-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-22
2024-04-16
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Książka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Książka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!
2024-04-03
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką. Swoje ostatnie lata życia zamierza bawić się na całego, do czego pomocy potrzebowała towarzyszki podróży Eleanory. Gdy Beck poznaje Norę, zamiast spodziewanej staruszki dostaje chodzącą seksbombę (czy kogoś to dziwi?). Poznają się, pragną siebie, zakochują się. W tle dzieją się różne tragedie, co by Nieplanowana miłość miała ponad trzysta stron. No i żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
No dobra - fabuła znana, a jeśli akceptowana, to co?
Wiecie, jak to bywa. Czasami czytelniczka pragnie prostej, niezobowiązującej historii, w którą uwierzy tylko na tyle, na ile będzie pragnęła wyobrazić sobie siebie wśród luksusu. I to jest właśnie ta książka. Idealni ludzie, idealne życie, idealne krajobrazy. Nikt mi nie wmówi, że ktoś taki jak Beck oraz Nora istnieją, bo świat tak nie funkcjonuje, ale hej! Chyba wszyscy wiedzą, że proste historie o miłości niczym z bajki wciąż się sprzedają i wszystko wskazuje na to, że nigdy nie przestaną. Może dlatego, że tak szybko mija przy nich czas? A może dlatego, że czytelnik aż śmieje się z tej naiwnej historii... ale mimo wszystko się śmieje?
Zdecydowany plus: powieść na jeden dzień
Przeczytałam Nieplanowaną miłość w chwilę. Jak tylko zaczęłam, tak natychmiast w nią weszłam, doskonale odnajdując się w tej opowieści. Przez tę powieść wręcz się płynie, ponieważ charakteryzuje się znikomą ilością opisów i przerażającą ilością dialogów. I super! Czy nie tego człowiek oczekiwał sięgając po tę właśnie kategorię literatury? Ależ oczywiście, że tak. Vi Keeland daje dokładnie to, co obiecuje, i to bez wątpienia plus. To powieść dla tych kobiet, które mało czytają, a jeśli już czytają, to potrzebują takich właśnie słodkich opowieści.
Nie będę szukała minusów, ponieważ są one dokładnie takie, jak możecie się spodziewać. Jednakże od czasu do czasu nawet podobne powieści dają przyjemność z miło spędzonego czasu. Z tyłu książki widnieje napis, że Nieplanowana miłość to powieść z kategorii Spicy (czyli bardziej pikantna niż Sweet, ale też nie na tyle gorąca co Hot) - i się zgadzam. Jest seks, ale nie na każdej stronie. Czy jest jakiś niezwykle rozbudzający ciekawość? No niekoniecznie. Ale w tle mamy drogie zegarki, auta i przepiękne posiadłości - czego chcieć więcej? Więc jeśli macie ochotę na trochę "luksusowej miłości" zachęcam.
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką....
2024-03-29
Iris i Laure to dwie przyjaciółki. Wspólnie z mężami wyjeżdżają wspólnie na wakacje, a nawet dzielą się kluczami do swoich domów, by tym samym mieć przyjemność urzędowania w Anglii oraz Francji. Do czasu. Kiedy Laure dowiaduje się o zdradzie swojego męża, Pierra, bez zastanowienia przyjeżdża do Iris oraz jej męża Gabriela i prosi o schronienie. Ci naturalnie się zgadzają. Mijają jednak dni i tygodnie, a Laure zaczyna czuć się w ich domu coraz bardziej jak u siebie. Nosi ubrania Iris, śledzi każdy jej ruch. Iris ma wrażenie, jakby w zdradzie Pierre kryło się coś więcej. Okazuje się, że nawet najlepsi przyjaciele mają wobec siebie tajemnice. I to tajemnice, za które można choćby zabić, byle by te nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Jest coś urzekającego w powieściach B.A. Paris i to na tyle, że gdy tylko widzę ogłoszenie, iż autorka thrillerów napisała kolejną powieść, wprost nie mogę się doczekać, by się za nią wziąć. Zaczęło się od Za zamkniętymi drzwiami i choć później niektóre jej powieści podobały mi się bardziej, a inne mniej, bez wątpienia thrillery jej autorstwa mają w sobie coś niepokojącego. Przyjaciółce udało się utrzymać klimat niewyjaśnionych tajemnic, który sprawił, że nie mogłam oderwać się od książki ciekawa, ile sekretów kryje się wśród przyjaciół... mimo że zakończenie nieznacznie mnie rozczarowało. Nie zrozumcie mnie źle. Nie spodziewałam się tak daleko ukrytej prawdy (co daję na plus) a mimo to brakowało mi pociągnięcia głębiej niektórych wątków, jak chociażby więcej szczegółów z życia Iris i Laure.
Z drugiej jednak strony to 360 stron, w których już od początku pojawia się atmosfera niepokoju. Niewątpliwie ważnym tutaj faktorem jest fakt, że autorka tworzy bardzo normalne, wiarygodne postacie, które bynajmniej nie żyją tylko i wyłącznie tajemnicą. Wśród całości ukryte jest ich zwyczajne życie, które jest jak najbardziej przekonujące. Poza tym otrzymujemy thriller, w który jesteśmy w jakimś stopniu uwierzyć. Przyjaciółka w sposób niemal perfekcyjny raz po raz rozładowuje obmyślone sekrety i zdrady, dając nam - czytelnikom - szansę na zgadywaniu, o co tak naprawdę chodzi. (Z mojej strony mogę powiedzieć, że nie zgadłam).
