-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-03-18
2023-12-01
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie - chłopakami! Bracia Monet wreszcie wypuścili ją ze swojego gniazdka i pozwolili jej na swobodę. Problem polega na tym, że nawet ta swoboda miała swoje granice. A tą granicą okazuje się Adrien Santan, który staje się dla Hailie coraz bliższy... niebezpiecznie bliższy... niespodziewanie bliższy.
Ech. Ech. Ech. Ja wiem, że często wzdychałam podczas wcześniejszych lektur Rodziny Monet, ale przy Diamencie pobiłam własny rekord. Czy tylko ja mam wrażenie, że Weronika Marczak kontynuowała na siłę tę historię dla nastolatek, która powinna zakończyć się już dawno temu? Dla mnie klamra zamknęła się przy Perełce. Pokazywanie super Hailie bynajmniej nie działało na korzyść tej akcji - zwłaszcza, że mimowolnie jej bracia odchodzą w odstawkę. Coś, na czym budowana była sympatia poprzednich części, czyli braterska miłość, zniknęła na rzecz miłości romantycznej na zasadzie Romea i Julii. I spoko, ciekawe, szkoda tylko, że jest to nam wciskane tak nagle! I czemu tak nagle mam uwierzyć w prawdziwość uczuć bohaterów, skoro wcześniej nic podobnego nie zauważyłam?
Autorka zdecydowała się na pokazanie najważniejszych wydarzeń w relacji Hailie-Adrien z perspektywy tego drugiego. Już pal sześć, że te wtrącenia w ogóle nie pasowały do ciągłości historii. Gorzej, że po prostu zostały źle napisane. Adrien brzmi w nich niczym czternastolatek a nie szef Organizacji. W dodatku jego punkt widzenia (poza ostatnią scenę) nie wnosi nam nic nowego. To po prostu przekopiowane sceny. Najgorsze jest jednak to, że przez to autorka zabiera Adrienowi to, co mogłoby czytelnika w nim najbardziej zafascynować - tajemnicę. O ile we wcześniejszych częściach był on dla mnie obojętny (bo też tak został przedstawiony), tak teraz byłam nim czasami oburzona. Typek jest w moim wieku, a mówił jak pięćdziesięciolatek i zachowywał jak piętnastolatek.
A co u Rodziny Monet? No nie uwierzycie, ale nic ciekawego. Vincent jest surowym ojcem i ma dwójkę dzieci. Patrząc na to, Dylan (26 l.) też pragnie mieć już żonę. Zresztą Shane (25 l.) też lepszy nie jest. Serio? Czy chłopcy, którzy mogą zwojować cały świat tak szybko pchają się do małżeństwa? I wszyscy biegną po poradę do Hailie, bo przecież wiadomo, że ona najlepiej doradzi (serio marzyłoby mi się, by ta bohaterka nie tylko w czyichś słowach była taka mądra, ale też żebym to widziała w tekście!). Tony w sumie ciągle chodził pijany, a Will najwidoczniej jest gejem. Czy kogoś to interesuje? Nie wiem. Autorki najwidoczniej nie, ponieważ poza pojedynczymi wstawkami pełnymi miłości rodzinnej (chyba jedyny raz, kiedy się uśmiechnęłam, był moment, gdy rodzeństwo przepychało się do przodu, by osłonić kolejną osobę!), w tej części mamy tylko romans. Romans z piekła rodem.
Nudno jest. Tutaj się nic nie dzieje, a kiedy już ma się coś wydarzyć, to co najwyżej jakiś wypadek (pechowi są ci nasi bohaterowie, w każdym tomie coś się dzieje) albo jakaś krzywa akcja z ojcem (bardzo przedramatyzowana, oj bardzo). Strony lecą, a ta akcja jakaś taka nijaka. W połowie Diamentu mamy więcej Adriena, który w najdziwniejszy możliwy sposób zaleca się do Hailie i dramatyczny koniec, którego chyba wszyscy się spodziewali (nie ma tak łatwo - czeka nas druga część). Poza tym luksusy, alkohol leje się strumieniami, a prywatne odrzutowce są tu tak popularne jak taxówki. To taka powtórka z rozrywki, która już nie zachwyca.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Ja chyba właśnie po to sięgnęłam po Diament, by przekonać się na własnej skórze, że ciągnięcie historii na siłę kończy się tragicznie. A szkoda, bo mimo wszystko wcześniejsze tomy przynajmniej mnie bawiły, a powoli kiełkujące rodzinne uczucia sprawiały, że niejednokrotnie się rozczuliłam. Tutaj nie miałam ani pierwszego, ani drugiego. Co nie zmienia jednak faktu, że jeżeli podoba Wam się ta seria, przeczytajcie ciąg dalszy.
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
Przeczytałam tylko ze względu na to, że moja przyjaciółka z dzieciństwa stała się wielką fanką tej trylogii. Tylko dla niej spędziłam 10h czytania o niczym. Autentycznie.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o niczym. Widać, że pisana bez większego zastanowienia a tym bardziej bez respektowania czyjegoś czasu. Serio! Bohaterowie nie robią autentycznie nic. Związki przyczynowo-skutkowe nie istnieją, a główny zły (to jest tata głównego bohatera) jest tak źle zarysowaną postacią, że równie dobrze mógłby być smokiem, a miałby tyle samo wspólnego z rzeczywistością (mam uwierzyć, by nadziany prawnik aż tak się interesował naszą Rose? Proszę was).
Myślałam, że więcej będzie o Lily, czyli o siostrze głównej bohaterki, ale nie. Tytuł jest po prostu chwytliwy i nie ma pokrycia z treścią książki.
O zakończeniu dowiem się od Oli i tyle mi wystarczy. Lubię guilty pleasure, ale to nawet pleasure nie było.
Przeczytałam tylko ze względu na to, że moja przyjaciółka z dzieciństwa stała się wielką fanką tej trylogii. Tylko dla niej spędziłam 10h czytania o niczym. Autentycznie.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o niczym. Widać, że pisana bez większego zastanowienia a tym bardziej bez respektowania czyjegoś czasu. Serio! Bohaterowie nie robią autentycznie nic....
2023-07-09
Jeżeli uważacie, że ta książka jest głupiutka, to tak, owszem, macie rację. Love on the Brain została wypełniona znajomymi kliszami, które w żaden sposób nie zaskakują. Sześć lat temu Levi tylko wobec Bee zachowywał się szorstko? Ojej, ciekawe czemu?! Bee nosi obrączkę po zmarłej babci, przez co Levi sądzi, że jest zamężna? No niemożliwe, że tak pomyślał, co nie?! Ach, no i moje ulubione - Bee rozmawia z kimś na Twitterze, ale nie wie z kim... hmmm... Zgadnijcie z kim! Nie wiem, jak u Was, ale kiedy ja czytam podobne sztampy, to wprost muszę przewracać oczami i wzdychać ciężko nad głupotą głównej bohaterki. Ale hej! Nadal przeczytałam to do samego końca! Czemu?
Ponieważ Love on the Brain jest dobrze napisane. I zabawne! Wiele żartów i spostrzeżeń Bee jest po prostu przegenialne. Jeżeli lubicie sarkastyczne poczucie humoru, to ta książka jest dla Was. Ali Hazelwood bawi się słowem i skojarzeniami, dzięki czemu jej powieść - mimo że jest momentami głupiutka - tak do końca głupiutka nie jest. Kumacie? Mimo sztampy (którą czytelnik i tak wyśmieje) autorka porusza wiele innych ważnych tematów, jak chociażby znaczenie kobiet w nauce. Nie mówiąc już o tym, że bohaterowie ze sobą rozmawiają! Szok! Oni nawet siebie lubią!
