-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać13
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać35
Biblioteczka
2023-04-10
2023-12-31
2023-12-01
"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.
Deadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci. Teraz jednak jego zwichrowany umysł miał odkryć prawdę. Za śmierć rodziców Wade ma odpowiadać nie kto inny jak Sabretooth. Szkopuł w tym, że przeciwnik zna całą prawdę, a że zmienił też podejście do życia (vide Original Sin) to postanawia zachować pewne fakty dla siebie, aby nie pognębić postać.
Jest to o tyle problematyczne, że prowadzi całość do serii efektownych bójek, ale też całkiem niezłych dialogów, które dają frajdę. Są tu oczywiście żarty typowe dla tej serii, ale są jakby stonowane i wybrane bardziej w punkt. Sprawia to, że mój odbiór historii jest pozytywny i średnia kontynuacja przygód Deadpoola w 2099 roku nie zaciera moich pozytywnych odczuć (to tylko jeden zeszyt).
Duggan bez Posehna jest zauważalnie słabszy w prowadzeniu kontynuacji przygód Wilsona, ale i jemu zdarzają się przebłyski. Tak jest tutaj. Nie jest to innowacja, nie przeszereguje to kanonu postaci, ale da frajdę.
"Nowa" seria traktująca o przygodach Deadpoola w ramach polskiego wydania serii All New All Different Marvel aka Marvel 2.o to nareszcie krok we właściwym kierunku, gdyż narracja znów skupia się na głównym bohaterze, a nie serwuje na wy#ryw mało interesujących postaci, które funkcjonują obok bohatera.
Deadpool stracił już wiele razy głowę, co spowodowało luki w pamięci....
2023-09-06
Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?
Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem postaciami, których mamy tutaj zatrzęsienie. Pojawia się ten sam zarzut co do części tomów z poprzedniej edycji. Humor został zastąpiony akcją.
Deadpool dołączył do Avengers oraz sprzedaje swoje produkty, aby finansować tę grupę. Dołączenie do ekipy dało mu pieniądze i sławę, co zaczyna oddziaływać na postać. Na tyle mocno, że idąc za marketingiem Deadpool tworzy własną grupę, która ma nakręcać ten powstały hype. Ludzi w kostiumie postaci biegają i wykonują różne zadania, czasami bardzo słabo płatne.
Jak się okazuje nie wszystko jednak jest takie kolorowe. Ktoś czyha na Wade'a, realizując swój misterny plan, który ma zniweczyć świeżo wytworzony image. Może zagrozić to też bliskim Wilsona. Trzeba działać. Duggan zdaje się czuć postać, bo mamy tu ten charakterek odpowiednio uchwycony, ale pomija wszystko co było koło postaci. I nie mowa tu o spuściźnie postaci z poprzedniej serii, czyli córki i makabrycznych fragmentów pamięci, która została mu odebrana. Deadpoola bez baru pełnego najemników, rozlewu krwi i absurdalnego humoru trudno nazwać Deadpoolem...
Komiks wygląda naprawdę dobrze, ale ostatnie tomy z Najemnikiem są na podobnym poziomie artystycznym. Do zapoznania się i do zapomnienia. Sporo postaci całkowicie mi obojętnych, plus szkoda że Wade zaniedbuje swoje małżeństwo...
Nowe rozdanie wydawnicze, nowy Deadpool. Odmieniony, mający poczucie misji i działający w grupie... Że co?
Ortodoksyjni wyznawcy Najemnika z Nawijką już ostrzą swoje pale, a ja tymczasem zerknę o co ten cały krzyk. I stwierdzam, że zmiana na fotelu "reżysera" wyszła jak na razie bez większego tąpnięcia. Duggan daje nam dobrą historię, z nieco za mocnym przesyceniem...
2023-06-28
Całkiem ładny zbiór, wydany w Polsce pt. "Inferno", stanowiący trzeci tom aktualnie ciągle wydawanej serii. Jest też to najsłabsza odsłona, aczkolwiek ma nadal sporo do zaoferowania, zwłaszcza dla tych, który zbierali w latach 90. XX wieku zeszyty z serii o Spider-Manie.
Początek jest najfajniejszy, bo zawiera w sobie sporo czaru komiksów z tamtych lat. Zresztą miano Todd McFarlane jest niejako obietnicą naprawdę fajnej zabawy oraz specyficznej oprawy, jaką wtedy stosowano. Czuć tu dosłownie ołówek, zaś sylwetki postaci czasami budzą uśmiech politowania, ale to nadal cześć tego sentymentu, jaki odczuwam do tych tytułów.
Jak Pajęczak, tak na pewno będzie menażeria specyficznych przeciwników. Na sam przód wysuwa się Mysterio i jego dziwne akcje, choć niepokojące zjawiska trwają nawet po pokonaniu przeciwnika. Czuć tu pewną tajemnicę i aż szkoda, że nie ma tu więcej z tego eventu o X-man. Na pocieszenie mamy innych przeciwników. Raz Pajęczak weźmie się za Jaszczura, potem zaś znajdzie się pomiędzy starciem Goblinów. A to nie koniec.
Przyjdzie nam zobaczyć odrestaurowanego Skorpiona, Rhino czy w końcu Venoma, który ma misterny plan zabicia Pajęczaka. Ale to nie starcia z nimi mogą się okazać najgorsza przegraną, bowiem przeciwnicy Petera oraz Mary Jane pozbawiają ich... Lokum. Para będzie musiała poszukać nowego gniazdka, ale zawsze mogą liczyć na ciocię May.
Mamy tu też kilka dodatków, które chociażby pokazują początki Spider-Mana czy nawet trzydziestkę jego najgorszych wrogów. A to nie koniec przygód, bo na koniec mamy jeszcze dwie rzeczy. Assassin Nation, gdzie Pajęczak będzie pomagał Silver Sable zapobiec zamachowi w Syrkanii. No i do zabawy dołączy sam Kapitan Ameryka... W bonusie na końcu dostaniemy zeszyt ukazujący początki Pajęczaka i Mary Jane, a wszystko dzieje się do siebie równolegle. Ładny dodatek, ale troszkę zbędny.
Zwłaszcza, że moment jak Peter jest gryziony przez pająka jest tu aż za dużo, przez co nie sposób uniknąć wtórności. Zresztą po pierwszej partii zeszytów przestaje się robić tak intersująco, jak było z początku. Całe zebrane tu wydarzenie też nie jest wybitne. Ot, taki średniak. Niemniej jak wspomniałem na początku, oprawa stanowi tu świetny dodatek, tak jakbym przeniósł się w czasie i chociażby dlatego warto te pozycje nabyć. Tę, albo dwie poprzednie, bo są nieco lepsze.
Całkiem ładny zbiór, wydany w Polsce pt. "Inferno", stanowiący trzeci tom aktualnie ciągle wydawanej serii. Jest też to najsłabsza odsłona, aczkolwiek ma nadal sporo do zaoferowania, zwłaszcza dla tych, który zbierali w latach 90. XX wieku zeszyty z serii o Spider-Manie.
Początek jest najfajniejszy, bo zawiera w sobie sporo czaru komiksów z tamtych lat. Zresztą miano Todd...
2023-03-23
Jeżeli w kategorii komiksu można sobie pozwolić na użycie słowa monumentalny, tak od jakiegoś czasu będzie mi się to kojarzyło z serią Animal Man spod pióra legendy branży, Granta Morrisona. I jak bodajże wczoraj zjechałem "Niewidzialnych", którzy mi wybitnie nie podeszli, tak ten przepiękny omnibus liczący ponad siedemset stron (!), nie tylko zjawiskowo prezentuje się na półce, ale i stanowi istne komiksowe doznanie.
Bo w przeciwieństwie do wspomnianego tytułu, "Animal Man" jest dużo bardziej przystępny, choć i tu słynny Szkot zabawił się setnie na poziomie meta, dosłownie zachęcając nas do rozmowy z autorem na końcu książki, w dodatku zadając pytania o relację pomiędzy stwórcą, a jego dziełem!
Tak, jest taka sekwencja, gdzie sam autor "odlatuje" w coraz to bardziej surrealistyczne wątki, a nawet pojawia się w historii i zajmuje tam niebagatelną rolę, racząc nas bardzo poważnym komentarzem. Bo sporo w tym tytule także o ochronie środowiska, przy okazji pokazując jak destrukcyjny na planety jest gatunek ludzki. No dobrze, kim jest Buddy Baker?
Dla typowego czytelnika komiksów głównego nurtu postać stanowi ciekawostkę, drugo- czy wręcz trzecioligową postać, której moce opierają się na kopiowaniu cech zwierząt, które znajdują się w pobliży bohatera. I tak, jeżeli obok przeleci orzeł, tak Buddy może przez pewien czas latać, mieć lepszy wzrok, a jak obok będzie słoń, tak bohater uzyska większą siłę. Potrafi się nawet zregenerować, korzystając z mocy dżdżownicy. Bajka?
No nie za bardzo, bo Buddy to także bohater, który buduje swoją pozycję, pragnąc wejść w skład JLA (zresztą tu zawita kilka figur z innych tytułów), a jednocześnie łączy "bohaterzenie" z byciem mężem i ojcem, co przenosi niekiedy problemy na poziom własnego domu. Buddy jest też bardziej przyziemy, a jego problemy nie mają ogromnej skali. Przynajmniej na początku, bo potem Morrison w swoim stylu zaczyna "odjeżdżać" i robi się nieprzewidywanie.
Także autorowi udało się wyciągnąć z pobocznej postaci tak wiele, że Animal Man stał się klasykiem, który służy za przykład, że nawet tak niszowa postać można przedstawić w takim stylu, że trafia ona do mainstreamu. Co do grafiki, to jest ona typowa dla tego okresu, z wszelkimi wadami i zaletami. Dla mnie to przyjemna lekcja historii, która mimo wyczuwalnej naftaliny, nadal się broni. A i szybkość z jaką skończyłem ten tom mnie zaskoczyła, bo nie dosyć, że wziąłem się za ten omnibus "na raz" (jak śledzika), to całość skończyłem w niecałe 3 godziny. I zostałem z niedosytem, choć wystąpiło też miejscowe skonfundowanie.
To w zasadzie jeden minus, bo Szkot czasami tak szarżuje, że można mieć problemy z przebrnięciem przez zeszyt czy dwa. Jednak w pryzmacie do całości nie ma to aż takiego znaczenia. Dla mnie ta odsłona "Animal Mana" to żelazny klasyk i jedna z przystępniejszych pozycji Morrisona, mimo tego że stosuje on tu swoje "odloty". Tytuł wart każdej złotówki, jaką za niego chcą.
Jeżeli w kategorii komiksu można sobie pozwolić na użycie słowa monumentalny, tak od jakiegoś czasu będzie mi się to kojarzyło z serią Animal Man spod pióra legendy branży, Granta Morrisona. I jak bodajże wczoraj zjechałem "Niewidzialnych", którzy mi wybitnie nie podeszli, tak ten przepiękny omnibus liczący ponad siedemset stron (!), nie tylko zjawiskowo prezentuje się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-12
Jestem osobą, która może się podać za "obytą" w świecie Marvela, a przyznam, że nieraz tu było o dosłowny włos, aby pogubił się w tym zalewie postaci, jakimi raczy nas Abnett. Samo to w sobie nie byłoby złe, tyle że mamy tu dwa, (a w zasadzie trzy) różne masywne wydarzenia marvelowskie, na przestrzeni kilku zeszytów, które sporo zdradzają. A omawiany tytuł zalecam stosować jako takie uzupełnienie po lekturze Wojny Królów i Domeny Królów, bo można sobie naprawdę DUŻO zdradzić...
Strażnicy Galaktyki to formacja, która zyskała na ekranizacji i chyba każdy kojarzy z ekranu jakieś postacie. A tego tu jest więcej. Sam początek to próba zażegnania konfliktu na większą skalę, która jednak nie idzie dobrze. Grupka herosów, jaka udała się na widzenie z władcami Inhumans podpada dosyć szybko Black Boltowi i Meduzie, zaś Adam Warlock staje do walnej bitwy z Gabrielem Summersem. Żeby tego było mało, Phyla uprowadza członka rodziny królewskiej, czym zaognia tylko i tak nieciekawą sytuację, w zasadzie umiejscawiając Strażników na środku konfliktu.
Ten jednak w komiksie trwa kilka zeszytów, a z grona sojuszników wyłania się niespodziewany wróg. Jednocześnie część grupy z Star-Lordem czy Mantis trafiają do dalekiej przyszłości, napotykając grupę o podobnej nazwie, która również stara się zachować pokój w Galaktyce, ale wredni Badooni psują im szyki. Nasi bohaterowie dołączają do tej wesołej gromadki i szukają odpowiedzi. Na dodatek w całym tym zamieszaniu występuje jeszcze Kang Zdobywca...
I uwierzcie mi moi mili. To nie koniec. Co tu robi ciężarna Moondragon? Co to za dziwni wyznawcy Powszechnego Kościoła Prawdy? Kto odrodzi się tutaj z popiołów i ponownie zasieje strach w sercach herosów? Jak to się skończy?! Mówi się, że od przybytku głowa nie boli, a jednak...
Kłopot miałem z kreską, bo o ile początkowe zeszyty stylistycznie mi pasują do prowadzonej, ponurej historii, tak dalsza kreskówkowa krecha nijak mi do pewnych akcji nie pasowała, ale to subiektywne odczucie. I jeszcze ten ostatni, wskrzeszony jegomość, który wyglądem przypomina tego filmowego, a komiks wyszedł grubo przed filmem - kolejna z zagadek kosmosu do odgadnięcia...
PS. No i mało śmieszny ten Rocket, o Groocie nie wspominając. W dodatku mocno niewyględni... to już argument z de...
Jestem osobą, która może się podać za "obytą" w świecie Marvela, a przyznam, że nieraz tu było o dosłowny włos, aby pogubił się w tym zalewie postaci, jakimi raczy nas Abnett. Samo to w sobie nie byłoby złe, tyle że mamy tu dwa, (a w zasadzie trzy) różne masywne wydarzenia marvelowskie, na przestrzeni kilku zeszytów, które sporo zdradzają. A omawiany tytuł zalecam stosować...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-29
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając jeszcze innego człowieka w roli Batmana. Tym razem bardziej sprawdzonego. Dick Grayson, który to pelerynę Gacka będzie zakładał jeszcze nie raz. Młody w skórze swojego mentora na szczęście nie będzie sam, gdyż u jego boku będzie działał aktualny Robin, czyli Tim Drake.
A początek nowej pracy Dick ma wyjątkowo trudny, bo uaktywnił się Two-Face, który ma własny plan na Gotham. I oczywiście Batmana. W dodatku bohater sam ma pewne traumatyczne przeżycia do przetworzenia i to będzie jego główna przeszkoda w walce. Nieco dalej Batman zmierzy się z zagrożeniem mającym wschodnie podłoże, zwłaszcza kiedy taki gagatek, jak KGBeast postanowi zmieść miasto z powierzchni Ziemi. Plus dwa oczekiwane powroty. Najpierw pojawi się sam Batman w nowym kostiumie plus poobserwujemy, co porabia Alfred, kiedy spędza czas wolny w Wielkiej Brytanii.
Cała masa walk i rozmów. Jedne zeszyty wyglądają lepiej, drugiej gorzej. To już standard. Czuć naftalinę, ale każdy fan serii TM-Semic poczuje się tu jak w domu, zwłaszcza że zawarte tu zeszyty nigdy nie były wydane w Polsce, a są bezpośrednią kontynuacją z takiego Knightquest. Dzięki temu można zapoznać się z pewną luką po całej historii.
Pytanie tylko, co ten tom wnosi? Dla mnie jest przydługim prologiem, który ma rozstawić na nowo pionki, ale nie ma w zasadzie wagi. Nowy kostium nie jest rewolucją burzącą podstawy postaci, a powrót Wayne'a nie jest czymś epickim. Nie wyczekiwałem go. Już bardziej cieszył mnie rozwój Nightwinga, który próbował sobie radzić w nowej roli. I choć piąty tom w gruncie rzeczy nie jest zły, ale też nie był mi w żaden sposób potrzebny...
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając...
2023-10-21
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto, najpierw ma zamiar zmiękczyć swój obiekt. W tym to właśnie celu Bane doprowadził do masowej ucieczki psycholi z Arkham, a złapanie wszystkich będzie nie lada wyczynem dla Batmana i jego nowego Robina, jakim jest Tim Drake. Chłopak będzie tu zresztą dumnie i uparcie sekundował bohaterowi, ale nawet to wsparcie okaże się niewystarczające...
Strach na Wróble, Zsarz, Killer Croc, Joker, Brzuchomówca. To tylko część atrakcji, jakie przygotowano tu dla nas i są to naprawdę dobre momenty przed wielkim finałem. Batman nie ma czasu na odpoczynek, zresztą o to chodziło Bane'owi. W końcu musi dojść do konfrontacji i zmiany rozkładu sił. Upadek Batmana boli tym bardziej, iż autorzy ładnie wytaczają nam drogę ku przegranej bohatera, który chce być ponad to wszystko, poświęcając naprawdę dużo swojemu alter ego.
Ale kultowa scena to nie wszystko, bo następuje gdzieś w połowie tego prawie sześćset stronicowego zbioru. To co idealnie obrazuje zaistniałą sytuację to sentencja: "Umarł król, niech żyje król". Bo stanowisko "Batmana" szybko zostaje zajęte przez inną figurę, bo w Gotham w końcu zawsze musi być jakiś zakapturzony bohater. I jest. Całkowicie odmienny od swojego pierwowzoru, ale jeszcze bardziej skuteczny.
Przed nowym Batmanem postawiono naprawdę trudne zadanie. Sam ma "kłopoty sam ze sobą", a tu jeszcze dochodzi szereg złoczyńców. Bo już zza węgła wystawia maskę Strach na Wróble, który ma plan, a gdzieś tam przemyka jeszcze Anarky. A na deser niejako powtórka z rozrywki. Bane zna prawdę i ma zamiar zmiażdżyć batmanią podróbkę tak jak oryginał.
Drugi tom jest nawet lepszy od pierwszego, choć niestety czuć tu miejscami naftalinę. I choć kreska podoba mi się dużo bardziej niż przy takim Punisherze z tego okresu, to nie mogę wziąć pod uwagę czynnika, który ma potężną siłę. Mianowicie - sentyment. Pamiętam jeszcze część zeszytów z oferty TM-Semic i amatorzy tej serii będą wniebowzięci przy tej ofercie Egmontu.
Mimo tego, że ta wersja Batmana już mocno zaśniedziała to i tak nie mogę tego nie polecać. Wszelkie minusy są jednak marginalne, a Knightfall daje zabawę w czystej formie. I wygląda bajecznie.
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto,...
Kolejny początek działań Batmana jako bohatera w Gotham, ale jeżeli coś jest sygnowane nazwiskiem Johns to wiedz, że zaraz coś się zadzieje. I dzieje się naprawdę sporo.
Ponownie obserwujemy jak Bruce traci swoją rodzinę po wyjściu z kina. Można rzec: ale to już było i będzie to prawda. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Ojciec młodego Wayne'a w tym świecie startował na burmistrza miasta, mając za kontrkandydata samego Oswalda Cabbelpotta. To nie mogło się skończyć dobrze.
Duży ciężar historia poświęca postaci Alfreda, który nie nadaje się początkowo na opiekuna, gdyż jest świeżo po zakończeniu kariery w wojsku. Pojawią się w mieście by bronić starszego Wayne', ale wskutek bagatelizowania pewnych sygnałów, dochodzi do rzeczonej tragedii. To typ, który łatwo wykosi zastęp wroga, ale wychowanie dziecka powoduje w nim panikę. Ale musi stanąć na wysokości zadania. I robi to. Jego relacja z Bruce'm to istna perełka.
Niedługo potem dane jest nam oglądać pierwsze poczynania Batmana, który radzi sobie... Różnie. To jeszcze nie jest tak analitycznie myślący, zimny drań, który aspiruje do miana najlepszego detektywa. Pełnia błędy, które kosztują bólem i krwią. Taki stan rzeczy bohater nie raz odczuje na własnej skórze. Niemniej z uporem maniaka próbuje rozwiązać sprawę zamordowania jego rodziców.
Jeżeli Batman to i Gordon. Tak jest też tutaj. Policja w Gotham to jeszcze skorumpowane dupki, więc Jim nie ma na kim polegać. Pojawi się tu jednak pewna medialna gwiazda, która ma być partnerem policjanta. Tyle, że nowy jest nieopierzony i popełnia błędy, które mogą kosztować obu policjantów naprawdę wiele. Pingwin w końcu tanio skóry nie sprzeda...
Batman w tej formie wygląda bajecznie, nawet mimo upływu kilku lat, choć wygląd bohatera przypominał mi aż za bardzo pewnego aktora powiązanego w przeszłość z DC. Niemniej kreska to mistrzostwo świata. Jest ostra, a paleta barw tylko podkreśla ponury nastrój opowieści.
Choć fabuła jest w zasadzie prosta, to autor doskonale wywarzył akcje, dając czytelnikowi dużo dobrego. I za tą frajdę daję tej odsłonie Batka najwyższą ocenę. Zasłużył.
Kolejny początek działań Batmana jako bohatera w Gotham, ale jeżeli coś jest sygnowane nazwiskiem Johns to wiedz, że zaraz coś się zadzieje. I dzieje się naprawdę sporo.
Ponownie obserwujemy jak Bruce traci swoją rodzinę po wyjściu z kina. Można rzec: ale to już było i będzie to prawda. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Ojciec młodego Wayne'a w tym świecie startował na...
2023-01-07
Zbiorcza hekatomba absurdalnych pomysłów i wcale niezgorszego humoru, pokazującą przewrotny pomysł na kilkoro trzecioligowych złoczyńców, którzy zawsze dostają łomot od Spider-Mana. Ich choć Pajeczaka jest tutaj jak na lekarstwo, to i tak będziecie kibicowali tym przewrotowcom. Bo jak nie kibicować fajtułapom, którzy mają okazję wyjść na swoje. Dla mnie bomba.
Zbiorcza hekatomba absurdalnych pomysłów i wcale niezgorszego humoru, pokazującą przewrotny pomysł na kilkoro trzecioligowych złoczyńców, którzy zawsze dostają łomot od Spider-Mana. Ich choć Pajeczaka jest tutaj jak na lekarstwo, to i tak będziecie kibicowali tym przewrotowcom. Bo jak nie kibicować fajtułapom, którzy mają okazję wyjść na swoje. Dla mnie bomba.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-02
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem przełożyło się na całkiem fajny serial, a zaraz potem na multum innych tytułów podobnych w tematyce.
Już pal go licho czy sama seria Walking Dead trzymała stały, dobry poziom w każdym tomie. Niemniej za skutkowało to zainteresowaniem ze strony wielkich wydawnictw. Tu autora szybciej przejęło Marvel Comics, co zaowocowało całkiem popularną serią. W omawianym tomie jednak zombiaki są ukazane odmiennie niż gdziekolwiek indziej (w tamtym okresie).
Po pierwsze, najpierw lądujemy w świecie Ultimate, gdzie obserwujemy działania Fantastycznej Czwórki w interpretacji Marka Millera. W pewnym momencie Reed Richards kontaktuje się ze swoim odpowiednikiem z innego świata i postanawia go odwiedzić. Szkopuł w tym, że cała ta sytuacja to pułapka, a w alternatywnym świecie czeka śmierć. Zombie z tego innego świata pożarli już prawie wszystko co się rusza, i szukają nowego źródła "pokarmu". A pamiętajmy, że to nie są takie zwyczajne umarlaki.
Thor, Spider-man, tutejsza wersja Kapitana Ameryki, Nova, Wolverine, Hulk czy Giant Man. Wiecznie nienasyceni, ciągle poszukujący ofiar. Nie są powolni, jak ich ekranowi protoplaści. Zachowali swoje moce i są żwawi w tym co robią. Nic dziwnego, że świat upadł w kilka dni, a niedawno mężowie, bracia, ojcowie - teraz pożarli tych, których niegdyś kochali...
Jest makabra. Tu i ówdzie latają flaki, a ciała są rozrywane na strzępy. Bywa naprawdę obleśnie, ale i zaskakująco śmiesznie, bo na przestrzeni całego tomu w wielu miejscach wylewa się czarny humor. Kwestią gustu jest jednak, czy taki humor komuś podejdzie czy nie. Mi nie za bardzo. W dodatku stawka z każdą chwilę rośnie po trochu. Co będzie, gdy infekcja ruszy poza granice znanego świata? Szkopuł w tym, że nie za bardzo to czuć.
Najlepszymi momentami w tym zbiorku to nie zombiaki w ubraniach znanych nam bohaterów pożerający innych herosów, a sekwencje z Fantastyczną Czwórką, gdy zwracają się oni po wsparcie do Dr. Dooma. Cała ta sekcja wygląda kapitalnie wizualnie, a akcja wtedy nabiera takich rumieńców, że aż miło się to czyta. A nie mogę tego powiedzieć o większej części tego tomu, bo w lwiej części miałem wrażenie... sterylności? Też geneza pojawienia się wirusa jest tu nieco cringe'owa, choć doceniam inspirację.
Dla mnie atrakcje, które tu dostaje, są mocno standardowe i ciekawe pomysły (sumienie gryzące Parkera, kiedy jest głodny) zacierają się w zalewie nieumarłych. Po każdym przeczytanym zeszycie miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał. Zawsze można było zrobić to jeszcze dosadniej i bardziej krwawo. Kirkman nie jest tu takim wizjonerem, jak przy swojej słynnej serii, jakby wskoczenie w ramy wytworzone przez innych stanowiło dla niego jednak jakieś ograniczenie. To nadal dobry kawał roboty, ale bez przebłysków. Uważam, że temat paradoksalnie lepiej wykorzystała lata później DC, w ichni DCEased.
Mamy tu też parę zeszytów z serii Black Panther, gdzie trafiamy na planetę Skrulli, która jest atakowana z kosmosu przez grupę potężnych zombie, który dysponują mocą Galaktusa... Materiał dany na doczepkę, podobnie jak ponad pięćdziesiąt okładek, będącymi wariacjami tych najsłynniejszych klasycznych, tyle że w wersji "dead". Jeszcze lata temu, kiedy dodatki zajęły by z 80 stron zbioru, to nie miałbym nic przeciwko temu. Teraz jednak komiksy kosztują średnio nawet do jakichś 50% więcej, więc uważam to za marnotrawstwo materiału.
Kreski są za to tutaj w znacznej części świetne. Brudne. Idealnie pasujące do realiów. W tym aspekcie nie mam zastrzeżeń (no może poza wspomnianą Czarną Panterą). Zombiaki wyglądają świetnie, w sensie należycie obrzydliwie. Tyle, że "piękno" nie jest w stanie zakryć nudy, jaka wieje tu w paru miejscach. Fajnie, że w końcu cała seria zostanie wydana na polskim rynku, ale wydaję mi się, że nastąpiło to trochę zbyt późno. Na tyle, że może nie tylko ja odczuję zmęczenie materiałem i dam sobie spokój z zakupem dwóch kolejnych odsłon...
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem...
2023-03-01
Trzeci już tom mokrego marzenia wielu fanów DC, które z lubością serwuje nam Taylor. Co prawda sprzedawany towar nie jest już tak świeży i odżywczy jak poprzednie, ale nadal bawi niepomiernie.
Batman próbował różnych rzeczy, aby pokonać Supermana. Dawny kompan złamał mu kręgosłup i teraz Mroczny Rycerz "doszedł do siebie", dalej działając w konspiracji przeciwko swojej dawnej drużynie, która zatraca się w pomyśle straży Ziemi. Szkopuł w tym, że coraz bardziej to przypomina reżim totalitarny, bo w końcu ci silni wybierają co dobre dla reszty, nawet jeżeli nie jest takowe.
Był sposób bezpośredni, była pomoc Korpusu Zielonych Latarni, teraz czas sięgnąć po magię. Szkopuł w tym, że także magicy są podzieleni i dadzą swoje poparcie określonej stronie. Tym razem oś wydarzeń kręci się wokół Constantine'a, który ma plan jak pokonać Supka. W tle mamy Raven wraz z jej ojcem Trigonem, Swamp Thinga, Etrigana, Spectre'a, Doktora Fate'a i innych. Dzieje się tu wiele, bo obie strony stosują własne wybiegi. Niekonieczne czyste.
Całość czyta się dobrze, bo akcja jest nieprzewidywalna. Ma się pewność, że ktoś zginie, bo Taylor prezentuje nam fabułę bez hamulców i można liczyć na sporo zaskoczeń, aczkolwiek nie są one tak duże jak w poprzednich tomach. Może to wina faktu, iż do nowych postaci nie mam aż takiej sympatii, co do poprzednich i ich śmierć, choć zaskakująca, nie miała takiego pokładu emocjonalnego, co np. przypadek Green Arrowa.
To nadal czysta akcja skondensowana na tych nieco ponad trzystu stronach, gdzie wydarzenia dzieją się naprawdę szybko. Z zasady nie lubię też sytuacji na zasadzie "co by było gdyby", ale ta tutaj ukazana w umyśle Clarka była świetna. Niemniej całość powoli zmierza do końca (czytaj gry) i Taylor zaczyna się nieco wyprztykiwać ze sztuczek. Oby dowiózł, bo na czytelników czekają jeszcze dwa tomy, w tym jeden już obecny w języku polskim (kisi mi się na biurku).
Jeżeli lubicie wakacyjne blockbustery to Injustice jest jak znalazł dla Was. To tytuł świadomy czym jest. Fanfikiem, który potrafi dać sporo zabawy i za takowy traktuję całą serię, oczekując tylko dobrej zabawy. I jako taki typ dzieło Taylera sprawdza się idealnie i jest jedną z najlepszych serii w tej dziedzinie.
Trzeci już tom mokrego marzenia wielu fanów DC, które z lubością serwuje nam Taylor. Co prawda sprzedawany towar nie jest już tak świeży i odżywczy jak poprzednie, ale nadal bawi niepomiernie.
Batman próbował różnych rzeczy, aby pokonać Supermana. Dawny kompan złamał mu kręgosłup i teraz Mroczny Rycerz "doszedł do siebie", dalej działając w konspiracji przeciwko swojej...
2023-01-04
Pierwsze co się rzuca w oczy przy omawianym tomie, to średnia. Jest obłędnie wysoka, więc i pewne oczekiwania się mimowolnie pojawiają. I wiecie, co? Nie wiem, jak się to udało Taylorowi i spółce, ale nie dosyć, że je spełnili, to dali dużo, dużo więcej.
Injustice słusznie może kojarzyć się z serią bijatyk komputerowych, które pozwalały sobie na nieco więcej. Tu można było stłuc Supermana Batmanem i na odwrót. Podobną sytuację mamy w komiksie, który skupia się na wydarzeniach oderwanych od głównej osi wydarzeń DC, sprzed pięciu laty od wydarzeń ukazanych w grze. To tzw. elseworld, który ogranicza jedynie wyobraźnia autora i można sobie pozwolić na uśmiercenie postaci, które normalnie są nie do ruszenia. I Taylor z tego korzysta. Nader często.
Clark z Lois oczekują dziecka, a mimo to kobieta nadal chce być aktywna jako dziennikarka. Na cel bierze ją sam Joker, wmanewrowując Supermana w dokonanie czynu, którego będzie żałował całe życie. Szkopuł w tym, że te wydarzenie wyzwala w bohaterze pokłady gniewu, które przekładają się na kolejny straszliwy czyn (choć absolutnie usprawiedliwiony), który popchnie Supermana w stronę zatracenia się służbie Ziemi. Ma on dosyć reagowania na całe zło świata, dążąc do pokoju na Ziemi, nawet jeżeli do takowego miałby zmusić ludzi siłą...
Widząc upadek ideałów przyjaciela, Bruce zbiera wokół siebie ekipę bohaterów, która ma zamiar powstrzymać Ligę Sprawiedliwości, która ostała się przy Supermanie, z Wonder Woman, która zaczyna być fanatyczką Człowieka ze Stali. A liczba zagrożeń zaczyna się dwoić i troić. Tak samo jak i liczba trupów, bo czasami nawet w kuriozalnych sytuacjach giną osoby ważne dla całego uniwersum. Praktycznie co zeszyt to żegnamy w ten, czy inny sposób jakąś figurę. Ale nie jest to wymuszone, tylko podyktowane całkiem sensowną fabułą.
A przekrój postaci jest tu potężny i niemałym zaskoczeniem będzie fakt, że autor znalazł też miejsce dla Lobo. I zaskakujące jest to, jak wszystko co widzimy jest satysfakcjonujące. Od początku wiemy, że musi dojść do konfrontacji na linii Batman-Superman i mamy dwunastu-zeszytową podbudówkę, która pokazuje jak zmienia się świat obu postaci. Ile tracą, ile muszą poświęcić i do czego to doprowadzi. Ale to nie byłaby tak dobra pozycja, gdyby fabuła nie współgrała z kreską.
A to co widzimy jest bajeczne świetne, wygląda obłędnie, począwszy od postaci, które miejscami zaskakują wyglądem, bo aparycja trochę się różni od przyjętego schematu, ale i tak całość wygląda olśniewająco. To brutalny, zaskakujący festiwal dobrych pomysłów, które stanowią mokry sen wielbiciela komiksów. Czego chcieć więcej?
Ps. Chyba sięgnę po zaległą grę, która kisi mi się na Steamie. Podobnie zrobię z dwoma dostępnymi zeszytami z serii (czwarty ma być pod koniec lutego), bo widzę że seria zapewnia całkiem niezła zabawę. Ciekaw jestem czy jakość zostanie tutaj utrzymana...
Pierwsze co się rzuca w oczy przy omawianym tomie, to średnia. Jest obłędnie wysoka, więc i pewne oczekiwania się mimowolnie pojawiają. I wiecie, co? Nie wiem, jak się to udało Taylorowi i spółce, ale nie dosyć, że je spełnili, to dali dużo, dużo więcej.
Injustice słusznie może kojarzyć się z serią bijatyk komputerowych, które pozwalały sobie na nieco więcej. Tu można było...
2023-02-02
Jakie to było dobre... Pierwszy tom był świetny, z drugim jest podobnie. Nawet bym zaryzykował, że lepiej w pewnych aspektach, być może dlatego, że bardzo lubię Korpus Zielonych Latarni, a to na starciu pomiędzy nimi a Supermanem ten tom właśnie się skupia.
Clark rośnie w siłę, wprowadzając swoje rządy na globie. Ruch oporu, którym kieruje okaleczony Batman nadal się trzyma, ale nie może działać oficjalnie, bo zostanie zmieciony, a wiele osób chce odegrać się na Kryptończyku za doznane krzywdy. Nadzieja pojawia się, kiedy Strażnicy zauważając, że na Ziemi dzieje się źle. Postanawiają, że należy postawić Supka przed radą i wydać osąd.
Szkopuł w tym, że cały ten plan rozszyfrował Sinestro, który chce sam ugrać tu coś dla siebie, więc sprzymierza się z Supermanem, oferując mu własny Korpus. Morduje też znaczną figurę w Korpusie manipulując emocjami, aby napuścić na siebie dawnych przyjaciół. I temu cwaniakowi to wychodzi, bo koniec końców szykuje się masywne starcie sił dobra ze złem. Kto zginie, bo że ktoś zginie - to jest pewne jak Słońce.
Z tego słynie ta seria. Że nikt nie może się czuć bezpiecznie. Figury padają na tej szachownicy dosyć często i można się wkurzyć, kiedy trafi się to naszemu ulubieńcowi... (chyba, że ktoś grał w grę, ten wie kto się ostanie, a kto nie...). Plusik za mały przerywnik z Gordonem i Barbarą. Clayface to świnia. Wybitnie duża.
Graficznie jest naprawdę nieźle. Prace Xermanico, Bruno Redondo czy Mike S. Miller są naprawdę nieźle i choć to nie mistrzostwo świata, to idealnie wpasowuje się w tempo historii. A to majstersztyk w dziedzinie szybkości prowadzenia akcji. Nie oszukujmy się, Injustice to akcyjniak nastawiony na walki, które są należycie krwawe i soczyste zwroty akcji. Taki ma być, sięgasz, czytasz i odkładasz dopiero jak zobaczysz ostatnią stronę.
Miód. Może nie spamiętam wszystkich rozwiązań fabularnych, ale będę pamiętał, że bawiłem się wyśmienicie. I że tu kiedyś wrócę. Fanfik doskonały.
Jakie to było dobre... Pierwszy tom był świetny, z drugim jest podobnie. Nawet bym zaryzykował, że lepiej w pewnych aspektach, być może dlatego, że bardzo lubię Korpus Zielonych Latarni, a to na starciu pomiędzy nimi a Supermanem ten tom właśnie się skupia.
Clark rośnie w siłę, wprowadzając swoje rządy na globie. Ruch oporu, którym kieruje okaleczony Batman nadal się...
2023-02-23
Chciałoby się rzec, że to już koniec (ale już wiemy, że nie) historii Hellboy'a, któremu wyrwano serce i który spadł do piekła, aby wypełnić swoje przeznaczenie. Tyle, że w tym diable jeszcze wiele tkwi i wątpię, by Mignola ukatrupił serię, która daje mu krocie. I szkoda tylko, że zamiast nastrojowej, pełnej dziwności drogi po pandemonium, mamy tu zlepek średnio pasujących do siebie historii, które kończą się tak samo. Wielkim mordobiciem. Autor pokazywał nieraz, że można inaczej (zresztą dlatego ta seria jest tak dobra), tutaj idąc chyba na łatwiznę i grając nieco na sentymencie starych czytelników.
W "końcowej" wędrówce bohatera powraca wiele wątków z serii, co wiąże się ze spotkaniem kilku znajomych twarzy, które w lwiej większości mają jakąś zadrę z bohaterem, co przekłada się na częste wyjaśnianie sobie spraw za pomocą pięści. Zresztą cała ta podróż postaci to swoiste katharsis, które ma doprowadzić Hellboy'a do podjęcia finalnej decyzji o swoim przeznaczeniu. A jest on zniszczeniem, więc jak tylko włodarze Piekła się skapnęli się kto do nich zawitał, to pozostał po nich kurz. W piekle mamy bezkrólewie i totalny chaos. I o dziwo nie ma chętnego na objęcie tego bałaganu na nowe rządy.
Uwielbiam dzieła Mike'a, a seria z Hellboy'em to fenomen w dziedzinie komiksu, który sprawnie łączy dawne wierzenia ze sporą dozą Lovecrafta i miesza to w unikalny miszmasz tylko dla dorosłych czytelników. Siódmy tom jest jednak bez tej mocy co poprzednicy, co może wskazywać na zmęczenie materiału. Chaos w domenie diabła równa się tu z nieuporządkowaną fabułą, która lubi pokluczyć w dziwne kierunki. Kreska jest niezmiennie świetna i same kadry nadają się na wydrukowanie na ścianę. To unikat, tyle że czasami nawet obłędna kreska nie starczy, aby dane dzieło uznać za takowe.
Reasumując, najgorsza odsłona z serii, co nie znaczy, że to nie jest nadal dobry tytuł. Jest, ale w porównaniu do tego, co dane było mi czytać wcześniej spod pióra tego pana - imo krok wstecz. Mały, ale zawsze.
Chciałoby się rzec, że to już koniec (ale już wiemy, że nie) historii Hellboy'a, któremu wyrwano serce i który spadł do piekła, aby wypełnić swoje przeznaczenie. Tyle, że w tym diable jeszcze wiele tkwi i wątpię, by Mignola ukatrupił serię, która daje mu krocie. I szkoda tylko, że zamiast nastrojowej, pełnej dziwności drogi po pandemonium, mamy tu zlepek średnio pasujących...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-05
Jedna z tych pozycji, po której oczekiwałem naprawdę wiele, a dostałem nie dosyć, abym był zadowolony. Plus sztandarowy przykład, że klasyk może się ładnie nie zestarzeć.
Musicie wiedzieć, że tytułowe opowiadanie "Ostatnie łowy Kravena" zajmują ostatnie sześć zeszytów tego mocnego zbioru, który liczy pełne pięćset stron. Jest to też najlepszy kawałek jaki tu mamy, ale zanim do niego się dojdzie, to trzeba przebrnąć przez kilka pomniejszych wątków, które dla mnie były średnio atrakcyjne.
Peter Parker nie ma łatwego życia. A to zmierzy się z Iron Manem, który przybył z przyszłości, aby zmienić linię czasu i zapobiec nieszczęściu. Tyle, że wiąże się to zabójstwo. Następnie na zlecenie J. Jonah Jamesona udaje się do Niemczech, gdzie napotyka Wolverine'a. W końcu przyjdzie mu także wejść w sparing z Hobgoblinem. Co z tym wszystkim ma wspólnego Kingpin i niejaki Rose?
Ale żeby nie było, że Spider-man to tylko mordobicie i huśtanie się sieci, to ten numer także trochę zamiesza w życiu osobistym Parkera i Mary Jane, stawiając tych dwoje przed ślubnym kobiercem. Sielanka jednak nie trwa długo, bo do akcji wkracza Kraven, który podejmuje się ostatnich łowów. Cel: Spider-man. I uwaga: udaje mu się. Co to oznacza dla Pajączka?
Historia J. M. DeMatteisa jest mroczna, zmienia nieco polaryzację dotychczasowego przedstawiania Pajączka, które nie jest już takie kolorowe, jak wcześniej. Autor przede wszystkim bardzo dobrze rozpisał tutaj postać przeciwnika Pająka, który ma parcie, aby określić swoją tożsamość, przed czasem kiedy zwyczajnie się zestarzeje i nigdy nie osiągnie swojego celu, jakim jest dorwanie najważniejszej zwierzyny w jego życiu.
Jednocześnie oddziałuje to na Parkera, na którym wymusza konfrontację z lękiem przed śmiercią. W tle mamy jeszcze jakiegoś szczuropodobnego stwora, z którym zmierzy się tak Kraven, jak i Pająk, tylko że obaj inaczej, co stanowi o ich charakterze. Kreska.
Aspektem, który zestarzał się najmocniej jest warstwa wizualna. Postacie wyglądają, jak wyglądają. Peter wygląda dziwnie, bo osobiście wychowałem się na wizerunku postaci rodem z Ultimate Spider-Man. Tutaj wygląda on jak mój ojciec w młodości, z tym fryzem. Niemniej wygląda to słabiutko, choć zdarzają się szczegóły, o jakich bym nie pomyślał, że przy tak ograniczonym warsztacie.
Amazing Spider-Man Epic Collection Vol. 17 jest ciekawostką dla kolekcjonerów, którzy mają sentyment do tytułu. Dla nowych czytelników będzie ciekawostką, jak kiedyś kreślono komiksy. Dla mnie tytuł był uciążliwy i ledwo co przez niego przebrnąłem, ale wiem iż jest też pewnym przełomem w prowadzeniu narracji, więc przynajmniej za to należy się szacunek.
Jedna z tych pozycji, po której oczekiwałem naprawdę wiele, a dostałem nie dosyć, abym był zadowolony. Plus sztandarowy przykład, że klasyk może się ładnie nie zestarzeć.
Musicie wiedzieć, że tytułowe opowiadanie "Ostatnie łowy Kravena" zajmują ostatnie sześć zeszytów tego mocnego zbioru, który liczy pełne pięćset stron. Jest to też najlepszy kawałek jaki tu mamy, ale...
2022-12-02
Album zawiera zeszyty z serii: Amazing Spider-man (1963) #295-310, Annaul #22; Web of Spider-man (1985) #33; Peter Parker-The Spectacular Spider-man (1976) #133
Kolejny zbiór przygód Petera Parker w nieco starszym wydaniu, starszym jeszcze nawet ode mnie, ale już niewiele. Zatem pachnie tu naftaliną, ale to taki przypadek babci. Niby dziwny zapach, ale jednak mi zależy. Nie małą rolę odgrywa tu imć Todd McFarlane, który rozpościera tutaj swoje skrzydła i czyni czary nad serią.
A czegóż tu nie ma. Rozpoczniemy spokojnie. Od patologicznej rodziny, która chce opuścić ojca, który uwikłał się w złe sprawy. Wszystko to doprowadzi Pajączka na sale pewnej placówki dla osób mentalnie zaburzonych, a że przypadkiem za wszystkim stoi Mad Dog. Plus Kingpin. Oraz Daredevil. Dla Parkera to pikuś, a to dopiero początek, bo w tym zbiorze mamy ponownie kultowe elementy dla marki Spider-man.
Najpierw celebrujemy powrót Octopusa czy zmierzymy się z Chance'm, z którym nawet dojdzie do połączenia sił. Głównym daniem jest tu występ Eddie'ego Brocka jako, a jakże, Venoma! Sztandarowy przeciwnik oraz kolejna marka Sony ma tu swój wielki debiut, z porządnym, acz znanym już wszech i miar, początkiem antybohatera. Tu jest jeszcze w pełni negatywną postacią, co ma się zmienić na przestrzeni lat.
Ten nadmiar emocji to nie koniec co tu nam zgotowano. Spidey w zespole z Silver Sable i Sandmanem? Jest. Wypad poza miasto do nowej pracy i nikt się nie dziwi, że wraz z nowym pracownikiem pojawia się Pajączek? Jest. Złodziej Fox czy morderca Chameleon? Jest. Uprowadzenie MJ przez maniakalnego natręta? Obecne. A i jeszcze znaleziono tu miejsce na debiut Speedballa czy małą robótkę High Evolutionary.
Szczodrość rodzynek w tym cieście jest przepotężna, aczkolwiek trzeba mieć świadomość, że to ciasto trochę przeleżało, co widać i czuć po sposobie czy tempie prowadzonej historii. Mało który komiks czytam kilka dni, a tu się to rzeczywiście stało, bo w większych ilościach trochę mnie męczył. Niemniej jest to zalecana lekcja historii dla fanów Pająka czy komiksów w ogóle, zwłaszcza kiedy nowe pokolenie raczone jest generycznie wykreowanymi, ślicznymi artami. Tu tego nie ma, a i tak bywa naprawdę ładnie i szczegółowo.
Album zawiera zeszyty z serii: Amazing Spider-man (1963) #295-310, Annaul #22; Web of Spider-man (1985) #33; Peter Parker-The Spectacular Spider-man (1976) #133
Kolejny zbiór przygód Petera Parker w nieco starszym wydaniu, starszym jeszcze nawet ode mnie, ale już niewiele. Zatem pachnie tu naftaliną, ale to taki przypadek babci. Niby dziwny zapach, ale jednak mi zależy....
2023-02-17
Zaskakujące jaki można mieć rozstrzał, jeżeli chodzi o pisarstwo. Imć Lobdell jest tego świetnym przykładem. Jego Red Hood and the Outlaws w serii DC Rebirth to istne cudo, ale jeżeli spojrzymy na Supermana z New 52 - chyba najgorsze co mogło spotkać tę postać. Więc sięgając po kolejną pracę spod pióra tego Pana byłem mocno nieufny.
I w sumie zasłużenie, choć Flash Forward nie jest lekturą złą. Przeciwnie, znajdzie się parę interesujących wątków, jak główny "mentor" bohatera, czy widok rodziny Wally'iego, który miał wybitnie nie po drodze ostatnio czy "wampirzy świat". Odstawiony na boczny tor, opuszczony przez bliskich, szukał swojego miejsca. Teraz tylko on może uchronić światy przed zagładą z rąk mrocznej energii, która wypełnia wszechświat.
I da się lubić tą postać mimo, że ponownie mamy naprawianie świata w ramach DC, co jest tak wyeksploatowanym motywem, że idzie zwymiotować. Jakimś cudem autorowi to wychodzi, przez co czuć stawkę, a jak rzeczy idą po myśli, autentycznie się cieszymy. Szkoda tylko, że Egmont zdecydował się jeszcze dodać ten zeszyt stanowiący wprowadzenie do Generation Zero. To już mogli sobie darować, bo akurat to jest BARDZO słabe.
Brett Booth i Norm Rapmund dają nam porządną kreskę, ładnie prezentującą się w kontraście do Mocy Prędkości, ale nie jest to nic poza rzetelną robotę amerykańskich standardów komiksów super bohaterskich. Jeżeli miałbym ocenić całość to dałbym słabą czwórkę. Przyjemna, acz niezobowiązująca historia.
Zaskakujące jaki można mieć rozstrzał, jeżeli chodzi o pisarstwo. Imć Lobdell jest tego świetnym przykładem. Jego Red Hood and the Outlaws w serii DC Rebirth to istne cudo, ale jeżeli spojrzymy na Supermana z New 52 - chyba najgorsze co mogło spotkać tę postać. Więc sięgając po kolejną pracę spod pióra tego Pana byłem mocno nieufny.
I w sumie zasłużenie, choć Flash Forward...
2023-01-27
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny moment, w którym Bane łamie Batka, tak tutaj nie ma prawie nic interesującego. Najgorszym jest to, że tan zjazd jakościowy jest wyczuwalny praktycznie od razu.
Nowy Batman chce być lepszy niż poprzedni, dlatego też stawia przed sobą większe wymagania, dodatkowo wspomagając się nową technologią, która pozwala mu na to, czego do tej pory nie mógł oryginał. Jest też zwyczajnie brutalniejszy, brak mu finezji czy sprytu Wayne'a. Nadrabia jednak żarliwością i wiarą, jednocześnie pogrążając się w szaleństwie, bo od czasu do czasu przemówi do niego sam patron jego zakonu. I są to momenty w miarę interesujące. Gorzej jest w około, bo wszystkie zeszyty są robione na jedno kopyto, na ten sam sposób.
Jest problem, Batman zbiera/spuszcza lanie, runda druga, wróg pokonany. Jasne wiele tytułów z Batkiem się tak rozgrywa, tyle że diabeł tkwi w szczegółach. Tutaj takie robienie wszystkiego według wzorca sprawia, że nie raz w trakcie lektury tego prawie 800-stronicowego zbioru odczuwałem powtarzalność czy znudzenie. Mimo tego, że autorzy się tu dwoją i troją, wprowadzając coraz to nowszych przeciwników, aby nasz rycerzyk miał jak się wykazać. Więc mamy tu bliźniaków, którzy bawią się w rewolwerowców. Mamy coś z gliny, albo Tally Mana, który jako jedyny prezentuje się należycie (swoją drogą zeszyty z serii "Shadow of the Bat" są tu chyba najlepsze").
Nieco lepiej się zaczyna robić, kiedy na scenę wkracza Joker, który chce zaistnieć w branży filmowej. Raduje też obecność przyjaciół Batka, czy to Catwoman, z którą Jean-Paul ma niemałe problemy, czy nowy Robin, który ma niemały problem z uzurpatorem, jaki uważa pomocnika dawnego bohatera za zagrożenie, na co ma głównie wpływ stan mentalny nowego obrońcy Gotham, który prowadzi swoją "krucjatę". Nie bez kozery jest fakt, iż Jean-Paul lawiruje blisko załamania fundamentów istnienia postaci Mrocznego Rycerza, a raz nawet je złamie...
Zaskakuje, jak nużącym miejscami w odbiorze jest to tytuł, zwłaszcza gdy zerkniemy na scenarzystów. Chuck Dixon, Doug Moench czy Alan Grant. Tu można było spodziewać się znacznie więcej. Grono Za rysowników też jest niczego sobie, bo obejrzymy prace, takich ludzi, jak: Graham Nolan, Jim Balent, Bret Blevins czy Mike Manley.
Czuć tu naftalinę co prawda, ale wizerunkowo trzeci tom tej serii może się podobać, nie tylko z uwagi na sentyment, przepotężny, jakim darzą serię czytelnicy dawnego TM-Semic. Dla nich to będzie coś pięknego. Dla nowego czytelnika ta wersja Batmana może się okazać nie do przebrnięcia. Nawet jeżeli to tom nastawiony w głównej mierze na efektowne bijatyki.
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko i Kokosz. Był Asterix i Obelix. Był Lucky Luke. I wiele innych. I to był czas beztroski, kiedy wyobraźnia działa 'bardziej'.
I stąd ta ocena. Realnie pewnie dałbym coś pomiędzy siedem a osiem, bo historia Thorgala jest tylko wyciętym fragmentem całości, który wymaga poświęcenia trochę czasu, aby ogarnąć umysłem całość ogromu tej opowieści. Ale potężna jest siłą sentymentu. Oj, potężna. Bo zawsze trzeba gdzieś zacząć. A to był piękny początek.
Poznajemy tego niby-wikinga, który jednak kieruje się honorem i łagodnością, gardząc przemocą. Jest zdolnym łucznikiem. Poznajemy jego otoczenie i Aaricię, ukochaną, z którą chce żyć, ale na drodze do szczęścia staje im jej ojciec. Całość akcji zaczyna się od mocno niekomfortowej sytuacji dla bohatera, kiedy przypięty do skały, zostaje zostawiony na śmierć.
W takiej, a nie innej sytuacji zastaje go pewna kobieta, która ma interes w tym, aby uwolnić bohatera. W zamian chce tylko roku jego życia i wykonania kilku zadań... Thorgal to komiks, który czerpie garściami z legend i baśni północy, choć nie tylko. To komiks, który ma unikalny klimat i nie uświadczycie to super mocy. Jest co prawda magia i są interesowni bogowie, ale odkrywanie historii bohatera i przywiązanie do jego losów stanowi clue programu. Wiedzcie, że tej parze będzie trudno uzyskać wymarzony spokój i miłość będzie siłą napędową wielu akcji.
Mamy tu jeszcze jedną, pomniejszą historię, ale stanowi ona tylko smaczek co do głównej historii. Fajnie odnosi się do mitu nieśmiertelności i kosztów, jakie się za to płaci.
Zeszyty opisujące przygody bohatera mają zazwyczaj około pięćdziesięciu stron, więc jest to relatywnie mało, ale treść wynagradza oszczędność stron, a wyobraźnia Jeana Van Hamme'a jest cudowna. Prace Grzegorza Rosińskiego to czysta magia, która na lata określiła moje standardy co do komiksu. Ten duet potrafił czarować.
Fajna alternatywa dla mainstreamowych komiksów, która ma na dodatek kultowy status w Polsce. Według mnie zasłużenie. Ale to mój sentyment, a wy jeżeli zechcecie, przekonajcie się o tym na własnej skórze. Istnieje szansa, że też Was 'weźmie'.
To prawdopodobnie mój pierwszy komiks, jaki kiedykolwiek przeczytałem. To było w podstawówce, a ja dopiero odkrywałem 'magię', jaką otaczała się szkolna biblioteka. Część regałów była "zakazana", bo nie byłem w odpowiednim wieku, ale najniżej położone półki były dostępne i pełne komiksów, które wyglądały jak większe szkolne zeszyty. Był tam Tytus, Romek i Atomek. Był Kajko...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to