Wprawdzie to nie jest tak dobra powieść jak Za zamkniętymi drzwiami, Na skraju załamania bądź Terapeutka, ale powinna się spodobać absolutnie wszystkim. Powiedziałabym, że jest to lekkie czytadło, tyle że problem polega na tym, że zdecydowanie się od niej nie odciągnięcie. Bardzo dobra lektura, którą przeczytacie w jeden wieczór (tak jak ja). Polecam!
Iris i Laure to dwie przyjaciółki. Wspólnie z mężami wyjeżdżają wspólnie na wakacje, a nawet dzielą się kluczami do swoich domów, by tym samym mieć przyjemność urzędowania w Anglii oraz Francji. Do czasu. Kiedy Laure dowiaduje się o zdradzie swojego męża, Pierra, bez zastanowienia przyjeżdża do Iris oraz jej męża Gabriela i prosi o schronienie. Ci naturalnie się zgadzają....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-18
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można polubić, i klimat oczywistości wypełniony żartobliwymi uwagami.
Zatem porozmawiajmy o tym, w jakim stopniu Desire or Defense to rozgrzewający serce romans a w jakim stopniu zabawna komedia. Co do romansu - mamy dwójkę zagubionych trzydziestolatków, którzy otrzymali po dupie od życia. Obydwoje nie mają rodziców, a potrzeba miłości jest tym, czego pragną najbardziej od życia. Aż trudno uwierzyć, żeby dwójka ludzi z rozbitych rodzin w ten właśnie sposób się ze sobą złączyła, ale w sumie czemu nie? Jeżeli przymknie się oczy i da się wkręcić w romans przystojnego osiłka oraz filigranowej blondynki (bez większych oczekiwań), można miło się zaskoczyć, jak przyjemna jest ta powieść.
Co do komedii, Desire or Defense przyrównałabym do komedii romantycznych z USA sprzed piętnastu lat. Uwagi bohaterów wobec siebie były raczej na wyrost. Sposób rozmowy zdecydowanie przesadzony (nigdy nie uwierzę, że ktoś rozmawia ze sobą w tak niegrzecznym stylu - zwłaszcza na początku znajomości), ale jeżeli nie ma się dużych wymagań, można się miło zrelaksować. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które zapełnią czas podczas podróży pociągiem. Dla mnie to była właśnie taka książka.
Kiedyś czytałam serię komedii romantycznych z hokejem w tle: Off-Campus. Miałam nadzieję, że dzięki Desire or Defense powrócę do tego właśnie klimatu, ale niestety się to nie udało. Układ, Błąd, Podbój, Cel rządzą w moim zestawieniu, ale nie zmienia to faktu, że również i Desire or Defense można dać szansę. Jeśli lubicie proste, niezobowiązujące romanse, to jeden z nich!
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
Yeong-ju zrezygnowała z pracy w korporacji, by zacząć spełniać swoje marzenia - otworzyć własną księgarnię. Prowadzenie księgarni nie jest jednak proste i rentowne, o czym bardzo szybko się przekonała. Mimo to Yeong-ju się nie poddaje, dzięki czemu każdego dnia poznaje ludzi, dla których jej księgarnia staje się azylem. Tym samym jej życie się przemienia. Oto opowieść o szukaniu małych codziennych radości i akceptacji w życiu.
Oczywiście życie Koreanki Yeong-ju nieznacznie się różni od życia Polki, ponieważ to właśnie Korea Południowa znana jest ze swojego tempa życia "palli-palli" (szybko-szybko). Marzeniem większości Koreańczyków jest praca w korporacji - stabilna i dobrze płatna. Rzucenie jej i otworzenie tradycyjnej księgarni wydaje się szaleństwem - o czym główna bohaterka słyszy ciągle z ust swojej matki. I to nie jest tak, że Yeong-ju jest głucha na te nieustanne komentarze na temat swojego życia. Bardzo wiele ludzi daje sobie prawo do komentowania decyzji głównej bohaterki. Czyż nie brzmi to znajomo?
Ta powieść mogłaby być powieścią, w której każdy się odnajdzie. Ostatecznie kto z nas nie marzy o tym, by rzucić wszystko i stać się wolnym od czyichś oczekiwań? Witajcie w księgarni Hyunam-Dong w teorii posiadała zarys fabularny, w którym z niecierpliwością oczekujemy happy endu ku pokrzepieniu serc. Niestety tak nie jest. Powiem szczerze, że pierwsze sto stron to była dla mnie istna walka ze znudzeniem. To, jak wolno prowadzona jest akcja, jest zdecydowanie rzadko spotykane. Ja wiem, że literatura azjatycka rządzi się swoimi prawami, ale na miłość boską. Przecież rozwój postaci tutaj niemalże nie istnieje. No właśnie. Postaci.
Niekiedy zachowania bohaterów kompletnie nie pasowały do ich wieku. Tak właściwie cała ta powieść miała vibe anime - niestety z niepowodzeniem. To, co wypada dobrze w animowanej kresce, niekoniecznie sprawdza się w chwilach, w których wyobrażamy sobie ludzi z krwi i kości. Jako fanka k-dram wiem, że długie spojrzenia pomiędzy bohaterami to coś, w czym Koreańczycy naprawdę się lubują, ale w tekście pisanym nie wybrzmiewa to tak dobrze, jak w serialu.
