-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać11
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać33
Biblioteczka
2023-04-10
2024-02-28
Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się spojrzy na dorobek pisarza z ostatnich kilku lat.
Fantasy + baśń + gawędziarstwo Kinga + dużo schematów = całkiem poprawna, wtórna bajka. Tym w zasadzie są "Oczy smoka".
Mamy pewne królestwo, którym rządzi w miarę sprawiedliwy król Roland. Ma dwóch synów, Petera i Thomasa. Królewska małżonka zmarła podczas narodzin najmłodszego syna, choć w całą tragedię zamieszany był czarnoksiężnik, niejaki Flagg, któremu marzy się władza absolutna na krainą. W tym celu knuje na potęgę. Udaje mu się otruć władcę i oskarżyć o ten czyn prawowitego dziedzica, Petera. Po to tylko, aby bardziej podatny na wpływu Thomas został królem, co de facto da mordercy wolną rękę do działania.
Starszy syn ląduje w wieży i akcja rozkręca się dalej w ramach klisz fabularnych. Zresztą lwią część fabuły King zdradza od razu na wejściu, pokazując nam potem drogę, która wiedzie ku tym wydarzeniom. Oraz ku pośpiesznemu, w zasadzie otwartemu zakończeniu, które pozostawia czytelnika bez uczucia satysfakcji. Zwłaszcza, że bohaterów da się lubić.
Niemniej dla fanów Kinga czeka kilka niespodzianek, zwłaszcza jeżeli wczytywali się w inne pozycje autora, który puszcza oczko i serwuje nam dużo powiązań pomiędzy niektórymi tytułami. Pozycja dla ciekawskich, tyle że nie nastawiałbym się na fajerwerki.
Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-04
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element życia codziennego. A że będzie przy okazji niepokojąco/dziwnie - to kolejna zaleta zbiorku.
A przekrój przedstawianych nam opowiadań jest naprawdę rozległy. I tak zapoznamy się z historią pewnego niewidomego chłopaka, który ma talent powiązany z graniem na instrumencie muzycznym. Pech chce, że jego muzyka zwraca uwagę umarłych, którzy chcą aby dawał im prywatne audiencje. Szkopuł w tym, że najpewniej po zakończeniu koncertowania ma mu się stać coś złego... Mamy też mnicha, który w gościnie stawi czoła pewnej istocie, która pożera ciała świeżo zmarłych osób. Mamy też wreszcie pielgrzyma, który napotka istoty, które w nocy rozdzielają się na dwie części i po okolicy lewitują tylko głowy, które planują jego pożarcie...
Hearn pokazuje też, że zaśniecie w nieodpowiednim miejscu może też być nieprzyjemne. Czy można poślubić drzewo? Albo że warto trzymać język za zębami i nie opowiadać nikomu o tym, że spotkało się dziwną lodową istotę, która ostrzega oszczędzonego o konsekwencjach swojego gadatliwego języka. W wierzeniach azjatyckich, z wyszczególnieniem Japonii, bardzo ważnym elementem są klątwy, które powstają w skutek silnych emocji przed zgonem. I można je zogniskować na kimś żywym (inspiracja: Grudge - klątwa?). Co jak się okazuje jednak można fortelem obejść...
To tylko część poruszanych tu kwestii, które dają możliwość zajrzenia na moment w fascynujący świat Azji, jednak to nadal punkt widzenia człowieka Zachodu i z miłą chęcią sięgnę po jakieś opisy rodowitych Japończyków, bo smaczków i ciar na plecach będzie jeszcze więcej. Niemniej Hearn był pierwszy w przekładzie i wypada tylko pokłonić głowę za tę pracę.
Jedyne co mi się nie podoba to fakt, że mniej więcej od 3/4 książki dostajemy eseje na temat motyli, komarów czy mrówek. Dla innych duża ciekawostka, jak dla mnie zbędny dodatek, który można byłoby poszerzyć o jeszcze więcej smaczków z folkloru japońskiego, czy dać więcej rycin, które stanowią rzadki, ale fajny dodatek, pokazujący jak Japończycy wyobrażali sobie pewne rzeczy.
