-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać192
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2023-12-31
2023-12-01
2023-09-06
Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?
Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem postaciami, których mamy tutaj zatrzęsienie. Pojawia się ten sam zarzut co do części tomów z poprzedniej edycji. Humor został zastąpiony akcją.
Deadpool dołączył do Avengers oraz sprzedaje swoje produkty, aby finansować tę grupę. Dołączenie do ekipy dało mu pieniądze i sławę, co zaczyna oddziaływać na postać. Na tyle mocno, że idąc za marketingiem Deadpool tworzy własną grupę, która ma nakręcać ten powstały hype. Ludzi w kostiumie postaci biegają i wykonują różne zadania, czasami bardzo słabo płatne.
Jak się okazuje nie wszystko jednak jest takie kolorowe. Ktoś czyha na Wade'a, realizując swój misterny plan, który ma zniweczyć świeżo wytworzony image. Może zagrozić to też bliskim Wilsona. Trzeba działać. Duggan zdaje się czuć postać, bo mamy tu ten charakterek odpowiednio uchwycony, ale pomija wszystko co było koło postaci. I nie mowa tu o spuściźnie postaci z poprzedniej serii, czyli córki i makabrycznych fragmentów pamięci, która została mu odebrana. Deadpoola bez baru pełnego najemników, rozlewu krwi i absurdalnego humoru trudno nazwać Deadpoolem...
Komiks wygląda naprawdę dobrze, ale ostatnie tomy z Najemnikiem są na podobnym poziomie artystycznym. Do zapoznania się i do zapomnienia. Sporo postaci całkowicie mi obojętnych, plus szkoda że Wade zaniedbuje swoje małżeństwo...
Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?
Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem...
2023-05-04
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych, czasami wręcz makabrycznych wydarzeń, jakie się już niedługo tu rozegrają. Główną bohaterką jest tu projektantka wnętrz, Magda Żaboklicka, która zajmuje się odrestaurowaniem tutejszego 'dworku', który ostał się po prawdopodobnie zamordowanym właścicielu. Szkopuł w tym, że coś się dzieje w okolicy zabudowań, a sama kobieta widzi 'coś' obok domu. Zdecydowanie coś chce się dostać do środka...
Na szczęście szybko pojawiają się inne postacie na które kobieta może liczyć bardziej niż na tutejsza władzę. Waldemar Mrocz, redaktor niszowego miesięcznika i entuzjasta kryptozoologii, podąża wszędzie tam, gdzie 'ktoś coś' widział i ma hopla na tematy niewyjaśnionych zjawisk. Mrocz to postać dosyć ciapciowata, ale ma jeden szczególnie ważny aspekt, który wręcz pokochałem. Ale o tym za moment. Bo jest jeszcze młody dzielnicowy, Piotr Nowicki, który choć mocno chętny do działania, tak jeszcze popełnia sporo błędów żółtodzioba. Mimo pewnych nieracjonalnych zachowań da się lubić otrzymując ode mnie status: swojego chłopa.
I jest frecia! Bodajże Kasia, ale wybaczcie - książkę czytałem z cztery miesiące temu i pozapominałem część rzeczy. Niemniej było w tym tyle dobra, że nawet po takim czasie w pamięć wyryły mi się co lepsze momenty. A tchórzofretka kradnie każdą stronę na której się znajduje! Serio, wręcz czekałem z niecierpliwością, kiedy to stworzonko coś odwali. Ciekawski futrzak nieraz przeważy szalę szczęścia na stronę bohaterów. Czyste złoto. FRECIA RZĄDZI!
Legendy legendami, a tu w okolicy mają być wilkołaki, więc przed naszym kwartetem nie lada zagadka kryminalna, bo tytuł Krzysztofa Jaszy to żaden horror, a intryga ze szczyptą grozy, która początkowo mocno mglista i nieco chaotyczna, okazuje się całkiem zgrabnie rozpisaną historią. W dodatku jest podlana sporą dokładką wątków obyczajowych, ale tu stanowi to tylko dodatek do całości.
Nie będę Wam wciskał kit, że to najlepsza książka tego roku, ale do pretendenta największego zaskoczenia to już aspiruje. Dostałem tu tyle dobra, choć zachowanie bohaterki względem posterunkowego po pewnym nocnym zajściu nakazało mi chwilę pomyśleć nad tematem kobiecego wyrachowania... Niemniej jest to okoliczność zgoła nad wyraz realna, bo takowe rzeczy się zdarzają, więc dobrze że ktoś to zamieścił w książce. Dobrze, że całość kończy się pozytywnie.
Czekam z nadzieją, że będzie coś dalej, bo tu aż się prosi o jeszcze coś więcej. A to wystarczy za rekomendację, skoro czytelnikowi jest 'mało". Za swojskie klimaty, z małą nutką thrillera, sporą dozą akcji i racjonalnym wyjaśnieniem intrygi, jaka oplotła okolicę, zwłaszcza kiedy do wagi problemu dołączył jeszcze pewien skarb. Złoto.
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych,...
2023-08-08
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę Felmet, przejmuje władzę. Do pełni szczęścia trzeba tylko wyeliminować jeszcze jeden szczegół.
Dziecko, któremu pisana jest korona, ale życie małego jest zagrożone. Na szczęście malec trafia za kaprysem losu w ręce trzech specyficznych wiedźm, w tym jedna z nich to TA babcia Waetherwax, więc na pewno będzie śmiesznie. Do kanonu świetnych postaci dochodzą tu też niania Ogg i kot Greebo. Możecie też liczyć, że ikoniczny Śmierć też tu zaliczy występ gościnny.
Trzy wiedźmy mają plan na uratowanie królestwa, ale nie mogą się tak wprost zaangażować. Przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy. Zauważywszy wędrowny teatr zostawiają dziecko w rękach tutejszego dyrektora, a koronę chowają do skrzyni. Tak zaczyna się ta legenda, przy której miejscami można śmiać się do rozpuku.
Sir Terry to klasa sama w sobie. To unikat na skalę światową, w brytyjskim wydaniu. I przy tym jest uniwersalny, za każdym razem swoją opowieścią komentując jakąś materię. Postaci są zarysowane fantastycznie i nie mam żadnego punktu do którego mógłbym się przyczepić. Jedna z tych lektur, które wypada mieć na półce.
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę...
2023-08-01
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak wiemy już z "Równoumagicznienia" ósmy syn zwykłego niemagicznego człowieka zostaje magiem. Co się dzieje, gdy mag spłodzi osiem dzieci? Rodzi się czarodziciel. Istota, która jest magią. Która kreuje magię. Która zmieni cały dotychczasowy świat magiczny.
Tylko co na to magowie, którzy już przyzwyczaili się do pewnej maniery i roli społecznej. Teraz dostaną moce, które potrafią zawrócić w głowie. Cena: uznać przybyłe dziecko za rektora placówki. Nikt, nie jest w stanie powstrzymać chłopaka. Coin rządzi. W towarzystwie laski, która wydaje się żyć... Zaczyna się zamęt i kłopoty.