Coś tam się dzieje, ale brak tutaj wyśrodkowania pomiędzy tym, jak utrzymać tempo akcji a zdaniami, które faktycznie odgrywają większą rolę. Zabrakło mi tutaj surowego oka redaktora, który powiedziałby, że ta i ta partia tekstu jest zupełnie niepotrzebna i do niczego nie prowadzi. No ale nie wiem - może to po prostu ja żyję jedną nogą w kulturze "palli-palli" (szybko-szybko).
Wiecie, co mi się najbardziej podobało w tej książce? Piękna okładka. Niestety ładne opakowanie to niestety nie wszystko. Podobnie jak obietnica ciepłej fabuły na skrzydełku. Witajcie w księgarni Hyunam-Dong niestety jest za wolna i zbyt naiwna. Otrzymałam obietnicę "comfort read" oraz "book healing" - dostałam powieść przyjemną, ale zdecydowanie niewybitną. Daję jej 6/10.
Yeong-ju zrezygnowała z pracy w korporacji, by zacząć spełniać swoje marzenia - otworzyć własną księgarnię. Prowadzenie księgarni nie jest jednak proste i rentowne, o czym bardzo szybko się przekonała. Mimo to Yeong-ju się nie poddaje, dzięki czemu każdego dnia poznaje ludzi, dla których jej księgarnia staje się azylem. Tym samym jej życie się przemienia. Oto opowieść o...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Możemy je nazywać "białymi niewolnicami" pierwszej połowy XX wieku. Wiejskie dziewczęta zaczynały służbę w wieku piętnastu lat niejednokrotnie zostawały w domu swoich panów do końca, gdyż jeśli im się poszczęściło, zostawały pogrzebane w grobowcach rodzinnych. Były na nogach od świtu do nocy. Sprzątały, zmywały, prały, gotowały, cerowały, szyły. Przytulały, kochały, ratowały. Bez nich zniknąłby niejeden dom, załamało niejedno życie. To te kobiety, które próbowały przekroczyć klasowe podziały, ciężką pracą zmieniając oblicza nie tylko swojego przeznaczenia, ale także oblicza całej Polski.
Joanna Kuciel-Frydryszak napisała książkę, którą trzeba czytać powoli. To wnikliwe reportaże spisane na podstawie opowieści przenoszonych wspomnieniami, ale także jak najbardziej zachowanymi kronikami bądź ogłoszeniami w prasie: "Służąca poszukuje pracy do wszystkiego, mogę być do pomocy pani lub samodzielną. Mam długoletnie świadectwa i bardzo dobre rekomendacje. co do wychodni to mnie na tem nie zależy, bo nie mam nikogo znajomego, ani rodziny w Warszawie, tylko do domów chrześcijaśnich mogę pójść. Piękna"** Stąd też bardzo trudno opisać to wszystko, co zostało spisane. Lepiej polecić, by samodzielnie zapoznać się z historią, która mogła spotkać każdą z nas.
Smutna to książka. Przejmująca. Dająca wiele do myślenia na temat tego, co miało miejsce 100 lat temu. Skłaniająca do refleksji co do tego, co ma miejsce dziś. Ostatecznie czyż i nie dziś mamy panie sprzątające w biurowcach (nierzadko też we własnych domach), a świadomość ich obecności sprawia, że zapomnimy wstawić kubka do zmywarki bądź nie opróżnimy sami ekspresu do kawy. Przecież to czyjaś praca... prawda?
Możemy je nazywać "białymi niewolnicami" pierwszej połowy XX wieku. Wiejskie dziewczęta zaczynały służbę w wieku piętnastu lat niejednokrotnie zostawały w domu swoich panów do końca, gdyż jeśli im się poszczęściło, zostawały pogrzebane w grobowcach rodzinnych. Były na nogach od świtu do nocy. Sprzątały, zmywały, prały, gotowały, cerowały, szyły. Przytulały, kochały,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-21
Powiem tak - dobra, ale już nie tak dobra i zaskakująca jak inne poradniki z tej serii. Co nie zmienia faktu, że polecam się w nią zaopatrzeć, ponieważ tutaj również pozaznaczałam kilka istotnych informacji.
Powiem tak - dobra, ale już nie tak dobra i zaskakująca jak inne poradniki z tej serii. Co nie zmienia faktu, że polecam się w nią zaopatrzeć, ponieważ tutaj również pozaznaczałam kilka istotnych informacji.
Pokaż mimo to2024-02-10
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Pokaż mimo to2024-02-06
Wiedza o seksie w Polsce kuleje. O seksie? Pfff! Generalnie o kobiecym i męskim ciele. Wychowanie do życia w rodzinie nigdy nie spełniało swojej powinności. Pornografia od zawsze wprowadzała krzywdzące wyobrażenie, a Kościół sprawił, że to, co jest normalne, staje się grzeszne. Na całe szczęście mamy XXI wiek i tak jak wiek wcześniej Michalina Wisłocka zrewolucjonizowała seksualność PRLu, tak teraz mamy nowych seksuologów, którzy przedstawiają nam świat takim, jakim jest - z rzeczową wiedzą, doświadczeniem oraz cierpliwością.
