-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać69
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-02-26
2024-03-01
Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.
I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i "król" powrócił na właściwe tory dopiero przy okazji "Ręki Mistrza".
Z pewnością przebrnę przez wszystkie tytuły autora i spróbuję przeanalizować tę tezę, aczkolwiek "Colorado Kid" jest jednym kamykiem, który przeważa ku prawdziwości tego stwierdzenia. King ewidentnie się tu "bawi" i ukazana tu historia to tak naprawdę krótkie opowiadanie, które można by wydać w ramach jakiegoś zbiorku. Niemniej zastosowano tu takie rozwiązanie jak przy "Roku wilkołaka".
Mamy dwie wygi dziennikarskie, które pilotują młodą, ambitną praktykantkę. Dziewczyna jest już gotowa, aby ją wypuścić spod "spódnicy", ale mężczyźni dają jej jeszcze jedną lekcję. Przytaczają sprawę sprzed lat, co prawda oficjalnie zakończoną, ale pewne jej aspekty sprawiają, że jest ona niezwykła i nadal istnieją tu jakieś znaki zapytania. Nawet spore, bo wiele rzeczy się tu nie klei.
Zwłoki na plaży znalazła para biegaczy. Biegli mieli spory problem ze zidentyfikowaniem tożsamości denata, a treść jego kieszeni powodowała tylko większe zdziwienie. Dziennikarze przez lata próbowali zrekonstruować ostatnie dni mężczyzny, ale nadal nie ma wytłumaczenia na pewne aspekty, zwłaszcza jeden: co u licha ten gość tu robił?
Snuta opowieść co prawda ma niezłe tempo, no i stylizowanie na historie kryminalne z początku poprzedniego wieku nadaje całości jakiś smaczek, tyle że... jest to tak naprawdę opowieść o niczym. Jasne, dla młodej dziennikarki to ważna lekcja, jak podchodzić do pewnych spraw w tym zawodzie, ale to chyba najbardziej nie-Kingowa książka, z jaką miałem do czynienia. W dodatku nudna.
Zdecydowanie inna, tylko czy to usprawiedliwia mankamenty, bo to w końcu "TEN" autor i trzeba się zachwycać tą innością? No nie. Osobiście Kinga uwielbiam, ale moje przekonanie o wielkości każdej książki, jakie powstało na bazie jego wczesnych tytułów - upadło już wiele lat temu.
Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.
I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i...
2023-06-07
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych kontynentów, więc i procent w społeczeństwie ludzi o odmiennym kolorze skóry jest tu proporcjonalnie śladowy (u nas panował feudalizm i ciemiężony był zwykły swojski parobek na roli).
Dlatego też z ciekawością obserwuję, to co się dzieje w Ameryce i potężne wrażenie na mnie robią filmy pokroju Green Book. I z tej obserwacji amerykańskiej sceny politycznej mam jeden wiodący wniosek... Fascynujące jak setki lat niewolnictwa próbuje się teraz zadośćuczynić w ciągu dekady (nawet krócej), co przekłada się paradoksalnie na nierówne traktowanie jasnego koloru skóry ( w imię nadmiernej poprawności), a który chętnie podpina się pod określenia: potomkowie oprawców/ supremacja białego człowieka, nawet jeżeli sami Afroamerykanie twierdzą, że to absurd i służy to czyimś celom politycznym, bo na pewno nie im.
Czemu tak piszę? Bo książka Ruffa odbija pałeczkę w tę stronę. Tu praktycznie każdy 'biały' ma 'coś' do 'czarnego' i jest przedstawiany w jednoznacznie negatywnym świetle. A to nękanie ze względu na zamieszkanie w nie takiej dzielnicy, a to napad za zawędrowanie do nie takiego baru czy najzwyklejsze pojawienie się w nieodpowiednim czasie i miejscu (czyli prawie wszędzie), co może skutkować pojawieniem się na czyjejś muszce i morderstwem, bo tacy są "ci biali".
Paradoksalnie daje to odpowiedni klimat oraz pewne spojrzenie na segregację rasową w latach 50. XX wieku w Ameryce, co niewątpliwie jest zaletą tego tytułu, wręcz pozwalając niekiedy odczuć zaszczucie, jakie dotykało tych biednych ludzi naprawdę. Ale takie antagonizowanie jednej rasy, aby tym razem nieco wywyższyć inną, okazuje się nieco mieczem obosiecznym.
Bo wszystkie postacie, z Atticusem na czele, są przedstawione na jedno kopyto. Szlachetni, ciemiężeni, błyskotliwi, inteligentni, lubujący się w fantastyce. Z tego tłumu najbardziej wyróżnia się Letycja, która nie tylko okazuje się babką z jajami, ale też pełnokrwistą bohaterką, której kibicuje bardziej niż reszcie. No i jest Caleb Braithwhite, którego kolor skóry sugeruje już nazwisko (;)). Ma on pewien interes do Atticusa oraz spółki i konsekwentnie go realizuje, przez większość książki będąc o kilka kroków przed każdą postacią. Przystojny cwaniak, który rozgrywa piony, oczywiście do czasu. Przez taki, a nie inny charakter gość wydał mi się bardziej interesujący niźli młody Turner. Ale to może zasługa schematu, że zło pociąga bardziej.
Kilka ważnych informacji. To nie jest powieść, a i Lovecraft występuje tu symbolicznie, w nawet sporych dozach, w większości jednak jako komentarz autora na temat rasizmu, jaki tchnął od nieżyjącego autora. Co nie przeszkadza absolutnie autorowi "pożerować" na motywach ze znanej franczyzy. Nie jest to nawet horror. To zbiór opowiadań dark/urban fantasy, jakie łączy kilka elementów, które finalnie zbierają się w coś większego na koniec. I jak to bywa ze zbiorami, są tu historie świetne, ale i takie, których przeczytanie wymagało ode mnie więcej czasu i samozaparcia.
Podobała mi się cała wyprawa do Ardham, gdzie autor odkrywa przed nami sporo kart na temat dziedzictwa Atticusa i będzie to ciągnięte do końca książki. Podobał mi się motyw podjęcia gry przez Letycję z... duchem. Podobał mi się motyw tej klątwy, którą obłożona młodego chłopca. Na lovecraftowską modłę jest tu sporo elementów typu wierd. Wszelkie wyprawy poza nasz świat, czy zmiana koloru skóry za pomocą dekoktów były nudne i siermiężne. Nawet jak już odkryjemy finalną intrygę, to okazuje się ona niezamierzenie śmieszna. Chyba nie o to chodziło...
Dobra, to dlaczego taka ocena, jak narzekam i się rozpisuję, waląc po was dygresjami. Mimo sposobu prowadzenia akcji przez autora, 'Kraina Lovecrafta' ma unikalny klimat i może stanowi taki impuls, aby przyjrzeć się historii tego społeczeństwa. To też sporo obyczajówki wplecionej w sos fantasy, ze szczyptą grozy. Ale małą. Jeżeli liczyliście na coś w klimatach Lovecrafta, to nie te adres.
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych...
2023-05-04
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych, czasami wręcz makabrycznych wydarzeń, jakie się już niedługo tu rozegrają. Główną bohaterką jest tu projektantka wnętrz, Magda Żaboklicka, która zajmuje się odrestaurowaniem tutejszego 'dworku', który ostał się po prawdopodobnie zamordowanym właścicielu. Szkopuł w tym, że coś się dzieje w okolicy zabudowań, a sama kobieta widzi 'coś' obok domu. Zdecydowanie coś chce się dostać do środka...