A tam gdzie kłopoty, tam i Rincewind, który wpada z rynny pod parapet. Aby uznać czarodziciela za rektora należy go "ukoronować". Szkopuł w tym, że kapelusz, jaki ma być użyty do tej ceremonii, ma własne plany. Nowa przygoda, nowe postacie, takie jak Conena, barbarzyńska fryzjerka czy Nijel Niszczyciel, który nadal nosi wełniane majty. No i jest Bagaż, który ma sugestywne spojrzenie (nie pytajcie).
Pratchett ma unikalny styl, którego próżno szukać gdziekolwiek. Żarty są świetne, choć historia jest w sumie prosta, ale być może to stanowi o sile dzieł zmarłego autora. Dla mnie to świetna okazja, aby poprawić sobie humor, bo książki na trudniejsze dni są jak panaceum na ból głowy.
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak...
2023-06-06
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego, dojrzewającego syna na czyjegoś pomocnika (bo w domu jest zbyt dużo gęb do wykarmienia). Kłopot w tym, że tytułowy Mort ma dwie lewe ręce i nie za bardzo się do czegoś nadaje. Ale po chwili pojawia się ON. Rzuca propozycję i tak niepozorny chłopak staje się czeladnikiem samego śmierci.
Ach, ŚMIERĆ to świetny typ, który wykonuje swoje zadania sumiennie, ale też ma czasami chęć na odpoczynek. Teraz trafia się ku temu okazja, bo przecież nowy nie odwali nic groźnego. Jest jeszcze Ysabel, przybrana córka śmierci oraz Albert, ni to lokaj, ni to gospoś, który zarządza przybytkiem pana otchłani. Szkopuł w tym, że Mort ma za mocny kręgosłup moralny i słabość do pewnej księżniczki, którą poznaje... poprzez pracę. Niewykonanie swoich obowiązków skutkuje paroma rzeczami, być może o globalnych skutkach...
Tak się prezentuje część fabuły czwartej odsłony cyklu Świat Dysku i ociera się on o czysty geniusz. Rozważania Śmierci na temat życia czy próby poznawania jego aspektów to czysta poezja i wytwór wyobraźni tak bogatej w szczegóły, że potrafi przytłoczyć detalami. Mort to też pokaz specyficznego, brytyjskiego humoru autora, choć tu żarty wydają się mieć bardziej uniwersalny przekaz. Niemniej jest ich sporo i uśmiech pojawia się na twarzy nader często.
Świetne charaktery, interesujące interakcje między nimi, humor i serducho, które czuć z kartek. To coś co jest znakiem rozpoznawczym Pratchetta. Wplatanie przemyśleń, (w tym przypadku nad śmiercią) to coś z czego będzie się składał każdy następny tom i trzeba przyznać, że jest barwnie. I unikatowo. Dajcie się porwać tej przygodzie. Istnieje szansa, że Was wessie na wiele tomów, bo to fantastyczna zabawa dla każdego. Dla nastolatka, jak i dorosłego. I każdy coś z tego wyciągnie dla siebie.
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego,...
2023-01-07
Zbiorcza hekatomba absurdalnych pomysłów i wcale niezgorszego humoru, pokazującą przewrotny pomysł na kilkoro trzecioligowych złoczyńców, którzy zawsze dostają łomot od Spider-Mana. Ich choć Pajeczaka jest tutaj jak na lekarstwo, to i tak będziecie kibicowali tym przewrotowcom. Bo jak nie kibicować fajtułapom, którzy mają okazję wyjść na swoje. Dla mnie bomba.
Zbiorcza hekatomba absurdalnych pomysłów i wcale niezgorszego humoru, pokazującą przewrotny pomysł na kilkoro trzecioligowych złoczyńców, którzy zawsze dostają łomot od Spider-Mana. Ich choć Pajeczaka jest tutaj jak na lekarstwo, to i tak będziecie kibicowali tym przewrotowcom. Bo jak nie kibicować fajtułapom, którzy mają okazję wyjść na swoje. Dla mnie bomba.
Pokaż mimo to2023-10-02
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem przełożyło się na całkiem fajny serial, a zaraz potem na multum innych tytułów podobnych w tematyce.
Już pal go licho czy sama seria Walking Dead trzymała stały, dobry poziom w każdym tomie. Niemniej za skutkowało to zainteresowaniem ze strony wielkich wydawnictw. Tu autora szybciej przejęło Marvel Comics, co zaowocowało całkiem popularną serią. W omawianym tomie jednak zombiaki są ukazane odmiennie niż gdziekolwiek indziej (w tamtym okresie).
Po pierwsze, najpierw lądujemy w świecie Ultimate, gdzie obserwujemy działania Fantastycznej Czwórki w interpretacji Marka Millera. W pewnym momencie Reed Richards kontaktuje się ze swoim odpowiednikiem z innego świata i postanawia go odwiedzić. Szkopuł w tym, że cała ta sytuacja to pułapka, a w alternatywnym świecie czeka śmierć. Zombie z tego innego świata pożarli już prawie wszystko co się rusza, i szukają nowego źródła "pokarmu". A pamiętajmy, że to nie są takie zwyczajne umarlaki.
Thor, Spider-man, tutejsza wersja Kapitana Ameryki, Nova, Wolverine, Hulk czy Giant Man. Wiecznie nienasyceni, ciągle poszukujący ofiar. Nie są powolni, jak ich ekranowi protoplaści. Zachowali swoje moce i są żwawi w tym co robią. Nic dziwnego, że świat upadł w kilka dni, a niedawno mężowie, bracia, ojcowie - teraz pożarli tych, których niegdyś kochali...
Jest makabra. Tu i ówdzie latają flaki, a ciała są rozrywane na strzępy. Bywa naprawdę obleśnie, ale i zaskakująco śmiesznie, bo na przestrzeni całego tomu w wielu miejscach wylewa się czarny humor. Kwestią gustu jest jednak, czy taki humor komuś podejdzie czy nie. Mi nie za bardzo. W dodatku stawka z każdą chwilę rośnie po trochu. Co będzie, gdy infekcja ruszy poza granice znanego świata? Szkopuł w tym, że nie za bardzo to czuć.
Najlepszymi momentami w tym zbiorku to nie zombiaki w ubraniach znanych nam bohaterów pożerający innych herosów, a sekwencje z Fantastyczną Czwórką, gdy zwracają się oni po wsparcie do Dr. Dooma. Cała ta sekcja wygląda kapitalnie wizualnie, a akcja wtedy nabiera takich rumieńców, że aż miło się to czyta. A nie mogę tego powiedzieć o większej części tego tomu, bo w lwiej części miałem wrażenie... sterylności? Też geneza pojawienia się wirusa jest tu nieco cringe'owa, choć doceniam inspirację.
Dla mnie atrakcje, które tu dostaje, są mocno standardowe i ciekawe pomysły (sumienie gryzące Parkera, kiedy jest głodny) zacierają się w zalewie nieumarłych. Po każdym przeczytanym zeszycie miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał. Zawsze można było zrobić to jeszcze dosadniej i bardziej krwawo. Kirkman nie jest tu takim wizjonerem, jak przy swojej słynnej serii, jakby wskoczenie w ramy wytworzone przez innych stanowiło dla niego jednak jakieś ograniczenie. To nadal dobry kawał roboty, ale bez przebłysków. Uważam, że temat paradoksalnie lepiej wykorzystała lata później DC, w ichni DCEased.
