konkretny kanon.
Jest to literatura dość łatwa mimo wszystko, powiedziałabym, że młodzieżowa. Ale jak na taką literaturę, jest naprawdę dobra: czytałam wszystko jednym tchem.

Ja może nie jestem i nigdy nie będę sprawiedliwa dla tej serii. Uwielbienie dla niej zaszczepiła we mnie moja rodzicielka i niesamowicie jest dzielić razem z nią wrażenia z czytania.

Nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat tej jednej konkretnej książki, ponieważ całą serię przeczytałam dosłownie w tydzień - co sprawiło, że mam trudności z rozróżnieniem co działo się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Książki Diany Wynne Jones doskonale prezentują różnicę pomiędzy dobrymi książkami dla dzieci a po prostu dobrą literaturą.
Są książki, które uwielbiałam jako dziecko, ale jako dorosła osoba w życiu nie byłabym w stanie ich przetrawić. Aktualnie mając już ponad 20 lat na karku, zagłębiłam się w światy Chrestomanchiego z zapałem dziecka. I jestem nim oczarowana.
Co prawda rozumiem więcej i zwróciłam uwagę na więcej rzeczy niż dziecko - chociażby na dość traumatyczne wątki przewijające się przez większość książek tej serii - ale to, że moja perspektywa jest szersza nie odcięło mi dostępu do zabawy z książkami. I właśnie dlatego uważam, że Światy Chrestomanchiego, z "Żywotami", które są chyba najlepszą częścią ze wszystkich, to po prostu kawał dobrej literatury, niezależnie od tego czy ma się lat 6, 16 czy 60.

Książki Diany Wynne Jones doskonale prezentują różnicę pomiędzy dobrymi książkami dla dzieci a po prostu dobrą literaturą.
Są książki, które uwielbiałam jako dziecko, ale jako dorosła osoba w życiu nie byłabym w stanie ich przetrawić. Aktualnie mając już ponad 20 lat na karku, zagłębiłam się w światy Chrestomanchiego z zapałem dziecka. I jestem nim oczarowana.
Co prawda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czytając tę książkę należy mieć na uwadze, że po pierwsze była to powieść w odcinkach, po drugie zaś: że nie została skończona.
Bezwzględnie autor dążył do jakiejś akcji, zapowiadał jej istnienie i ciążył ku niej, mimo wszystko jednak całość wydaje się nieco chaotyczna i lekko niespójna - czasami pewne informacje są powtarzane, jakby czytelnik miał o nich zapomnieć, albo jakby narrator zapomniał, że o nich napisał.
Nie wydaje mi się to jednak bynajmniej wadą: cała książka jest wspomnieniami nieudacznika, który do sukcesów w życiu dochodził jedynie poprzez łóżko - to, że narracja jest chaotyczna, wątek czasem się urywa wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Podobnie nieco siermiężny styl, nieokrzesany.

Powieść w żadnym stopniu nie jest grzeczna. Mimo wszystko jednak nie jest to wulgarność spod znaku Cohena, która wywraca mózg na lewą stronę: wulgarność tej książki jest zwykła, ukazuje po prostu bez osłony czy makijażu materialistyczny i przyziemny świat, gdzie seks jest niezwykle ważny - tak samo jak pieniądze i sława.

Jedyne co w tym postczytelniczym zachwycie mogę książce zarzucić, to to, że się urywa, kiedy ja bym chciała jeszcze. I chciałabym wiedzieć co się stało. I och, te plotki! Ostatnia część brzmi tak, jakby plotkarskie postacie Jane Austen zmiksować gdzieś z hrabią Henrym z "Portretu Doriana Greya", co sprawia, że jestem totalnie zakochana tak w tej części jak i w postaci lady Iny.

Czytając tę książkę należy mieć na uwadze, że po pierwsze była to powieść w odcinkach, po drugie zaś: że nie została skończona.
Bezwzględnie autor dążył do jakiejś akcji, zapowiadał jej istnienie i ciążył ku niej, mimo wszystko jednak całość wydaje się nieco chaotyczna i lekko niespójna - czasami pewne informacje są powtarzane, jakby czytelnik miał o nich zapomnieć, albo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie najsłabsza część z całej serii światów Chrestomanchiego tej autorki. Nie oznacza to, że książka była zła, mimo wszystko jednak nie zapada w pamięć jak inne. Wybór krótkich form okazał się nie być najlepszy w przypadku tej autorki. Warto przeczytać właściwie tylko dla zasady i wiedzy.

Zdecydowanie najsłabsza część z całej serii światów Chrestomanchiego tej autorki. Nie oznacza to, że książka była zła, mimo wszystko jednak nie zapada w pamięć jak inne. Wybór krótkich form okazał się nie być najlepszy w przypadku tej autorki. Warto przeczytać właściwie tylko dla zasady i wiedzy.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Naprawdę nie mam pojęcia jak dobrze ocenić tę książkę i jaką opinię jej wystawić, by ani jej nie skrzywdzić recenzją zbyt złą ani nie zaszczycić zbyt dobrą.

Na początku rozpierał mnie entuzjazm. Okładka jest piękna, narracja interesująca, setting sprawił, że doznałam szoku kulturowego, forma jest świetna. Już-już chciałam zamawiać i kupować, kiedy nagle puf, przyszła "część druga" i sprawiła, że książkę odłożyłam z wyrazem niesmaku na twarzy.

Dobra, to o co chodzi? Fabuła jest prosta, ale z drugiej strony nie wymaga się od niej, żeby była skomplikowana, skoro już jest jakiś ciekawy świat i można spokojnie ograć coś dobrego na prostej fabule. I to by zadziałało według mnie, gdyby nie to, ze autorka wzięła garść dobrych lub całkiem wystarczających elementów, rzuciła je na odlew w książkę, zamieszała i uznała, że właściwie sam fakt, że one tam są wystarczy i nie trzeba ich jakoś specjalnie łączyć.

