Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

Interesujący koncept, niestety łatwy do przewidzenia, zwłaszcza jeżeli ma się za sobą kilka seansów z taki serialami jak Dexter czy Hannibal.

Już od początku towarzyszymy... potencjalnemu mordercy, który planuje zabójstwo na nadopiekuńczej matce, ale sprawy przybierają zaskakujący obrót. Znalezione zostało ciało, które jest "artystycznie" oprawione, co za urocza zwyrodnialca, który postanawia zrobić coś podobnego. Dziwną sytuację uzupełnia fakt, iż psycholog, który sprawuję opiekę nad mężczyzną doskonale wie, co tkwi w głowie pacjenta i wydaje się nim kierować.

Artur Kamiński, bo o nim mowa, jest bratem policjantki, która prowadzi śledztwo zagadkowego morderstwa, Agaty Stec. Brat stara się lawirować pomiędzy lojalnością w stosunku do siostry, a jednocześnie sam prowadzi sobie znaną tylko grę, która może kosztować kogoś życie. Agata i Artur to dwa przeciwstawne żywioły, które urozmaicają całą lekturę.

Akcja ma niezłe tempo, a Borlik bawi się tu z nami, mieszając wątki i podrzucając różne zmyłki, ale finalnie cała intryga jest do odgadnięcia w finale. Szkoda, bo do tego momentu historia naprawdę wciąga, a na końcu zostało tylko rozczarowanie. Z pewnością sięgnę po kolejną książkę i mam nadzieję, że akcja będzie mocniej nieprzewidywalna.

Interesujący koncept, niestety łatwy do przewidzenia, zwłaszcza jeżeli ma się za sobą kilka seansów z taki serialami jak Dexter czy Hannibal.

Już od początku towarzyszymy... potencjalnemu mordercy, który planuje zabójstwo na nadopiekuńczej matce, ale sprawy przybierają zaskakujący obrót. Znalezione zostało ciało, które jest "artystycznie" oprawione, co za urocza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomysł na klinikę weterynaryjną, która oprócz leczenia piesków i kotków, od czasu do czasu pomaga fantastycznym zwierzętom - wydaje się być samograjem i w zasadzie jest. Druga część cyklu jest odczuwalnie lepsza od pierwszej, choć nadal kończy się tak, że kilka pytań pozostaje bez odpowiedzi. I coś się kroi na horyzoncie, ale w tym przypadku nie miałem wrażenia obcowania z czymś, co można określić mianem wczesnego dostępu...

Florka Kuna nadal pracuje u nieumarłej doktor Izabela Pokot, w towarzystwie fauna Bastiana i nadal każdy dzień przynosi coraz to nowe niespodzianki. A że w okolicy z jakiejś przyczyny zaroiło się od drakonidów, tak mamy gwarancję, iż będzie gorąco. Ale nie tylko stwory mogą zagrozić życiu. Na horyzoncie mamy namolnych dziennikarzy i złą prasę. Plus nową pracownicę, która specyficznie podchodzi do swojej pracy.

No i do całości dochodzą jeszcze kwestie sercowe. Nie sposób się nudzić, a autorka nie zasypuje nas zbędnymi opisami. Miałem przez to uczucie niedosytu, bo książka jest w miarę krótka. Łyknąłem cały audiobook w kilka godzin i czekam na kontynuację, a to już o czymś świadczy. Jeżeli szukacie nieco lżejszego fantasy to trafiliście w dobre miejsce.

Pomysł na klinikę weterynaryjną, która oprócz leczenia piesków i kotków, od czasu do czasu pomaga fantastycznym zwierzętom - wydaje się być samograjem i w zasadzie jest. Druga część cyklu jest odczuwalnie lepsza od pierwszej, choć nadal kończy się tak, że kilka pytań pozostaje bez odpowiedzi. I coś się kroi na horyzoncie, ale w tym przypadku nie miałem wrażenia obcowania z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman – Detective Comics: Deus Ex Machina Brad Anderson, Raul Fernandez, Alvaro Martinez, James Tynion IV
Ocena 6,8
Batman – Detec... Brad Anderson, Raul...

Na półkach: , , , ,

W Gotham pojawia się nowy przeciwnik, który poluje na niedobitki po zakonie św. Dumasa. Wróg jest o krok przed Batmanem i ekipą, a rozwiązaniem problemu może się okazać... magia.

Do miasta bowiem zawitała Zatanna, która jak się okazuje - ma całkiem rozbudowaną przeszłość, łączącą ją z Brucem Wayne'm. W tle pewien potężny artefakt. Ale nie tylko Mroczny Rycerz będzie musiał się tu popisać.

Reszta ekipy też będzie miała co robić, a dużą rolę odegra tu Azrael. W końcu to z nim łączyć się będzie ta historia. Fajnie wyglądające walki, satysfakcjonująca fabuła i niezły przeciwnik. Seria Detective Comics w tym wydaniu jest bardzo równa i prawdopodobnie znajdzie się w mojej topce DC Rebirth. Oby tak dalej.

W Gotham pojawia się nowy przeciwnik, który poluje na niedobitki po zakonie św. Dumasa. Wróg jest o krok przed Batmanem i ekipą, a rozwiązaniem problemu może się okazać... magia.

Do miasta bowiem zawitała Zatanna, która jak się okazuje - ma całkiem rozbudowaną przeszłość, łączącą ją z Brucem Wayne'm. W tle pewien potężny artefakt. Ale nie tylko Mroczny Rycerz będzie musiał...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Civil War II Brian Michael Bendis, David Marquez
Ocena 6,6
Civil War II Brian Michael Bendi...

Na półkach:

Jeszcze jakiś czas temu widząc nazwisko Bendis, brałbym tytuł w ciemno. Autor to zaufanie zawdzięcza serii Ultimate Spider-man czy All New X-men. Druga wojna domowa jest jednak tytułem, który byłby lepszy, gdyby nie miał takiego tytułu. Mam wrażenie, że autor zapatrzył się w Raport Mniejszości i postanowił coś podobnego przekuć na stronice komiksu.

Tym razem w szranki stanie zmodyfikowany duet. Iron Man ma tu zadrę z Kapitan Marvel, a kością niezgody okazuje się pewien Inhuman, Ulisses. Chłopak potrafi przewidzieć popełnienie zbrodni, jeszcze przed tym, jak ta się wydarzy, co umożliwia ograniczenie liczby osób, które zostaną pokrzywdzone lub zabite. Carol Danvers idzie ślepo w tym kierunku, zwłaszcza że prawie na początku dochodzi do tragedii, która odciska swoje piętno na obojgu herosów.

Szkopuł tkwi jednak w moralnym aspekcie takiego zachowania. A co jeżeli jest procent przepowiedni, gdzie Ulisses może się mylić i pozbawienie wolności będzie dotyczyć osoby, która jest niewinna. Czy taki cel może uświęcić środki? Oczywiście wzorem oryginalnej Wojny Domowej spowoduje to rozłam w szeregach bohaterów i prawie wszyscy będą musieli określić po czyjej stronie są. I dać po gębie drugiej.

