-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik6
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać16
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać39
Biblioteczka
2024-02-28
2023-08-08
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę Felmet, przejmuje władzę. Do pełni szczęścia trzeba tylko wyeliminować jeszcze jeden szczegół.
Dziecko, któremu pisana jest korona, ale życie małego jest zagrożone. Na szczęście malec trafia za kaprysem losu w ręce trzech specyficznych wiedźm, w tym jedna z nich to TA babcia Waetherwax, więc na pewno będzie śmiesznie. Do kanonu świetnych postaci dochodzą tu też niania Ogg i kot Greebo. Możecie też liczyć, że ikoniczny Śmierć też tu zaliczy występ gościnny.
Trzy wiedźmy mają plan na uratowanie królestwa, ale nie mogą się tak wprost zaangażować. Przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy. Zauważywszy wędrowny teatr zostawiają dziecko w rękach tutejszego dyrektora, a koronę chowają do skrzyni. Tak zaczyna się ta legenda, przy której miejscami można śmiać się do rozpuku.
Sir Terry to klasa sama w sobie. To unikat na skalę światową, w brytyjskim wydaniu. I przy tym jest uniwersalny, za każdym razem swoją opowieścią komentując jakąś materię. Postaci są zarysowane fantastycznie i nie mam żadnego punktu do którego mógłbym się przyczepić. Jedna z tych lektur, które wypada mieć na półce.
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę...
2023-10-06
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka daje wiele okazji do tego, żeby sobie prychnąć, kiedy leży się w kącie, co daje możliwość do nieświadomego kopiowania zachowania pewnej postaci z opowieści przez moją narzeczoną... (która próbuje się domyślić, co to spowodowało [nie daj Boże, ona] i świdruje mnie wzrokiem, myśląc że te głupkowate uśmiechy czegoś dowodzą, po czym zauważa, że coś czytam i się uspokaja [swoją drogą można cisnąc z kogoś bekę, trzymając książkę i ludzie pomyślą podobnie. Fantastyczne, zwłaszcza, że chroni przed `śliwką` pod okiem] - z drugiej strony bez książki taki uśmiech to broń obosieczna, zwłaszcza kiedy pojawi się wskutek zdarzenia sytuacyjnego, kiedy pamięć zadziała wreszcie jak należy i przywoła coś ze swoich głębin, taki fragment zapamiętanej opowieści i ludzie Ci się przyglądają, analizując czy ma się wszystkie klepki na miejscu...).
Pratchett miał dar ironicznego rozkładania wszelakich aspektów ludzkiego życia, takich jak funkcjonowanie społeczeństwa, mechanizmy psychologii, polityki, religii czy kultury (tu wstaw inną dowolną materię) na czynniki pierwsze, często obrazując je w nieco karykaturalny, odwrócony sposób. Ale funkcjonuje to tak, że dorosły czytelnik łatwo potrafi wyłapać takie niuanse, odniesienia, rozważania czy szpileczki wbite tu i ówdzie, pod w gruncie rzeczy uniwersalną historią, łatwą do przyswojenia nawet przez nieco młodszych czytelników. Problem jest tylko taki, że jest to subiektywne (jak każda twórczość, która coś wyraża) i nie zawsze trafia do każdego odbiorcy.
Esk od maleńkości pisano coś wielkiego. Jest ósma córką ósmego syna i zostaje wybrana przez umierającego maga, na jego następcę. Szkopuł w tym, że mag nie ma wyboru i dokonuje pewnego precedensu, przekazując swoją laskę kobiecie. Bo w tym świecie nie ma magów-kobiet. Są tylko faceci i ich skostniałe tradycje. Mamy zatem młodą, dojrzewającą dziewczynkę i jej cudaczną, ale cudowną opiekunkę, Babcie konta magiczny patriarchat. Plus wspomnianą magiczną laskę, która pełni rolę kufra z poprzednich dwóch historii z tego świata. Laska ma wywalone na nierówności w ramach płci i wspomaga wybraną w swoich dążeniach. Na różne sposoby.
W tle cały zalew absurdu oraz podbudowa świata na potrzeby dalszych historii. Dlatego też Równoumagicznienie traktuję jako udany produkt rzemieślniczy, który służy czemuś. Tu temat równouprawnienia płci, w tle zmieniając pewne uprzedzenia, wynikające z tradycji. Kozy. Ankh-Morpork. Magia. Czarownice. Niewidoczny Uniwersytet. Bibliotekarz-orangutan. Nieco więcej na temat prawideł rządzących światem Dysku. I ta lekkość pióra, której można tylko pozazdrościć. To też idealne miejsce na rozpoczęcie przygody z całą serią. A będzie tylko lepiej.
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka...
2023-11-06
Finał ruskiej trylogii "wygnania" Madderdina na słowiańskie ostępy, który przynosi nam dużo więcej akcji niż łącznie w dwóch poprzednich odsłonach, a jednocześnie przez pewne zabiegi fabularne - w ogóle nie mający znaczenia. No chyba, że jednak...?! - "tu następuje dramatyczna pauza i porozumiewawcze mrugnięcie autora".
Będzie tu moment, kiedy zacznę narzekać na potęgę i jest to uzasadnione z mojego punktu widzenia. Ale zanim zmienię się w zrzędę, to jednak muszę wyjaśnić tak wysoką ocenę omawianego tytułu.
Przede wszystkim w życiu Mordimera dzieje się wiele. Jego związek z Nataszą zaczyna wkraczać na rejony, o których inkwizytor do tej pory nie myślał i siłą rzeczy nie jest to ten bohater, z którym zetknęliśmy się jeszcze przy okazji początkowych zbiorów franczyzy. Mimo to Madderdin nadal pie*@#%i te swoje natchnione wiarą farmazony, w dodatku znane już od kilku książek. Nadal też jest nadętym i miejscami obłudnym socjopatą, choć poprzez romantyczną relację jego wizerunek nieco ulega zmianie (choć nie do końca, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestię pewnej matki...).
Niemniej taki jest ten świat. Brudny, mroczny, stylizowany na najgorszą wersję średniowiecza, gdzie wszelakie przejawy odstępstwa od wiary są zgniatane przez ogień Inkwizycji, która to zza kurtyny rządzi tą częścią świata. Działają tu mechanizmy tak podobne do ówczesnych, że czasami człowiek zastanawia się nad kondycją moralną świata. I o ile jest to rozwijane, tak długo jest interesujące.
Niemniej Piekara nadbudowywał te wątki z podróży na Ruś, nadbudowywał i w końcu wystrzeliło. Zaskakująco lepiej dla historii, choć i tak momentami poddawał bym w wątpliwość, czy aby na pewno niektóre zwroty historii są racjonalnie rozpisane (a nie na kolanie), bo na takowe nie wyglądają (pewien przedni "żart" i to co się po nim dzieje...). Niemniej końcówka to coś czego oczekiwałem od dłuższego czasu, choć też mam wrażenie pośpiechu w wykańczaniu wątków.
Pewne zdarzenia dzieją się z pozoru chaotycznie, ale takowymi nie są. Łączy się to z faktem, że autor pisze bardzo "przyjemnie". Czyta się to w miarę szybko, choć zaczyna się tu rodzić pewna forma frustracji. Bo aktualnie jestem już na ostatnio wydanym tomie innej pod-serii wchodzącej w ten świat, mianowicie Płomień i Krzyż - tom 4 i nic się nie zmienia w kwestii "zaspokajania" oczekiwań najstarszych czytelników, którzy jeszcze pamiętają pozycję pod tytułem "Łowcy Dusz". Zakończenie tamtego zbiorku to istna petarda, która do teraz nie została poprowadzona dalej.
I gdyby tylko autor wprowadził równie interesujące wątki, jak tamten, a nie powtarzając do upadłego pewne schematy, to bym się tego nie uczepił jak rzep psiego ogona.
Mamy za to dziesięć innych książek, które niby pogłębiają ten świat, ale z każdą pozycją są w tym coraz bardziej oszczędne, a autor coraz więcej rzeczy powtarza i rozrzuca nas na osi czasu, unikając pewnych odpowiedzi. I jeżeli ktoś, tak jak ja, liczy na pociągnięcie tamtego wątku, to się srogo zawiedzie.
Mamy tu taki dział jak posłowie, gdzie autor jasno "wyjaśnia" swoim czytelnikom, że póki seria przynosi mu odpowiednie zyski, póty będzie ją doił, a nam gucio do tego - pozwoliłem sobie troszkę dosadniej nakreślić (autor miał nawet czelność nawiązać do Świata Dysku sir Terrego Pratchetta, ale z czym do ludzi - w serii śp. Brytyjczyka każda pozycja stanowiła meta komentarz na jakiś aspekt kultury {vide religia, władza, sztuka} i rozszerzała uniwersum w takim stopniu, o jakim wielu autorów może pomarzyć).
I w sumie pan Jacek ma również rację, bo dzieło autora to jego osobista rzecz i innym nic do tego, jak ma wyglądać. Pytanie tylko czy kupię jeszcze jakąkolwiek odsłonę tego cyklu? Raczej nie, zwłaszcza że ceny jego nowych tytułów to jakiś żart. A może w moje ślady pójdzie więcej osób i te domniemane "bestsellery" przestaną nimi być (choć przeszukałem powierzchownie kilka zsumowań i jakoś nie odnalazłem tych pozycji na wysokich miejscach), co zmusi wreszcie autora, aby zamiast odcinania kuponów, zapodał nam coś na miarę swoich pierwszych książek. To już pokaże czas, jak i portfele czytelników.
Jako fan serii jestem zwyczajnie rozczarowany i gdyby było to dobre, to kupowałbym wszystko jak leci, nawet jeżeli seria liczyła by i te trzydzieści pozycji. A od jakiegoś czasu niestety tak nie jest.
Ps. Jakby ktoś chciał ominąć tę trylogię to polecam sięgnąć jednak po "Płomień i Krzyż. Tom 4". Tam na jakichś 150 początkowych stronach macie streszczenie wydarzeń z wyprawy na Ruś (sic!)...
Finał ruskiej trylogii "wygnania" Madderdina na słowiańskie ostępy, który przynosi nam dużo więcej akcji niż łącznie w dwóch poprzednich odsłonach, a jednocześnie przez pewne zabiegi fabularne - w ogóle nie mający znaczenia. No chyba, że jednak...?! - "tu następuje dramatyczna pauza i porozumiewawcze mrugnięcie autora".
Będzie tu moment, kiedy zacznę narzekać na potęgę i...
2023-04-04
Piekara ponownie w swoim grafomańskim szale, który daje nam co prawda sporo treści, a która to jednak nijak nie rozwija przedstawionego świata, prezentuje za to lokalne intrygi, polegające na zdobyciu lub utrzymaniu władzy, w zależności po jakiej stronie się chwilowo znajdziemy. I tym sposobem w tej odsłonie, nie mając już jakichkolwiek oczekiwań, bawiłem się nieco lepiej niż przy poprzedniczce.
Mamy tu do czynienia z zapychaczem, który stanowi interwał przed finałem wyprawy Mordimera na Ruś, tego heretyckiego kawałka świata, w którym Inkwizytor winien krzewić swoją wiarę, ale Madderdin nie tylko nie zajmuje się standardowym "inkwizytorowaniem", co posługą pewnej księżnej i dupczeniem jej dworskiej czarownicy, która pała do bohatera gorącym uczuciem. I jak się okazuje, ten męski gieroj, który na przełomie całego cyklu książek nie popuścił żadnej spódniczce, tu wpadł jak śliwka w kompot. Mniłość!
Wszystko to sprawia, że moja sympatia do tego religijnego socjopaty coraz bardziej topnieje, zwłaszcza że jego rozwój jest pod tym względem mało wiarygodny, i to gdy ma się za pamięci poprzednie tomu serii. Może Piekara wyjaśni to jakimś magicznym zauroczeniem, tyleż teraz to się nie trzyma kupy. Mordimer jest popychadłem, które wykonuje wolę bardziej wpływowych postaci, choć usprawiedliwia to chęcią przetrwania. Rezon i klimat książka odzyskuje dopiero pod koniec mozolnie prowadzonej narracji, kiedy to bohater trafi ponownie do siedziby pewnej silnej magią wiedźmy (czy też na moment nieco wcześniej, przy poszukiwaniach pewnego tropiciela).
Ta lokalna "gra o tron" ma jednak swój urok i jest ona siłą napędową historii, aczkolwiek nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jakby ujął z książki ze sto-dwieście stron i włączył to co zostało w poprzedniczkę, to całość na niczym by nie straciła. Mimo tego jak na Piekarę przystało, czyta się to naprawdę przyjemnie, a słownictwo bywa mocno ubogacone. Szkoda tylko, że dla całego cyklu "Przeklęte kobiety" nie mają żadnej wagi. Imo nadal zawód, choć spodziewany i nad wyraz przyjemny w obyciu.
Piekara ponownie w swoim grafomańskim szale, który daje nam co prawda sporo treści, a która to jednak nijak nie rozwija przedstawionego świata, prezentuje za to lokalne intrygi, polegające na zdobyciu lub utrzymaniu władzy, w zależności po jakiej stronie się chwilowo znajdziemy. I tym sposobem w tej odsłonie, nie mając już jakichkolwiek oczekiwań, bawiłem się nieco lepiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-30
Nic nie poradzę, że lubię Piekarę, mimo tego że momentami jego komentarze powodują we mnie niesmak. Dlatego oddzielam człowieka od jego dzieła i znów dałem się ponieść powieści, w której autor lubuje się w uprzedmiatawianiu kobiet przy akompaniamencie powtórzeń. Ale to w końcu alternatywna wersja średniowiecza, ileś set lat po pewnym wydarzeniu. Otóż Chrystus postanowił zejść z krzyża i spuścić krwawy łomot niewiernym.
Mamy świat gdzie rządzi Inkwizycja i wysoko postawieni, nierzadko skorumpowani i oddani pragnieniom kościelni dostojnicy. Nie dziwi zatem sodomia, o której się tu wspomina. I jest on. Mordimer Madderdin, człowiek głębokiej wiary. Sługa Boży. Młot na Czarownice. I kolejna sprawa, która wymaga jego uwagi, a która dzieje się chronologicznie przed wydarzeniami z pierwszej części cyklu.
Jeszcze nie jest licencjonowanym inkwizytorem, dlatego dorabia sobie w Hezie. Z polecenia wpływowego znajomego rusza aż w kierunku Szkocji, gdzie przyjdzie mu rozwiązywać zagadkę zaginięcia okrętu swojego przyjaciela i teścia jednocześnie. Pierwsza sekcja tego tytułu poza kilkoma wątkami jest nudna. Zwyczajnie się ciągnie, aby nabrać rumieńców, kiedy dochodzi do wylądowania na pewnej wyspie, która pojawiła się na morzu całkiem niedawno...
A tle przejawia się nazwa, którą zobaczycie na okładce. Czym jest ta jednostka? Jaki jest jej cel w pojawieniu się tam, gdzie dopływa? Czy da się z tym zawalczyć? W tej sekcji autor błyszczy i lśni. Przez to warto przebrnąć przez początkowe przeciągnięcie akcji. Zakończenie jest satysfakcjonujące, tylko tu mam jedno ale. Piekara nie "umie" w zakończenia. Ma problem ze zwieńczeniem części swoich powieści. Książka mogłaby się skończyć kilka dobrych stron wcześniej, ale trzeba jeszcze 'bzyknąć' pewną piękność, która okazuje się równie żywsza w łożu, co woda w kałuży. A i ta bywa żwawsza...
Jest tu wiele dobra, bo autor potrafi używać sprawnie swój warsztat i czyta się to w miarę przyjemnie, ale czuć tu pewne przestoje, które nie są potrzebne, a jedynie nabijają strony na zasadzie najobszerniejszego tytułu z serii. Chyba nie tędy droga...
Nic nie poradzę, że lubię Piekarę, mimo tego że momentami jego komentarze powodują we mnie niesmak. Dlatego oddzielam człowieka od jego dzieła i znów dałem się ponieść powieści, w której autor lubuje się w uprzedmiatawianiu kobiet przy akompaniamencie powtórzeń. Ale to w końcu alternatywna wersja średniowiecza, ileś set lat po pewnym wydarzeniu. Otóż Chrystus postanowił...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-08
Rok 2019. Kilka, jeżeli nie kilkanaście lat od momentu, kiedy oglądałem po raz pierwszy Hellboy'a od Pana Guillermo del Toro. Ron Perlman zrobił tam taka robotę, że de facto stał się czerwonym diabłem, ze spiłowanymi rogami... Trudno to przebić.
Teraz w końcu skusiłem się na pierwszy tom z serii. I nie żałuję. Tak jak w kilku przypadkach zakupu komiksu czasami ma się wrażenie, że stosunek jakości do ceny jest nie adekwatny, tak tutaj... Hellboy wart jest swojej ceny. Więcej, grzech nie zapoznać się z tym draniem. A zaczęło się od Mignoli i Byrne'a. Od nasienia zniszczenia.
W skutek knowania Rasputina i spółki, z wydatnym wsparciem III Rzeszy, do naszego świata sprowadzony zostaje tytułowy stwór, a który ma doprowadzić do zagłady świata jaki znamy. Tyle, że z pozoru wydaje się, że plan nie zadziałał. W miejscu rytuału nikt się nie pojawił. Za to w innym...
Hellboy trafia w ręce aliantów. Do Trevisa Bruttenholma. I tak zaczyna się jego życie na ziemi i szkolenie w ramach pracy w B.B.P.O. I jedna z lepszych rzeczy jaka przytrafiła się naszej popkulturze.
Początek to małe trzęsienie ziemi, bowiem opiekun czerwonego diabełka ginie z łap jakiejś żabo podobnej istoty. Zmotywowany zajściem i wiedziony chęcią zemsty Hellboy rusza rozwikłać sprawę i natrafia na pewien trop w posiadłości Cavendishów. Na miejscu oczywiście sprawy się komplikują. Dobrze, że nasz chłopak nie pracuje sam i zazwyczaj ma jakieś wsparcie. Tutaj w postaci dr Abrahama Sapiena oraz Elizabeth Sherman, niezwykle potężnej piromantki. Klątwy, monstra, stare proroctwa, moce i Rasputin. Początek przygód Hellboy ma zachwycający.
Obudzić diabła podlewa fabułę sporym sosem okultyzmu, wszelakiego diabelstwa i inności. Wampiry. Naziści. Lamia. Żelazna dziewica. Rasputin. Jego dalsze machinacje, aby oswobodzić siedem istot (apokalipsa i te sprawy), jakie nie powinny chodzić po naszym globie, są główną osią napędową historii. Plus za to, że do akcji ruszyła większa grupa B.B.P.O., a którzy są tu całkiem ciekawie zarysowani. Najlepiej wychodzi oczywiście sam Hellboy, ale nawet przeciwnicy naszego rogatego mają tu kilka chwil dla siebie i są jacyś.
Graficznie Hellboy nie grzeszy przepychem i nadmiarem kolorów. Plansze są stonowane, minimalistyczne, ale w tym drzemie cała siła zacnego tytułu. Panuje tu mrok. Ale taka kreska wystarczy. Takiego stylu nie znajdziecie nigdzie indziej. Większość plansz to małe arcydzieła. Czekam na więcej...
Rok 2019. Kilka, jeżeli nie kilkanaście lat od momentu, kiedy oglądałem po raz pierwszy Hellboy'a od Pana Guillermo del Toro. Ron Perlman zrobił tam taka robotę, że de facto stał się czerwonym diabłem, ze spiłowanymi rogami... Trudno to przebić.
Teraz w końcu skusiłem się na pierwszy tom z serii. I nie żałuję. Tak jak w kilku przypadkach zakupu komiksu czasami ma się...
2022-10-25
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się starzeją.
A gdy nadejdzie już brzask ranka, tędy opuści cię ruchło twa na noc kochanka.
Bo nocka świętojańska raz do roku tylko jeno i siądź że, posłuchaj, wędrowcze, bo mam baj dla Ciebie zagotowanych wielo."*
Lubię antologię, zwłaszcza takowe, które są różnorakie i w których praktycznie każde opowiadanie jest opowieścią z innej bajki. Tak jest tutaj. Mamy tylko motyw przewodni, który opiera się na niejasnych obrządkach, magii, dziwach. I tytuł jest trochę zwodniczy, bo oczekiwałem czegoś stricte
powiązanego z obrzędami nocy świętojańskiej zwanej też kupałą. A tu taka figa. Z kupałą powiązane jest tylko kilka opowieści, a spoiwem za każdym opowiadaniem jest raczej pewna nutka tajemniczości czy dziwności.
Mamy tu kilku pisarzy, którzy są znani w środowisku, ale już nie żyją. Pisali w czasach, kiedy nas nie było na świecie (ba, nawet pewnie dziadków mogło nie być). Są tu zatem zarówno polscy autorzy, tacy jak Roman Zmorski, Jan Barszczewski oraz Zygmunt Krasiński, jak i osobistości z całego świata, tacy jak Jin Yong, Henry Woods, Anton Straszimirow, Dorothy Boulger (która pisała pod pseudonimem Theo Gift) czy mój ulubieniec tego tomu - sam Oscar Wilde(tak, ten od Doriana Greya).
Prezentują nam oni historyjki z dreszczykiem i trzeba przyznać, że taki rozstrzał tematyczny robi wrażenie. Gdy piszą polscy/sąsiedni autorzy to czuć tutaj szczyptę romantyzmem, a groza ustępuje miejsca klimatowi i narracji, która widzie nas przez wierzenia ludzi z Pomorza, Mazowsza czy Białorusi.
W opowiadaniach spoza naszych granic skupiamy się bardziej na nadprzyrodzonych zjawiskach, nawiedzonych dworach, niespokojnych duszach, które nie mogą opuścić tego padołu łez. To zupełnie coś innego, ten aspekt grozy wiktoriańskiej, która wygląda równie smacznie, co polskie gusła. Przykład. Wilde jest tu cynikiem i czuć to wyraźnie w jego opowiadaniach ( "Rybaka i Duszę" uwielbiam - ale żeby nie było, iż zagranicznego chwalę, a swoje nie - Strzyga, Zmorskiego - świetna/ jeszcze Wilkołak Barszczewskiego).
Aby nie było tak słodko, to niektóre opowiadania zwyczajnie nie przypadały mi do gustu, ale tak będzie miała większość z Was, a to dlatego, że ukazane w tym zbiorze opowiadania to historie z brodą, powolniejszą narracją i swoistą manierą, która przypadała na tamte lata (XVIII i XIX wiek), więc młodzi czytelnicy mogą się zwyczajnie odbić nieśpiesznym tempem czy niespełnieniem oczekiwań. Taki wilkołak to tutaj istota odbiegająca od naszego kulturowego wyobrażenia, zresztą podobnie ma się sprawa z strzygą, demonami, duchami, itp. Są bardziej przyziemne.
Mnie jednak urzekł ten zbiór i doceniam dobór materiału, bo autorów mamy tutaj naprawdę zacnych. Byli wizytówkami swoich czasów i traktuję "Duchy Nocy Kupały" jako klasyki, z którymi mam teraz okazję się zapoznać. To jak zapomniana lekcja polskiego, na której chce się być, a nie siedzi się w szkole z musu - ostatnie takie odczucia miałem przy "Zbrodni i karze" w szkole.
* głupi wymysł sytuacyjny autora tekstu..
"Słuchajta ludziska, wszelkie strzygi, duchy, zmary, łowce i pryncypały, paczajta, bo właśnie nadchodzi Noc Kupały!
Sabaty pełne czarownic, uroczyska, topielice, czary-mary, paczajta i o nic nie pytajta!
Gdy cosik w krzak się poruszy, tędy hyc, dyrdaj w tenten jakby cię gonił z widłami dziad-konuszy!
Bo to czas dziw i takowe się dzieją, starych bajarzy opowieści nigdy się...
2022-05-16
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś dla komiksu, co mogę tylko porównać z rolą Władcy Pierścienia dla rozwoju książek.
Od początku towarzyszymy niejakiej Maice Półwilk/Półwilczycy, którą poznajemy kiedy została uwięziona i ma być obiektem licytacji bogatych perwersów. W ostatniej chwili jednak na licytacji zjawiają się przedstawiciele ważnego zgrupowania religijnego. Kumeanki, bo tak nazywają się te religijne czarodziejki, to postacie łaknące mocy. A takową można zdobyć tylko ze zwłok przedstawicieli rasy Arkaników, pół zwierząt, pół ludzi, którzy stanowią pomost od dawnych starożytnych stworzeń, jakie wędrowały po tym świecie. Maika ma ten niefart, że taką istotą właśnie jest...
Pozbawiona części ręki, zostawiona na pastwę losu, odkrywa, że ma w sobie pewną istotę, którą traktować można jak bóstwo. Tylko takie, które przeraża oraz łaknie ofiar i chce przejąć władzę nad ciałem dziewczyny. W trakcie pobytu u religijnych matołków nastolatka wejdzie w posiadanie pewnej maski, a przynajmniej części tego artefaktu. Od tej pory będzie ona ścigana przez obie strony konfliktu, a towarzyszyć jej będzie urocza lisiczka oraz wygadany kocur. A to nie koniec, bo autorka dba, aby historia meandrowała w różne strony, czyniąc całość wielowarstwowym majstersztykiem. Mitologia tego świata jest przepysznie bogata w szczegóły i zachęca do zapoznania się z nią.
Mrok, jaki płynie z plansz tego wydarzenia jest niepokojący, gładko przechodzi w horror, mami i budzi niepokój. Fascynuje bujnym, żyjącym światem, który co krok zaskakuje czytelnika, serwując coraz to nowe rozwiązania. Uwodzi i oplata mocnymi nitkami zauroczenia. Sana Takeda czyni tu cuda. Jej kreska to obłęd, objawienie i mistrzostwo świata, czyniąc Monstressę jednym z najpiękniejszych serii komiksowych, jakie do tej pory widziałem, o ile nie najpiękniejszą.
Ale pod pięknem może się kryć fałsz. I jest tu kilka takich nutek, zwłaszcza... pogmatwanie. Czasami można się poczuć zagubionym w zawiłościach fabularnych, akcja może przynieść szereg pytań, na których tu jeszcze nie ma odpowiedzi. Ale to tylko świadczy o wielkości tego dzieła, które jeszcze będzie kompletne. W końcu to dopiero początek. Fantastyczny. Idealna bajka dla dorosłych, brutalna w swojej prostocie, fabularnie pozwalając nam dopiero zobaczyć czubek góry lodowej. A tam w mroku toni znajduje się znacznie więcej. Must have.
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś...
2022-02-24
Wiedźmin w wersji komiksowej to coś po czym spodziewałem się tylko złego... A tu się okazuje, że "Córka płomienia" to całkiem fajny akcyjniak z tajemnicą w tle.
Geralt dostaje zlecenie na zbadanie pewnej sprawy. Ktoś nawiedza pewną córkę bogatego jegomościa, po nocy, ale omijając zabezpieczenia i straże niczym był niewidzialny. Pada podejrzenie, że może działa tu jakaś siła nieczysta. Rzeczywistość okazuje się już inna, dosyć przewrotna, a w skutek zbiegu wydarzeń wiedźmin ląduje w Ofirze... Gdzie ma konkretny problem, bo kiedyś zabił żabę, która okazała się zaklętym księciem. Tego kraju.
Niemniej wiedźmin ma szczęście i podejmuje się na miejscu kolejnego zadania, które prowadzi go w najbliższe otoczenie władcy. W tle klątwy, dżinny i pokraczne stwory. Jest trochę humoru, całkiem ładna kreska, która bardzo pomaga w uzyskaniu odpowiedniego klimatu. Niemniej Geraltowi zdarzają się błędy, a historia zdaje się mieć miejsce po wydarzeniach z Serce z Kamienia, co trochę mi psuje chronologię tego świata.
Nikt tu też nie ukrywa, że jest to taki dodatek, który pełni rolę "testera" przed zakupem właściwego produktu. Coś co dodaje się za darmo do produktu AAA. Fabularnie też miejscami jest mocno przewidywalnie, ale udział pewnego przyjaciela Geralta nieco pomaga w odbiorze całości.
Wiedźmin w wersji komiksowej to coś po czym spodziewałem się tylko złego... A tu się okazuje, że "Córka płomienia" to całkiem fajny akcyjniak z tajemnicą w tle.
Geralt dostaje zlecenie na zbadanie pewnej sprawy. Ktoś nawiedza pewną córkę bogatego jegomościa, po nocy, ale omijając zabezpieczenia i straże niczym był niewidzialny. Pada podejrzenie, że może działa tu jakaś...
2022-02-23
Ostatni z pięciu jak dotąd przeczytanych przeze mnie tytułów, zawarty w ramach projektu Hill House Comics i zarazem najdojrzalsza, najmocniejsza i najlepsza historia, jaką w nim zaprezentowano.
Mamy miasteczko, które z samej nazwy już zapowiada coś niezbyt ciekawego. Dodatkowo niegdyś w okolicy wydobywano tu węgiel, ale teraz kopalnie stoją puste. Albo raczej płoną. Od razu zapachniało mi tu Silent Hillem, szkoda tylko że nie ma mgły, która stanowiła element rozpoznawczy serii. Nie jest to perspektywiczna lokacja dla młodych ludzi, więc kto ma możliwość, to opuszcza mieścinę.
Samo życie może i byłoby znośne tylko, że okoliczne lasy zamieszkują dziwaczne stworzenia, na czele z dziwnym jeleniopodobnym stworem, który wydaje się nie mieć dobrych intencji wobec każdego kogo napotka. I do tego dziura wiodąca do szybu kopalni, z której wychodzą dziwne męskie stwory, pozbawione skóry na ciele. A na przeciw nim dwie przyjaciółki, którym przyjdzie już za niedługo poznać okropną tajemnice tego miejsca. I to na własnej skórze.
El i Octavia budzą się w kinie, zupełnie nie pamiętając ani seansu, ani tego co być może działo się w tym czasie. Autorka podrzuca nam okruszki fabularne, po to aby zaprowadziły nas do przewrotnego finału, który działa z mocą kilotony. To opowieść o dorastaniu, własnej seksualności, która stoi na przekór powszechnemu zakłamaniu, jakie dokonuje się w mieście. Męskiemu zakłamaniu.
Dodajmy do tego jeszcze nietypową czarownicę oraz legendę o lokalnym stawku, który ma zaskakujące właściwości, przez co w krótkim czasie tak szybko w komiksie rozbrzmiewa dużo więcej nut, które adresowane są bardziej dla dorosłego odbiorcy.
Mógłbym narzekać, że tu się antagonizuje mężczyzn i w ogóle co złego to facet, ale spójrzmy wprawdzie w oczy... lokalna sadzawka "oferuje" moc zapomnienia, z czego skrzętnie korzystają przestępcy, aby dokonać gwałtu, a potem siłą zmusić kobietę do spożycia badziewia i zapomnienia o fakcie... Niby bajka, ale jakby było to realne, sądzę że byłyby takie przypadki i to nie odosobnione...
"Pośród Lasu" działa na wielu płaszczyznach i chyba ta metaforyczna bije najmocniej. Bo wszak pewna forma "zezwierzęcenia" dotyka tu obie płcie, ale zupełnie inaczej oddziaływuje. Dlatego też na tle pozostałych z tytułów w serii, ten daje najwięcej do myślenia. I wygląda naprawdę świetnie. Rysunki Dani, są kapitalne a uzupełnia ją świetna paleta barw.
Gdyby miał coś polecić z tego zbiorku, to ten tytuł byłby pierwszy, mimo że "Kosz pełen głów" jest dużo bardziej rozpoznawalny. W końcu znane nazwisko, ale Carmen udowadnia, że talentem, pomysłem i wykonaniem można przebić nawet starych wyjadaczy.
Ostatni z pięciu jak dotąd przeczytanych przeze mnie tytułów, zawarty w ramach projektu Hill House Comics i zarazem najdojrzalsza, najmocniejsza i najlepsza historia, jaką w nim zaprezentowano.
Mamy miasteczko, które z samej nazwy już zapowiada coś niezbyt ciekawego. Dodatkowo niegdyś w okolicy wydobywano tu węgiel, ale teraz kopalnie stoją puste. Albo raczej płoną. Od...
Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...
Piekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat, początkowo rozwijając jego aspekty na tyle interesująco, że sięgało się po te książki z ciekawością/przyjemnością. Aż nastąpiła kulminacja i zwrot akcji w czwartym co do kolejności tytule: Łowcy Dusz. Ludzie czekający na kontynuację jednak się srogo przejechali, bo autor postanowił pisać prequele przygód inkwizytora Mordimera Madderdina, wprowadzając jeszcze szereg innych postaci, jak Arnolda Lowefella, które nie umywają się jednak do bohatera serii.
I mimo, że Mordimer to czystej wody religijny socjopata, to da się go polubić, co jest spory wyczynem. Ale tu go nie ma, jest wspomniany bezpłciowy Arnold. Mamy tu też zbiór kilku opowiadań, które są porozrzucane na osi czasu serii w dosyć sporych odstępach. Pierwsze opowiadanie udowadnia moją tezę z drugiego zdania. Piekara doi ile wlezie. Zdziwiło mnie, że autor wydał tak szybko nowy tomik po przegadanym i nudny "Dzienniku Czasu Zarazy". Już wiem czemu.
Jakieś 40 % książki to streszczenie ruskiej trylogii tegoż autora, tyle że widziane oczyma Hildegardy, członkini Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium. Kobieta opowiada o pewnych wydarzeniach, które są żywcem wyciągnięte ze stronic wspomnianej trylogii. Postacie następnie komentują całość i poddają analizie wątki, jakie uznają za najciekawsze. W dodatku tak z de wychodzi na jaw, że matka Mordimera, Katarzyna - jest zupełnie czymś innym niż myśleliśmy do tej pory. Jakie rodzi to konsekwencje dla jej syna? Autor nie raczył na razie wytłumaczyć.
Kolejne, krótsze już opowiadania wprowadzają wątek pewnej potężnej czarodziejki, która znajduje się w klasztorze Amszilas w charakterze więźnia. Widzimy też przygotowania pod przewrót na szczycie władzy i wprowadzenie pewnej zarazy, która ma oczyścić Inkwizytorom przedpole do wykreowania nowego świata. AUTOR WRESZCIE RACZYŁ NAWIĄZAĆ DO ŁOWCY DUSZ, ale tylko liznął temat. Fajnie jak na "DOPIERO" siedemnastą książkę. Może przy trzydziestej w końcu pociągnie ten wątek dalej.
Wkurzam się, bo ja lubię postać Inkwizytora. Lubię początkowe opowiadania. Lubię nawet niektóre prequele. Nie lubię za to, że mnie jako czytelnika się nie szanuje i próbuje wcisnąć bubel, za coraz to wyższą cenę. Płomień i Krzyż to książka przegadana, gdzie więcej akcji dzieje się we wspomnianym chamskim streszczeniu niż w oryginalnej treści tu zapodanej. Tu nic się nie dzieje.
I nie zrozumcie mnie źle. Piekara umie pisać i jego książki czyta się szybko, tyle że mając za sobą całość cyklu, w tym kilka tomów w swojej biblioteczce, od jakiegoś czasu czuję się jako fan olewany. Wolałbym, aby relacja z autorem była na zasadzie i wilk syty i owca cała. Dostaję jakościową dobrą książkę, to i płacę za to. A tu tego nie ma. Wilk łoi owieczki jak może. Może się w końcu oczka owieczkom otworzą. Zwłaszcza, gdy ceny książek rosną (i się narzeka, że Polacy nie czytają książek, jak te osiągają ceny 80 ziko i wzwyż), a przy nieco mniejszej cenie można nabyć inne, lepsze pozycje z gatunku fantasy.
Zapewne jak wyjdzie kolejna część, to też ją łyknę. Tyle, że nie kupię, a pójdę do biblioteki. Nowa książka nie jest warta połowy swojej ceny, no chyba że lubicie zbierać dublety. Jeżeli miałbym ją jakościowo do czegoś porównywać, to do gry pt. The Inquisitor zresztą na podstawie omawianego cyklu. Jest takim samym żartem, jak ta książka.
Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPiekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat,...