-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-03
2024-04-03
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką. Swoje ostatnie lata życia zamierza bawić się na całego, do czego pomocy potrzebowała towarzyszki podróży Eleanory. Gdy Beck poznaje Norę, zamiast spodziewanej staruszki dostaje chodzącą seksbombę (czy kogoś to dziwi?). Poznają się, pragną siebie, zakochują się. W tle dzieją się różne tragedie, co by Nieplanowana miłość miała ponad trzysta stron. No i żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
No dobra - fabuła znana, a jeśli akceptowana, to co?
Wiecie, jak to bywa. Czasami czytelniczka pragnie prostej, niezobowiązującej historii, w którą uwierzy tylko na tyle, na ile będzie pragnęła wyobrazić sobie siebie wśród luksusu. I to jest właśnie ta książka. Idealni ludzie, idealne życie, idealne krajobrazy. Nikt mi nie wmówi, że ktoś taki jak Beck oraz Nora istnieją, bo świat tak nie funkcjonuje, ale hej! Chyba wszyscy wiedzą, że proste historie o miłości niczym z bajki wciąż się sprzedają i wszystko wskazuje na to, że nigdy nie przestaną. Może dlatego, że tak szybko mija przy nich czas? A może dlatego, że czytelnik aż śmieje się z tej naiwnej historii... ale mimo wszystko się śmieje?
Zdecydowany plus: powieść na jeden dzień
Przeczytałam Nieplanowaną miłość w chwilę. Jak tylko zaczęłam, tak natychmiast w nią weszłam, doskonale odnajdując się w tej opowieści. Przez tę powieść wręcz się płynie, ponieważ charakteryzuje się znikomą ilością opisów i przerażającą ilością dialogów. I super! Czy nie tego człowiek oczekiwał sięgając po tę właśnie kategorię literatury? Ależ oczywiście, że tak. Vi Keeland daje dokładnie to, co obiecuje, i to bez wątpienia plus. To powieść dla tych kobiet, które mało czytają, a jeśli już czytają, to potrzebują takich właśnie słodkich opowieści.
Nie będę szukała minusów, ponieważ są one dokładnie takie, jak możecie się spodziewać. Jednakże od czasu do czasu nawet podobne powieści dają przyjemność z miło spędzonego czasu. Z tyłu książki widnieje napis, że Nieplanowana miłość to powieść z kategorii Spicy (czyli bardziej pikantna niż Sweet, ale też nie na tyle gorąca co Hot) - i się zgadzam. Jest seks, ale nie na każdej stronie. Czy jest jakiś niezwykle rozbudzający ciekawość? No niekoniecznie. Ale w tle mamy drogie zegarki, auta i przepiękne posiadłości - czego chcieć więcej? Więc jeśli macie ochotę na trochę "luksusowej miłości" zachęcam.
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką....
2024-03-29
Iris i Laure to dwie przyjaciółki. Wspólnie z mężami wyjeżdżają wspólnie na wakacje, a nawet dzielą się kluczami do swoich domów, by tym samym mieć przyjemność urzędowania w Anglii oraz Francji. Do czasu. Kiedy Laure dowiaduje się o zdradzie swojego męża, Pierra, bez zastanowienia przyjeżdża do Iris oraz jej męża Gabriela i prosi o schronienie. Ci naturalnie się zgadzają. Mijają jednak dni i tygodnie, a Laure zaczyna czuć się w ich domu coraz bardziej jak u siebie. Nosi ubrania Iris, śledzi każdy jej ruch. Iris ma wrażenie, jakby w zdradzie Pierre kryło się coś więcej. Okazuje się, że nawet najlepsi przyjaciele mają wobec siebie tajemnice. I to tajemnice, za które można choćby zabić, byle by te nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Jest coś urzekającego w powieściach B.A. Paris i to na tyle, że gdy tylko widzę ogłoszenie, iż autorka thrillerów napisała kolejną powieść, wprost nie mogę się doczekać, by się za nią wziąć. Zaczęło się od Za zamkniętymi drzwiami i choć później niektóre jej powieści podobały mi się bardziej, a inne mniej, bez wątpienia thrillery jej autorstwa mają w sobie coś niepokojącego. Przyjaciółce udało się utrzymać klimat niewyjaśnionych tajemnic, który sprawił, że nie mogłam oderwać się od książki ciekawa, ile sekretów kryje się wśród przyjaciół... mimo że zakończenie nieznacznie mnie rozczarowało. Nie zrozumcie mnie źle. Nie spodziewałam się tak daleko ukrytej prawdy (co daję na plus) a mimo to brakowało mi pociągnięcia głębiej niektórych wątków, jak chociażby więcej szczegółów z życia Iris i Laure.