Siłą oryginału był jednak powód wydarzeń i jego konsekwencje. Tutaj mamy niby coś tożsamego, ale nie ma sytuacji w której jestem w stanie przyznać jakąś rację obu stronom, jak to było w przypadku Kapitana Ameryki i Iron Mana. Postępowanie Carol, w świetle argumentów Starka, jest dla mnie bardzo słabe, co ułatwia obranie czyjejś racji za tą właściwą. I to taki mały strzał autora w nogę. Bendis co prawda stara się to obłożyć niuansami, ale żaden nie przeważa tak mocno, jak racje Starka.

To dobre mordobicie, ale i powtórka z rozrywki. Z kilkoma zaskoczeniami i niepotrzebnymi powtórzeniami. I to nieco męczy, że mamy do wyboru pranie się z kimś lub między sobą. Owszem, wygląda to fenomenalnie. Kreska to obłęd, tyle że chciałoby się większej wartości w całym zbiorze. Bawiłem się nieźle, ale tytuł nie ma podejścia do dzieła Millara.

Jeszcze jakiś czas temu widząc nazwisko Bendis, brałbym tytuł w ciemno. Autor to zaufanie zawdzięcza serii Ultimate Spider-man czy All New X-men. Druga wojna domowa jest jednak tytułem, który byłby lepszy, gdyby nie miał takiego tytułu. Mam wrażenie, że autor zapatrzył się w Raport Mniejszości i postanowił coś podobnego przekuć na stronice komiksu.

Tym razem w szranki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo tego, że mam w domu na półce aż trzy książki Śmielaka, to przeczytałem jako pierwszą jeszcze inną, czwartą, wypożyczoną z biblioteki - taki konsumpcyjny paradoks zbieractwa. Ale muszę przyznać, że pan Michał ma talent do tworzenia szybkich, wciągających i krwistych historii, aczkolwiek momentami nie mają one nic wspólnego z realizmem czy też ludzkim rozsądkiem. A tego by się chciało w tego typu thrillerze.

Tajemniczy jegomość, którego media okrzyknęły ksywką 'Postrach" porwał swojego czasu sześć kobiet. Na miejscu zbrodni nie ma śladów walki, a wszystko wygląda na to, że ofiary wpuszczały po prostu porywacza do domu. Nie ma po nich śladu, tym bardziej ciał. Nie ma też żądania okupu.

Przy okazji ostatniej uprowadzonej zwyrol najwyraźniej tak się zapomniał, że na nagraniu z kamer nagrało się coś, co pomogło go namierzyć. Teraz ma on zostać skazany, ale los kobiet nadal jest nieznany. Tak jak to bywa w tego typu sytuacjach, prawo nie zapewnia 100 % zadośćuczynienia i nie u kaja bólu możliwej utraty bliskich.

Dlatego też rodziny porwanych dziewczyn organizują ludzi, którzy mają "pomóc" zbrodniarzowi opuścić zakład karny i postawić go przed rodzinami ofiar, tak aby wyznał prawdę o miejscu pochówku dziewczyn, a przy okazji "troszkę" go potorturować. Szkopuł w tym, że jak zwykle nic nie idzie tak jak powinno... Sam Postrach zdaje się mieć plan, dzięki któremu wyprzedza praktycznie wszystkich.

Książkę czyta się piorunem, jest wciągająca, choć miejscami trudno było mi uwierzyć w postępowanie niektórych osób. Było ona tak nieracjonalne, względem wydarzeń, że troszeczkę mnie to bolało. W ogóle tego typu akcja raczej nie miałaby szansy rozegrać się w granicach naszego kraju. Mimo wszystko lekturę polecam, nawet jeżeli finalnie udało mi się rozszyfrować kto krył się za figurę Postracha. Niemniej nadal było to satysfakcjonujące.

Czy Michał Śmielak to wschodząca gwiazda polskiego kryminału? Tego nie jestem w stanie określić, ale będę się przyglądał jego pracom, stawiając jego książki zaraz obok prac Piotrowskiego czy Krajewskiego. A to już coś znaczy.

Mimo tego, że mam w domu na półce aż trzy książki Śmielaka, to przeczytałem jako pierwszą jeszcze inną, czwartą, wypożyczoną z biblioteki - taki konsumpcyjny paradoks zbieractwa. Ale muszę przyznać, że pan Michał ma talent do tworzenia szybkich, wciągających i krwistych historii, aczkolwiek momentami nie mają one nic wspólnego z realizmem czy też ludzkim rozsądkiem. A tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.

Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony. Szacowny, teraz już podstarzały lekarz Skórzewski oraz młody Storm, który zajmuje się poszukiwaniem reliktów przeszłości, przeżywający przygody niczym Indiana Jones. Od czasu do czasu pojawiają się nowe/stare osoby, jak niejaki inspektor Nowak, którzy wprowadzają jakieś novum do serii.

Przekrój spraw, jakimi zajmują się bohaterowie jest rozległy. Sam Storm zbada sprawę zagadkowego zniknięcia pewnego chłopca, w co ma być wmieszana żydowska kabała. Innym razem wejdzie w posiadanie dziwnej lalki, za którą narazi się agentom wrogiego mocarstwa. Pozna też w końcu fajną dziewoję, w towarzystwie której zbada sprawę istnienia pewnej zaginionej książki sławnego polskiego pisarza, która niby nie powinna istnieć. Trafią też na trop... anielskiego pióra.

Doktor Skórzewski zapozna się z interesującym spojrzeniem na wilkołactwo, a innym razem, w jesieni swojego życia, czeka go spotkanie z ciekawą personą. Nowak zaś zbada sprawę tajemniczego zgonu, w której ofiara została poddana mumifikacji. Tytułowe opowiadanie to wyprawa do przeszłości, do czasów wojennych, kiedy młoda żydówka będzie kryła się w lasach, w towarzystwie chłopca, który ma pewną tajemnicę...

Miałem tu niezły zgryz, bo relacja lubianych i mniej udanych treści była tu mocno wyrównana. Niemniej Pilipuk baja naprawdę sprawnie i nawet te momenty, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. I tak naprawdę za jakiś czas z pewnością zapoznam się z następnym tomem.

Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.

Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się spojrzy na dorobek pisarza z ostatnich kilku lat.

Fantasy + baśń + gawędziarstwo Kinga + dużo schematów = całkiem poprawna, wtórna bajka. Tym w zasadzie są "Oczy smoka".

Mamy pewne królestwo, którym rządzi w miarę sprawiedliwy król Roland. Ma dwóch synów, Petera i Thomasa. Królewska małżonka zmarła podczas narodzin najmłodszego syna, choć w całą tragedię zamieszany był czarnoksiężnik, niejaki Flagg, któremu marzy się władza absolutna na krainą. W tym celu knuje na potęgę. Udaje mu się otruć władcę i oskarżyć o ten czyn prawowitego dziedzica, Petera. Po to tylko, aby bardziej podatny na wpływu Thomas został królem, co de facto da mordercy wolną rękę do działania.