Niech was nie zwiedzie chwytliwy tytuł, mimo że oczywista oczywistość czeka nas szczera i dogłębna rozmowa o penisie. Ale jest to tylko preludium do dalszych rozważań na temat mężczyzn - ich charakteru i fizjonomii - związków, życia, wszystkiego. Sztuka obsługi penisa 2 porusza wiele tematów, których ze świecą szukać w różnych zakątkach Internetu, a już tym bardziej w zaciszu rozmów z bliskimi. Autorzy przybliżą nam temat o tym wszystkim, co każdy mężczyzna (i kobieta) powinien wiedzieć na temat operacji penisa; o chemseksie; o pornografii; o dick pickach i jak sobie z nimi radzić. Oprócz tego znajdzie się miejsce dla sztuki bycia swingersem, jak i generalnie o uważności w związku. Istne kompendium wiedzy.
Co tu dużo mówić. Sztuka obsługi penisa 2 to praktyczny poradnik zarówno dla startujących w życie seksualne, jak i mających doświadczenie. Jako że nie czytałam pierwszej części (chociaż już zamówiłam sobie poprzednie tytuły z tej serii), mogę powiedzieć, że tym razem autorzy poruszyli nowe wyzwania po pandemiczne. O czym mowa? O toksycznej męskości i patriarchacie, o kościele i swingersach, o randze relacji i prawdziwej bliskości. To są trudne tematy, o których trudno rozmawiać. Ale przecież w zaciszu seksuologa na pewno jest na to miejsce. W związku z tym autorzy tego poradnika uchylają rąbka tajemnicy (oczywiście z zachowaniem tajemnicy zawodowej), czyli mówią o tym, co już od dawna nie powinno być tajemnicą.
Andrzej Gryżewski, seksuolog, wspomina, że około 1/3 jego klientów przychodzi do niego w sprawach całkowicie naturalnych, czyli w kwestiach naturalnych, o których kliencie po prostu nie wiedzą, ponieważ nie mieli szansy poznać swojego ciała. Sztuka obsługi penisa 2. Nowe wyzwania, jak również jej wcześniejsza część oraz inne książki z serii, zbierają wszystkie pytania w jedno. To nie jest poradnik, którego należałoby się bać. Wręcz przeciwnie. To coś, co każdy powinien minimum raz przeczytać.
Powiem tak - wreszcie w Polsce zarówno kobiety, jak i mężczyźni posiadają niezbędny poradnik o naszym ciele! Korzystajmy z tej wiedzy, by poznać siebie lepiej i zrozumieć nasz własny organizm. I to wszystko z rzetelnego źródła, jakim i psycholog, seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, certyfikowany edukator seksualny oraz terapeuta schematów. Według mnie lektura obowiązkowa. Polecam!
Wiedza o seksie w Polsce kuleje. O seksie? Pfff! Generalnie o kobiecym i męskim ciele. Wychowanie do życia w rodzinie nigdy nie spełniało swojej powinności. Pornografia od zawsze wprowadzała krzywdzące wyobrażenie, a Kościół sprawił, że to, co jest normalne, staje się grzeszne. Na całe szczęście mamy XXI wiek i tak jak wiek wcześniej Michalina Wisłocka zrewolucjonizowała...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-27
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że obojętna jest na zdania innych ludzi. Problem polega na tym, że jej pasją jest majsterkowanie w warsztacie samochodowym, a to - z racji jej płci - nie jest mile widziane. Życie w początku XX wieku generalnie nie jest proste, a już zwłaszcza dla pokojówki Davenportów, Amy-Rose, której marzeniem jest otwarcie własnego salonu fryzjerskiego. A na dokładkę zakochana jest w przystojnym Johnie Davenporta. Rzecz w tym, że najlepsza przyjaciółka Olivii, Ruby, również ma go na oku.
Cztery kobiety. Cztery różne historie. Cztery pasje, które kierują kobietami, by zmieniały nie tylko swoje życie, ale także świat. Davenportowie to opowieść o odwadze, miłości i wielu nieprzewidywalnych sytuacji, które niejednokrotnie sprawią, że czytelniczka (bo raczej wątpię, by taką powieść czytał jakiś czytelnik, ale nie wiem, nie wiem) się uśmiechnie. Bardzo trafnym porównaniem jest przyrównanie Davenportów do znanej już na cały świat serii Bridgertonów, więc jeżeli polubiłyście Bridgertonów, to polubicie też i Davenportów.
Dużym plusem bez wątpienia jest romans historyczny, który opowiada o grupie młodych ludzi zmagających się z rasizmem, oczekiwaniami rodzinnymi i stereotypami płci. To ogromny plus, który sprawia, że Davenportowie wyróżniają się na tle innych książek (o ile oczywiście kwestia rasy jest dla czytelnika niezbędna). To fikcyjna opowieść w jak najbardziej prawdziwych czasach. Zmiany społeczne następowały powoli, a Krystal Marquis obrazuje to w sposób subtelny i prosty.
No właśnie - lekki styl tej powieści sprawia, że przez tę książkę jest płynie już od pierwszej strony do ostatniej. Nie będę was okłamywać - to nie jest wyszukana językowo książka. Jeżeli spojrzymy na nią jak na coś, co pozwoli nam oderwać się od swoich codziennych trosk, Davenportowie mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. To prosta, przyjemna lektura raczej dla młodzieży, aczkolwiek z powodzeniem mogą ją przeczytać także starsze czytelniczki. Sympatia do bohaterów gwarantowana.
Podsumowując, uważam że Davenportowie mają szansę się spodobać. Jeżeli zatem lubicie romanse kostiumowe, a jedną z historii, które przywołują uśmiech na waszych twarzach są Bridgertonowie, nowość od wydawnictwa Jaguar to wasze Must Have. To takie mocne 7/10! Polecam!