Najwspanialszą rzeczą w książce, przynajmniej dla mnie, było przedstawienie świata za pomocą artykułów różnego rodzaju. Średnio spotykane w literaturze, tu sprawdziło się doskonale, szczególnie, że główna bohaterka jest (lub była) dziennikarką. Tyle, że ta forma wcale nie ma usprawiedliwienia w książce. To po prostu jest i przeplata się z narracją pierwszoosobową bez żadnego ładu i składu, nie ma dla niej ani powodu, ani wytłumaczenia. Koniec końców sposób ten urywa się równie bezsensownie, bez słowa wyjaśnienia, kiedy fabuła nabiera "rozpędu" i zostaje całkowicie zapomniana w drugiej części bo tak. Łatwo byłoby znaleźć powiązanie dla tych artykułów, nadać im sens w całości - ale nie uznano tego za konieczne, przez co one tam po prostu są i nic za tym nie idzie.
Więcej - one nawet nie tłumaczą wszystkiego dostatecznie. Na początku sądziłam, że stopniowo i w nieoczywisty sposób przedstawiono czytelnikowi setting, ale tak w sumie nie jest: świat może i jest pełen i jest dobrze skonstruowany, ale jego przedstawienie jest dziurawe, bo na dobrą sprawę nikt nigdzie nie tłumaczy dokładnie jak wygląda chociażby cała ta Cofka ani o co w niej do końca chodzi.
Nie wiadomo też przy jakim kalibrze zbrodni przychodzą do ludzi zwierzęta - ani nawet jak to jest dokładnie postrzegane w świecie. Pomysł jest dobry, ale wydaje się być po prostu na rogach niedociągnięty.

Jednak tak czy inaczej: świat na początku urzeka, forma tym bardziej i wśród tego wszystkiego wcale nam nie przeszkadza lekkość i bezpretensjonalność fabuły. Tak jest nawet lepiej, nie ma natłoku informacji, nie ma zbytnio przesady: coś pozornie zwykłego na niezwykłym tle.
Tyle, że im dalej w las tym więcej jest owej przesady a zakończenie jest zwyczajnie absurdalne. Koniec końców nic nie trzyma się kompletnie kupy, książka zdaje się nie mieć puenty.
Pozostawiła mnie ze sporym niesmakiem.

Mimo wszystko jednak forma JEST na swój sposób (i do pewnego momentu) genialna. Narracja w większości ciekawa. Dobre i ciekawe posłużenie się folklorem i językiem. Dla tych rzeczy, czyli rzeczy właściwie technicznych, warto przeczytać ją chociaż do połowy.

Naprawdę nie mam pojęcia jak dobrze ocenić tę książkę i jaką opinię jej wystawić, by ani jej nie skrzywdzić recenzją zbyt złą ani nie zaszczycić zbyt dobrą.

Na początku rozpierał mnie entuzjazm. Okładka jest piękna, narracja interesująca, setting sprawił, że doznałam szoku kulturowego, forma jest świetna. Już-już chciałam zamawiać i kupować, kiedy nagle puf, przyszła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zastanawiają mnie niskie noty tej książki. Tylko 7 przy tak niewielu ocenach?
Ciekawa jestem czy nie jest to spowodowane tym, że po autobiografiach muzyków, którzy mają na swoim koncie historie z narkotykami spodziewamy się zwykle kontrowersyjnych, dokładnych opowieści z czasu upadku. Czegoś strasznego ale i kuszącego, tej nutki odrealnienia - potwierdzenia tego wszystkiego, co myślimy o swoim muzycznym bohaterze.
Cash na te wszystkie oczekiwania wzrusza po swojemu ramionami i z niewysłowioną prostotą mówi: słuchaj, słyszałeś o tym wszystkim milion razy, nie będę cię zanudzał. Ale może chcesz posłuchać, jak genialnie podróżuje się w moim autobusie do San Francisco? Mam taką jedną anegdotkę...

I chyba właśnie to jest najcudowniejsze w tej książce: niesamowita prostota, optymizm i szczerość. Cash wcale nie unikał opowieści trudnych czy kompromitujących, nie uciekał od nich, ale i nie ubarwiał i w żadnym razie nie próbował ukazać ich jako osi swojego życia. Ot, epizody, głupi byłem.
To, co jest dla niego najważniejsze to wiara, rodzina (w której skład wchodzą też przyjaciele) i muzyka. I tak jak muzyki nie czynił nigdy pod publiczkę, tak i ta książka pod publiczkę nie jest.

Poleciłabym ją każdemu, kto zmaga się z życiem. Każdej osobie, która nie umie wybaczyć sobie albo innym; tym, którzy walczą z nałogiem; ludziom z depresją i demonami. Ponieważ w tej książce widać walkę z nimi, nawet, jeśli dzieje się gdzieś z boku. A przede wszystkim: widać, że w jakikolwiek dół by się nie wpadło, można z niego wyjść. On to zrobił i pisze do nas wszystkich z perspektywy osoby będącej poza nim, która po prostu musi co jakiś czas uważać, żeby nie wpaść do tego dołu z powrotem.

Jedyny fragment, który faktycznie ciężko mi się czytało to kilka rozdziałów poświęconych prawie w całości jego wierze. Nie mam żadnego problemu z chrześcijaństwem Casha, niezwykle szanuję go za poziom jego duchowości - a jednak mimo wszystko wiara jako wtrącenie i tło dużo lepiej dla mnie wyglądała niż wątek główny. Na szczęście to jedynie kilkanaście stron, które dość szybko mijają i znowu głównym tłem i głównym wątkiem staje się muzyka.

Właśnie, muzyka. Dla kogoś, kto nie jest (tak jak ja) kompletnym ignorantem w kwestii muzyki country, ta pozycja jest po prostu obowiązkowa.

Zastanawiają mnie niskie noty tej książki. Tylko 7 przy tak niewielu ocenach?
Ciekawa jestem czy nie jest to spowodowane tym, że po autobiografiach muzyków, którzy mają na swoim koncie historie z narkotykami spodziewamy się zwykle kontrowersyjnych, dokładnych opowieści z czasu upadku. Czegoś strasznego ale i kuszącego, tej nutki odrealnienia - potwierdzenia tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie wiem czy to dobrze czy to źle, ale najpierw obejrzałam film, dopiero potem faktycznie przeczytałam książkę. I tak jak w filmie postać samego Graya, choć oczywiście dwuznaczna, mi nie przeszkadzała; w książce doprowadza mnie z kolei do szału.
Podobnie dziwi mnie konstrukcja książki - ciekawe jest to, że w filmie zwracano właściwie najbaczniejszą uwagę na to, co się sprzedaje, więc okres "psucia" i degrengolady był najważniejszy - tymczasem Wilde poświęca długim latom upadku moralnego Graya ledwie kilka stron.