Mamy tu też parę zeszytów z serii Black Panther, gdzie trafiamy na planetę Skrulli, która jest atakowana z kosmosu przez grupę potężnych zombie, który dysponują mocą Galaktusa... Materiał dany na doczepkę, podobnie jak ponad pięćdziesiąt okładek, będącymi wariacjami tych najsłynniejszych klasycznych, tyle że w wersji "dead". Jeszcze lata temu, kiedy dodatki zajęły by z 80 stron zbioru, to nie miałbym nic przeciwko temu. Teraz jednak komiksy kosztują średnio nawet do jakichś 50% więcej, więc uważam to za marnotrawstwo materiału.
Kreski są za to tutaj w znacznej części świetne. Brudne. Idealnie pasujące do realiów. W tym aspekcie nie mam zastrzeżeń (no może poza wspomnianą Czarną Panterą). Zombiaki wyglądają świetnie, w sensie należycie obrzydliwie. Tyle, że "piękno" nie jest w stanie zakryć nudy, jaka wieje tu w paru miejscach. Fajnie, że w końcu cała seria zostanie wydana na polskim rynku, ale wydaję mi się, że nastąpiło to trochę zbyt późno. Na tyle, że może nie tylko ja odczuję zmęczenie materiałem i dam sobie spokój z zakupem dwóch kolejnych odsłon...
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem...
2023-03-02
Na ten moment w mojej biblioteczce znajduje się dokładnie połowa dzieł pana Piekary z serii Ja, Inkwizytor, dlatego też z chęcią sięgam po kolejne odsłony przygód Mordimera Madderdina, mimo tego, że ewidentnie jest osobą, której zachowania zasługują na potępienie. Aczkolwiek i tak mu kibicuję, więc autorowi udała się naprawdę trudna sztuka, aby dopingować socjopatę. W dodatku cały ten świat jest na tyle interesujący, że łapczywie sięgam po każdy najmniejszy detal jaki podaje nam pan Jacek, a który rozszerza wiedzę o Inkwizytorium.
Kłopot w tym, że prezentowane nam danie na tacy wygląda jak "momenty" w restauracji "Atelier Amaro", gdzie na środku widać tyci kawałeczek jedzonka do spożycia, a cena jest wyśrubowana do granic możliwości. I do tej pory nie dawałem wiary tekstom typu: "autor dostaje honorarium chyba za ilość napisanych słów", choć "Dziennik czasu zarazy" powoduje, że mam wątpliwości na ten temat. Bo to powieść na ponad sześćset stron, na łamach której kompletnie nic się nie dzieje. Nic, co by usprawiedliwiało cenę tej książki. Nie ma prawie fabuły, nie ma rozwoju postaci, nie ma rozwoju świata przedstawionego, a całość można by było skrócić do opowiadania, jakie autor prezentował na początku serii! Blaga!
Wraz z Mordimerem trafiamy do Weilburga, miasteczka, który ma prawo wydobywania soli, a na to prawo chce położyć ręce kościół. Miasto ma ten pech, że znajduje się w przededniu epidemii, która zbierze ponure żniwo. Kiedy "kaszlica" zbiera coraz to nowe ofiary, to w mieście pojawiają się pierwsze niepokoje, które podsyca nałożenie na miasta blokady, aby choróbsko się nie rozniosło dalej. Jak łatwo się domyślić, przełoży się to na wachlarz różnych zachowań wśród mieszkańców.
W takich okolicznościach przyjdzie nam obserwować pracę naszego ulubionego inkwizytora, który próbuje lawirować pomiędzy interesami lokalnych możnowładców a biskupim celem, którego ma dopilnować wysłannik, za którym Mordimer nie za bardzo sympatyzuje. Zwłaszcza, że dochodzą tu pewne aspekty osobiste, bo bohater zobowiązał się chronić pewną dziewoję, którą wysłannik chce skrzywdzić... Jest jeszcze pewien sympatyczny aptekarz i jego teorie. I to tyle z fabuły. Macie streszczenie całości.
Szkopuł w tym, że lwią część tego tomu zajmują rozmowy, które skupiają się na różnego rodzaju komentarzach społecznych oraz rozmowach filozoficznych. Mamy tu więc odniesienia do anty-szczepionkowców, samej niedawnej epidemi COVID-19 oraz całej masy przemyśleń bohatera, które ukazują jego wyrachowanie, który stara się zawsze coś ugrać dal siebie, jeżeli nie godzi to za mocno w interes jego instytucji. Akcji tu jak na lekarstwo, fabuła zaś toczy się powoli. Szkopuł w tym, że coś w tej serii się zatarło. Nie ma tu już tej magii poprzedników, gdzie stykaliśmy się z nieznanym, tym co stoi w opozycji do wiary i każe wykazać się postaci, aby ratować bliźnich (lub własną skórę), czasami w specyficzny sposób.
Wątek kryminalny objawia się tu parę razy, ale nie gra żadnego znaczenia. "Dziennik czasu zarazy" to kolejny odcięty kupon od franczyzy, który ma dać autorowi oczekiwany zastrzyk pieniędzy. Ja to rozumiem, bo bilans na koncie musi się zgadzać, ale jako wierny fan serii czuję się oszukany. Bo do tej pory Piekara zawsze coś od siebie dawał, coś co pchało serię do przodu. Tu mam wrażenie zastoju, stagnacji. Jeżeli tak to ma wyglądać, to kolejną książkę z serii sobie odpuszczę.
Tym bardziej, że w wielu momentach mamy powtórzenia pewnych kwestii (tak, tak, kiedy ginie inkwizytor, czarne płaszcze ruszają do tańca - i to nie raz) lub też schematów, jakimi kieruje się autor na przestrzeni serii (ta maniera, z którą powtarza masę wartości Inkwizytora typu "pokornego sługi" czy jurność bohatera, któremu nie oprze się żadna dziewoja).
Wszystko to sprawia, że szesnasta już odsłona z serii jest najgorszym tytułem całego brandu. Niewartym swojej ceny, wtórnym, choć nie mogę odebrać Piekarze tego, że potrafi pisać, przez co tytuły z serii czyta się szybko i nie nudzi. Tyle, że trzeba mieć cierpliwość, a ta mi się skończyła.
PS. Na Audiotece kilka dni temu wpadł audiobook, gdzie głową rolę odgrywa p. Leszek Lichota. To co prezentuje to dla mnie majstersztyk, podnoszący ocenę co najmniej o kilka oczek. Niemniej oceniam książkę, a ta zawiodła.