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-16
Chłopki to opowieść o naszych babkach i prababkach. To historia o dziewczynach, które harując od świtu do nocy, marzą o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlą się o posag, byle "nie wyjść za dziada" i nie zostać wydaną za morgi. Często analfabetki, bo "babom szkoły nie potrzeba". To historia o połowie naszego społeczeństwa. To historia o nas.
Niesamowite! Naprawdę niesamowite! To jak Chłopki na mnie zadziałały jest jedyne w swoim rodzaju. Jak głęboko w moje emocje przedostała się Joanna Kuciel-Frydryszak, gdy opowiadała o zwyczajnym, codziennym życiu tych, które urodziły się przed stu laty. Czy ktokolwiek wcześniej aż tak wnikliwie wszedł w życie naszych babek i prababek? Czy ktokolwiek wcześniej dał im aż tyle przestrzeni do zabrania głosu.
Chłopki są dla mnie też swego rodzaju terapią. Cała moja rodzina pochodzi ze wsi. Moje obie babcie pochodziły z biednych rodzin, których życie kręciło się na byciu żoną, matką i gospodynią. Które każdy dzień spędzały na polu i w kuchni. Których nie rozumiałam, ponieważ pochodziłam z innego już świata. Ta książka umożliwiła mi akceptację tego, co było. Moje obie babcie już nie żyją, a ja dopiero teraz - za pomocą książki - mogłam pojąć sens niektórych ich słów. Ta książka powinna być lekturą obowiązkową, ponieważ nie zrozumiemy współczesnej Polski, społecznych napięć i historii własnej rodziny, jeśli nie zrozumiemy tego, o czym traktowała Joanna Kuciel-Frydryszak w Chłopkach.
Wiem, że dużo piszę ogólnie i mało o samej treści, ale wierzcie mi - normalnego życia nie da się opisać. W Chłopkach znajdziemy 16 rozdziałów, a każde z nich przedstawia kilka rodzin. Wszystkie jednak przedstawiają sceny z życia, które wszyscy kojarzymy, mimo że nie znamy. Dlatego też warto przenieść się w czasie i doświadczyć życia, które kiedyś było czyjąś trudną codziennością. I mimo że możemy się pożalić na straszną niedolę ówczesnych kobiet, ja bym bardziej skierowała swe myśli w tę drugą stronę - docenić. Docenić ten hart ducha Polek.
Chłopki to opowieść o naszych babkach i prababkach. To historia o dziewczynach, które harując od świtu do nocy, marzą o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlą się o posag, byle "nie wyjść za dziada" i nie zostać wydaną za morgi. Często analfabetki, bo "babom szkoły nie potrzeba". To historia o połowie naszego społeczeństwa. To historia o nas.
Niesamowite!...
2024-01-02
Co tu dużo mówić. Zdecydowanie Harlan Coben zasłużył na sławę i uznanie, którym cieszy się na całym świecie. Dobre książki tworzą dobrzy obserwatorzy - im większy realizm, tym większe emocje. Wszystkie dotychczas przeze mnie przeczytane książki jego autorstwa są intrygującymi thrillerami połączonymi ze swobodnymi spostrzeżeniami na temat ludzkiego, słabego charakteru. Tu jest nie inaczej.
Bardzo polecam zarówno książkę, jak również serial, który pierwszego dnia 2024 roku pojawił się na platformie Netflix. Ja już go obejrzałam i powiem szczerze - naprawdę został dobrze zrealizowany! Czekam na więcej!
Co tu dużo mówić. Zdecydowanie Harlan Coben zasłużył na sławę i uznanie, którym cieszy się na całym świecie. Dobre książki tworzą dobrzy obserwatorzy - im większy realizm, tym większe emocje. Wszystkie dotychczas przeze mnie przeczytane książki jego autorstwa są intrygującymi thrillerami połączonymi ze swobodnymi spostrzeżeniami na temat ludzkiego, słabego charakteru. Tu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-28
Nic specjalnego, jeśli zna się twórczość Adama Szustaka i jego konferencję, ale dla kogoś, kto przesłuchałby tej książki jako jedno z pierwszych doświadczeń, sądzę, że może się spodobać. Niektóre spostrzeżenia są niezwykle trafne, po prostu ja już co nieco wiedziałam o Izaaku (właśnie od o. Szustaka).
Nic specjalnego, jeśli zna się twórczość Adama Szustaka i jego konferencję, ale dla kogoś, kto przesłuchałby tej książki jako jedno z pierwszych doświadczeń, sądzę, że może się spodobać. Niektóre spostrzeżenia są niezwykle trafne, po prostu ja już co nieco wiedziałam o Izaaku (właśnie od o. Szustaka).
Pokaż mimo to2023-12-01
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie - chłopakami! Bracia Monet wreszcie wypuścili ją ze swojego gniazdka i pozwolili jej na swobodę. Problem polega na tym, że nawet ta swoboda miała swoje granice. A tą granicą okazuje się Adrien Santan, który staje się dla Hailie coraz bliższy... niebezpiecznie bliższy... niespodziewanie bliższy.
Ech. Ech. Ech. Ja wiem, że często wzdychałam podczas wcześniejszych lektur Rodziny Monet, ale przy Diamencie pobiłam własny rekord. Czy tylko ja mam wrażenie, że Weronika Marczak kontynuowała na siłę tę historię dla nastolatek, która powinna zakończyć się już dawno temu? Dla mnie klamra zamknęła się przy Perełce. Pokazywanie super Hailie bynajmniej nie działało na korzyść tej akcji - zwłaszcza, że mimowolnie jej bracia odchodzą w odstawkę. Coś, na czym budowana była sympatia poprzednich części, czyli braterska miłość, zniknęła na rzecz miłości romantycznej na zasadzie Romea i Julii. I spoko, ciekawe, szkoda tylko, że jest to nam wciskane tak nagle! I czemu tak nagle mam uwierzyć w prawdziwość uczuć bohaterów, skoro wcześniej nic podobnego nie zauważyłam?