Z drugiej jednak strony to 360 stron, w których już od początku pojawia się atmosfera niepokoju. Niewątpliwie ważnym tutaj faktorem jest fakt, że autorka tworzy bardzo normalne, wiarygodne postacie, które bynajmniej nie żyją tylko i wyłącznie tajemnicą. Wśród całości ukryte jest ich zwyczajne życie, które jest jak najbardziej przekonujące. Poza tym otrzymujemy thriller, w który jesteśmy w jakimś stopniu uwierzyć. Przyjaciółka w sposób niemal perfekcyjny raz po raz rozładowuje obmyślone sekrety i zdrady, dając nam - czytelnikom - szansę na zgadywaniu, o co tak naprawdę chodzi. (Z mojej strony mogę powiedzieć, że nie zgadłam).
Wprawdzie to nie jest tak dobra powieść jak Za zamkniętymi drzwiami, Na skraju załamania bądź Terapeutka, ale powinna się spodobać absolutnie wszystkim. Powiedziałabym, że jest to lekkie czytadło, tyle że problem polega na tym, że zdecydowanie się od niej nie odciągnięcie. Bardzo dobra lektura, którą przeczytacie w jeden wieczór (tak jak ja). Polecam!
Iris i Laure to dwie przyjaciółki. Wspólnie z mężami wyjeżdżają wspólnie na wakacje, a nawet dzielą się kluczami do swoich domów, by tym samym mieć przyjemność urzędowania w Anglii oraz Francji. Do czasu. Kiedy Laure dowiaduje się o zdradzie swojego męża, Pierra, bez zastanowienia przyjeżdża do Iris oraz jej męża Gabriela i prosi o schronienie. Ci naturalnie się zgadzają....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-18
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można polubić, i klimat oczywistości wypełniony żartobliwymi uwagami.
Zatem porozmawiajmy o tym, w jakim stopniu Desire or Defense to rozgrzewający serce romans a w jakim stopniu zabawna komedia. Co do romansu - mamy dwójkę zagubionych trzydziestolatków, którzy otrzymali po dupie od życia. Obydwoje nie mają rodziców, a potrzeba miłości jest tym, czego pragną najbardziej od życia. Aż trudno uwierzyć, żeby dwójka ludzi z rozbitych rodzin w ten właśnie sposób się ze sobą złączyła, ale w sumie czemu nie? Jeżeli przymknie się oczy i da się wkręcić w romans przystojnego osiłka oraz filigranowej blondynki (bez większych oczekiwań), można miło się zaskoczyć, jak przyjemna jest ta powieść.
Co do komedii, Desire or Defense przyrównałabym do komedii romantycznych z USA sprzed piętnastu lat. Uwagi bohaterów wobec siebie były raczej na wyrost. Sposób rozmowy zdecydowanie przesadzony (nigdy nie uwierzę, że ktoś rozmawia ze sobą w tak niegrzecznym stylu - zwłaszcza na początku znajomości), ale jeżeli nie ma się dużych wymagań, można się miło zrelaksować. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które zapełnią czas podczas podróży pociągiem. Dla mnie to była właśnie taka książka.
Kiedyś czytałam serię komedii romantycznych z hokejem w tle: Off-Campus. Miałam nadzieję, że dzięki Desire or Defense powrócę do tego właśnie klimatu, ale niestety się to nie udało. Układ, Błąd, Podbój, Cel rządzą w moim zestawieniu, ale nie zmienia to faktu, że również i Desire or Defense można dać szansę. Jeśli lubicie proste, niezobowiązujące romanse, to jeden z nich!
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Możemy je nazywać "białymi niewolnicami" pierwszej połowy XX wieku. Wiejskie dziewczęta zaczynały służbę w wieku piętnastu lat niejednokrotnie zostawały w domu swoich panów do końca, gdyż jeśli im się poszczęściło, zostawały pogrzebane w grobowcach rodzinnych. Były na nogach od świtu do nocy. Sprzątały, zmywały, prały, gotowały, cerowały, szyły. Przytulały, kochały, ratowały. Bez nich zniknąłby niejeden dom, załamało niejedno życie. To te kobiety, które próbowały przekroczyć klasowe podziały, ciężką pracą zmieniając oblicza nie tylko swojego przeznaczenia, ale także oblicza całej Polski.
Joanna Kuciel-Frydryszak napisała książkę, którą trzeba czytać powoli. To wnikliwe reportaże spisane na podstawie opowieści przenoszonych wspomnieniami, ale także jak najbardziej zachowanymi kronikami bądź ogłoszeniami w prasie: "Służąca poszukuje pracy do wszystkiego, mogę być do pomocy pani lub samodzielną. Mam długoletnie świadectwa i bardzo dobre rekomendacje. co do wychodni to mnie na tem nie zależy, bo nie mam nikogo znajomego, ani rodziny w Warszawie, tylko do domów chrześcijaśnich mogę pójść. Piękna"** Stąd też bardzo trudno opisać to wszystko, co zostało spisane. Lepiej polecić, by samodzielnie zapoznać się z historią, która mogła spotkać każdą z nas.
Smutna to książka. Przejmująca. Dająca wiele do myślenia na temat tego, co miało miejsce 100 lat temu. Skłaniająca do refleksji co do tego, co ma miejsce dziś. Ostatecznie czyż i nie dziś mamy panie sprzątające w biurowcach (nierzadko też we własnych domach), a świadomość ich obecności sprawia, że zapomnimy wstawić kubka do zmywarki bądź nie opróżnimy sami ekspresu do kawy. Przecież to czyjaś praca... prawda?
Możemy je nazywać "białymi niewolnicami" pierwszej połowy XX wieku. Wiejskie dziewczęta zaczynały służbę w wieku piętnastu lat niejednokrotnie zostawały w domu swoich panów do końca, gdyż jeśli im się poszczęściło, zostawały pogrzebane w grobowcach rodzinnych. Były na nogach od świtu do nocy. Sprzątały, zmywały, prały, gotowały, cerowały, szyły. Przytulały, kochały,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-21
Powiem tak - dobra, ale już nie tak dobra i zaskakująca jak inne poradniki z tej serii. Co nie zmienia faktu, że polecam się w nią zaopatrzeć, ponieważ tutaj również pozaznaczałam kilka istotnych informacji.
Powiem tak - dobra, ale już nie tak dobra i zaskakująca jak inne poradniki z tej serii. Co nie zmienia faktu, że polecam się w nią zaopatrzeć, ponieważ tutaj również pozaznaczałam kilka istotnych informacji.
Pokaż mimo to2024-02-10
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Pokaż mimo to2024-01-27
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że obojętna jest na zdania innych ludzi. Problem polega na tym, że jej pasją jest majsterkowanie w warsztacie samochodowym, a to - z racji jej płci - nie jest mile widziane. Życie w początku XX wieku generalnie nie jest proste, a już zwłaszcza dla pokojówki Davenportów, Amy-Rose, której marzeniem jest otwarcie własnego salonu fryzjerskiego. A na dokładkę zakochana jest w przystojnym Johnie Davenporta. Rzecz w tym, że najlepsza przyjaciółka Olivii, Ruby, również ma go na oku.
Cztery kobiety. Cztery różne historie. Cztery pasje, które kierują kobietami, by zmieniały nie tylko swoje życie, ale także świat. Davenportowie to opowieść o odwadze, miłości i wielu nieprzewidywalnych sytuacji, które niejednokrotnie sprawią, że czytelniczka (bo raczej wątpię, by taką powieść czytał jakiś czytelnik, ale nie wiem, nie wiem) się uśmiechnie. Bardzo trafnym porównaniem jest przyrównanie Davenportów do znanej już na cały świat serii Bridgertonów, więc jeżeli polubiłyście Bridgertonów, to polubicie też i Davenportów.
Dużym plusem bez wątpienia jest romans historyczny, który opowiada o grupie młodych ludzi zmagających się z rasizmem, oczekiwaniami rodzinnymi i stereotypami płci. To ogromny plus, który sprawia, że Davenportowie wyróżniają się na tle innych książek (o ile oczywiście kwestia rasy jest dla czytelnika niezbędna). To fikcyjna opowieść w jak najbardziej prawdziwych czasach. Zmiany społeczne następowały powoli, a Krystal Marquis obrazuje to w sposób subtelny i prosty.
No właśnie - lekki styl tej powieści sprawia, że przez tę książkę jest płynie już od pierwszej strony do ostatniej. Nie będę was okłamywać - to nie jest wyszukana językowo książka. Jeżeli spojrzymy na nią jak na coś, co pozwoli nam oderwać się od swoich codziennych trosk, Davenportowie mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. To prosta, przyjemna lektura raczej dla młodzieży, aczkolwiek z powodzeniem mogą ją przeczytać także starsze czytelniczki. Sympatia do bohaterów gwarantowana.
Podsumowując, uważam że Davenportowie mają szansę się spodobać. Jeżeli zatem lubicie romanse kostiumowe, a jedną z historii, które przywołują uśmiech na waszych twarzach są Bridgertonowie, nowość od wydawnictwa Jaguar to wasze Must Have. To takie mocne 7/10! Polecam!
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-16
Chłopki to opowieść o naszych babkach i prababkach. To historia o dziewczynach, które harując od świtu do nocy, marzą o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlą się o posag, byle "nie wyjść za dziada" i nie zostać wydaną za morgi. Często analfabetki, bo "babom szkoły nie potrzeba". To historia o połowie naszego społeczeństwa. To historia o nas.
Niesamowite! Naprawdę niesamowite! To jak Chłopki na mnie zadziałały jest jedyne w swoim rodzaju. Jak głęboko w moje emocje przedostała się Joanna Kuciel-Frydryszak, gdy opowiadała o zwyczajnym, codziennym życiu tych, które urodziły się przed stu laty. Czy ktokolwiek wcześniej aż tak wnikliwie wszedł w życie naszych babek i prababek? Czy ktokolwiek wcześniej dał im aż tyle przestrzeni do zabrania głosu.
Chłopki są dla mnie też swego rodzaju terapią. Cała moja rodzina pochodzi ze wsi. Moje obie babcie pochodziły z biednych rodzin, których życie kręciło się na byciu żoną, matką i gospodynią. Które każdy dzień spędzały na polu i w kuchni. Których nie rozumiałam, ponieważ pochodziłam z innego już świata. Ta książka umożliwiła mi akceptację tego, co było. Moje obie babcie już nie żyją, a ja dopiero teraz - za pomocą książki - mogłam pojąć sens niektórych ich słów. Ta książka powinna być lekturą obowiązkową, ponieważ nie zrozumiemy współczesnej Polski, społecznych napięć i historii własnej rodziny, jeśli nie zrozumiemy tego, o czym traktowała Joanna Kuciel-Frydryszak w Chłopkach.
Wiem, że dużo piszę ogólnie i mało o samej treści, ale wierzcie mi - normalnego życia nie da się opisać. W Chłopkach znajdziemy 16 rozdziałów, a każde z nich przedstawia kilka rodzin. Wszystkie jednak przedstawiają sceny z życia, które wszyscy kojarzymy, mimo że nie znamy. Dlatego też warto przenieść się w czasie i doświadczyć życia, które kiedyś było czyjąś trudną codziennością. I mimo że możemy się pożalić na straszną niedolę ówczesnych kobiet, ja bym bardziej skierowała swe myśli w tę drugą stronę - docenić. Docenić ten hart ducha Polek.
Chłopki to opowieść o naszych babkach i prababkach. To historia o dziewczynach, które harując od świtu do nocy, marzą o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlą się o posag, byle "nie wyjść za dziada" i nie zostać wydaną za morgi. Często analfabetki, bo "babom szkoły nie potrzeba". To historia o połowie naszego społeczeństwa. To historia o nas.
Niesamowite!...
2023-12-30
Przeczytałam, ponieważ koleżanka polecała.
Takie tam 200 stron tego, co w sumie jest oczywiste, ale widać, musi zostać spisane w formie poradnika, żeby wreszcie do kobiet dotarło, że muszą pokochać siebie. Pod tym względem szanuję tę książkę, ponieważ nie daje jakiś chorych trików ani gierek, lecz po prostu wciąż i wciąż przypomina, że "jeżeli kobieta nie będzie siebie szanowała, nikt inny jej nie uszanuje". Oprócz tego jest sporo o mężczyznach i o tym, dlaczego dzwonią w czwartek, mimo że mogliby zadzwonić we wtorek (spoiler: bo oni też mają dziwne gry). Można przeczytać, nie trzeba. Na pewno warto, jeśli ma się potem z kim o tym podyskutować.
Przeczytałam, ponieważ koleżanka polecała.
Takie tam 200 stron tego, co w sumie jest oczywiste, ale widać, musi zostać spisane w formie poradnika, żeby wreszcie do kobiet dotarło, że muszą pokochać siebie. Pod tym względem szanuję tę książkę, ponieważ nie daje jakiś chorych trików ani gierek, lecz po prostu wciąż i wciąż przypomina, że "jeżeli kobieta nie będzie siebie...
2023-12-08
W sumie nawet zabawna, a już zdecydowanie nietuzinkowa. Bardzo trudno mi ją sklasyfikować. Ale dam szansę następnej części.
Wreszcie za mną pierwsza książka Chmielewskiej <3
W sumie nawet zabawna, a już zdecydowanie nietuzinkowa. Bardzo trudno mi ją sklasyfikować. Ale dam szansę następnej części.
Wreszcie za mną pierwsza książka Chmielewskiej <3
2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-17
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie historii sprawiły, że "Jej wysokość kurtyzana" jest powieścią jedną na milion, ponieważ jak jedna na milion została napisana z ogromnym szacunkiem do świata, jak i czytelników.
Problemem są jednak bohaterowie. Raczej nie spodziewajcie się, że ich poznacie, a tym bardziej że się z nimi zaprzyjaźnicie. Przez to, że autorka więcej uwagi poświęciła światu, postaciom z krwi i kości jest bliżej do aktorów występujących na scenie. To trochę przykre, ponieważ nawet główna bohaterka na tym obrywa. Jeszcze na początku miała jakiś charakter, później jednak wszystkie niuanse, dzięki którym ktoś się nią zainteresował, dzięki czemu zdobyła fortunę, zostały opisane jako efekt uboczny ciągnięcia fabuły do przodu. Szkoda. Nie ukrywam, że czytam powieści również przez wzgląd na relacje między bohaterami, a tutaj tego mi zabrakło. Dlaczego tak bardzo mężczyźni pożądali Teresę/Blankę? Pozostaje mi wierzyć, że miała coś w sobie, a nie co posiada ta powieść.
Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobra powieść, która łączy pokolenia. Spodoba się zarówno nastolatkom, jak i znacznie dojrzalszym kobietom, które co nieco wiedzą o świecie. Pomimo dobrej oceny sądzę, że już do niej nie powrócę, ponieważ przy "Podróż do miasta świateł" ta powieść blednie.
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie...
2023-04-27
1999 rok. Dziewiętnastoletnia Maisie opuszcza dom rodzinny w Wielkiej Brytanii, żeby wędrować szlakiem West Coast Trail w Kanadzie. Wkrótce przyłącza się do spotkanego po drodze rodzeństwa, Sery i Ricka. Od razu się zaprzyjaźniają. Niestety, nie na długo… Wymarzona wędrówka w wesołym towarzystwie, wśród malowniczych krajobrazów, zmienia się w koszmar, kiedy pewnej nocy ktoś zostaje zamordowany. I choć nie ma ciała, zeznania świadka doprowadzają do uwięzienia – być może niewinnej osoby…
2019 rok. Dwadzieścia lat później kobieta o imieniu Laura wpada w panikę, gdy dowiaduje się, że w pobliżu kanadyjskiego szlaku turystycznego znaleziono ludzkie szczątki, a media zaczynają powoli wyjawiać szczegóły. Laura, dziś szczęśliwa żona i matka, ma na sumieniu śmierć człowieka i od lat ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Wygląda jednak na to, że sekret, którego strzegła przez niemal ćwierć wieku, wkrótce wyjdzie na jaw. Ktoś jest zdeterminowany, by Laura zapłaciła za to, co się stało: obserwuje jej dom i wprowadza chaos w jej życie. Jak daleko posunie się Laura, aby chronić swoje starannie pielęgnowane życie rodzinne? I co tak naprawdę wydarzyło się ponad dwie dekady temu w Kanadzie?
Morderstwo na szlaku to kolejny thriller spod pióra Jenny Blackhurst, który mam na swojej półce. Jak większość jej powieści, tak i ten tytuł rozgrywa się powoli. Powiedziałabym, że aż zbyt powoli. Początkowo aż trudno się połapać, kto jest kim. Ale kiedy już akcja mknie do przodu, postacie wreszcie ujawniają kolejne tajemnice, czytelnik zaciera ręce.
Autorka bardzo powoli kreśli opowieść, tworzy intrygę i bawi się cierpliwością czytelników. Jednakże jest to cierpliwość, która potem się opłaci, ponieważ już w połowie wiadomo mniej więcej, o co chodzi, by pod koniec poczuć się oszukanym - ale w tym pozytywnym znaczeniu. Oj, Jenny Blackhurst doskonale opanowała zabawę w kotka i myszkę z czytelnikiem, dzięki czemu Morderstwo na szlaku to wspaniała zabawa.
Nie powiem, żeby to był najlepszy thriller, jaki przeczytałam, ponieważ zdecydowanie nie był. Ale tak jak pozostałe tytuły z serii Kreatorki Mocnych Wrażeń, ma coś w sobie. Coś na tyle dobrego, że aż chce się czytać więcej i więcej. Morderstwo na szlaku to książka na raz, ale na ten dobry raz, który później chce się polecić następnej osobie. A to już sukces, prawda?
1999 rok. Dziewiętnastoletnia Maisie opuszcza dom rodzinny w Wielkiej Brytanii, żeby wędrować szlakiem West Coast Trail w Kanadzie. Wkrótce przyłącza się do spotkanego po drodze rodzeństwa, Sery i Ricka. Od razu się zaprzyjaźniają. Niestety, nie na długo… Wymarzona wędrówka w wesołym towarzystwie, wśród malowniczych krajobrazów, zmienia się w koszmar, kiedy pewnej nocy ktoś...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-26
Bardzo trudno zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku, gdyż doprawdy wymyka się ze wszystkich możliwych wzorców. Jest doprawdy wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji niezwykle zabawna i pouczająca. Już w połowie historii czytelnik nie ma bladego pojęcia, w którą stronę ta opowieść zmierza, a już zwłaszcza trudno mu się pogodzić z tym, że powieść się zakończyła.
Bez wątpienia to cudowna lektura. Cudownie się bawiłam!
Bardzo trudno zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku, gdyż doprawdy wymyka się ze wszystkich możliwych wzorców. Jest doprawdy wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji niezwykle zabawna i pouczająca. Już w połowie historii czytelnik nie ma bladego pojęcia, w którą stronę ta opowieść zmierza, a już zwłaszcza trudno mu się pogodzić z tym, że powieść się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc już o moim ulubieńcu - George Knightly.
Pozornie może się wydawać, że Emma nie ma w sobie nic ciekawego. Oto młoda, uprzywilejowana (nie dość, że tata kocha ją całym sercem, to jeszcze przekazuje jej ogromny majątek) dziewczyna bawi się w swatkę. Już wtedy wiadomo było, że to bardzo niebezpieczna gra, tyle że... w XVIII wieku było to jeszcze o tyle trudniejsze, gdyż uzależnione od klasy społecznej. Myk polega na tym, że Emma naprawdę chciała dobrze. Była romantyczką przekonana o swoich niezwykłych umiejętnościach, a to sprawia, że jej późniejsza przemiana decyduje o tym, że zarówno jej współczujemy, jak i doceniamy jej starania.
Jednakże dla mnie bez wątpienia numerem jeden w całej tej książce jest George Knightly. Wiecie, to taka wersja Mr. Darcy'ego, tyle że w porównaniu do Darcy'ego Knightly jest przyjacielem rodziny. Jego zrównoważona postawa, inteligencja oraz dowcip nierzadko mnie rozczulały. To mężczyzna, którego warto poznać - chociażby przez to, że stawia dobro drugiego człowieka ponad swoje własne. Jego relacja z Emmą jest naprawdę wyjątkowa i wierzę, że od samego początku poczujecie przyjaźń między tą dwójką. Miło jest spotykać takich ludzi, chociażby w książkach.
Ech, miło od czasu do czasu wskoczyć w wiktoriańską epokę wypełnioną balami, herbatkami i wiejskim życiem. Jest w tym coś przyjemnego. Jest w tym coś, do czego chce się wracać. Emma ma w sobie wiele z tego, co tak bardzo kochamy w Jane Austen, toteż polecam z całego serca! Zwłaszcza, że teraz dzięki wydawnictwu MG mamy wszystkie książki Jane Austen w przepięknej szacie graficznej!
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
Przeczytałam tylko ze względu na to, że moja przyjaciółka z dzieciństwa stała się wielką fanką tej trylogii. Tylko dla niej spędziłam 10h czytania o niczym. Autentycznie.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o niczym. Widać, że pisana bez większego zastanowienia a tym bardziej bez respektowania czyjegoś czasu. Serio! Bohaterowie nie robią autentycznie nic. Związki przyczynowo-skutkowe nie istnieją, a główny zły (to jest tata głównego bohatera) jest tak źle zarysowaną postacią, że równie dobrze mógłby być smokiem, a miałby tyle samo wspólnego z rzeczywistością (mam uwierzyć, by nadziany prawnik aż tak się interesował naszą Rose? Proszę was).
Myślałam, że więcej będzie o Lily, czyli o siostrze głównej bohaterki, ale nie. Tytuł jest po prostu chwytliwy i nie ma pokrycia z treścią książki.
O zakończeniu dowiem się od Oli i tyle mi wystarczy. Lubię guilty pleasure, ale to nawet pleasure nie było.
Przeczytałam tylko ze względu na to, że moja przyjaciółka z dzieciństwa stała się wielką fanką tej trylogii. Tylko dla niej spędziłam 10h czytania o niczym. Autentycznie.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o niczym. Widać, że pisana bez większego zastanowienia a tym bardziej bez respektowania czyjegoś czasu. Serio! Bohaterowie nie robią autentycznie nic....
2018-07-04
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich wysłuchiwała, lecz także gromadziła w swojej świadomości wszelkie ciekawostki i niuanse, by w końcu zebrać się w sobie i rozpocząć pracę nad powieścią. Nie byle jaką powieścią, bowiem tylko po wysłuchaniu szczątków fabuły Przeminęło z wiatrem, ówczesny amerykański wydawca Mitchell ogłosił tę historię bestsellerem i niemal natychmiast sprzedał prawa do ekranizacji. Pytanie brzmi - dlaczego?
Po pierwsze Przeminęło z wiatrem to pierwsza powieść, która przedstawiała wydarzenia z wojny secesyjnej z punktu widzenia osób przegranych. I ten właśnie element sprawił, że historia Scarlett O'Hary stała się aż tak innowacyjna i wyjątkowa. Mitchell dodała do niej wszystko to, czego czytelnik oczekuje od lektury - przemianę głównej bohaterki, trudny romans, nieprzewidywalne wydarzenia, akcja mrożąca krew w żyłach, trochę śmiechu i dużo łez; a to wszystko osadziła w realiach prawdziwych wydarzeń, nierzadko powołując się na historyczne postacie i fakty. Zajęło jej to dziesięć długich lat, podczas których często pisała od tyłu (pierwszą stronę zostawiła na sam koniec, tłumacząc, że był to dla niej najcięższy kawałek chleba). Opłaciło się.
Przeminęło z wiatrem od razu zyskało status światowego bestsellera, a to wszystko za sprawą bardzo dobrze przemyślanej fabuły, wartkiej akcji oraz dobrze wykreowanych bohaterach - zarówno tych pierwszo-, jak również drugoplanowych. Historia nie należy do prostych opowieści na dobranoc - jest zajmująca, pełna życiowych mądrości oraz prawdopodobieństwa wydarzeń. Mitchell wyszła daleko poza ramy czasowe, tworząc uniwersalną opowieść o człowieczeństwie i chęci przetrwania niezależnie od czasu, w którym żyjemy. Dlatego też podczas lektury wydarzenia zaskakują swoją szczerością, a dane wydarzenie potrafi zaatakować z podwójną siłą, jeżeli tylko znajdziemy odniesienie do współczesności. A oto - wierzcie mi - nietrudno.
Ponieważ bohaterowie z Przeminęło z wiatrem to ludzie z krwi i kości - postaci, których nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować na dobrych i złych. Są zagubieni, samolubni i nierzadko pozbawieni wszelkiej nadziei, a ich losy przypominają huśtawkę - raz jest się u góry, innym razem w dole. Na przestrzeni kartek każda ważna postać przechodzi metamorfozę, zapewne dlatego tak dobrze można się w tej powieści odnaleźć.
W tym temacie można się wiele napisać, ponieważ Przeminęło z wiatrem jest zarówno debiutem Mitchell, jak i jej ostatnią powieścią (autorka w wieku czterdziestu ośmiu lat została potrącona; z drugiej jednak strony przez późniejsze problemy z prawami autorskimi można wątpić, czy rozważała rozwój powieściopisarki). Zachwyca zatem fakt, jak błyskotliwy i dobrze napisany debiut przygotowała dla swoich czytelników. Widać ogromną wiedzę, dbałość o zachowanie realiów oraz ten dar lekkości w pisaniu, z jakim rodzą się wyjątkowe osobistości. Napisanie ponad tysiąca stron trzymających w nieustannym zaciekawieniu to już nie lada sztuka, a Margaret Mitchell poszła jeszcze o krok dalej - pragnie się kolejnych tysiąca stron.
Dlatego tym bardziej się cieszę, że podobne doskonałe powieści mają piękne okładki. Jak spoglądam na dawne wydania wypełnia mnie smutek, że tak doskonała historia otrzymywała tak niepasujące do całości okładki (ja wiem, że taka była moda/czasy). Teraz jednak Przeminęło z wiatrem otrzymało okładkę idealną - coś tak prostego, pięknego a przy tym pasującego do całości. Zakochałam się w tej okładce od pierwszego wejrzenia i wiedziałam, że tę oto powieść muszę mieć! Albatros zadbał o wszystko - w tym o to, że ta powieść wcale nie jest taka ciężka (przypominam - ponad tysiąca stron) i można ją spokojnie czytać.
Pozostaje mi jedynie zakończyć recenzję słowami, że Przeminęło z wiatrem jest jedną z najlepszych książek na rynku wydawniczym, którą po prostu należy znać. To już klasyka - i to taka, do której aż chce się powracać. Kłaniam się nisko autorce i zachęcam do przeczytania. Bo warto, naprawdę WARTO!
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-04
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka aparycję. Wspólna praca umożliwiała im swobodne rozmowy, a wspólni znajomi tworzyli realną przestrzeń do spotkań. Czyli można napisać coś normalnego? Najwidoczniej można.
Oczywiście, żeby nie było zbyt słodko i lekko, autorka postanowiła wprowadzić do fabuły trudniejsze wątki. Zarówno Weronika, jak i Adam mają swoje problemy. Ona mieszka z despotycznym ojcem i współuzależnioną od niego matką; Adam cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna. Ich relacja pozwala im obydwojgu zapomnieć o problemach oraz dać impuls do zmiany życia. Wypadało to naprawdę dobrze, zwłaszcza że miłość nie zawsze jest odpowiedzią na wszystkie problemy, a przynajmniej nie od razu.
Sądzę, że głównym problem This summer jest ilość stron. 300 stron pozwala co najwyżej liznąć dany wątek, przez co rozwiązanie trudnego problemu wygląda, jakby ktoś pstryknął palcem i powiedział: "okej, czyli od teraz żyję tak". Żałuję, że powieść po prostu nie jest ciut dłuższa, dzięki czemu całość wypadałaby o wiele bardziej realistycznie - bo i też wygląda na to, że autorka pragnęła właśnie, by całość wybrzmiała jak najbardziej prawdziwie. Tutaj tego zabrakło.
Czasami z książkami jest tak jak z filmami - i tu, i tu oczekujesz przede wszystkim połowicznego wyłączenia mózgu i mile spędzonego czasu. This summer proponuje właśnie taką lekką, niezobowiązującą lekturę. Uznajmy, że to taka powieść na raz i to w sam raz na lato. Jak dla mnie to takie 6/10.
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-29
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała. Czasami było nierówno - zwłaszcza, że historia prowadzona jest dwutorowo: przeszłość i teraźniejszość - ale mimo wszystko czyta się to przyjemnie. Mimo że sama intryga jest dość prosta, a wprawiony czytelnik thrillerów szybko połączy fakty, to wciąż powieść niesie w sobie przesłanie.
Wyspa zaginionych dziewcząt to powieść o kobietach dla kobiet. Historia Gemmy, Robin oraz Mercedes. Te kobiety musiały bardzo dużo zapłacić za swoją naiwność, za swoją uległość. Każdy wiek rządzi się swoimi prawami, każdy człowiek ma za sobą jakieś ukryte intencje, ale mimo wszystko są wciąż morale, na które nie powinno przymykać się oczu. Z tej książki wypływa jeden, ale jakże ważny morał: dzieci są do kochania i nigdy nie powinny być zaginione.
Na LubimyCzytac przeczytałam, że tę książkę można potraktować jako przestrogę i jest w tym sporo racji. Gdy się ją czyta, gdy się ją porównuje z prawdziwym światem, fikcja literacka bardzo szybko zanika na rzecz rzeczywistości. Stąd też mimo że Wyspa zaginionych dziewcząt nie jest powieścią idealną, może okazać się powieścią w sam raz na lekturę w ogródku bądź nad morzem! Że się tak wyrażę - w sam raz na raz!
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała....
więcej mniej Pokaż mimo to
Łola Boga! Co TO w ogóle było? Nie wiem, jakim cudem dosłuchałam do końca tego audiobooka. Najwidoczniej chciałam się przekonać, czy bohaterowie wreszcie zmienią swoje postępowanie. Nie, nie zmienili.
Fabuła jest naciągana jak drut kolczasty, ale nawet to można by było ograć, gdyby ktoś miał wśród tych wszystkich bohaterów ziarenko mózgu. Nawet jeśli Destiny cudem dostała tę pracę, to natychmiast powinna ją utracić. Takiego braku poszanowania pracodawcy i własnych obowiązków nigdy nie widziałam. Rozmowy między Destiny a Oscarem próbują być zabawne, ale tak naprawdę to są dla siebie po prostu... ech... Mniej przekleństw mówią budowlańcy. No a co do romansu hate-love, to "hate" było, ale "love" to jakieś nieporozumienie.
Łola Boga! Co TO w ogóle było? Nie wiem, jakim cudem dosłuchałam do końca tego audiobooka. Najwidoczniej chciałam się przekonać, czy bohaterowie wreszcie zmienią swoje postępowanie. Nie, nie zmienili.
więcej Pokaż mimo toFabuła jest naciągana jak drut kolczasty, ale nawet to można by było ograć, gdyby ktoś miał wśród tych wszystkich bohaterów ziarenko mózgu. Nawet jeśli Destiny cudem dostała...