A i gdybym to musiał kupić za cenę okładkową - to bym się wkurzył. Nie ma w tej książce nic, co usprawiedliwia te 49 zł, tym bardziej że za tożsamą cenę mamy sporo obszerniejszych pozycji, traktujących o naszych lokalnych wierzeniach (choć i jest kilka 'szczuplejszych'...).
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-08
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę Felmet, przejmuje władzę. Do pełni szczęścia trzeba tylko wyeliminować jeszcze jeden szczegół.
Dziecko, któremu pisana jest korona, ale życie małego jest zagrożone. Na szczęście malec trafia za kaprysem losu w ręce trzech specyficznych wiedźm, w tym jedna z nich to TA babcia Waetherwax, więc na pewno będzie śmiesznie. Do kanonu świetnych postaci dochodzą tu też niania Ogg i kot Greebo. Możecie też liczyć, że ikoniczny Śmierć też tu zaliczy występ gościnny.
Trzy wiedźmy mają plan na uratowanie królestwa, ale nie mogą się tak wprost zaangażować. Przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy. Zauważywszy wędrowny teatr zostawiają dziecko w rękach tutejszego dyrektora, a koronę chowają do skrzyni. Tak zaczyna się ta legenda, przy której miejscami można śmiać się do rozpuku.
Sir Terry to klasa sama w sobie. To unikat na skalę światową, w brytyjskim wydaniu. I przy tym jest uniwersalny, za każdym razem swoją opowieścią komentując jakąś materię. Postaci są zarysowane fantastycznie i nie mam żadnego punktu do którego mógłbym się przyczepić. Jedna z tych lektur, które wypada mieć na półce.
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę...
2023-08-01
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak wiemy już z "Równoumagicznienia" ósmy syn zwykłego niemagicznego człowieka zostaje magiem. Co się dzieje, gdy mag spłodzi osiem dzieci? Rodzi się czarodziciel. Istota, która jest magią. Która kreuje magię. Która zmieni cały dotychczasowy świat magiczny.
Tylko co na to magowie, którzy już przyzwyczaili się do pewnej maniery i roli społecznej. Teraz dostaną moce, które potrafią zawrócić w głowie. Cena: uznać przybyłe dziecko za rektora placówki. Nikt, nie jest w stanie powstrzymać chłopaka. Coin rządzi. W towarzystwie laski, która wydaje się żyć... Zaczyna się zamęt i kłopoty.
A tam gdzie kłopoty, tam i Rincewind, który wpada z rynny pod parapet. Aby uznać czarodziciela za rektora należy go "ukoronować". Szkopuł w tym, że kapelusz, jaki ma być użyty do tej ceremonii, ma własne plany. Nowa przygoda, nowe postacie, takie jak Conena, barbarzyńska fryzjerka czy Nijel Niszczyciel, który nadal nosi wełniane majty. No i jest Bagaż, który ma sugestywne spojrzenie (nie pytajcie).
Pratchett ma unikalny styl, którego próżno szukać gdziekolwiek. Żarty są świetne, choć historia jest w sumie prosta, ale być może to stanowi o sile dzieł zmarłego autora. Dla mnie to świetna okazja, aby poprawić sobie humor, bo książki na trudniejsze dni są jak panaceum na ból głowy.
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak...
2023-10-06
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka daje wiele okazji do tego, żeby sobie prychnąć, kiedy leży się w kącie, co daje możliwość do nieświadomego kopiowania zachowania pewnej postaci z opowieści przez moją narzeczoną... (która próbuje się domyślić, co to spowodowało [nie daj Boże, ona] i świdruje mnie wzrokiem, myśląc że te głupkowate uśmiechy czegoś dowodzą, po czym zauważa, że coś czytam i się uspokaja [swoją drogą można cisnąc z kogoś bekę, trzymając książkę i ludzie pomyślą podobnie. Fantastyczne, zwłaszcza, że chroni przed `śliwką` pod okiem] - z drugiej strony bez książki taki uśmiech to broń obosieczna, zwłaszcza kiedy pojawi się wskutek zdarzenia sytuacyjnego, kiedy pamięć zadziała wreszcie jak należy i przywoła coś ze swoich głębin, taki fragment zapamiętanej opowieści i ludzie Ci się przyglądają, analizując czy ma się wszystkie klepki na miejscu...).