Rozwój akcji jest niezwykle wyważony. Tu się ciągle coś dzieje, przez co powieść czyta sie na raz! Od pierwszej strony jesteś z Bee Königswasser w samym centrum wydarzeń i - wierzcie bądź nie - to świetna towarzyszka. Dawno już nie miałam czegoś takiego, że lubiłam jakąś bohaterkę, a tu proszę! Bee szczerze cenię za jej szczerość, inteligencję i poczucie humoru. Levi zresztą też jest super, ponieważ - wow, wow, wow - ma coś do powiedzenia! Nie jest tylko przystojniakiem, ale jest przede wszystkim trzydziestodwulatkiem, który zdaje sobie sprawę z tego, że musi nauczyć się okazywać emocje i rozmawiać o tym. Szczerość między tymi postaciami jest naprawdę wyjątkowa. Autorka jest dobra w tworzenie charakterów. Oby tak dalej (zwłaszcza, że już poluję na jej wcześniejszą powieść The Love Hypothesis)!
I pamiętajcie - nie tylko mądrościami człowiek żyje. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które potrafią rozbawić i umilić czas. Love on the Brain nie jest głupiutką książką, mimo że głupiutka jest. To coś, co bym polecała wszystkim niedowiarkom, którzy nie wierzą w to, że można napisać ciekawą powieść w nurcie New Adult. Love on the Brain to bez wątpienia ciekawy przypadek romansu, który aż chce się polecać. Stąd też polecam!
Jeżeli uważacie, że ta książka jest głupiutka, to tak, owszem, macie rację. Love on the Brain została wypełniona znajomymi kliszami, które w żaden sposób nie zaskakują. Sześć lat temu Levi tylko wobec Bee zachowywał się szorstko? Ojej, ciekawe czemu?! Bee nosi obrączkę po zmarłej babci, przez co Levi sądzi, że jest zamężna? No niemożliwe, że tak pomyślał, co nie?! Ach, no i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-13
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka zamyka trylogię Rodziny Monet i robi to w taki sposób, że uwierzcie mi - gdy to był film, to w chwili oglądania napisów końcowych bym się uśmiechała jak głupi do serca... a po chwili płakała i pragnęła wziąć do ręki pierwszy tom. No i wreszcie się dowiemy, czym dokładnie zajmuje się Rodzina Monet.
Nawet nie sądziłam, że aż tak się przywiązałam do tej rodziny. Serio! Hailie, Vince, Will, Dylan, Shane i Tony stali się takim moim nierozłącznym gronem dobrych ziomków, których - jakby nie było - spotykałam praktycznie co miesiąc od pięciu miesięcy. Okazali się cudownymi kompaniami, którzy nierzadko rozbawiali mnie do łez, innym razem rozczulali, by jeszcze później wkurzać. Dlaczego? Przez klimat tej opowieści - i idę o zakład, że nie tylko ja mam takie zdanie.
Ta seria - a już zwłaszcza ten tom i ta część - ma w sobie niezwykle kojący, rozgrzewający serducho klimat domowego zaciszu, gdzie czytelnik czuje się naprawdę dobrze. To dom, w którym chce się być i to naprawdę nie kwestia jego bogactwa. Weronika Marczak stworzyła bohaterów tak żywych i prawdziwych, że naprawdę aż chce się z nimi siedzieć na kanapie i oglądać filmy. Absolutnie wszystko jest tu urocze i naprawdę w tej części czuć, jak bardzo bohaterowie siebie kochają. Tak, kochają. I to czuć. A to sprawia, że jest często śmiesznie.
A skoro o uczuciach mowa... Jest coś, co mi się kompletnie nie podobało i było zbędne. Wątek Leo i generalnie partnerek braci Monet. Powiem wam szczerze, ja wiem, że oni muszą mieć jakieś życie uczuciowe, ale jakby nikogo poza nimi nie było, to też bym zła nie była. A wręcz byłabym przeszczęśliwa. Leo jako chłopak Hailie może i był miłym chłopcem, ale w porównaniu do braci Monet był tak bardzo nijaki... Oczywiście pozwoliło to na kilka zabawnych sytuacji z nim związanych (scena przy stole - hit), ale przy braciach Monet naprawdę trudno polubić innego chłopca. Po prostu tak jest i już.
Po zamknięciu książki poczułam pustkę, jaką się czuje po "nagadaniu się" z dawno niewidzianym znajomym, który przyszedł, poopowiadał mi masę super historii i na jakiś czas musieliśmy się pożegnać. Wiadomo - mam wszystkie jego wspomnienia w postaci pięciu tomów, ale i tak jest przykro. Oczywiście wiem, że pojawi się jeszcze Diament, ale sama autorka traktuje go jako dodatek do serii. W związku z tym można uznać, że Perełka zamyka kanoniczną część historii i robi to dobrze. Pozostaje tęsknota za tą historią, a to znaczy, że naprawdę można się przywiązać do tych bohaterów. Przekonajcie się o tym i Wy, ponieważ teraz możecie zamówić wszystkie pięć tomów na TaniaKsiazka.pl.
Uważam, że Rodzina Monet idealnie nadaje się do zekranizowania. Najlepiej przez jakąś znaną platformę streaminową, dzięki czemu absolutnie każda dziewczyna (i to nie tylko nastolatka, ale także starsza) na świecie będzie mogła pośmiać się razem z Hailie. Problemem może być tylko obsada, bo naprawdę trudno będzie wybrać odpowiednich panów do tej serii. Ale trzymam kciuki, ponieważ potencjał na świetny seans jest!
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-03
Przeczytałam tylko ze względu na sympatię do autora, jednakże żadna sympatia nie sprawi, że nagle dam książce więcej gwiazdek niż na to zasługuje.
Powieść poprawnie napisana. Momentami zabawna. Ale niestety wtórna. Romans niestety przeciętny, a i tematyka gamerska dość sprawnie wpleciona w opowieść.
Jeżeli to pierwsza napisana powieść Muniowskiego, to powinien ją napisać a następnie odłożyć na półkę... i spróbować napisać coś jeszcze.
Przeczytałam tylko ze względu na sympatię do autora, jednakże żadna sympatia nie sprawi, że nagle dam książce więcej gwiazdek niż na to zasługuje.
Powieść poprawnie napisana. Momentami zabawna. Ale niestety wtórna. Romans niestety przeciętny, a i tematyka gamerska dość sprawnie wpleciona w opowieść.
Jeżeli to pierwsza napisana powieść Muniowskiego, to powinien ją napisać...
2022-08-12
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w chwili, gdy doszły mnie słuchy o zamknięciu tej serii czterema opowiadaniami, dosłownie nie mogłam się doczekać, kiedy ją przeczytam. Bez przymknięcia oka się nie obeszło, ale Dziedzictwo zamówione w księgarni Tania Książka wciąż kryje w sobie pewien urok. Zapewne nazywany sentymentem.
O fabule powiem krótko, ponieważ Dziedzictwo składa się z czterech krótkich historii (mniej więcej po 70 stron każda), opowiadających o czterech parach Off-Campus. Jest zabawnie, jest romantycznie, jest naiwnie (bo hej, prawdziwych problemów dorosłych ludzi tam nie doświadczycie). Jedna para w zabawny sposób się zaręcza, druga para bierze ślub w sposób jak najbardziej zaskakujący, trzecia para wyjeżdża na pełen wrażeń miesiąc miodowy, no a czwarta para spodziewa się niespodziewanego dziecka.
Tę książkę czyta się na raz, ponieważ nie wymaga od czytelnika niczego innego niż uśmiechu. A tego możecie się spodziewać niespodziewanie. Bardzo szybko przypomniało mi się, dlaczego tak bardzo lubiłam powieści Elle Kennedy. Za styl i poczucie humoru. Tym opowieściom daleko było od realizmu, ale humor jak najbardziej trafiał w mój gust i nawet teraz kilka razy parsknęłam śmiechem (to rzadkość w literaturze - serio). Te powieści to takie bajki Disneya dla starszego odbiorcy - z góry wiadomo, że wszystko dobrze się skończy a miłość zwycięży, ale mimo to i tak chcesz pragniesz wejść w ten świat.