Starszy syn ląduje w wieży i akcja rozkręca się dalej w ramach klisz fabularnych. Zresztą lwią część fabuły King zdradza od razu na wejściu, pokazując nam potem drogę, która wiedzie ku tym wydarzeniom. Oraz ku pośpiesznemu, w zasadzie otwartemu zakończeniu, które pozostawia czytelnika bez uczucia satysfakcji. Zwłaszcza, że bohaterów da się lubić.

Niemniej dla fanów Kinga czeka kilka niespodzianek, zwłaszcza jeżeli wczytywali się w inne pozycje autora, który puszcza oczko i serwuje nam dużo powiązań pomiędzy niektórymi tytułami. Pozycja dla ciekawskich, tyle że nie nastawiałbym się na fajerwerki.

Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.

I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i "król" powrócił na właściwe tory dopiero przy okazji "Ręki Mistrza".

Z pewnością przebrnę przez wszystkie tytuły autora i spróbuję przeanalizować tę tezę, aczkolwiek "Colorado Kid" jest jednym kamykiem, który przeważa ku prawdziwości tego stwierdzenia. King ewidentnie się tu "bawi" i ukazana tu historia to tak naprawdę krótkie opowiadanie, które można by wydać w ramach jakiegoś zbiorku. Niemniej zastosowano tu takie rozwiązanie jak przy "Roku wilkołaka".

Mamy dwie wygi dziennikarskie, które pilotują młodą, ambitną praktykantkę. Dziewczyna jest już gotowa, aby ją wypuścić spod "spódnicy", ale mężczyźni dają jej jeszcze jedną lekcję. Przytaczają sprawę sprzed lat, co prawda oficjalnie zakończoną, ale pewne jej aspekty sprawiają, że jest ona niezwykła i nadal istnieją tu jakieś znaki zapytania. Nawet spore, bo wiele rzeczy się tu nie klei.

Zwłoki na plaży znalazła para biegaczy. Biegli mieli spory problem ze zidentyfikowaniem tożsamości denata, a treść jego kieszeni powodowała tylko większe zdziwienie. Dziennikarze przez lata próbowali zrekonstruować ostatnie dni mężczyzny, ale nadal nie ma wytłumaczenia na pewne aspekty, zwłaszcza jeden: co u licha ten gość tu robił?

Snuta opowieść co prawda ma niezłe tempo, no i stylizowanie na historie kryminalne z początku poprzedniego wieku nadaje całości jakiś smaczek, tyle że... jest to tak naprawdę opowieść o niczym. Jasne, dla młodej dziennikarki to ważna lekcja, jak podchodzić do pewnych spraw w tym zawodzie, ale to chyba najbardziej nie-Kingowa książka, z jaką miałem do czynienia. W dodatku nudna.

Zdecydowanie inna, tylko czy to usprawiedliwia mankamenty, bo to w końcu "TEN" autor i trzeba się zachwycać tą innością? No nie. Osobiście Kinga uwielbiam, ale moje przekonanie o wielkości każdej książki, jakie powstało na bazie jego wczesnych tytułów - upadło już wiele lat temu.

Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.

I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

King w swoim prime time'ie był nie do zatrzymania, a Misery to jedna z jego wizytówek, która tylko ugruntowała pozycję mistrza. Opowieść o psychopatycznej wielbicielce "zajmującej" się swoim ulubionym autorem nawet po latach mrozi krew w żyłach, zwłaszcza że obie postacie są tu tak mocno "krwiste", iż mógłbym uwierzyć że jest to rzeczywista relacja z wydarzeń.

Paul Sheldon nie miał szczęścia, kiedy podczas jazdy autem ze względu na warunki atmosferyczne wypadł z drogi. Pech chciał, że trafił w ręce Annie Wilkes, jak się zdaje byłej pielęgniarki, która objęła mężczyznę "opieką". Chłop ma połamane nogi, ale to nie będzie jego największym zmartwieniem, bowiem kobieta nie zamierza oddać go do szpitala. Sama się nim zajmuje, faszerując "pacjenta" środkami medycznymi, które go uzależniają...

Nowa książka pisarza bowiem wywróciła życie kobiety do góry nogami. Tytułowa postać to bohaterka poczytnej, choć niskolotnej serii, która podbiła serce opiekunki, a teraz została uśmiercona przez autora. Daje ona pisarzowi pewną możliwość. Albo napisze nową powieść, która koryguje "ten błąd" albo stanie mu się krzywda...

Szybko wychodzi na jaw, że nowa towarzyszka nie jest zdrowa na umyśle. Mało tego. Stan kobiety z czasem zaczyna ulegać pogorszeniu, a Paul zaczyna dowiadywać się coraz to więcej rzeczy o swojej "wybawczyni". Zrozumie, że musi grać tak jak mu zagrają, bo inaczej zginie, a Annie jest zdolna do wszystkiego, aby mężczyzna pozostał tam gdzie jest...

Misery to książka, w której napięcie rośnie stopniowo, nawet jeżeli wydaje się, że pozornie nie ma już jak tego zrobić. King podaje nam dwa mistrzowsko rozpisane charaktery, w którym jeden jest myszką i musi mocno lawirować, aby kot nie urwał mu głowy. Niesamowite jak łatwo jest się bać o postać Sheldona i odczuwać razem z nim ten niepokój, kiedy na przykład pod nieobecność Annie robi to, co robi. A potem jest jeszcze gorzej, bo obok przemocy psychicznej, dochodzi ta fizyczna i jest bardzo, bardzo dosadna.

Ostatni raz czytałem Misery jeszcze w gimnazjum i pamiętam jakie wrażenie wtedy ta książka na mnie zrobiła. Zaraz obok TO, Lśnienia, Wielkiego Marszu czy Smętarza dla zwierzaków, które "uczyniły" moje wejście w dorosłość. To mnie ugruntowało jako czytelnika, więc bałem się, iż po latach lektura coś z siebie utraci. To były płonne obawy. Jest świetnie.

Jeżeli narzekacie na dzisiejsze "kingi", to wróćcie sobie do jego klasyki. Obawiam się, że sam autor już nie jest zainteresowany tworzeniem takich pozycji. Zresztą zrobił już chyba wszystko, co mógł dla tego gatunku, więc tylko wypada docenić taki nawał pracy. Postaram się to zrobić, poprzez lekturę całego jego dorobku. I będę się bawić świetnie.

King w swoim prime time'ie był nie do zatrzymania, a Misery to jedna z jego wizytówek, która tylko ugruntowała pozycję mistrza. Opowieść o psychopatycznej wielbicielce "zajmującej" się swoim ulubionym autorem nawet po latach mrozi krew w żyłach, zwłaszcza że obie postacie są tu tak mocno "krwiste", iż mógłbym uwierzyć że jest to rzeczywista relacja z wydarzeń.