Pratchett miał dar ironicznego rozkładania wszelakich aspektów ludzkiego życia, takich jak funkcjonowanie społeczeństwa, mechanizmy psychologii, polityki, religii czy kultury (tu wstaw inną dowolną materię) na czynniki pierwsze, często obrazując je w nieco karykaturalny, odwrócony sposób. Ale funkcjonuje to tak, że dorosły czytelnik łatwo potrafi wyłapać takie niuanse, odniesienia, rozważania czy szpileczki wbite tu i ówdzie, pod w gruncie rzeczy uniwersalną historią, łatwą do przyswojenia nawet przez nieco młodszych czytelników. Problem jest tylko taki, że jest to subiektywne (jak każda twórczość, która coś wyraża) i nie zawsze trafia do każdego odbiorcy.
Esk od maleńkości pisano coś wielkiego. Jest ósma córką ósmego syna i zostaje wybrana przez umierającego maga, na jego następcę. Szkopuł w tym, że mag nie ma wyboru i dokonuje pewnego precedensu, przekazując swoją laskę kobiecie. Bo w tym świecie nie ma magów-kobiet. Są tylko faceci i ich skostniałe tradycje. Mamy zatem młodą, dojrzewającą dziewczynkę i jej cudaczną, ale cudowną opiekunkę, Babcie konta magiczny patriarchat. Plus wspomnianą magiczną laskę, która pełni rolę kufra z poprzednich dwóch historii z tego świata. Laska ma wywalone na nierówności w ramach płci i wspomaga wybraną w swoich dążeniach. Na różne sposoby.
W tle cały zalew absurdu oraz podbudowa świata na potrzeby dalszych historii. Dlatego też Równoumagicznienie traktuję jako udany produkt rzemieślniczy, który służy czemuś. Tu temat równouprawnienia płci, w tle zmieniając pewne uprzedzenia, wynikające z tradycji. Kozy. Ankh-Morpork. Magia. Czarownice. Niewidoczny Uniwersytet. Bibliotekarz-orangutan. Nieco więcej na temat prawideł rządzących światem Dysku. I ta lekkość pióra, której można tylko pozazdrościć. To też idealne miejsce na rozpoczęcie przygody z całą serią. A będzie tylko lepiej.
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka...
2023-09-12
Pojawienie się 'Chąśby' dla czytelników Kasi Puzyńskiej nie powinno być wielkim zaskoczeniem. W końcu autorka już w swojej sztandarowej serii o Lipowie często sięgała po jakieś słowiańskie wtręty, czy to w 'Utopcach' czy 'Rodzanicach', które miałem okazję niedawno przeczytać. Takie ciągoty w kierunku tej tematyki musiały czymś zaowocować.
I tak cofamy się te setki lat temu, do bliżej nieokreślonej, raczej wczesnośredniowiecznej wschodniej Europy, gdzie to teren nieistniejącej jeszcze Polski pokryty jest pradawnymi borami i niezdobytymi puszczami, które zamieszkują istoty z wierzeń słowiańskich. Jednocześnie mamy tu gród i jego okolice, w których ludzie muszą sobie radzić w życiu, polując, łowiąc ryby, uprawiając rolę czy prać się po karkach z innymi watażkami.
Jednocześnie, gdy ktoś chce pójść do lasu to musi uważać, aby nie rozgniewać leszego, który chroni tą połać zieleni. Przechodząc się przy jeziorze trzeba uważać, aby nie dać się wciągnąć po wodę przez jakiegoś utopca lub rusałkę. W dodatku bogowie są tu jak najbardziej realni i chadzają po świecie, a bywają kapryśni. Mamy tu też naszą wersję czarodzieja. Swojski klimacik wylewa się ze stron nowej serii autorki, która pokusiła się nawet o wątek kryminalny. Ginie karczmarka, a sprawcą tej zbrodni jawi się oczywiście jej mąż i jednocześnie jeden z bohaterów, Strzebor.