Autorka zdecydowała się na pokazanie najważniejszych wydarzeń w relacji Hailie-Adrien z perspektywy tego drugiego. Już pal sześć, że te wtrącenia w ogóle nie pasowały do ciągłości historii. Gorzej, że po prostu zostały źle napisane. Adrien brzmi w nich niczym czternastolatek a nie szef Organizacji. W dodatku jego punkt widzenia (poza ostatnią scenę) nie wnosi nam nic nowego. To po prostu przekopiowane sceny. Najgorsze jest jednak to, że przez to autorka zabiera Adrienowi to, co mogłoby czytelnika w nim najbardziej zafascynować - tajemnicę. O ile we wcześniejszych częściach był on dla mnie obojętny (bo też tak został przedstawiony), tak teraz byłam nim czasami oburzona. Typek jest w moim wieku, a mówił jak pięćdziesięciolatek i zachowywał jak piętnastolatek.
A co u Rodziny Monet? No nie uwierzycie, ale nic ciekawego. Vincent jest surowym ojcem i ma dwójkę dzieci. Patrząc na to, Dylan (26 l.) też pragnie mieć już żonę. Zresztą Shane (25 l.) też lepszy nie jest. Serio? Czy chłopcy, którzy mogą zwojować cały świat tak szybko pchają się do małżeństwa? I wszyscy biegną po poradę do Hailie, bo przecież wiadomo, że ona najlepiej doradzi (serio marzyłoby mi się, by ta bohaterka nie tylko w czyichś słowach była taka mądra, ale też żebym to widziała w tekście!). Tony w sumie ciągle chodził pijany, a Will najwidoczniej jest gejem. Czy kogoś to interesuje? Nie wiem. Autorki najwidoczniej nie, ponieważ poza pojedynczymi wstawkami pełnymi miłości rodzinnej (chyba jedyny raz, kiedy się uśmiechnęłam, był moment, gdy rodzeństwo przepychało się do przodu, by osłonić kolejną osobę!), w tej części mamy tylko romans. Romans z piekła rodem.
Nudno jest. Tutaj się nic nie dzieje, a kiedy już ma się coś wydarzyć, to co najwyżej jakiś wypadek (pechowi są ci nasi bohaterowie, w każdym tomie coś się dzieje) albo jakaś krzywa akcja z ojcem (bardzo przedramatyzowana, oj bardzo). Strony lecą, a ta akcja jakaś taka nijaka. W połowie Diamentu mamy więcej Adriena, który w najdziwniejszy możliwy sposób zaleca się do Hailie i dramatyczny koniec, którego chyba wszyscy się spodziewali (nie ma tak łatwo - czeka nas druga część). Poza tym luksusy, alkohol leje się strumieniami, a prywatne odrzutowce są tu tak popularne jak taxówki. To taka powtórka z rozrywki, która już nie zachwyca.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Ja chyba właśnie po to sięgnęłam po Diament, by przekonać się na własnej skórze, że ciągnięcie historii na siłę kończy się tragicznie. A szkoda, bo mimo wszystko wcześniejsze tomy przynajmniej mnie bawiły, a powoli kiełkujące rodzinne uczucia sprawiały, że niejednokrotnie się rozczuliłam. Tutaj nie miałam ani pierwszego, ani drugiego. Co nie zmienia jednak faktu, że jeżeli podoba Wam się ta seria, przeczytajcie ciąg dalszy.
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-21
Książka kupiona przez wzgląd na sympatię, jaką obdarzam Pyrkę i pewnie ze względu właśnie na tę sympatię, dostaje ode mnie 8/10 gwiazdek.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że to bardzo dobrze napisana książka, którą szybko się czyta. Pełna ciekawostek, niuansów o Korei Płd. Oddaje klimat vlogów z kanału Pyra w Korei.
Zabrakło mi trochę więcej o historii (mimo że autorka liznęła trochę historii w ostatnim rozdziale, który pokazał, jak Koreańczycy dbali o swój kraj oddając wszystkie swoje kosztowności na rzecz spłaty długów) i bardziej wnikliwych reportażach (gdzie wiem, że to reportaż nie jest), które mogłyby czymś zaskoczyć. To raczej książka, która nie wyróżnia się od innych tytułów o podobnej tematyce.
Nie zmienia to jednak faktu, że dla fanów Korei, a tym bardziej fanów Pyry, jest to pozycja niemal obowiązkowa, która może niejednokrotnie chwycić za serducho.
Książka kupiona przez wzgląd na sympatię, jaką obdarzam Pyrkę i pewnie ze względu właśnie na tę sympatię, dostaje ode mnie 8/10 gwiazdek.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że to bardzo dobrze napisana książka, którą szybko się czyta. Pełna ciekawostek, niuansów o Korei Płd. Oddaje klimat vlogów z kanału Pyra w Korei.
Zabrakło mi trochę więcej o historii (mimo że autorka...
2023-10-17
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie historii sprawiły, że "Jej wysokość kurtyzana" jest powieścią jedną na milion, ponieważ jak jedna na milion została napisana z ogromnym szacunkiem do świata, jak i czytelników.