Podsumowując! Każdy, kto osiągnął wiek 18+, powinien dać szansę całej serii Off Campus Elle Kennedy, bo WARTO! Nie czytajcie Dziedzictwo, jeśli nie czytaliście wcześniejszych powieści, ponieważ to po prostu mija się z celem. Jeżeli nastawicie się na lekką, niezobowiązującą lekturę (taki trochę seansik komedii romantycznej), jestem pewna, że nie pożałujecie czasu poświęconej Układowi, Błędowi, Podbojowi, Celowi oraz Dziedzictwie, które zamyka wszystkie historie.
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-23
Piękna katastrofa liczy sobie niespełna 400 stron. Podczas nich mamy akcji jak na trzy tomy. Nie żartuję! Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że bohaterowie się ze sobą droczą. Zakochują. Przez jakiś czas ona mówi "nie". Schodzą się. Kłótnia. Rozchodzą. Schodzą. Kłótnia. Nie mogą bez siebie żyć. Happy end. Całkiem sporo tego, biorąc pod uwagę, że na ogół w pierwszym tomie New Adult przez całe 300 stron się ze sobą schodzą. W drugim tomie rozchodzą. W trzecim tomie godzą. Także jak widzicie autorka musiała się postarać, by tak co trzy strony akcja popędzała reakcję. Bez wątpienia tutaj nie można ominąć nawet strony, bo już się sporo może wydarzyć.
Powiem Wam szczerze - to nie jest zła książka. Jest bardzo naciągana i do bólu naiwna, ale widać, że Jamie McGuire nie poszła na łatwiznę. Przynajmniej stworzyła jakieś intrygi i to takie bardziej skomplikowane niż obgadywanie koleżanek bądź niedopowiedzenia. Żeby nie było - obgadywanie na college jest, ale tutaj fajnie rozegrane. Autorka próbowała pobawić się konwencją. Pokazać, że bohaterowie potrafią ze sobą porozmawiać - i nawet przez jakiś czas jej to wychodzi. No ale potem dochodzi do absurdów. Dziewiętnastolatka jest hazardzistką? "Bad man" jest przystojny, inteligentny, wysportowany, a w dodatku studiuje prawo? Seriously?
Ale jak tak gadam, a mimo to dobrze mi się czytało Piękną katastrofę. Pewnie dlatego, że lubię humor w książkach, więc od czasu do czasu uśmiechałam się pod nosem z powodu komentarzy głównych bohaterów. Abby i Travis są uroczy na swój sposób. Ponieważ poznajemy również przeszłość bohaterów, zdajemy sobie sprawę z tego, dlaczego coś ich do siebie ciągnie i odpycha (szkoda, że zostało to przedstawione tak mało przekonywująco). Wiecie, całość jest zbudowana na absurdalnym wręcz zakładzie, więc żałuję, że autorka trochę nie pograła w szukanie drugiego dna. Ale też nie oczekiwałabym od tej książki nie wiadomo czego.
Czy coś mi się szczególnie spodobało? Cieszę się, że McGuire nie romantyzowała psychopatycznych zachowań, lecz wprost powiedziała, że to niezdrowe. Aczkolwiek biorąc pod uwagę fakt, jak zakończyła się ta opowieść, ciężko stwierdzić, czy bohaterowie poszli po rozum do głowy. Z drugiej jednak strony jestem już za stara, żeby uwierzyć w niektóre teksty bohaterów, jak chociażby:
"Nie potrafię cię rozgryźć. Jesteś pierwszą dziewczyną, którą napawam wstrętem, zanim jeszcze wskoczyła mi do łóżka. Nie tracisz głowy, kiedy ze mną rozmawiasz. Nie starasz się zwracać na siebie uwagi". -> Może w wieku trzynastu lat bym w coś takiego uwierzyła. W wieku bohaterów (19/20 lat): nope. Zresztą nie liczcie, że zrozumiecie, dlaczego Abby aż tak zakręciła w głowie Travisowi. Tego się nie dowiemy. Musimy po prostu zaufać, że się zakochał na amen i tyle.
"Wiesz, dlaczego cię pragnę? Nie wiedziałem, że się zagubiłem, dopóki mnie nie odnalazłaś. Nie zaznałem uczucia samotności aż do pierwszej nocy, którą spędziłem w łóżku bez ciebie. Jeśli coś mi się w życiu udało, to tylko dzięki tobie. Czekałem na ciebie, Gołąbku". -> Powątpiewam, by takie słowa powiedział dwudziestolatek, podobnie jak powątpiewam w to, że aby na pewno cokolwiek mu się udało właśnie przez Abby. A takich tekstów jest całkiem sporo i wszystkie prowadzą tylko do jednego: Travis uwielbia Abby i każda czytelniczka chciałaby takiego chłopaka jak on.
Jest coś wyjątkowego w średnich powieściach z gatunku New Adult. Otóż dobrze się je czyta, można się czasami pośmiać i napisać długie recenzje. Czasami o takiej Pięknej katastrofie mogę opowiadać dłużej, niż o jakiejś naprawdę mądrej książce. Bo wiecie, że nie samymi mądrościami człowiek żyje, no nie? Daję 6/10, ponieważ dobrze się bawiłam. Nie jest to wybitne czytadło, ale skoro 27-latka dobrnęła do końca to chyba coś znaczy?
Piękna katastrofa liczy sobie niespełna 400 stron. Podczas nich mamy akcji jak na trzy tomy. Nie żartuję! Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że bohaterowie się ze sobą droczą. Zakochują. Przez jakiś czas ona mówi "nie". Schodzą się. Kłótnia. Rozchodzą. Schodzą. Kłótnia. Nie mogą bez siebie żyć. Happy end. Całkiem sporo tego, biorąc pod uwagę, że na ogół w pierwszym tomie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-16
Oficjalnie wszem i wobec stwierdzam, że Rodzina Monet stała się moją top of the top guilty pleasure. Naprawdę! To, jakie emocje przeżywam, to jak często się śmieję podczas lektury, to jest coś, czego bardzo potrzebowałam. Weronika Anna Marczak stworzyła przepiękną historię, która - choć naiwna tak bardzo, że przewracam oczami - robi robotę i sprawia, że chce się więcej. Dlatego czym prędzej zamawiajcie Rodzinę Monet. Królewnę w Księgarni TaniaKsiazka.pl, a w międzyczasie zapraszam na recenzję.
Cóż tym razem wydarzyło się w tej zwariowanej rodzince? Otóż Hailie wraz z trójką rodzeństwa wyjeżdża do Tajlandii na prywatną wyspę swoim prywatnym odrzutowcem. Hej, kto bogatemu zabroni?! Tam też odkrywa jeden z największych sekretów rodzinnych, który miażdży jej serce. Kogo tam spotka? Nie powiem, ale niech podpowiedzią będzie, że w tym tomie jeszcze lepiej poznamy całą familię.
W Królewnie spotkań z dalszymi członkami rodziny Monet jest sporo. Świat się rozszerza także o inne rodziny w Organizacji. Hailie odkryje, że tak właściwie to nielegalne rzeczy jej braci mogą ranić nie tylko nią (w formie zemsty), ale także ludzi w jej otoczeniu. Jednakże - co mnie bardzo ucieszyło - dziewczyna bardzo szybko uczy się życia. Nie powiem, żeby to, co robiła, miało potem pomóc jej młodszym czytelniczkom zrozumieć ich problemy... ale w sumie może trochę tak? Z Królewny wprost wylewa się jeden z tych piękniejszych morałów, którym ja kieruję się już od wielu lat: Rodzina jest najważniejsza. I tutaj ta myśl pokrywa się wraz z postępem fabuły.