Młody chłopak musi uciekać, bo to świat w którym najpierw wieszają, a potem pytają. Jest to jego jedyna szansa na dowiedzenie swojej niewinności. Z drugiej strony mamy Zamira, lokalnego kata, który lata młodości ma za sobą, ale nie pogardzi odpowiednią ilością złota. Lokalny możnowładca zleca mu kilka zadań, w tym odnalezienie artefaktu, jako skradziono ze świątyni, a który został tutejszym ludom podarowany przez boga Jarowita. A bóstwo to nie należy do najłagodniejszych, więc zniknięcie tarczy potraktowane będzie jako afront, bo lokalsi nie zdołali upilnować świętości, więc nie będą godni jego przychylności.
Jest też jeszcze Mora, dziewczyna, która wydaje się być jakąś córką możnego watażki, a skrywa kilka ponurych niespodzianek. Fabuła toczy się całkiem sprawnie, choć tu mi się pojawił pierwszy zgrzyt. Podział na gawędy i 'drabinki', które są odnośnikami do 'anegdot'. Podręcznikowe wyjaśnienie znaczenia anegdoty nie ma tutaj zwyczajowego zastosowania, bo są to zwyczajnie części fabuły, które zadziały się jakiś czas temu i mają nam tłumaczyć pewne motywy działań postaci, ważne wydarzenia, które działy się w czasie obok głównego wątku, etc.
Takie skakanie po książce, z jednego punktu do drugiego jako nowalijka z początku jest nawet zabawne, ale autorka zrobiła z tego rutynę, która rozprasza nieco czytelnika. Finalnie troszeczkę zniechęca to do lektury, zwłaszcza, że nie widzę powodu, aby te fragmenty nie były wplecione w ciąg historii, zwłaszcza, że w sadze o Lipowie autorka robiła to nagminnie. Dziwny wybór. Niemniej historia jest na tyle interesująca, że prze się dalej.
Intryga się zagęszcza, serwując nam szereg atrakcji, ale troszeczkę szkoda, że pewne wątki zostały poprowadzone nieco po macoszemu. Sprawia to, że tak średnio zależało mi na losach postaci, bo pewne ich decyzję czy uczucia są dla mnie mało przekonywujące. Nie wierzę w to co napiszę, (bo w sadze o Lipowie czasami można popsioczyć na temat lania wody), tak tutaj ewidentnie książka zyskała by jeżeli była by nieco dłuższa i postacie miały by więcej miejsca, aby rozbudować ich charaktery. Bo takowe są bardzo schematyczne. Choć ich motywacja są bardzo jasne, co na plus.
Troszkę wadzi mi zakończenie, które stosuje pewien zabieg, jaki niby sygnalizowano, ale jednak nie. Daje nam to otwartą końcówkę, bezpłciową, która nie dostarcza na domiar złego satysfakcji. Niemniej jako początek serii uznaję to za w miarę udany eksperyment, który może z czasem nabierze rumieńców. Warto temu dać szansę i przenieść się do okresu życia naszych prapradziadów.
PS I. By the way, gród a grodzisko to dwa odmienne określenia, bo to drugie to współczesna pozostałość po tym pierwszym. Taka mała nieścisłość, a jednak wskazuje chyba na mały pośpiech lub/i za słaby research w procesie tworzenia tytułu.
PS II. W audiobooku słychać Leszka Lichotę. Będę lekko stronniczy i powiem, że uwielbiam prace tego gościa, co dla mnie sprawia, że winduje ocenę do maksimum. Tyle, że tu daję opinię o książce, a to materia nieco słabsza w tym przypadku.
Pojawienie się 'Chąśby' dla czytelników Kasi Puzyńskiej nie powinno być wielkim zaskoczeniem. W końcu autorka już w swojej sztandarowej serii o Lipowie często sięgała po jakieś słowiańskie wtręty, czy to w 'Utopcach' czy 'Rodzanicach', które miałem okazję niedawno przeczytać. Takie ciągoty w kierunku tej tematyki musiały czymś zaowocować.
I tak cofamy się te setki lat...