Problemem są jednak bohaterowie. Raczej nie spodziewajcie się, że ich poznacie, a tym bardziej że się z nimi zaprzyjaźnicie. Przez to, że autorka więcej uwagi poświęciła światu, postaciom z krwi i kości jest bliżej do aktorów występujących na scenie. To trochę przykre, ponieważ nawet główna bohaterka na tym obrywa. Jeszcze na początku miała jakiś charakter, później jednak wszystkie niuanse, dzięki którym ktoś się nią zainteresował, dzięki czemu zdobyła fortunę, zostały opisane jako efekt uboczny ciągnięcia fabuły do przodu. Szkoda. Nie ukrywam, że czytam powieści również przez wzgląd na relacje między bohaterami, a tutaj tego mi zabrakło. Dlaczego tak bardzo mężczyźni pożądali Teresę/Blankę? Pozostaje mi wierzyć, że miała coś w sobie, a nie co posiada ta powieść.
Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobra powieść, która łączy pokolenia. Spodoba się zarówno nastolatkom, jak i znacznie dojrzalszym kobietom, które co nieco wiedzą o świecie. Pomimo dobrej oceny sądzę, że już do niej nie powrócę, ponieważ przy "Podróż do miasta świateł" ta powieść blednie.
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie...
2023-09-28
Tysiące lat temu bogowie skłamali. Twierdzono, że Persefona była tylko pionkiem w ich politycznej grze. Że Hades ją porwał i zmusił do małżeństwa. Że rozpacz jej matki, Demeter, doprowadziła Ziemię na skraj zagłady. Jednakże to tylko MIT. Kora/Persefona bynajmniej nie była naiwną dziewczynką, a Hades nie był okrutnym władcą Podziemia. Zeus nie był wcale taki wszechmocny i pozbawiony lęku o swoją pozycję, a Demeter nie kochała córki tak, jak kochać powinna. Jak to zwykle bywa, prawdziwa historia jest o wiele ciekawsza. Można rozpocząć ją jednym zdaniem: Do diabła z miłością, bogini ma inne plany!
Naprawdę uwielbiam retellingi, ale tylko te retellingi, które bazują na oryginale i bawią się niuansami. Gdy skutek działań bohaterów jest wciąż taki sam jak w oryginale, ale powody są zupełnie inne. Sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Na moje szczęście Girl, Goddess, Queen właśnie w ten sposób zostało stworzone. Autorka doskonale zna mit, którego przetwarzaniem się bawi, doskonale zna bohaterów (a przynajmniej to, jak zostali zapamiętani), a następnie przekształca ich w ten sposób, by pokazać zupełnie inny punkt widzenia postaci. Wychodzi jej to znakomicie.
Na scenie mamy dwóch głównych bohaterów - Korę/Persefonę oraz Hadesa - dwóch pobocznych - Demeter i Zeusa, czyli rodziców głównej bohaterki - oraz wiele epizodycznych bóstw, którzy migają gdzieś w tle, tworząc tym samym świat przedstawiony, dla którego właściwie sięgnęliśmy po lekturę tej powieści. To świat wypełniony greckimi mitami, w którym to magicznie obywatele znają się na wylot i potrafią kolejny raz zabawić się stereotypami. Lubicie mity? Znacie je? To tutaj możecie nieraz się zabawić, ponieważ Fitzgerald doskonale bawi się niuansami.
Porozmawiajmy zatem o bohaterach, skupiając się przede wszystkim na dwójce: Persefona i Hades. Czy kogoś zaskoczę, mówiąc, że szykuje się romans? Nie? To super. Przejdźmy zatem do moich wątpliwości. O ile Persefona jest dość ciekawą postacią ("dość", ponieważ bardzo nie przepadam za bohaterkami, które sądzą, że są najmądrzejsze ze wszystkich i nie okazują wdzięczności, gdy ktoś jest dla nich miły), tak Hades niestety... nie ma charakteru. Ja wiem, że potem wyszedł z niego łagodny artysta, ale jak dla mnie pozwalał Persefonie na za dużo. Rozumiem, gdyby to robił stopniowo, lecz niestety tutaj zabrakło mi ciekawszego rysu tej postaci. No ale co tu się dziwić, skoro ja mam przed oczami obraz Hadesa z disneyowskiego Herkulesa z 1997 roku - no niestety tutaj Hades nie jest aż tak charyzmatyczny. A szkoda.
Jednakże to tylko moje zdanie i to zdanie czytelniczki, która niejedną powieść dla młodzieży przeczytała, więc mimowolnie ma wygórowane żądania. Jeżeli jednak przymknę trochę oko na niewykorzystany potencjał charakteru postaci Hadesa i skupię się głównie na przyjemności, jaką czerpałam z lektury, otrzymujemy powieść, którą aż chce się polecać. To naprawdę przyjemna historia, którą czyta się na raz. Od razu! Jak na debiut (chociaż nie okłamujmy się, na pewno dużą rolę odegrał także tłumacz, Stanisław Kroszczyński) Girl, Goddess, Queen czyta się z prawdziwą przyjemnością. Narracja pierwszoosobowa idealnie się sprawdza w przypadku komedii romantycznej, dzięki której nierzadko można się pośmiać, a minimum uśmiechnąć. Akcja pędzi, nie ma zastojów, wszystkie wydarzenia z mitu pięknie się zamykają. Czego chcieć więcej?