Wiecie, czym jeszcze Królewna może się poszczycić? Humorem. Przez to, że coraz lepiej znamy bohaterów oraz świat przedstawiony mamy już za sobą, autorka mogła się pobawić charakterami postaci i sprawić, że czytelnik wprost będzie się śmiał w niebogłosy. Jeżeli dobrze policzyłam, trzy razy zaśmiałam się w głos: z historią z Tonym i zakupami (str. 226); historia z Shanem (str. 316 oraz str. 361); oraz historia z Dylanem (str. 427). No, muszę przyznać, że autorka się rozszalała! Są też sceny, które tak po prostu chwytają za serce i sprawiają, że chce się więcej.
Właśnie te momenty chociażby sprawiły, że czytelnik lepiej poznaje bohaterów i autentycznie się z nimi zaprzyjaźnia - jakkolwiek to brzmi. Bracia Monet to moi ulubieńcy. To wprost urocze i niezwykłe, że można stworzyć interesującą, wciągającą książkę dla młodzieży z tym innym rodzajem miłości, jakim jest miłość braterska. I wiadomo, Królewna jest czasami naiwna, a ja sama bym ucięła kilka niepotrzebnych fragmentów z tej książki, ale to właśnie one sprawiają, że Rodzina Monet jest tak przyjemną, niezobowiązującą lekturą, przy której można się pobawić.
Nawet nie wiecie, jaka to ulga, że Rodzina Monet jest już w całości napisana i jest wydawana regularnie co miesiąc-dwa. Nie chciałabym długo czekać na powrót do tej rodziny. Za dobrze mi z nimi. Już 22. lutego premiera drugiej części drugiego tomu, więc macie dokładnie 5 dni by przeczytać wcześniejsze dwa tomy. A wierzcie mi, przeczytacie je w jeden dzień. Zresztą niech fakt, że wszystkie trzy tomy Rodziny Monet królują w bestsellerach TaniaKsiazka.pl o czymś świadczy.
Oficjalnie wszem i wobec stwierdzam, że Rodzina Monet stała się moją top of the top guilty pleasure. Naprawdę! To, jakie emocje przeżywam, to jak często się śmieję podczas lektury, to jest coś, czego bardzo potrzebowałam. Weronika Anna Marczak stworzyła przepiękną historię, która - choć naiwna tak bardzo, że przewracam oczami - robi robotę i sprawia, że chce się więcej....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-23
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo zdolna aktorka, która już w pierwszym rozdziale dostaje propozycję nie do odrzucenia. W spektaklu u samego Xawiera - zdobywcy Oscara i wielu innych nagród - ma zagrać mitologiczną postać Psyche. I to z nie byle kim, lecz z Maksem Stankiewiczem: gwiazdą polskiego kina (osobiście wyobrażałam go sobie jako takiego Leonardo DiCaprio polskiego podwórka). Problem w tym, że tę dwójkę dawno temu łączyła miłość zakończona w takim stylu, że Flora wolałaby trzymać się od Maksa jak najdalej. Ale pieniądze...!
Jak łatwo się domyślić, Flora postanawia przyjąć propozycję, dzięki czemu czytelnik wchodzi na drewnianą scenę i zza kotary ogląda przedstawienie. I to przedstawienie naprawdę świetnie napisane, że aż chce się przyjść raz jeszcze na ten spektakl (że tak pozostanę w teatralnych metaforach). Ej, serio! Zawsze z przymrużeniem oka przyjmuję polskie komedie romantyczne, a tu proszę! Nie dość, że Nie rób scen, Flora jest naprawdę świetnie napisane - idealnie nadaje się na ekranizację - to w dodatku jest autentycznie zabawne. Widać, że Martyna Pustelnik próbowała stworzyć coś innego, a mimo to nie tworzyła z tej książki nie wiadomo jak głębokiej psychologii (nie oczekujcie górnolotnych przemyśleń). Tę książkę ma się po prostu dobrze czytać i w tej formie świetnie się spełnia.
Przyznam, że zachwyciła mnie w tej książce ta oryginalność. Te liczne nawiązania do popkultury, które najczęściej mają za cel nas rozbawić, naprawdę działają i sprawiają, że świat przedstawiony jest po prostu ciekawszy. Oprócz tego jestem na plus, jeżeli chodzi o w miarę prawdziwe przedstawienie życia celebryty. W miarę, bo moje wyobrażenie o tym życiu jest ciut inne. No i generalnie chwalę za styl Martyny Pustelnik - wielu pisarzy powinni się od niej uczyć pisania.
Recenzja recenzją, ale pamiętajmy, że Wymarzona Książka służy przede wszystkim mi w zapisywaniu przemyśleń na temat danej lektury. Stąd też całkowicie subiektywnie uważam, że Maks Stankiewicz nie miał równego charakteru. Typ mi nie grał od samego początku do samego końca. Do gwiazdora polskiego kina, który rzekomo dostaje role nawet w Hollywood, a w którym kochają się tysiące kobiet, nie pasuje grzeczny charakter, z jakim go poznajemy. Okej, zmienił się, rozumiem, ale coś nie widzę, by komukolwiek - zwłaszcza komuś bogatemu, sławnemu, popularnemu - zależało na kimś, kogo nie widział pięć lat i żeby zaraz tak za Florą latać. Nie, nie, nie. Już wolałabym tę kliszę w postaci "od nienawiści do miłości", bo przynajmniej dawało to szansę na rozwój postaci. W tym przypadku brakowało mi jakiejś oryginalności.
Koniec końców, uważam, że Nie rób scen, Flora to naprawdę genialna komedia romantyczna, którą będę polecać i to do tego stopnia, że naprawdę mam nadzieję, że zostanie zekranizowana. Za Martynę Pustelnik trzymam mocno kciuki i już teraz czekam na kolejną jej powieść - ma talent, który zdecydowanie zachwyci niejednego czytelnika.
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo...
2022-08-30
No i mamy to! Dowód na to, jak doskonale sprzedała się Akademia Dobra i Zła na świecie i w Polsce (ponad 3 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi za siebie). A jak wiadomo, nie pozbywa się kury znoszącej złote jajka. Soman Chainani to wie i choć logika podpowiada, że istniała ogromna szansa na pozbawioną sensu powieść, tak tu tak nie jest. Prequel trzyma poziom. Poziom całej serii. Żeby wszyscy autorzy mogli się pochwalić takim wyczynem...
Kto czytał Akademię Dobra i Zła (jeśli dobrze pamiętam - tomy 4-6), ten wie, kim są dawni Dyrektorzy. Zna ich koniec, a po tej lekturze (to dopiero 1/2 ich przygód) pozna również początek. Jaki jest prequel? Zabawny (choć nie tak, jak wcześniejsze tomy, ale i tak dobry), wciągający, zachęcający do wejścia w świat baśni. Tyle że te baśnie to nie baśnie dla dzieci - a jeśli nawet dla dzieci, to dla tych doroślejszy. Dlaczego? Ponieważ tutaj nie ma jednoznacznego podziału na dobro i zło. Bohaterowie Akademii są pełni niejednoznaczności, a dzięki temu sama powieść daje więcej do myślenia, niż można by sobie to wyobrażać.
Początek od pierwszej strony pozwala poczuć ten stary, dobry klimat powieści Chainania. Kolejny raz mamy do czynienia z wariacją baśni - tym razem pierwsze skrzypce gra Aladyn i Kapitan Hak - oraz tajemnicą, która do samego końca ciekawi czytelnika. Poznamy także Rhiana i Rafala oraz ich drogę ku odnalezieniu tożsamości. Jeden z nich jest tym Dobrym, drugi tym złym... tylko który? I co dokładnie oznacza bycie dobrym i złym? Tego dowiecie się po lekturze!
