-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-03-13
2024-03-01
Yeong-ju zrezygnowała z pracy w korporacji, by zacząć spełniać swoje marzenia - otworzyć własną księgarnię. Prowadzenie księgarni nie jest jednak proste i rentowne, o czym bardzo szybko się przekonała. Mimo to Yeong-ju się nie poddaje, dzięki czemu każdego dnia poznaje ludzi, dla których jej księgarnia staje się azylem. Tym samym jej życie się przemienia. Oto opowieść o szukaniu małych codziennych radości i akceptacji w życiu.
Oczywiście życie Koreanki Yeong-ju nieznacznie się różni od życia Polki, ponieważ to właśnie Korea Południowa znana jest ze swojego tempa życia "palli-palli" (szybko-szybko). Marzeniem większości Koreańczyków jest praca w korporacji - stabilna i dobrze płatna. Rzucenie jej i otworzenie tradycyjnej księgarni wydaje się szaleństwem - o czym główna bohaterka słyszy ciągle z ust swojej matki. I to nie jest tak, że Yeong-ju jest głucha na te nieustanne komentarze na temat swojego życia. Bardzo wiele ludzi daje sobie prawo do komentowania decyzji głównej bohaterki. Czyż nie brzmi to znajomo?
Ta powieść mogłaby być powieścią, w której każdy się odnajdzie. Ostatecznie kto z nas nie marzy o tym, by rzucić wszystko i stać się wolnym od czyichś oczekiwań? Witajcie w księgarni Hyunam-Dong w teorii posiadała zarys fabularny, w którym z niecierpliwością oczekujemy happy endu ku pokrzepieniu serc. Niestety tak nie jest. Powiem szczerze, że pierwsze sto stron to była dla mnie istna walka ze znudzeniem. To, jak wolno prowadzona jest akcja, jest zdecydowanie rzadko spotykane. Ja wiem, że literatura azjatycka rządzi się swoimi prawami, ale na miłość boską. Przecież rozwój postaci tutaj niemalże nie istnieje. No właśnie. Postaci.
Niekiedy zachowania bohaterów kompletnie nie pasowały do ich wieku. Tak właściwie cała ta powieść miała vibe anime - niestety z niepowodzeniem. To, co wypada dobrze w animowanej kresce, niekoniecznie sprawdza się w chwilach, w których wyobrażamy sobie ludzi z krwi i kości. Jako fanka k-dram wiem, że długie spojrzenia pomiędzy bohaterami to coś, w czym Koreańczycy naprawdę się lubują, ale w tekście pisanym nie wybrzmiewa to tak dobrze, jak w serialu.
Coś tam się dzieje, ale brak tutaj wyśrodkowania pomiędzy tym, jak utrzymać tempo akcji a zdaniami, które faktycznie odgrywają większą rolę. Zabrakło mi tutaj surowego oka redaktora, który powiedziałby, że ta i ta partia tekstu jest zupełnie niepotrzebna i do niczego nie prowadzi. No ale nie wiem - może to po prostu ja żyję jedną nogą w kulturze "palli-palli" (szybko-szybko).
Wiecie, co mi się najbardziej podobało w tej książce? Piękna okładka. Niestety ładne opakowanie to niestety nie wszystko. Podobnie jak obietnica ciepłej fabuły na skrzydełku. Witajcie w księgarni Hyunam-Dong niestety jest za wolna i zbyt naiwna. Otrzymałam obietnicę "comfort read" oraz "book healing" - dostałam powieść przyjemną, ale zdecydowanie niewybitną. Daję jej 6/10.
Yeong-ju zrezygnowała z pracy w korporacji, by zacząć spełniać swoje marzenia - otworzyć własną księgarnię. Prowadzenie księgarni nie jest jednak proste i rentowne, o czym bardzo szybko się przekonała. Mimo to Yeong-ju się nie poddaje, dzięki czemu każdego dnia poznaje ludzi, dla których jej księgarnia staje się azylem. Tym samym jej życie się przemienia. Oto opowieść o...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-27
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że obojętna jest na zdania innych ludzi. Problem polega na tym, że jej pasją jest majsterkowanie w warsztacie samochodowym, a to - z racji jej płci - nie jest mile widziane. Życie w początku XX wieku generalnie nie jest proste, a już zwłaszcza dla pokojówki Davenportów, Amy-Rose, której marzeniem jest otwarcie własnego salonu fryzjerskiego. A na dokładkę zakochana jest w przystojnym Johnie Davenporta. Rzecz w tym, że najlepsza przyjaciółka Olivii, Ruby, również ma go na oku.
Cztery kobiety. Cztery różne historie. Cztery pasje, które kierują kobietami, by zmieniały nie tylko swoje życie, ale także świat. Davenportowie to opowieść o odwadze, miłości i wielu nieprzewidywalnych sytuacji, które niejednokrotnie sprawią, że czytelniczka (bo raczej wątpię, by taką powieść czytał jakiś czytelnik, ale nie wiem, nie wiem) się uśmiechnie. Bardzo trafnym porównaniem jest przyrównanie Davenportów do znanej już na cały świat serii Bridgertonów, więc jeżeli polubiłyście Bridgertonów, to polubicie też i Davenportów.
Dużym plusem bez wątpienia jest romans historyczny, który opowiada o grupie młodych ludzi zmagających się z rasizmem, oczekiwaniami rodzinnymi i stereotypami płci. To ogromny plus, który sprawia, że Davenportowie wyróżniają się na tle innych książek (o ile oczywiście kwestia rasy jest dla czytelnika niezbędna). To fikcyjna opowieść w jak najbardziej prawdziwych czasach. Zmiany społeczne następowały powoli, a Krystal Marquis obrazuje to w sposób subtelny i prosty.
No właśnie - lekki styl tej powieści sprawia, że przez tę książkę jest płynie już od pierwszej strony do ostatniej. Nie będę was okłamywać - to nie jest wyszukana językowo książka. Jeżeli spojrzymy na nią jak na coś, co pozwoli nam oderwać się od swoich codziennych trosk, Davenportowie mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. To prosta, przyjemna lektura raczej dla młodzieży, aczkolwiek z powodzeniem mogą ją przeczytać także starsze czytelniczki. Sympatia do bohaterów gwarantowana.