Girl, Goddess, Queen to literatura dla młodzieży, którą polecam z całego serca. Jeżeli tak jak ja, jesteście miłośnikami mitów greckich, jest to tym bardziej pozycja obowiązkowa. Czytałam chociażby Kirke, czytałam Pieśń o Achillesie. Uwierzcie mi, że przy Girl, Goddess, Queen obie te pozycje wypadają przeciętnie, co tylko pokazuje, że ten tytuł to naprawdę dobry retelling. Może i można by było ją trochę udoskonalić, ale wierzę, że z każdą kolejną książką Bea Fitzgerald będzie pisała coraz lepiej. Trzymam za nią kciuki i czekam na kolejne jej powieści. Tymczasem polecam ten debiut!
Tysiące lat temu bogowie skłamali. Twierdzono, że Persefona była tylko pionkiem w ich politycznej grze. Że Hades ją porwał i zmusił do małżeństwa. Że rozpacz jej matki, Demeter, doprowadziła Ziemię na skraj zagłady. Jednakże to tylko MIT. Kora/Persefona bynajmniej nie była naiwną dziewczynką, a Hades nie był okrutnym władcą Podziemia. Zeus nie był wcale taki wszechmocny i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-27
1999 rok. Dziewiętnastoletnia Maisie opuszcza dom rodzinny w Wielkiej Brytanii, żeby wędrować szlakiem West Coast Trail w Kanadzie. Wkrótce przyłącza się do spotkanego po drodze rodzeństwa, Sery i Ricka. Od razu się zaprzyjaźniają. Niestety, nie na długo… Wymarzona wędrówka w wesołym towarzystwie, wśród malowniczych krajobrazów, zmienia się w koszmar, kiedy pewnej nocy ktoś zostaje zamordowany. I choć nie ma ciała, zeznania świadka doprowadzają do uwięzienia – być może niewinnej osoby…
2019 rok. Dwadzieścia lat później kobieta o imieniu Laura wpada w panikę, gdy dowiaduje się, że w pobliżu kanadyjskiego szlaku turystycznego znaleziono ludzkie szczątki, a media zaczynają powoli wyjawiać szczegóły. Laura, dziś szczęśliwa żona i matka, ma na sumieniu śmierć człowieka i od lat ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Wygląda jednak na to, że sekret, którego strzegła przez niemal ćwierć wieku, wkrótce wyjdzie na jaw. Ktoś jest zdeterminowany, by Laura zapłaciła za to, co się stało: obserwuje jej dom i wprowadza chaos w jej życie. Jak daleko posunie się Laura, aby chronić swoje starannie pielęgnowane życie rodzinne? I co tak naprawdę wydarzyło się ponad dwie dekady temu w Kanadzie?
Morderstwo na szlaku to kolejny thriller spod pióra Jenny Blackhurst, który mam na swojej półce. Jak większość jej powieści, tak i ten tytuł rozgrywa się powoli. Powiedziałabym, że aż zbyt powoli. Początkowo aż trudno się połapać, kto jest kim. Ale kiedy już akcja mknie do przodu, postacie wreszcie ujawniają kolejne tajemnice, czytelnik zaciera ręce.
Autorka bardzo powoli kreśli opowieść, tworzy intrygę i bawi się cierpliwością czytelników. Jednakże jest to cierpliwość, która potem się opłaci, ponieważ już w połowie wiadomo mniej więcej, o co chodzi, by pod koniec poczuć się oszukanym - ale w tym pozytywnym znaczeniu. Oj, Jenny Blackhurst doskonale opanowała zabawę w kotka i myszkę z czytelnikiem, dzięki czemu Morderstwo na szlaku to wspaniała zabawa.
Nie powiem, żeby to był najlepszy thriller, jaki przeczytałam, ponieważ zdecydowanie nie był. Ale tak jak pozostałe tytuły z serii Kreatorki Mocnych Wrażeń, ma coś w sobie. Coś na tyle dobrego, że aż chce się czytać więcej i więcej. Morderstwo na szlaku to książka na raz, ale na ten dobry raz, który później chce się polecić następnej osobie. A to już sukces, prawda?
1999 rok. Dziewiętnastoletnia Maisie opuszcza dom rodzinny w Wielkiej Brytanii, żeby wędrować szlakiem West Coast Trail w Kanadzie. Wkrótce przyłącza się do spotkanego po drodze rodzeństwa, Sery i Ricka. Od razu się zaprzyjaźniają. Niestety, nie na długo… Wymarzona wędrówka w wesołym towarzystwie, wśród malowniczych krajobrazów, zmienia się w koszmar, kiedy pewnej nocy ktoś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się dzieje. Przez większość czasu jest nudno. Wszyscy bohaterowie mają myśli i zachowania 15-latków i byłoby to dość spoko, gdyby nie fakt, że są 2x starsi. Absurd goni absurd, ale przynajmniej dobrnęliśmy do końca!
A mimo to wiem, że Rodzina Monet udowodniła mi jedno - uwielbiam czytać guilty pleasure, a już zwłaszcza je komentować (karteczki samoprzylepne to cudo! uważam, że zostały stworzone właśnie dla podobnych czynności). Oprócz tego uwielbiam tę serię za rodzinne więzi. Może w niektórych przypadkach przesadzone, ponieważ żaden brat nie zachowuje się tak, jak bracia Monet, ale mimo to miło mi się na serduszku robi, że rodzina ma w tym tytule taką moc.
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się...
więcej Pokaż mimo to