Na ten moment w mojej biblioteczce znajduje się dokładnie połowa dzieł pana Piekary z serii Ja, Inkwizytor, dlatego też z chęcią sięgam po kolejne odsłony przygód Mordimera Madderdina, mimo tego, że ewidentnie jest osobą, której zachowania zasługują na potępienie. Aczkolwiek i tak mu kibicuję, więc autorowi udała się naprawdę trudna sztuka, aby dopingować socjopatę. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-15
Druga część tej boskiej epopei nie była w stanie już tak rozbić mnie emocjonalnie jak początek przygód Vuko Drakkainena, ale i tak jest więcej niż dobrze. Ponownie trafiamy na planetę Midgaard, gdzie mamy "rozprawić" się z garstką żyjących naukowców, którzy przybyli na tą planetę w celach badawczych, ale zamiast tego obwołali się samozwańczymi bogami planety (jest tu forma magii, nazwana pieśniami), co gorsza mając ku temu narzędzia, dzięki czemu mogą kształtować w pewnym stopniu rzeczywistość. A wiadomo, że z większą władzą ludziom potrafi odwalić, zwłaszcza tym, który kręgosłup moralny jest przetrącony.
Kto pamięta finał pierwszego tomu ten wie, jakie trzęsienie ziemi nastąpiło. Szczerze, nie miałem pojęcia jak autor wybrnie z tak nieciekawe sytuacji fabularnej, ale udało się. Niemniej historia wyraźnie uległa stonowaniu i Vuko podąży drogą, która ma nauczyć go wielu nowych rzeczy, jakie przydarzą się do ponownej konfrontacji z wrogiem. Nie jest to bynajmniej droga łatwa, choć trzeba przyznać, że wydaje się nieco mniej interesująca od wojaży z poprzedniego tomu. Być może dlatego, że jest mniej horrorowa, a wszystko mamy wyłożone dosadniej. Aha, i kocham cyfral...
Jednocześnie mamy jeszcze drugi wątek, jak na razie całkowicie odrębny od losów Vuko. Żywot młodego księcia i przyszłego następcy Tygrysiego Tronu był ostatnio dla mnie kulą u nogi opowiadanej historii i nabierał rumieńców dopiero pod koniec historii. Tutaj jest znacznie lepiej, bo widzimy wędrówkę bohatera, najeżona niebezpieczeństwami, która ma kilka intrygujących aspektów, jak motyw stwora, który podąża za postaciami czy wizytę w pewnej wrogiej siedzibie obcego kultu. Nie wiem, co Grzędowicz planuje tu zrobić, bo jasnym jest że te wątki kiedyś się połączą, ale mamy w końcu liźniecie tematu tytułowego Pana Lodowego Ogrodu, które jest króciutkie, ale pobudza wyobraźnię i zaostrza apetyt na trzeci tom.
Jeżeli poziom fabuły zostanie utrzymany to śmiem twierdzić, że obok cyklu wiedźmińskiego na rynku polskim lepszej historii nie znajdźcie, ale ja dopiero rozpoczynam przygodę z fantastyką szerszą niż Tolkien czy Sapkowski, więc pewnie nie raz się zdziwię... Tu macie smakowity, klimatyczny kąsek, który zachęca do sięgnięcia po więcej.
Druga część tej boskiej epopei nie była w stanie już tak rozbić mnie emocjonalnie jak początek przygód Vuko Drakkainena, ale i tak jest więcej niż dobrze. Ponownie trafiamy na planetę Midgaard, gdzie mamy "rozprawić" się z garstką żyjących naukowców, którzy przybyli na tą planetę w celach badawczych, ale zamiast tego obwołali się samozwańczymi bogami planety (jest tu forma...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-18
Kocham twórczość Kinga, ale od jakiegoś czasu nie jest to miłość bezwarunkowa, tak jak to bywa z początkowymi zauroczeniami, a już uczucie dojrzalsze, które potrafi spojrzeć na relację nieco bardziej krytycznym okiem. I choć uważam jego pisanie za mocno nierówne, bo obok absolutnych majstersztyków, ma pozycje bardzo słabe, to "Nocna zmiana" pochodzi z okresu, kiedy wziął się jego przydomek. Król Horroru. Całkowicie zasłużenie.
Pomijając fakt, czy Król nadal jest królem i czy przypadkiem sam się zdetronizowała tak jego powieści zawsze mają w sobie coś dodatniego. To koncept na fabułę, to grozę, to błyskotliwe dialogi. Tu mamy dwadzieścia krótszych opowieści i są one piekielnie zróżnicowane. W zasadzie nie ma to złych historii. Są co prawda dwie czy trzy, które uważam za poniżej przeciętnej, ale dla przeciwwagi reszta jest obłędna.
A zaczyna się już od czegoś, co można uznać za jeden z najlepszych hołdów, jakie złożono Lovecraftowi. "Dola Jeruzalem" jest pokazana w konwencji korespondencji, podobnie jak często akcję przedstawiał samotnik z Providance , a wizyta w miasteczku sprawia ciary na plecach (zresztą pada tu nawet imię jednego z Przedwiecznych...) . Świetne, tym lepiej że w jednej z końcowych opowieści ze zbioru ponownie zawitamy w okolicę miasteczka, tyle że w bardziej współczesnych czasach. Scena z autem nadal tkwi mi w głowie... (Ktoś na drodze)
To nie koniec atrakcji, bowiem fan filmowego horroru pozna nazwy wielu ekranizacji historii tu zawartych, a które miejscami mają więcej niż jedną kontynuację, jak "Dzieci kukurydzy", które są genialne i szczerze przyznam, że spotkanie morderczych dzieci to betka, w porównaniu z tym co można napotkać pomiędzy rzędami kukurydzy... Jest też nieco przeszarżowany "Magiel", który pokazuje nam maszynę z piekła rodem. A skoro mowa o maszynach, to "Ciężarówki" ukarzą nam nieco inne oblicze inwazji, której człowiek nigdy by się nie spodziewał. I choć motyw krwiożerczego auta jeszcze w dorobku Kinga wróci, to tu wydaje się zrobiony z większym rozmachem.
Nieco mniejszy format "Pola Walki" zapewni Wam naprawdę spore doznania, mimo miniaturowego miejsca akcji, ale uśmiałem się na tym opowiadaniu niebywale (dla fanów serii gier Army Man pozycja niemalże obowiązkowa). Za to nie do śmiechu było mi w sprawie "Gzymsu". Sam mam lęk wysokości, który z łaski swojej raz się załącza a raz nie, więc na samo wyobrażenie takiej sytuacji moje stopy czują się nieswojo... Równie nieswojo można się poczuć, gdy widzi się to co bohater opowiadania "Kosiarz Trawy" na swoim własnym trawniku. Pozwólcie, że oszczędzę szczegółów, ale lubiący mitologię grecką winni okazać tu pewne zainteresowanie.
King jest wszechstronny w przestawianiu swoich wizji świata. Raz można uzyskać całą prostą pomoc w rzuceniu palenia, jak w "Quitters, Inc", trzeba tylko chcieć i przestrzegać zasad..., innym razem trzeba uważać na to co się spożywa, bo nie wszystko służy zdrowiu (Szara materia). A co do zdrowia ciała, pewne wypryski na skórze mogą być całkiem niebezpieczne i w zasadzie mogą nie być tylko takim pospolitym czyrakiem, a obcą formą życia (Jestem bramą).
Na pewno słyszeliście też, że żadna praca nie hańbi, ale trzeba przyznać, że wolałbym nie podejmować pracy, jak ta z "Cmentarnej Szychty". Nie to żebym bał się szkodników, ale ilość czasami może człowieka przytłoczyć. Na amen. Nie zazdroszczę też sytuacji bohatera opowiadania pt. "Czarny Lud". Nie żebym zamykał na noc szafę, czy zaglądał do niej nerwowo wtedy kiedy zajdzie słońce, ale pewna niepewność zawsze zostaje. W ramach bycia przezornym...
