-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-07-17
2023-06-04
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element życia codziennego. A że będzie przy okazji niepokojąco/dziwnie - to kolejna zaleta zbiorku.
A przekrój przedstawianych nam opowiadań jest naprawdę rozległy. I tak zapoznamy się z historią pewnego niewidomego chłopaka, który ma talent powiązany z graniem na instrumencie muzycznym. Pech chce, że jego muzyka zwraca uwagę umarłych, którzy chcą aby dawał im prywatne audiencje. Szkopuł w tym, że najpewniej po zakończeniu koncertowania ma mu się stać coś złego... Mamy też mnicha, który w gościnie stawi czoła pewnej istocie, która pożera ciała świeżo zmarłych osób. Mamy też wreszcie pielgrzyma, który napotka istoty, które w nocy rozdzielają się na dwie części i po okolicy lewitują tylko głowy, które planują jego pożarcie...
Hearn pokazuje też, że zaśniecie w nieodpowiednim miejscu może też być nieprzyjemne. Czy można poślubić drzewo? Albo że warto trzymać język za zębami i nie opowiadać nikomu o tym, że spotkało się dziwną lodową istotę, która ostrzega oszczędzonego o konsekwencjach swojego gadatliwego języka. W wierzeniach azjatyckich, z wyszczególnieniem Japonii, bardzo ważnym elementem są klątwy, które powstają w skutek silnych emocji przed zgonem. I można je zogniskować na kimś żywym (inspiracja: Grudge - klątwa?). Co jak się okazuje jednak można fortelem obejść...
To tylko część poruszanych tu kwestii, które dają możliwość zajrzenia na moment w fascynujący świat Azji, jednak to nadal punkt widzenia człowieka Zachodu i z miłą chęcią sięgnę po jakieś opisy rodowitych Japończyków, bo smaczków i ciar na plecach będzie jeszcze więcej. Niemniej Hearn był pierwszy w przekładzie i wypada tylko pokłonić głowę za tę pracę.
Jedyne co mi się nie podoba to fakt, że mniej więcej od 3/4 książki dostajemy eseje na temat motyli, komarów czy mrówek. Dla innych duża ciekawostka, jak dla mnie zbędny dodatek, który można byłoby poszerzyć o jeszcze więcej smaczków z folkloru japońskiego, czy dać więcej rycin, które stanowią rzadki, ale fajny dodatek, pokazujący jak Japończycy wyobrażali sobie pewne rzeczy.
A i gdybym to musiał kupić za cenę okładkową - to bym się wkurzył. Nie ma w tej książce nic, co usprawiedliwia te 49 zł, tym bardziej że za tożsamą cenę mamy sporo obszerniejszych pozycji, traktujących o naszych lokalnych wierzeniach (choć i jest kilka 'szczuplejszych'...).
Nastrojowy 'Kwaiden" to dzieło, które sięga początku lat. XX., a dokładnie roku 1904, więc siłą rzeczy słowem całość będzie odstawała od dzisiejszych standardów. I to czuć, ale stanowi to raczej zaletę omawianego tytułu, który na kilka chwil pozwoli czytelnikowi przenieść się do Japonii sprzed wieków, gdzie wierzenia w duchy, demony i inne duchowe istoty stanowiły element...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-01
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak wiemy już z "Równoumagicznienia" ósmy syn zwykłego niemagicznego człowieka zostaje magiem. Co się dzieje, gdy mag spłodzi osiem dzieci? Rodzi się czarodziciel. Istota, która jest magią. Która kreuje magię. Która zmieni cały dotychczasowy świat magiczny.
Tylko co na to magowie, którzy już przyzwyczaili się do pewnej maniery i roli społecznej. Teraz dostaną moce, które potrafią zawrócić w głowie. Cena: uznać przybyłe dziecko za rektora placówki. Nikt, nie jest w stanie powstrzymać chłopaka. Coin rządzi. W towarzystwie laski, która wydaje się żyć... Zaczyna się zamęt i kłopoty.
A tam gdzie kłopoty, tam i Rincewind, który wpada z rynny pod parapet. Aby uznać czarodziciela za rektora należy go "ukoronować". Szkopuł w tym, że kapelusz, jaki ma być użyty do tej ceremonii, ma własne plany. Nowa przygoda, nowe postacie, takie jak Conena, barbarzyńska fryzjerka czy Nijel Niszczyciel, który nadal nosi wełniane majty. No i jest Bagaż, który ma sugestywne spojrzenie (nie pytajcie).
Pratchett ma unikalny styl, którego próżno szukać gdziekolwiek. Żarty są świetne, choć historia jest w sumie prosta, ale być może to stanowi o sile dzieł zmarłego autora. Dla mnie to świetna okazja, aby poprawić sobie humor, bo książki na trudniejsze dni są jak panaceum na ból głowy.
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak...
2023-08-28
Tytuły spod szyldu Phantom Press mają to do siebie, iż są to raczej pozycje niszowe, które oferują masę flaków na równi z dużą ilością negliżu i seksu. Tu tego nie brakuje, choć tego co zabrakło -to fabuła.
Jest las, który skrywa swoje tajemnice. Jest miejsce kultu, tytułowe bagno, gdzie różne osobniki wrzucały ciała różnych osób. Są tajemnicze rytuały i nawet coś rogatego wskoczy zza węgła. Tu ma się dziać, nie pytajcie w jakim celu.
Mamy też Cyganów, bo oczywiście żadna zła heca nie może się bez nich obejść. Mamy też papierowych, jednowymiarowych bohaterów, którym od czasu do czasu przytrafia się coś złego. W międzyczasie będą spółkowali i ginęli. To akurat aspekty, których w twórczości Smitha nie brak. I tak to się toczy. Zmian konwencji mamy tu też kilka razy. Bo raz mamy dziewoję, która nagle postanawia pić krew zwierząt i parzyć się na potęgę.
Potem wkracza pewien uber-Cygan, który robi za pewnego Mesjasza. A jeszcze potem... Czyta się to szybko, makabry jest pod dostatkiem, więc dla miłośników takich aspektów jest to idealna pozycja. Mnie ściągnęły tu "Kraby", czyli pulp jaki polubiłem będąc jeszcze gimbazą. Teraz jest to lektura, którą, ukończyłem na zasadzie: "bo zacząłem, tylko po co". Największy plus? Czyta się to wybitnie szybko i jeszcze szybciej zapomina.
Tytuły spod szyldu Phantom Press mają to do siebie, iż są to raczej pozycje niszowe, które oferują masę flaków na równi z dużą ilością negliżu i seksu. Tu tego nie brakuje, choć tego co zabrakło -to fabuła.
Jest las, który skrywa swoje tajemnice. Jest miejsce kultu, tytułowe bagno, gdzie różne osobniki wrzucały ciała różnych osób. Są tajemnicze rytuały i nawet coś...
2023-10-06
Może nie ma tu takiego miodu, jak przy "Trzech wiedźmach", ale to nadal stary, dobry Pratchett, który bierze na wokandę temat Starożytnego Egiptu, wierzeń czy obyczajów Egipcjan i przetrawia je w sobie znany sposób. I wychodzi to dobrze, aczkolwiek nie obyło się tu bez dłużyzn, nieco nudnych. Niemniej to nadal autor, który potrafi przykuć jednym absurdalnym motywem.
Teppic szkoli się w Ankh-Morpork na skrytobójcę, dzięki czemu możemy rzucić okiem na tę gildię. Ten motyw pojawi się w serii jeszcze nie raz. Niemniej przeznaczenie wzywa chłopaka do stolicy swojego kraju - Djelibeybi, bo jego ojciec-faraon umiera i ktoś musi przejąć schedę. Los wzywa chłopca, któremu trudno się dostosować do nowych realiów. Ale zawsze może liczyć na przybocznego najwyższego ambitnego kapłana, Diosa.
Konfrontacja z lokalnymi zwyczajami jest bardzo zabawna, a nauka protokołu królewskiego jest dla bohatera nader trudna. A kłopoty zaczną się piętrzyć, kiedy Teppic spotka się z Ptraci, niedawną podopieczną zmarłego ojca. To wyzwoli reakcję, która otrze się nie raz o śmierć czy zaburzenia czasoprzestrzenne. Dzieję się naprawdę dużo, tyle że miejscami.
Jest też wielbłąd Ty Draniu, który okazuje się mistrzem matematyki. Zmarły faraon nie chce spędzić wieczności we własnej piramidzie. Budowniczy piramid wykorzystujący zaburzenia czasowe, aby nieco wyzyskać podwykonawców. Sąd, gdzie wyrok władcy jest interpretowany przez kapłana zupełnie inaczej niż życzy sobie faraon. Absurdów jest tutaj sporo, ale nadzwyczaj często idealnie trafiało to w mój gust.
Jako minus (poza chwilowymi bardziej siermiężnymi kawałkami fabuły prawie na początku tytułu) można wziąć w gruncie rzeczy mocno standardowe/stereotypowe rozwiązania fabularne, ale liczba gagów, wtrętów humorystycznych jest tu ogromna. A sir Terry potrafi zaskoczyć, oj potrafi.
Może nie ma tu takiego miodu, jak przy "Trzech wiedźmach", ale to nadal stary, dobry Pratchett, który bierze na wokandę temat Starożytnego Egiptu, wierzeń czy obyczajów Egipcjan i przetrawia je w sobie znany sposób. I wychodzi to dobrze, aczkolwiek nie obyło się tu bez dłużyzn, nieco nudnych. Niemniej to nadal autor, który potrafi przykuć jednym absurdalnym motywem.
Teppic...
2023-10-02
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem przełożyło się na całkiem fajny serial, a zaraz potem na multum innych tytułów podobnych w tematyce.
Już pal go licho czy sama seria Walking Dead trzymała stały, dobry poziom w każdym tomie. Niemniej za skutkowało to zainteresowaniem ze strony wielkich wydawnictw. Tu autora szybciej przejęło Marvel Comics, co zaowocowało całkiem popularną serią. W omawianym tomie jednak zombiaki są ukazane odmiennie niż gdziekolwiek indziej (w tamtym okresie).
Po pierwsze, najpierw lądujemy w świecie Ultimate, gdzie obserwujemy działania Fantastycznej Czwórki w interpretacji Marka Millera. W pewnym momencie Reed Richards kontaktuje się ze swoim odpowiednikiem z innego świata i postanawia go odwiedzić. Szkopuł w tym, że cała ta sytuacja to pułapka, a w alternatywnym świecie czeka śmierć. Zombie z tego innego świata pożarli już prawie wszystko co się rusza, i szukają nowego źródła "pokarmu". A pamiętajmy, że to nie są takie zwyczajne umarlaki.
Thor, Spider-man, tutejsza wersja Kapitana Ameryki, Nova, Wolverine, Hulk czy Giant Man. Wiecznie nienasyceni, ciągle poszukujący ofiar. Nie są powolni, jak ich ekranowi protoplaści. Zachowali swoje moce i są żwawi w tym co robią. Nic dziwnego, że świat upadł w kilka dni, a niedawno mężowie, bracia, ojcowie - teraz pożarli tych, których niegdyś kochali...
Jest makabra. Tu i ówdzie latają flaki, a ciała są rozrywane na strzępy. Bywa naprawdę obleśnie, ale i zaskakująco śmiesznie, bo na przestrzeni całego tomu w wielu miejscach wylewa się czarny humor. Kwestią gustu jest jednak, czy taki humor komuś podejdzie czy nie. Mi nie za bardzo. W dodatku stawka z każdą chwilę rośnie po trochu. Co będzie, gdy infekcja ruszy poza granice znanego świata? Szkopuł w tym, że nie za bardzo to czuć.
Najlepszymi momentami w tym zbiorku to nie zombiaki w ubraniach znanych nam bohaterów pożerający innych herosów, a sekwencje z Fantastyczną Czwórką, gdy zwracają się oni po wsparcie do Dr. Dooma. Cała ta sekcja wygląda kapitalnie wizualnie, a akcja wtedy nabiera takich rumieńców, że aż miło się to czyta. A nie mogę tego powiedzieć o większej części tego tomu, bo w lwiej części miałem wrażenie... sterylności? Też geneza pojawienia się wirusa jest tu nieco cringe'owa, choć doceniam inspirację.
Dla mnie atrakcje, które tu dostaje, są mocno standardowe i ciekawe pomysły (sumienie gryzące Parkera, kiedy jest głodny) zacierają się w zalewie nieumarłych. Po każdym przeczytanym zeszycie miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał. Zawsze można było zrobić to jeszcze dosadniej i bardziej krwawo. Kirkman nie jest tu takim wizjonerem, jak przy swojej słynnej serii, jakby wskoczenie w ramy wytworzone przez innych stanowiło dla niego jednak jakieś ograniczenie. To nadal dobry kawał roboty, ale bez przebłysków. Uważam, że temat paradoksalnie lepiej wykorzystała lata później DC, w ichni DCEased.
Mamy tu też parę zeszytów z serii Black Panther, gdzie trafiamy na planetę Skrulli, która jest atakowana z kosmosu przez grupę potężnych zombie, który dysponują mocą Galaktusa... Materiał dany na doczepkę, podobnie jak ponad pięćdziesiąt okładek, będącymi wariacjami tych najsłynniejszych klasycznych, tyle że w wersji "dead". Jeszcze lata temu, kiedy dodatki zajęły by z 80 stron zbioru, to nie miałbym nic przeciwko temu. Teraz jednak komiksy kosztują średnio nawet do jakichś 50% więcej, więc uważam to za marnotrawstwo materiału.
Kreski są za to tutaj w znacznej części świetne. Brudne. Idealnie pasujące do realiów. W tym aspekcie nie mam zastrzeżeń (no może poza wspomnianą Czarną Panterą). Zombiaki wyglądają świetnie, w sensie należycie obrzydliwie. Tyle, że "piękno" nie jest w stanie zakryć nudy, jaka wieje tu w paru miejscach. Fajnie, że w końcu cała seria zostanie wydana na polskim rynku, ale wydaję mi się, że nastąpiło to trochę zbyt późno. Na tyle, że może nie tylko ja odczuję zmęczenie materiałem i dam sobie spokój z zakupem dwóch kolejnych odsłon...
Marvel Zombies to tytuł spośród wrześniowych premier 2023 r, na który czekałem najbardziej i zarazem ten, który najbardziej mnie rozczarował...
Zombie to jakiś czas temu był temat, który gwarantował sukces. Na fali wznoszącej tytułów traktujących o żywych trupach wybił się m.in. Robert Kirkman. Jego cykl Walking Dead potężnie zamieszał w świecie komiksu, co potem...
2023-01-18
Kocham twórczość Kinga, ale od jakiegoś czasu nie jest to miłość bezwarunkowa, tak jak to bywa z początkowymi zauroczeniami, a już uczucie dojrzalsze, które potrafi spojrzeć na relację nieco bardziej krytycznym okiem. I choć uważam jego pisanie za mocno nierówne, bo obok absolutnych majstersztyków, ma pozycje bardzo słabe, to "Nocna zmiana" pochodzi z okresu, kiedy wziął się jego przydomek. Król Horroru. Całkowicie zasłużenie.
Pomijając fakt, czy Król nadal jest królem i czy przypadkiem sam się zdetronizowała tak jego powieści zawsze mają w sobie coś dodatniego. To koncept na fabułę, to grozę, to błyskotliwe dialogi. Tu mamy dwadzieścia krótszych opowieści i są one piekielnie zróżnicowane. W zasadzie nie ma to złych historii. Są co prawda dwie czy trzy, które uważam za poniżej przeciętnej, ale dla przeciwwagi reszta jest obłędna.
A zaczyna się już od czegoś, co można uznać za jeden z najlepszych hołdów, jakie złożono Lovecraftowi. "Dola Jeruzalem" jest pokazana w konwencji korespondencji, podobnie jak często akcję przedstawiał samotnik z Providance , a wizyta w miasteczku sprawia ciary na plecach (zresztą pada tu nawet imię jednego z Przedwiecznych...) . Świetne, tym lepiej że w jednej z końcowych opowieści ze zbioru ponownie zawitamy w okolicę miasteczka, tyle że w bardziej współczesnych czasach. Scena z autem nadal tkwi mi w głowie... (Ktoś na drodze)
To nie koniec atrakcji, bowiem fan filmowego horroru pozna nazwy wielu ekranizacji historii tu zawartych, a które miejscami mają więcej niż jedną kontynuację, jak "Dzieci kukurydzy", które są genialne i szczerze przyznam, że spotkanie morderczych dzieci to betka, w porównaniu z tym co można napotkać pomiędzy rzędami kukurydzy... Jest też nieco przeszarżowany "Magiel", który pokazuje nam maszynę z piekła rodem. A skoro mowa o maszynach, to "Ciężarówki" ukarzą nam nieco inne oblicze inwazji, której człowiek nigdy by się nie spodziewał. I choć motyw krwiożerczego auta jeszcze w dorobku Kinga wróci, to tu wydaje się zrobiony z większym rozmachem.
Nieco mniejszy format "Pola Walki" zapewni Wam naprawdę spore doznania, mimo miniaturowego miejsca akcji, ale uśmiałem się na tym opowiadaniu niebywale (dla fanów serii gier Army Man pozycja niemalże obowiązkowa). Za to nie do śmiechu było mi w sprawie "Gzymsu". Sam mam lęk wysokości, który z łaski swojej raz się załącza a raz nie, więc na samo wyobrażenie takiej sytuacji moje stopy czują się nieswojo... Równie nieswojo można się poczuć, gdy widzi się to co bohater opowiadania "Kosiarz Trawy" na swoim własnym trawniku. Pozwólcie, że oszczędzę szczegółów, ale lubiący mitologię grecką winni okazać tu pewne zainteresowanie.
King jest wszechstronny w przestawianiu swoich wizji świata. Raz można uzyskać całą prostą pomoc w rzuceniu palenia, jak w "Quitters, Inc", trzeba tylko chcieć i przestrzegać zasad..., innym razem trzeba uważać na to co się spożywa, bo nie wszystko służy zdrowiu (Szara materia). A co do zdrowia ciała, pewne wypryski na skórze mogą być całkiem niebezpieczne i w zasadzie mogą nie być tylko takim pospolitym czyrakiem, a obcą formą życia (Jestem bramą).
Na pewno słyszeliście też, że żadna praca nie hańbi, ale trzeba przyznać, że wolałbym nie podejmować pracy, jak ta z "Cmentarnej Szychty". Nie to żebym bał się szkodników, ale ilość czasami może człowieka przytłoczyć. Na amen. Nie zazdroszczę też sytuacji bohatera opowiadania pt. "Czarny Lud". Nie żebym zamykał na noc szafę, czy zaglądał do niej nerwowo wtedy kiedy zajdzie słońce, ale pewna niepewność zawsze zostaje. W ramach bycia przezornym...
Pozostałych kilka opowiadań nie miało już tego poziomu co wspomniane przykłady, choć za najgorsze uważam trzy. "Nocny odpływ", który jest historią o niczym i chyba stanowi zajawkę na większy temat, a tutaj mamy tylko liźnięcie sprawy po powierzchni. Historia o drabinie też jest taka sobie, a "Człowiek, który kochał kwiaty" wolałbym zapomnieć. Tu męczyłem się najbardziej.
Jak widzicie, superlatyw jest tu znacznie więcej niż rzeczy negatywnych i choć w zasadzie nie jest to zbiór idealny (osobiście wolę "Szkieletową Załogę") to rozrywki jest co niemiara. Nie wiem czy to najlepszy zbiór historii mistrza, bo ma on ich trochę, ale jest piekielnie dobry, aby sobie zapewnić bezsenną noc...
Kocham twórczość Kinga, ale od jakiegoś czasu nie jest to miłość bezwarunkowa, tak jak to bywa z początkowymi zauroczeniami, a już uczucie dojrzalsze, które potrafi spojrzeć na relację nieco bardziej krytycznym okiem. I choć uważam jego pisanie za mocno nierówne, bo obok absolutnych majstersztyków, ma pozycje bardzo słabe, to "Nocna zmiana" pochodzi z okresu, kiedy wziął...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-26
UWAGA! Materiał zawiera "elementy mędrkowania". Zatem proszę o wyrozumiałość.
Jedyna książka z obszernej kolekcji Kinga, której nie można dostać "normalnymi drogami" (chodzi o wersję papierową). Nieco zazdroszczę Kingowi faktu, iż za jego życia jedna z jego książek jest już białym krukiem...
Pozycja, której "wyrzekł się" sam mistrz, pochodząca z początków jego twórczości(podobno pisał ją nawet będą młodym gniewnym, więc jest tu sporo z jego przemyśleń), na tyle kontrowersyjna w temacie, że wydał ją po raz pierwszy pod pseudonimem Bachman (to plus jakieś wątpliwości/problemy z częstotliwością wydawania nowych tytułów).
Sam King zakazał druku po pewnych wydarzeniach, łudząco podobnych do tych opisanych w książce, kiedy to w amerykańskich szkołach nastała "moda" na zabieranie broni przez dzieci do budy.
A wszystko przez egzemplarz "Rage" znaleziony w rzeczach jednego ze sprawców strzelaniny w szkole w 1989 roku...
Szok. Lekkie ukłucie ekscytacji, tym co zakazane i utrudnione w dostępie. Kontrowersja sprawia, że bardziej chcemy coś zobaczyć, zwłaszcza wtedy kiedy nam to odradzają. Tak działa ludzka ciekawość. Tyle, że "Rage" nie jest ani przełomowe, nie jest trudno dostępne, a padło ofiarą tych wszystkich obrońców moralności, o których można się potknąć dosłownie co chwila na ulicy. Bo taka sytuacja to czysta hipokryzja, kiedy winę za jakąś tragedię zrzuca się na książkę, grę czy program telewizyjny (moim głównym zarzutem jest: gdzie byli rodzice, czemu broń była tak zabezpieczona, że dziecko miało do niej swobodny dostęp, itp). Tak się tu stało.
Bo w gruncie rzeczy "Rage" to historia o trudnym dojrzewaniu w dysfunkcyjnej rodzinie, która ukształtowała bohatera tej powieści, a który to mając solennie dosyć wszystkiego, postanawia dokonać tak okropnego czynu (i zwrócić na siebie desperacko uwagę, po części też się wyżalić). Charlie Decker pojawia się w szkole z bronią. Padają trupy wśród nauczycieli, a nastolatek bierze za zakładników swoją klasę. Bunt przeradza się w chęć wyznania win, ukazania co doprowadziło do takiej sytuacji. Podobne odczucia zbierają się wśród zatrzymanych, który zaczynają się uzewnętrzniać, w pewnym stopniu sympatyzując z nastoletnim przestępcą. Bo na jego miejscu w końcu mogli być oni sami.
W czasie, gdy wokół szkoły zbiera się oddział policji, w środku klasy usłyszymy "spowiedź" wielu rówieśników Charlie'ego, którzy mają własne problemy, które jednak pokazują, że napastnik wcale się wiele nie różni od nich, a do takiego zachowania doprowadziło w końcu wiele czynników. Troszkę mierzwi, że tematami rozmów w głównej mierze jest seks, ale nie dziwi mnie to tak mocno. W końcu taki wiek.
Jedyny zarzut, jaki miałby w stosunku do King, to postawienie postaci w gruncie rzeczy jednak negatywnej, jako bohatera, któremu można współczuć, albo nawet kibicować, bo w końcu każdy z nas był nastolatkiem i różne rzeczy się w życiu przeżyło, za które chciałoby się odegrać na jednym czy drugim nauczycielu. Więc hipotetycznie Charlie'm mógłby być każdy z nas, jeżeli spotkałyby go takie rzeczy w dzieciństwie. Bez dobrego wzorca do nauki. Tyle, że nie usprawiedliwia to śmierci innej osoby.
"Rage" jest lekturą krótką, z nieco leniwym tempem akcji, jak na początku i choć rozwija się całkiem nieźle, to może miejscami przynudzać. Niektórzy zachwycają się zakończeniem, na mnie z kolei nie wywarło ono takiego wrażenia. Może to z racji czasu, bo książka wydana została pod koniec lat. 70 XX wieku, ale całość była przewidywalna (no może poza pewną kłódką, ale tego też można by się spodziewać). King w swoim portfolio ma znacznie lepsze pozycje, a ta należy do jego "standardu". Przeczytać się da i to z przyjemnością, ale ci którzy oczekiwali fajerwerków będą rozczarowani. W końcu nie taki dobry ten zakazany owoc...
PS. O ile nastolatkowi nie dały bym tego do czytania, to wydaje się to lektura dobrana dla młodych rodziców. Będą sobie w stanie odświeżyć jak może myśleć nastolatek i jaki niebagatelny wpływ ma nasze zachowanie na nich. W końcu my woły łatwo zapominamy, że kiedyś było się cielęciem...
UWAGA! Materiał zawiera "elementy mędrkowania". Zatem proszę o wyrozumiałość.
Jedyna książka z obszernej kolekcji Kinga, której nie można dostać "normalnymi drogami" (chodzi o wersję papierową). Nieco zazdroszczę Kingowi faktu, iż za jego życia jedna z jego książek jest już białym krukiem...
Pozycja, której "wyrzekł się" sam mistrz, pochodząca z początków jego...
2022-05-29
Nieco przygotowując się do rozpoczęcia kilku seansów z Netflix-ową adaptacją komiksu o tej samej nazwie, postanowiłem sięgnąć po materiał źródłowy. Szumnie zachwalana pozycja spod pióra Joe Hilla (syna tegoż Stephena Kinga) oraz spod ołówka Gabriela Rodrigueza miała być dla mnie ucztą, a dostałem ledwie marny obiadek w kantynie. Nadal smaczny, ale jednak nie jest to ten Amaro czy Gordon Ramsay, jakiego można byłoby oczekiwać. Ale o co Ci Krzysiek chodzi? Przecież to ma taką średnią... Ano ma i nic z tego nie wynika poza hype'm.
Locke & Key ma wiele elementów składowych, które mimo tego że same są mierne, tak w całości tworzą coś co może się spodobać. Tyle, że nie mnie. Ja widzę tą miałką, przewidywalną fabułę. Taką sobie kreskę, która może i epatuje brutalnością, ale chyba ma tylko tyle do zaoferowania. No i szyk, bo autor bawi się co prawda flashbackami, tyle że robi to dosyć słabo. Na plus wybija się pomysł na Keyhouse, gdzie praktycznie każde drzwi mogą kryć jakąś tajemnicę i zasługuje troszkę na Lovecraft to podtytule. Czuć tu też o dziwo taki Kingowski vibe.
Mamy trójkę rodzeństwa, które ma za sobą makabryczne przejścia po zamordowaniu ich ojca przez dzieciaka z ich szkoły, który wraz z kolegą popełnił najpierw naruszenie miru domowego, a potem dokonał de facto egzekucji. Takie coś musi odcisnąć piętno na psychice i z tym Ty, Kinsey oraz Bode, muszą sobie poradzić same. Najstarszego chłopaka nawiedzają wizje mordercy, którego skatował broniąc własnego życia. Jedyna siostra stara się socjalizować w nowym otoczeniu, a najmłodsze dziecko odkrywa że w posiadłości dzieją się dziwne rzeczy. Jest tu mnóstwo drzwi i każde po użyciu odpowiedniego klucza, sprawia że coś się dzieje. A to opuszcza się własne ciało, a to zmieni płeć. Fajnie. I jest tu jeszcze coś.
Coś co ma własny plan. Coś co kieruje mordercą ich ojca, a sama zbrodnia nie była dziełem przypadku. Coś specjalnie zwabiło tu całą rodzinę i ma mroczne plany. Na papierze to musi wyglądać jak samograj i w pewnym sensie nim jest. Posiadłość i cała otoczka wokół jest największym plusem Locke & Key. Niestety nie ma tu grozy, jakiej oczekiwałem choć parę razy można poczuć się nie swojo. Schematy. Ten tom cierpi na tym punkcie, przez co jest przewidywalny. Od początku do końca myślami byłem o krok od autora i wszystko co wywnioskowałem trafnie się spełniało. A to boli, zwłaszcza że na fali hype'u na ten tytuł i ja myślałem, że to będzie coś naprawdę wybitnego... Nie jest.
Kreska. Jest siermiężna. Miejscami brzydka, a postacie wyglądają jak karykatury. Jeżeli takie było zamierzenie - super. Jakiś koncept był, tyle że postaci potrafią wyglądać bardzo podobnie do siebie, nawet jeżeli nie są spokrewnione. A niektóre wyglądają jakby były innej płci niż faktycznie są. Średnio mi się to podobało, choć efekty tej swoistej "podróży astralnej" jaka tu kilkukrotnie zachodzi, bywają świetne.
Pierwszy tom franczyzy jest jak dla mnie średniakiem, którym można polubić za parę szczegółów, ale finalnie rozczarowuje. Bardzo się cieszę, że mogłem to wypożyczyć, bo szkoda by mi było nieco pieniędzy, zwłaszcza w dobie inflacji.
Nieco przygotowując się do rozpoczęcia kilku seansów z Netflix-ową adaptacją komiksu o tej samej nazwie, postanowiłem sięgnąć po materiał źródłowy. Szumnie zachwalana pozycja spod pióra Joe Hilla (syna tegoż Stephena Kinga) oraz spod ołówka Gabriela Rodrigueza miała być dla mnie ucztą, a dostałem ledwie marny obiadek w kantynie. Nadal smaczny, ale jednak nie jest to ten...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-16
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś dla komiksu, co mogę tylko porównać z rolą Władcy Pierścienia dla rozwoju książek.
Od początku towarzyszymy niejakiej Maice Półwilk/Półwilczycy, którą poznajemy kiedy została uwięziona i ma być obiektem licytacji bogatych perwersów. W ostatniej chwili jednak na licytacji zjawiają się przedstawiciele ważnego zgrupowania religijnego. Kumeanki, bo tak nazywają się te religijne czarodziejki, to postacie łaknące mocy. A takową można zdobyć tylko ze zwłok przedstawicieli rasy Arkaników, pół zwierząt, pół ludzi, którzy stanowią pomost od dawnych starożytnych stworzeń, jakie wędrowały po tym świecie. Maika ma ten niefart, że taką istotą właśnie jest...
Pozbawiona części ręki, zostawiona na pastwę losu, odkrywa, że ma w sobie pewną istotę, którą traktować można jak bóstwo. Tylko takie, które przeraża oraz łaknie ofiar i chce przejąć władzę nad ciałem dziewczyny. W trakcie pobytu u religijnych matołków nastolatka wejdzie w posiadanie pewnej maski, a przynajmniej części tego artefaktu. Od tej pory będzie ona ścigana przez obie strony konfliktu, a towarzyszyć jej będzie urocza lisiczka oraz wygadany kocur. A to nie koniec, bo autorka dba, aby historia meandrowała w różne strony, czyniąc całość wielowarstwowym majstersztykiem. Mitologia tego świata jest przepysznie bogata w szczegóły i zachęca do zapoznania się z nią.
Mrok, jaki płynie z plansz tego wydarzenia jest niepokojący, gładko przechodzi w horror, mami i budzi niepokój. Fascynuje bujnym, żyjącym światem, który co krok zaskakuje czytelnika, serwując coraz to nowe rozwiązania. Uwodzi i oplata mocnymi nitkami zauroczenia. Sana Takeda czyni tu cuda. Jej kreska to obłęd, objawienie i mistrzostwo świata, czyniąc Monstressę jednym z najpiękniejszych serii komiksowych, jakie do tej pory widziałem, o ile nie najpiękniejszą.
Ale pod pięknem może się kryć fałsz. I jest tu kilka takich nutek, zwłaszcza... pogmatwanie. Czasami można się poczuć zagubionym w zawiłościach fabularnych, akcja może przynieść szereg pytań, na których tu jeszcze nie ma odpowiedzi. Ale to tylko świadczy o wielkości tego dzieła, które jeszcze będzie kompletne. W końcu to dopiero początek. Fantastyczny. Idealna bajka dla dorosłych, brutalna w swojej prostocie, fabularnie pozwalając nam dopiero zobaczyć czubek góry lodowej. A tam w mroku toni znajduje się znacznie więcej. Must have.
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś...
2022-02-18
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie lepiej. Giną dzieci, to i rośnie panika. Kto uwierzy dziecku, które widziało potwora na miejscu jednej z kaźni?
I tu pojawia się ona. Erica Slaughter, pewna siebie blondynka, która chodzi wszędzie z małą pluszową zabawką, przypominającą ośmiorniczkę. Jest łowczynią. Poluje na wszelkie monstra i jest w tym świetna. Zaczyna się polowanie...
A wraz z nim masa klimatu, który wylewa się ze stron komiksu. Komiks Tyniona IV nie jest może czym oryginalnym, ale jest zgrany tak, że chcemy poznać lore tego świata. A ten jest szalenie ciekawy i niepokojący. W końcu tu ofiarami są najsłabsi i bezbronni. Jednocześnie Werther Dell'Edera szkicujący opowieść nie szczędzi nam makabry. Jak dzieci giną to latają kończyny. Jest krwiście, brudno i niepokojąco.
Autorowi skutecznie udaje się zaangażować mnie na tyle, że chce wiedzieć kto stoi za Eriką? Co z tą jej nawiedzoną maskotką? Jaki będzie ciąg dalszy, bo ewidentnie będzie. Co z tym scyzorykiem, który umożliwia widzenie potworów dorosłym osobom? Zwarta akcja, piękna kreska i to coś, co gwarantuje maksymalną uwagę na te pół godziny...
Krótko i chciało by się więcej, a nie często tak mam. To ta pozycja, którą będę miał z pewnością na półce, bo w ramach oszczędności aktualizuję sobie listę z Bonito, wyrzucając te pozycje, które przeczytałem w oparciu o pobliską, dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Tą muszę mieć. Wystarczająca rekomendacja?
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie...
Na początek należy ściągnąć czapkę z głowy przed autorem, bo czekał go spory research w omawianym temacie i już sobie wyobrażam, z jak wielu rzeczy nie mógł tu skorzystać, bo zapewne objętość tej książki wyniosła by kilkakrotnie razy więcej. Co ważniejsze, lektura nie nudzi, nawet mimo sporej dozy opisów, którym towarzyszy jednak sporo rysunków, rycin, zdjęć. A wszystko to w mocno makabrycznej oprawie.
Już sam tytuł wskazuje, z czym czytelnik będzie miał do czynienia. Kilkanaście rozdziałów książki poświęcono kwestii egzekucji, jakie na przestrzeni istnienia ludzkości ewoluowały, od tych najokrutniejszych, po ledwie akceptowane. Bo przecież kara śmierci to nie jest środek zaradczy, a zadośćuczynienie po fakcie, za czyn wybitnie okrutny, wymierzony przeciwko ludzkiemu życiu. Ale jak się okaże podczas czytania, nie tylko.
Wieszanie, ścięcie czy to mieczem czy ostrzem gilotyny, przypiekanie, odzieranie żywce że skóry, usmażenie na krześle elektrycznym, śmiertelny zastrzyk czy zagazowanie morderczym specyfikiem, a czasami całość poprzedzona była wymyślnymi torturami. Nie ma przebacz. Ludzka wyobraźnia w materii krzywdzenia bliźniego jest makabrycznie rozwinięta. I dzięki tej książce, na swój sposób fascynująca. Bo często gęsto Moore nie szczędzi nam szczegółowych opisów. Nader obrazowych.
Ale autor oprócz rzetelnej analizy metod, z lubością skupia się na tych najbardziej felernych przypadkach. Egzekucjach, które wybitnie poszły nie tak. Czy to skazanego trzeba było ciąć wiele razy mieczem, aby zakończyć jego mękę, bo kat nie był wprawiony/pijany czy natężenie w krześle okazało się nie takie jak potrzeba i "pieczenie" trwało o 10 minut za długo... Spójrzmy wprawdzie w oczy. Kary, choć okrutne spotykały w większości osoby, które swoimi czynami popełniły podobne okropieństwa. Tylko ich skala w tak skondensowanej lekturze może delikatniejszych przytłoczyć...
To mój główny zarzut wobec tej pozycji. Fajnie się to czyta pewnymi dawkami, ale do ciągu nikt nie mógł mnie zmusić. Trzeba też przyjąć poprawkę na to, że książka ma iście kronikarski styl. Z powtórzeniami ważniejszych zdań, które zajmują tylko miejsce, z zastosowaniem rodem, jak z jakiejś gazety. Temat jest na tyle ciekawy, że ten element wydał mi się zbędny. I to lektura z gatunku tych jedynych w swoim rodzaju.
Kawał interesującej historii o aspektach naszego dziedzictwa, o którym nie chcemy zbytnio pamiętać czy roztrząsać fakt istnienia...
Na początek należy ściągnąć czapkę z głowy przed autorem, bo czekał go spory research w omawianym temacie i już sobie wyobrażam, z jak wielu rzeczy nie mógł tu skorzystać, bo zapewne objętość tej książki wyniosła by kilkakrotnie razy więcej. Co ważniejsze, lektura nie nudzi, nawet mimo sporej dozy opisów, którym towarzyszy jednak sporo rysunków, rycin, zdjęć. A wszystko to...
więcej Pokaż mimo to