Podsumowując, uważam że Davenportowie mają szansę się spodobać. Jeżeli zatem lubicie romanse kostiumowe, a jedną z historii, które przywołują uśmiech na waszych twarzach są Bridgertonowie, nowość od wydawnictwa Jaguar to wasze Must Have. To takie mocne 7/10! Polecam!
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-08
W sumie nawet zabawna, a już zdecydowanie nietuzinkowa. Bardzo trudno mi ją sklasyfikować. Ale dam szansę następnej części.
Wreszcie za mną pierwsza książka Chmielewskiej <3
W sumie nawet zabawna, a już zdecydowanie nietuzinkowa. Bardzo trudno mi ją sklasyfikować. Ale dam szansę następnej części.
Wreszcie za mną pierwsza książka Chmielewskiej <3
2023-12-01
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie - chłopakami! Bracia Monet wreszcie wypuścili ją ze swojego gniazdka i pozwolili jej na swobodę. Problem polega na tym, że nawet ta swoboda miała swoje granice. A tą granicą okazuje się Adrien Santan, który staje się dla Hailie coraz bliższy... niebezpiecznie bliższy... niespodziewanie bliższy.
Ech. Ech. Ech. Ja wiem, że często wzdychałam podczas wcześniejszych lektur Rodziny Monet, ale przy Diamencie pobiłam własny rekord. Czy tylko ja mam wrażenie, że Weronika Marczak kontynuowała na siłę tę historię dla nastolatek, która powinna zakończyć się już dawno temu? Dla mnie klamra zamknęła się przy Perełce. Pokazywanie super Hailie bynajmniej nie działało na korzyść tej akcji - zwłaszcza, że mimowolnie jej bracia odchodzą w odstawkę. Coś, na czym budowana była sympatia poprzednich części, czyli braterska miłość, zniknęła na rzecz miłości romantycznej na zasadzie Romea i Julii. I spoko, ciekawe, szkoda tylko, że jest to nam wciskane tak nagle! I czemu tak nagle mam uwierzyć w prawdziwość uczuć bohaterów, skoro wcześniej nic podobnego nie zauważyłam?
Autorka zdecydowała się na pokazanie najważniejszych wydarzeń w relacji Hailie-Adrien z perspektywy tego drugiego. Już pal sześć, że te wtrącenia w ogóle nie pasowały do ciągłości historii. Gorzej, że po prostu zostały źle napisane. Adrien brzmi w nich niczym czternastolatek a nie szef Organizacji. W dodatku jego punkt widzenia (poza ostatnią scenę) nie wnosi nam nic nowego. To po prostu przekopiowane sceny. Najgorsze jest jednak to, że przez to autorka zabiera Adrienowi to, co mogłoby czytelnika w nim najbardziej zafascynować - tajemnicę. O ile we wcześniejszych częściach był on dla mnie obojętny (bo też tak został przedstawiony), tak teraz byłam nim czasami oburzona. Typek jest w moim wieku, a mówił jak pięćdziesięciolatek i zachowywał jak piętnastolatek.
A co u Rodziny Monet? No nie uwierzycie, ale nic ciekawego. Vincent jest surowym ojcem i ma dwójkę dzieci. Patrząc na to, Dylan (26 l.) też pragnie mieć już żonę. Zresztą Shane (25 l.) też lepszy nie jest. Serio? Czy chłopcy, którzy mogą zwojować cały świat tak szybko pchają się do małżeństwa? I wszyscy biegną po poradę do Hailie, bo przecież wiadomo, że ona najlepiej doradzi (serio marzyłoby mi się, by ta bohaterka nie tylko w czyichś słowach była taka mądra, ale też żebym to widziała w tekście!). Tony w sumie ciągle chodził pijany, a Will najwidoczniej jest gejem. Czy kogoś to interesuje? Nie wiem. Autorki najwidoczniej nie, ponieważ poza pojedynczymi wstawkami pełnymi miłości rodzinnej (chyba jedyny raz, kiedy się uśmiechnęłam, był moment, gdy rodzeństwo przepychało się do przodu, by osłonić kolejną osobę!), w tej części mamy tylko romans. Romans z piekła rodem.
Nudno jest. Tutaj się nic nie dzieje, a kiedy już ma się coś wydarzyć, to co najwyżej jakiś wypadek (pechowi są ci nasi bohaterowie, w każdym tomie coś się dzieje) albo jakaś krzywa akcja z ojcem (bardzo przedramatyzowana, oj bardzo). Strony lecą, a ta akcja jakaś taka nijaka. W połowie Diamentu mamy więcej Adriena, który w najdziwniejszy możliwy sposób zaleca się do Hailie i dramatyczny koniec, którego chyba wszyscy się spodziewali (nie ma tak łatwo - czeka nas druga część). Poza tym luksusy, alkohol leje się strumieniami, a prywatne odrzutowce są tu tak popularne jak taxówki. To taka powtórka z rozrywki, która już nie zachwyca.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Ja chyba właśnie po to sięgnęłam po Diament, by przekonać się na własnej skórze, że ciągnięcie historii na siłę kończy się tragicznie. A szkoda, bo mimo wszystko wcześniejsze tomy przynajmniej mnie bawiły, a powoli kiełkujące rodzinne uczucia sprawiały, że niejednokrotnie się rozczuliłam. Tutaj nie miałam ani pierwszego, ani drugiego. Co nie zmienia jednak faktu, że jeżeli podoba Wam się ta seria, przeczytajcie ciąg dalszy.
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-17
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie historii sprawiły, że "Jej wysokość kurtyzana" jest powieścią jedną na milion, ponieważ jak jedna na milion została napisana z ogromnym szacunkiem do świata, jak i czytelników.
Problemem są jednak bohaterowie. Raczej nie spodziewajcie się, że ich poznacie, a tym bardziej że się z nimi zaprzyjaźnicie. Przez to, że autorka więcej uwagi poświęciła światu, postaciom z krwi i kości jest bliżej do aktorów występujących na scenie. To trochę przykre, ponieważ nawet główna bohaterka na tym obrywa. Jeszcze na początku miała jakiś charakter, później jednak wszystkie niuanse, dzięki którym ktoś się nią zainteresował, dzięki czemu zdobyła fortunę, zostały opisane jako efekt uboczny ciągnięcia fabuły do przodu. Szkoda. Nie ukrywam, że czytam powieści również przez wzgląd na relacje między bohaterami, a tutaj tego mi zabrakło. Dlaczego tak bardzo mężczyźni pożądali Teresę/Blankę? Pozostaje mi wierzyć, że miała coś w sobie, a nie co posiada ta powieść.
Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobra powieść, która łączy pokolenia. Spodoba się zarówno nastolatkom, jak i znacznie dojrzalszym kobietom, które co nieco wiedzą o świecie. Pomimo dobrej oceny sądzę, że już do niej nie powrócę, ponieważ przy "Podróż do miasta świateł" ta powieść blednie.
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie...
2023-08-26
Bardzo trudno zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku, gdyż doprawdy wymyka się ze wszystkich możliwych wzorców. Jest doprawdy wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji niezwykle zabawna i pouczająca. Już w połowie historii czytelnik nie ma bladego pojęcia, w którą stronę ta opowieść zmierza, a już zwłaszcza trudno mu się pogodzić z tym, że powieść się zakończyła.
Bez wątpienia to cudowna lektura. Cudownie się bawiłam!
Bardzo trudno zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku, gdyż doprawdy wymyka się ze wszystkich możliwych wzorców. Jest doprawdy wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji niezwykle zabawna i pouczająca. Już w połowie historii czytelnik nie ma bladego pojęcia, w którą stronę ta opowieść zmierza, a już zwłaszcza trudno mu się pogodzić z tym, że powieść się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc już o moim ulubieńcu - George Knightly.
Pozornie może się wydawać, że Emma nie ma w sobie nic ciekawego. Oto młoda, uprzywilejowana (nie dość, że tata kocha ją całym sercem, to jeszcze przekazuje jej ogromny majątek) dziewczyna bawi się w swatkę. Już wtedy wiadomo było, że to bardzo niebezpieczna gra, tyle że... w XVIII wieku było to jeszcze o tyle trudniejsze, gdyż uzależnione od klasy społecznej. Myk polega na tym, że Emma naprawdę chciała dobrze. Była romantyczką przekonana o swoich niezwykłych umiejętnościach, a to sprawia, że jej późniejsza przemiana decyduje o tym, że zarówno jej współczujemy, jak i doceniamy jej starania.
Jednakże dla mnie bez wątpienia numerem jeden w całej tej książce jest George Knightly. Wiecie, to taka wersja Mr. Darcy'ego, tyle że w porównaniu do Darcy'ego Knightly jest przyjacielem rodziny. Jego zrównoważona postawa, inteligencja oraz dowcip nierzadko mnie rozczulały. To mężczyzna, którego warto poznać - chociażby przez to, że stawia dobro drugiego człowieka ponad swoje własne. Jego relacja z Emmą jest naprawdę wyjątkowa i wierzę, że od samego początku poczujecie przyjaźń między tą dwójką. Miło jest spotykać takich ludzi, chociażby w książkach.
Ech, miło od czasu do czasu wskoczyć w wiktoriańską epokę wypełnioną balami, herbatkami i wiejskim życiem. Jest w tym coś przyjemnego. Jest w tym coś, do czego chce się wracać. Emma ma w sobie wiele z tego, co tak bardzo kochamy w Jane Austen, toteż polecam z całego serca! Zwłaszcza, że teraz dzięki wydawnictwu MG mamy wszystkie książki Jane Austen w przepięknej szacie graficznej!
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-09
Jeżeli uważacie, że ta książka jest głupiutka, to tak, owszem, macie rację. Love on the Brain została wypełniona znajomymi kliszami, które w żaden sposób nie zaskakują. Sześć lat temu Levi tylko wobec Bee zachowywał się szorstko? Ojej, ciekawe czemu?! Bee nosi obrączkę po zmarłej babci, przez co Levi sądzi, że jest zamężna? No niemożliwe, że tak pomyślał, co nie?! Ach, no i moje ulubione - Bee rozmawia z kimś na Twitterze, ale nie wie z kim... hmmm... Zgadnijcie z kim! Nie wiem, jak u Was, ale kiedy ja czytam podobne sztampy, to wprost muszę przewracać oczami i wzdychać ciężko nad głupotą głównej bohaterki. Ale hej! Nadal przeczytałam to do samego końca! Czemu?
Ponieważ Love on the Brain jest dobrze napisane. I zabawne! Wiele żartów i spostrzeżeń Bee jest po prostu przegenialne. Jeżeli lubicie sarkastyczne poczucie humoru, to ta książka jest dla Was. Ali Hazelwood bawi się słowem i skojarzeniami, dzięki czemu jej powieść - mimo że jest momentami głupiutka - tak do końca głupiutka nie jest. Kumacie? Mimo sztampy (którą czytelnik i tak wyśmieje) autorka porusza wiele innych ważnych tematów, jak chociażby znaczenie kobiet w nauce. Nie mówiąc już o tym, że bohaterowie ze sobą rozmawiają! Szok! Oni nawet siebie lubią!
Rozwój akcji jest niezwykle wyważony. Tu się ciągle coś dzieje, przez co powieść czyta sie na raz! Od pierwszej strony jesteś z Bee Königswasser w samym centrum wydarzeń i - wierzcie bądź nie - to świetna towarzyszka. Dawno już nie miałam czegoś takiego, że lubiłam jakąś bohaterkę, a tu proszę! Bee szczerze cenię za jej szczerość, inteligencję i poczucie humoru. Levi zresztą też jest super, ponieważ - wow, wow, wow - ma coś do powiedzenia! Nie jest tylko przystojniakiem, ale jest przede wszystkim trzydziestodwulatkiem, który zdaje sobie sprawę z tego, że musi nauczyć się okazywać emocje i rozmawiać o tym. Szczerość między tymi postaciami jest naprawdę wyjątkowa. Autorka jest dobra w tworzenie charakterów. Oby tak dalej (zwłaszcza, że już poluję na jej wcześniejszą powieść The Love Hypothesis)!
I pamiętajcie - nie tylko mądrościami człowiek żyje. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które potrafią rozbawić i umilić czas. Love on the Brain nie jest głupiutką książką, mimo że głupiutka jest. To coś, co bym polecała wszystkim niedowiarkom, którzy nie wierzą w to, że można napisać ciekawą powieść w nurcie New Adult. Love on the Brain to bez wątpienia ciekawy przypadek romansu, który aż chce się polecać. Stąd też polecam!