Pozostałych kilka opowiadań nie miało już tego poziomu co wspomniane przykłady, choć za najgorsze uważam trzy. "Nocny odpływ", który jest historią o niczym i chyba stanowi zajawkę na większy temat, a tutaj mamy tylko liźnięcie sprawy po powierzchni. Historia o drabinie też jest taka sobie, a "Człowiek, który kochał kwiaty" wolałbym zapomnieć. Tu męczyłem się najbardziej.
Jak widzicie, superlatyw jest tu znacznie więcej niż rzeczy negatywnych i choć w zasadzie nie jest to zbiór idealny (osobiście wolę "Szkieletową Załogę") to rozrywki jest co niemiara. Nie wiem czy to najlepszy zbiór historii mistrza, bo ma on ich trochę, ale jest piekielnie dobry, aby sobie zapewnić bezsenną noc...
Kocham twórczość Kinga, ale od jakiegoś czasu nie jest to miłość bezwarunkowa, tak jak to bywa z początkowymi zauroczeniami, a już uczucie dojrzalsze, które potrafi spojrzeć na relację nieco bardziej krytycznym okiem. I choć uważam jego pisanie za mocno nierówne, bo obok absolutnych majstersztyków, ma pozycje bardzo słabe, to "Nocna zmiana" pochodzi z okresu, kiedy wziął...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-11
Kolejny już zbiór opowiadań spod pióra Wielkiego Grafomana, jaki zawiera 12 całkiem fajnych opowiadań i jak to zwykle bywa przy zbiorach, jest mocno nierówny, choć opowiadań który mi się naprawdę nie spodobały tu w zasadzie nie ma. Jest za to parę bardzo przeciętnych, ale doceniam użyte tu koncepty.
Tytułowe opowiadanie należy do moich ulubionych (w sukurs z Sercem kamienia), a tyczy się profesji zwanej rzeźnikiem drzew, który to zajmuje się takimi osobnikami, które powodują zgon wśród ludzi. Historia jest nastrojowa i zwyczajnie świetna. Serce kamienia z kolei jest chyba najsmutniejszym aspektem tego zbioru, pozostawiając czytelnika z przerażającą świadomością o tym, co drugi człowiek jest w stanie zrobić drugiemu... Oba te opowiadania, choć różnią się motywem, przenoszą nasz w okolice cmentarzy i zaprowadzają iście grobową atmosferę.
Operacja “Jajca” przenosi nas do czasów PRL, gdzie bohater zostaje przyłączony do szpiegowania proletariackich turystów zza granicy, a którzy szukają pewnych jaj, niby do kulinarnego zastosowania. Prawda może jednak zmienić... ustrój kraju. Z kolei taki " Bunt szewców" przedstawi nam kosmitę, który żyje pośród nas i jest zbulwersowany naszymi zwyczajami, które wydają się barbarzyńskie.
Nastrojowe "Poddasze" uraczy nas smutną historią, która mimo lat nadal oddziałuje na nowego właściciela pewnego mieszkania na tytułowym strychu i nosi znamię dawnej zbrodni. Nie mogło też oczywiście zabraknąć historii o losach alternatywnej Polski, która ma co prawda rządzić na świecie, aczkolwiek do utrzymania swojej domniemanej potęgi musi się nieźle nagimnastykować, aby zachować status quo.
To nie koniec atrakcji, bo zwiedzimy pewne wykopaliska, na terenie których znajduje się coś czego nie należy wykopywać, ale archeolodzy są na tyle zdeterminowani, że mogą doprowadzić do tragedii. Zawitamy też do teatru w okresie PRL-u, gdzie można się zgubić w odrębnej rzeczywistości Końcówka oferuje nam ponownie spotkanie z doktorem Skórzewskim, który tym razem ruszy za śladami pewnej legendy powiązanej z Biblią katolicką. To odkrycie może zmienić cały świat i rzucić nieco inne światło na Księgę Rodzaju.
W obejściu pozostaje jeszcze kilka historii, ale tak jak wspomniałem średnio mi podeszły. Niemniej trzeci zbiór opowiadań wydaje mi się jak dotąd najlepszym, co może nam zaoferować ten autor.
Kolejny już zbiór opowiadań spod pióra Wielkiego Grafomana, jaki zawiera 12 całkiem fajnych opowiadań i jak to zwykle bywa przy zbiorach, jest mocno nierówny, choć opowiadań który mi się naprawdę nie spodobały tu w zasadzie nie ma. Jest za to parę bardzo przeciętnych, ale doceniam użyte tu koncepty.
Tytułowe opowiadanie należy do moich ulubionych (w sukurs z Sercem...
2022-05-31
Przeglądając zbiór w bibliotece od razu rzucił mi się w oczy biust... Nie wróć, ekstrawagancka i odważna okładka. Żeby nie było. I takim sposobem pierwsza część tego projektu trafiła w moje ręce.
Lubię antologie. Kiedyś zaczytywałem się w pozycjach Pilipiuka, które nadal uważam za coś wybitnego. Wiem też jak dużą rolę odgrywa kilka pierwszych opowiadań lub wręcz pierwsze, które definiuje podejście czytelnika do całości. Czasami nawet odtrąca od dalszej lektury. I bardzo się zdziwiłem jak dobre są przedstawiane tutaj historie.
Równie ważna jest tutaj tematyka, a ta nie jest licha. Motywy anielskie, którym z reguły towarzyszą siły piekielne. Przyznam, że już sam klimatyczny wstęp napisany przez śp. Panią Kossakowską robi wrażenie. Zresztą po jej cyklu rozpoczętym od "Siewcy Wiatru" nie spodziewałem się tu nikogo innego, jak ją.
Laur pierwszeństwa przypadł opowieści Pana Komudy, która przenosi nas średniowiecznej Francji, jakiś czas po rzezi Katarów w Montsegur. Bohaterem jest poeta-rzezimieszek, który cudem unika stryczka, ale ląduje sam w butach pomocnika kata. Wtedy też jest zmuszony do brania udziału w dziwnych torturach, których tajemnicę spróbuje rozwiązać na własną rękę. Całość jest napisana sprawne, zresztą miałem już styczność z innymi pozycjami autora, więc wiem na co go stać. Na dużo.
Potem mamy już nieco słabsze opowiadanie ze stajni Adama Przechrzty, choć trzeba przyznać, że i ono ma dobry poziom. Tutaj cofniemy się jeszcze bardziej w czasie, lądują w Starożytnym Rzymie, w środek całkiem zgrabnej intrygi, a towarzyszyć będziemy pewnej ekspedycji na chwałę cezara. Całkiem fajnie rozpisane, tylko to zakończenie nieco za trywialne. Jakby go nie było de facto.
Dębski to jeden z moich faworytów, gdzie wcześniej absolutnie nie miałem kontaktu z autorem. Niemniej jego historia jest dynamiczna, arcyciekawa, mimo że miejscami czuć jest pewną wtórność. Na Ziemi pojawia się Anioł i Diabeł, który mają wspólny cel: odnaleźć nowego Mesjasza. I to poczucie, że dużo bardziej kibicujesz tej złej stronie...