Paul Sheldon...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...

Piekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat, początkowo rozwijając jego aspekty na tyle interesująco, że sięgało się po te książki z ciekawością/przyjemnością. Aż nastąpiła kulminacja i zwrot akcji w czwartym co do kolejności tytule: Łowcy Dusz. Ludzie czekający na kontynuację jednak się srogo przejechali, bo autor postanowił pisać prequele przygód inkwizytora Mordimera Madderdina, wprowadzając jeszcze szereg innych postaci, jak Arnolda Lowefella, które nie umywają się jednak do bohatera serii.

I mimo, że Mordimer to czystej wody religijny socjopata, to da się go polubić, co jest spory wyczynem. Ale tu go nie ma, jest wspomniany bezpłciowy Arnold. Mamy tu też zbiór kilku opowiadań, które są porozrzucane na osi czasu serii w dosyć sporych odstępach. Pierwsze opowiadanie udowadnia moją tezę z drugiego zdania. Piekara doi ile wlezie. Zdziwiło mnie, że autor wydał tak szybko nowy tomik po przegadanym i nudny "Dzienniku Czasu Zarazy". Już wiem czemu.

Jakieś 40 % książki to streszczenie ruskiej trylogii tegoż autora, tyle że widziane oczyma Hildegardy, członkini Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium. Kobieta opowiada o pewnych wydarzeniach, które są żywcem wyciągnięte ze stronic wspomnianej trylogii. Postacie następnie komentują całość i poddają analizie wątki, jakie uznają za najciekawsze. W dodatku tak z de wychodzi na jaw, że matka Mordimera, Katarzyna - jest zupełnie czymś innym niż myśleliśmy do tej pory. Jakie rodzi to konsekwencje dla jej syna? Autor nie raczył na razie wytłumaczyć.

Kolejne, krótsze już opowiadania wprowadzają wątek pewnej potężnej czarodziejki, która znajduje się w klasztorze Amszilas w charakterze więźnia. Widzimy też przygotowania pod przewrót na szczycie władzy i wprowadzenie pewnej zarazy, która ma oczyścić Inkwizytorom przedpole do wykreowania nowego świata. AUTOR WRESZCIE RACZYŁ NAWIĄZAĆ DO ŁOWCY DUSZ, ale tylko liznął temat. Fajnie jak na "DOPIERO" siedemnastą książkę. Może przy trzydziestej w końcu pociągnie ten wątek dalej.

Wkurzam się, bo ja lubię postać Inkwizytora. Lubię początkowe opowiadania. Lubię nawet niektóre prequele. Nie lubię za to, że mnie jako czytelnika się nie szanuje i próbuje wcisnąć bubel, za coraz to wyższą cenę. Płomień i Krzyż to książka przegadana, gdzie więcej akcji dzieje się we wspomnianym chamskim streszczeniu niż w oryginalnej treści tu zapodanej. Tu nic się nie dzieje.

I nie zrozumcie mnie źle. Piekara umie pisać i jego książki czyta się szybko, tyle że mając za sobą całość cyklu, w tym kilka tomów w swojej biblioteczce, od jakiegoś czasu czuję się jako fan olewany. Wolałbym, aby relacja z autorem była na zasadzie i wilk syty i owca cała. Dostaję jakościową dobrą książkę, to i płacę za to. A tu tego nie ma. Wilk łoi owieczki jak może. Może się w końcu oczka owieczkom otworzą. Zwłaszcza, gdy ceny książek rosną (i się narzeka, że Polacy nie czytają książek, jak te osiągają ceny 80 ziko i wzwyż), a przy nieco mniejszej cenie można nabyć inne, lepsze pozycje z gatunku fantasy.

Zapewne jak wyjdzie kolejna część, to też ją łyknę. Tyle, że nie kupię, a pójdę do biblioteki. Nowa książka nie jest warta połowy swojej ceny, no chyba że lubicie zbierać dublety. Jeżeli miałbym ją jakościowo do czegoś porównywać, to do gry pt. The Inquisitor zresztą na podstawie omawianego cyklu. Jest takim samym żartem, jak ta książka.

Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...

Piekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Krucyfiks" wziął mnie z zaskoczenia, więc przy drugim tomie przygód detektywa Huntera myślałem, że niewiele aspektów już mnie zaskoczy. Cóż, myliłem się.

Z jednym z kościołów w Los Angeles zostają znalezione makabrycznie okaleczone zwłoki. Ktoś pozbawił ofiarę głowy, a w to miejsce umieścił czerep psa. Wszystkie wskazówki nasuwają na myśl mord rytualny, ale rozwój wypadków jasno wskazuje, że zabójstw będzie więcej, a sprawca musi mieć jakiś perfidny plan, który realizuje z nie małym zawzięciem. Czy ofiary coś tak naprawdę łączy? Co znaczą liczby na ich ciałach.

Hunter nie będzie miał łatwej pracy. Nowa pani Kapitan, zadra z burmistrzem i namolna dziennikarka, która w nosie ma dobro śledztwa. Na dodatek na komisariacie pojawia się dziewczyna, która twierdzi, że widziała morderstwa. W swoich wizjach... Szkopuł w tym, że zna szczegóły, o których wiadomo jedynie policji. A zaraz potem znika.

Jest brutalnie i brudno, bo świat wykreowany przez Cartera to miejsce pełne ludzkich żądz i słabych charakterów, które im ulegają. Wzorem poprzednika przestępca zabija z naprawdę wybujałym sadyzmem, który miejscami dociera do poziomu z pierwszego tomu. To na pewno seria dla ludzi o mocnych nerwach. Jest tylko jedno ale...

Wątek powiedzmy, metafizyczny. "Krucyfiks" mimo paru głupotek w odniesieniu do finału, był taki dosadny, wręcz cielesny. Mimo makabry całość wydawała się realistyczna. Nie neguje faktu, iż są pewne osoby "wrażliwsze" na bodźce, ale po tego typu kryminale nie spodziewałem się zwrotów ala jasnowidz Jackowski. Nie jest to wątek zły, bo finalnie ładnie się rozwija i daje końcowo satysfakcję, ale jest ździebko "edgy". To zupełnie inny ton niż ten zaprezentowany w poprzedniku.

Też ujawnienie sprawcy nie jest tak szokujące, jakby mogło być. Zwłaszcza, że akcja w finale w pewnym momencie jest mocno naciągnięta względem realizmu znalezienia się w takiej a nie innej sytuacji. Hunter się normalnie kulom nie kłania.

Mimo to droga do zakończenia i cała policyjna robota są naprawdę wciągające. Pełne niuansów wypadki, a parę rzeczy z życiorysu bohatera rzuca na niego nieco inne światło. Mocny tytuł. Z pewnością będę sięgał po kolejne odsłony serii.

"Krucyfiks" wziął mnie z zaskoczenia, więc przy drugim tomie przygód detektywa Huntera myślałem, że niewiele aspektów już mnie zaskoczy. Cóż, myliłem się.

Z jednym z kościołów w Los Angeles zostają znalezione makabrycznie okaleczone zwłoki. Ktoś pozbawił ofiarę głowy, a w to miejsce umieścił czerep psa. Wszystkie wskazówki nasuwają na myśl mord rytualny, ale rozwój...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deadpool: Deadpool kontra Sabretooth Mike Allred, Gerry Duggan, Scott Koblish, Matteo Lolli
Ocena 7,1
Deadpool: Dead... Mike Allred, Gerry ...

Na półkach: , , , , , , , , ,

"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.

Deadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci. Teraz jednak jego zwichrowany umysł miał odkryć prawdę. Za śmierć rodziców Wade ma odpowiadać nie kto inny jak Sabretooth. Szkopuł w tym, że przeciwnik zna całą prawdę, a że zmienił też podejście do życia (vide Original Sin) to postanawia zachować pewne fakty dla siebie, aby nie pognębić postać.

Jest to o tyle problematyczne, że prowadzi całość do serii efektownych bójek, ale też całkiem niezłych dialogów, które dają frajdę. Są tu oczywiście żarty typowe dla tej serii, ale są jakby stonowane i wybrane bardziej w punkt. Sprawia to, że mój odbiór historii jest pozytywny i średnia kontynuacja przygód Deadpoola w 2099 roku nie zaciera moich pozytywnych odczuć (to tylko jeden zeszyt).

Duggan bez Posehna jest zauważalnie słabszy w prowadzeniu kontynuacji przygód Wilsona, ale i jemu zdarzają się przebłyski. Tak jest tutaj. Nie jest to innowacja, nie przeszereguje to kanonu postaci, ale da frajdę.

"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.

Deadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Deadpool: Nuworysz z nawijką Gerry Duggan, Mike Hawthorne
Ocena 6,2
Deadpool: Nuwo... Gerry Duggan, Mike ...

Na półkach: , , , , , , ,

Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?

Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem postaciami, których mamy tutaj zatrzęsienie. Pojawia się ten sam zarzut co do części tomów z poprzedniej edycji. Humor został zastąpiony akcją.

Deadpool dołączył do Avengers oraz sprzedaje swoje produkty, aby finansować tę grupę. Dołączenie do ekipy dało mu pieniądze i sławę, co zaczyna oddziaływać na postać. Na tyle mocno, że idąc za marketingiem Deadpool tworzy własną grupę, która ma nakręcać ten powstały hype. Ludzi w kostiumie postaci biegają i wykonują różne zadania, czasami bardzo słabo płatne.

Jak się okazuje nie wszystko jednak jest takie kolorowe. Ktoś czyha na Wade'a, realizując swój misterny plan, który ma zniweczyć świeżo wytworzony image. Może zagrozić to też bliskim Wilsona. Trzeba działać. Duggan zdaje się czuć postać, bo mamy tu ten charakterek odpowiednio uchwycony, ale pomija wszystko co było koło postaci. I nie mowa tu o spuściźnie postaci z poprzedniej serii, czyli córki i makabrycznych fragmentów pamięci, która została mu odebrana. Deadpoola bez baru pełnego najemników, rozlewu krwi i absurdalnego humoru trudno nazwać Deadpoolem...

Komiks wygląda naprawdę dobrze, ale ostatnie tomy z Najemnikiem są na podobnym poziomie artystycznym. Do zapoznania się i do zapomnienia. Sporo postaci całkowicie mi obojętnych, plus szkoda że Wade zaniedbuje swoje małżeństwo...

Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?

Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).

W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych kontynentów, więc i procent w społeczeństwie ludzi o odmiennym kolorze skóry jest tu proporcjonalnie śladowy (u nas panował feudalizm i ciemiężony był zwykły swojski parobek na roli).

Dlatego też z ciekawością obserwuję, to co się dzieje w Ameryce i potężne wrażenie na mnie robią filmy pokroju Green Book. I z tej obserwacji amerykańskiej sceny politycznej mam jeden wiodący wniosek... Fascynujące jak setki lat niewolnictwa próbuje się teraz zadośćuczynić w ciągu dekady (nawet krócej), co przekłada się paradoksalnie na nierówne traktowanie jasnego koloru skóry ( w imię nadmiernej poprawności), a który chętnie podpina się pod określenia: potomkowie oprawców/ supremacja białego człowieka, nawet jeżeli sami Afroamerykanie twierdzą, że to absurd i służy to czyimś celom politycznym, bo na pewno nie im.

Czemu tak piszę? Bo książka Ruffa odbija pałeczkę w tę stronę. Tu praktycznie każdy 'biały' ma 'coś' do 'czarnego' i jest przedstawiany w jednoznacznie negatywnym świetle. A to nękanie ze względu na zamieszkanie w nie takiej dzielnicy, a to napad za zawędrowanie do nie takiego baru czy najzwyklejsze pojawienie się w nieodpowiednim czasie i miejscu (czyli prawie wszędzie), co może skutkować pojawieniem się na czyjejś muszce i morderstwem, bo tacy są "ci biali".

Paradoksalnie daje to odpowiedni klimat oraz pewne spojrzenie na segregację rasową w latach 50. XX wieku w Ameryce, co niewątpliwie jest zaletą tego tytułu, wręcz pozwalając niekiedy odczuć zaszczucie, jakie dotykało tych biednych ludzi naprawdę. Ale takie antagonizowanie jednej rasy, aby tym razem nieco wywyższyć inną, okazuje się nieco mieczem obosiecznym.

Bo wszystkie postacie, z Atticusem na czele, są przedstawione na jedno kopyto. Szlachetni, ciemiężeni, błyskotliwi, inteligentni, lubujący się w fantastyce. Z tego tłumu najbardziej wyróżnia się Letycja, która nie tylko okazuje się babką z jajami, ale też pełnokrwistą bohaterką, której kibicuje bardziej niż reszcie. No i jest Caleb Braithwhite, którego kolor skóry sugeruje już nazwisko (;)). Ma on pewien interes do Atticusa oraz spółki i konsekwentnie go realizuje, przez większość książki będąc o kilka kroków przed każdą postacią. Przystojny cwaniak, który rozgrywa piony, oczywiście do czasu. Przez taki, a nie inny charakter gość wydał mi się bardziej interesujący niźli młody Turner. Ale to może zasługa schematu, że zło pociąga bardziej.

Kilka ważnych informacji. To nie jest powieść, a i Lovecraft występuje tu symbolicznie, w nawet sporych dozach, w większości jednak jako komentarz autora na temat rasizmu, jaki tchnął od nieżyjącego autora. Co nie przeszkadza absolutnie autorowi "pożerować" na motywach ze znanej franczyzy. Nie jest to nawet horror. To zbiór opowiadań dark/urban fantasy, jakie łączy kilka elementów, które finalnie zbierają się w coś większego na koniec. I jak to bywa ze zbiorami, są tu historie świetne, ale i takie, których przeczytanie wymagało ode mnie więcej czasu i samozaparcia.

Podobała mi się cała wyprawa do Ardham, gdzie autor odkrywa przed nami sporo kart na temat dziedzictwa Atticusa i będzie to ciągnięte do końca książki. Podobał mi się motyw podjęcia gry przez Letycję z... duchem. Podobał mi się motyw tej klątwy, którą obłożona młodego chłopca. Na lovecraftowską modłę jest tu sporo elementów typu wierd. Wszelkie wyprawy poza nasz świat, czy zmiana koloru skóry za pomocą dekoktów były nudne i siermiężne. Nawet jak już odkryjemy finalną intrygę, to okazuje się ona niezamierzenie śmieszna. Chyba nie o to chodziło...

Dobra, to dlaczego taka ocena, jak narzekam i się rozpisuję, waląc po was dygresjami. Mimo sposobu prowadzenia akcji przez autora, 'Kraina Lovecrafta' ma unikalny klimat i może stanowi taki impuls, aby przyjrzeć się historii tego społeczeństwa. To też sporo obyczajówki wplecionej w sos fantasy, ze szczyptą grozy. Ale małą. Jeżeli liczyliście na coś w klimatach Lovecrafta, to nie te adres.

Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).

W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.

Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych, czasami wręcz makabrycznych wydarzeń, jakie się już niedługo tu rozegrają. Główną bohaterką jest tu projektantka wnętrz, Magda Żaboklicka, która zajmuje się odrestaurowaniem tutejszego 'dworku', który ostał się po prawdopodobnie zamordowanym właścicielu. Szkopuł w tym, że coś się dzieje w okolicy zabudowań, a sama kobieta widzi 'coś' obok domu. Zdecydowanie coś chce się dostać do środka...

Na szczęście szybko pojawiają się inne postacie na które kobieta może liczyć bardziej niż na tutejsza władzę. Waldemar Mrocz, redaktor niszowego miesięcznika i entuzjasta kryptozoologii, podąża wszędzie tam, gdzie 'ktoś coś' widział i ma hopla na tematy niewyjaśnionych zjawisk. Mrocz to postać dosyć ciapciowata, ale ma jeden szczególnie ważny aspekt, który wręcz pokochałem. Ale o tym za moment. Bo jest jeszcze młody dzielnicowy, Piotr Nowicki, który choć mocno chętny do działania, tak jeszcze popełnia sporo błędów żółtodzioba. Mimo pewnych nieracjonalnych zachowań da się lubić otrzymując ode mnie status: swojego chłopa.

I jest frecia! Bodajże Kasia, ale wybaczcie - książkę czytałem z cztery miesiące temu i pozapominałem część rzeczy. Niemniej było w tym tyle dobra, że nawet po takim czasie w pamięć wyryły mi się co lepsze momenty. A tchórzofretka kradnie każdą stronę na której się znajduje! Serio, wręcz czekałem z niecierpliwością, kiedy to stworzonko coś odwali. Ciekawski futrzak nieraz przeważy szalę szczęścia na stronę bohaterów. Czyste złoto. FRECIA RZĄDZI!

Legendy legendami, a tu w okolicy mają być wilkołaki, więc przed naszym kwartetem nie lada zagadka kryminalna, bo tytuł Krzysztofa Jaszy to żaden horror, a intryga ze szczyptą grozy, która początkowo mocno mglista i nieco chaotyczna, okazuje się całkiem zgrabnie rozpisaną historią. W dodatku jest podlana sporą dokładką wątków obyczajowych, ale tu stanowi to tylko dodatek do całości.

Nie będę Wam wciskał kit, że to najlepsza książka tego roku, ale do pretendenta największego zaskoczenia to już aspiruje. Dostałem tu tyle dobra, choć zachowanie bohaterki względem posterunkowego po pewnym nocnym zajściu nakazało mi chwilę pomyśleć nad tematem kobiecego wyrachowania... Niemniej jest to okoliczność zgoła nad wyraz realna, bo takowe rzeczy się zdarzają, więc dobrze że ktoś to zamieścił w książce. Dobrze, że całość kończy się pozytywnie.

Czekam z nadzieją, że będzie coś dalej, bo tu aż się prosi o jeszcze coś więcej. A to wystarczy za rekomendację, skoro czytelnikowi jest 'mało". Za swojskie klimaty, z małą nutką thrillera, sporą dozą akcji i racjonalnym wyjaśnieniem intrygi, jaka oplotła okolicę, zwłaszcza kiedy do wagi problemu dołączył jeszcze pewien skarb. Złoto.

Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.

Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Amazing Spider-Man Epic Collection. Inferno Mark Bagley, Gerry Conway, Tom DeFalco, Ron Frenz, Fred Hembeck, Erik Larsen, Rob Liefeld, Todd McFarlane, David Michelinie, Peter Sanderson, Alex Saviuk
Ocena 7,3
Amazing Spider... Mark Bagley, Gerry ...

Na półkach: , , , ,

Całkiem ładny zbiór, wydany w Polsce pt. "Inferno", stanowiący trzeci tom aktualnie ciągle wydawanej serii. Jest też to najsłabsza odsłona, aczkolwiek ma nadal sporo do zaoferowania, zwłaszcza dla tych, który zbierali w latach 90. XX wieku zeszyty z serii o Spider-Manie.

Początek jest najfajniejszy, bo zawiera w sobie sporo czaru komiksów z tamtych lat. Zresztą miano Todd McFarlane jest niejako obietnicą naprawdę fajnej zabawy oraz specyficznej oprawy, jaką wtedy stosowano. Czuć tu dosłownie ołówek, zaś sylwetki postaci czasami budzą uśmiech politowania, ale to nadal cześć tego sentymentu, jaki odczuwam do tych tytułów.

Jak Pajęczak, tak na pewno będzie menażeria specyficznych przeciwników. Na sam przód wysuwa się Mysterio i jego dziwne akcje, choć niepokojące zjawiska trwają nawet po pokonaniu przeciwnika. Czuć tu pewną tajemnicę i aż szkoda, że nie ma tu więcej z tego eventu o X-man. Na pocieszenie mamy innych przeciwników. Raz Pajęczak weźmie się za Jaszczura, potem zaś znajdzie się pomiędzy starciem Goblinów. A to nie koniec.

Przyjdzie nam zobaczyć odrestaurowanego Skorpiona, Rhino czy w końcu Venoma, który ma misterny plan zabicia Pajęczaka. Ale to nie starcia z nimi mogą się okazać najgorsza przegraną, bowiem przeciwnicy Petera oraz Mary Jane pozbawiają ich... Lokum. Para będzie musiała poszukać nowego gniazdka, ale zawsze mogą liczyć na ciocię May.

Mamy tu też kilka dodatków, które chociażby pokazują początki Spider-Mana czy nawet trzydziestkę jego najgorszych wrogów. A to nie koniec przygód, bo na koniec mamy jeszcze dwie rzeczy. Assassin Nation, gdzie Pajęczak będzie pomagał Silver Sable zapobiec zamachowi w Syrkanii. No i do zabawy dołączy sam Kapitan Ameryka... W bonusie na końcu dostaniemy zeszyt ukazujący początki Pajęczaka i Mary Jane, a wszystko dzieje się do siebie równolegle. Ładny dodatek, ale troszkę zbędny.

Zwłaszcza, że moment jak Peter jest gryziony przez pająka jest tu aż za dużo, przez co nie sposób uniknąć wtórności. Zresztą po pierwszej partii zeszytów przestaje się robić tak intersująco, jak było z początku. Całe zebrane tu wydarzenie też nie jest wybitne. Ot, taki średniak. Niemniej jak wspomniałem na początku, oprawa stanowi tu świetny dodatek, tak jakbym przeniósł się w czasie i chociażby dlatego warto te pozycje nabyć. Tę, albo dwie poprzednie, bo są nieco lepsze.

Całkiem ładny zbiór, wydany w Polsce pt. "Inferno", stanowiący trzeci tom aktualnie ciągle wydawanej serii. Jest też to najsłabsza odsłona, aczkolwiek ma nadal sporo do zaoferowania, zwłaszcza dla tych, który zbierali w latach 90. XX wieku zeszyty z serii o Spider-Manie.

Początek jest najfajniejszy, bo zawiera w sobie sporo czaru komiksów z tamtych lat. Zresztą miano Todd...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Wyobraźcie sobie spokojne, senne miasteczko, gdzie nic się nie dzieje. W zasadzie obszar służy za sypialnie okolicznych miast. Życie tu toczy się jakby wolniej, a na ulicy zawsze widać jakąś znajomą twarz. W takie miejsce trafia pisarz, Benjamin Mears, który szuka tematu na nową książki i powrót w rodzinne strony ma być impulsem do pracy. Jak to bywa, poznaje na miejscu dziewczynę, Susan Norton i sercowo coś się zaczyna dziać. Tylko, że to wczesny King i wątki obyczajowo - psychologiczne przeplatają się z elementami grozy. Tym razem pada na nosferatu...

Mógłbym narzekać, że to znów wampiry i absolutnie to wszystko było, tyle że spójrzcie na datę wydania. 1975. Jezusiczku, za chwilę druga powieść Kinga będzie miała 50 lat! Także wiele dzisiejszych opowieści o krwiopijcach może tylko buty całować temu wydaniu, zwłaszcza że nastojem książka potrafi zapewnić kilka dreszczy na plecach dla ludzi o bujniejszej wyobraźni.

Nieumarli są tutaj mocno sugestywni, czytaj upiornie źli. To nie Edward Cullen, że się świeci w Słońcu, jak psu pewne części ciała. To też nie gotycka i w pewnym sensie romantyczna powieść, jak Dracula Stokera, choć widać gołym okiem nawiązania. Wampiry w wykonaniu Kinga to sadyści, nastawieni jedynie na pożywianie się i ekspansję, co ładnie widać w trakcie obserwowania, jak zmienia się tytułowe miasteczko.

A zaczyna się niepozornie, bo do starego domu na wzgórzu, gdzie niegdyś doszło do tragedii, wprowadza się nowy lokator, który otwiera biznes w mieście. Pan Barlow, którego nikt na oczy nie widział i jego wspólnik Straker, który jest ludzkim służącym i zapewnia komfort panu. Od razu praktycznie zaczynają się zaginięcia ludzi, w tym dzieci, bo parszywy martwiak upodobał sobie nieletnich. Odnalezieni cierpią na choroby, które w krótkim czasie prowadzą ich do śmierci. A potem zaczynają znikać ciała i część mieszkańców wie "pod skórą", że dzieje się coś bardzo, BARDZO złego.

Siłą Kinga w tej odsłonie są co prawda charaktery, bo polubiłem Matta Burke'a, ojca Donalda Callahana, Mike Ryerson, małego Marka czy Dr Jimmy'iego i ich losy mnie obchodziły, co jest ważne w powieści, ale głównym daniem jest degradacja miasteczka, które tętni życiem i swoimi problemami, aby krańcowo zacząć wymierać. Daje nam to piorunujące wrażenie. I tak, można narzekać, że King lubi sobie pogawędzić i początek jest przegadany, ale to King. Każdy znawca wie, że on lubi sobie podbudować lokalną społeczność, aby potem dawać popisy swojego talentu, więc biorę całość z doborem inwentarza.

Jedna z tych książek, od których warto zacząć przygodę z Mistrzem. Może nie jest przerażająca, ale ma momenty, nad którymi można się zatrzymać na dłużej i które zapadają w pamięć, jak wizyta dziecka u dziecka, wołanie zza okna czy pewien autobus... Brrr. Na bezsenne noce perełka.

Wyobraźcie sobie spokojne, senne miasteczko, gdzie nic się nie dzieje. W zasadzie obszar służy za sypialnie okolicznych miast. Życie tu toczy się jakby wolniej, a na ulicy zawsze widać jakąś znajomą twarz. W takie miejsce trafia pisarz, Benjamin Mears, który szuka tematu na nową książki i powrót w rodzinne strony ma być impulsem do pracy. Jak to bywa, poznaje na miejscu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element życia codziennego. A że będzie przy okazji niepokojąco/dziwnie - to kolejna zaleta zbiorku.

A przekrój przedstawianych nam opowiadań jest naprawdę rozległy. I tak zapoznamy się z historią pewnego niewidomego chłopaka, który ma talent powiązany z graniem na instrumencie muzycznym. Pech chce, że jego muzyka zwraca uwagę umarłych, którzy chcą aby dawał im prywatne audiencje. Szkopuł w tym, że najpewniej po zakończeniu koncertowania ma mu się stać coś złego... Mamy też mnicha, który w gościnie stawi czoła pewnej istocie, która pożera ciała świeżo zmarłych osób. Mamy też wreszcie pielgrzyma, który napotka istoty, które w nocy rozdzielają się na dwie części i po okolicy lewitują tylko głowy, które planują jego pożarcie...

Hearn pokazuje też, że zaśniecie w nieodpowiednim miejscu może też być nieprzyjemne. Czy można poślubić drzewo? Albo że warto trzymać język za zębami i nie opowiadać nikomu o tym, że spotkało się dziwną lodową istotę, która ostrzega oszczędzonego o konsekwencjach swojego gadatliwego języka. W wierzeniach azjatyckich, z wyszczególnieniem Japonii, bardzo ważnym elementem są klątwy, które powstają w skutek silnych emocji przed zgonem. I można je zogniskować na kimś żywym (inspiracja: Grudge - klątwa?). Co jak się okazuje jednak można fortelem obejść...

To tylko część poruszanych tu kwestii, które dają możliwość zajrzenia na moment w fascynujący świat Azji, jednak to nadal punkt widzenia człowieka Zachodu i z miłą chęcią sięgnę po jakieś opisy rodowitych Japończyków, bo smaczków i ciar na plecach będzie jeszcze więcej. Niemniej Hearn był pierwszy w przekładzie i wypada tylko pokłonić głowę za tę pracę.

Jedyne co mi się nie podoba to fakt, że mniej więcej od 3/4 książki dostajemy eseje na temat motyli, komarów czy mrówek. Dla innych duża ciekawostka, jak dla mnie zbędny dodatek, który można byłoby poszerzyć o jeszcze więcej smaczków z folkloru japońskiego, czy dać więcej rycin, które stanowią rzadki, ale fajny dodatek, pokazujący jak Japończycy wyobrażali sobie pewne rzeczy.

A i gdybym to musiał kupić za cenę okładkową - to bym się wkurzył. Nie ma w tej książce nic, co usprawiedliwia te 49 zł, tym bardziej że za tożsamą cenę mamy sporo obszerniejszych pozycji, traktujących o naszych lokalnych wierzeniach (choć i jest kilka 'szczuplejszych'...).

Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe morze znanych i wyświechtanych pomysłów oraz (w większości) przewidywalnych zwrotów akcji, gdzie najmocniej rozczarowała mnie otwarta i zarazem łatwa do zgadnięcia końcówka...

I żeby nie było. Książka ma swoje momenty, jak zakończenie wątku męża głównej bohaterki. Konia z rzędem temu , kto nie chciał by go ubić. Też wątek niejakiej Karen to także wzorcowy przykład odjazdu w stronę fanatyzmu religijnego w czasach zarazy. Do czego to może doprowadzić, zwłaszcza kiedy taka osoba dzierży władzę? Domyślcie się. Na plus zaliczam też tytułowego strażaka, Johna, który ma za sobą interesujące zaplecze i potrafi robić rzeczy, które nie śniły się filozofom. Jego relacja z główną bohaterą na plus, zwłaszcza że na poły jest irytująca, co intrygująca.

Po świecie szaleje kolejny bakcyl. A zaraza to dosyć nietypowa. Ciało pokrywa się łuską, a człowiek w niezbyt sprzyjających okolicznościach może zapłonąć jak latarnia, wcześniej dymiąc okazale. Choroba może mieć coś wspólnego z emocjami, a opanowani i nieco bardziej wyrachowani potrafią nagiąć ja do własnej woli. Jest to intrygujące, przyznaję.

Hill wątek zarazy ma zgrabienie rozpisany, choć mam wrażenie, że dało by się tu więcej wycisnąć, zwłaszcza w materii "używania" choroby do własnych celów... Ja wiem, że to thriller/postapo w hołdzie do ojcowego "Bastionu" i robienie z tego kolejnej książki na zasadzie superhero mogło by wypaść blado, ale tak jakoś pewne akcje aż się prosiły by odjechać mocniej...

Niemniej polubiłem większość ludzi w pewnego obozu i ich losy nie były mi obojętne. I oczywiście jak to bywa w czasie zarazy, są ludzie którzy pomogą i są tacy, który jedyne rozwiązanie problemu widzą w użyciu amunicji... Skrajne sytuacje pokazują, ile jest szajbusów w okolicy, którzy pod przykrywką porządków dokonują strasznych czynów. I do czego jest zdolny człowiek kiedy upadnie cywilizacja i jej prawa/obowiązki.

I taka jest to cegła. Najpierw trzeba przecierpieć mało ciekawy początek, ale jak już stajemy się częścią pewnej ukrytej społeczności, tak i akcja momentami nabiera tempa, a rozwój postaci okazuje się smakowity i oferuje nam istny wachlarz wiarygodnie rozpisanych charakterów. I jeżeli chcecie kogoś krzywdzić za to co się dzieje bohaterce, to wiedźcie, że autorowi sporo wyszło. Niemniej te przewidywalne zwroty fabularne plus klisze gatunkowe psują odbiór w sukurs słabemu rozpoczęciu.

“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Za opinię o tej książce, zabierałem się prawdziwie jak pies do jeża (ukończyłem ja jakieś kilka miesięcy temu...) Przede wszystkim nie oglądałem netflixowej adaptacji przed lekturą, bo zawsze wolę najpierw poznać oryginał. I co prawda filmu nie widziałem, ale dzieło pani Perkins Ameryki na nowo nie odkryło, choć potrafi zaskoczyć mocnymi scenami przemocy... Jak i głupotkami.

Przede wszystkim poznajemy młodą bohaterkę, która do Stanów Zjednoczonych przeniosła się z Azji po dosyć traumatycznych przeżyciach i tu chce rozpocząć nowy etap życia. Niemniej jej charakter sprawia, że nawet mimo młodzieżowej naleciałości, czytało to mi się "jakoś". Tymczasem w okolicy dochodzi do makabrycznych zbrodni, co jest nawet intrygujące, zwłaszcza że morderca wcześniej zawsze pozostawia ślady... w domu przyszłej ofiary.

A to coś zniknie, a to zostanie przesunięte. Niby nic, ale świadomość, że w domu ktoś był czy nawet jest jest chyba najbardziej przerażająca. Bo w końcu to nasze bezpieczne miejsce. Początek daje nam napięcie, daje nam powstanie kilka ciekawych przyjaźni. Za to zdecydowanie za wcześnie poznajemy sprawę...

Podstawą wiary w dobrego mordercę jest jego wiarygodność, jeżeli oczywiście nie chodzi o tak przegięte postacie jak Jason, Freddy czy Mikeal z typowych slasherów. Tutaj morderca nie ma u mnie "kredytu zaufania", bo jest zwyczajną osobą i to z taką, a nie inną "specyfikacją", by nie zdradzić ani wieku ani płci. Niby robi to co robi, ale skoro już traktujemy całość mocno poważnie i realistycznie, to jest tu sporo niekonsekwencji. Postać działała na swój sposób makabrycznie, ale i nieudolnie, mimo faktu, że pozbawiła życia sporo osób.

I taka jest ta lektura. Z interesującym, niepokojącym początkiem, aby ukazać nam za szybko złoczyńcę, który okazuje się być mocno przereklamowany. Choć metody uśmiercania ma ciekawe.

Za opinię o tej książce, zabierałem się prawdziwie jak pies do jeża (ukończyłem ja jakieś kilka miesięcy temu...) Przede wszystkim nie oglądałem netflixowej adaptacji przed lekturą, bo zawsze wolę najpierw poznać oryginał. I co prawda filmu nie widziałem, ale dzieło pani Perkins Ameryki na nowo nie odkryło, choć potrafi zaskoczyć mocnymi scenami przemocy... Jak i...

więcej Pokaż mimo to