Co tu dużo mówić? To dobry tytuł, wart polecenia. Spokojnie mogą go czytać fani Akademii Dobra i Zła i uwielbiać. Bardzo bym chciała, żeby wszyscy autorzy mieli tyle kreatywności, co właśnie Soman Chinani. No i oczywiście życzę sobie, by cała seria Akademii Dobra i Zła została zekranizowana - zdecydowanie na to zasługuje.
PS. Prequel podzielony został na dwa tomy. Stąd też niebawem możemy spodziewać się zakończenia opowieści dwójki braci. To tylko dla Waszej informacji!
No i mamy to! Dowód na to, jak doskonale sprzedała się Akademia Dobra i Zła na świecie i w Polsce (ponad 3 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi za siebie). A jak wiadomo, nie pozbywa się kury znoszącej złote jajka. Soman Chainani to wie i choć logika podpowiada, że istniała ogromna szansa na pozbawioną sensu powieść, tak tu tak nie jest. Prequel trzyma poziom. Poziom całej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-28
Powiem tak - jestem w szoku. Dawno żaden debiut nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia. Zwłaszcza polski debiut. A tu proszę. Zamówiony w Taniej Książce Szept lasu Marleny Sychowskiej sprawił, że moja wiara w talent została przywrócona, a sama książka okazała się dla mnie nie tylko interesującą historią, ale też niezwykle ciekawym doświadczeniem literackim. W którymś momencie już sama nie wiedziałam, do czego ta historia zmierza.
Szept lasu to retelling znanych baśni. Akcja zaczyna się za górami, za lasami, a bohaterami są książęta i księżniczki (okej, w tym przypadku pretendentki do tego zaszczytu) oraz magiczne istoty. To wszystko sprawia, że już od pierwszej strony czytelnik bez trudu odnajduje się w świecie przedstawionym, a wtedy łatwo o zabawę znanymi motywami. Kto okaże się dobry a kto zły? Kto pomoże Eillen a kto ją zdradzi? Czy miłość zwycięży? To tylko kilka z pytań, które pojawiają się w głowie podczas czytania. Ich odpowiedzi mogą zaskoczyć.
Szept Lasu to pierwszy tom serii o Baśniach z Siedmiu Królestw i jak to w baśniach bywa, pojawiają się klasyczne motywy. W pierwszej chwili sądziłam, że motywem, na którym będzie opierała się opowieść o Eillen pochodzi z Królewny Śnieżki - już na okładce mamy "Lustereczko, powiedz przecie, która najpiękniejsza jest na świecie". Ale nie! Autorka nie bała się miksować kilku baśni z ich najbardziej znaczącymi motywami, by później iść dalej w tę opowieść zgodnie z własnym sumieniem. W związku z tym podczas lektury spotkamy się z nawiązywaniami do Królewny Śnieżki, Pięknej i Bestii, Kopciuszka, Czerwonego Kapturka, chyba nawet Małej Syrenki. Za każdym razem, kiedy jakiś znany motyw się pojawiał, wręcz się pobudzałam i mówiłam sobie: "Okej, tego tutaj się nie spodziewałam".
Podsumowując - warto. Serio warto. Jeżeli lubicie retellingi baśni, Szept Lasu to dla Was wręcz wymarzona lektura. Zaskakująca, lekko napisana, bardzo przyjemna w odbiorze. Muszę przyznać, że już od pierwszej strony nie mogłam się oderwać od lektury. Według mnie mógłby też zostać z powodzeniem przeniesiony na ekran kin.
Powiem tak - jestem w szoku. Dawno żaden debiut nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia. Zwłaszcza polski debiut. A tu proszę. Zamówiony w Taniej Książce Szept lasu Marleny Sychowskiej sprawił, że moja wiara w talent została przywrócona, a sama książka okazała się dla mnie nie tylko interesującą historią, ale też niezwykle ciekawym doświadczeniem literackim. W którymś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy kapitan Shang zostaje śmiertelnie ranny w bitwie, Mulan musi udać się do zaświatów, aby uratować go przed pewną śmiercią. Ale król Yama, władca podziemi, nie chce oddać Shanga. Mulan musi znaleźć w zaświatach ducha Shanga, stawić czoła wielu przeszkodom i odejść przed wschodem słońca – inaczej zostanie tam na zawsze*.
W świecie iluzji jest jedną z lepiej napisanych powieści z serii Mroczna baśń (a przynajmniej na razie, porównując ją do poprzednich tytułów, których recenzje możecie przeczytać tutaj). Dlaczego? Ano dlatego, że Elisabeth Lim (a sądząc po nazwisku oraz po tym, że w książce nawiązywała do tradycji i wierzeń Chin) świetnie przygotowała się do napisania wariacji historii na temat Mulan. Nie dość, że w idealnym momencie wplotła swoją wersję wydarzeń (dokładny moment: walka z Hunami na śniegu), to do tego posiłkowała się chińskimi wierzeniami.
Nie znacie kultury Chin? Nie nie szkodzi. Elisabeth Lim zgrabnie wplata najróżniejsze szczegóły dotyczące życia pozagrobowego - nawet się nie zorientujecie, a już będziecie znali boga Jama oraz tradycję popijania herbaty zapomnienia. Oczywiście w książce znajdziecie wiele więcej szczegółów, które sprawiają, że ta historia jest tak dobra, a minimum wyróżniająca.
A co z bohaterami? Ano wszystko z nimi w jak najlepszym porządku (czego nie można powiedzieć o wszystkich tytułach z tej serii, ponieważ nierzadko autorka miała zupełnie inne wyobrażenie bohaterów). Tutaj znowu muszę pochwalić Elisabeth Lim za to, że jej Mulan to nasza Mulan. Odważna, spostrzegawcza, rozsądna. Nawet rozkwitające uczucie między nią a Shangiem zostało przedstawione tak, jakbym sobie tego życzyła.
Nic dodać, nic ująć - W świecie iluzji to bardzo dobra pozycja nie tylko dla najmłodszych, ale również (jeżeli nie przede wszystkim) dla wszystkich starszych miłośników Disneyowskiej bajki. Świetnie się przy niej bawiłam i aż zapragnęłam powrócić do Mulan z 1998 roku. Polecam!
Kiedy kapitan Shang zostaje śmiertelnie ranny w bitwie, Mulan musi udać się do zaświatów, aby uratować go przed pewną śmiercią. Ale król Yama, władca podziemi, nie chce oddać Shanga. Mulan musi znaleźć w zaświatach ducha Shanga, stawić czoła wielu przeszkodom i odejść przed wschodem słońca – inaczej zostanie tam na zawsze*.
W świecie iluzji jest jedną z lepiej napisanych...
2021-11-14
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze smutkiem i poczuciem straty, lecz także ze szkołą, miłością, zbliżającą się Wigilią, a na dokładkę z niepełnosprawną babcią.
Dziewczyna o perłowych włosach to powieść o wielu twarzach. Z jednej strony wydaje się, że główną osią fabularną jest zaginiony ojciec, lecz z drugiej strony nie trudno zauważyć, że prawdziwe życie nie składa się tylko z jednego wątku. Tak też jest w tej książce, która przedstawia prawdę o nas samych. A że czasami trudną? No cóż.