Białołęcka to z kolei chyba najśmieszniejsze opowiadanie, o dwóch dawnych bożkach, które ruszają zaszaleć w współczesnym Gdańsku w ciele losowych ludzi. Natomiast opowiadanie Urbanowicz mimo mocnej tematyki, dotyczącej rzezi na Wołyniu, okazało się najbardziej rozczarowujące.
Kochański i jego laleczka była średniakiem, choć nie ukrywam, że motyw z czarnym punktem jest interesujący. Wroński również się nie popisał, ukazując nam żywot pewnego Żyda, który miał słabość do dwójki sukkubów. To chyba najbardziej nasycone erotyzmem opowiadanie w tym tomie.
Piekara zaś popisał się całkiem nieźle, wysyłając grupę najemników do Piekła. Tego Piekła. Zwrot akcji jest tutaj naprawdę zaskakujący, choć osobiście oczekiwałem innego kierunku akcji. Niemniej spełnia swoją rolę. Sędzikowska też zaprezentowała całkiem fajny koncept. Mamy Anioły Stróże, mamy Łowców i tych, którzy uciekają z czeluści, aby kryć się w ciałach ludzi i za ich pomocą czynić zło. Czytało mi się to naprawdę dobrze.
Ostatnie dwa opowiadania należą do Kozaka oraz Bochińskiego. Historia Pani Magdaleny jednak mnie zbytnio nie porwała. Mamy osobę, która podróżuje w samolotach, aby pilnować porządku w powietrzu, ale jest jedno małe ale... Jakie? Trzeba to odkryć, choć opowieść mało mi podeszła. Za to końcówka jest naprawdę fajna. "Bardzo Zły" to chyba moje top w tym zbiorze (obok "W odcieniach szarości" , gdzie akcja przenosi czytelnika do współczesnej Warszawy, a konkretnie Pragi. Tu pewien policjant zleca mocno nietuzinkowej kobiecie ze specjalnymi zdolnościami, znalezienie pewnego mordercy...
Antologie bywają różne, ale ten zbiór zaskakująco trzyma poziom we wszystkich historiach, nawet jeżeli część z nich jest mniej angażująca. Z pewnością sięgnę po drugi tom. (Patrząc na średnią, mam wrażenie że ta pozycja została nieco ukrzywdzona...)
Przeglądając zbiór w bibliotece od razu rzucił mi się w oczy biust... Nie wróć, ekstrawagancka i odważna okładka. Żeby nie było. I takim sposobem pierwsza część tego projektu trafiła w moje ręce.
Lubię antologie. Kiedyś zaczytywałem się w pozycjach Pilipiuka, które nadal uważam za coś wybitnego. Wiem też jak dużą rolę odgrywa kilka pierwszych opowiadań lub wręcz pierwsze,...
2022-02-24
Wiedźmin w wersji komiksowej to coś po czym spodziewałem się tylko złego... A tu się okazuje, że "Córka płomienia" to całkiem fajny akcyjniak z tajemnicą w tle.
Geralt dostaje zlecenie na zbadanie pewnej sprawy. Ktoś nawiedza pewną córkę bogatego jegomościa, po nocy, ale omijając zabezpieczenia i straże niczym był niewidzialny. Pada podejrzenie, że może działa tu jakaś siła nieczysta. Rzeczywistość okazuje się już inna, dosyć przewrotna, a w skutek zbiegu wydarzeń wiedźmin ląduje w Ofirze... Gdzie ma konkretny problem, bo kiedyś zabił żabę, która okazała się zaklętym księciem. Tego kraju.
Niemniej wiedźmin ma szczęście i podejmuje się na miejscu kolejnego zadania, które prowadzi go w najbliższe otoczenie władcy. W tle klątwy, dżinny i pokraczne stwory. Jest trochę humoru, całkiem ładna kreska, która bardzo pomaga w uzyskaniu odpowiedniego klimatu. Niemniej Geraltowi zdarzają się błędy, a historia zdaje się mieć miejsce po wydarzeniach z Serce z Kamienia, co trochę mi psuje chronologię tego świata.
Nikt tu też nie ukrywa, że jest to taki dodatek, który pełni rolę "testera" przed zakupem właściwego produktu. Coś co dodaje się za darmo do produktu AAA. Fabularnie też miejscami jest mocno przewidywalnie, ale udział pewnego przyjaciela Geralta nieco pomaga w odbiorze całości.
Wiedźmin w wersji komiksowej to coś po czym spodziewałem się tylko złego... A tu się okazuje, że "Córka płomienia" to całkiem fajny akcyjniak z tajemnicą w tle.
Geralt dostaje zlecenie na zbadanie pewnej sprawy. Ktoś nawiedza pewną córkę bogatego jegomościa, po nocy, ale omijając zabezpieczenia i straże niczym był niewidzialny. Pada podejrzenie, że może działa tu jakaś...
2022-02-18
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie lepiej. Giną dzieci, to i rośnie panika. Kto uwierzy dziecku, które widziało potwora na miejscu jednej z kaźni?
I tu pojawia się ona. Erica Slaughter, pewna siebie blondynka, która chodzi wszędzie z małą pluszową zabawką, przypominającą ośmiorniczkę. Jest łowczynią. Poluje na wszelkie monstra i jest w tym świetna. Zaczyna się polowanie...
A wraz z nim masa klimatu, który wylewa się ze stron komiksu. Komiks Tyniona IV nie jest może czym oryginalnym, ale jest zgrany tak, że chcemy poznać lore tego świata. A ten jest szalenie ciekawy i niepokojący. W końcu tu ofiarami są najsłabsi i bezbronni. Jednocześnie Werther Dell'Edera szkicujący opowieść nie szczędzi nam makabry. Jak dzieci giną to latają kończyny. Jest krwiście, brudno i niepokojąco.
Autorowi skutecznie udaje się zaangażować mnie na tyle, że chce wiedzieć kto stoi za Eriką? Co z tą jej nawiedzoną maskotką? Jaki będzie ciąg dalszy, bo ewidentnie będzie. Co z tym scyzorykiem, który umożliwia widzenie potworów dorosłym osobom? Zwarta akcja, piękna kreska i to coś, co gwarantuje maksymalną uwagę na te pół godziny...
Krótko i chciało by się więcej, a nie często tak mam. To ta pozycja, którą będę miał z pewnością na półce, bo w ramach oszczędności aktualizuję sobie listę z Bonito, wyrzucając te pozycje, które przeczytałem w oparciu o pobliską, dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Tą muszę mieć. Wystarczająca rekomendacja?
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie...
2022-02-22
Mój kolejny Constantine w ciągu ostatnich tygodni i tom, który nie odstaje wysokim poziomem od poprzednich, mimo kontrowersji jakie ostatnio pojawiły się wokół autora.
Znaczna część tego zbioru zajmuje przede wszystkich jedna historia. Znajoma Johna zostaje brutalnie, wręcz bestialsko zamordowana. Mimo, że magik widział ją ostatni raz bardzo dawno temu, to postanawia zaangażować się w sprawę. Warren mimo, że wtłącza sporą dozę okultyzmu, to wraca na stare tory ku realizmowi, bowiem w szóstym tomie nie uświadczymy wielu ponad naturalnych wydarzeń. Mimo to nie będzie na co narzekać.