Jeżeli uważacie, że ta książka jest głupiutka, to tak, owszem, macie rację. Love on the Brain została wypełniona znajomymi kliszami, które w żaden sposób nie zaskakują. Sześć lat temu Levi tylko wobec Bee zachowywał się szorstko? Ojej, ciekawe czemu?! Bee nosi obrączkę po zmarłej babci, przez co Levi sądzi, że jest zamężna? No niemożliwe, że tak pomyślał, co nie?! Ach, no i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-04
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka aparycję. Wspólna praca umożliwiała im swobodne rozmowy, a wspólni znajomi tworzyli realną przestrzeń do spotkań. Czyli można napisać coś normalnego? Najwidoczniej można.
Oczywiście, żeby nie było zbyt słodko i lekko, autorka postanowiła wprowadzić do fabuły trudniejsze wątki. Zarówno Weronika, jak i Adam mają swoje problemy. Ona mieszka z despotycznym ojcem i współuzależnioną od niego matką; Adam cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna. Ich relacja pozwala im obydwojgu zapomnieć o problemach oraz dać impuls do zmiany życia. Wypadało to naprawdę dobrze, zwłaszcza że miłość nie zawsze jest odpowiedzią na wszystkie problemy, a przynajmniej nie od razu.
Sądzę, że głównym problem This summer jest ilość stron. 300 stron pozwala co najwyżej liznąć dany wątek, przez co rozwiązanie trudnego problemu wygląda, jakby ktoś pstryknął palcem i powiedział: "okej, czyli od teraz żyję tak". Żałuję, że powieść po prostu nie jest ciut dłuższa, dzięki czemu całość wypadałaby o wiele bardziej realistycznie - bo i też wygląda na to, że autorka pragnęła właśnie, by całość wybrzmiała jak najbardziej prawdziwie. Tutaj tego zabrakło.
Czasami z książkami jest tak jak z filmami - i tu, i tu oczekujesz przede wszystkim połowicznego wyłączenia mózgu i mile spędzonego czasu. This summer proponuje właśnie taką lekką, niezobowiązującą lekturę. Uznajmy, że to taka powieść na raz i to w sam raz na lato. Jak dla mnie to takie 6/10.
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-13
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka zamyka trylogię Rodziny Monet i robi to w taki sposób, że uwierzcie mi - gdy to był film, to w chwili oglądania napisów końcowych bym się uśmiechała jak głupi do serca... a po chwili płakała i pragnęła wziąć do ręki pierwszy tom. No i wreszcie się dowiemy, czym dokładnie zajmuje się Rodzina Monet.
Nawet nie sądziłam, że aż tak się przywiązałam do tej rodziny. Serio! Hailie, Vince, Will, Dylan, Shane i Tony stali się takim moim nierozłącznym gronem dobrych ziomków, których - jakby nie było - spotykałam praktycznie co miesiąc od pięciu miesięcy. Okazali się cudownymi kompaniami, którzy nierzadko rozbawiali mnie do łez, innym razem rozczulali, by jeszcze później wkurzać. Dlaczego? Przez klimat tej opowieści - i idę o zakład, że nie tylko ja mam takie zdanie.
Ta seria - a już zwłaszcza ten tom i ta część - ma w sobie niezwykle kojący, rozgrzewający serducho klimat domowego zaciszu, gdzie czytelnik czuje się naprawdę dobrze. To dom, w którym chce się być i to naprawdę nie kwestia jego bogactwa. Weronika Marczak stworzyła bohaterów tak żywych i prawdziwych, że naprawdę aż chce się z nimi siedzieć na kanapie i oglądać filmy. Absolutnie wszystko jest tu urocze i naprawdę w tej części czuć, jak bardzo bohaterowie siebie kochają. Tak, kochają. I to czuć. A to sprawia, że jest często śmiesznie.
A skoro o uczuciach mowa... Jest coś, co mi się kompletnie nie podobało i było zbędne. Wątek Leo i generalnie partnerek braci Monet. Powiem wam szczerze, ja wiem, że oni muszą mieć jakieś życie uczuciowe, ale jakby nikogo poza nimi nie było, to też bym zła nie była. A wręcz byłabym przeszczęśliwa. Leo jako chłopak Hailie może i był miłym chłopcem, ale w porównaniu do braci Monet był tak bardzo nijaki... Oczywiście pozwoliło to na kilka zabawnych sytuacji z nim związanych (scena przy stole - hit), ale przy braciach Monet naprawdę trudno polubić innego chłopca. Po prostu tak jest i już.
Po zamknięciu książki poczułam pustkę, jaką się czuje po "nagadaniu się" z dawno niewidzianym znajomym, który przyszedł, poopowiadał mi masę super historii i na jakiś czas musieliśmy się pożegnać. Wiadomo - mam wszystkie jego wspomnienia w postaci pięciu tomów, ale i tak jest przykro. Oczywiście wiem, że pojawi się jeszcze Diament, ale sama autorka traktuje go jako dodatek do serii. W związku z tym można uznać, że Perełka zamyka kanoniczną część historii i robi to dobrze. Pozostaje tęsknota za tą historią, a to znaczy, że naprawdę można się przywiązać do tych bohaterów. Przekonajcie się o tym i Wy, ponieważ teraz możecie zamówić wszystkie pięć tomów na TaniaKsiazka.pl.
Uważam, że Rodzina Monet idealnie nadaje się do zekranizowania. Najlepiej przez jakąś znaną platformę streaminową, dzięki czemu absolutnie każda dziewczyna (i to nie tylko nastolatka, ale także starsza) na świecie będzie mogła pośmiać się razem z Hailie. Problemem może być tylko obsada, bo naprawdę trudno będzie wybrać odpowiednich panów do tej serii. Ale trzymam kciuki, ponieważ potencjał na świetny seans jest!
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-09
Urocza książka. Idealna na czytanie na balkonie.
Niby człowiek wie, jak to się skończy, a mimo to i tak się rozpływa w tej historii. No przeurocza!
Urocza książka. Idealna na czytanie na balkonie.
Niby człowiek wie, jak to się skończy, a mimo to i tak się rozpływa w tej historii. No przeurocza!