Poznajemy Sylwię i Zuzannę. Jedna to pani perfekcjonistka. Dziewczyna odpowiedzialna, sumienna, a przy tym zagubiona we własnym sercu. Jej chłopak, Oskar, coraz bardziej nastawa na to, by zamieszkali razem i wreszcie poszli o krok do przodu w relacji. Problem w tym, że dziewczyna się waha, a fakt, że źródłem jej wahania jest tata, który zaginął, wcale nie ułatwia odnalezienie się w swoich emocjach. W drugim krawężniku mamy Zuzannę. Kreatywną, śmiałą, a przy okazji zamkniętą w sobie dziewczynę, która nie potrafi poradzić sobie z emocjami. Zaginięcie ojca sprawia... że nie czuje nic. Pustkę. Dlaczego młoda dziewczyna jest tak obojętna na los ojca? To bardzo dobre pytanie.
Oczywiście w książce znajdzie się miejsce także dla postaci drugoplanowych. Żeby dodać trochę codzienności, w rodzinnym mieszkaniu znajduje się też babcia... i cóż. To taka typowa babcia. Szczera do bólu, zrzędliwa starsza pani, która do najmilszych nie należy. I właśnie ona - wbrew pozorom - jest jedną z tych postaci, nad którą warto się pochylić. Wbrew pozorom wkurzała mnie niemiłosiernie, ale jej wątek był dla mnie bardzo ważny.
To nie jest amerykański film, a polska rzeczywistość. Anna Łacina przedstawia możliwe przyczyny i skutki zaginięcia, a przede wszystkim to, jak sobie z tym poradzić. Dziewczyna o perłowych włosach to książka o życiu - czytelnik na daną chwilę podgląda życie bohaterów w najbardziej znaczącym momencie ich życia, po czym musi od nich odejść, by ci mogli żyć dalej. Lecz oni zostają w nas na dłużej. Zapewniam Was, że ich historia na pewno nie pozostanie obojętna.
Te prawie pięćset stron powieści czyta się jednym tchem. Powieść zbudowana jest głównie na żywych dialogach i prostych opisach życia codziennego, w których czytelnik bez trudu się odnajdzie. Historia osadzona jest w realiach Gniezna, które możemy poznać poprzez opisy, co będzie niewątpliwą gratką dla mieszkańców dawnej stolicy Polski. Książkę czyta się gładko, lekko i z uśmiechem na ustach, więc - że się tak wyrażę - "Panie, kup Pan tę książkę i czytaj".
Czego by tu nie mówić, to zdecydowanie książka dla wszystkich. Ja wiem, że pewnie nastolatki w głównych rolach odstraszają potencjalnych starszych czytelników, ale możecie mi wierzyć na słowo - Anna Łacina pisze literaturę dla każdego pokolenia. Na tym polega jej sukces, że jej powieści może czytać każdy, gdyż każdy wyciągnie z niej coś innego. W Dziewczynie o perłowych włosach jest tyle wątków - niby rzuconych mimochodem, ale znaczących - że zostawiają po sobie ślad.
Polecam! Po stokroć polecam! Dziewczyna o perłowych włosach to na pewno ewenement na skalę światową, bo jakże wytłumaczyć zjawisko, że zwyczajni bohaterowie są tak bardzo niezwyczajni, a przez to tak bardzo przez nas lubiani?
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-13
Tedros na razie zdołał uniknąć śmierci i odkrył znaczenie prześladujących go we śnie słów króla Artura. Nadal jednak może liczyć tylko na garstkę najwierniejszych sprzymierzeńców i na swoją księżniczkę. Natomiast Wąż ma po swojej stronie całą Puszczę, a niedługo poślubi Sofię i stanie się Jedynym Prawdziwym Królem, zdolnym jednym pociągnięciem pióra zmieniać ludzkie losy. Wydaje się jednak, że Artur przewidział taki rozwój wydarzeń… Ale jak to możliwe, skoro nie był wieszczem? Jaką tajemnicę skrywał i jaką tajemnicę skrywa przeszłość Rhiana i Japeta? Czy te odpowiedzi uda się odnaleźć na czas?
Autorowi udało się utrzymać to, za co kilka lat temu pokochałam tę sagę - humor i oryginalność. Niby wiadomo, że podobna seria musi zakończyć się słowami "i żyli długo i szczęśliwie", a z drugiej strony i tak raz po raz byłam zaskakiwana rozwiązaniami. Jedyny prawdziwy król zdecydowanie nie jest lekturą, którą można odłożyć na bok. Wątki fabularne raz po raz się splatają, rozwiązując wiele tajemnic z przeszłości i dokładając kilka nowych. Dodatkowo jestem w szoku, jak sprawnie Soman Chainani prowadził akcję; jak zabawnie wplątywał w Akademię Dobra i Zła znane legendy i baśnie. Królewna Śnieżka, Aladyn to tylko przykłady wielu postaci, do których znajdziemy tutaj nawiązanie. To wszystko sprawia, że książka ta jest czarującą lekturą - zwłaszcza dla osób wychowanych na Disneyu.
Co u bohaterów? A dobrze. Każdy z nich pozostał sobą przez całe sześć tomy. Jako że jest to zamknięcie, muszę przyznać, że cieszę się, że autor nie zapomniał o Sofii. Ja wiem, że można jej nie znosić za jej zły charakter, ale bez wątpienia okazała się tutaj królową bez korony, co po raz kolejny udowadnia, że złe postacie są ciekawsze niż te dobre (patrz: Agata i Tedros). Raduje mnie także to, że w ostatnim tomie spotkaliśmy większość postaci, które przewinęły się przez pięć poprzednich tomów, dzięki czemu Jedynego prawdziwego króla można nazwać pełnoprawnym zamknięciem sagi.
Wprawdzie to prawie pięćset stron, ale nie okłamujmy się - takie lektury jak te czyta się na raz. Styl Somana Chainani jest prosty, a przy okazji pełen żartobliwych sformułowań (choć to akurat zasługa świetnego przekładu Małgorzaty Kaczarowskiej). Językowo Akademia Dobra i Zła przypasuje zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym bardziej wymagającym. Jest zabawnie wtedy, kiedy ma być zabawnie; jest poważnie, kiedy wymaga tego sytuacja. Autor odpowiednio balansuje między różnymi emocjami, dając każdemu czytelnikowi coś, co go w tej książce zachwyci.
Krótko mówiąc - kto przeczytał pięć poprzednich tomów, na pewno przeczyta ten tom. Jeżeli jednak nie znacie tej serii, śmiało dajcie jej szansę. To ciepła, urocza opowieść - wbrew pozorom nie tak oczywista, za jaką można ją wziąć. A w dodatku niebawem zostanie zekranizowana przez Netfixa, więc czego tu więcej chcieć? Polecam!
Tedros na razie zdołał uniknąć śmierci i odkrył znaczenie prześladujących go we śnie słów króla Artura. Nadal jednak może liczyć tylko na garstkę najwierniejszych sprzymierzeńców i na swoją księżniczkę. Natomiast Wąż ma po swojej stronie całą Puszczę, a niedługo poślubi Sofię i stanie się Jedynym Prawdziwym Królem, zdolnym jednym pociągnięciem pióra zmieniać ludzkie losy....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-30
Magda to studentka piątego roku, natomiast Matteo to jej profesor sztuki włoskiej. Przystojny, uwodzicielski, inteligentny, pewnie też bogaty... no a w dodatku żonaty. Pewnego dnia los splata im ścieżki.
Brzmi jak akademicki romans połączony z miłością zakazaną (i to tak podwójnie, bo i wykładowca i w małżeństwie)? Owszem. Czy mogłoby wyjść z tego coś ciekawego? Pewnie tak. Ale nie tutaj. Tutaj wyszło tak jak zwykle.
Nie będę się zbytnio rozwodzić, więc przejdźmy do konkretów. Magda - sprawczą mocą autorki - ma w sobie coś wyjątkowego, co sprawia, że przystojny pan Włoch-Polak zaczyna się nią interesować (serio nie wierzyłam, że jedno przejęzyczenie sprawi, że Matteo aż tak ją zapamięta). Magda jest sierotą i jest - krótką mówiąc - dziwna. A na pewno nie wyróżnia się z tłumu. Ot, taka dziewczyna, którą człowiek nie zapamięta. Matteo natomiast to przystojny Włoch z nieszczęśliwego małżeństwa. Koniec postaci. Zaczyna pomagać Magdzie, bo tak wypada. Następnie nieoczekiwanie się w niej zakochuje (czego każdy może się domyślać) i to ze wzajemnością oczywiście. I tutaj zaczynają się schody.
Bo romans z tego marny. Osadzenie historii w realiach życia studenckiego (co niewątpliwie jest na plus) nie dało mnie do siebie przekonać. Romans między wykładowcą a studentką można było stworzyć na coś wyjątkowo pięknego... gdyby czytelnik wiedział, co takiego sprawiło, że ta dwójka się sobą zainteresowała. Mamy jedną scenę na sali wykładowej, gdzie może i Matteo popisał się swoją wiedzą (ale hej, jest wykładowcą!), ale Magda już niekoniecznie. Potem była scena z krzesłem, lekko przerysowana, ale wciąż w granicach normy. Ale potem to już otwierałam oczy ze zdziwienia, jak bardzo starano się mi wmówić, że między nimi coś zaiskrzyło. Przecież tam chemii nie było. Nie znajdowałam ani jednego powodu, dla którego każde z nich miałoby zaryzykować (małżeństwo, studia) na rzecz tego dopiero rodzącego się uczucia.
W dodatku zabolała mnie postać żony, która od początku książki budowana była na "tę złą". W obecnych czasach fajnie by było przeczytać dla odmiany coś o dobrej żonie, która pokazywałaby Magdę jako "tę trzecią" (bo przecież tą trzecią była). Oczywiście o wiele trudniej byłoby ją wybronić, ale czyż nie dodałoby to więcej głębi Il professorowi?
I stąd przechodzimy do kolejnej bolączki. Język. Jeżeli już decydujemy się na opowiadanie historii naprzemiennie (Magda, Matteo w narracji pierwszoosobowej) to postarajmy się przynajmniej, by czytelnik czuł, że te postacie przynajmniej myślą inaczej. Jedyne co różniło Magdę i Matteo to żeńska i męska wersja czasownika. Tyle. Ich zdania były ledwie zjadliwe, bo nikt tak nie rozmawia. Wiele uwag i spostrzeżeń było po prostu zbędnych. Sprzyja to naturalnie szybkiemu czytaniu tej powieści, ale akurat nie o to tutaj chodziło.
Widać, że autorka ma wiedzę i w Il professore przekazała wiele ciekawostek na temat sztuki - chwała jej za to! Ale niestety to nie wystarczy, bym uznała jej powieść za godną polecenia bądź wartościową. Brawo za odwagę zakończenia tej historii w ciut inny sposób, ale dobry koniec nie naprawi słabego początku i środka. Jak dla mnie Il professore. Włoska miłość to takie 4/10.
Magda to studentka piątego roku, natomiast Matteo to jej profesor sztuki włoskiej. Przystojny, uwodzicielski, inteligentny, pewnie też bogaty... no a w dodatku żonaty. Pewnego dnia los splata im ścieżki.
Brzmi jak akademicki romans połączony z miłością zakazaną (i to tak podwójnie, bo i wykładowca i w małżeństwie)? Owszem. Czy mogłoby wyjść z tego coś ciekawego? Pewnie...
2021-05-25
Luc O'Donnel jest znany z tego, że jest znany. Jego tata prowadzi jakiś talk-show, w związku z czym chłopak nieustannie ląduje na pierwszych stronach gazet (w sumie wątpliwa sprawa, ale okej, to jednak Wielka Brytania). Przez nieszczęsny wypadek chłopak pogrzebał swój image (co ma ogromne konsekwencje w jego życiu zawodowym), w związku z czym musi jak najszybciej go naprawić. A "coś" w tym przypadku oznacza "mieć chłopaka" (tak, jakby akurat to miało jakieś znaczenie...). Jego przyjaciółka podpowiada mu, by umówił się z Olivierem Blackwoodem - wziętym prawnikiem. Ten się zgadza i tak oto rozpoczyna się historia, której zakończenia możecie się wszyscy domyślić.
Ale się zawiodłam. Ale się zawiodłam! Ależ mi było przykro, że akurat Materiał na chłopaka zamówiłam na Taniej Książce jako wakacyjną lekturę. Skuszona pochlebnymi opiniami, spodziewałam się lekkiej, niezobowiązującej lektury z podgatunku BoysLove (ostatecznie nigdy nie czytałam żadnego romansu LGBT), a co dostałam? Słabe romansidło, które różniło się od podobnych sobie historii tylko tym, że nie mieliśmy pani i pana, tylko pana i pana. Żeby chociaż była jakaś krzta niepewności, ukrywany przed światem związek, który kiedyś może się wydać... ale nie. Tutaj wszyscy wiedzą, że obydwoje panowie są gejami i już. Cały problem polega na tym, że muszą się pospotykać, by paparazzi zrobili im zdjęcie i tyle. Czy tylko ja uważam ta aż za naiwność ubliżającą moją inteligencję?
Historię poznajemy z perspektywy Luca, chłopaka, który mógłby być gorszy od przysłowiowej "baby". Naprawdę, ja nie żartuję! Bardziej znielubić go nie potrafiłam. Cały czas narzekał, cały czas robił z igły widły i naprawdę nie posiadał choćby jednej cechy, za którą Oliver mógłby go polubić. A mimo to - niezwykłą mocą autora - Oliver polubił go, a wręcz pokochał. Zresztą to niejedyny absurd w Materiale na chłopaka, gdyż tutaj nikt nie mówił jak normalny człowiek ani tym bardziej nikt nie zachowywał się jak normalny człowiek.
Co jeszcze mnie zawiodło? Akcja. Tutaj nic się nie działo. Chłopcy się spotkali, chłopcy się zakochali, chłopcy się pokłócili, chłopcy się rozstali, chłopcy znowu byli razem, później znowu się rozeszli, by później znowu być razem. Tyle. W tle były jakieś pojedyncze wątki o ojcu i matce, ale z całym szacunkiem - poza tą dwójką autor(ka) nie wykreował(a) żadnych postaci.
Krótko mówiąc, książka mi się nie spodobała i nie uważam, by zasługiwała na status lektury godnej uwagi. Jeżeli szukacie czegoś ciekawego, poszukajcie innych bestsellerów Taniej Książki. Materiał na chłopaka można sobie śmiało odpuścić.
Luc O'Donnel jest znany z tego, że jest znany. Jego tata prowadzi jakiś talk-show, w związku z czym chłopak nieustannie ląduje na pierwszych stronach gazet (w sumie wątpliwa sprawa, ale okej, to jednak Wielka Brytania). Przez nieszczęsny wypadek chłopak pogrzebał swój image (co ma ogromne konsekwencje w jego życiu zawodowym), w związku z czym musi jak najszybciej go...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-10
Co się dzieje po sławnym "kocham cię", który obowiązkowo pojawia się na końcu komedii romantycznej? Czy aby na pewno adekwatny jest kultowy frazes "i żyli długo i szczęśliwi", skoro pierwsze miesiące związku są jednymi z najtrudniejszych, gdyż wymagają pracy.