2023-09-06
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie zróżnicowane. Zwłaszcza, że właścicielką jest nieumarła, która leczy wszelkie rodzaje zwierząt, w tym te magiczne. Aż tu pewnego dnia na ogłoszenie pracy odpowiada Florka Kuna i tak zaczyna się ta przygoda. Może liczyć na pomoc innego technika, swoją drogą fauna i naprawdę niespotykane atrakcje w pracy. Też niebezpieczne.
W lasach zauważono ostatnio jednorożca, nad jeziorem latają rusałkopodobne stworki, których pył zagraża zwyczajnym zwierzakom, a gdzieś ze skarpy łypie mantykora. Na brak wrażeń tu nie można narzekać, szkoda tylko że w książce nie ma jakiegoś głównego wątku przewodniego, bo nie jest to też zbiór opowiadań. Całość ma prostą budowę, proste rozwiązania i minimalnie rozpisanych bohaterów, także liczę że w kontynuacji będzie to poszerzone.
Takie liźniecie po skorupce, a środek wydaje się być niezwykle smakowity. A tu następuje koniec i jest w dodatku taki sobie. Oby autorka pociągnęła temat dalej, bo całość ma odczuwalny potencjał. Ten tytuł uznaje za bardziej rozbudowany prolog.
Ps. Ja wiem, że to fantasy, ale zaraz na początku dochodzi do wypadku, który daje takie, a nie inne konsekwencje. Nie wyobrażam sobie, że ktoś w Polsce nie poszedłby w takim przypadku do sądu pracy, aby uzyskać odszkodowanie, a potem na rentę. A tu sprawa spływa po wszystkich jak woda po bobrze...
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie...
2023-10-03
Pierwsza część historii mieszkańców Wilczej Doliny trafiła do mnie niejako z polecenia znajomej, która była prawdziwie zachwycona tą pozycją. Niestety nie jestem w stanie podzielić tego entuzjazmu, może dlatego, że z tematyką wierzeń słowińskich jestem za pan brat i nic co tu przeczytałem, nie było dla mnie nowością. Za to jest tu kilka ciekawych wątków, które autorka przekształciła na swoje potrzeby i wyszło to bardzo naturalnie.
Centralną postacią w tym kotle jest niejaka Venda. Dziewczę, której pisane jest objęcie roli opiekuna po przybrany ojcu, który takową rolę już spełnia. To taki typ strażnika, który ma zwalczać zagrożenia ze strony istot ze słowiańskiej mitologii. Wampiry, wilkołaki, mamuny, wiły, rusałki i wszelkie licho. Jest też pewne proroctwo, które zaczyna się wypełniać na oczach mieszkańców doliny.
W takich okolicznościach w te rejony wraca niejaki DaWern, Wilkar. Istota, która jest się w stanie zamienić w wilka i ma przy tym zachowaną wolę, w przeciwieństwie do takiego wilkołaka. Stare obrządki, bajdy i dziwy. Tego jest tu w bród. Będzie też okazja zapleść wianek i rzucić go do wody, aby wyłowił go przystojny chłopak, który będzie w taki sposób wybrany na małżonka. Dzięki takimi aspektom całość wydaje się bardzo swojska.
Niemniej są też fragmenty, które wieją... tandetą? Sztandarowy przykład to wątek miłosny pomiędzy dwójką bohaterów, który wydaje się być spełnionym marzeniem nastolatka, a nawet w tym zakresie jest nad wyraz mało "angażujące". Już nie mówiąc o panience, która oddaje się... zmarłym. Wątek Vandy jako opiekunki też wydaje się być potraktowany po macoszemu. Dziewczę zadaje mało istotnych pytań, często będą tak naiwną, że zęby bolą. Większość rzeczy przyjmuje na klatę i nie ma do nich zastrzeżeń, bo tak musi być.
Wygrywa na tym kreacja krainy, która aż kipi od wszelakiej maści potworków. Ostatnio czytałem coś w podobnej tematyce, bodajże "Chąśbę" Puzyńskiej i są tu elementy wspólne, choć omawiany tom postawiłbym nieco wyżej. Co prawda niewiele, ale Krajewska ma zadatki na bardziej angażującą opowieść i trzeba przyznać, że końcówka zapowiada większe problemy i stanowi obietnicę na dużo więcej ciekawszych wątków.