2023-06-05
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się gwarantowana. Ach, te młodzieżowe opowieści. Są takie urocze.
Bee i Noah to przyjaciele od dziecka. Mało tego! To najlepsi przyjaciele, których łączyło absolutnie wszystko a dzieliła co najwyżej ulica. Niestety pewnego dnia Noah musi wyjechać z rodzinnej miejscowości, bo hej! Ma czternaście lat, więc musi słuchać się swoich rodziców. Tym samym opuszcza swoją najlepszą przyjaciółkę. Naturalnie do czasu. Po czterech lat powraca na wakacje do rodzinnej miejscowości i okazuje się, że z uroczego chłopaka pozostał tylko cham. O co jest zły na Bee? Co się wydarzyło w jego życiu? I czy przyjaźń zatriumfuje?
Wow, wow, wow! Dawno już nie czytałam tak dobrze napisanej, mądrze poprowadzonej i uroczo opowiedzianej powieści dla nastolatków! Jestem pod wrażeniem, że można napisać powieść o normalnych nastolatkach, którzy nie mają w swoich szeregach mafii gotowej stanąć za nimi murem (droczę się, lubię Rodzinę Monet). Co by jednak nie mówić, Let me know zawiera w sobie smak lata i to do tego stopnia, że wraz z bohaterami przenosimy się do Kalifornii, by usłyszeć szum fal i spojrzeć w stronę rozgwieżdżonego nieba z wiarą, że wszystko co najlepsze dopiero przed nami (oraz bohaterami).
Przede wszystkim muszę pochwalić styl. Autorka snuje opowieść doskonale - niczym zawodowy pisarz. Jej zdania są pięknie ułożone, każde słowa idealnie dobrane. Czuć dużo pracy, wysiłek, a przede wszystkim szacunek do swoich bohaterów. Zarówno Bee, jak i Noah, jak i cała reszta postaci, mają charaktery. Nie są kukiełkami, lecz pełnoprawnymi ludźmi z uczuciami - i to uczuciami, którymi autorka wiedziała jak zarządzać. Tutaj wszystkie postacie mają swój charakter, co sprawiło, że nawet Ivy (przyjaciółka Bee) mimo swojego przekoloryzowania można polubić.
A jak wypadają główne postacie? Lepiej, niż można by sobie wyobrazić. Historię poznajemy z perspektywy dwóch bohaterów. Bee jest trochę zadziorną, a przy okazji bardzo wrażliwą dziewczyną, która próbuje zrozumieć, dlaczego jej najlepszy przyjaciel zachowuje się jak buc. Sensowne? Jak najbardziej. Podobnie jak jej późniejsze oburzenie na Noah, z którym miałam lekki problem. Bo okej, najpierw zachowuje się jak cham, ale jak dla mnie dość za szybko przemienił się w cudownego chłopaka, który teraz nagle wszystko postanawia naprawić. Poczułam lekką nieścisłość, ale to pewnie już moje 27letnie doświadczenie podpowiedziało mi, że tak to nie działa. Poza tym ich relacja została opowiedziana niezwykle zgrabnie.
Te 400 stron przeczytałam w dwa dni, a żeby jeszcze zaznaczyć wyjątkowość tej powieści wspomnę, że już od pierwszej strony weszłam w tę historię i naprawdę nie chciałam wychodzić. Już nie jestem nastolatką, ale mimo to Let me know całkowicie mnie kupiło, ponieważ tak dobrze odwzorowało problemy nastolatek. Miłość między bohaterami wisi w powietrzu razem z lampionami, a i dobry humor spotka nas po drodze. Ej, serio! Jak to jest debiut, to ja już się nie mogę doczekać, co będzie dalej! Oby tak dalej, młoda autorko, bo potencjał jest ogromny!
Polecam! Z mojej strony daję naprawdę wysoką ocenę, a to coś znaczy, ponieważ z młodzieżówek już jednak wyrosłam. Bardzo trudno zaskoczyć mnie w tym temacie, ale jak się okazało - niekiedy się to udaje. Let me know to powieść idealna na lato. Rozgrzeje serce i pozwoli na jakiś czas się uśmiechnąć. Po prostu REWELACYJNA!
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-01
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was Materiał na chłopaka. Tym razem skusiłam się na kolejną powieść z tejże tematyki. Naiwnie wierzyłam, że dostanę coś podobnego do O mojej córce.
Dylan Tang to nastolatek, który pracuje w barze Wojownicy Woka prowadzonego przez jego ciocię. Jego życie wypełnione jest chińską kuchnią, rodzinnymi problemami oraz poszukiwaniem szczęścia. To pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, gdyż w trakcie otrzymywania opieprzu od niezadowolonego klienta. To właśnie wtedy spotyka Theo. Bajecznie bogatego przystojniaka, który wywraca jego życie do góry nogami. Zaczyna się od udawania chłopaka na weselu, a później... chyba wszyscy wiecie, jak to się skończy, prawda?
To debiut. I to debiut, który czuć od pierwszej strony. Starałam się być wyrozumiała, ponieważ domyślam się, jak trudno jest zaskoczyć w tym znanym temacie. On i on spotykają się niby przypadkiem i z jakiegoś powodu ten drugi pragnie spotkać się z pierwszym... bo tak. Nie szukajcie wyjątkowej głębi. Raczej przygotujcie się na przyjemną lekturę, która posiada w sobie znamiona baśni. Akcja mknie do przodu, dramaty, jakie się dzieją na stronach powieści, przypominają problemy nastolatków, a wokół unosi się zapach pierwszej miłości. Czy można chcieć więcej? Tak, można.
Myk polega na tym, że Fake Dates and Mooncakes nie wnosi nic nowego do świata literatury poza tym, że mamy Dylana i Theo, a nie Danielę czy tam Theodorę. Ot, to taka przyjemna opowieść o miłości między dwójką nastolatków, którzy się w sobie zakochują. By wyszło bardziej komedio-romantycznie, autorka włożyła w powieść udawanie chłopaka na czas wesela w rodzinie. To było - jedynie nie w klamrach LGBTQ+. Poza tym nic więcej nie stoi naprzeciwko miłości dwójki chłopców. Mamy zwyczajny romans (przy komedii to to nie stało), w którym biedny chłopak zakochuje się w bogatym chłopcu, a bogaty chłopiec rozwiązuje wszelkie jego problemy życiowe.
I ja już ignoruję fakt, że w polskim społeczeństwie wciąż znajdziemy homofobiczne zarzuty. Jestem pewna, że w przypadku Ameryki, miłość gejowska jest o wiele bardziej wyluzowana. Ale wiecie! Brakuje mi wątków, które bardziej rozwiną wątpliwości: chciałabym przeczytać powieść, w której bohater stopniowo odkrywa swoje pożądanie wobec innego bohatera; chciałabym przeczytać, jak jakieś kobiety zabiegają o geja - bo hej, chociażby w Fake Dates and Mooncakes mamy dwójkę przystojniaków! Czy mam uwierzyć, że żadna koleżanka nie była zazdrosna o tę relację? To by było fajne!
Możliwe, że po prostu miałam zbyt wielkie oczekiwania. Ale to nie tak, że Fake Dates and Mooncakes było aż tak złą książką. Nie, nie. Po prostu od tematyki LGBTQ+ oczekiwałabym czegoś więcej, jednakże jako zwykła powieść romantyczna spełnia się dość dobrze. Przede wszystkim powieść Sher Lee ma coś, co odróżnia ją od innych - chińskie wtrącenia. Jako że w bohaterach płynie krew potomków twórców Wielkiego Muru, znajdziemy tutaj wiele interesujących nawiązań do Chin: o ich wierzeniach, przekonaniach, przysłowiach. Podobne niby mimochodem wrzucone wtrącenia dodawały tej powieści blasku.
Co jeszcze może przyciągnąć czytelników do tej książki? Ależ oczywiście, że okładka! Nie będę kłamała, to właśnie okładka o pastelowych kolorach sprawiła, że skusiłam się do przeczytania Fake Dates and Mooncakes! Marzy mi się, by absolutnie wszystkie powieści posiadały okładki stworzone na podstawie wnętrza książki. Tutaj wszystko się zgadza. Dwójka chłopaków, fartuszek z napisem "Wok Warriors", piesek, ciasteczka, a nawet ten kot przynoszący szczęście! No kocham!
Czy polecam? Wiecie, dla nastolatka Fake Dates and Mooncakes może okazać się naprawdę przyjemną, niezobowiązującą lekturą. Nie dzieje się tu nic, o co ktokolwiek powinien się martwić, a i sama miłość między Theo i Dylanem rozwija się w całkiem przyjemny sposób. Jeżeli jesteście zainteresowani tematem, sprawdźcie lekturę na własnej skórze!
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-07
Dawno nie czytałam żadnej obyczajówki, a akurat "Latarnik" był polecany przez wiele osób, uznałam, że przeczytam. Przez przypadek znalazłam tę powieść w bibliotece i pyk, pożyczyłam.
Przeczytałam w jeden dzień! To już sukces!
Uważam, że to bardzo wyjątkowa powieść. Inna niż większość. Naprawdę mądra i nienachalna... do czasu! Trochę autorka przesadziła z tymi wątkami o aniołach, przez co za dziesiątym pytaniem o "Czy wierzysz w anioły?" prychnęłam śmiechem, zamiast się wzruszyć. Po prostu za dużo.
Co nie zmienia faktu, że bez wątpienia sięgnę po kolejny tom! Oraz z chęcią zapoznam się z innymi powieściami tejże autorki!
Dawno nie czytałam żadnej obyczajówki, a akurat "Latarnik" był polecany przez wiele osób, uznałam, że przeczytam. Przez przypadek znalazłam tę powieść w bibliotece i pyk, pożyczyłam.
Przeczytałam w jeden dzień! To już sukces!
Uważam, że to bardzo wyjątkowa powieść. Inna niż większość. Naprawdę mądra i nienachalna... do czasu! Trochę autorka przesadziła z tymi wątkami o...
2022-08-12
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w chwili, gdy doszły mnie słuchy o zamknięciu tej serii czterema opowiadaniami, dosłownie nie mogłam się doczekać, kiedy ją przeczytam. Bez przymknięcia oka się nie obeszło, ale Dziedzictwo zamówione w księgarni Tania Książka wciąż kryje w sobie pewien urok. Zapewne nazywany sentymentem.
O fabule powiem krótko, ponieważ Dziedzictwo składa się z czterech krótkich historii (mniej więcej po 70 stron każda), opowiadających o czterech parach Off-Campus. Jest zabawnie, jest romantycznie, jest naiwnie (bo hej, prawdziwych problemów dorosłych ludzi tam nie doświadczycie). Jedna para w zabawny sposób się zaręcza, druga para bierze ślub w sposób jak najbardziej zaskakujący, trzecia para wyjeżdża na pełen wrażeń miesiąc miodowy, no a czwarta para spodziewa się niespodziewanego dziecka.
Tę książkę czyta się na raz, ponieważ nie wymaga od czytelnika niczego innego niż uśmiechu. A tego możecie się spodziewać niespodziewanie. Bardzo szybko przypomniało mi się, dlaczego tak bardzo lubiłam powieści Elle Kennedy. Za styl i poczucie humoru. Tym opowieściom daleko było od realizmu, ale humor jak najbardziej trafiał w mój gust i nawet teraz kilka razy parsknęłam śmiechem (to rzadkość w literaturze - serio). Te powieści to takie bajki Disneya dla starszego odbiorcy - z góry wiadomo, że wszystko dobrze się skończy a miłość zwycięży, ale mimo to i tak chcesz pragniesz wejść w ten świat.
Podsumowując! Każdy, kto osiągnął wiek 18+, powinien dać szansę całej serii Off Campus Elle Kennedy, bo WARTO! Nie czytajcie Dziedzictwo, jeśli nie czytaliście wcześniejszych powieści, ponieważ to po prostu mija się z celem. Jeżeli nastawicie się na lekką, niezobowiązującą lekturę (taki trochę seansik komedii romantycznej), jestem pewna, że nie pożałujecie czasu poświęconej Układowi, Błędowi, Podbojowi, Celowi oraz Dziedzictwie, które zamyka wszystkie historie.
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-19
Cudowne lata to oda do przyjaźni i szczęśliwych lat dzieciństwa, które niekoniecznie były takie szczęśliwe, jakby można sobie wyobrażać. Jednakże to emocje decydują, które wspomnienia zostaną z nami na dłużej i co zapamiętamy. To także opowieść o więzach przedstawiona w bardzo prawdziwy sposób. Próżno tu szukać tkliwych gadek po latach, nieoczekiwanych zmian po dwudziestu latach. Oj nie. To mądra opowieść o więziach takich, jakimi są naprawdę, a które łączą na całe życie i determinują to, kim się stajemy.
Gdy zaczynałam tę powieść miałam pustkę w głowie. Ot, czytałam i nie wiedziałam dokładnie, o czym czytam. Teraźniejszość miesza się tu z przeszłością. Teraźniejszość jest zupełnie inna od tego, co doświadczamy w przeszłości. Nie wiadomo kiedy, ale w pewnym momencie akcja się zagęszcza; sprawia, że czytelnik przenosi się do kart powieści. Na nowo powracamy do szkoły, wspominamy swoje nieodpowiedzialne decyzje i słowa, przenosimy się w czasie. I przeżywamy trudne koleje losu, które w żaden sposób nie są przedramatyzowane, a wręcz przedstawione w sposób konkretny i rzeczowy.
Bardzo spodobało mi się, że autorka naprawdę tworzy prawdziwe opowieści, a przy okazji nie przerysowuje tragedii. Zgrabnie balansuje między dobrem i złym - gdy smutek się rozprzestrzenia na kartach powieści, pojawia się ktoś, kto rozpromienia sytuację. I tak nieustannie. To by się nie udało, gdyby bohaterowie nie byli ludźmi z krwi i kości. Nie szukajcie tutaj herosów, bohaterów komiksu bądź innych "nieprawdziwków". Tutaj królują dobrze stworzone portrety psychologiczne.
To ładna powieść. Mądra powieść. Nic dziwnego, że została bestsellerem i zbiera liczne pochwały. Warto dać jej szansę - zwłaszcza jeżeli ma się już ponad trzydzieści lat na karku i doświadczenie życiowe, które mówi nam, że "na zawsze" w tym świecie trwa czasami bardzo krótko, jedynie w naszym sercu dłużej. Aż mam ochotę przeczytać Życie Violette - wcześniejszą powieść tej autorki! Polecam!
Cudowne lata to oda do przyjaźni i szczęśliwych lat dzieciństwa, które niekoniecznie były takie szczęśliwe, jakby można sobie wyobrażać. Jednakże to emocje decydują, które wspomnienia zostaną z nami na dłużej i co zapamiętamy. To także opowieść o więzach przedstawiona w bardzo prawdziwy sposób. Próżno tu szukać tkliwych gadek po latach, nieoczekiwanych zmian po dwudziestu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-10
Rodzina Monet wprost wyskakiwała mi z lodówki. Widziałam ją absolutnie wszędzie, a wiecie tak to jest z reklamami: to one są dźwignią handlu. Mimowolnie czytałam opinie nt. tej powieści - bardzo pochlebne opinie - a w chwili, gdy Weronika Anna Marczak otrzymała tytuł Debiutu Roku w Bestsellerach Empiku, wprost pragnęłam przeczytać tę książkę... i ją shejcić. Serio. W chwili gdy zamawiałam Rodzinę Monet. Skarb w księgarni TaniaKsiazka.pl byłam przekonana, że młodzieżówka Wattpada nie może mi się spodobać. Nie i już. A tu proszę! Daję 8/10 i to tylko dlatego, że nie jest docelowym adresatem tej powieści. Ale doskonale się bawiłam.
Opowiem pokrótce fabułę, ponieważ ta jest wstępnie prosta (w prostocie siła!). Otóż Hailie Monet ma prawie piętnaście lat, gdy umiera jej mama i babcia, jedyni członkowie jej rodziny (dzieje się to już na pierwszej stronie, także raz-dwa i trup). W tym momencie dowiaduje się, że ma przyrodnich braci - synów jej biologicznego ojca, którego nigdy nie poznała i już nigdy nie pozna, ponieważ ten też już umarł (dużo tych trupów w sumie). Ale noł problem! Najstarszy z braci, liczący sobie aż 24 lata, Vincent Monet staje się jej prawnym opiekunem. Zaprasza nigdy niewidzianą siostrę do Pensylwanii, by tym samym Hailie dowiedziała się, jak bogata się stała. Milionerzy to za mało powiedziane. Tym samym Hailie poznaje piątkę braci: Vince'a, Willa, Tony'ego, Shane'a i Dylana. Każdy z nich jest inny, ale każdy na swój sposób niebezpieczny. Wraz z nimi Hailie otrzymuje łatkę rodziny Monet, a w tle grożące niebezpieczeństwo. No ale hej! Jej życie nie mogłoby być nie wiadomo jak kolorowe.
Od kiedy żyję, świat podąża za generalnymi trendami. Kiedyś czarodzieje, potem wampiry i wilkołaki, magiczne moce, a następnie mafia bądź inne niebezpieczne organizacje. Rodzina Monet wpasowuje się oczywiście w tę ostatnią kategorię, ale robi to o wiele lepiej niż chociażby niedawno recenzowany Książę Mafii (nie polecam). Bo hej! Ta książka jest świetnie napisana, ciekawa i wciągająca. I mówię to ja - dwudziestosiedmioletnia czytelniczka, która jest starsza od wszystkich bohaterów tej powieści. Serio! Cudownie się bawiłam, a powieść pochłonęłam w jeden wieczór i następny poranek.
Porozmawiajmy jednakże o tym, co sprawia, że Rodzina Monet. Skarb (czyli pierwszy tom) tak mi się spodobał. Ano tym (pozwólcie mi na swobodę wypowiedzi), że autorka nie dość, że potrafi w pisanie, to w dodatku potrafi w bohaterów. Serio! Od samego początku polubiłam wszystkich bohaterów, a już zwłaszcza polubiłam Vincenta. Oni mają charakter, niepowtarzalny charakter, a ja już dobrze wiem, że to rzecz niespotykana w przypadku młodzieżówek. Każdy z tych postaci zachowuje się jak człowiek. Nie są idealni, ale to właśnie sprawia, że są naprawdę fajni. Z mojej perspektywy nawet nie byli wkurzający. Mało tego! Główna bohaterka nie była wkurzająca, ponieważ po prostu była piętnastolatką! Uważam, że i ona ma potencjał na dobry charakter, ponieważ UWAGA UWAGA, widać rozwój postaci, a przede wszystkim pogłębienie relacji między nimi. Serio! Wiecie, jak ja się cieszę na myśl, że zaraz będę mogła przeczytać kolejny tom? Coś cudownego!
[...] I pamiętaj, niektóre marne szkolne znajomości nie mogą się równać z więziami rodzinnymi. Twoja koleżanka, Audrey, o tym wie i zawsze weźmie stronę swojego brata. Z kolei twoją stronę wezmę ja. Nie zawsze gram fair, ale dzięki temu wygrywam. Czas, żebyś to zrozumiała.*
Wiecie, co jest tutaj najfajniejszego, a co bardzo sobie chwalę? Fakt, że autorka wcale nie kieruje opowieści w stronę bogactwa i pokazania, jakie to super być bogatym. Nie, nie. Tak naprawdę, to czego czytelnik może zazdrościć bohaterce, to braci. Serio! Kit tam z tym ogromnym domem! Ja autentycznie pomyślałam sobie, jak to fajnie mieć rodzinę. Ten morał przepływa przez całą powieść, dlatego też kiedy jeden z braci mówi Hailie, że jest dla nich jak skarb - zagubiona i odnaleziona - autentycznie poczułam ucisk w żołądku z rodzaju tych miłych. Generalnie uważam, że rozmowy między rodzeństwem są najlepszym atutem tej książki i wierzę, że zostanie tak do końca.
Zdecydowanie polecam! Aż sama jestem w szoku, ale uważam, że debiut roku jest jak najbardziej zasłużony - podobnie jak miano bestsellera Księgarni TaniaKsiazka.pl Powieść młodzieżowa właśnie taka musi być - lekko napisana, wciągająca, a przy tym unoszona mądrą myślą w tle. Autorka ma we mnie fankę i czytelniczkę. Trzymam kciuki, żeby kolejne przygody Rodziny Monet były równie dobre. Początek jest więcej, niż tylko obiecujący. Polecam!
Rodzina Monet wprost wyskakiwała mi z lodówki. Widziałam ją absolutnie wszędzie, a wiecie tak to jest z reklamami: to one są dźwignią handlu. Mimowolnie czytałam opinie nt. tej powieści - bardzo pochlebne opinie - a w chwili, gdy Weronika Anna Marczak otrzymała tytuł Debiutu Roku w Bestsellerach Empiku, wprost pragnęłam przeczytać tę książkę... i ją shejcić. Serio. W chwili...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-20
Maria to pracoholiczka, która na pierwszym miejscu stawia swojego ośmioletniego syna Franka. Zrobi dla niego absolutnie wszystko. No, jedynie dawno temu zadecydowała za niego, że Franek nie będzie miał ojca. Do czasu, aż nieoczekiwanie odkrywa, że pragnienie poznania biologicznego taty jest tak silne, że chłopiec prosi o to w liście do św. Mikołaja. No cóż. Postanawia coś z tym zrobić. W międzyczasie Wojtek - były chłopak Marysi - coraz częściej myśli o swojej studenckiej miłości. A żeby jeszcze było śmieszniej, w życiu Marysi pojawia się Konrad, kolega z dzieciństwa, który coś za długie rzuca na nią spojrzenia i coś za dobrze dogaduje się z Frankiem. A w tle idą święta i magia cudów.
Bez Ciebie nie ma świąt to taka typowa powieść świąteczno-obyczajowa, posiadająca chyba wszystkie najważniejsze cechy. Kobieta poszukująca miłości? Cyk. Jej syn wysyłający list do św. Mikołaja? Cyk. Starszy chory pan, który ukrywa przed swoją rodziną swój stan? Cyk. Dwóch mężczyzn walczących o względy jednej kobiety? Cyk. Wzruszające przytulenie przy wigilijnym stole? Cyk. Co tu dużo mówić, to jedna z tych powieści, które się zna bez wcześniejszego czytania. I może oto właśnie chodzi? By się za długo nie głowić podczas lektury i żeby tak podczas świątecznej lektury móc okryć się rodzinnym kocykiem i żyć myślą, że to właśnie rodzina jest najważniejsza.
Wiecie, fabularnie to ta książka raczej nie zaskakuje, ale mogę pochwalić autorkę za styl. Tę powieść naprawdę dobrze się czyta, aczkolwiek nie jestem pewna, czy właśnie tak pięknie rozbudowanymi zdaniami wypowiada się mały chłopiec. Ale okej, niech będzie. Najważniejsze, że przez Bez Ciebie nie ma świąt czyta się raz-dwa i bez większych turbulencji. To sprawia, że to idealna powieść dla każdego. Dla nastolatki bądź starszej babci. Przeczytasz i zapomnisz. W tym przypadku aż mi się przypomniały powieści Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk bądź Anny Łaciny - np. Niebieskie nitki bądź Miłość pod Psią Gwiazdą w sumie dość oryginalnie podchodzą do temu świąt. Polecam.
Może wymagam ciut za dużo, ale marzy mi się opowieść świąteczna, która nie będzie kalką wszystkiego tego, co do tej pory było. Może się kiedyś tego doczekam. A może właśnie powinnam się cieszyć właśnie z takich polskich obyczajówek, które po prostu dają ukojenie? Jeżeli Wy potrzebujecie takiej lekkiej, niezobowiązującej lektury świątecznej, możecie sięgnąć po Bez Ciebie nie ma świąt Natalii Sońskiej.
Maria to pracoholiczka, która na pierwszym miejscu stawia swojego ośmioletniego syna Franka. Zrobi dla niego absolutnie wszystko. No, jedynie dawno temu zadecydowała za niego, że Franek nie będzie miał ojca. Do czasu, aż nieoczekiwanie odkrywa, że pragnienie poznania biologicznego taty jest tak silne, że chłopiec prosi o to w liście do św. Mikołaja. No cóż. Postanawia coś z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Głupiutkie, ale urocze. Takie cukierkowe. Zdecydowanie dla fanów k-dram i to zwłaszcza dla tych, którzy zjedli zęby na koreańskich produkcjach.
Głupiutkie, ale urocze. Takie cukierkowe. Zdecydowanie dla fanów k-dram i to zwłaszcza dla tych, którzy zjedli zęby na koreańskich produkcjach.
Pokaż mimo to