Tak też mimo, że to opowieść, która prowadzi Constantine'a na trop kochanka ofiary, który robi sobie z niej coś w rodzaju świętej do gwałtu, to opowieść snuta przez Johna, jako narratora, skupia się w głównie na Londynie, jako miejscu-katalizatorze. To miasto jest tu brudne, straszne, niebezpieczne. John jest tylko trybikiem, który wie jak podchodzić do tematu. Smutna opowieść, ale z relatywnie szczęśliwym zakończeniem.
Potem mamy kilka opowiadań, luźno że sobą powiązanych. Mamy pewien niepokojący pokój, gdzie morderca dokonywał już od lat swoich haniebnych czynów. Takie coś musi odcisnąć miejsce na tym... Miejscu? Jest też "oda" do byłych Constantine'a czy spowiedź pewnego zbrodniarza wojennego. Mamy też w końcu kołyskę, która ma więzić w sobie nie-martwy płód samego Antychrysta.
Mamy też dosyć słynny one-shot, który sprawił, że Ellis zakończył współpracę z DC, bo wydawnictwo nie chciało go wydać, zwłaszcza że w między czasie doszło do maskary w jednej z amerykańskich szkół. Jak łatwo się domyślić, tematyka tej historii jest powiązana z zabójstwami w placówkach wychowawczych, dokonanymi przez dzieci. Mocny temat, aktualny. Pozostawiający rany, ale też pozwalający trzeźwo patrzeć na to co się dzieje.
Ellis niczym nie ustępuje Ennisowi jeżeli chodzi o makabrę, choć trzeba przyznać że wirtuozeria tego drugiego autora robi większe wrażenie, być może też z faktu, że Garth dłużej pracował nad marką. Niemniej mimo swojego krótkiego występu autor odcisnął swoje piętno na postaci, równie ważne, jak te innych autorów.
PS. Jeżeli chodzi o kreskę to miałem zastrzeżenie tylko w jednym zeszytów, bo sporo odstaje od reszty. Ale okładki wynagradzają to uchybienie. Są boskie.
Mój kolejny Constantine w ciągu ostatnich tygodni i tom, który nie odstaje wysokim poziomem od poprzednich, mimo kontrowersji jakie ostatnio pojawiły się wokół autora.
Znaczna część tego zbioru zajmuje przede wszystkich jedna historia. Znajoma Johna zostaje brutalnie, wręcz bestialsko zamordowana. Mimo, że magik widział ją ostatni raz bardzo dawno temu, to postanawia...
2022-02-25
Tytuł legenda, który przeczytałem dopiero teraz. Pewnie, jakbym był młodszy to zrobiłby na mnie znacznie większe wrażenie, bo mamy tu i przerysowaną przemoc, okraszoną jednocześnie sporą dawką humoru, niestety różnych lotów.
Na Portret bękarta składają się w sumie trzy historie o różnej długości, które już zostały wydane w Polsce jakiś czas temu, ale jeszcze nie w takim kroju. Pierwszy i najlepszy kawałek o nazwie "Ostatni Czarnianin" pozwala nam przyjrzeć się kolejnemu zleceniu Ważniaka, który polega na dostarczeniu pewnej osoby w pewne miejsce. Okazuje się jednak, że eskortowana osoba to jego dawna nauczycielka i jedna z mieszkanek nieistniejącej już Czarni. Dobija to bardzo mocno Lobo, bo chciałby ją ubić, ale zawsze dotrzymuje danego słowa. Kłopot w tym, że w całą kabałę wplątuje się sporo frakcji i wyjście zwycięsko z powierzonej misji może nie być możliwe...
Lobo to specyficzny antybohater, któremu jednak się kibicuje, bo to postać rodem z filmów lat 80. XX wieku. Czyli jest przerysowany w charakterze i wyglądzie napakowanego byczka rzucającymi one-linerami na prawo i lewo, w akompaniamencie wystrzałów i wybuchów. W dodatku mamy przy tej historii naprawdę zabawne dodatki, które mają pogłębić wczuwkę w tytuł.
Kolejny tytuł jest dosyć szczególny. "Lobo powraca" to dla bohatera spory orzech do zgryzienia. Nie dosyć, że daje się wmanewrować w pułapkę, to trafia w zaświaty po tym jak broń przerywa go na pół. Tyle, że w niebie go nie chcą, w piekle też nie. Pozostaje zatem reinkarnacja i spora doza humoru, jaką prezentuje Giffen wraz z Grantem. Na końcu mamy jeszcze króciutkie "Paramilitarne święta specjalne", gdzie Lobo dostaje zlecenie od zajączka wielkanocnego na samego św. Mikołaja. Nawet sobie nie wyobrażacie do czego to doprowadzi...
Całości towarzyszy bardzo dobra kreska, na której czuć co prawda miejscami ząb czasu, ale w większości nadal robi wrażenie. Wygląda bohatera budzi respekt i zachwyt. Makabra jaką nam serwują autorzy też jest zadziwiająco szczegółowa, co sprawia że śledziłem te kadry z należytą uwagą. Niemniej Lobo się zestarzał, a historia, mimo że zabawna, to w większości przypadków, jest tutaj pretekstowa i służy tylko rzezi.
Są tacy, których taka bezpardonowa młócka zachwyci, mi jednak przydało by się tu coś więcej, niż szereg gagów. Doceniam kunszt rysownika i humor, ale nie stoi za tym nic więcej. Niemniej jeżeli jesteście ciekawi postaci to ten tom jest żelazną pozycją w dążeniu do poznania kim jest Lobo.
Tytuł legenda, który przeczytałem dopiero teraz. Pewnie, jakbym był młodszy to zrobiłby na mnie znacznie większe wrażenie, bo mamy tu i przerysowaną przemoc, okraszoną jednocześnie sporą dawką humoru, niestety różnych lotów.
Na Portret bękarta składają się w sumie trzy historie o różnej długości, które już zostały wydane w Polsce jakiś czas temu, ale jeszcze nie w takim...
2022-02-16
Trzeci już i finałowy zbiór prac Garta Ennisa nad serią Hellblazer, który zawiera zeszyty: #72-83 oraz #129-133 plus Heartland plus mały dodatek w postaci Vertigo Winter's Edge #2. I to nadal fenomenalny zbiór, ale jednak nie ma tego pazura i miodności co tom drugi. Niemniej jest to nadal żelazna pozycja dla fanów tej postaci, bo Constantine namiesza tu jak zwykle w swoim stylu.
A jest tego naprawdę dużo. Na prawie 550 stronach autor upchnął masę historii, to mniejszych to większych, kończąc rozpoczęte przez siebie wątki jak na niego przystało. Jest krwiście, jest soczyście, to komiks zdecydowanie dla dorosłego odbiorcy, zresztą jak cała seria.
Po fiasku związku z Kit, John upadł i stoczył się do rynsztoka. Dosłownie. Pewne wydarzenia spowodowały jednak, że zawalczył o siebie. Mając po dziurki w nosie swoją okolicę, udaje się samolotem do Ameryki. Trafia do Nowego Jorku, gdzie zostaje przywitany iście królewsko przez samego Papę Midnite'a, który prowadzi tutaj własną gierkę. W tle motyw wędrówki, a przybocznym Johna będzie sam śp. prezydent Kennedy. Początek jest dobry, ale lepsze jeszcze przed nami.
Potem mamy ponowne nadejście Szatan i jego finalna volta, która ma na celu odebrać Contantine'owi wszystko na czym mu zależy. Więc ponownie znajomi Johna padają jak muchy, przypominając, czemu nie warto się z nim zadawać. Historia jest przewrotna i kończy się nieźle, ale wolałem chyba Diabła na etapie przygotowań. Nie musiał tam aż tak dogłębnie opisywać intrygi. I zdecydowanie nie oszalałbym od jego spowiedzi...
Potem mamy bardzo dużo treści byłej Johna, Kit. I jest to najsłabszy fragment całego zbioru. Ja tu czekam na tytułową postać, a Garth serwuje mi jakąś laskę, która ma problemy ze sobą. Widzimy jej przeszłość, gdzie sytuacja w rodzinie nie była dobra oraz teraźniejszość, gdzie potrafi nawet o mały włos co puścić się z chłopakiem siostry. Jest to napisane stylem autora, ale psuje mi tempo tomu.
Problemy Chasa to jak dla mnie też nieco zbędny fragment, gdzie przyboczny głównej postaci opowiadają jedną z historii o Constantinie, a która jest zupełnie bez puenty. I do teraz nie jestem pewny, czy to aby nie celowy zabieg...
Końcówka to wreszcie czysty Hellblazer, czyli heca z demonem w ciele martwego dziecka, którego spętał sam domorosły magik. Co oczywiście mogło pójść źle? A wszystko. Demon pozostawiony w ciele dziecka ma własny plan, nawet próbując sprowadzić na świat taką swoją wersję piekielnego mesjasza. Na tle wcześniejszych, nieco zanudzających fragmentów, ten jest boski. Nawet jeżeli dotyczy demonów. Hm...
Dillon. Rysownik do którego mam ambiwalentne odczucia (tak jak do Romity Jr.), który potrafił rysować na jedno kopytu, tu prezentuje się wyśmienicie. Zresztą nie tylko on, bo bodajże Higgins też robi swoje naprawdę dobrze, choć niekiedy wygląd postacie budzi wątpliwości. Coś się kończy, coś się zaczyna. Trzy tomy Hellblazera spod pióra Ennisa to cała masa konkretnej historii, która uczyniła postać taką jaka jest. Jedna z tych pozycji w świecie komiksu, która powinna być przeczytana przez każdego entuzjastę tej odnogi kultury. Miodzio.
Trzeci już i finałowy zbiór prac Garta Ennisa nad serią Hellblazer, który zawiera zeszyty: #72-83 oraz #129-133 plus Heartland plus mały dodatek w postaci Vertigo Winter's Edge #2. I to nadal fenomenalny zbiór, ale jednak nie ma tego pazura i miodności co tom drugi. Niemniej jest to nadal żelazna pozycja dla fanów tej postaci, bo Constantine namiesza tu jak zwykle w swoim...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-15
Drugi tom interpretacji Constantine'a przez Gartha Ennisa i strzał w dziesiątkę. Widać było, że autor potrafi "obchodzić się" z postacią, ale się jeszcze dociera. Tutaj już nie było takiego problemu. Na przeszło 450 stronach mamy zbiór od 57 po 71 numer tej najdłuższej serii spod szyldu Vertigo plus opowiadanie Tainted Love.
John znalazł sobie miłość i nie. To nie Zatanna, a swojska Kit. Pamiętajcie, że pierwsza seria Hellblazer jest skierowana bardziej ku "realizmowi" postaci i historii, pomimo faktu, iż to komiks, przez co obecność aniołów i demonów nikogo tu nie dziwi. Mamy tu naprawdę dużo dobrych historii. Diabeł, który chce się odegrać na Constantine'ie za poprzednie zagranie, ale nie spodziewa się, że wróg szykował się na od jakiegoś czasu.
A bohaterowi stuknie za momencik czterdziestka, co go przeraża i jak się okazuje, pomimo charakteru ma całkiem sporo znajomy. Świetny zeszyt, przezabawny. Zwłaszcza motyw z Swamp Thingiem. Miód. Co tu mamy jeszcze, bo lektura Hellblazera to jak otwarcie bombonierki z łakociami. Mamy tu powrót Króla Wampirów, który został banalnie rozegrany, ale cała historia. Bomba. Mamy całą drakę wokół Gabriela, który na własnej skórze odczuje co znaczy zadawać się z bohaterem.
Mamy związek anioła i demona, który jest w niesmak tym u... góry? Plus jeszcze wiele naprawdę dobrych motywów, które odpowiednio wybrzmiewają, jak chociażby motyw stoczenia się na samo dno i powrót do akcji. Strony znikają w zastraszającym tempie, czemu towarzyszy pojawienie się artysty, z którym Ennis zwiąże się na długie lata i zaowocuje to m.in. Kaznodzieją czy Punisherem. Mowa tu o zmarłym już Dillonie, którego kreska jest tutaj świetna. Ale to tylko połowa tomu, bo wcześniej strony ilustrował Simpson i także dawał radę.
Jedna z najlepszych pozycji komiksowych na rynku, którą nie wypada, a trzeba mieć. Plus te okładki. Mistrzostwo świata.
Drugi tom interpretacji Constantine'a przez Gartha Ennisa i strzał w dziesiątkę. Widać było, że autor potrafi "obchodzić się" z postacią, ale się jeszcze dociera. Tutaj już nie było takiego problemu. Na przeszło 450 stronach mamy zbiór od 57 po 71 numer tej najdłuższej serii spod szyldu Vertigo plus opowiadanie Tainted Love.
John znalazł sobie miłość i nie. To nie Zatanna,...
"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.
Deadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci. Teraz jednak jego zwichrowany umysł miał odkryć prawdę. Za śmierć rodziców Wade ma odpowiadać nie kto inny jak Sabretooth. Szkopuł w tym, że przeciwnik zna całą prawdę, a że zmienił też podejście do życia (vide Original Sin) to postanawia zachować pewne fakty dla siebie, aby nie pognębić postać.
Jest to o tyle problematyczne, że prowadzi całość do serii efektownych bójek, ale też całkiem niezłych dialogów, które dają frajdę. Są tu oczywiście żarty typowe dla tej serii, ale są jakby stonowane i wybrane bardziej w punkt. Sprawia to, że mój odbiór historii jest pozytywny i średnia kontynuacja przygód Deadpoola w 2099 roku nie zaciera moich pozytywnych odczuć (to tylko jeden zeszyt).
Duggan bez Posehna jest zauważalnie słabszy w prowadzeniu kontynuacji przygód Wilsona, ale i jemu zdarzają się przebłyski. Tak jest tutaj. Nie jest to innowacja, nie przeszereguje to kanonu postaci, ale da frajdę.
"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.
więcej Pokaż mimo toDeadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci....