-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać12
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać36
Biblioteczka
2023-04-10
2024-02-26
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony. Szacowny, teraz już podstarzały lekarz Skórzewski oraz młody Storm, który zajmuje się poszukiwaniem reliktów przeszłości, przeżywający przygody niczym Indiana Jones. Od czasu do czasu pojawiają się nowe/stare osoby, jak niejaki inspektor Nowak, którzy wprowadzają jakieś novum do serii.
Przekrój spraw, jakimi zajmują się bohaterowie jest rozległy. Sam Storm zbada sprawę zagadkowego zniknięcia pewnego chłopca, w co ma być wmieszana żydowska kabała. Innym razem wejdzie w posiadanie dziwnej lalki, za którą narazi się agentom wrogiego mocarstwa. Pozna też w końcu fajną dziewoję, w towarzystwie której zbada sprawę istnienia pewnej zaginionej książki sławnego polskiego pisarza, która niby nie powinna istnieć. Trafią też na trop... anielskiego pióra.
Doktor Skórzewski zapozna się z interesującym spojrzeniem na wilkołactwo, a innym razem, w jesieni swojego życia, czeka go spotkanie z ciekawą personą. Nowak zaś zbada sprawę tajemniczego zgonu, w której ofiara została poddana mumifikacji. Tytułowe opowiadanie to wyprawa do przeszłości, do czasów wojennych, kiedy młoda żydówka będzie kryła się w lasach, w towarzystwie chłopca, który ma pewną tajemnicę...
Miałem tu niezły zgryz, bo relacja lubianych i mniej udanych treści była tu mocno wyrównana. Niemniej Pilipuk baja naprawdę sprawnie i nawet te momenty, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. I tak naprawdę za jakiś czas z pewnością zapoznam się z następnym tomem.
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony....
2023-08-08
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę Felmet, przejmuje władzę. Do pełni szczęścia trzeba tylko wyeliminować jeszcze jeden szczegół.
Dziecko, któremu pisana jest korona, ale życie małego jest zagrożone. Na szczęście malec trafia za kaprysem losu w ręce trzech specyficznych wiedźm, w tym jedna z nich to TA babcia Waetherwax, więc na pewno będzie śmiesznie. Do kanonu świetnych postaci dochodzą tu też niania Ogg i kot Greebo. Możecie też liczyć, że ikoniczny Śmierć też tu zaliczy występ gościnny.
Trzy wiedźmy mają plan na uratowanie królestwa, ale nie mogą się tak wprost zaangażować. Przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy. Zauważywszy wędrowny teatr zostawiają dziecko w rękach tutejszego dyrektora, a koronę chowają do skrzyni. Tak zaczyna się ta legenda, przy której miejscami można śmiać się do rozpuku.
Sir Terry to klasa sama w sobie. To unikat na skalę światową, w brytyjskim wydaniu. I przy tym jest uniwersalny, za każdym razem swoją opowieścią komentując jakąś materię. Postaci są zarysowane fantastycznie i nie mam żadnego punktu do którego mógłbym się przyczepić. Jedna z tych lektur, które wypada mieć na półce.
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę...
2023-08-01
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak wiemy już z "Równoumagicznienia" ósmy syn zwykłego niemagicznego człowieka zostaje magiem. Co się dzieje, gdy mag spłodzi osiem dzieci? Rodzi się czarodziciel. Istota, która jest magią. Która kreuje magię. Która zmieni cały dotychczasowy świat magiczny.
Tylko co na to magowie, którzy już przyzwyczaili się do pewnej maniery i roli społecznej. Teraz dostaną moce, które potrafią zawrócić w głowie. Cena: uznać przybyłe dziecko za rektora placówki. Nikt, nie jest w stanie powstrzymać chłopaka. Coin rządzi. W towarzystwie laski, która wydaje się żyć... Zaczyna się zamęt i kłopoty.
A tam gdzie kłopoty, tam i Rincewind, który wpada z rynny pod parapet. Aby uznać czarodziciela za rektora należy go "ukoronować". Szkopuł w tym, że kapelusz, jaki ma być użyty do tej ceremonii, ma własne plany. Nowa przygoda, nowe postacie, takie jak Conena, barbarzyńska fryzjerka czy Nijel Niszczyciel, który nadal nosi wełniane majty. No i jest Bagaż, który ma sugestywne spojrzenie (nie pytajcie).
Pratchett ma unikalny styl, którego próżno szukać gdziekolwiek. Żarty są świetne, choć historia jest w sumie prosta, ale być może to stanowi o sile dzieł zmarłego autora. Dla mnie to świetna okazja, aby poprawić sobie humor, bo książki na trudniejsze dni są jak panaceum na ból głowy.
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak...
2023-10-06
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka daje wiele okazji do tego, żeby sobie prychnąć, kiedy leży się w kącie, co daje możliwość do nieświadomego kopiowania zachowania pewnej postaci z opowieści przez moją narzeczoną... (która próbuje się domyślić, co to spowodowało [nie daj Boże, ona] i świdruje mnie wzrokiem, myśląc że te głupkowate uśmiechy czegoś dowodzą, po czym zauważa, że coś czytam i się uspokaja [swoją drogą można cisnąc z kogoś bekę, trzymając książkę i ludzie pomyślą podobnie. Fantastyczne, zwłaszcza, że chroni przed `śliwką` pod okiem] - z drugiej strony bez książki taki uśmiech to broń obosieczna, zwłaszcza kiedy pojawi się wskutek zdarzenia sytuacyjnego, kiedy pamięć zadziała wreszcie jak należy i przywoła coś ze swoich głębin, taki fragment zapamiętanej opowieści i ludzie Ci się przyglądają, analizując czy ma się wszystkie klepki na miejscu...).
Pratchett miał dar ironicznego rozkładania wszelakich aspektów ludzkiego życia, takich jak funkcjonowanie społeczeństwa, mechanizmy psychologii, polityki, religii czy kultury (tu wstaw inną dowolną materię) na czynniki pierwsze, często obrazując je w nieco karykaturalny, odwrócony sposób. Ale funkcjonuje to tak, że dorosły czytelnik łatwo potrafi wyłapać takie niuanse, odniesienia, rozważania czy szpileczki wbite tu i ówdzie, pod w gruncie rzeczy uniwersalną historią, łatwą do przyswojenia nawet przez nieco młodszych czytelników. Problem jest tylko taki, że jest to subiektywne (jak każda twórczość, która coś wyraża) i nie zawsze trafia do każdego odbiorcy.
Esk od maleńkości pisano coś wielkiego. Jest ósma córką ósmego syna i zostaje wybrana przez umierającego maga, na jego następcę. Szkopuł w tym, że mag nie ma wyboru i dokonuje pewnego precedensu, przekazując swoją laskę kobiecie. Bo w tym świecie nie ma magów-kobiet. Są tylko faceci i ich skostniałe tradycje. Mamy zatem młodą, dojrzewającą dziewczynkę i jej cudaczną, ale cudowną opiekunkę, Babcie konta magiczny patriarchat. Plus wspomnianą magiczną laskę, która pełni rolę kufra z poprzednich dwóch historii z tego świata. Laska ma wywalone na nierówności w ramach płci i wspomaga wybraną w swoich dążeniach. Na różne sposoby.
W tle cały zalew absurdu oraz podbudowa świata na potrzeby dalszych historii. Dlatego też Równoumagicznienie traktuję jako udany produkt rzemieślniczy, który służy czemuś. Tu temat równouprawnienia płci, w tle zmieniając pewne uprzedzenia, wynikające z tradycji. Kozy. Ankh-Morpork. Magia. Czarownice. Niewidoczny Uniwersytet. Bibliotekarz-orangutan. Nieco więcej na temat prawideł rządzących światem Dysku. I ta lekkość pióra, której można tylko pozazdrościć. To też idealne miejsce na rozpoczęcie przygody z całą serią. A będzie tylko lepiej.
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka...
2023-09-12
Pojawienie się 'Chąśby' dla czytelników Kasi Puzyńskiej nie powinno być wielkim zaskoczeniem. W końcu autorka już w swojej sztandarowej serii o Lipowie często sięgała po jakieś słowiańskie wtręty, czy to w 'Utopcach' czy 'Rodzanicach', które miałem okazję niedawno przeczytać. Takie ciągoty w kierunku tej tematyki musiały czymś zaowocować.
I tak cofamy się te setki lat temu, do bliżej nieokreślonej, raczej wczesnośredniowiecznej wschodniej Europy, gdzie to teren nieistniejącej jeszcze Polski pokryty jest pradawnymi borami i niezdobytymi puszczami, które zamieszkują istoty z wierzeń słowiańskich. Jednocześnie mamy tu gród i jego okolice, w których ludzie muszą sobie radzić w życiu, polując, łowiąc ryby, uprawiając rolę czy prać się po karkach z innymi watażkami.
Jednocześnie, gdy ktoś chce pójść do lasu to musi uważać, aby nie rozgniewać leszego, który chroni tą połać zieleni. Przechodząc się przy jeziorze trzeba uważać, aby nie dać się wciągnąć po wodę przez jakiegoś utopca lub rusałkę. W dodatku bogowie są tu jak najbardziej realni i chadzają po świecie, a bywają kapryśni. Mamy tu też naszą wersję czarodzieja. Swojski klimacik wylewa się ze stron nowej serii autorki, która pokusiła się nawet o wątek kryminalny. Ginie karczmarka, a sprawcą tej zbrodni jawi się oczywiście jej mąż i jednocześnie jeden z bohaterów, Strzebor.
Młody chłopak musi uciekać, bo to świat w którym najpierw wieszają, a potem pytają. Jest to jego jedyna szansa na dowiedzenie swojej niewinności. Z drugiej strony mamy Zamira, lokalnego kata, który lata młodości ma za sobą, ale nie pogardzi odpowiednią ilością złota. Lokalny możnowładca zleca mu kilka zadań, w tym odnalezienie artefaktu, jako skradziono ze świątyni, a który został tutejszym ludom podarowany przez boga Jarowita. A bóstwo to nie należy do najłagodniejszych, więc zniknięcie tarczy potraktowane będzie jako afront, bo lokalsi nie zdołali upilnować świętości, więc nie będą godni jego przychylności.
Jest też jeszcze Mora, dziewczyna, która wydaje się być jakąś córką możnego watażki, a skrywa kilka ponurych niespodzianek. Fabuła toczy się całkiem sprawnie, choć tu mi się pojawił pierwszy zgrzyt. Podział na gawędy i 'drabinki', które są odnośnikami do 'anegdot'. Podręcznikowe wyjaśnienie znaczenia anegdoty nie ma tutaj zwyczajowego zastosowania, bo są to zwyczajnie części fabuły, które zadziały się jakiś czas temu i mają nam tłumaczyć pewne motywy działań postaci, ważne wydarzenia, które działy się w czasie obok głównego wątku, etc.
Takie skakanie po książce, z jednego punktu do drugiego jako nowalijka z początku jest nawet zabawne, ale autorka zrobiła z tego rutynę, która rozprasza nieco czytelnika. Finalnie troszeczkę zniechęca to do lektury, zwłaszcza, że nie widzę powodu, aby te fragmenty nie były wplecione w ciąg historii, zwłaszcza, że w sadze o Lipowie autorka robiła to nagminnie. Dziwny wybór. Niemniej historia jest na tyle interesująca, że prze się dalej.
Intryga się zagęszcza, serwując nam szereg atrakcji, ale troszeczkę szkoda, że pewne wątki zostały poprowadzone nieco po macoszemu. Sprawia to, że tak średnio zależało mi na losach postaci, bo pewne ich decyzję czy uczucia są dla mnie mało przekonywujące. Nie wierzę w to co napiszę, (bo w sadze o Lipowie czasami można popsioczyć na temat lania wody), tak tutaj ewidentnie książka zyskała by jeżeli była by nieco dłuższa i postacie miały by więcej miejsca, aby rozbudować ich charaktery. Bo takowe są bardzo schematyczne. Choć ich motywacja są bardzo jasne, co na plus.
Troszkę wadzi mi zakończenie, które stosuje pewien zabieg, jaki niby sygnalizowano, ale jednak nie. Daje nam to otwartą końcówkę, bezpłciową, która nie dostarcza na domiar złego satysfakcji. Niemniej jako początek serii uznaję to za w miarę udany eksperyment, który może z czasem nabierze rumieńców. Warto temu dać szansę i przenieść się do okresu życia naszych prapradziadów.
PS I. By the way, gród a grodzisko to dwa odmienne określenia, bo to drugie to współczesna pozostałość po tym pierwszym. Taka mała nieścisłość, a jednak wskazuje chyba na mały pośpiech lub/i za słaby research w procesie tworzenia tytułu.
PS II. W audiobooku słychać Leszka Lichotę. Będę lekko stronniczy i powiem, że uwielbiam prace tego gościa, co dla mnie sprawia, że winduje ocenę do maksimum. Tyle, że tu daję opinię o książce, a to materia nieco słabsza w tym przypadku.
Pojawienie się 'Chąśby' dla czytelników Kasi Puzyńskiej nie powinno być wielkim zaskoczeniem. W końcu autorka już w swojej sztandarowej serii o Lipowie często sięgała po jakieś słowiańskie wtręty, czy to w 'Utopcach' czy 'Rodzanicach', które miałem okazję niedawno przeczytać. Takie ciągoty w kierunku tej tematyki musiały czymś zaowocować.
I tak cofamy się te setki lat...
2023-09-06
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie zróżnicowane. Zwłaszcza, że właścicielką jest nieumarła, która leczy wszelkie rodzaje zwierząt, w tym te magiczne. Aż tu pewnego dnia na ogłoszenie pracy odpowiada Florka Kuna i tak zaczyna się ta przygoda. Może liczyć na pomoc innego technika, swoją drogą fauna i naprawdę niespotykane atrakcje w pracy. Też niebezpieczne.
W lasach zauważono ostatnio jednorożca, nad jeziorem latają rusałkopodobne stworki, których pył zagraża zwyczajnym zwierzakom, a gdzieś ze skarpy łypie mantykora. Na brak wrażeń tu nie można narzekać, szkoda tylko że w książce nie ma jakiegoś głównego wątku przewodniego, bo nie jest to też zbiór opowiadań. Całość ma prostą budowę, proste rozwiązania i minimalnie rozpisanych bohaterów, także liczę że w kontynuacji będzie to poszerzone.
Takie liźniecie po skorupce, a środek wydaje się być niezwykle smakowity. A tu następuje koniec i jest w dodatku taki sobie. Oby autorka pociągnęła temat dalej, bo całość ma odczuwalny potencjał. Ten tytuł uznaje za bardziej rozbudowany prolog.
Ps. Ja wiem, że to fantasy, ale zaraz na początku dochodzi do wypadku, który daje takie, a nie inne konsekwencje. Nie wyobrażam sobie, że ktoś w Polsce nie poszedłby w takim przypadku do sądu pracy, aby uzyskać odszkodowanie, a potem na rentę. A tu sprawa spływa po wszystkich jak woda po bobrze...
Bardzo przyjemna lektura, z fantastycznym pomysłem na miejsce akcji, przez postacie po przypadki, z jakimi się mierzą. Naprawdę coś nowatorskiego. Szkoda tylko, że podczas lektury nie mogłem się pozbyć wrażenie, jakoby był to taki swoisty early access. Akcja płynie do przodu, z każdym nowym przypadkiem, jaki trafia do tej przychodni weterynaryjnej.
A są one naprawdę fajnie...
2023-10-06
Może nie ma tu takiego miodu, jak przy "Trzech wiedźmach", ale to nadal stary, dobry Pratchett, który bierze na wokandę temat Starożytnego Egiptu, wierzeń czy obyczajów Egipcjan i przetrawia je w sobie znany sposób. I wychodzi to dobrze, aczkolwiek nie obyło się tu bez dłużyzn, nieco nudnych. Niemniej to nadal autor, który potrafi przykuć jednym absurdalnym motywem.
Teppic szkoli się w Ankh-Morpork na skrytobójcę, dzięki czemu możemy rzucić okiem na tę gildię. Ten motyw pojawi się w serii jeszcze nie raz. Niemniej przeznaczenie wzywa chłopaka do stolicy swojego kraju - Djelibeybi, bo jego ojciec-faraon umiera i ktoś musi przejąć schedę. Los wzywa chłopca, któremu trudno się dostosować do nowych realiów. Ale zawsze może liczyć na przybocznego najwyższego ambitnego kapłana, Diosa.
Konfrontacja z lokalnymi zwyczajami jest bardzo zabawna, a nauka protokołu królewskiego jest dla bohatera nader trudna. A kłopoty zaczną się piętrzyć, kiedy Teppic spotka się z Ptraci, niedawną podopieczną zmarłego ojca. To wyzwoli reakcję, która otrze się nie raz o śmierć czy zaburzenia czasoprzestrzenne. Dzieję się naprawdę dużo, tyle że miejscami.
Jest też wielbłąd Ty Draniu, który okazuje się mistrzem matematyki. Zmarły faraon nie chce spędzić wieczności we własnej piramidzie. Budowniczy piramid wykorzystujący zaburzenia czasowe, aby nieco wyzyskać podwykonawców. Sąd, gdzie wyrok władcy jest interpretowany przez kapłana zupełnie inaczej niż życzy sobie faraon. Absurdów jest tutaj sporo, ale nadzwyczaj często idealnie trafiało to w mój gust.
Jako minus (poza chwilowymi bardziej siermiężnymi kawałkami fabuły prawie na początku tytułu) można wziąć w gruncie rzeczy mocno standardowe/stereotypowe rozwiązania fabularne, ale liczba gagów, wtrętów humorystycznych jest tu ogromna. A sir Terry potrafi zaskoczyć, oj potrafi.
Może nie ma tu takiego miodu, jak przy "Trzech wiedźmach", ale to nadal stary, dobry Pratchett, który bierze na wokandę temat Starożytnego Egiptu, wierzeń czy obyczajów Egipcjan i przetrawia je w sobie znany sposób. I wychodzi to dobrze, aczkolwiek nie obyło się tu bez dłużyzn, nieco nudnych. Niemniej to nadal autor, który potrafi przykuć jednym absurdalnym motywem.
Teppic...
2023-02-03
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich podróży. Zdarzyło im się wypaść poza dysk świata, ale teraz wracają. Zaistniał jednak inny problem. Coś się zbliża do A'Tuina, gigantycznego żółwia, na którym tkwi ten świat i wydaje się, że dojdzie do zderzenia, w skutek czego, końca świata. Szkopuł w tym, że wypowiedzenie ośmiu zaklęć z antycznej księgi może temu zapobiec. Jedno z nich tkwi w umyśle naszego bohatera, który popada to w coraz to nowe tarapaty i ucieka od przeznaczenia. Tyle, że to za nim podąża, podając to coraz to nowy pretekst do sal śmiechu. Więcej nie zdradzę.
Kontynuacja "Koloru Magii" daje nam to samo co poprzednik plus dużo więcej. Przede wszystkim nie miałem wrażenia, że to debiut, ale "Blask..." nie jest pozbawiony wad. Mimo faktu, że jest to krótka historia, to autor nie zdołał uniknąć paru dłużyzn. No i fabuła przypomina zlepek historii typu "the best of", ale i tak polecam, bo jest tu czuć wielkie serducho. Aż żal, że ten rozdział został zakończony...
Uwielbiam. I w zasadzie mogę na tym zakończyć.
Za humor, który trafia idealnie w moje gusta. Drzewa, Cohen, trolle, Octavo, Dwukwiat. I ŚMIERĆ. Wszelakie interakcje pomiędzy bohaterami. Dawno już się tak nie uśmiałem, a tytuł ten pamiętam jeszcze ze studiów. I mam pewność, że przejdę teraz przez całą serię.
Co do fabuły. Znów towarzyszymy Rincewindowi i Dwukwiatowi w ich...
2023-02-01
Ostatnie zeszyty z masywnej serii, którą od początku do końca prowadziła legenda branży, czyli Bendis w okresie, kiedy mu się naprawdę chciało coś robić, a nie odcinać kupony (tak, paczę na Ciebie Supermanie!) od znanej marki. Jest coś w tej postaci, że zakorzeniła się bardzo głęboko w naszej kulturze i mimo masy historii, jakie na przełomie lat opowiadały o losie Pajączka, nadal hipnotyzuje.
Musiało do tego dojść. Przeszłość lubi o sobie przypominać i wszystko zmierzało do konfrontacji. Wraca Eddie Brock, a wraz z nim pasożyt zwany Venomem, który rozpaczliwie chce uzyskać dostęp do ciała Petera... Jednocześnie wraca osoba zza grobu i okazuje się być katalizatorem kolejnych wypadków. Niestety nie to jest jednak najgorsze. Do Nowego Jorku zmierza fala Ultimatum wywołana w skutek działań Magneto. Zginą miliony, w tym też bohaterowie...
Jak zwykle oprócz bitki mamy sporo relacji pomiędzy bohaterami, które tylko służą wzmocnieniu naszej więzi emocjonalnej z Pajączkiem i trzeba przyznać, że wychodzi to naprawdę dobrze. Jest tu kilka chwil, które sprawiają, że trzymamy kciuki, aby to co prezentuje nam Bendis, nie okazało się prawdą. Zaskakująco ciepły jest tutaj też wątek J. Jonah Jamesona, który przeżywa tu swoiste katharsis i wspomina kilka spraw Pajączka, a które nieco ubarwiał. Tu zobaczymy jak wyglądały rzeczywiście, bez ubarwienia.
Jest tutaj wiele występów gościnnych, które kończą się czasami w zaskakujący sposób. Co się stało z Dr. Strange'm? Ten minus, że część wydarzeń tu ukazanych ma miejsce w innym evencie i nasz Pajączek tylko liźnie je z wierzchu, co czuć, bo w pewnych momentach miałem luki fabularne i znaczące przeskoki. Zaskakująco sporo miejsca ma tu też... Hulk.
Seria o Pajączku ze świata Ultimate uważam za jedną z najlepszych, jaka jest dostępna na polskim rynku. To też dobry tytuł, aby zacząć swoją przygodę z komiksem w ogóle, bo jest pisana bardzo przyswajalnym style i wygląda bajecznie nawet po przeszło dwudziestu latach od premiery pierwszego zeszytu z serii. Dla mnie miód, cud i orzeszki. A to nie koniec, bo przed nami jeszcze dwa zbiorcze tomy.
Ostatnie zeszyty z masywnej serii, którą od początku do końca prowadziła legenda branży, czyli Bendis w okresie, kiedy mu się naprawdę chciało coś robić, a nie odcinać kupony (tak, paczę na Ciebie Supermanie!) od znanej marki. Jest coś w tej postaci, że zakorzeniła się bardzo głęboko w naszej kulturze i mimo masy historii, jakie na przełomie lat opowiadały o losie Pajączka,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-17
Drugi tom wchodzący w skład serii pt. "Pieśń lodu i ognia" przynosi nam więcej tego samego, co mogliście doświadczyć w "Grze o tron", tylko nieco bardziej rozbuchanego pod względem treści, kontynuując wątki poprzednich bohaterów, dodając nieco innych narracji. Tak też jest poprowadzona cała fabuła, widziana z oczu kilku postaci, ukazująca szeroki zakres rozgrywki, której nagrodą może być tron Westeros, albo śmierć. Innej alternatywy nie ma.
Szanuję Martina za ogrom pracy, jaki włożył w całość. Blisko tysiąc stron epickiej historii, która lawiruje pomiędzy wieloma rodami, które chcą uzyskać władzę nad krainą. Z jednej strony mamy Lannisterów, którzy aktualnie przejęli władzę nad Królewską Przystanią i starają się ogarnąć wojenny zgiełk, jaki powstał de facto z ich winy. Przy okazji nie da się lubić Joffrey'a i jego matki, ale z drugiej strony jest Tyrion, więc powstaje pewien problem. Bo jak się okazuje da się i nienawidzić i kochać ten ród.
Na północy rozwścieczony Robb Stark staje się królem Północy i w towarzystwie swojej matki, Catelyn Stark, prowadzi armię na Lannisterów, aby pomścić zamordowanie swojego ojca. Jednocześnie mamy okazję przyjrzeć się losom dzieci tego rodu. Arya, która podróżuje w stronę murów, uczy się naprawdę wiele o świecie. Sansa stara się po prostu przetrwać na nieprzychylnym jej dworze, gdzie jest de facto rzeczą-zakładnikiem. Bran, który objął rolę lorda Winterfell, a który będzie musiał zmierzyć się ze zdradą.
Na Żelaznych Wyspach ród Greyjoy dołącza do konflikty, a głowa familia obwołuje się kolejnym królem. Do domu trafia Theon, który jest postacią, którą szczerze nie polubiłem. Jest jak typowy dzieciak, który zostaje zwolniony ze smyczy. Egoistyczny, nastawiony na swoje dobro paniczyk postanawia odgryźć się swoim dobrodziejom i pokazać własną wartość poprzez atak na siedzibę rodu, w którym się de facto wychował.
Na domiar złego o władzę walczy też rodzeństwo niedawno zmarłego prawowitego króla. Stannis oraz Renly Beratheon, którzy zbierają własnych chorążych i ruszają do boju, aczkolwiek jak się okazuje, są dla siebie największym zagrożeniem. Mroczna magia okaże się kluczem do zdobycia wielotysięcznej armii, co przełoży się na pochód na stolicę i ukaże nam jedne z decydujących starć w tej wojnie wielu króli. Wszystko to widziane z oczu sir Davosa, który jest wiernym sługą króla Stannisa.
Na dalekim wschodzi, w nieprzyjaznym kraju o życie swoje i trójki smoków walczy kolejna prawowita następczyni tronu Westeros, Deanerys Targaryen. Jej droga prowadzi ją i jej ekipę po pustyni, aby następnie dotrzeć do miasta pełnego obłudnych stronników oraz zwodniczych magów. Szkoda, że Denny w drugiej odsłonie traci ten swój vibe, dzięki któremu historia z jej punktu widzenia była najciekawsza w pierwszym tomie. W tym rządzi niepomiernie Tyrion oraz Arya.
Na dalekiej północy jest jeszcze Jon Snow, który przekracza Mur, aby zbadać sprawę zaginięcia swojego wuja i stawić czoła rosnącej armii Króla za Murem, który prowadzi dzikich na Mur. Towarzyszy mu mój ulubiony wilkor.
Jak widzicie pełno w tej historii nowych postaci, które sporo namieszają w tym świecie, co dla wielbicieli serialu HBO nie będzie zbytnią nowością. Zwłaszcza, że lektura od jej ekranizacji różni się zaledwie małymi szczegółami, na nowo pobudzając moje zainteresowanie całą serią. Martin daje nam tu setki nazwisk, prezentując dziesiątki układów lennych, rodzinnych itp. I się tym nawet na moment nie gubi. Czapki z głów.
Moim najpoważniejszym argumentem przeciwko "Starciu Królów" jest jego nudnawy początek. Akcja wlecze się początkowo, pozwalając autorowi nieśpiesznie porozkładać pionki na szachownicy i ja wiem, że jest to niezbędne, aby wybrzmiało to w drugiej połowie tomu, ale i tak trwało to stanowczo za długo, a w wytrwaniu przy lekturze utrzymał mnie fakt, iż wiedziałem, że później niejako zostanie mi to wynagrodzone. Niemniej te wszystkie powiązania, podchody, spiski, rozejmy, zdrady to coś absolutnie niesamowitego. Bo postacie to też mocny plus tego tytułu.
Reasumując drugi tom jest świetny, ale odrobinę ciut gorszy od pierwszego i może dlatego z przekory dam "tylko dziewiątkę".
Drugi tom wchodzący w skład serii pt. "Pieśń lodu i ognia" przynosi nam więcej tego samego, co mogliście doświadczyć w "Grze o tron", tylko nieco bardziej rozbuchanego pod względem treści, kontynuując wątki poprzednich bohaterów, dodając nieco innych narracji. Tak też jest poprowadzona cała fabuła, widziana z oczu kilku postaci, ukazująca szeroki zakres rozgrywki, której...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-02
Źródło światowego fenomenu, które zekranizowano przy udziale HBO, na stałe dając miejsce Martinowi w poczcie najlepszych fantastów, jacy kiedykolwiek chodzili po naszej planecie. Powieść wybitna, ale nie bez wad.
Jakiś czas temu zobaczyłem urywek z serialu, gdzie Tyrion "raczył" ojca bełtem z kuszy, kiedy ten akurat chciał postawić klocka. Poczułem więc chęć na ponowne obejrzenie serialu, którego emisja zaczęła się w 2011 r., a skończyła w 2019. Dotychczas obejrzałem go w całości dwa razy i postanowiłem przyjrzeć się serii jeszcze raz. Tym razem książce.
I stwierdzam, że format serialu jest idealny na ekranizację, bowiem powieść Martina została przeniesiona na mały ekran z ponad 90% dokładnością. Różni się tylko kilka motywów, reszta jest żywcem wyjęta z kart tej opowieści. A to historia w wielkich rodach, wielkich intrygach i wielkiej stawce, jakim jest tron krainy. Autor podaje nam na tacy wiarygodny, kipiący detalami świat, z świetną warstewką geopolityczną. Już oglądając przykładową mapę tego świata można dostać zawrotu głowy. A to dopiero początek.
Od początku sympatyzujemy z rodem Starków, którzy zamieszkują i rządzą krainą na północy, żyjąc w twierdzy Winterfell. To jedno z siedmiu królestw, które jest usiane nitkami zależności z innymi. Życie Eddarda Starka mija powoli, na zarządzaniu swoją osadą oraz wymierzeniu sprawiedliwości przestępcom. Ma u swojego boku wierną żonę, Catelyn oraz pięcioro dzieci z prawego łoża: Robba, Arye, Sanse, Brana oraz Rickona. Gdzieś na boku jest jeszcze Jon Snow, bękart z czasów młodości lorda. Autor dzieli powieść na fragmenty poświęcane poszczególnym osobom, dzięki czemu widzimy wydarzenia z ich perspektywy. Sielanka ma się jednak skończyć, bo do siedziby Starków zmierza właśnie król.
Władca Robert Baratheon, u którego boku zasiada królowa Cersei Lannister odwiedza rodzinne strony Eddarda i zostaje mu złożona propozycja objęcia stanowiska Namiestnika, który wspierał by swoją mądrością króla i zajmował się sprawami na które monarcha nie miał by ochoty spojrzeć. Obaj mężczyźni mają wspólną przeszłość. Poznajemy tu też inne rody, gdzie prym wiodą Lannisterowi, dzięki czemu część tej przygody poznamy także ze strony wspomnianego Tyriona Lannistera. Nie ma sensu opisywać całości koligacji rodzinnych, bo jest tego tu ogrom. To co dobrze robi Martin to postacie. Każda jest jakaś, każda ma własne motywacje, z każdą wiążą się jakieś odczucia. I to przekłada się na opad szczęki w końcówce tego tomu.
Jednocześnie obserwujemy też drogę Daenerys Targaryen, która po drugiej stronie morza zostaje zaprzedana khalowi Drogo, lokalnemu wodzowi plemienia Dothraków, ludzi pustyni, a wojowników konnych. Wraz z bratem chce ona uzyskać dostęp do armii, która posłuży do odbicia Żelaznego Tronu z rąk Uzurpatora, jakim to mianem jest określany król Robert. Mamy tu stare rytuały, magię, klimat. Mamy ciągłe spiskowanie i rozstawianie pionków na szachownicy, aby w końcu wykonać ten jeden cios i ustanowić wyżej w hierarchii swój własne ród.
Gdy wszyscy tłuką się o zaszczyty lub prowadzą się honorem, który może doprowadzić do ich zguby, daleko na północy jest Mur, gdzie Czarne Wrony muszą zmierzyć się nie tylko z przeraźliwym chłodem nadciągającym wraz z końcem długiego lata, ale i większym zagrożeniem, jakie napływa do krainy. Tak zwani Inni, istoty z legend, pojawiają się coraz częściej w okolicy chronionej przez ten zakon. A w obwodzie zostają jeszcze Dzicy, który najchętniej powywieszali by Wrony na jakieś żerdzi...
Martin jakim cudem spina całość, racząc nas wielowarstwową i wielowątkową historią, która zauroczy czytelnika złożonością. Gdy ktoś zginie, to będziecie kląć, bo życie stracą też osoby, które się zwyczajnie lubi. To brudny świat, z postaciami krwi i kości. Aby nie słodzić tak do końca, książka ma parę mankamentów.
Przede wszystkim opowieść, poza pewnymi momentami, ma powolne tempo, co czasami z opisami jest trudne do przebrnięcia. W pierwszym kontakcie można się także pogubić w zalewie nazw miejsc, ludzi, bóstw i innych. Po czasie z całości wyłania się porządek i docenia się nawał pracy, jakie włożył tu Martin, ale można do tego czasu nie przebrnąć.
To jest świetna książka, bez dwóch zdań. Dla niektórych będzie za wolna i nudna, ale tym którzy są nastawieni bardziej na klimat niewątpliwie lektura sprawi niemałą radość. Mi to zapewniła. Jedne z lepszych kompleksowych światów fantasy z jakimi miałem do czynienia.
Źródło światowego fenomenu, które zekranizowano przy udziale HBO, na stałe dając miejsce Martinowi w poczcie najlepszych fantastów, jacy kiedykolwiek chodzili po naszej planecie. Powieść wybitna, ale nie bez wad.
Jakiś czas temu zobaczyłem urywek z serialu, gdzie Tyrion "raczył" ojca bełtem z kuszy, kiedy ten akurat chciał postawić klocka. Poczułem więc chęć na ponowne...
2022-05-20
Pierwsza księga Malowanego człowieka mnie nie zachwyciła, na tyle na ile liczyłem po gremialnym chórze pozytywnych recenzji na temat książki. O dziwo w drugiej księdze Brett przenosi środek ciężkości gdzie indziej, na więcej akcji, szczędząc nam opisów końskich zalotów i innego chędożenia, choć jest ono tu obecne, zwłaszcza że mamy coś co rodzi traumę na całe życie, a dotyczy relacji damsko-męskich. Niemniej ta zmiana robi wiele.
Mamy tu w końcu więcej miejsca poświęconego Arlenowi, który dorósł, podobnie jak Leesha czy Rojer, a skomplikowane ścieżki ich przeznaczenia wreszcie się przetną, dając nam naprawdę dobry owoc. Co więcej, każda z trójki jest w końcu na swój sposób interesująca. Autor nadal dosyć oszczędnie przedstawia nam wykreowany świat. Wrócimy do kilku miejsca odwiedzanych w poprzedniej księdze, pozwalając na ujrzenie pewnego kontrastu. To już nie małe dzieci, a dorośli po przejściach. A łączy ich jeden cel. Walka o przetrwanie. Jeden gra na skrzypcach, druga leczy, a trzeci walczy za pomocą runów, które pokrywają już nie tylko broń. Arlen jest bronią.
Wojna z Otchłańcami nabiera rumieńców. Ludzi przestają być wreszcie karmą i łatwym łupem, który kryje się za runami, a aktywnymi bojownikami. Brett nie unika jednak kilku błędów, zwłaszcza stosując przeskoki czasowe, w wyniku których charakter głównego bohatera i jego umiejętności zmieniają się dosyć szybko. Wybiło mnie to nieco z pantałyku, ale finalnie i tak pochłonąłem cały tom z dużo większą przyjemnością niż ten poprzedni, choć nie obyło się bez pewnych przewidywalnych motywów.
Bo jest tutaj dużo więcej akcji, nie ma zbędnych dłużyzn i fabularnie nabiera to rumieńców, ale to nadal liźniecie tematu, szalenie interesującego. Nadal jest to podane bardzo prosto, ale nie prostacko, co przekłada się na naprawdę tym razem przyjemną lekturę.
Pierwsza księga Malowanego człowieka mnie nie zachwyciła, na tyle na ile liczyłem po gremialnym chórze pozytywnych recenzji na temat książki. O dziwo w drugiej księdze Brett przenosi środek ciężkości gdzie indziej, na więcej akcji, szczędząc nam opisów końskich zalotów i innego chędożenia, choć jest ono tu obecne, zwłaszcza że mamy coś co rodzi traumę na całe życie, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-18
Malowany człowiek to książka, która pojawiła się w Polsce lata temu (okolice pierwszego Assassin's Creed), wtedy kiedy jeszcze nie wkroczyłem w dorosłość, a czytałem książki dosyć masowo (rekord to około 500 pozycji na rok - w tym żadne komiksy). Zachwalanie tej pozycji przez prawie każdego recenzenta poskutkowało tym, że dzieło Bretta wylądowało na mojej liście must have. Tyle, że czekała mnie matura i studia, więc odpuściłem sobie w końcu wiele pozycji. I po latach postanowiłem to nadrobić, licząc na te cudowne objawienie... które nie nadeszło.
Malowany człowiek ma szalenie interesujący koncept. Mamy świat fantasy, taki quasi postapo, gdzie ludzie żyją w nielicznych azylach otoczonych runami, które stanowią jedyny sposób obrony przed zagrożeniem, jakie nadchodzi wraz z zapadnięciem zmroku. Wtedy to pojawiają się one. Otchłańce. Demony żywiołów. Skalne, ogniste, powietrzne, piaskowe, wodne. I czynią istną rzeź wśród ocalałych. A gdzieś tam na świat przychodzi trójka bohaterów tej powieści.
Orlen, ops znaczy się Arlen, Leesha oraz Rojer. Ten ostatni średnio mnie interesował, zwłaszcza że Brett lwią część powieści ofiaruje Arlenowi i to on jest główną postacią tej odsłony. Arlen, który uczy się na bodajże Patrona, który ma zarządzać biegle runami, ale chce w rzeczywistości zwiedzać świat być może jako Posłaniec. Leesha, która szkoli się na Zielarkę, była nie mniej interesującą postacią, zwłaszcza w akompaniamencie jej mentorki, Bruny. Najmniej miejsca autor poświęca Rojerowi, który po śmierci rodziców trafia pod skrzydła minstrela i rozpoczyna swoją muzyczną karierę i tak naprawdę byłem zły, że traci się tutaj miejsce, które można było dać pozostałej dwójce postaci.
Cieszy ten duszny klimat, kiedy na arenę wkraczają te piekielne pokraki. Co się kryje poza bramami osady? Jakież to tajemnice są kryte przed młodzieżą, tak chętną do odkrywania świata. Ten wspaniały, rozbudowany świat niczym Śródziemie u Tolkiena... wróć. Brett pod względem opisu swoje uniwersum może czyścić onuce legendzie fantasy. Jego świat jest opisany szczątkowo, a uwaga skupia się raczej na codziennych problemach małych społeczeństw, gdzie króluje głód, strach i chędożenie.
Serio. Pomysł przyrzeczeń nastolatków i zachodzenie w ciąże w praktyce od pierwszego krwawienia był dla mnie niesmaczny, czyniąc Malowanego Człowieka raczej lekturą dla młodzieży i pewnie x lat temu byłbym tym zachwycony, ale teraz oczekuje zupełnie czegoś innego od literatury fantasy. Owszem, były tu momenty świetne, nawet te obyczajowe, ale lwią część czasu to nudne gadki, o tym jak to trzeba uważać i żyć w de facto więzieniu przeplatane z chęcią bzyknięcia którejś dziewoi przez kogoś.
Oczekiwałem zupełnie czegoś innego, a nie fabułek na miarę Eragona, Zmierzchu czy innych Pamiętników Wampirów. Malowany człowiek miał być dziki, niepokojący, a jednocześnie czarujący. Na domiar złego większość postaci jest tu płytka jak kilku dniowa kałuża w lesie. Główne postacie zresztą bronią się tutaj o przysłowiowy włos. Nie czuć tutaj wagi problemów codziennego życia.
Mimo to styl autora może się podobać, bo jest prosty, tak jak i słownictwo, co akurat mi nie przeszkadza, gdyż wpłynęło to na szybkość lektury. Niemniej oczekiwałem diamentu, a dostałem taki kwarcyt. Zawsze to coś, ale w tym przypadku niestety za mało.
Malowany człowiek to książka, która pojawiła się w Polsce lata temu (okolice pierwszego Assassin's Creed), wtedy kiedy jeszcze nie wkroczyłem w dorosłość, a czytałem książki dosyć masowo (rekord to około 500 pozycji na rok - w tym żadne komiksy). Zachwalanie tej pozycji przez prawie każdego recenzenta poskutkowało tym, że dzieło Bretta wylądowało na mojej liście must have....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-16
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś dla komiksu, co mogę tylko porównać z rolą Władcy Pierścienia dla rozwoju książek.
Od początku towarzyszymy niejakiej Maice Półwilk/Półwilczycy, którą poznajemy kiedy została uwięziona i ma być obiektem licytacji bogatych perwersów. W ostatniej chwili jednak na licytacji zjawiają się przedstawiciele ważnego zgrupowania religijnego. Kumeanki, bo tak nazywają się te religijne czarodziejki, to postacie łaknące mocy. A takową można zdobyć tylko ze zwłok przedstawicieli rasy Arkaników, pół zwierząt, pół ludzi, którzy stanowią pomost od dawnych starożytnych stworzeń, jakie wędrowały po tym świecie. Maika ma ten niefart, że taką istotą właśnie jest...
Pozbawiona części ręki, zostawiona na pastwę losu, odkrywa, że ma w sobie pewną istotę, którą traktować można jak bóstwo. Tylko takie, które przeraża oraz łaknie ofiar i chce przejąć władzę nad ciałem dziewczyny. W trakcie pobytu u religijnych matołków nastolatka wejdzie w posiadanie pewnej maski, a przynajmniej części tego artefaktu. Od tej pory będzie ona ścigana przez obie strony konfliktu, a towarzyszyć jej będzie urocza lisiczka oraz wygadany kocur. A to nie koniec, bo autorka dba, aby historia meandrowała w różne strony, czyniąc całość wielowarstwowym majstersztykiem. Mitologia tego świata jest przepysznie bogata w szczegóły i zachęca do zapoznania się z nią.
Mrok, jaki płynie z plansz tego wydarzenia jest niepokojący, gładko przechodzi w horror, mami i budzi niepokój. Fascynuje bujnym, żyjącym światem, który co krok zaskakuje czytelnika, serwując coraz to nowe rozwiązania. Uwodzi i oplata mocnymi nitkami zauroczenia. Sana Takeda czyni tu cuda. Jej kreska to obłęd, objawienie i mistrzostwo świata, czyniąc Monstressę jednym z najpiękniejszych serii komiksowych, jakie do tej pory widziałem, o ile nie najpiękniejszą.
Ale pod pięknem może się kryć fałsz. I jest tu kilka takich nutek, zwłaszcza... pogmatwanie. Czasami można się poczuć zagubionym w zawiłościach fabularnych, akcja może przynieść szereg pytań, na których tu jeszcze nie ma odpowiedzi. Ale to tylko świadczy o wielkości tego dzieła, które jeszcze będzie kompletne. W końcu to dopiero początek. Fantastyczny. Idealna bajka dla dorosłych, brutalna w swojej prostocie, fabularnie pozwalając nam dopiero zobaczyć czubek góry lodowej. A tam w mroku toni znajduje się znacznie więcej. Must have.
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś...
2022-05-15
Kiedy jakiś tytuł rekomenduje sam Neil Gaiman, to moje serduszko ostrożnie szybciej bije, bo wszak znam już działa wspomnianego autora i są zdecydowanie me gusta.
Kolejny świetny tom, który pogłębia mitologię świata stworzonego przez Marjorie M. Liu, który rozmachem nie ustępuje przed klasykami gatunku, jak Władca Pierścieni czy Diuna.
Mamy świat, który przemierzają krwiożerczy bogowie. Świat, w którym koty szpiegują i gadają. Świat, w którym istnieją mieszanki człowieka i tzw. Pradawnych, przez co część ludzi wygląda jakby była krzyżówką z takim chociażby lisem, jeleniem czy rekinem.
To mroczna epopeja, która stale się rozwija. Maice Półwilk udało się chwilowo zbiec przed podążającym jej śladem pościgiem. Zwariowane ludzkie czarodziejki, które czerpią moc ze zwłok Arkaników i same wyglądają na opętane przez demony, ścigają bohaterkę, aby zdobyć fragment pewnej maski, która może być artefaktem decydującym o wygranej, którejś ze stron. W dodatku samo dziedzictwo młodej kobiety zaczyna być mocno ciążącym aspektem jej istnienia, co można zobaczyć w retrospekcjach.
Maika, Kippa i Ren dołączają do załogi statku, który ma zawieźć bohaterkę na wyspę, na której była jej matka i być może tam są informacje wyjaśniające czemu Maika ma w sobie demona takiego rodzaju. I być może znajdzie odpowiedzi na narastające pytania. Jaki był plan jej matki? Co się dzieje w tym świecie, bo ruch wielu graczy na tej szachownicy jest aż nader widoczny. The Blood to historia w przeddzień wojny, która ma pochłonąć setki tysięcy istnień.
Sana Takeda ponownie przechodzi siebie i daje nam dzieło sztuki, a dbałość o detale przeraża. To nadal czysty niepokój zawarty w mieszance wierzeń dalekiego wschodu, steampunku, art deco i czego jeszcze więcej? I zaskakujące jak to wszystko dobrze działo.
No dobrze, a czy są jakieś minusy? Zmiana miejsca akcji na statek niezbyt przypadła mi do gustu, a i nadal nie wiem czy lubię główną postać tego tytułu. Raczej nie. I niektóre rozwiązania są bardzo leniwe, zwłaszcza że widać je po ponownej lekturze.
Kiedy jakiś tytuł rekomenduje sam Neil Gaiman, to moje serduszko ostrożnie szybciej bije, bo wszak znam już działa wspomnianego autora i są zdecydowanie me gusta.
Kolejny świetny tom, który pogłębia mitologię świata stworzonego przez Marjorie M. Liu, który rozmachem nie ustępuje przed klasykami gatunku, jak Władca Pierścieni czy Diuna.
Mamy świat, który przemierzają...
2022-02-23
Ostatni z pięciu jak dotąd przeczytanych przeze mnie tytułów, zawarty w ramach projektu Hill House Comics i zarazem najdojrzalsza, najmocniejsza i najlepsza historia, jaką w nim zaprezentowano.
Mamy miasteczko, które z samej nazwy już zapowiada coś niezbyt ciekawego. Dodatkowo niegdyś w okolicy wydobywano tu węgiel, ale teraz kopalnie stoją puste. Albo raczej płoną. Od razu zapachniało mi tu Silent Hillem, szkoda tylko że nie ma mgły, która stanowiła element rozpoznawczy serii. Nie jest to perspektywiczna lokacja dla młodych ludzi, więc kto ma możliwość, to opuszcza mieścinę.
Samo życie może i byłoby znośne tylko, że okoliczne lasy zamieszkują dziwaczne stworzenia, na czele z dziwnym jeleniopodobnym stworem, który wydaje się nie mieć dobrych intencji wobec każdego kogo napotka. I do tego dziura wiodąca do szybu kopalni, z której wychodzą dziwne męskie stwory, pozbawione skóry na ciele. A na przeciw nim dwie przyjaciółki, którym przyjdzie już za niedługo poznać okropną tajemnice tego miejsca. I to na własnej skórze.
El i Octavia budzą się w kinie, zupełnie nie pamiętając ani seansu, ani tego co być może działo się w tym czasie. Autorka podrzuca nam okruszki fabularne, po to aby zaprowadziły nas do przewrotnego finału, który działa z mocą kilotony. To opowieść o dorastaniu, własnej seksualności, która stoi na przekór powszechnemu zakłamaniu, jakie dokonuje się w mieście. Męskiemu zakłamaniu.
Dodajmy do tego jeszcze nietypową czarownicę oraz legendę o lokalnym stawku, który ma zaskakujące właściwości, przez co w krótkim czasie tak szybko w komiksie rozbrzmiewa dużo więcej nut, które adresowane są bardziej dla dorosłego odbiorcy.
Mógłbym narzekać, że tu się antagonizuje mężczyzn i w ogóle co złego to facet, ale spójrzmy wprawdzie w oczy... lokalna sadzawka "oferuje" moc zapomnienia, z czego skrzętnie korzystają przestępcy, aby dokonać gwałtu, a potem siłą zmusić kobietę do spożycia badziewia i zapomnienia o fakcie... Niby bajka, ale jakby było to realne, sądzę że byłyby takie przypadki i to nie odosobnione...
"Pośród Lasu" działa na wielu płaszczyznach i chyba ta metaforyczna bije najmocniej. Bo wszak pewna forma "zezwierzęcenia" dotyka tu obie płcie, ale zupełnie inaczej oddziaływuje. Dlatego też na tle pozostałych z tytułów w serii, ten daje najwięcej do myślenia. I wygląda naprawdę świetnie. Rysunki Dani, są kapitalne a uzupełnia ją świetna paleta barw.
Gdyby miał coś polecić z tego zbiorku, to ten tytuł byłby pierwszy, mimo że "Kosz pełen głów" jest dużo bardziej rozpoznawalny. W końcu znane nazwisko, ale Carmen udowadnia, że talentem, pomysłem i wykonaniem można przebić nawet starych wyjadaczy.
Ostatni z pięciu jak dotąd przeczytanych przeze mnie tytułów, zawarty w ramach projektu Hill House Comics i zarazem najdojrzalsza, najmocniejsza i najlepsza historia, jaką w nim zaprezentowano.
Mamy miasteczko, które z samej nazwy już zapowiada coś niezbyt ciekawego. Dodatkowo niegdyś w okolicy wydobywano tu węgiel, ale teraz kopalnie stoją puste. Albo raczej płoną. Od...
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko i Kokosz. Był Asterix i Obelix. Był Lucky Luke. I wiele innych. I to był czas beztroski, kiedy wyobraźnia działa 'bardziej'.
I stąd ta ocena. Realnie pewnie dałbym coś pomiędzy siedem a osiem, bo historia Thorgala jest tylko wyciętym fragmentem całości, który wymaga poświęcenia trochę czasu, aby ogarnąć umysłem całość ogromu tej opowieści. Ale potężna jest siłą sentymentu. Oj, potężna. Bo zawsze trzeba gdzieś zacząć. A to był piękny początek.
Poznajemy tego niby-wikinga, który jednak kieruje się honorem i łagodnością, gardząc przemocą. Jest zdolnym łucznikiem. Poznajemy jego otoczenie i Aaricię, ukochaną, z którą chce żyć, ale na drodze do szczęścia staje im jej ojciec. Całość akcji zaczyna się od mocno niekomfortowej sytuacji dla bohatera, kiedy przypięty do skały, zostaje zostawiony na śmierć.
W takiej, a nie innej sytuacji zastaje go pewna kobieta, która ma interes w tym, aby uwolnić bohatera. W zamian chce tylko roku jego życia i wykonania kilku zadań... Thorgal to komiks, który czerpie garściami z legend i baśni północy, choć nie tylko. To komiks, który ma unikalny klimat i nie uświadczycie to super mocy. Jest co prawda magia i są interesowni bogowie, ale odkrywanie historii bohatera i przywiązanie do jego losów stanowi clue programu. Wiedzcie, że tej parze będzie trudno uzyskać wymarzony spokój i miłość będzie siłą napędową wielu akcji.
Mamy tu jeszcze jedną, pomniejszą historię, ale stanowi ona tylko smaczek co do głównej historii. Fajnie odnosi się do mitu nieśmiertelności i kosztów, jakie się za to płaci.
Zeszyty opisujące przygody bohatera mają zazwyczaj około pięćdziesięciu stron, więc jest to relatywnie mało, ale treść wynagradza oszczędność stron, a wyobraźnia Jeana Van Hamme'a jest cudowna. Prace Grzegorza Rosińskiego to czysta magia, która na lata określiła moje standardy co do komiksu. Ten duet potrafił czarować.
Fajna alternatywa dla mainstreamowych komiksów, która ma na dodatek kultowy status w Polsce. Według mnie zasłużenie. Ale to mój sentyment, a wy jeżeli zechcecie, przekonajcie się o tym na własnej skórze. Istnieje szansa, że też Was 'weźmie'.
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to