Na szczęście szybko pojawiają się inne postacie na które kobieta może liczyć bardziej niż na tutejsza władzę. Waldemar Mrocz, redaktor niszowego miesięcznika i entuzjasta kryptozoologii, podąża wszędzie tam, gdzie 'ktoś coś' widział i ma hopla na tematy niewyjaśnionych zjawisk. Mrocz to postać dosyć ciapciowata, ale ma jeden szczególnie ważny aspekt, który wręcz pokochałem. Ale o tym za moment. Bo jest jeszcze młody dzielnicowy, Piotr Nowicki, który choć mocno chętny do działania, tak jeszcze popełnia sporo błędów żółtodzioba. Mimo pewnych nieracjonalnych zachowań da się lubić otrzymując ode mnie status: swojego chłopa.
I jest frecia! Bodajże Kasia, ale wybaczcie - książkę czytałem z cztery miesiące temu i pozapominałem część rzeczy. Niemniej było w tym tyle dobra, że nawet po takim czasie w pamięć wyryły mi się co lepsze momenty. A tchórzofretka kradnie każdą stronę na której się znajduje! Serio, wręcz czekałem z niecierpliwością, kiedy to stworzonko coś odwali. Ciekawski futrzak nieraz przeważy szalę szczęścia na stronę bohaterów. Czyste złoto. FRECIA RZĄDZI!
Legendy legendami, a tu w okolicy mają być wilkołaki, więc przed naszym kwartetem nie lada zagadka kryminalna, bo tytuł Krzysztofa Jaszy to żaden horror, a intryga ze szczyptą grozy, która początkowo mocno mglista i nieco chaotyczna, okazuje się całkiem zgrabnie rozpisaną historią. W dodatku jest podlana sporą dokładką wątków obyczajowych, ale tu stanowi to tylko dodatek do całości.
Nie będę Wam wciskał kit, że to najlepsza książka tego roku, ale do pretendenta największego zaskoczenia to już aspiruje. Dostałem tu tyle dobra, choć zachowanie bohaterki względem posterunkowego po pewnym nocnym zajściu nakazało mi chwilę pomyśleć nad tematem kobiecego wyrachowania... Niemniej jest to okoliczność zgoła nad wyraz realna, bo takowe rzeczy się zdarzają, więc dobrze że ktoś to zamieścił w książce. Dobrze, że całość kończy się pozytywnie.
Czekam z nadzieją, że będzie coś dalej, bo tu aż się prosi o jeszcze coś więcej. A to wystarczy za rekomendację, skoro czytelnikowi jest 'mało". Za swojskie klimaty, z małą nutką thrillera, sporą dozą akcji i racjonalnym wyjaśnieniem intrygi, jaka oplotła okolicę, zwłaszcza kiedy do wagi problemu dołączył jeszcze pewien skarb. Złoto.
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych,...
2023-06-04
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element życia codziennego. A że będzie przy okazji niepokojąco/dziwnie - to kolejna zaleta zbiorku.
A przekrój przedstawianych nam opowiadań jest naprawdę rozległy. I tak zapoznamy się z historią pewnego niewidomego chłopaka, który ma talent powiązany z graniem na instrumencie muzycznym. Pech chce, że jego muzyka zwraca uwagę umarłych, którzy chcą aby dawał im prywatne audiencje. Szkopuł w tym, że najpewniej po zakończeniu koncertowania ma mu się stać coś złego... Mamy też mnicha, który w gościnie stawi czoła pewnej istocie, która pożera ciała świeżo zmarłych osób. Mamy też wreszcie pielgrzyma, który napotka istoty, które w nocy rozdzielają się na dwie części i po okolicy lewitują tylko głowy, które planują jego pożarcie...
Hearn pokazuje też, że zaśniecie w nieodpowiednim miejscu może też być nieprzyjemne. Czy można poślubić drzewo? Albo że warto trzymać język za zębami i nie opowiadać nikomu o tym, że spotkało się dziwną lodową istotę, która ostrzega oszczędzonego o konsekwencjach swojego gadatliwego języka. W wierzeniach azjatyckich, z wyszczególnieniem Japonii, bardzo ważnym elementem są klątwy, które powstają w skutek silnych emocji przed zgonem. I można je zogniskować na kimś żywym (inspiracja: Grudge - klątwa?). Co jak się okazuje jednak można fortelem obejść...
To tylko część poruszanych tu kwestii, które dają możliwość zajrzenia na moment w fascynujący świat Azji, jednak to nadal punkt widzenia człowieka Zachodu i z miłą chęcią sięgnę po jakieś opisy rodowitych Japończyków, bo smaczków i ciar na plecach będzie jeszcze więcej. Niemniej Hearn był pierwszy w przekładzie i wypada tylko pokłonić głowę za tę pracę.
Jedyne co mi się nie podoba to fakt, że mniej więcej od 3/4 książki dostajemy eseje na temat motyli, komarów czy mrówek. Dla innych duża ciekawostka, jak dla mnie zbędny dodatek, który można byłoby poszerzyć o jeszcze więcej smaczków z folkloru japońskiego, czy dać więcej rycin, które stanowią rzadki, ale fajny dodatek, pokazujący jak Japończycy wyobrażali sobie pewne rzeczy.
A i gdybym to musiał kupić za cenę okładkową - to bym się wkurzył. Nie ma w tej książce nic, co usprawiedliwia te 49 zł, tym bardziej że za tożsamą cenę mamy sporo obszerniejszych pozycji, traktujących o naszych lokalnych wierzeniach (choć i jest kilka 'szczuplejszych'...).
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-06
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego, dojrzewającego syna na czyjegoś pomocnika (bo w domu jest zbyt dużo gęb do wykarmienia). Kłopot w tym, że tytułowy Mort ma dwie lewe ręce i nie za bardzo się do czegoś nadaje. Ale po chwili pojawia się ON. Rzuca propozycję i tak niepozorny chłopak staje się czeladnikiem samego śmierci.
Ach, ŚMIERĆ to świetny typ, który wykonuje swoje zadania sumiennie, ale też ma czasami chęć na odpoczynek. Teraz trafia się ku temu okazja, bo przecież nowy nie odwali nic groźnego. Jest jeszcze Ysabel, przybrana córka śmierci oraz Albert, ni to lokaj, ni to gospoś, który zarządza przybytkiem pana otchłani. Szkopuł w tym, że Mort ma za mocny kręgosłup moralny i słabość do pewnej księżniczki, którą poznaje... poprzez pracę. Niewykonanie swoich obowiązków skutkuje paroma rzeczami, być może o globalnych skutkach...
Tak się prezentuje część fabuły czwartej odsłony cyklu Świat Dysku i ociera się on o czysty geniusz. Rozważania Śmierci na temat życia czy próby poznawania jego aspektów to czysta poezja i wytwór wyobraźni tak bogatej w szczegóły, że potrafi przytłoczyć detalami. Mort to też pokaz specyficznego, brytyjskiego humoru autora, choć tu żarty wydają się mieć bardziej uniwersalny przekaz. Niemniej jest ich sporo i uśmiech pojawia się na twarzy nader często.
Świetne charaktery, interesujące interakcje między nimi, humor i serducho, które czuć z kartek. To coś co jest znakiem rozpoznawczym Pratchetta. Wplatanie przemyśleń, (w tym przypadku nad śmiercią) to coś z czego będzie się składał każdy następny tom i trzeba przyznać, że jest barwnie. I unikatowo. Dajcie się porwać tej przygodzie. Istnieje szansa, że Was wessie na wiele tomów, bo to fantastyczna zabawa dla każdego. Dla nastolatka, jak i dorosłego. I każdy coś z tego wyciągnie dla siebie.