Wiosna koloru słońca to bezpośrednia kontynuacja Zimy koloru turkusu. Jeżeli nie czytaliście dwóch poprzednich tomów, ten też wam radzę odpuścić (zresztą nie wiem, czy ktoś wpadłby na to, żeby przeczytać akurat trzeci tom na początku...). Mając na uwadze fakt, że jeszcze nie tak dawno temu wytykałam serii Cariny Bartsch "klątwę drugiego tomu", tak tutaj muszę przyznać, że jest lepiej. Znacznie lepiej. Autorka nie kryje, jak trudnym zadaniem jest kochać osobę w pełni, mówi wprost, że miłość wymaga czegoś więcej. W dodatku w akcję wplątuje bardzo ważny temat, jakim jest depresja, i robi to w bardzo naturalny, realistyczny sposób, przez co tym bardziej związek między Emely i Elyasem zyskuje na dojrzałości.
No i właśnie - co u Emely i Elyasa? Czy bardzo się zmienili, a może nie zmienili się w ogóle? Co mnie cieszy - obie odpowiedzi są poprawne. Jako że to na nich budowana jest ta seria, ich zadanie jest niewątpliwie kluczowe... i wychodzą z tego zwycięsko. Wciąż są zabawni i inteligentni. Obydwoje zostali obdarzeni tym, czego często próżno szukać w opowieściach tego gatunku - mają charakter. Jeżeli polubiliście ich wcześniej, tutaj też ich pokochacie.
Wiosna koloru słońca to - tak jak poprzednie tomy - pełna przewrotnego humoru, iskrząca od sarkazmu powieść wypełniona niemal w całości żywymi dialogami. Dzięki dobrze poprowadzonej akcji tę powieść czyta się na raz. Autorka i tłumaczka brawurowa oddała język młodych dorosłych, który bywa dosadny wtedy, kiedy potrzeba, a przede wszystkim jest żartobliwy.
Przyznam szczerze, że wcześniej sądziłam, że Wiosna koloru słońca jest ostatnim tomem trylogii, ale tym razem nie zdziwię się, jeżeli autorka w przyszłości postanowi jeszcze coś od siebie odpisać. Furtka jest otwarta. Czy jeżeli okazja się nadarzy, to czy sięgnę po ciąg dalszy? Wiecie, że chyba tak! Ta opowieść ma w sobie tę "wiosnę". Może i nie jest to powieść wybitna, ale na pewno jest to coś, co może się spodobać. Polecam!
Co się dzieje po sławnym "kocham cię", który obowiązkowo pojawia się na końcu komedii romantycznej? Czy aby na pewno adekwatny jest kultowy frazes "i żyli długo i szczęśliwi", skoro pierwsze miesiące związku są jednymi z najtrudniejszych, gdyż wymagają pracy.
Wiosna koloru słońca to bezpośrednia kontynuacja Zimy koloru turkusu. Jeżeli nie czytaliście dwóch poprzednich...
2021-02-20
Fabuła napawała mnie optymizmem. Rzadko się słyszy/czyta/ogląda o wspinaczce górskiej, a przecież wszelkie sporty ekstremalne ekscytują i kuszą obietnicą niebezpieczeństwa połączonego z wewnętrzną zmianą. Widać, że Sara Antczak wie, o czym pisze, gdyż z dbałością maniaka przedstawia nam jak najprawdziwsze trudy związane z tym sportem. Ogromny szacunek należy się za pojęcia wspinaczkowe, za oddanie reali i przedstawienie różnych powodów, dla których bohaterowie postanawiają zmierzyć się z samymi sobą.
Niestety cała reszta kuleje - zaczynając i kończąc na postaciach. Na całe szczęście dużo ich nie ma, a jak nawet są, są raczej bezbarwni. Na piedestale znajdują się oczywiście Nina i Mikołaj i ich wątpliwa wyjątkowa relacja. Jeśli Lina jest romansem, to jest romansem bardzo słabym. Chemii tam brak, głębszego uczucia również. Oto bohaterowie na początku się nie znają, nie lubią. Po którejś z kolei wspinaczce dochodzi do zbliżenia i na samym końcu oczywiście mamy wyznanie miłości. Nie rozumiałam tylko - czemu? Według mnie ta dwójka w ogóle do siebie nie pasowała.
Ogromnym problemem, z którym się borykałam podczas lektury, jest fakt, że ani Niny, ani Mikołaja szczególnie nie można polubić. Są bezbarwnymi postaciami z tragedią wypisaną na czole. Niby nic nowego, ale od Sary Antczak spodziewałam się lepiej wykreowanych ludzi - szczególnie że w tle widniały najbardziej stereotypowe postacie znane każdemu (takie jak wredna koleżanka z pracy itd), by pokazać, jak biednymi i samotnymi ludźmi są ci ludzie. Albo ja nie spotkałam takiej przesady przez moje ćwierćwiecze istnienia, albo autorka przesadziła. Zresztą! Tutaj nie sposób mówić o ludziach, gdyż Nina i Mikołaj (i wszyscy inni) przypominali bardziej pacynki.
Styl jest poprawny, aczkolwiek nie wiem czemu cały czas podczas lektury miałam wrażenie, jakby dopadał mnie zewsząd dramat. Miałam wrażenie, jakby wszystkie postacie otulała mgła nieszczęścia. Ja rozumiem, że każdy człowiek ma jakieś problemy, ale akurat w Linie wyczuwalne było przedramatyzowanie. A przecież świat nie jest czarno-biały, na jaki kreują go autorka.
Podsumowując, czuję się rozczarowana. Poza ciekawym tematem Lina nie wnosi do literatury nic świeżego. To kolejna już, wtórna opowieść o tym, że ludzie są "potłuczeni" i tylko miłość może ich "posklejać". Nieważna jaka miłość. Ważne, by czytelnik zrozumiał przekaz.
Fabuła napawała mnie optymizmem. Rzadko się słyszy/czyta/ogląda o wspinaczce górskiej, a przecież wszelkie sporty ekstremalne ekscytują i kuszą obietnicą niebezpieczeństwa połączonego z wewnętrzną zmianą. Widać, że Sara Antczak wie, o czym pisze, gdyż z dbałością maniaka przedstawia nam jak najprawdziwsze trudy związane z tym sportem. Ogromny szacunek należy się za pojęcia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można polubić, i klimat oczywistości wypełniony żartobliwymi uwagami.
Zatem porozmawiajmy o tym, w jakim stopniu Desire or Defense to rozgrzewający serce romans a w jakim stopniu zabawna komedia. Co do romansu - mamy dwójkę zagubionych trzydziestolatków, którzy otrzymali po dupie od życia. Obydwoje nie mają rodziców, a potrzeba miłości jest tym, czego pragną najbardziej od życia. Aż trudno uwierzyć, żeby dwójka ludzi z rozbitych rodzin w ten właśnie sposób się ze sobą złączyła, ale w sumie czemu nie? Jeżeli przymknie się oczy i da się wkręcić w romans przystojnego osiłka oraz filigranowej blondynki (bez większych oczekiwań), można miło się zaskoczyć, jak przyjemna jest ta powieść.
Co do komedii, Desire or Defense przyrównałabym do komedii romantycznych z USA sprzed piętnastu lat. Uwagi bohaterów wobec siebie były raczej na wyrost. Sposób rozmowy zdecydowanie przesadzony (nigdy nie uwierzę, że ktoś rozmawia ze sobą w tak niegrzecznym stylu - zwłaszcza na początku znajomości), ale jeżeli nie ma się dużych wymagań, można się miło zrelaksować. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które zapełnią czas podczas podróży pociągiem. Dla mnie to była właśnie taka książka.
Kiedyś czytałam serię komedii romantycznych z hokejem w tle: Off-Campus. Miałam nadzieję, że dzięki Desire or Defense powrócę do tego właśnie klimatu, ale niestety się to nie udało. Układ, Błąd, Podbój, Cel rządzą w moim zestawieniu, ale nie zmienia to faktu, że również i Desire or Defense można dać szansę. Jeśli lubicie proste, niezobowiązujące romanse, to jeden z nich!
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można...
więcej Pokaż mimo to