Jako całość książkę czyta się niezwykle łatwo, chociaż osobiście czasem żałowałam, że lord Henryk jest jedynie postacią drugoplanową, nawet jeśli zdaję sobie sprawę z tego, że jako główny bohater zupełnie by się nie sprawdził.
Jestem tez bardzo ciekawa oryginału i przy kolejnej lekturze (a wydaje mi się, że taka będzie) sięgnę już po angielską wersję.

Nie wiem czy to dobrze czy to źle, ale najpierw obejrzałam film, dopiero potem faktycznie przeczytałam książkę. I tak jak w filmie postać samego Graya, choć oczywiście dwuznaczna, mi nie przeszkadzała; w książce doprowadza mnie z kolei do szału.
Podobnie dziwi mnie konstrukcja książki - ciekawe jest to, że w filmie zwracano właściwie najbaczniejszą uwagę na to, co się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie bardzo wiem w jaki sposób w ogóle sklasyfikować tę pozycję. Z jednej strony książka jest niesamowita: przedstawia sobą kontrowersyjną kwestię pedofilii w sposób jednak całkiem niespotykany. Z drugiej strony nieco już wyrosłam z podobnego stylu, w jakim napisana (przetłumaczona?) jest ta książka. Czuję potrzebę sięgnięcia po oryginał i zapoznania się z nią w tymże, żeby naprawdę wypowiedzieć się na temat stylu, ponieważ ten w polskiej wersji mnie zwyczajnie nie urzekł.

Nie bardzo wiem w jaki sposób w ogóle sklasyfikować tę pozycję. Z jednej strony książka jest niesamowita: przedstawia sobą kontrowersyjną kwestię pedofilii w sposób jednak całkiem niespotykany. Z drugiej strony nieco już wyrosłam z podobnego stylu, w jakim napisana (przetłumaczona?) jest ta książka. Czuję potrzebę sięgnięcia po oryginał i zapoznania się z nią w tymże, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Saturn" był pierwszą książką Dehnela, którą przeczytałam i mogę ze spokojem uznać, że nie ostatnią.
Czytało mi się ją bardzo gładko (lektura zajęła mi ledwie kilka godzin), nawet pomimo tego, że nie jest to typowa dla mnie jako odbiorcy forma narracji.

Całość uważam za bardzo dobrą, wydaje mi się tylko, że rozwiązanie tematu homoseksualnych wątków biograficznych Goyi można było fabularnie załatwić nieco... łagodniej. Nie chodzi o to, że nie podoba mi się sposób przedstawienia - po prostu umieszczony jest w akcji w momencie obłożenia z obu stron bardzo obrazowymi opisami żalu, cierpienia i niestabilności psychicznej bohatera, a cytaty z listów mimo wszystko wbijają się klinem prosto w gładką narrację i zaburzają jej styl. To właściwie jedyne, co naprawdę mam do zarzucenia tej książce.

"Saturn" był pierwszą książką Dehnela, którą przeczytałam i mogę ze spokojem uznać, że nie ostatnią.
Czytało mi się ją bardzo gładko (lektura zajęła mi ledwie kilka godzin), nawet pomimo tego, że nie jest to typowa dla mnie jako odbiorcy forma narracji.

Całość uważam za bardzo dobrą, wydaje mi się tylko, że rozwiązanie tematu homoseksualnych wątków biograficznych Goyi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek orientuje się, że stoi na granicy rozsądku i ma dość prosty wybór: albo przejmować się dalej i zwariować, albo machnąć na to ręką i zacząć się śmiać.
Pierwsze dwie części Greya mnie drażniły. Szukałam w nich czegokolwiek, o co mogłabym się zahaczyć, najmniejszej iskierki nadziei, i spadałam w dół po ścianie, orząc ją pazurami, jako te wszystkie biedne kotałki z kreskówek.
W trzeciej części znalazłam delikatne migotanie nadziei, kiedy postać Greya faktycznie zachowuje się tak, jak powinna i robi to przez więcej, niż jedno zdanie. Tyle, że potem czar się kończy, Grey wraca do bycia całkowicie i kompletnie zepsutą postacią, a człowiek osuwa się głębiej w rozpacz.

W trzeciej części, moi drodzy, nie ma NIC godnego uwagi. Jest nudna, za długa, przewidywalna i głupia. Wszystkie wady, które tak skrupulatnie wymieniałam przy pierwszej i drugiej części nadal mają zastosowanie w trzeciej. Dochodzi do tego marna próba wprowadzenia jakiejkolwiek akcji, która kończy się tak żałośnie, że czytelnikowi powinno być wstyd, skoro autorka nie ma na tyle przyzwoitości.

I nawet nie chce mi się tej książki oczerniać za bardzo, bo smutna prawda jest taka, że fejm, na którym jechała, wypalił się już na drugiej części. Trzecia nie jest ani spektakularna, ani przemyślana, ani dobra... ani już nawet szokująca. Głupota też przestaje boleć, bo ile razy człowiek się może dziwić nad ludzkim debilizmem? Pozostaje jedynie zniesmaczenie tym, że tyle drzew zginęło w imię bzdurnego klepania w klawisze.

Moje wrażenia z lektury trzeciej części Greya można streścić pięknym cytatem z samej książki. Oto i on: "Doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Najbardziej ucierpiała przepona."
Tako i było w moim przypadku: pomimo wielu poważnych obrażeń wewnętrznych, których powodem była ta książka, moja przepona miała najciężej. Dzieje się tak dlatego, że w pewnym momencie człowiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jestem wielką fanką Pratchetta - a także Moista. Ba, wręcz chyba szczególnie Moista, który na przestrzeni dwóch tylko książek stał się jedną z moich ulubionych postaci. Jednak jak na opowieść o Moiście i czymś, co rozgrywa się w Ankh-Morpork, książka jest tylko dobra... Co w przypadku Pratchetta jest notą niską.
Nie twierdzę, że historia jest zła, ani że nie warto jej czytać, że nie pośmiejemy się przy niej czy cokolwiek innego. Nie, znajdziemy tu definitywnie wszystko co dobre, aczkolwiek osobiście odczuwałam drobny brak... pratchettowości.