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego,...
2023-10-06
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka daje wiele okazji do tego, żeby sobie prychnąć, kiedy leży się w kącie, co daje możliwość do nieświadomego kopiowania zachowania pewnej postaci z opowieści przez moją narzeczoną... (która próbuje się domyślić, co to spowodowało [nie daj Boże, ona] i świdruje mnie wzrokiem, myśląc że te głupkowate uśmiechy czegoś dowodzą, po czym zauważa, że coś czytam i się uspokaja [swoją drogą można cisnąc z kogoś bekę, trzymając książkę i ludzie pomyślą podobnie. Fantastyczne, zwłaszcza, że chroni przed `śliwką` pod okiem] - z drugiej strony bez książki taki uśmiech to broń obosieczna, zwłaszcza kiedy pojawi się wskutek zdarzenia sytuacyjnego, kiedy pamięć zadziała wreszcie jak należy i przywoła coś ze swoich głębin, taki fragment zapamiętanej opowieści i ludzie Ci się przyglądają, analizując czy ma się wszystkie klepki na miejscu...).
Pratchett miał dar ironicznego rozkładania wszelakich aspektów ludzkiego życia, takich jak funkcjonowanie społeczeństwa, mechanizmy psychologii, polityki, religii czy kultury (tu wstaw inną dowolną materię) na czynniki pierwsze, często obrazując je w nieco karykaturalny, odwrócony sposób. Ale funkcjonuje to tak, że dorosły czytelnik łatwo potrafi wyłapać takie niuanse, odniesienia, rozważania czy szpileczki wbite tu i ówdzie, pod w gruncie rzeczy uniwersalną historią, łatwą do przyswojenia nawet przez nieco młodszych czytelników. Problem jest tylko taki, że jest to subiektywne (jak każda twórczość, która coś wyraża) i nie zawsze trafia do każdego odbiorcy.
Esk od maleńkości pisano coś wielkiego. Jest ósma córką ósmego syna i zostaje wybrana przez umierającego maga, na jego następcę. Szkopuł w tym, że mag nie ma wyboru i dokonuje pewnego precedensu, przekazując swoją laskę kobiecie. Bo w tym świecie nie ma magów-kobiet. Są tylko faceci i ich skostniałe tradycje. Mamy zatem młodą, dojrzewającą dziewczynkę i jej cudaczną, ale cudowną opiekunkę, Babcie konta magiczny patriarchat. Plus wspomnianą magiczną laskę, która pełni rolę kufra z poprzednich dwóch historii z tego świata. Laska ma wywalone na nierówności w ramach płci i wspomaga wybraną w swoich dążeniach. Na różne sposoby.
W tle cały zalew absurdu oraz podbudowa świata na potrzeby dalszych historii. Dlatego też Równoumagicznienie traktuję jako udany produkt rzemieślniczy, który służy czemuś. Tu temat równouprawnienia płci, w tle zmieniając pewne uprzedzenia, wynikające z tradycji. Kozy. Ankh-Morpork. Magia. Czarownice. Niewidoczny Uniwersytet. Bibliotekarz-orangutan. Nieco więcej na temat prawideł rządzących światem Dysku. I ta lekkość pióra, której można tylko pozazdrościć. To też idealne miejsce na rozpoczęcie przygody z całą serią. A będzie tylko lepiej.
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka...
2023-08-28
Tytuły spod szyldu Phantom Press mają to do siebie, iż są to raczej pozycje niszowe, które oferują masę flaków na równi z dużą ilością negliżu i seksu. Tu tego nie brakuje, choć tego co zabrakło -to fabuła.
Jest las, który skrywa swoje tajemnice. Jest miejsce kultu, tytułowe bagno, gdzie różne osobniki wrzucały ciała różnych osób. Są tajemnicze rytuały i nawet coś rogatego wskoczy zza węgła. Tu ma się dziać, nie pytajcie w jakim celu.
Mamy też Cyganów, bo oczywiście żadna zła heca nie może się bez nich obejść. Mamy też papierowych, jednowymiarowych bohaterów, którym od czasu do czasu przytrafia się coś złego. W międzyczasie będą spółkowali i ginęli. To akurat aspekty, których w twórczości Smitha nie brak. I tak to się toczy. Zmian konwencji mamy tu też kilka razy. Bo raz mamy dziewoję, która nagle postanawia pić krew zwierząt i parzyć się na potęgę.
Potem wkracza pewien uber-Cygan, który robi za pewnego Mesjasza. A jeszcze potem... Czyta się to szybko, makabry jest pod dostatkiem, więc dla miłośników takich aspektów jest to idealna pozycja. Mnie ściągnęły tu "Kraby", czyli pulp jaki polubiłem będąc jeszcze gimbazą. Teraz jest to lektura, którą, ukończyłem na zasadzie: "bo zacząłem, tylko po co". Największy plus? Czyta się to wybitnie szybko i jeszcze szybciej zapomina.
Tytuły spod szyldu Phantom Press mają to do siebie, iż są to raczej pozycje niszowe, które oferują masę flaków na równi z dużą ilością negliżu i seksu. Tu tego nie brakuje, choć tego co zabrakło -to fabuła.
Jest las, który skrywa swoje tajemnice. Jest miejsce kultu, tytułowe bagno, gdzie różne osobniki wrzucały ciała różnych osób. Są tajemnicze rytuały i nawet coś...
2023-09-06
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie zróżnicowane. Zwłaszcza, że właścicielką jest nieumarła, która leczy wszelkie rodzaje zwierząt, w tym te magiczne. Aż tu pewnego dnia na ogłoszenie pracy odpowiada Florka Kuna i tak zaczyna się ta przygoda. Może liczyć na pomoc innego technika, swoją drogą fauna i naprawdę niespotykane atrakcje w pracy. Też niebezpieczne.
W lasach zauważono ostatnio jednorożca, nad jeziorem latają rusałkopodobne stworki, których pył zagraża zwyczajnym zwierzakom, a gdzieś ze skarpy łypie mantykora. Na brak wrażeń tu nie można narzekać, szkoda tylko że w książce nie ma jakiegoś głównego wątku przewodniego, bo nie jest to też zbiór opowiadań. Całość ma prostą budowę, proste rozwiązania i minimalnie rozpisanych bohaterów, także liczę że w kontynuacji będzie to poszerzone.
Takie liźniecie po skorupce, a środek wydaje się być niezwykle smakowity. A tu następuje koniec i jest w dodatku taki sobie. Oby autorka pociągnęła temat dalej, bo całość ma odczuwalny potencjał. Ten tytuł uznaje za bardziej rozbudowany prolog.
Ps. Ja wiem, że to fantasy, ale zaraz na początku dochodzi do wypadku, który daje takie, a nie inne konsekwencje. Nie wyobrażam sobie, że ktoś w Polsce nie poszedłby w takim przypadku do sądu pracy, aby uzyskać odszkodowanie, a potem na rentę. A tu sprawa spływa po wszystkich jak woda po bobrze...
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie...
2023-03-17
Zaskakujące jest jak Wells w swoich publikacjach wyprzedza swoje czasy (końcówka XIX wieku!), oczami pewnego rozbitka, Edwarda Prendicka ukazując nam przypadkowe trafienie na pewną specyficzną wyspę z dziwną fauną, obecną tylko tutaj. Całym obszarem zarządza dwójka ludzi: Dr. Moreau oraz jego prawa ręka imć Montgomery. Od razu można "wyczuć", że coś z nimi jest nie tak. Doktorek ma swoją tajemnicę, która musi się wiązać ze zwierzętami sprowadzanymi na wyspę.