Dlatego też umiarkowanie polecam ten pierwszy tom, ale sam z ciekawości w najbliższym czasie pewnie sięgnę po kontynuację. Fanów polskiego fantasy raczej długo nie będzie trzeba namawiać, aby tu zajrzeć.
Pierwsza część historii mieszkańców Wilczej Doliny trafiła do mnie niejako z polecenia znajomej, która była prawdziwie zachwycona tą pozycją. Niestety nie jestem w stanie podzielić tego entuzjazmu, może dlatego, że z tematyką wierzeń słowińskich jestem za pan brat i nic co tu przeczytałem, nie było dla mnie nowością. Za to jest tu kilka ciekawych wątków, które autorka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-03
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich podróży. Zdarzyło im się wypaść poza dysk świata, ale teraz wracają. Zaistniał jednak inny problem. Coś się zbliża do A'Tuina, gigantycznego żółwia, na którym tkwi ten świat i wydaje się, że dojdzie do zderzenia, w skutek czego, końca świata. Szkopuł w tym, że wypowiedzenie ośmiu zaklęć z antycznej księgi może temu zapobiec. Jedno z nich tkwi w umyśle naszego bohatera, który popada to w coraz to nowe tarapaty i ucieka od przeznaczenia. Tyle, że to za nim podąża, podając to coraz to nowy pretekst do sal śmiechu. Więcej nie zdradzę.
Kontynuacja "Koloru Magii" daje nam to samo co poprzednik plus dużo więcej. Przede wszystkim nie miałem wrażenia, że to debiut, ale "Blask..." nie jest pozbawiony wad. Mimo faktu, że jest to krótka historia, to autor nie zdołał uniknąć paru dłużyzn. No i fabuła przypomina zlepek historii typu "the best of", ale i tak polecam, bo jest tu czuć wielkie serducho. Aż żal, że ten rozdział został zakończony...
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich...
2022-10-25
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się starzeją.
A gdy nadejdzie już brzask ranka, tędy opuści cię ruchło twa na noc kochanka.
Bo nocka świętojańska raz do roku tylko jeno i siądź że, posłuchaj, wędrowcze, bo mam baj dla Ciebie zagotowanych wielo."*
Lubię antologię, zwłaszcza takowe, które są różnorakie i w których praktycznie każde opowiadanie jest opowieścią z innej bajki. Tak jest tutaj. Mamy tylko motyw przewodni, który opiera się na niejasnych obrządkach, magii, dziwach. I tytuł jest trochę zwodniczy, bo oczekiwałem czegoś stricte
powiązanego z obrzędami nocy świętojańskiej zwanej też kupałą. A tu taka figa. Z kupałą powiązane jest tylko kilka opowieści, a spoiwem za każdym opowiadaniem jest raczej pewna nutka tajemniczości czy dziwności.
Mamy tu kilku pisarzy, którzy są znani w środowisku, ale już nie żyją. Pisali w czasach, kiedy nas nie było na świecie (ba, nawet pewnie dziadków mogło nie być). Są tu zatem zarówno polscy autorzy, tacy jak Roman Zmorski, Jan Barszczewski oraz Zygmunt Krasiński, jak i osobistości z całego świata, tacy jak Jin Yong, Henry Woods, Anton Straszimirow, Dorothy Boulger (która pisała pod pseudonimem Theo Gift) czy mój ulubieniec tego tomu - sam Oscar Wilde(tak, ten od Doriana Greya).
Prezentują nam oni historyjki z dreszczykiem i trzeba przyznać, że taki rozstrzał tematyczny robi wrażenie. Gdy piszą polscy/sąsiedni autorzy to czuć tutaj szczyptę romantyzmem, a groza ustępuje miejsca klimatowi i narracji, która widzie nas przez wierzenia ludzi z Pomorza, Mazowsza czy Białorusi.