Spieszę tłumaczyć, co mnie tak zabolało w tej książce.
Przede wszystkim jest niezwykle "poszarpana". U Pratchetta typowym zabiegiem jest przeskakiwanie z miejsca na miejsce, ukazywanie akcji jak powoli rozwija się w kilku miejscach na raz, żeby potem doprowadzić zgrabnie do zaplątania wątków w jeden główny. Tyle, że w przypadku tej książki pociachanie wątków dochodzi do zwyczajnej przesady, kiedy oddzielone gwiazdkami mamy bloki tekstu dotyczące w sumie tego samego zdarzenia, dziejące się w tym samym miejscu i nieoddzielone większą ilością czasu. Sprawia to wrażenie, jakby 3/4 książki składało się z niewielkich fragmentów i nie było na dobrą sprawę spójną całością.

Mam jeszcze dwa zastrzeżenia do tej książki, poniekąd mocno ze sobą związane. Po pierwsze: postacie. Nie wiem dlaczego, ani nie wiem jak, ale nie czułam ich całkowicie. W poprzednich książkach każda z postaci miała swój unikalny styl, coś, co wyróżniało ją, czyniło zupełnie osobną postacią. Mimo tego, że czytam i piszę od dawna, nie jestem w stanie aktualnie stwierdzić na czym dokładnie polegała ta magia, ale równie dobrze moglibyśmy obyć się bez przypisów. Doskonale wiedzielibyśmy co powiedział Colon, co Nobby, co było kwestią Vetinariego a co Vimesa. Ponieważ postacie te miały tak mocno zarysowane charaktery - i na dobrą sprawę tak przerysowane - że nie dało się ich ze sobą pomylić. W tej książce jednak nie czuję w ogóle moich ulubionych postaci. Od czasu do czasu prześwitywał mi przez słowa prawdziwy Vimes, ten błyskający zębami w groźnym uśmiechu. Jednak w przypadku Vetinariego i Moista całkowicie nie poznaję postaci, przede wszystkim po sposobie ich mówienia - co prowadzi do kolejnej kwestii: zbytniej otwartości. Kto to widział, żeby Vetinari jawnie i otwarcie przyznał się komuś co robił, zamiast, ot, zwyczajnie dla zabawy zapewne, skołować go i skonfundować sprzecznymi sygnałami? Vetinari tracący kontrolę nad sobą czy otwarcie mówiący o tym, co go martwi?
Albo Moist, tak mało błyszczący, mało lepki, w gruncie rzeczy prosty, nawet, jeśli głowę ma wypełnioną magicznymi pomysłami.

Brakowało mi bezczelnych zabaw słowami, brakowało mi niedopowiedzeń. Pratchett ma kilka trików, które od pewnego czasu wykorzystuje nagminnie i nie przeszkadzało mi to. Fabuła, chociaż oczywiście ważna, była zawsze nierozerwalnie związana z zabawą słowem i humorem, a od pewnego czasu także z przesłaniem kulturowym. W tym przypadku dostaliśmy całą masę przekazu, piękną książkę o akceptacji, przyszłości, technice, tolerancji i polityce, ale zabrakło mi tego błysku pratchettowości, niestety.

Jestem wielką fanką Pratchetta - a także Moista. Ba, wręcz chyba szczególnie Moista, który na przestrzeni dwóch tylko książek stał się jedną z moich ulubionych postaci. Jednak jak na opowieść o Moiście i czymś, co rozgrywa się w Ankh-Morpork, książka jest tylko dobra... Co w przypadku Pratchetta jest notą niską.
Nie twierdzę, że historia jest zła, ani że nie warto jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książeczka jest nieduża, dość cienka, okładkę ma niepozorną. Jeśli ktoś bierze się za nią po obejrzeniu anime, może pojawić się myśl (u mnie się pojawiła) "ale co tu niby będzie?". Trzeba szczerze przyznać, że w filmie fabuła jest szczątkowa i wszystko się jakoś samo magicznie dzieje. Oczekiwałam na dobrą sprawę wielu opisów, rozbudowanych przemyśleń i klimatu, który zapamiętałam z filmu.
Nie dostałam nic takiego. Owszem, książka posiada niesamowity wręcz klimat, jednak zupełnie nie przypomina on tego, który pamiętam z filmu. Przede wszystkim już od pierwszych stron orientujemy się, że jest to bajka, nie tylko w formie ale i w stylu.
Na początku miałam wrażenie, że będzie mi przeszkadzał ten sposób pisania, poniekąd dla dzieci, jednak po chwili zorientowałam się, że już się niejako wciągnęłam. Autorka jest w stanie książkę dla dzieci uczynić interesującą również dla starszego czytelnika, nieprzewidywalną czasami, a o to w dzisiejszych czasach naprawdę trudno i pełną uroczego humoru.
Poza tym w porównaniu do filmu, fabuła książki jest chyba trzy albo cztery razy bardziej rozbudowana.

Istnieją w literaturze zasady, które można łamać bez mrugnięcia okiem. Istnieją też takie, które powinno się zostawiać całkowicie w spokoju, jedynie zapewnić im odpowiednie środowisko, by wyglądały jak najbardziej na miejscu. Tak właśnie sprawa wygląda z niesamowicie słodkim, bajkowym zakończeniem tej książki. Chociaż nie jestem fanką disneyowskich happyendów, tutaj po prostu nie można było zakończyć książki w żaden inny sposób. Opowieść już od pierwszej strony przygotowuje nas na to klasyczne zakończenie - i może dlatego człowiek wita je z uśmiechem i ciepłem rozlewającym się po wnętrzu, zamiast z falą irytacji i przewracaniem oczu.