Szkopuł w tym, że mieszkają tu istoty, które postawą co prawda przypominają ludzi, ale jak się im lepiej przyjrzy, to zaczyna się zauważać pewne niepokojące szczegóły. Wypada do tego dodać niepokojące zachowania i już nasuwają się pewne odpowiedzi. Wyspa jest miejscem przeprowadzania eksperymentów na zwierzętach, które mają im nadać bardziej ludzkich cech, co widać w postaci sług obu panów. Rozwiązania tyleż nowatorskie, co kontrowersyjne. Zresztą nie bez przyczyny nieznajomi żyją na nieznanej cywilizacji wysepce. Tu nie ma wątpliwości natury moralnej, jest czysta nauka, a ta czasami wymaga specyficznych rozwiązań/podejścia.
Tyle, że Wells przewrotnie pokazuje, że pragnienie nadania ludzkich cech zwierzętom nijak się ma do natury i pierwotnych instynktów zwierząt, które zawsze muszą wziąć górę. Ta "cywilizacja" istnieje, bo twory doktorka czują respekt przed samą postacią stwórcy, który narzuca im swoisty kodeks, a łamanie go jest surowo karane. To w końcu ramy kultury pośredniczą w naszej naturze, a świadomość kary idealnie działa na zachowania nowo wytworzonego społeczeństwa (co i tak nie jest idealne, bo zdarzają się wyjątki - jak nocne polowanie na Edwarda).
Szkopuł w tym, że bohater zauważa rysy na całym tworze. Cały dorobek lekarza istnieje tylko dlatego, że ludzie będący tu w zatrważającej mniejszości, radzą sobie z problemem stosując strach. Kiedy tego czynnika by zabrakło, to człowiek znalazł by się w mocno "niekomfortowej" sytuacji. Pojawienie się bohatera burzy ustalony układ i powoduje lawinę zdarzeń, które zmieniają układ sił na wyspie. A wraz z tym powrót do natury i upadek wypracowanych obyczajów...
Nie bez przyczyny Wells to legenda s.f., która wydała na świat tytuły, które w znacznym stopniu rzutowały na przyszłe pozycje z tegoż gatunku. Mógłbym psioczyć, że czuć te lata, w jakich "Wyspa..." powstała, bo obok archaizmów, struktura książki jest powolna, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze całości. Trzeba zwyczajnie mieć świadomość, że książka ma przeszło 125 lat, więc siłą rzeczy odstaje od dzisiejszych standardów.
Klasyk, który pozwala zatopić się w dziele sprzed lat, które to raczy nas historią, tego jak kiedyś się pisało czy wyobrażało świat przyszłości. Szkoda tylko, że wątek przemiany zwierząt potraktowano szczątkowo, prezentując nam od razu wynik końcowy, a samą przemianę kwitować tylko wrzaskami zwierzęcia. Niemniej końcowo jestem więcej niż zadowolony. Plus to absolutny prekursor pokazujący, że zabawy człowieka w bycie Bogiem kończą się naprawdę źle...
I z pewnością sięgnę po kolejnego "Vesperka".
Zaskakujące jest jak Wells w swoich publikacjach wyprzedza swoje czasy (końcówka XIX wieku!), oczami pewnego rozbitka, Edwarda Prendicka ukazując nam przypadkowe trafienie na pewną specyficzną wyspę z dziwną fauną, obecną tylko tutaj. Całym obszarem zarządza dwójka ludzi: Dr. Moreau oraz jego prawa ręka imć Montgomery. Od razu można "wyczuć", że coś z nimi jest nie tak....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-15
Druga część tej boskiej epopei nie była w stanie już tak rozbić mnie emocjonalnie jak początek przygód Vuko Drakkainena, ale i tak jest więcej niż dobrze. Ponownie trafiamy na planetę Midgaard, gdzie mamy "rozprawić" się z garstką żyjących naukowców, którzy przybyli na tą planetę w celach badawczych, ale zamiast tego obwołali się samozwańczymi bogami planety (jest tu forma magii, nazwana pieśniami), co gorsza mając ku temu narzędzia, dzięki czemu mogą kształtować w pewnym stopniu rzeczywistość. A wiadomo, że z większą władzą ludziom potrafi odwalić, zwłaszcza tym, który kręgosłup moralny jest przetrącony.
Kto pamięta finał pierwszego tomu ten wie, jakie trzęsienie ziemi nastąpiło. Szczerze, nie miałem pojęcia jak autor wybrnie z tak nieciekawe sytuacji fabularnej, ale udało się. Niemniej historia wyraźnie uległa stonowaniu i Vuko podąży drogą, która ma nauczyć go wielu nowych rzeczy, jakie przydarzą się do ponownej konfrontacji z wrogiem. Nie jest to bynajmniej droga łatwa, choć trzeba przyznać, że wydaje się nieco mniej interesująca od wojaży z poprzedniego tomu. Być może dlatego, że jest mniej horrorowa, a wszystko mamy wyłożone dosadniej. Aha, i kocham cyfral...
Jednocześnie mamy jeszcze drugi wątek, jak na razie całkowicie odrębny od losów Vuko. Żywot młodego księcia i przyszłego następcy Tygrysiego Tronu był ostatnio dla mnie kulą u nogi opowiadanej historii i nabierał rumieńców dopiero pod koniec historii. Tutaj jest znacznie lepiej, bo widzimy wędrówkę bohatera, najeżona niebezpieczeństwami, która ma kilka intrygujących aspektów, jak motyw stwora, który podąża za postaciami czy wizytę w pewnej wrogiej siedzibie obcego kultu. Nie wiem, co Grzędowicz planuje tu zrobić, bo jasnym jest że te wątki kiedyś się połączą, ale mamy w końcu liźniecie tematu tytułowego Pana Lodowego Ogrodu, które jest króciutkie, ale pobudza wyobraźnię i zaostrza apetyt na trzeci tom.
Jeżeli poziom fabuły zostanie utrzymany to śmiem twierdzić, że obok cyklu wiedźmińskiego na rynku polskim lepszej historii nie znajdźcie, ale ja dopiero rozpoczynam przygodę z fantastyką szerszą niż Tolkien czy Sapkowski, więc pewnie nie raz się zdziwię... Tu macie smakowity, klimatyczny kąsek, który zachęca do sięgnięcia po więcej.
Druga część tej boskiej epopei nie była w stanie już tak rozbić mnie emocjonalnie jak początek przygód Vuko Drakkainena, ale i tak jest więcej niż dobrze. Ponownie trafiamy na planetę Midgaard, gdzie mamy "rozprawić" się z garstką żyjących naukowców, którzy przybyli na tą planetę w celach badawczych, ale zamiast tego obwołali się samozwańczymi bogami planety (jest tu forma...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-01
Kolejna pozycja z mojej listy zaniedbań została właśnie skreślona. Idę o zakład, że gdybym przeczytał tą serię w czasach mojej młodości, to stawiałbym ją obok Wiedźmina czy Władcy Pierścieni, bo dzieło Grzędowicza ma wszystkie warunki, aby stać się kultowym klasykiem (jak już nie jest). I przykładem na to, że Polacy też potrafią.
