-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-06
2024-02-26
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony. Szacowny, teraz już podstarzały lekarz Skórzewski oraz młody Storm, który zajmuje się poszukiwaniem reliktów przeszłości, przeżywający przygody niczym Indiana Jones. Od czasu do czasu pojawiają się nowe/stare osoby, jak niejaki inspektor Nowak, którzy wprowadzają jakieś novum do serii.
Przekrój spraw, jakimi zajmują się bohaterowie jest rozległy. Sam Storm zbada sprawę zagadkowego zniknięcia pewnego chłopca, w co ma być wmieszana żydowska kabała. Innym razem wejdzie w posiadanie dziwnej lalki, za którą narazi się agentom wrogiego mocarstwa. Pozna też w końcu fajną dziewoję, w towarzystwie której zbada sprawę istnienia pewnej zaginionej książki sławnego polskiego pisarza, która niby nie powinna istnieć. Trafią też na trop... anielskiego pióra.
Doktor Skórzewski zapozna się z interesującym spojrzeniem na wilkołactwo, a innym razem, w jesieni swojego życia, czeka go spotkanie z ciekawą personą. Nowak zaś zbada sprawę tajemniczego zgonu, w której ofiara została poddana mumifikacji. Tytułowe opowiadanie to wyprawa do przeszłości, do czasów wojennych, kiedy młoda żydówka będzie kryła się w lasach, w towarzystwie chłopca, który ma pewną tajemnicę...
Miałem tu niezły zgryz, bo relacja lubianych i mniej udanych treści była tu mocno wyrównana. Niemniej Pilipuk baja naprawdę sprawnie i nawet te momenty, gdzie akcji jest jak na lekarstwo, czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. I tak naprawdę za jakiś czas z pewnością zapoznam się z następnym tomem.
Pilipiuk ma to do siebie, że jego książki mają różny poziom, ale opowiadania to coś, na co zawsze warto czekać. Tu mamy ich aż dziewięć, aczkolwiek względem poprzednika, jest to mocno nierówny zbiorek. Były tu zachwycające historie, jak i zupełnie przegadane, co gorsza z mało ciekawym przypadkiem do rozwikłania.
Bohaterami opowiadań autora z reguły są dwie persony....
2024-02-28
Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się spojrzy na dorobek pisarza z ostatnich kilku lat.
Fantasy + baśń + gawędziarstwo Kinga + dużo schematów = całkiem poprawna, wtórna bajka. Tym w zasadzie są "Oczy smoka".
Mamy pewne królestwo, którym rządzi w miarę sprawiedliwy król Roland. Ma dwóch synów, Petera i Thomasa. Królewska małżonka zmarła podczas narodzin najmłodszego syna, choć w całą tragedię zamieszany był czarnoksiężnik, niejaki Flagg, któremu marzy się władza absolutna na krainą. W tym celu knuje na potęgę. Udaje mu się otruć władcę i oskarżyć o ten czyn prawowitego dziedzica, Petera. Po to tylko, aby bardziej podatny na wpływu Thomas został królem, co de facto da mordercy wolną rękę do działania.
Starszy syn ląduje w wieży i akcja rozkręca się dalej w ramach klisz fabularnych. Zresztą lwią część fabuły King zdradza od razu na wejściu, pokazując nam potem drogę, która wiedzie ku tym wydarzeniom. Oraz ku pośpiesznemu, w zasadzie otwartemu zakończeniu, które pozostawia czytelnika bez uczucia satysfakcji. Zwłaszcza, że bohaterów da się lubić.
Niemniej dla fanów Kinga czeka kilka niespodzianek, zwłaszcza jeżeli wczytywali się w inne pozycje autora, który puszcza oczko i serwuje nam dużo powiązań pomiędzy niektórymi tytułami. Pozycja dla ciekawskich, tyle że nie nastawiałbym się na fajerwerki.
Jedna z moich zaległości (bodajże z czasów studenckich - mija już dobrze ponad dekada), jakie wreszcie nadrobiłem. Miałem tu spore oczekiwania, które starałem się nieco wytłumić. King z tego okresu wyniósł swój przydomek króla horroru i wydanie książki z tematyką fantasy wydaje się być abstrakcyjnym skokiem w bok/eksperymentem. A tak do końca nie jest, zwłaszcza jeżeli się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.
I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i "król" powrócił na właściwe tory dopiero przy okazji "Ręki Mistrza".
Z pewnością przebrnę przez wszystkie tytuły autora i spróbuję przeanalizować tę tezę, aczkolwiek "Colorado Kid" jest jednym kamykiem, który przeważa ku prawdziwości tego stwierdzenia. King ewidentnie się tu "bawi" i ukazana tu historia to tak naprawdę krótkie opowiadanie, które można by wydać w ramach jakiegoś zbiorku. Niemniej zastosowano tu takie rozwiązanie jak przy "Roku wilkołaka".
Mamy dwie wygi dziennikarskie, które pilotują młodą, ambitną praktykantkę. Dziewczyna jest już gotowa, aby ją wypuścić spod "spódnicy", ale mężczyźni dają jej jeszcze jedną lekcję. Przytaczają sprawę sprzed lat, co prawda oficjalnie zakończoną, ale pewne jej aspekty sprawiają, że jest ona niezwykła i nadal istnieją tu jakieś znaki zapytania. Nawet spore, bo wiele rzeczy się tu nie klei.
Zwłoki na plaży znalazła para biegaczy. Biegli mieli spory problem ze zidentyfikowaniem tożsamości denata, a treść jego kieszeni powodowała tylko większe zdziwienie. Dziennikarze przez lata próbowali zrekonstruować ostatnie dni mężczyzny, ale nadal nie ma wytłumaczenia na pewne aspekty, zwłaszcza jeden: co u licha ten gość tu robił?
Snuta opowieść co prawda ma niezłe tempo, no i stylizowanie na historie kryminalne z początku poprzedniego wieku nadaje całości jakiś smaczek, tyle że... jest to tak naprawdę opowieść o niczym. Jasne, dla młodej dziennikarki to ważna lekcja, jak podchodzić do pewnych spraw w tym zawodzie, ale to chyba najbardziej nie-Kingowa książka, z jaką miałem do czynienia. W dodatku nudna.
Zdecydowanie inna, tylko czy to usprawiedliwia mankamenty, bo to w końcu "TEN" autor i trzeba się zachwycać tą innością? No nie. Osobiście Kinga uwielbiam, ale moje przekonanie o wielkości każdej książki, jakie powstało na bazie jego wczesnych tytułów - upadło już wiele lat temu.
Pierwsze podejście "króla horroru" do kryminałów, które udowadnia jednak, że nie wszystko złoto, co jest sygnowane tym nazwiskiem.
I potwierdza twierdzenie, które zasłyszałem na jednym z forów, iż początek XXI wieku to nie jest dla autora najlepszy czas, co ma się wiązać z wypadkiem samochodowym, jakoby po którym wytwory jego wyobraźni było gorsze "jakościowo" i...
2024-02-28
Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...
Piekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat, początkowo rozwijając jego aspekty na tyle interesująco, że sięgało się po te książki z ciekawością/przyjemnością. Aż nastąpiła kulminacja i zwrot akcji w czwartym co do kolejności tytule: Łowcy Dusz. Ludzie czekający na kontynuację jednak się srogo przejechali, bo autor postanowił pisać prequele przygód inkwizytora Mordimera Madderdina, wprowadzając jeszcze szereg innych postaci, jak Arnolda Lowefella, które nie umywają się jednak do bohatera serii.
I mimo, że Mordimer to czystej wody religijny socjopata, to da się go polubić, co jest spory wyczynem. Ale tu go nie ma, jest wspomniany bezpłciowy Arnold. Mamy tu też zbiór kilku opowiadań, które są porozrzucane na osi czasu serii w dosyć sporych odstępach. Pierwsze opowiadanie udowadnia moją tezę z drugiego zdania. Piekara doi ile wlezie. Zdziwiło mnie, że autor wydał tak szybko nowy tomik po przegadanym i nudny "Dzienniku Czasu Zarazy". Już wiem czemu.
Jakieś 40 % książki to streszczenie ruskiej trylogii tegoż autora, tyle że widziane oczyma Hildegardy, członkini Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium. Kobieta opowiada o pewnych wydarzeniach, które są żywcem wyciągnięte ze stronic wspomnianej trylogii. Postacie następnie komentują całość i poddają analizie wątki, jakie uznają za najciekawsze. W dodatku tak z de wychodzi na jaw, że matka Mordimera, Katarzyna - jest zupełnie czymś innym niż myśleliśmy do tej pory. Jakie rodzi to konsekwencje dla jej syna? Autor nie raczył na razie wytłumaczyć.
Kolejne, krótsze już opowiadania wprowadzają wątek pewnej potężnej czarodziejki, która znajduje się w klasztorze Amszilas w charakterze więźnia. Widzimy też przygotowania pod przewrót na szczycie władzy i wprowadzenie pewnej zarazy, która ma oczyścić Inkwizytorom przedpole do wykreowania nowego świata. AUTOR WRESZCIE RACZYŁ NAWIĄZAĆ DO ŁOWCY DUSZ, ale tylko liznął temat. Fajnie jak na "DOPIERO" siedemnastą książkę. Może przy trzydziestej w końcu pociągnie ten wątek dalej.
Wkurzam się, bo ja lubię postać Inkwizytora. Lubię początkowe opowiadania. Lubię nawet niektóre prequele. Nie lubię za to, że mnie jako czytelnika się nie szanuje i próbuje wcisnąć bubel, za coraz to wyższą cenę. Płomień i Krzyż to książka przegadana, gdzie więcej akcji dzieje się we wspomnianym chamskim streszczeniu niż w oryginalnej treści tu zapodanej. Tu nic się nie dzieje.
I nie zrozumcie mnie źle. Piekara umie pisać i jego książki czyta się szybko, tyle że mając za sobą całość cyklu, w tym kilka tomów w swojej biblioteczce, od jakiegoś czasu czuję się jako fan olewany. Wolałbym, aby relacja z autorem była na zasadzie i wilk syty i owca cała. Dostaję jakościową dobrą książkę, to i płacę za to. A tu tego nie ma. Wilk łoi owieczki jak może. Może się w końcu oczka owieczkom otworzą. Zwłaszcza, gdy ceny książek rosną (i się narzeka, że Polacy nie czytają książek, jak te osiągają ceny 80 ziko i wzwyż), a przy nieco mniejszej cenie można nabyć inne, lepsze pozycje z gatunku fantasy.
Zapewne jak wyjdzie kolejna część, to też ją łyknę. Tyle, że nie kupię, a pójdę do biblioteki. Nowa książka nie jest warta połowy swojej ceny, no chyba że lubicie zbierać dublety. Jeżeli miałbym ją jakościowo do czegoś porównywać, to do gry pt. The Inquisitor zresztą na podstawie omawianego cyklu. Jest takim samym żartem, jak ta książka.
Gdybym napisał to co serce mi teraz podpowiada, to prawdopodobnie nie dosyć, że zdjęli by mi tą opinię, jak i pewnie usunęli profil, bo pojechałbym taką wiązką przekleństw, której nie powstydziłby się osiedlowy żul, któremu właśnie rozbił się czteropak lub jakieś siarczane wino...
Piekara doi z cyklu ile może. Poniekąd ma do tego prawo, jako autor. Stworzył ciekawy świat,...
2024-02-23
"Krucyfiks" wziął mnie z zaskoczenia, więc przy drugim tomie przygód detektywa Huntera myślałem, że niewiele aspektów już mnie zaskoczy. Cóż, myliłem się.
Z jednym z kościołów w Los Angeles zostają znalezione makabrycznie okaleczone zwłoki. Ktoś pozbawił ofiarę głowy, a w to miejsce umieścił czerep psa. Wszystkie wskazówki nasuwają na myśl mord rytualny, ale rozwój wypadków jasno wskazuje, że zabójstw będzie więcej, a sprawca musi mieć jakiś perfidny plan, który realizuje z nie małym zawzięciem. Czy ofiary coś tak naprawdę łączy? Co znaczą liczby na ich ciałach.
Hunter nie będzie miał łatwej pracy. Nowa pani Kapitan, zadra z burmistrzem i namolna dziennikarka, która w nosie ma dobro śledztwa. Na dodatek na komisariacie pojawia się dziewczyna, która twierdzi, że widziała morderstwa. W swoich wizjach... Szkopuł w tym, że zna szczegóły, o których wiadomo jedynie policji. A zaraz potem znika.
Jest brutalnie i brudno, bo świat wykreowany przez Cartera to miejsce pełne ludzkich żądz i słabych charakterów, które im ulegają. Wzorem poprzednika przestępca zabija z naprawdę wybujałym sadyzmem, który miejscami dociera do poziomu z pierwszego tomu. To na pewno seria dla ludzi o mocnych nerwach. Jest tylko jedno ale...
Wątek powiedzmy, metafizyczny. "Krucyfiks" mimo paru głupotek w odniesieniu do finału, był taki dosadny, wręcz cielesny. Mimo makabry całość wydawała się realistyczna. Nie neguje faktu, iż są pewne osoby "wrażliwsze" na bodźce, ale po tego typu kryminale nie spodziewałem się zwrotów ala jasnowidz Jackowski. Nie jest to wątek zły, bo finalnie ładnie się rozwija i daje końcowo satysfakcję, ale jest ździebko "edgy". To zupełnie inny ton niż ten zaprezentowany w poprzedniku.
Też ujawnienie sprawcy nie jest tak szokujące, jakby mogło być. Zwłaszcza, że akcja w finale w pewnym momencie jest mocno naciągnięta względem realizmu znalezienia się w takiej a nie innej sytuacji. Hunter się normalnie kulom nie kłania.
Mimo to droga do zakończenia i cała policyjna robota są naprawdę wciągające. Pełne niuansów wypadki, a parę rzeczy z życiorysu bohatera rzuca na niego nieco inne światło. Mocny tytuł. Z pewnością będę sięgał po kolejne odsłony serii.
"Krucyfiks" wziął mnie z zaskoczenia, więc przy drugim tomie przygód detektywa Huntera myślałem, że niewiele aspektów już mnie zaskoczy. Cóż, myliłem się.
Z jednym z kościołów w Los Angeles zostają znalezione makabrycznie okaleczone zwłoki. Ktoś pozbawił ofiarę głowy, a w to miejsce umieścił czerep psa. Wszystkie wskazówki nasuwają na myśl mord rytualny, ale rozwój...
2023-07-17
Na początek należy ściągnąć czapkę z głowy przed autorem, bo czekał go spory research w omawianym temacie i już sobie wyobrażam, z jak wielu rzeczy nie mógł tu skorzystać, bo zapewne objętość tej książki wyniosła by kilkakrotnie razy więcej. Co ważniejsze, lektura nie nudzi, nawet mimo sporej dozy opisów, którym towarzyszy jednak sporo rysunków, rycin, zdjęć. A wszystko to w mocno makabrycznej oprawie.
Już sam tytuł wskazuje, z czym czytelnik będzie miał do czynienia. Kilkanaście rozdziałów książki poświęcono kwestii egzekucji, jakie na przestrzeni istnienia ludzkości ewoluowały, od tych najokrutniejszych, po ledwie akceptowane. Bo przecież kara śmierci to nie jest środek zaradczy, a zadośćuczynienie po fakcie, za czyn wybitnie okrutny, wymierzony przeciwko ludzkiemu życiu. Ale jak się okaże podczas czytania, nie tylko.
Wieszanie, ścięcie czy to mieczem czy ostrzem gilotyny, przypiekanie, odzieranie żywce że skóry, usmażenie na krześle elektrycznym, śmiertelny zastrzyk czy zagazowanie morderczym specyfikiem, a czasami całość poprzedzona była wymyślnymi torturami. Nie ma przebacz. Ludzka wyobraźnia w materii krzywdzenia bliźniego jest makabrycznie rozwinięta. I dzięki tej książce, na swój sposób fascynująca. Bo często gęsto Moore nie szczędzi nam szczegółowych opisów. Nader obrazowych.
Ale autor oprócz rzetelnej analizy metod, z lubością skupia się na tych najbardziej felernych przypadkach. Egzekucjach, które wybitnie poszły nie tak. Czy to skazanego trzeba było ciąć wiele razy mieczem, aby zakończyć jego mękę, bo kat nie był wprawiony/pijany czy natężenie w krześle okazało się nie takie jak potrzeba i "pieczenie" trwało o 10 minut za długo... Spójrzmy wprawdzie w oczy. Kary, choć okrutne spotykały w większości osoby, które swoimi czynami popełniły podobne okropieństwa. Tylko ich skala w tak skondensowanej lekturze może delikatniejszych przytłoczyć...
To mój główny zarzut wobec tej pozycji. Fajnie się to czyta pewnymi dawkami, ale do ciągu nikt nie mógł mnie zmusić. Trzeba też przyjąć poprawkę na to, że książka ma iście kronikarski styl. Z powtórzeniami ważniejszych zdań, które zajmują tylko miejsce, z zastosowaniem rodem, jak z jakiejś gazety. Temat jest na tyle ciekawy, że ten element wydał mi się zbędny. I to lektura z gatunku tych jedynych w swoim rodzaju.
Kawał interesującej historii o aspektach naszego dziedzictwa, o którym nie chcemy zbytnio pamiętać czy roztrząsać fakt istnienia...
Na początek należy ściągnąć czapkę z głowy przed autorem, bo czekał go spory research w omawianym temacie i już sobie wyobrażam, z jak wielu rzeczy nie mógł tu skorzystać, bo zapewne objętość tej książki wyniosła by kilkakrotnie razy więcej. Co ważniejsze, lektura nie nudzi, nawet mimo sporej dozy opisów, którym towarzyszy jednak sporo rysunków, rycin, zdjęć. A wszystko to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-07
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych kontynentów, więc i procent w społeczeństwie ludzi o odmiennym kolorze skóry jest tu proporcjonalnie śladowy (u nas panował feudalizm i ciemiężony był zwykły swojski parobek na roli).
Dlatego też z ciekawością obserwuję, to co się dzieje w Ameryce i potężne wrażenie na mnie robią filmy pokroju Green Book. I z tej obserwacji amerykańskiej sceny politycznej mam jeden wiodący wniosek... Fascynujące jak setki lat niewolnictwa próbuje się teraz zadośćuczynić w ciągu dekady (nawet krócej), co przekłada się paradoksalnie na nierówne traktowanie jasnego koloru skóry ( w imię nadmiernej poprawności), a który chętnie podpina się pod określenia: potomkowie oprawców/ supremacja białego człowieka, nawet jeżeli sami Afroamerykanie twierdzą, że to absurd i służy to czyimś celom politycznym, bo na pewno nie im.
Czemu tak piszę? Bo książka Ruffa odbija pałeczkę w tę stronę. Tu praktycznie każdy 'biały' ma 'coś' do 'czarnego' i jest przedstawiany w jednoznacznie negatywnym świetle. A to nękanie ze względu na zamieszkanie w nie takiej dzielnicy, a to napad za zawędrowanie do nie takiego baru czy najzwyklejsze pojawienie się w nieodpowiednim czasie i miejscu (czyli prawie wszędzie), co może skutkować pojawieniem się na czyjejś muszce i morderstwem, bo tacy są "ci biali".
Paradoksalnie daje to odpowiedni klimat oraz pewne spojrzenie na segregację rasową w latach 50. XX wieku w Ameryce, co niewątpliwie jest zaletą tego tytułu, wręcz pozwalając niekiedy odczuć zaszczucie, jakie dotykało tych biednych ludzi naprawdę. Ale takie antagonizowanie jednej rasy, aby tym razem nieco wywyższyć inną, okazuje się nieco mieczem obosiecznym.
Bo wszystkie postacie, z Atticusem na czele, są przedstawione na jedno kopyto. Szlachetni, ciemiężeni, błyskotliwi, inteligentni, lubujący się w fantastyce. Z tego tłumu najbardziej wyróżnia się Letycja, która nie tylko okazuje się babką z jajami, ale też pełnokrwistą bohaterką, której kibicuje bardziej niż reszcie. No i jest Caleb Braithwhite, którego kolor skóry sugeruje już nazwisko (;)). Ma on pewien interes do Atticusa oraz spółki i konsekwentnie go realizuje, przez większość książki będąc o kilka kroków przed każdą postacią. Przystojny cwaniak, który rozgrywa piony, oczywiście do czasu. Przez taki, a nie inny charakter gość wydał mi się bardziej interesujący niźli młody Turner. Ale to może zasługa schematu, że zło pociąga bardziej.
Kilka ważnych informacji. To nie jest powieść, a i Lovecraft występuje tu symbolicznie, w nawet sporych dozach, w większości jednak jako komentarz autora na temat rasizmu, jaki tchnął od nieżyjącego autora. Co nie przeszkadza absolutnie autorowi "pożerować" na motywach ze znanej franczyzy. Nie jest to nawet horror. To zbiór opowiadań dark/urban fantasy, jakie łączy kilka elementów, które finalnie zbierają się w coś większego na koniec. I jak to bywa ze zbiorami, są tu historie świetne, ale i takie, których przeczytanie wymagało ode mnie więcej czasu i samozaparcia.
Podobała mi się cała wyprawa do Ardham, gdzie autor odkrywa przed nami sporo kart na temat dziedzictwa Atticusa i będzie to ciągnięte do końca książki. Podobał mi się motyw podjęcia gry przez Letycję z... duchem. Podobał mi się motyw tej klątwy, którą obłożona młodego chłopca. Na lovecraftowską modłę jest tu sporo elementów typu wierd. Wszelkie wyprawy poza nasz świat, czy zmiana koloru skóry za pomocą dekoktów były nudne i siermiężne. Nawet jak już odkryjemy finalną intrygę, to okazuje się ona niezamierzenie śmieszna. Chyba nie o to chodziło...
Dobra, to dlaczego taka ocena, jak narzekam i się rozpisuję, waląc po was dygresjami. Mimo sposobu prowadzenia akcji przez autora, 'Kraina Lovecrafta' ma unikalny klimat i może stanowi taki impuls, aby przyjrzeć się historii tego społeczeństwa. To też sporo obyczajówki wplecionej w sos fantasy, ze szczyptą grozy. Ale małą. Jeżeli liczyliście na coś w klimatach Lovecrafta, to nie te adres.
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych...
2023-05-04
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych, czasami wręcz makabrycznych wydarzeń, jakie się już niedługo tu rozegrają. Główną bohaterką jest tu projektantka wnętrz, Magda Żaboklicka, która zajmuje się odrestaurowaniem tutejszego 'dworku', który ostał się po prawdopodobnie zamordowanym właścicielu. Szkopuł w tym, że coś się dzieje w okolicy zabudowań, a sama kobieta widzi 'coś' obok domu. Zdecydowanie coś chce się dostać do środka...
Na szczęście szybko pojawiają się inne postacie na które kobieta może liczyć bardziej niż na tutejsza władzę. Waldemar Mrocz, redaktor niszowego miesięcznika i entuzjasta kryptozoologii, podąża wszędzie tam, gdzie 'ktoś coś' widział i ma hopla na tematy niewyjaśnionych zjawisk. Mrocz to postać dosyć ciapciowata, ale ma jeden szczególnie ważny aspekt, który wręcz pokochałem. Ale o tym za moment. Bo jest jeszcze młody dzielnicowy, Piotr Nowicki, który choć mocno chętny do działania, tak jeszcze popełnia sporo błędów żółtodzioba. Mimo pewnych nieracjonalnych zachowań da się lubić otrzymując ode mnie status: swojego chłopa.
I jest frecia! Bodajże Kasia, ale wybaczcie - książkę czytałem z cztery miesiące temu i pozapominałem część rzeczy. Niemniej było w tym tyle dobra, że nawet po takim czasie w pamięć wyryły mi się co lepsze momenty. A tchórzofretka kradnie każdą stronę na której się znajduje! Serio, wręcz czekałem z niecierpliwością, kiedy to stworzonko coś odwali. Ciekawski futrzak nieraz przeważy szalę szczęścia na stronę bohaterów. Czyste złoto. FRECIA RZĄDZI!
Legendy legendami, a tu w okolicy mają być wilkołaki, więc przed naszym kwartetem nie lada zagadka kryminalna, bo tytuł Krzysztofa Jaszy to żaden horror, a intryga ze szczyptą grozy, która początkowo mocno mglista i nieco chaotyczna, okazuje się całkiem zgrabnie rozpisaną historią. W dodatku jest podlana sporą dokładką wątków obyczajowych, ale tu stanowi to tylko dodatek do całości.
Nie będę Wam wciskał kit, że to najlepsza książka tego roku, ale do pretendenta największego zaskoczenia to już aspiruje. Dostałem tu tyle dobra, choć zachowanie bohaterki względem posterunkowego po pewnym nocnym zajściu nakazało mi chwilę pomyśleć nad tematem kobiecego wyrachowania... Niemniej jest to okoliczność zgoła nad wyraz realna, bo takowe rzeczy się zdarzają, więc dobrze że ktoś to zamieścił w książce. Dobrze, że całość kończy się pozytywnie.
Czekam z nadzieją, że będzie coś dalej, bo tu aż się prosi o jeszcze coś więcej. A to wystarczy za rekomendację, skoro czytelnikowi jest 'mało". Za swojskie klimaty, z małą nutką thrillera, sporą dozą akcji i racjonalnym wyjaśnieniem intrygi, jaka oplotła okolicę, zwłaszcza kiedy do wagi problemu dołączył jeszcze pewien skarb. Złoto.
Powiem tak. Po średniej ocen oczekiwałem chłamu, a zamiast tego dostałem całkiem korpulentną intrygę z postaciami, które nie były mi obojętne, w dodatku autor zaserwował mi kilka fajnie rozpisanych momentów, gdzie może nie rozległ się śmiech, ale uśmiech miałem rozciągnięty od ucha do ucha.
Wieś Szurpiły, położona gdzieś niedaleko Suwałk będzie świadkiem niebywałych,...
2023-08-01
“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe morze znanych i wyświechtanych pomysłów oraz (w większości) przewidywalnych zwrotów akcji, gdzie najmocniej rozczarowała mnie otwarta i zarazem łatwa do zgadnięcia końcówka...
I żeby nie było. Książka ma swoje momenty, jak zakończenie wątku męża głównej bohaterki. Konia z rzędem temu , kto nie chciał by go ubić. Też wątek niejakiej Karen to także wzorcowy przykład odjazdu w stronę fanatyzmu religijnego w czasach zarazy. Do czego to może doprowadzić, zwłaszcza kiedy taka osoba dzierży władzę? Domyślcie się. Na plus zaliczam też tytułowego strażaka, Johna, który ma za sobą interesujące zaplecze i potrafi robić rzeczy, które nie śniły się filozofom. Jego relacja z główną bohaterą na plus, zwłaszcza że na poły jest irytująca, co intrygująca.
Po świecie szaleje kolejny bakcyl. A zaraza to dosyć nietypowa. Ciało pokrywa się łuską, a człowiek w niezbyt sprzyjających okolicznościach może zapłonąć jak latarnia, wcześniej dymiąc okazale. Choroba może mieć coś wspólnego z emocjami, a opanowani i nieco bardziej wyrachowani potrafią nagiąć ja do własnej woli. Jest to intrygujące, przyznaję.
Hill wątek zarazy ma zgrabienie rozpisany, choć mam wrażenie, że dało by się tu więcej wycisnąć, zwłaszcza w materii "używania" choroby do własnych celów... Ja wiem, że to thriller/postapo w hołdzie do ojcowego "Bastionu" i robienie z tego kolejnej książki na zasadzie superhero mogło by wypaść blado, ale tak jakoś pewne akcje aż się prosiły by odjechać mocniej...
Niemniej polubiłem większość ludzi w pewnego obozu i ich losy nie były mi obojętne. I oczywiście jak to bywa w czasie zarazy, są ludzie którzy pomogą i są tacy, który jedyne rozwiązanie problemu widzą w użyciu amunicji... Skrajne sytuacje pokazują, ile jest szajbusów w okolicy, którzy pod przykrywką porządków dokonują strasznych czynów. I do czego jest zdolny człowiek kiedy upadnie cywilizacja i jej prawa/obowiązki.
I taka jest to cegła. Najpierw trzeba przecierpieć mało ciekawy początek, ale jak już stajemy się częścią pewnej ukrytej społeczności, tak i akcja momentami nabiera tempa, a rozwój postaci okazuje się smakowity i oferuje nam istny wachlarz wiarygodnie rozpisanych charakterów. I jeżeli chcecie kogoś krzywdzić za to co się dzieje bohaterce, to wiedźcie, że autorowi sporo wyszło. Niemniej te przewidywalne zwroty fabularne plus klisze gatunkowe psują odbiór w sukurs słabemu rozpoczęciu.
“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-18
Za opinię o tej książce, zabierałem się prawdziwie jak pies do jeża (ukończyłem ja jakieś kilka miesięcy temu...) Przede wszystkim nie oglądałem netflixowej adaptacji przed lekturą, bo zawsze wolę najpierw poznać oryginał. I co prawda filmu nie widziałem, ale dzieło pani Perkins Ameryki na nowo nie odkryło, choć potrafi zaskoczyć mocnymi scenami przemocy... Jak i głupotkami.
Przede wszystkim poznajemy młodą bohaterkę, która do Stanów Zjednoczonych przeniosła się z Azji po dosyć traumatycznych przeżyciach i tu chce rozpocząć nowy etap życia. Niemniej jej charakter sprawia, że nawet mimo młodzieżowej naleciałości, czytało to mi się "jakoś". Tymczasem w okolicy dochodzi do makabrycznych zbrodni, co jest nawet intrygujące, zwłaszcza że morderca wcześniej zawsze pozostawia ślady... w domu przyszłej ofiary.
A to coś zniknie, a to zostanie przesunięte. Niby nic, ale świadomość, że w domu ktoś był czy nawet jest jest chyba najbardziej przerażająca. Bo w końcu to nasze bezpieczne miejsce. Początek daje nam napięcie, daje nam powstanie kilka ciekawych przyjaźni. Za to zdecydowanie za wcześnie poznajemy sprawę...
Podstawą wiary w dobrego mordercę jest jego wiarygodność, jeżeli oczywiście nie chodzi o tak przegięte postacie jak Jason, Freddy czy Mikeal z typowych slasherów. Tutaj morderca nie ma u mnie "kredytu zaufania", bo jest zwyczajną osobą i to z taką, a nie inną "specyfikacją", by nie zdradzić ani wieku ani płci. Niby robi to co robi, ale skoro już traktujemy całość mocno poważnie i realistycznie, to jest tu sporo niekonsekwencji. Postać działała na swój sposób makabrycznie, ale i nieudolnie, mimo faktu, że pozbawiła życia sporo osób.
I taka jest ta lektura. Z interesującym, niepokojącym początkiem, aby ukazać nam za szybko złoczyńcę, który okazuje się być mocno przereklamowany. Choć metody uśmiercania ma ciekawe.
Za opinię o tej książce, zabierałem się prawdziwie jak pies do jeża (ukończyłem ja jakieś kilka miesięcy temu...) Przede wszystkim nie oglądałem netflixowej adaptacji przed lekturą, bo zawsze wolę najpierw poznać oryginał. I co prawda filmu nie widziałem, ale dzieło pani Perkins Ameryki na nowo nie odkryło, choć potrafi zaskoczyć mocnymi scenami przemocy... Jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-27
Drugi tom przygód komisarza Igora Brudnego, który ponownie zmusi go do podróży we własną przeszłość i nie będzie to bynajmniej przeprawa przyjemna. Kto czytał "Piętno" ten wie, jakie przeżycia miał w dzieciństwie główny bohater powieści Piotrowskiego.
A będzie to historia brudna, brutalna i miejscami mocno bezkompromisowa. Bo zło u autora jest aż nazbyt namacalne. Wynika z ludzkich czynów, choć sam zamysł na fabułę miejscami skręca niebezpiecznie ku fantastyce/horrorowi. Ja biorę to za mocną stronę, bo dzięki temu całość ma unikalny, duszny klimat.
Ponownie Zielona Góra i ponownie wita nas inspektor Romuald Czarnecki, któremu nie dane jest zaznać urlopu. Zostaje odnalezione ciało, potwornie okaleczone. Najwyraźniej wataha, która się pojawiła w okolicy posiliła się na ofierze, zakonnicy. Szkopuł w tym, że denatce brakuje ręki. Takowa się znajduje, gdzieś w śmietniku, ale po pierwsze. Nie pasuje do ofiary, a po drugie - na tkance są widoczne ślady ugryzień. Szkopuł w tym, że nie zwierzęcych. Ludzkich...
W dodatku świadkowie przysięgają, że w okolicy widzieli zagadkową istotę, która przypomina stwora rodem z podań ludowych. Zakrzywione szpony, futro. Wypisz, wymaluj, wilkołak. Miasto zalewa fala strachu. Policja zbiera zespół do rozwikłania sprawy, a ze względu na niedawne wydarzenia myśli Czarneckiego wędrują właśnie do Igora, który może liczyć na udział swojej przyjaciółki, Julii Zawadzkiej.
I to Igor postanawia zbadać ślad ze swojej przyszłości, bo pewne poszlaki niepokojąco wskazują, że niektóre sprawy mogły nie zostać jeszcze odpowiednio pozamykane. Jak sprawa pewnego prokuratora, który przebywa w więzieniu i jak się okazuje, ma wyjątkowo wiele do opowiedzenia.
Sfora to rasowy kryminał mimo kilku nitek grozy. Sfora jest dosadna jak Piętno, tyle że nie może już mnie wziąć z zaskoczenia, jak część pierwsza. Jest też wyczuwalnie słabsza od fabuły poprzednika, a sam odniosłem wrażenie, że książka mogła by się zwyczajnie skończyć wcześniej, ale autor postanowił pociągnąć wątki, które doprowadzają nas do elektryzującego finału.
Nie jest zwolennikiem takich zabiegów, choć muszę przyznać, że jako całość - książka nadal jest świetna i bije na głowę lwią część polskich, jak i zagranicznych tytułów. Niemniej nie jest to też aż tak dobre jak poprzednio. Mimo makabry wydaje się jednak troszeczkę mniej szokująca, aczkolwiek podczas lektury miałem satysfakcję w pewnych momentach, a to świadczy o poziomie rozrywki, jaką oferuje tytuł.
Mam też cichą nadzieję, że w kontynuacji autor trochę odpuści bohaterowi i skieruje go na nieco inne wody, bo ile można grzebać we własnej przeszłości? Ten jeszcze jeden raz jak najbardziej już starczy. No i ciekaw jestem jak się w końcu rozwiną pewne relacje...
Drugi tom przygód komisarza Igora Brudnego, który ponownie zmusi go do podróży we własną przeszłość i nie będzie to bynajmniej przeprawa przyjemna. Kto czytał "Piętno" ten wie, jakie przeżycia miał w dzieciństwie główny bohater powieści Piotrowskiego.
A będzie to historia brudna, brutalna i miejscami mocno bezkompromisowa. Bo zło u autora jest aż nazbyt namacalne. Wynika z...
2023-04-08
Absolutna bomba i to wykreowana rękami polskiego autora, która z całą pewnością prezentuje światowy poziom, a postać komisarza Igora Brudnego na stałe wchodzi do kanonu twardych glin, którzy prowadzą swoje sprawy bezkompromisowo. I jak to zwykle bywa, rozwiązania całej zagadki warto czasami poszukać we własnej przeszłości. I nie jest to spoiler, bowiem już na początku możemy się przekonać, że sprawca jest zaskakująco podobny do komisarza.
Zaczyna się wyścig z czasem, bo morderca jest tutaj wyjątkowo perfidny i brutalny, a jego ofiary są potwornie okaleczane, o ile sprawa chce, aby jakieś zwłoki znajdowano. Wszystko wskazuje też na udział Brudnego w makabrach, zwłaszcza że na miejscu zbrodni znaleziono materiał genetyczny pasujący do policjanta. Szkopuł w tym, że Igor ma alibi, a i niewątpliwie ma fory u inspektora, który prowadzi sprawę.
Czarnecki zdaje się być jedną z niewielu osób, które stoją po stronie podejrzanego i pozwala mu prowadzić sprawę, która poprowadzi komisarza w meandry własnej przeszłości, która okazuje się być bardzo trudna. Igor wychował się w sierocińcu, który zgotował mu traumatyczne przeżycia w dzieciństwie. Zwłaszcza, że świat jaki kreuje Piotrowski należy do wyjątkowo brudnych. Pedofilia wśród księży okazuje się tu być zapalnikiem wielu spraw. Zresztą tu autor też jest bezkompromisowy. Słownictwo jest ostre, dzięki czemu delektowałem się dialogami poszczególnych osób.
Zaginięcia, brutalne mordy, motywy osobiste, porwanie. Piętno ma wszystko to, co powinien zawierać rasowy kryminał/thriller. I choć znajduje się tu pewien aspekt, który mógłby pokierować całość w stronę horroru, tak wszystko zostaje tu ładnie wyjaśnione. Jedyny minus? Przeciągnięta końcówka, która tak ładnie przedłuża wyjawienie tożsamości mordercy, a którą to już zdążyłem się domyślić wcześniej. I mimo, że założenie się potwierdziło, to końcówka nadal jest bardzo satysfakcjonująca.
Piętno jest brudne, kaleczy mentalnie, obnaża grzechy przeszłości, ale daje naprawdę sporo. Zwłaszcza, że ja nie miałem żadnych wygórowanych oczekiwań względem serii i będę musiał je zweryfikować. Bo kontynuacja zapowiada się smakowicie.
Absolutna bomba i to wykreowana rękami polskiego autora, która z całą pewnością prezentuje światowy poziom, a postać komisarza Igora Brudnego na stałe wchodzi do kanonu twardych glin, którzy prowadzą swoje sprawy bezkompromisowo. I jak to zwykle bywa, rozwiązania całej zagadki warto czasami poszukać we własnej przeszłości. I nie jest to spoiler, bowiem już na początku...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-29
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając jeszcze innego człowieka w roli Batmana. Tym razem bardziej sprawdzonego. Dick Grayson, który to pelerynę Gacka będzie zakładał jeszcze nie raz. Młody w skórze swojego mentora na szczęście nie będzie sam, gdyż u jego boku będzie działał aktualny Robin, czyli Tim Drake.
A początek nowej pracy Dick ma wyjątkowo trudny, bo uaktywnił się Two-Face, który ma własny plan na Gotham. I oczywiście Batmana. W dodatku bohater sam ma pewne traumatyczne przeżycia do przetworzenia i to będzie jego główna przeszkoda w walce. Nieco dalej Batman zmierzy się z zagrożeniem mającym wschodnie podłoże, zwłaszcza kiedy taki gagatek, jak KGBeast postanowi zmieść miasto z powierzchni Ziemi. Plus dwa oczekiwane powroty. Najpierw pojawi się sam Batman w nowym kostiumie plus poobserwujemy, co porabia Alfred, kiedy spędza czas wolny w Wielkiej Brytanii.
Cała masa walk i rozmów. Jedne zeszyty wyglądają lepiej, drugiej gorzej. To już standard. Czuć naftalinę, ale każdy fan serii TM-Semic poczuje się tu jak w domu, zwłaszcza że zawarte tu zeszyty nigdy nie były wydane w Polsce, a są bezpośrednią kontynuacją z takiego Knightquest. Dzięki temu można zapoznać się z pewną luką po całej historii.
Pytanie tylko, co ten tom wnosi? Dla mnie jest przydługim prologiem, który ma rozstawić na nowo pionki, ale nie ma w zasadzie wagi. Nowy kostium nie jest rewolucją burzącą podstawy postaci, a powrót Wayne'a nie jest czymś epickim. Nie wyczekiwałem go. Już bardziej cieszył mnie rozwój Nightwinga, który próbował sobie radzić w nowej roli. I choć piąty tom w gruncie rzeczy nie jest zły, ale też nie był mi w żaden sposób potrzebny...
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając...
2023-10-21
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto, najpierw ma zamiar zmiękczyć swój obiekt. W tym to właśnie celu Bane doprowadził do masowej ucieczki psycholi z Arkham, a złapanie wszystkich będzie nie lada wyczynem dla Batmana i jego nowego Robina, jakim jest Tim Drake. Chłopak będzie tu zresztą dumnie i uparcie sekundował bohaterowi, ale nawet to wsparcie okaże się niewystarczające...
Strach na Wróble, Zsarz, Killer Croc, Joker, Brzuchomówca. To tylko część atrakcji, jakie przygotowano tu dla nas i są to naprawdę dobre momenty przed wielkim finałem. Batman nie ma czasu na odpoczynek, zresztą o to chodziło Bane'owi. W końcu musi dojść do konfrontacji i zmiany rozkładu sił. Upadek Batmana boli tym bardziej, iż autorzy ładnie wytaczają nam drogę ku przegranej bohatera, który chce być ponad to wszystko, poświęcając naprawdę dużo swojemu alter ego.
Ale kultowa scena to nie wszystko, bo następuje gdzieś w połowie tego prawie sześćset stronicowego zbioru. To co idealnie obrazuje zaistniałą sytuację to sentencja: "Umarł król, niech żyje król". Bo stanowisko "Batmana" szybko zostaje zajęte przez inną figurę, bo w Gotham w końcu zawsze musi być jakiś zakapturzony bohater. I jest. Całkowicie odmienny od swojego pierwowzoru, ale jeszcze bardziej skuteczny.
Przed nowym Batmanem postawiono naprawdę trudne zadanie. Sam ma "kłopoty sam ze sobą", a tu jeszcze dochodzi szereg złoczyńców. Bo już zza węgła wystawia maskę Strach na Wróble, który ma plan, a gdzieś tam przemyka jeszcze Anarky. A na deser niejako powtórka z rozrywki. Bane zna prawdę i ma zamiar zmiażdżyć batmanią podróbkę tak jak oryginał.
Drugi tom jest nawet lepszy od pierwszego, choć niestety czuć tu miejscami naftalinę. I choć kreska podoba mi się dużo bardziej niż przy takim Punisherze z tego okresu, to nie mogę wziąć pod uwagę czynnika, który ma potężną siłę. Mianowicie - sentyment. Pamiętam jeszcze część zeszytów z oferty TM-Semic i amatorzy tej serii będą wniebowzięci przy tej ofercie Egmontu.
Mimo tego, że ta wersja Batmana już mocno zaśniedziała to i tak nie mogę tego nie polecać. Wszelkie minusy są jednak marginalne, a Knightfall daje zabawę w czystej formie. I wygląda bajecznie.
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto,...
2023-08-08
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę Felmet, przejmuje władzę. Do pełni szczęścia trzeba tylko wyeliminować jeszcze jeden szczegół.
Dziecko, któremu pisana jest korona, ale życie małego jest zagrożone. Na szczęście malec trafia za kaprysem losu w ręce trzech specyficznych wiedźm, w tym jedna z nich to TA babcia Waetherwax, więc na pewno będzie śmiesznie. Do kanonu świetnych postaci dochodzą tu też niania Ogg i kot Greebo. Możecie też liczyć, że ikoniczny Śmierć też tu zaliczy występ gościnny.
Trzy wiedźmy mają plan na uratowanie królestwa, ale nie mogą się tak wprost zaangażować. Przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy. Zauważywszy wędrowny teatr zostawiają dziecko w rękach tutejszego dyrektora, a koronę chowają do skrzyni. Tak zaczyna się ta legenda, przy której miejscami można śmiać się do rozpuku.
Sir Terry to klasa sama w sobie. To unikat na skalę światową, w brytyjskim wydaniu. I przy tym jest uniwersalny, za każdym razem swoją opowieścią komentując jakąś materię. Postaci są zarysowane fantastycznie i nie mam żadnego punktu do którego mógłbym się przyczepić. Jedna z tych lektur, które wypada mieć na półce.
Interpretacja Makbeta i zagadnień około teatralnych w wykonaniu sir Pratchetta to istna, humorystyczna bomba, która jest dawką zalecaną na gorszy dzień. Praktycznie nie ma możliwości, aby humor nie uległ poprawie.
Król Verence dostaje kosę sztyletem i umiera, jak to mają w zwyczaju królowie w świecie Dysku. Staje się duchem nawiedzającym zamek, kiedy jego brat, książę...
2023-08-01
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak wiemy już z "Równoumagicznienia" ósmy syn zwykłego niemagicznego człowieka zostaje magiem. Co się dzieje, gdy mag spłodzi osiem dzieci? Rodzi się czarodziciel. Istota, która jest magią. Która kreuje magię. Która zmieni cały dotychczasowy świat magiczny.
Tylko co na to magowie, którzy już przyzwyczaili się do pewnej maniery i roli społecznej. Teraz dostaną moce, które potrafią zawrócić w głowie. Cena: uznać przybyłe dziecko za rektora placówki. Nikt, nie jest w stanie powstrzymać chłopaka. Coin rządzi. W towarzystwie laski, która wydaje się żyć... Zaczyna się zamęt i kłopoty.
A tam gdzie kłopoty, tam i Rincewind, który wpada z rynny pod parapet. Aby uznać czarodziciela za rektora należy go "ukoronować". Szkopuł w tym, że kapelusz, jaki ma być użyty do tej ceremonii, ma własne plany. Nowa przygoda, nowe postacie, takie jak Conena, barbarzyńska fryzjerka czy Nijel Niszczyciel, który nadal nosi wełniane majty. No i jest Bagaż, który ma sugestywne spojrzenie (nie pytajcie).
Pratchett ma unikalny styl, którego próżno szukać gdziekolwiek. Żarty są świetne, choć historia jest w sumie prosta, ale być może to stanowi o sile dzieł zmarłego autora. Dla mnie to świetna okazja, aby poprawić sobie humor, bo książki na trudniejsze dni są jak panaceum na ból głowy.
Kolejne spotkanie z nieudolnym czarodziejem, Rincewindem, który pokazuje jednak swoje duże serce i waleczność, nawet pomimo standardowej dawki kręcenia i prób ratowania swojego życia, po wpadce w bardzo poważne problemy, które tym razem wkraczają na wyższy poziom.
A zaczęło się od maga, który złamał zasady. Opuścił Niewidoczny Uniwersytet, ożenił się i spłodził dzieci. Jak...
2023-06-06
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego, dojrzewającego syna na czyjegoś pomocnika (bo w domu jest zbyt dużo gęb do wykarmienia). Kłopot w tym, że tytułowy Mort ma dwie lewe ręce i nie za bardzo się do czegoś nadaje. Ale po chwili pojawia się ON. Rzuca propozycję i tak niepozorny chłopak staje się czeladnikiem samego śmierci.
Ach, ŚMIERĆ to świetny typ, który wykonuje swoje zadania sumiennie, ale też ma czasami chęć na odpoczynek. Teraz trafia się ku temu okazja, bo przecież nowy nie odwali nic groźnego. Jest jeszcze Ysabel, przybrana córka śmierci oraz Albert, ni to lokaj, ni to gospoś, który zarządza przybytkiem pana otchłani. Szkopuł w tym, że Mort ma za mocny kręgosłup moralny i słabość do pewnej księżniczki, którą poznaje... poprzez pracę. Niewykonanie swoich obowiązków skutkuje paroma rzeczami, być może o globalnych skutkach...
Tak się prezentuje część fabuły czwartej odsłony cyklu Świat Dysku i ociera się on o czysty geniusz. Rozważania Śmierci na temat życia czy próby poznawania jego aspektów to czysta poezja i wytwór wyobraźni tak bogatej w szczegóły, że potrafi przytłoczyć detalami. Mort to też pokaz specyficznego, brytyjskiego humoru autora, choć tu żarty wydają się mieć bardziej uniwersalny przekaz. Niemniej jest ich sporo i uśmiech pojawia się na twarzy nader często.
Świetne charaktery, interesujące interakcje między nimi, humor i serducho, które czuć z kartek. To coś co jest znakiem rozpoznawczym Pratchetta. Wplatanie przemyśleń, (w tym przypadku nad śmiercią) to coś z czego będzie się składał każdy następny tom i trzeba przyznać, że jest barwnie. I unikatowo. Dajcie się porwać tej przygodzie. Istnieje szansa, że Was wessie na wiele tomów, bo to fantastyczna zabawa dla każdego. Dla nastolatka, jak i dorosłego. I każdy coś z tego wyciągnie dla siebie.
W "Równoumagicznieniu" czuć było, że Pratchett powoli, ale metodycznie rozbudowuje wykreowany świat i była to piekielnie dobra lektura, ale do klasyk gatunku jeszcze jej trochę brakło. Autor sięgnął po postać, która wydawał się humorystycznie najlepsza. Sam ŚMIERĆ. Ten. Powstało coś cudownego.
Świat Dysku. Mała wioska i rodzina, która chce wypchnąć chuderlawego,...
2023-12-18
Kilka ostatnich pozycji z sztandarowej serii pani Katarzyna cechowały się jakościowo trendem zwyżkowym. "Pokrzyk" niestety "postanowił się" wyłamać z tego schematu i oferuje nam mało ciekawy wątek kryminalny oraz sercowe perturbacje w trójkącie miłosnym Daniel-Weronika-Emilia.
Tak, ten na 100% zdecydowany jegomość z poprzedniego tomu, który padał na kolana przed Werą, tutaj ponownie odbija w sobie znaną stronę, przez co ta książka zachowuje się jak chorągiewka i wieje tam gdzie wiatr zadmie. Obdziera to postacie z wiarygodności rozwoju, jaki dokonał się na przełomie tych bez mała dziesięciu książek. Śmierdzi mi to też operą mydlaną/brazylijską telenowelą.
Pozycje Puzyńskiej do tej pory cechowały się też zacnym kawałkiem kryminalnym. Nope. To nie ten adres. Mało malownicza wiocha zabita deskami. Wnyki i tutejszy przeklęty dworek. W sprawę omyłkowo wikła się świeża pani Podgórska, zwłaszcza że szybko odkrywane są zwłoki. Kopp zostaje oskarżona o morderstwo i ucieka w teren, po drodze roztrząsając spore rany z przeszłości, przez co jej wątek wybija się tu z takiej sobie reszty. Daniel z kolei postanawia oczyścić jej imię i na dodatek angażuje się ponownie w romans. Emilia zaś miota się na prawo i lewo, zwłaszcza kiedy dochodzi do niej pewna ważna informacja, która zmienia wszystko.
A gdzie postacie drugoplanowe, które były obecne do tej pory w serii. Tak łatwo zostały zrzucone z planu, zastąpione przez iście unikatową rodzinkę w której każdy ma coś za uszami i której historia płynnie przekłada się na aktualne wydarzenia. I co to wszystko ma wspólnego z Klementyną? Jak się okazuje bardzo wiele. Tyle że wątek ten jest BARDZO przewidywalny i gdy następuje 'reveal' sprawcy to nie ma tu większych zaskoczeń. Pytanie zatem: skąd jednak pozytywna opinia o tej książce?
Standardowo czyta się to wszystko szybko i przyjemnie, a i kontakt z poprzednimi częściami zrobił swoje. Zwyczajnie zależało mi na postaciach, często zwyczajnie się wkurzając, że autorka pchnęła je w takim, a nie innym kierunku. Za to zakończenie jest istną bombą dla wielbicieli Lipowa. Mnie zabolało, bo pani Katarzyna gra tu z nami fragmentami historia w taki sposób, że dałem się nabrać, że dana osoba może coś zrobić, bo to nie pasuje wybitnie do jej profilu. A potem... trzęsienie Ziemi. I zgrzyt zębów.
Bo gdyby całość była jak finałowa sekwencja, tak ta książka byłaby najlepszą odsłoną serii. A tak jest jak mało lubiana potrawa, która ma świetny farsz, ale zanim się człowiek do niego dokopie, to trzeba się przekopać przez coś czego się zbytnio nie lubi. Zagrywka coś ala Mróz w serii z Chyłką, gdzie to co najciekawsze zazwyczaj dzieje się na końcu.
Tylko, że Puzyńską cenię sobie troszeczkę wyżej od pana Remigiusza i nie spodziewałem się tak taniego chwytu fabularnego. Lekki niesmak pozostał. Niemniej dla fanów serii must have. Być może wasze serduszka będą mocno krwawić, zupełnie jak moje...
Kilka ostatnich pozycji z sztandarowej serii pani Katarzyna cechowały się jakościowo trendem zwyżkowym. "Pokrzyk" niestety "postanowił się" wyłamać z tego schematu i oferuje nam mało ciekawy wątek kryminalny oraz sercowe perturbacje w trójkącie miłosnym Daniel-Weronika-Emilia.
Tak, ten na 100% zdecydowany jegomość z poprzedniego tomu, który padał na kolana przed Werą,...
2023-10-06
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka daje wiele okazji do tego, żeby sobie prychnąć, kiedy leży się w kącie, co daje możliwość do nieświadomego kopiowania zachowania pewnej postaci z opowieści przez moją narzeczoną... (która próbuje się domyślić, co to spowodowało [nie daj Boże, ona] i świdruje mnie wzrokiem, myśląc że te głupkowate uśmiechy czegoś dowodzą, po czym zauważa, że coś czytam i się uspokaja [swoją drogą można cisnąc z kogoś bekę, trzymając książkę i ludzie pomyślą podobnie. Fantastyczne, zwłaszcza, że chroni przed `śliwką` pod okiem] - z drugiej strony bez książki taki uśmiech to broń obosieczna, zwłaszcza kiedy pojawi się wskutek zdarzenia sytuacyjnego, kiedy pamięć zadziała wreszcie jak należy i przywoła coś ze swoich głębin, taki fragment zapamiętanej opowieści i ludzie Ci się przyglądają, analizując czy ma się wszystkie klepki na miejscu...).
Pratchett miał dar ironicznego rozkładania wszelakich aspektów ludzkiego życia, takich jak funkcjonowanie społeczeństwa, mechanizmy psychologii, polityki, religii czy kultury (tu wstaw inną dowolną materię) na czynniki pierwsze, często obrazując je w nieco karykaturalny, odwrócony sposób. Ale funkcjonuje to tak, że dorosły czytelnik łatwo potrafi wyłapać takie niuanse, odniesienia, rozważania czy szpileczki wbite tu i ówdzie, pod w gruncie rzeczy uniwersalną historią, łatwą do przyswojenia nawet przez nieco młodszych czytelników. Problem jest tylko taki, że jest to subiektywne (jak każda twórczość, która coś wyraża) i nie zawsze trafia do każdego odbiorcy.
Esk od maleńkości pisano coś wielkiego. Jest ósma córką ósmego syna i zostaje wybrana przez umierającego maga, na jego następcę. Szkopuł w tym, że mag nie ma wyboru i dokonuje pewnego precedensu, przekazując swoją laskę kobiecie. Bo w tym świecie nie ma magów-kobiet. Są tylko faceci i ich skostniałe tradycje. Mamy zatem młodą, dojrzewającą dziewczynkę i jej cudaczną, ale cudowną opiekunkę, Babcie konta magiczny patriarchat. Plus wspomnianą magiczną laskę, która pełni rolę kufra z poprzednich dwóch historii z tego świata. Laska ma wywalone na nierówności w ramach płci i wspomaga wybraną w swoich dążeniach. Na różne sposoby.
W tle cały zalew absurdu oraz podbudowa świata na potrzeby dalszych historii. Dlatego też Równoumagicznienie traktuję jako udany produkt rzemieślniczy, który służy czemuś. Tu temat równouprawnienia płci, w tle zmieniając pewne uprzedzenia, wynikające z tradycji. Kozy. Ankh-Morpork. Magia. Czarownice. Niewidoczny Uniwersytet. Bibliotekarz-orangutan. Nieco więcej na temat prawideł rządzących światem Dysku. I ta lekkość pióra, której można tylko pozazdrościć. To też idealne miejsce na rozpoczęcie przygody z całą serią. A będzie tylko lepiej.
Mój kłopot z trzecią w kolejności książką śp. mistrza fantasy, w dodatku obleczoną w specyficzny humor jest taki, że jej lekturę z czasów jeszcze gimnazjum, zapamiętałem nieco inaczej niż postrzegam ją już jako bardziej świadomy czytelnik. Może dlatego więcej rzeczy wydaje mi się tu bardziej przyziemne niż zapamiętałem.
Nadal jest to unikatowe doświadczenie, bo książka...
Interesujący koncept, niestety łatwy do przewidzenia, zwłaszcza jeżeli ma się za sobą kilka seansów z taki serialami jak Dexter czy Hannibal.
Już od początku towarzyszymy... potencjalnemu mordercy, który planuje zabójstwo na nadopiekuńczej matce, ale sprawy przybierają zaskakujący obrót. Znalezione zostało ciało, które jest "artystycznie" oprawione, co za urocza zwyrodnialca, który postanawia zrobić coś podobnego. Dziwną sytuację uzupełnia fakt, iż psycholog, który sprawuję opiekę nad mężczyzną doskonale wie, co tkwi w głowie pacjenta i wydaje się nim kierować.
Artur Kamiński, bo o nim mowa, jest bratem policjantki, która prowadzi śledztwo zagadkowego morderstwa, Agaty Stec. Brat stara się lawirować pomiędzy lojalnością w stosunku do siostry, a jednocześnie sam prowadzi sobie znaną tylko grę, która może kosztować kogoś życie. Agata i Artur to dwa przeciwstawne żywioły, które urozmaicają całą lekturę.
Akcja ma niezłe tempo, a Borlik bawi się tu z nami, mieszając wątki i podrzucając różne zmyłki, ale finalnie cała intryga jest do odgadnięcia w finale. Szkoda, bo do tego momentu historia naprawdę wciąga, a na końcu zostało tylko rozczarowanie. Z pewnością sięgnę po kolejną książkę i mam nadzieję, że akcja będzie mocniej nieprzewidywalna.
Interesujący koncept, niestety łatwy do przewidzenia, zwłaszcza jeżeli ma się za sobą kilka seansów z taki serialami jak Dexter czy Hannibal.
więcej Pokaż mimo toJuż od początku towarzyszymy... potencjalnemu mordercy, który planuje zabójstwo na nadopiekuńczej matce, ale sprawy przybierają zaskakujący obrót. Znalezione zostało ciało, które jest "artystycznie" oprawione, co za urocza...