Książeczka jest nieduża, dość cienka, okładkę ma niepozorną. Jeśli ktoś bierze się za nią po obejrzeniu anime, może pojawić się myśl (u mnie się pojawiła) "ale co tu niby będzie?". Trzeba szczerze przyznać, że w filmie fabuła jest szczątkowa i wszystko się jakoś samo magicznie dzieje. Oczekiwałam na dobrą sprawę wielu opisów, rozbudowanych przemyśleń i klimatu, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta lektura tego niewątpliwie wymaga.

Na początku chcę jeszcze coś podkreślić. Zanim zabrałam się do pisania tej opinii, przeczytałam kilka innych. Otóż nie, nie czytałam Greya z wypiekami na twarzy, nie dałam się pochłonąć ani nie jestem osobą, która nie lubi tej książki, ponieważ została zmanipulowana przez media. Owszem, od początku podchodziłam do serii z dystansem, ale dałam autorce szansę na to, by mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie udało jej się.

Według niektórych również książkę ocenia się negatywnie, bo to romans. Nic bardziej mylnego! Zdaję sobie sprawę z implikacji wyboru pewnego gatunku literackiego, dlatego w tej opinii postaram się nie przytoczyć żadnej wady, która miałaby jakikolwiek związek z gatunkiem. Spróbujmy.

1. Alogiczność postaci przekraczająca zdrowy rozsądek i możliwość przymykania oczu.

Bo i jak próbować nie zauważyć tego co dzieje się w tej książce? Ana, która w pierwszej serii jest zrozpaczona nawykami Greya, teraz całkowicie oddaje się wszystkiemu, co na nią czeka. Taka była niby inteligentna (co podkreślane jest często, choć nie w sposób dosłowny) a jednak przez większość czasu nie rozumie co się dzieje i trzeba jej tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie, bo inaczej do niej nie dotrze.
Ale to główna bohaterka, która jest zarazem kreowana na taką miłą, bystrą i odpowiedzialną, a robi rzeczy głupie i przeczące logice. Nie wiem, może można to wytłumaczyć hormonami.
Najgorszy jest Grey. Jako takie założenie postaci nie było złe. Ot, przepakowany ideał, facet, który nie tylko jest marzeniem każdej kobiety ale jeszcze niesie ze sobą dreszczyk niebezpieczeństwa, cud miód i orzeszki. Problem pojawia się wtedy, kiedy autorka czyni wszystko co w jej mocy by Greya uczynić skrajnie kontrolującym, skrajnie okaleczonym pod względem samooceny, skrajnie nienawidzącym świata i jednocześnie skrajnie troskliwym, skrajnie wrażliwym, skrajnie kochającym i w ogóle skrajnym. E. L. James stworzyła bohatera schizofrenicznego, który nie jest koniec końców ani idealny, ani mroczny - tylko dlatego, że autorce nie udało się zachować umiaru.

2. Imperatyw fabularny w roli drugoplanowej.

Nie chcę być źle zrozumiana. Brak wielowątkowej fabuły może być pewną cechą szczególną romansów, chociaż nie musi. Czasami autorki urozmaicają historię czymś jeszcze, czasami od początku do końca chodzi tylko i wyłącznie o miłość dwójki bohaterów. I dobrze, nie mam nic a nic przeciwko temu. Podobnie jak zdaję sobie sprawę, że w podobnych książkach zwykle chodzi jednak o Nią i o Niego i daleko dalej się nie wybiega. Mimo wszystko jednak nie mogę znieść tego w jaki sposób autorka traktuje postacie poboczne. Wszystkie kobiety pojawiają się po to, żeby spalić raczka przed Christianem a jakikolwiek mężczyzna jest po to, żeby chcieć dobrać się Anie do majtek. I właściwie na tym ich rola się kończy, są, pojawiają się, migają w tle, ale są niczym tekturowe postacie na wystawach sklepowych. Nie ma w nich życia, nie ma w nich nic interesującego. Autorka wyraźnie nie ma pojęcia o tym, że poprzez postacie drugoplanowe można naprawdę wiele osiągnąć i to właśnie one mają największy potencjał budowania realnego charakteru postaci, nie tylko tego teoretycznego, który wbija nam do głowy niczym mantrę. Tu postacie pojawiają się, odwalają (byle jak, notabene) swoją robotę i znikają, wyrzucone totalnie z fabuły.

3. Orzeźwiający powiew nudy.

Jak na książkę, która weszła na rynek z wielkim BOOM, jak na książkę uznaną za najbardziej perwersyjną rzecz od czasów de Sade'a (no już, już, nie przewracaj się tam w grobie, biedaku...), ta część jest zwyczajnie nudna. Rozumiem imperatyw fabularny, który nakazuje złagodzić nieco sceny seksu, które wcale aż tak brutalne i perwersyjne nie były nawet w pierwszej części, ale to co się dzieje w drugiej po prostu nuży. Częstotliwość jest zatrważająca, ale i to trzeba jakoś znieść, bo to poniekąd wymogi gatunku (chociaż i tak uważam, że zbyt często pojawiają się w tej książce opisy samego seksu), ale niestety każdy stosunek jest taki sam. Tym bardziej nie rozumiem po co ich pchać aż tyle, skoro w większości przypadków autorka nie popisała się jednak wyobraźnią.

4. "A tu sobie wstawimy nowy akapicik... Hmm, ile to już stron? To może nowy rozdział?"

Serio, czy tylko ja zwróciłam uwagę na to w jaki niemetodyczny i dziwny sposób ułożone są rozdziały? Nie twierdzę, że należy przesadzać z metodycznością i dzielić akcję książki równiutko na rozdziały, ani że należy dążyć do tego, żeby rozdziały miały po tyle samo stron, ale tutaj rozdział się zdarza jak chce. Czasami Pomiędzy rozdziałami przeskakujemy nieco w czasie, czasami znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym akcja skończyła się w poprzednim rozdziale. Tak samo zresztą sprawa wygląda z nowymi akapitami. Autorka stosuje aż trzy różne sposoby oddzielania od siebie bloków tekstu: niektóre z nich oddziela po prostu dodatkowym enterem, niekiedy używa trzech gwiazdek no i są jeszcze rozdziały. Jestem na tyle szalona, że postanowiłam poszukać metody w tym szaleństwie i statystycznie widać, że rozdziały przede wszystkim muszą mieć podobną długość (na 22 rozdziały 13 z nich mieści się w przedziale 26-33 strony, najkrótszy rozdział ma stron 13, najdłuższy: 40. Tak, liczyłam). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to tłumaczenie, chętnie policzyłabym strony w oryginale (naprawdę!), ale daje mi to jako-taki wgląd w sprawę. W rozdziałach chodzi o długość najprawdopodobniej. Dzielone są tak a nie inaczej...
...nie, nadal nie wiem dlaczego. Ale myśl o tym w jak przypadkowy sposób autorka oddziela od siebie bloki tekstu i rozdziały fascynuje mnie nieprzeciętnie.

5. Są różne stopnie głupoty: Grey przekracza je wszystkie.

Ja wiem, że romans to nie musi być książka, która wszystko ma tip-top sprawdzone. Nie twierdzę, że zabronione jest puszczanie wodzy wyobraźni i podkolorowanie lekko tego i owego, czy nagięcie którejś granicy. No jasne. Dlatego przemilczę temat bogactwa Greya czy faktu iloma rzeczami to on się nie zajmuje mając jednocześnie te swoje 28 lat. Jednak są momenty, kiedy człowiek ma ochotę po prostu wpełznąć pod łóżko ze wstydu, czytając tę książkę. Choćby zwalczanie głodu na świecie poprzez użyźnianie ziemi w krajach trzeciego świata czy mój osobisty faworyt: puszczanie fajerwerków z pontonu. Nie mi oceniać czy postacie tak poboczne, że aż nie pokazane w Grey chcą zdobyć nagrodę Darwina czy tylko wszyscy mają gdzieś logikę w romansach, ale bez przesady. Jakoś przełknęłam fakt, że oddział tresowanych goryli (czytaj: ochroniarzy) nie może sobie poradzić ze znalezieniem jednej, psychicznie niestabilnej dziewczyny, która miała na tyle oleju w głowie, że nie poszła i nie kupiła sobie broni gdziekolwiek bądź, ale najpierw załatwiła sobie pozwolenie. No przecież o tym nie wspominam nawet. Wcale.

6. A w ogóle to ta książka jest po prostu... słaba?

W sensie stylistycznym, oczywiście. Nie twierdzę, że romanse powinny być arcydziełami, ale zdarzają się i arcydzieła wśród romansów. Takie rzeczy można napisać dobrze. Naprawdę można. A jeśli już nie wspaniale, to chociaż... nieźle. A ta książka jest po prostu nijaka stylistycznie, denerwująca narracyjnie, pojawia się w niej mnóstwo wtórnych opisów, każdy nowy strój jest natychmiast opisywany, każde danie brzmi jak opis wyrwany z książki kucharskiej, każda czynność jest beznadziejnie i bezsensownie rozwleczona na kilka stron, chociaż na dobrą sprawę można ją streścić dwoma zdaniami.
Chociaż w tym miejscu muszę przyznać, że już panowie z Little Britain zauważyli w swoich skeczach, że pisarki romansów mają czasem denerwującą tendencję do potwornego lania wody (dla nieznających, skecze Little Britain z Dame Sally Markham), więc może to także jedna z cech gatunku.

Na koniec chciałam podzielić się moją osobistą teorią na temat tej książki. Według moich najświętszych przekonań, książka ta została napisana przez osobę nie mającą więcej niż 16 lat. Dla mnie pani James jest jedynie figurantką, bo przecież nie można by było wydać takiej książki pod nazwiskiem niepełnoletniej osoby, wydawcy zostaliby zlinczowani, a trzeba było lecieć póki Zmierzch nadal był gorący.
Jeśli ktoś zaznajomiony jest ze slangiem blogów analizatorskich, powinien wiedzieć o czym piszę. W serii Greya występują wszystkie te małe, słodkie czynniki, które czynią pierwszy pisarski blog 13-latki. Dodajmy trzy lata na fascynację seksem (ponieważ jestem naiwna i nadal mam złudzenia, proszę mnie ich nie pozbawiać)i proszę. Mamy wspomniane wyżej konieczne opisy ubrań, za każdym razem, do przesady. Wszyscy są piękni, piękniejsi, boscy lub są Christianem. Wszyscy zawsze mogą uprawiać seks i zawsze dochodzą (więc albo autorka nic nie wie o życiu albo ma więcej złudzeń niż ja). Są też szczegóły, które dla mnie potwierdzają te teorię. Zatrważająco szybka akcja tej książki mnie dziwi i nieco przeraża. Mój mózg nie potrafi zrozumieć dlaczego ktoś postanowił wziąć tyle wydarzeń, dram, kłótni, seksu i w ogóle wszystkiego i postanowił wrzucić to w okres niecałych dwóch tygodni, podczas których dzieje się książka. Nic a nic - i nikt - by nie ucierpiało, gdyby to rozwlec nieco w czasie a postacie zyskałyby nieco więcej autentyczności - podobnie ich związek. Koniec końców, jako wisienka na torcie: tak w pierwszym jak i w drugim tomie pojawia się stwierdzenie, że 30-letnia osoba jest STARA. Ja, mając swoje ledwo ponad 20 lat już dawno wyrosłam z takiego przekonania, uznaję więc, że jest to kolejna mała cegiełka dołożona do potwierdzenia mojej teorii, bo w to, że autorka tak bardzo stara się nadać narracji Any autentyczności nie uwierzę - ponieważ nie ma na to nawet jednego śladu gdziekolwiek indziej.

Edit: tak z ciekawości przeczytałam sobie moją dawną opinię o pierwszej części Greya i pragnę dodać, że wszystkie wady, które wymieniłam przy komentarzu do pierwszej części, w drugiej nadal są aktualne. Tu po prostu doszło ich jeszcze więcej.
Dodatkowo przypomniałam sobie, jak koszmarnie nieudane były w pierwszej części postacie drugoplanowe i uświadomiłam sobie, że autorka nie radziła sobie z nimi tak bezgranicznie mocno, że praktycznie wywaliła ich wszystkich z drugiej części, zostawiając tylko przemykające cichcem, gdzieś z tyłu cienie. I to chyba jest jeszcze smutniejsze niż to, co im robiła w pierwszej części.


~ jeśli ktoś dotarł aż tutaj, pragnę gorąco pogratulować. Nie sądziłam, że znajdą się tacy wytrwali ;)

Wystawiam jedną gwiazdkę, ponieważ mam tendencję do nieoceniania książek, co do których zdanie mam podzielone na swój sposób, albo które kocham z sentymentu, chociaż wiem, że na to nie zasługują. Druga część Greya dostaje jedną, ale w tym miejscu chciałabym wyrazić oburzenie, że nie ma osobnej skali minusowych gwiazdek na określenie tego jak zła może być książka, bowiem ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkę zakupiłam oryginalnie dla mojego taty, melomana, jednak uznałam, że póki mu jej nie ofiaruję w prezencie, nic nie zaszkodzi ją przeczytać, prawda? Prawda.

Tak też zabrałam się do lektury i kilka godzin później muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że popełniłam dobry zakup dla mojego taty. Już spieszę wyjaśnić dlaczego: książka przede wszystkim jest rodzajem gawędy. Wspomnienia nie są do końca chronologicznie, nie są jakoś szalenie barwne - są po prostu wspomnieniami.
Książka tak na dobrą sprawę jest o niczym konkretnym, zbiorem anegdotek i tego, co w życiu pana Wojciecha Manna skierowało go na ścieżkę, którą spokojnie dreptał całe życie. Historia przyjemna do czytania a dla osób pochłoniętych muzyką - ciekawa, bo można zerknąć odrobinę za kulisy tego świata. Tylko zerknąć, ale zawsze.

Co jednak w książce zachwyciło mnie najbardziej, to jej wydanie. Biorąc ją po raz pierwszy do ręki nie widziałam w nim nic szczególnego, ot, książka z kolorową okładką. Dopiero kiedy ją otworzyłam, zadziwiło mnie, jak bardzo przypomina mi jedną z tych niewielkich, sztywnych książeczek na okładkach płyt.
Przede wszystkim, jakimś cudem, po otwarciu zdaje się być nieco kwadratowa. Wydaje mi się, że to efekt specyficznego ułożenia tekstu, ponieważ zbity jest on pośrodku kartki, z wielkimi marginesami z każdej strony (co również zawsze kojarzyło mi się mniej lub bardziej z okładkami płyt). Co więcej kartki ma twarde i grube.

Podsumowując: książka może nie jest porywająca i oszałamiająca, ale jest miłą lekturą, za to wydanie mnie jak najbardziej urzekło.

Książkę zakupiłam oryginalnie dla mojego taty, melomana, jednak uznałam, że póki mu jej nie ofiaruję w prezencie, nic nie zaszkodzi ją przeczytać, prawda? Prawda.

Tak też zabrałam się do lektury i kilka godzin później muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że popełniłam dobry zakup dla mojego taty. Już spieszę wyjaśnić dlaczego: książka przede wszystkim jest rodzajem gawędy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak każda książka, "Skrytobójca" ma swoje wady. W pewnym momencie niektóre postacie zaczynają irytować swoim zachowaniem - szczególnie narrator. Fabuła niekiedy naprawdę da się przewidzieć, ale z drugiej strony większość się da i nie zawsze chodzi w książce o to, żeby czytelnika zaskoczyć.

Tak czy inaczej, wokół "Skrytobójcy" unosi się lekka mgiełka baśniowości, o której nie można zapomnieć, nawet pomimo tego, że im dalej w las tym bardziej krwawo się robi.

Na pewno polecam tę książkę, chociaż na dobrą sprawę - nie mam pojęcia dlaczego. Po prostu mi się podobała i pochłonęła mnie.

Jak każda książka, "Skrytobójca" ma swoje wady. W pewnym momencie niektóre postacie zaczynają irytować swoim zachowaniem - szczególnie narrator. Fabuła niekiedy naprawdę da się przewidzieć, ale z drugiej strony większość się da i nie zawsze chodzi w książce o to, żeby czytelnika zaskoczyć.

Tak czy inaczej, wokół "Skrytobójcy" unosi się lekka mgiełka baśniowości, o której...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sandman: Pora mgieł Mike Dringenberg, Neil Gaiman, Dick Giordano, Malcolm Jones III, Kelley Jones, George Pratt, Philip Craig Russell, Matt Wagner
Ocena 8,4
Sandman: Pora ... Mike Dringenberg, N...

Na półkach: , , , , ,

Jedna z lepszych części Sandmana, z którą miałam przyjemność obcować. Przede wszystkim pojawiają się tu moje ulubione postacie, na przykład Lucyfer. Poza tym dotykają problemu, który zawsze uważałam za fascynujący - tego czym jest i w jaki sposób funkcjonuje Piekło.

Jedna z lepszych części Sandmana, z którą miałam przyjemność obcować. Przede wszystkim pojawiają się tu moje ulubione postacie, na przykład Lucyfer. Poza tym dotykają problemu, który zawsze uważałam za fascynujący - tego czym jest i w jaki sposób funkcjonuje Piekło.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Kiedy zamawiałam książkę, wydawało mi się, że będzie zupełnie czymś innym, niż to, co w końcu dostałam. Spodziewałam się, jak pewnie większość osób po nią sięgająca, szczegółowego opisu procesu i jego przekłamań, a potem jeszcze bardziej przerażających opisów życia w więzieniu, w celi śmierci. Wydaje mi się, że taką właśnie powieść sugeruje nieco opis na tyle okładki, chociaż z drugiej strony już dawno uświadomiłam sobie, jak często niewiele wspólnego ów opis ma z faktyczną książką.

Co w takim razie otrzymujemy w tej książce? Pierwszą połowę zajmuje mniej-więcej opis dzieciństwa autora, tego w jaki sposób w ogóle doszło do jego skazania, co wtedy czuł i co zapamiętał. Książka jest zbiorem anegdotek, historii, przemyśleń i wspomnień mężczyzny, który większość dorosłego życia spędził w więzieniu.
Muszę przyznać, że na początku ciężko mi było wykrzesać z siebie jakiekolwiek przyjazne emocje względem autora. Pisze on o sobie jako o człowieku, który osiągnął spokój i równowagę życiową, kiedy z dużej części tego, co pisze, jawnie widać żal i niezagojone rany. Jednak potem dogłębnie poznając jego historię, ciężko się dziwić, że żal nadal w nim pozostał. Mimo to autor stara się pozostać nastawionym pozytywnie, otwartym człowiekiem, walczy ze swoim żalem i negatywnymi uczuciami. Chociaż nie mogę zgodzić się z częścią rzeczy, które myśli i pisze, to jednak potrafię docenić jego historię. Jest wzburzająca, okropna, ale i dająca w pewien sposób nadzieję. A przede wszystkim pokazuje według mnie jak ważne jest, żeby nie być obojętnym na pewne sprawy i że każda pomoc, choćby najmniejsza, ma często wielkie znaczenie.

Kiedy zamawiałam książkę, wydawało mi się, że będzie zupełnie czymś innym, niż to, co w końcu dostałam. Spodziewałam się, jak pewnie większość osób po nią sięgająca, szczegółowego opisu procesu i jego przekłamań, a potem jeszcze bardziej przerażających opisów życia w więzieniu, w celi śmierci. Wydaje mi się, że taką właśnie powieść sugeruje nieco opis na tyle okładki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Od dawna już miałam zabrać się do czytania "Skrytobójcy" aczkolwiek w jakiś sposób udawało mi się decyzję o rozpoczęciu sagi odkładać i odkładać w nieskończoność. W końcu jednak przyszły święta, znudzona postanowiłam coś ze sobą zrobić i sięgnęłam po nią.
Na początku książka ani mnie nie zachwyciła ani nie porwała, wręcz wydawała mi się nieco dziecinna - zapewne z powodu nazw własnych i imion, które tłumaczone na polski przypominały mi tłumaczenie "Władcy Pierścienia" Łozińskiego. Potem jednak przyzwyczaiłam się do nazw własnych, do imion i jakoś poleciało.

Książkę koniec końców przeczytałam w ciągu 24 godzin, praktycznie jednym tchem, po czym zniecierpliwiona nie mogłam doczekać się, aż dostanę w swoje dłonie kontynuację. Właściwie sama nie jestem pewna, co do końca zachwyciło mnie w tej książce. Jest dojrzała pod względem intryg, prowadzenia fabuły, opisów i samego stylu pisania a wstawki z kroniki to chyba mój ulubiony zabieg literacki. Poza tym nie ma w książce ani jednej postaci, która by mnie irytowała, poza tymi, które od początku były kreowane tak, by irytować czytelnika.
Na swój sposób książka jest przewidywalna: znajdujemy tu wszelkie punkty, jakie taka baśniowo-przygodowa książka mieć powinna. Z drugiej strony pewne jej aspekty są nieco zaskakujące i pewnych wydarzeń się jednak nie spodziewałam.

Poza tym jest oczywiście postać Błazna, którą uwielbiam, choć właściwie wiele o nim nie ma w książce.

Nie dało się również nie zauważyć pewnych subtelnych podobieństw, jakie ta książka ma z sagą Pieśni Lodu i Ognia. Mimo tego, że ta książka to w porównaniu z powieściami Martina praktycznie bajka, brak przekleństw i obsceniczności wcale nie sprawił, że uznałam ją za mniej realną - wręcz przeciwnie, w porównaniu z sagą Martina powieść Robin Hobb wydaje się być dużo bardziej dojrzała i przede wszystkim: dużo bardziej przemyślana i szczegółowa.

Już nie mogę się doczekać, żeby sięgnąć po kolejną część, także póki co szczerze mogę serię polecić fanom fantastyki.

Od dawna już miałam zabrać się do czytania "Skrytobójcy" aczkolwiek w jakiś sposób udawało mi się decyzję o rozpoczęciu sagi odkładać i odkładać w nieskończoność. W końcu jednak przyszły święta, znudzona postanowiłam coś ze sobą zrobić i sięgnęłam po nią.
Na początku książka ani mnie nie zachwyciła ani nie porwała, wręcz wydawała mi się nieco dziecinna - zapewne z powodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na końcu zabrakło mi puenty, czegoś, o co mogłabym zahaczyć mój mózg, co dałoby mi albo klarowny obraz historii, albo zamąciło jeszcze bardziej. Tymczasem zakończenie (dokładnie część trzecia, czyli epilog w trzeciej osobie) całkowicie mnie od książki oderwał.

Nie jestem do końca pewna, czy tę książkę można zrozumieć. Wiem, że mi umknął gdzieś jej sens, co nie zmienia faktu, że większość lektury była niezwykle miła. Oczywiście: trzeba lubić tego typu rzeczy. Książki, w których można się pogubić, niezrozumiale przesłania, obsceniczność i mętlik w głowie.
Całkiem mi się podobało, ale nie sądzę, żebym chciała do niej wracać. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nigdy nie zrozumiem fenomenu tego autora. Książka była tragiczna - tak tragiczna, że nie byłam w stanie wytrwać do końca. Całkowity brak jakiejkolwiek logiki, dość popularny w tego typu książkach, mieszał się tu z kwiecistym językiem i próbą szokowania na siłę. I chociaż każda z wad, które dostrzegam w pisaninie Nesbo nie jest jakąś potworną i przekreślającą wszystko cechą, tak zmiksowane razem tworzą gniot nie do przejścia.

Nigdy nie zrozumiem fenomenu tego autora. Książka była tragiczna - tak tragiczna, że nie byłam w stanie wytrwać do końca. Całkowity brak jakiejkolwiek logiki, dość popularny w tego typu książkach, mieszał się tu z kwiecistym językiem i próbą szokowania na siłę. I chociaż każda z wad, które dostrzegam w pisaninie Nesbo nie jest jakąś potworną i przekreślającą wszystko cechą,...

więcej Pokaż mimo to