Grzędowicz to maesto, który odgrzewa skostniałe wzorce w dziedzinie fantastyki i serwuje nam monumentalne oraz kompletne dzieło, choć trzeba mieć za pamięci, że to tylko urywek większej historii, więc siłą rzeczy nie broni się w oderwaniu od pozostałych trzech pozycji.
Mamy tu dwa wątki. Pierwszy i mój ulubiony dotyczy przybysza z gwiazd - Vuko Drakkainen alias Ulf Nitj'sefni. To ziemski żołnierz z naszej niedalekiej przyszłości, która jest w stanie odbywać podróże międzygwiezdne. Prowadząc misję ratunkową trafia do Midgaardu, gdzie ma odnaleźć ślady po ekspedycji badawczej, jaka miała zebrać informację o świecie bez ingerencji w lokalną cywilizację.
Szkopuł w tym, że sygnał po wysłanych naukowcach zanikł i ziemskie władze nie wiedzą co się dzieje. Vuko ma znaleźć i ewakuować ludzi, ale nie będzie to łatwe zadanie. Czeka go konfrontacja z obcą kulturą, która ma bardzo wiele wspólnego ze średniowieczną Skandynawią, wikingami i te sprawy. Ludzie wyglądają tu podobnie jak Ziemianie, co ułatwia bohaterowi inwigilację. Przeszkadza za to prawie wszystko inne, zwłaszcza kiedy łatwo tu o paskudną śmierć lub los od niej dużo gorszy... Mamy tu potwory. Mamy mgły pełne umarłych. Mamy jakąś formę magii, za którą można Grzędowicza tylko podziwiać, bo przeraża opisem.
Początek to majstersztyk, bo Grzędowiczowi udało się wytworzyć swoistą atmosferę niepokoju, która udziela się czytelnikowi, zwłaszcza w pierwszej sekcji powieści. Kapitalny efekt, szczególnie kiedy pojawia się mgła. A wraz z nią coś jeszcze... Aż się chce domknąć okno, zabezpieczyć drzwi i wyjrzeć zza szyby, aby sprawdzić czy czegoś nie ma na zewnątrz. Ta tajemnica napędza fabułę, a my śledzimy wędrówkę Vuko, która kończy się tu kapitalnym zwrotem akcji. To powieść drogi, przepełniona atrakcyjnym folklorem. W środkowej części książki, gdy trafiamy do miasta, ten aspekt bezpowrotnie zaniknie, ale potem też jest świetnie, zwłaszcza kiedy Vuko będzie podróżował łodzią, a potem zbada tajemnicę stojącą za tajemniczymi zniknięciami dzieci i napadami na lokalne wioski.
Niestety jest też odczuwalny minus. Drugi wątek to coś co stanowi najsłabszy element "Pana Lodowego Ogrodu". Żywot młodego księcia i przyszłego następcy Tygrysiego Tronu można polubić, ale jego szkolenie od młodzika po młodego nastolatka nie jest aż tak interesujące, jak przygody Vuko. Owszem, ma to w sobie też coś dobrego, bo historia (początkowo pełna schematów) zaczyna nabierać rumieńców, ale nie jest aż tak apetyczna, jak główne danie i takie dzielenie fabuły tylko mnie rozpraszało.
Świat wykreowany przez autora jest kompetentny, wiarygodny i mroczny. Współgra to ze sobą tak dobrze, że serwuje coś od czego trudno się oderwać. Weźmy taki cyfral, czyli urządzenie wbudowane w ciało wojownika, a która to zapewnia czasowe wzmocnienie zdolności bojowych, dzięki czemu Vuko porusza się z szybkością jeża Sonica i jest w stanie poradzić sobie z najgorszym zagrożeniem. Klimat Midgaardu jest przedni i mam niedosyt po lekturze.
Nie bez kozery czuć tu smrodek starych celtyckich wierzeń czy arturiańskich legend. Mamy tu makabrycznej klątwy i magię, która wykracza poza standardowe postrzeganie, co sprawia, że "Pan..." jest absolutnie unikalny. Dla mnie to przeżycie, których dawno już nie doświadczyłem, a o to chodzi w czytaniu. Firma Grzędowicz zaprowadzi Was do mrocznego, wabiącego świata, od którego trudno się oderwać. Świetne.
Kolejna pozycja z mojej listy zaniedbań została właśnie skreślona. Idę o zakład, że gdybym przeczytał tą serię w czasach mojej młodości, to stawiałbym ją obok Wiedźmina czy Władcy Pierścieni, bo dzieło Grzędowicza ma wszystkie warunki, aby stać się kultowym klasykiem (jak już nie jest). I przykładem na to, że Polacy też potrafią.
Grzędowicz to maesto, który odgrzewa...
2023-02-03
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich podróży. Zdarzyło im się wypaść poza dysk świata, ale teraz wracają. Zaistniał jednak inny problem. Coś się zbliża do A'Tuina, gigantycznego żółwia, na którym tkwi ten świat i wydaje się, że dojdzie do zderzenia, w skutek czego, końca świata. Szkopuł w tym, że wypowiedzenie ośmiu zaklęć z antycznej księgi może temu zapobiec. Jedno z nich tkwi w umyśle naszego bohatera, który popada to w coraz to nowe tarapaty i ucieka od przeznaczenia. Tyle, że to za nim podąża, podając to coraz to nowy pretekst do sal śmiechu. Więcej nie zdradzę.
Kontynuacja "Koloru Magii" daje nam to samo co poprzednik plus dużo więcej. Przede wszystkim nie miałem wrażenia, że to debiut, ale "Blask..." nie jest pozbawiony wad. Mimo faktu, że jest to krótka historia, to autor nie zdołał uniknąć paru dłużyzn. No i fabuła przypomina zlepek historii typu "the best of", ale i tak polecam, bo jest tu czuć wielkie serducho. Aż żal, że ten rozdział został zakończony...
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich...
2023-01-25
Od jakiegoś czasu nadrabiam zaległości ze świata książki, ponieważ przez długich kilka lat nie sięgnąłem po dosłownie żadną książkę (gracz - konsole, PC - zżerało masę czasu, który uznaję częściowo za stracony). Mój wzrok padł na kilka list, które zawierają zasłużone nazwiska w określonych gatunkach, w tym przypadku fantasy. Nazwisko skądś kojarzyłem, zaś nazwa cyklu coś mi mówiła, więc jakim moim zdziwieniem było, że pewien serial z dzieciństwa jest ekranizacją właśnie cyklu "Miecz Prawdy"!. Bomba.
Goodkind prezentuje nam powieść, przy której momentami czułem się, jak podczas pierwszego czytania serii traktującej o losach pewnego wiedźmina czy chociażby wyprawy pod Górę Przeznaczenia, aby zniszczyć pewien Pierścień. I ten sam przyjemny vide towarzyszył mi podczas lektury praktycznie do końca, więc z pewnością w najbliższym czasie sięgnę po kolejny tom (a potem Sanderson!).
Mamy tu świat złożony z trzech królestw, z których jedno nazwane jest D'Harą, którą zarządza ponury typ zwany Rahlem Posępnym, a który to wywodzi się z paskudnej rodzinki. Pragnie on zdobyć trzy artefakty - szkatuły Ordena, które mogą dać mu moc, dzięki której będzie mógł rządzić całym światem bądź go ewentualnie zniszczyć. Szkopuł w tym, że artefakty na ten przypadek zabezpieczono i moc może zdobyć tylko ten, który je otworzy w odpowiedniej kolejności. Tyran rozszerza swoje wpływy na królestwa, myśląc tylko o jednym...