W opowiadaniach spoza naszych granic skupiamy się bardziej na nadprzyrodzonych zjawiskach, nawiedzonych dworach, niespokojnych duszach, które nie mogą opuścić tego padołu łez. To zupełnie coś innego, ten aspekt grozy wiktoriańskiej, która wygląda równie smacznie, co polskie gusła. Przykład. Wilde jest tu cynikiem i czuć to wyraźnie w jego opowiadaniach ( "Rybaka i Duszę" uwielbiam - ale żeby nie było, iż zagranicznego chwalę, a swoje nie - Strzyga, Zmorskiego - świetna/ jeszcze Wilkołak Barszczewskiego).
Aby nie było tak słodko, to niektóre opowiadania zwyczajnie nie przypadały mi do gustu, ale tak będzie miała większość z Was, a to dlatego, że ukazane w tym zbiorze opowiadania to historie z brodą, powolniejszą narracją i swoistą manierą, która przypadała na tamte lata (XVIII i XIX wiek), więc młodzi czytelnicy mogą się zwyczajnie odbić nieśpiesznym tempem czy niespełnieniem oczekiwań. Taki wilkołak to tutaj istota odbiegająca od naszego kulturowego wyobrażenia, zresztą podobnie ma się sprawa z strzygą, demonami, duchami, itp. Są bardziej przyziemne.
Mnie jednak urzekł ten zbiór i doceniam dobór materiału, bo autorów mamy tutaj naprawdę zacnych. Byli wizytówkami swoich czasów i traktuję "Duchy Nocy Kupały" jako klasyki, z którymi mam teraz okazję się zapoznać. To jak zapomniana lekcja polskiego, na której chce się być, a nie siedzi się w szkole z musu - ostatnie takie odczucia miałem przy "Zbrodni i karze" w szkole.
* głupi wymysł sytuacyjny autora tekstu..
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się...
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko i Kokosz. Był Asterix i Obelix. Był Lucky Luke. I wiele innych. I to był czas beztroski, kiedy wyobraźnia działa 'bardziej'.
I stąd ta ocena. Realnie pewnie dałbym coś pomiędzy siedem a osiem, bo historia Thorgala jest tylko wyciętym fragmentem całości, który wymaga poświęcenia trochę czasu, aby ogarnąć umysłem całość ogromu tej opowieści. Ale potężna jest siłą sentymentu. Oj, potężna. Bo zawsze trzeba gdzieś zacząć. A to był piękny początek.
Poznajemy tego niby-wikinga, który jednak kieruje się honorem i łagodnością, gardząc przemocą. Jest zdolnym łucznikiem. Poznajemy jego otoczenie i Aaricię, ukochaną, z którą chce żyć, ale na drodze do szczęścia staje im jej ojciec. Całość akcji zaczyna się od mocno niekomfortowej sytuacji dla bohatera, kiedy przypięty do skały, zostaje zostawiony na śmierć.
W takiej, a nie innej sytuacji zastaje go pewna kobieta, która ma interes w tym, aby uwolnić bohatera. W zamian chce tylko roku jego życia i wykonania kilku zadań... Thorgal to komiks, który czerpie garściami z legend i baśni północy, choć nie tylko. To komiks, który ma unikalny klimat i nie uświadczycie to super mocy. Jest co prawda magia i są interesowni bogowie, ale odkrywanie historii bohatera i przywiązanie do jego losów stanowi clue programu. Wiedzcie, że tej parze będzie trudno uzyskać wymarzony spokój i miłość będzie siłą napędową wielu akcji.
Mamy tu jeszcze jedną, pomniejszą historię, ale stanowi ona tylko smaczek co do głównej historii. Fajnie odnosi się do mitu nieśmiertelności i kosztów, jakie się za to płaci.
Zeszyty opisujące przygody bohatera mają zazwyczaj około pięćdziesięciu stron, więc jest to relatywnie mało, ale treść wynagradza oszczędność stron, a wyobraźnia Jeana Van Hamme'a jest cudowna. Prace Grzegorza Rosińskiego to czysta magia, która na lata określiła moje standardy co do komiksu. Ten duet potrafił czarować.
Fajna alternatywa dla mainstreamowych komiksów, która ma na dodatek kultowy status w Polsce. Według mnie zasłużenie. Ale to mój sentyment, a wy jeżeli zechcecie, przekonajcie się o tym na własnej skórze. Istnieje szansa, że też Was 'weźmie'.
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to