Z drugiej strony tego świata, gdzieś na pograniczu dwóch pozostałych królestw, tj. Westlandu oraz
Midlandów młody leśny przewodnik, Richard Cypher widzi kobietę, która usiłuje zbiec przed kilkoma napastnikami. Postanawia jej pomóc i wikła się w ogromny konflikt, gdyż ocalona okazuje się być ostatnią Matką Spowiedniczką, która potrafi "zauroczyć" człowieka swoją mocą, na tyle specyficznie, że ten zrobi dla niej wszystko, wyzna winy, ale i zabije. Kahlan Amnell, bo tak się nazywa kobieta, łączy swoje losy z chłopakiem i będą zmuszeni ruszyć w pełną niebezpieczeństw przygodę.
Szczęśliwie od małego przy Richardzie znajdował się pewien dziwak, który sprawował pieczę nad bohaterem. Zeddicus Zu'l Zorander bo tą osobą okazuje się Zedd jest najpotężniejszym magiem tego uniwersum i dzierży pieczę nad specyficznym mieczem... Za jego pomocą można powołać tzw. Poszukiwacza Prawdy, czyli istotę która może pomóc uratować cały świat. Z takim wsparciem bohater musi szybko przejść szkolenie i stanąć na wysokości zadania, które polega na przechwyceniu jednej ze wspomnianych szkatuł i pokrzyżowanie planów wroga. Ale droga do tego jest długa i wyboista...
"Pierwsze prawo magii" jest fantasy unikatowym, które zawiera elementy charakterystyczne dla epopei pochodzących z lat. 90. Mianowicie zdarza się jej być dosyć siermiężną w odbiorze, zwłaszcza na początku. Potem akcja nabiera rozpędu i jest już lepiej, ale zdarzają się momenty co najmniej dziwaczne, takie jak elementy BDSM! Coś niespotykanego, ale dzięki temu świat Goodkinda jest tak odmienny, mroczny. Pełny pierwotnych ludów, cudacznych stworzeń i ciągłych zagrożeń, które przyjmują przeróżne formy. Używanie miecza powoduje u użytkownika ból, który można wyprzeć tylko słusznym gniewem, a miecz nie skrzywdzi osoby niewinnej bądź takiej do której Poszukiwacz ma wątpliwości by wyegzekwować sprawiedliwość.
Żeby nie było, autor nie ustrzegł się zatem standardowych klisz dla tego typu opowieści. Lubi też moralizować, prezentować zbyt wiele z psychologii, zamiast akcji i książka jest w paru momentach niepotrzebni przeciągnięta. Momentami niektóre wątki wydały mi się też... naiwne? No i każdy chyba to słyszał: młody chłopak, który ma dorosnąć do swojej roli. Jego mentor i rodząca się więź sercowa z uratowaną przypadkiem kobietą. Brzmi znajomo?
Tyle, że jest to opakowane w taki sposób, że nigdzie indziej tego nie znajdziecie. Nawet magia jest tutaj inna, a tytułowe prawo jest absurdalne proste, tyle że lwia część osób w ogóle go nie stosuje. Dlatego za całość daję najwyższą ocenę. To obszerna historia, napisana małą czcionką, która zajmie sporo czasu, ale warto się w niej zagłębić. Ja jestem zachwycony, a ostatnimi czasy mało mam do tego okazji.
Od jakiegoś czasu nadrabiam zaległości ze świata książki, ponieważ przez długich kilka lat nie sięgnąłem po dosłownie żadną książkę (gracz - konsole, PC - zżerało masę czasu, który uznaję częściowo za stracony). Mój wzrok padł na kilka list, które zawierają zasłużone nazwiska w określonych gatunkach, w tym przypadku fantasy. Nazwisko skądś kojarzyłem, zaś nazwa cyklu coś mi...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-11
Kolejny już zbiór opowiadań spod pióra Wielkiego Grafomana, jaki zawiera 12 całkiem fajnych opowiadań i jak to zwykle bywa przy zbiorach, jest mocno nierówny, choć opowiadań który mi się naprawdę nie spodobały tu w zasadzie nie ma. Jest za to parę bardzo przeciętnych, ale doceniam użyte tu koncepty.
Tytułowe opowiadanie należy do moich ulubionych (w sukurs z Sercem kamienia), a tyczy się profesji zwanej rzeźnikiem drzew, który to zajmuje się takimi osobnikami, które powodują zgon wśród ludzi. Historia jest nastrojowa i zwyczajnie świetna. Serce kamienia z kolei jest chyba najsmutniejszym aspektem tego zbioru, pozostawiając czytelnika z przerażającą świadomością o tym, co drugi człowiek jest w stanie zrobić drugiemu... Oba te opowiadania, choć różnią się motywem, przenoszą nasz w okolice cmentarzy i zaprowadzają iście grobową atmosferę.
Operacja “Jajca” przenosi nas do czasów PRL, gdzie bohater zostaje przyłączony do szpiegowania proletariackich turystów zza granicy, a którzy szukają pewnych jaj, niby do kulinarnego zastosowania. Prawda może jednak zmienić... ustrój kraju. Z kolei taki " Bunt szewców" przedstawi nam kosmitę, który żyje pośród nas i jest zbulwersowany naszymi zwyczajami, które wydają się barbarzyńskie.
Nastrojowe "Poddasze" uraczy nas smutną historią, która mimo lat nadal oddziałuje na nowego właściciela pewnego mieszkania na tytułowym strychu i nosi znamię dawnej zbrodni. Nie mogło też oczywiście zabraknąć historii o losach alternatywnej Polski, która ma co prawda rządzić na świecie, aczkolwiek do utrzymania swojej domniemanej potęgi musi się nieźle nagimnastykować, aby zachować status quo.
To nie koniec atrakcji, bo zwiedzimy pewne wykopaliska, na terenie których znajduje się coś czego nie należy wykopywać, ale archeolodzy są na tyle zdeterminowani, że mogą doprowadzić do tragedii. Zawitamy też do teatru w okresie PRL-u, gdzie można się zgubić w odrębnej rzeczywistości Końcówka oferuje nam ponownie spotkanie z doktorem Skórzewskim, który tym razem ruszy za śladami pewnej legendy powiązanej z Biblią katolicką. To odkrycie może zmienić cały świat i rzucić nieco inne światło na Księgę Rodzaju.
W obejściu pozostaje jeszcze kilka historii, ale tak jak wspomniałem średnio mi podeszły. Niemniej trzeci zbiór opowiadań wydaje mi się jak dotąd najlepszym, co może nam zaoferować ten autor.
Kolejny już zbiór opowiadań spod pióra Wielkiego Grafomana, jaki zawiera 12 całkiem fajnych opowiadań i jak to zwykle bywa przy zbiorach, jest mocno nierówny, choć opowiadań który mi się naprawdę nie spodobały tu w zasadzie nie ma. Jest za to parę bardzo przeciętnych, ale doceniam użyte tu koncepty.
Tytułowe opowiadanie należy do moich ulubionych (w sukurs z Sercem...
2023-01-04
Motyw z zagrożeniem, które majaczy na horyzoncie i tylko bohater może jemu zapobiec jest znany i powszechnie nadużywany. Aaron postanowił pójść tą drogą i trzeba przyznać, że czuć tu wtórność, to sama otoczka całej tej magii i wszystkich spraw jej naokoło sprawdza się. Bo im dziwniej tym bardziej atrakcyjnie.
Strange broni Ziemi przed magicznymi zagrożeniami. Od czasu do czasu spotyka się ze znajomymi w magicznym barze i rozważa nad tym światem. Tym razem jednak ktoś mu wypomina jedną rzecz. Za magię się płaci. Im bardziej skomplikowana tym większy koszt. W trakcie lektury dowiemy się, że doktorek płaci za takie przywileje naprawdę wiele. W dodatku zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Rozpoczyna się od manifestacji istot, których nie powinno być w tym świecie.
Stephen na szczęście może liczy na swojego wiernego Wonga oraz na nową bibliotekarkę, która przeżyje swoisty chrzest ognia w siedzibie maga. Zwłaszcza, że coś się doczepiło do jej głowy i ma tam dodatkową paszczę... A gdzieś tam, w innych wymiarach ktoś morduje mistrzów magii, powoli acz metodycznie zbliżając się do tego wymiaru. Jeżeli ktoś ma jakieś mgliste nawiązania do ginących bogów w świecie Thora to macie rację. Nad tą serią również pracuje Aaron. Cóż, co dobre i sprawdzone...
Chris Bachalo daje tu swój popis. Dobrze go pamiętam z Uncanny X-men z Marvel Now! i pasuje idealnie do tego szeregu dziwności, jakie możemy podziwiać. Jego kreska jest po trosze mangowa/bajkowa, więc nic dziwnego że dobrze komponuje się z wszech obecną magią.
Dobry początek całkiem nowej serii, o nieco zapomnianym bohaterze (jeżeli chodzi o własny run), który przeżywa niecodzienne przygody, w oderwaniu od reszty uniwersum. Bywa uroczo, jest magicznie.
Motyw z zagrożeniem, które majaczy na horyzoncie i tylko bohater może jemu zapobiec jest znany i powszechnie nadużywany. Aaron postanowił pójść tą drogą i trzeba przyznać, że czuć tu wtórność, to sama otoczka całej tej magii i wszystkich spraw jej naokoło sprawdza się. Bo im dziwniej tym bardziej atrakcyjnie.
Strange broni Ziemi przed magicznymi zagrożeniami. Od czasu do...
2023-01-12
Piąty już tom przygód policjantów z małego Lipowa przenosi nas do jeszcze mniejszej miejscowości, tytułowych Utopców. Zamknięte, nieliczne społeczeństwo, jakie zamieszkuje okolice, kryje wiele tajemnic, ale to wznowienie starej sprawy spowoduje ciąg wypadków. Aby uratować posterunek w swojej mieścinie bohaterowie podejmują się próby rozwiązania starej zbrodni, jaka miała miejsce trzydzieści lat wstecz.
To wtedy doszło do zaginięcia dwóch mężczyzn z nieco zamożniejszej rodziny. Ojca i syna. W pobliży nowo-powstałej altany znaleziono tylko zakrwawione ubrania. Dodatkowo ślady jakie pozostały wskazują na uczestnictwo pewnej siły, która może mieć podłoże parapsychologiczne. Wszak podczas stawiania altany znalezione zostały zwłoki z cegłą w szczęce, co ma wskazywać na pochówek wampiryczny. Taki zabieg miałby nie pozwolić zmarłemu powstać...
Element metafizyczny działa tu zaskakująco dwojako. Z jednej strony mamy lokalne pogłoski i mocne nawiązania do wierzeń słowiańskich, co jest fajne i urozmaica historię, ale z drugiej strony pojawia się wątek kontaktu ze zmarłymi i jest on totalnie nie trafiony, aby nie rzec: kretyński. Ja wiem, że zrozpaczoną kobietę łatwo usidlić, ale sposób w jaki to zrobiono... Także zachowanie tłumu przy ekshumacji dziwi, jak na rok 2014. Rozumiem, że to niby zaścianek Polski, ale światłowód dotarł, a tu prawie widły wyjmują...
Wątki obyczajowe plączą się tu z intrygą mnogo. Każdy, dosłownie, ma tu coś czego nie chce wyjawić. Liczba osób, jakie mogły mieć zadrę i przyczynić się do zaginięcia dwójki facetów rośnie z każdą stroną. A to dawny właściciel ziemski chciałby odzyskać posiadłość, a to żona i matka zaginionych pragnie na nowo być gwiazdą i chce się wyrwać z tego miejsca. A to romanse, które mogły doprowadzić do zemsty zazdrosnego męża/chłopaka. A to przyjaciel z pracy, który zyskał mocno na pewnej formule. Pytanie tylko, czy nie jest tego za dużo.
Książka jak to u Puzyńskiej, jest dosyć obszerna i wydaje się, że jakby autorka nieco 'skondensowała' całość, to wyszłoby to tylko lepiej dla książki, bo miejscami fabuła nieco się dłużyła. Ma to służyć zamąceniu czytelnika, ale końcowi i tak udało mi się połowicznie odgadnąć finał, co tylko pokazuje, że przekombinowanie może nie być dobrym rozwiązaniem.
Niemniej życie Daniela, Klementyny czy Emilii to nadal ciekawie poplątana mieszanka, która rozwija tutaj relacje pomiędzy bohaterami, plącząc im szyki. Zastanawia mnie posunięcie z komisarz Kopp i jak się to rozwinie, bo trochę mi to nie pasowało do tej silnej kobiecej postaci, ale łaska pańska na fantazji autora polega.
Ja się tu ubawiłem całkiem dobrze, bo i polubiłem te postacie i po kolejne perypetie policjantów z Lipowo sięgnę pewnie za momencik, co stanowi wystarczającą rekomendację. Niby mogę się śmiać, że to swoisty miks W11/Policjanci z Trudne Sprawy/Dlaczego Ja/wstaw inną polską obyczajówkę i nadaje się tylko dla entuzjastów tychże programów, ale skłamałbym.
Cykl Lipowo daje mi rozrywkę i ogólny zarys intryg kryminalnych jest naprawdę niezły. Szkoda to, że rozmywa się to przy wątkach społeczno-obyczajowych.
Piąty już tom przygód policjantów z małego Lipowa przenosi nas do jeszcze mniejszej miejscowości, tytułowych Utopców. Zamknięte, nieliczne społeczeństwo, jakie zamieszkuje okolice, kryje wiele tajemnic, ale to wznowienie starej sprawy spowoduje ciąg wypadków. Aby uratować posterunek w swojej mieścinie bohaterowie podejmują się próby rozwiązania starej zbrodni, jaka miała...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-25
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się starzeją.
A gdy nadejdzie już brzask ranka, tędy opuści cię ruchło twa na noc kochanka.
Bo nocka świętojańska raz do roku tylko jeno i siądź że, posłuchaj, wędrowcze, bo mam baj dla Ciebie zagotowanych wielo."*
Lubię antologię, zwłaszcza takowe, które są różnorakie i w których praktycznie każde opowiadanie jest opowieścią z innej bajki. Tak jest tutaj. Mamy tylko motyw przewodni, który opiera się na niejasnych obrządkach, magii, dziwach. I tytuł jest trochę zwodniczy, bo oczekiwałem czegoś stricte
powiązanego z obrzędami nocy świętojańskiej zwanej też kupałą. A tu taka figa. Z kupałą powiązane jest tylko kilka opowieści, a spoiwem za każdym opowiadaniem jest raczej pewna nutka tajemniczości czy dziwności.
Mamy tu kilku pisarzy, którzy są znani w środowisku, ale już nie żyją. Pisali w czasach, kiedy nas nie było na świecie (ba, nawet pewnie dziadków mogło nie być). Są tu zatem zarówno polscy autorzy, tacy jak Roman Zmorski, Jan Barszczewski oraz Zygmunt Krasiński, jak i osobistości z całego świata, tacy jak Jin Yong, Henry Woods, Anton Straszimirow, Dorothy Boulger (która pisała pod pseudonimem Theo Gift) czy mój ulubieniec tego tomu - sam Oscar Wilde(tak, ten od Doriana Greya).
Prezentują nam oni historyjki z dreszczykiem i trzeba przyznać, że taki rozstrzał tematyczny robi wrażenie. Gdy piszą polscy/sąsiedni autorzy to czuć tutaj szczyptę romantyzmem, a groza ustępuje miejsca klimatowi i narracji, która widzie nas przez wierzenia ludzi z Pomorza, Mazowsza czy Białorusi.
W opowiadaniach spoza naszych granic skupiamy się bardziej na nadprzyrodzonych zjawiskach, nawiedzonych dworach, niespokojnych duszach, które nie mogą opuścić tego padołu łez. To zupełnie coś innego, ten aspekt grozy wiktoriańskiej, która wygląda równie smacznie, co polskie gusła. Przykład. Wilde jest tu cynikiem i czuć to wyraźnie w jego opowiadaniach ( "Rybaka i Duszę" uwielbiam - ale żeby nie było, iż zagranicznego chwalę, a swoje nie - Strzyga, Zmorskiego - świetna/ jeszcze Wilkołak Barszczewskiego).
Aby nie było tak słodko, to niektóre opowiadania zwyczajnie nie przypadały mi do gustu, ale tak będzie miała większość z Was, a to dlatego, że ukazane w tym zbiorze opowiadania to historie z brodą, powolniejszą narracją i swoistą manierą, która przypadała na tamte lata (XVIII i XIX wiek), więc młodzi czytelnicy mogą się zwyczajnie odbić nieśpiesznym tempem czy niespełnieniem oczekiwań. Taki wilkołak to tutaj istota odbiegająca od naszego kulturowego wyobrażenia, zresztą podobnie ma się sprawa z strzygą, demonami, duchami, itp. Są bardziej przyziemne.
Mnie jednak urzekł ten zbiór i doceniam dobór materiału, bo autorów mamy tutaj naprawdę zacnych. Byli wizytówkami swoich czasów i traktuję "Duchy Nocy Kupały" jako klasyki, z którymi mam teraz okazję się zapoznać. To jak zapomniana lekcja polskiego, na której chce się być, a nie siedzi się w szkole z musu - ostatnie takie odczucia miałem przy "Zbrodni i karze" w szkole.
* głupi wymysł sytuacyjny autora tekstu..
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się...
2022-09-02
Na początku powiem tyle, że nie jest łatwo stanąć obok legendy branży i zrobić coś równie dobrego. Morrison stworzył Doom Patrol na nowo i dał nam unikalne doznanie, którego nikt do tej pory nie przebił i raczej nie przebije. Koncepty zawarte w oryginalnej serii z 1989 roku są szalone, głębokie i wbijają się w meandry umysłu czytelnika, po to aby zostawić go z istnym mętlikiem myśli. Ale to było dobre. Komiks jedyny w swoim rodzaju.
Way raczej to wie i prowadzi "swój" Doom Patrol nieco inaczej. I chwała mu za to. To nadal przeżycie, które ryje szare komórki, ale ładnie poskładane, które z czasem staje się jasne. Brick by Brick jest na swój sposób unikalne tak jak run GM, ale na szczęście nie usiłuje go imitować na siłę. I doskonale.
Mamy tu młodą bohaterkę, Casey, która na co dzień jest kierowcą ambulansu. Szkopuł w tym, że nie dany jest jej spokój i wplącze się w spisek międzygalaktycznej korporacji, która chce rozkręcić biznes na kształt McDonalda. Tylko, że skład tego "burgera" jest dosyć kontrowersyjny...
Powracają starzy, dobrzy znajomi, tacy jak Larry ( w nieco innej formie, ale jest to do nadrobienia), Robotman, Flex Mentallo, Jane czy Danny, będący ulicą. Cóż, przynajmniej był do tej pory. Super. Mało tego. Podejście do tego komiksu niby nie wymaga znajomości runu Granta Morrisona, ale ilość nawiązań do poprzednika jest tak duża, że zwyczajnie straci się przyjemność z wyłapania tych easter eggów.
Minusy? To specyficzne dzieło, które może zniechęcić już na etapie pierwszego zeszytu, bo z początku wszystko wydaje się chaosem. Z czasem z chaosu wyłania się jakiś porządek, ale trzeba do tego momentu dotrwać. Komiks jest dziwny, ale taki ma być. Zabolało mnie tylko jedno. Pięć pierwszych zeszytów tworzy całość, a tu nagle wyskakuje szósty, o całkowicie innym ładunku emocjonalnym. Gryzie się to z ciągłością historii i jest dodane jakby na doczepkę. A to istotny wątek, który nie wybrzmiał, tak jak miał wybrzmieć...
Kreska Nicka Deringtona jest naprawdę dobra i pasuje do poziomu tego szaleństwa. Co prawda nie umywa się do tego co było (tamto było cudownym obrazem pokręconej wyobraźni), ale nadaje całości własny styl, co się ceni.
Doom Patrol powrócił i jest w dobrych rękach. Oby w drugim zbiorze odleciano tu jeszcze mocniej.
Na początku powiem tyle, że nie jest łatwo stanąć obok legendy branży i zrobić coś równie dobrego. Morrison stworzył Doom Patrol na nowo i dał nam unikalne doznanie, którego nikt do tej pory nie przebił i raczej nie przebije. Koncepty zawarte w oryginalnej serii z 1989 roku są szalone, głębokie i wbijają się w meandry umysłu czytelnika, po to aby zostawić go z istnym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony. Szacowny, teraz już podstarzały lekarz Skórzewski oraz młody Storm, który zajmuje się poszukiwaniem reliktów przeszłości, przeżywający przygody niczym Indiana Jones. Od czasu do czasu pojawiają się nowe/stare osoby, jak niejaki inspektor Nowak, którzy wprowadzają jakieś novum do serii.
Przekrój spraw, jakimi zajmują się bohaterowie jest rozległy. Sam Storm zbada sprawę zagadkowego zniknięcia pewnego chłopca, w co ma być wmieszana żydowska kabała. Innym razem wejdzie w posiadanie dziwnej lalki, za którą narazi się agentom wrogiego mocarstwa. Pozna też w końcu fajną dziewoję, w towarzystwie której zbada sprawę istnienia pewnej zaginionej książki sławnego polskiego pisarza, która niby nie powinna istnieć. Trafią też na trop... anielskiego pióra.
Doktor Skórzewski zapozna się z interesującym spojrzeniem na wilkołactwo, a innym razem, w jesieni swojego życia, czeka go spotkanie z ciekawą personą. Nowak zaś zbada sprawę tajemniczego zgonu, w której ofiara została poddana mumifikacji. Tytułowe opowiadanie to wyprawa do przeszłości, do czasów wojennych, kiedy młoda żydówka będzie kryła się w lasach, w towarzystwie chłopca, który ma pewną tajemnicę...
Miałem tu niezły zgryz, bo relacja lubianych i mniej udanych treści była tu mocno wyrównana. Niemniej Pilipuk baja naprawdę sprawnie i nawet te momenty, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. I tak naprawdę za jakiś czas z pewnością zapoznam się z następnym tomem.
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
więcej Pokaż mimo toBohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony....