-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-03
2024-03-18
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można polubić, i klimat oczywistości wypełniony żartobliwymi uwagami.
Zatem porozmawiajmy o tym, w jakim stopniu Desire or Defense to rozgrzewający serce romans a w jakim stopniu zabawna komedia. Co do romansu - mamy dwójkę zagubionych trzydziestolatków, którzy otrzymali po dupie od życia. Obydwoje nie mają rodziców, a potrzeba miłości jest tym, czego pragną najbardziej od życia. Aż trudno uwierzyć, żeby dwójka ludzi z rozbitych rodzin w ten właśnie sposób się ze sobą złączyła, ale w sumie czemu nie? Jeżeli przymknie się oczy i da się wkręcić w romans przystojnego osiłka oraz filigranowej blondynki (bez większych oczekiwań), można miło się zaskoczyć, jak przyjemna jest ta powieść.
Co do komedii, Desire or Defense przyrównałabym do komedii romantycznych z USA sprzed piętnastu lat. Uwagi bohaterów wobec siebie były raczej na wyrost. Sposób rozmowy zdecydowanie przesadzony (nigdy nie uwierzę, że ktoś rozmawia ze sobą w tak niegrzecznym stylu - zwłaszcza na początku znajomości), ale jeżeli nie ma się dużych wymagań, można się miło zrelaksować. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które zapełnią czas podczas podróży pociągiem. Dla mnie to była właśnie taka książka.
Kiedyś czytałam serię komedii romantycznych z hokejem w tle: Off-Campus. Miałam nadzieję, że dzięki Desire or Defense powrócę do tego właśnie klimatu, ale niestety się to nie udało. Układ, Błąd, Podbój, Cel rządzą w moim zestawieniu, ale nie zmienia to faktu, że również i Desire or Defense można dać szansę. Jeśli lubicie proste, niezobowiązujące romanse, to jeden z nich!
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-27
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że obojętna jest na zdania innych ludzi. Problem polega na tym, że jej pasją jest majsterkowanie w warsztacie samochodowym, a to - z racji jej płci - nie jest mile widziane. Życie w początku XX wieku generalnie nie jest proste, a już zwłaszcza dla pokojówki Davenportów, Amy-Rose, której marzeniem jest otwarcie własnego salonu fryzjerskiego. A na dokładkę zakochana jest w przystojnym Johnie Davenporta. Rzecz w tym, że najlepsza przyjaciółka Olivii, Ruby, również ma go na oku.
Cztery kobiety. Cztery różne historie. Cztery pasje, które kierują kobietami, by zmieniały nie tylko swoje życie, ale także świat. Davenportowie to opowieść o odwadze, miłości i wielu nieprzewidywalnych sytuacji, które niejednokrotnie sprawią, że czytelniczka (bo raczej wątpię, by taką powieść czytał jakiś czytelnik, ale nie wiem, nie wiem) się uśmiechnie. Bardzo trafnym porównaniem jest przyrównanie Davenportów do znanej już na cały świat serii Bridgertonów, więc jeżeli polubiłyście Bridgertonów, to polubicie też i Davenportów.
Dużym plusem bez wątpienia jest romans historyczny, który opowiada o grupie młodych ludzi zmagających się z rasizmem, oczekiwaniami rodzinnymi i stereotypami płci. To ogromny plus, który sprawia, że Davenportowie wyróżniają się na tle innych książek (o ile oczywiście kwestia rasy jest dla czytelnika niezbędna). To fikcyjna opowieść w jak najbardziej prawdziwych czasach. Zmiany społeczne następowały powoli, a Krystal Marquis obrazuje to w sposób subtelny i prosty.
No właśnie - lekki styl tej powieści sprawia, że przez tę książkę jest płynie już od pierwszej strony do ostatniej. Nie będę was okłamywać - to nie jest wyszukana językowo książka. Jeżeli spojrzymy na nią jak na coś, co pozwoli nam oderwać się od swoich codziennych trosk, Davenportowie mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. To prosta, przyjemna lektura raczej dla młodzieży, aczkolwiek z powodzeniem mogą ją przeczytać także starsze czytelniczki. Sympatia do bohaterów gwarantowana.
Podsumowując, uważam że Davenportowie mają szansę się spodobać. Jeżeli zatem lubicie romanse kostiumowe, a jedną z historii, które przywołują uśmiech na waszych twarzach są Bridgertonowie, nowość od wydawnictwa Jaguar to wasze Must Have. To takie mocne 7/10! Polecam!
Jest rok 1910. Stany Zjednoczone. Davenportowie są wyjątkową czarnoskórą rodziną, gdyż ojciec Olivii - były niewolnik - swoim sprytem i pracowitością zdobył majątek. Mimo że jego osiemnastoletnia córka Olivia urodziła się w dostatku, musi mierzyć się z wieloma uprzedzeniami ze strony białoskórej części mieszkańców. Jej młodsza siostra, Helen, nie ma wcale łatwiej, mimo że...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-10
Amy budzi się w szpitalnej sali. Miała niewielki wypadek, który doprowadził do chwilowego zaniku pamięci. Lekarz naturalnie ją uspokaja, mówi, że to krótkotrwałe zaniki i niebawem wszystko się poukłada. Problem polega na tym, że bohaterka nie pamięta ostatnich sześciu miesięcy, w tym nie pamięta o swoim chłopaku. Tak, owszem, Amy ma chłopaka - przystojnego, czarującego lekarza, o którym nie wie kompletnie nic. Dlaczego?
Oczywiście, że ten chłopak musi być podejrzany, bo to nie jest aż tak wyszukany thriller, który balansowałby pomiędzy jawą a snem. A szkoda. Wydaje mi się, że gdyby główna bohaterka miała najróżniejsze wyobrażenia, gdyby opis postaci nie był aż tak wymowny, zapewne dostalibyśmy coś znacznie bardziej zjadliwego niż to, co w istocie dostaliśmy. Mianowicie Mój chłopak okazał się bardzo przeciętnym thrillerem, który nie dość, że jest grubymi nićmi szyty (ludzie ze sobą tak nie rozmawiają), to jeszcze nie przemawia realizmem (nie jestem pewna, czy po wypadku z amnezją jedzie się na wycieczkę w góry). Jednakże nawet jeżeli przymkniemy oko na brak logiki, to i tak dostaniemy przeciętną opowieść z piątką aktorów, i to aktorów drugoligowych.
Napisać dobry, wciągający, oryginalny thriller to też jest sztuka. Domyślam się, jak trudno jest utrzymać czytelnika w ciągłej gotowości, w której raz po raz naprzemiennie odkrywane są kolejne tajemnice, przy jednoczesnym pojawieniu się nowych sekretów. Tutaj Michelle Frances postanowiła zagrać amnestią. Okej. Główna bohaterka ma chłopaka, którego nie pamięta. Domyślamy się zapewne, co może się wydarzyć, prawda? I tak też jest w istocie. Pisarka rozegrała akcję dokładnie tak, jak wszyscy się spodziewają. Nic więcej. A szkoda.
Nie czytałam poprzednich książek Michelle Frances, ale chyba już się na to nie zdecyduję. Owszem, Mojego chłopaka czyta się bardzo szybko, ale nie dlatego, że powieść aż tak wciąga, tylko po prostu chce się ją szybko skończyć. Wiele już historii o amnestiach było, a ta nie wyróżnia się oryginalnością. Przyznać trzeba, że tylko jeden element mnie pozytywnie zaskoczył. Cała reszta wołała o pomstę do nieba. Jak dla mnie słabe 4/10.
Amy budzi się w szpitalnej sali. Miała niewielki wypadek, który doprowadził do chwilowego zaniku pamięci. Lekarz naturalnie ją uspokaja, mówi, że to krótkotrwałe zaniki i niebawem wszystko się poukłada. Problem polega na tym, że bohaterka nie pamięta ostatnich sześciu miesięcy, w tym nie pamięta o swoim chłopaku. Tak, owszem, Amy ma chłopaka - przystojnego, czarującego...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-19
Czworo nieznajomych spotyka się w bibliotece. Główna bohaterka jest pisarką, która poszukuje inspiracji do swojej nowej książki. Obserwując trójkę wyróżniających postaci próbuje ich wpisać do swojej powieści. Zamiar ten zostaje bardzo szybko zauważony, dzięki czemu zaczyna się na pozór niezobowiązująca rozmowa. W tym gronie słyszą przyszywający krzyk kobiety. Po chwili dowiadują się, że ktoś odkrył w łazience ciało zmarłej kobiety, a oni postanawiają dowiedzieć się, co się wydarzyło. Myk polega na tym, że wśród tego grona czai się morderca.
Od początku książka wciąga, a to dlatego, że została naprawdę wyjątkowo wykreowana. Nigdy nie spotkałam się z takim przedstawieniem fabuły, gdzie fikcja zlewa się z fikcją. Za każdym razem, kiedy czytamy jeden rozdział książki, wplatany jest komentarz od wiernego fana, przez co już sama nie miałam pojęcia, w którym momencie czytam czytaną książkę, a kiedy coś naprawdę się wydarzyło. Genialny zabieg! Tak prosty, a tak wyjątkowy. Bardzo dobrze się to czyta.
Jako wielka fanka twórczości Agaty Christie uwielbiam podobny sposób przedstawienia akcji. Czwórka nieznajomych w jednym pomieszczeniu. Śmierć dzieje się w białych rękawiczkach, a akcja rozwiązywana jest stopniowo i mimo że czasami przewracałam oczami, jak detektywi-amatorzy rozwiązują zagadki, to całość jest tak dobrze skonstruowana, że nie można się od niej oderwać. To naprawdę jedna z ciekawszych powieści kryminalnych ostatnich lat, które zrobiły na mnie tak dobre wrażenie.
Bardzo polecam! Uważam, że Kobieta z biblioteki ma nie tylko przyciągającą wzrok okładkę, ale też naprawdę ciekawe "wnętrze".
Czworo nieznajomych spotyka się w bibliotece. Główna bohaterka jest pisarką, która poszukuje inspiracji do swojej nowej książki. Obserwując trójkę wyróżniających postaci próbuje ich wpisać do swojej powieści. Zamiar ten zostaje bardzo szybko zauważony, dzięki czemu zaczyna się na pozór niezobowiązująca rozmowa. W tym gronie słyszą przyszywający krzyk kobiety. Po chwili...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-10
Mickey Bolitar, nastoletni bratanek detektywa Myrona Bolitara, ma za sobą traumatyczne przeżycia. Na jego oczach zginął ojciec. Matka trafiła na odwyk. A on sam musi zmienić szkołę i zamieszkać z nielubianym wujem. Okazuje się jednak, że Mickey i Myron mają ze sobą wiele wspólnego, szczególnie zamiłowanie do zagadek i… nieodpowiednich dziewczyn. Takich, które znikają bez ostrzeżenia – jak Ashley, z pozoru skromna nastolatka, która najwyraźniej nie była tym, za kogo się podawała. Zresztą nie tylko jej tożsamość okazuje się zagadką…
Niestety w porównaniu do pozostałych książek Cobena, Schronienie wypada bardzo przeciętnie. Wręcz nierealnie. Ja wiem, że to powieści dla młodzieży, więc nie powinnam oczekiwać za wiele, ale mimo wszystko Coben na ogół trzymał poziom niezależnie od adresata jego powieści. Tu jednak czegoś zabrakło - czegoś takiego jak realności. Możliwe, że źle się nastawiłam. Możliwe, że powinnam bardziej zwracać uwagę na to, że jest to powieść dla młodzieży. A powieści dla młodzieży są nastawione na wartką akcję, spektakularne wydarzenia, mało opisów i dużo dialogów. Tego możecie się właśnie spodziewać.
Jeżeli tym razem chodzi o zagadkę, to nie potrafię się zdecydować, czy byłam ciekawa rozwinięcia akcji czy może wprost przeciwnie. Z jednej strony to Coben, który jak mało kto potrafi tworzyć napięcie, z drugiej jednak strony nastoletni bohaterowie nie współgrali z oczekiwaniem na koniec. Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że Coben napisał powieść dla młodzieży z wątkiem kryminalnym, ponieważ wiem, że kiedy ja byłam młodsza, uwielbiałam podobne powieści. Jednakże po prostu jestem na podobne historie ciut za stara.
Postacie są przeciętne - raczej wyjęte z powieści dla młodzieży z początku lat XXI. Schematyczni do bólu. Główny bohater jest mistrzem koszykówki, lubiany i podziwiany, ale ze względu na wypadek rodziców rzucił ukochany sport. W związku z tym już nie jest uwielbianym uczniem. Dołącza do niego ona i on. On, czyli nerd, którego nikt nie lubi. Ona, czyli nerd, którego nikt nie lubi. Jakimś wielkim dla mnie zaskoczeniem to nie było. Wraz z historią o nawiedzonym domu i niewyjaśnionym zaginięciu dostajemy historię o przyjaźni. Fajne? Może i tak. Ale już stare. Możliwe, że jeszcze 2011 roku (czyli w roku, w którym po raz pierwszy została wydana ta powieść) robiło.
O ile Harlan Coben to doskonała pozycja, tak może niekoniecznie mogę o tym powiedzieć na temat Schronienia. Można przeczytać, ale nie trzeba. Przyjemna lektura, ale raczej pełna westchnień ze strony czytelnika.
Mickey Bolitar, nastoletni bratanek detektywa Myrona Bolitara, ma za sobą traumatyczne przeżycia. Na jego oczach zginął ojciec. Matka trafiła na odwyk. A on sam musi zmienić szkołę i zamieszkać z nielubianym wujem. Okazuje się jednak, że Mickey i Myron mają ze sobą wiele wspólnego, szczególnie zamiłowanie do zagadek i… nieodpowiednich dziewczyn. Takich, które znikają bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-04
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka aparycję. Wspólna praca umożliwiała im swobodne rozmowy, a wspólni znajomi tworzyli realną przestrzeń do spotkań. Czyli można napisać coś normalnego? Najwidoczniej można.
Oczywiście, żeby nie było zbyt słodko i lekko, autorka postanowiła wprowadzić do fabuły trudniejsze wątki. Zarówno Weronika, jak i Adam mają swoje problemy. Ona mieszka z despotycznym ojcem i współuzależnioną od niego matką; Adam cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna. Ich relacja pozwala im obydwojgu zapomnieć o problemach oraz dać impuls do zmiany życia. Wypadało to naprawdę dobrze, zwłaszcza że miłość nie zawsze jest odpowiedzią na wszystkie problemy, a przynajmniej nie od razu.
Sądzę, że głównym problem This summer jest ilość stron. 300 stron pozwala co najwyżej liznąć dany wątek, przez co rozwiązanie trudnego problemu wygląda, jakby ktoś pstryknął palcem i powiedział: "okej, czyli od teraz żyję tak". Żałuję, że powieść po prostu nie jest ciut dłuższa, dzięki czemu całość wypadałaby o wiele bardziej realistycznie - bo i też wygląda na to, że autorka pragnęła właśnie, by całość wybrzmiała jak najbardziej prawdziwie. Tutaj tego zabrakło.
Czasami z książkami jest tak jak z filmami - i tu, i tu oczekujesz przede wszystkim połowicznego wyłączenia mózgu i mile spędzonego czasu. This summer proponuje właśnie taką lekką, niezobowiązującą lekturę. Uznajmy, że to taka powieść na raz i to w sam raz na lato. Jak dla mnie to takie 6/10.
Już na starcie muszę to napisać, ponieważ wiem, jak niektórzy podchodzą do polskich obyczajówek. Otóż This summer nie jest złą powieścią, a już na pewno nie jest powieścią szkodliwą. Wbrew pozorom autorka zobrazowała polską rzeczywistość z zachowaniem wszelkich standardów. Bohaterka nie została przedstawiona jako chodząca piękność, bohater miał coś więcej ponad miłą dla oka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-28
To jeden z tych thrillerów oparty na historii true crime. Mamy prawdziwego mordercę, który z niewyjaśnionych powodów morduje nastoletnie dziewczyny, mamy policjanta Noah, który ze wszystkich sił pragnie odnaleźć złoczyńcę, aż wreszcie mamy spokojne miasteczko, masę niewyjaśnionych sytuacji oraz motyw. Motyw, który chcemy poznać, podobnie jak rozwiązanie śledztwa. Autorka porusza również temat klęski żywiołowej - tytuł nie bez znaczenia - który ubogaca śpiące miasteczko o dodatkowe walory artystyczne. Wprawdzie akcja toczy się powoli, ospale (niemal tak, jak całe miasteczko), a mimo to z łatwością czyta się pięćset stron.
Dobry warsztat pisarski sprawia, że nawet powolnie toczona akcja nabiera kolorów. Niby nic się szczególnego nie dzieje, a mimo to czytelnik wciąż z chęcią przekłada strony. Powieść została napisana z rozmachem - raz do głosu dochodzi biblijny John, innym razem to policjantowi towarzyszymy w jego poszukiwaniach. Jednakże żeby nie było zbyt prosto, momentami przenosimy się do jeszcze innej postaci - tajemniczego chłopca, który mieszkając w wiosce, pozbywa się trupów.
To jeden z tych thrillerów, którym warto dać szansę, mimo że pewnie część osób zniechęci początek. Możecie mi jednakże wierzyć, że potem będzie tylko lepiej, więc jeżeli lubicie opowieści z serii true crime, uważam, że Zanim przyjdzie potop to wasz tytuł obowiązkowy.
To jeden z tych thrillerów oparty na historii true crime. Mamy prawdziwego mordercę, który z niewyjaśnionych powodów morduje nastoletnie dziewczyny, mamy policjanta Noah, który ze wszystkich sił pragnie odnaleźć złoczyńcę, aż wreszcie mamy spokojne miasteczko, masę niewyjaśnionych sytuacji oraz motyw. Motyw, który chcemy poznać, podobnie jak rozwiązanie śledztwa. Autorka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-29
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała. Czasami było nierówno - zwłaszcza, że historia prowadzona jest dwutorowo: przeszłość i teraźniejszość - ale mimo wszystko czyta się to przyjemnie. Mimo że sama intryga jest dość prosta, a wprawiony czytelnik thrillerów szybko połączy fakty, to wciąż powieść niesie w sobie przesłanie.
Wyspa zaginionych dziewcząt to powieść o kobietach dla kobiet. Historia Gemmy, Robin oraz Mercedes. Te kobiety musiały bardzo dużo zapłacić za swoją naiwność, za swoją uległość. Każdy wiek rządzi się swoimi prawami, każdy człowiek ma za sobą jakieś ukryte intencje, ale mimo wszystko są wciąż morale, na które nie powinno przymykać się oczu. Z tej książki wypływa jeden, ale jakże ważny morał: dzieci są do kochania i nigdy nie powinny być zaginione.
Na LubimyCzytac przeczytałam, że tę książkę można potraktować jako przestrogę i jest w tym sporo racji. Gdy się ją czyta, gdy się ją porównuje z prawdziwym światem, fikcja literacka bardzo szybko zanika na rzecz rzeczywistości. Stąd też mimo że Wyspa zaginionych dziewcząt nie jest powieścią idealną, może okazać się powieścią w sam raz na lekturę w ogródku bądź nad morzem! Że się tak wyrażę - w sam raz na raz!
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-05
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się gwarantowana. Ach, te młodzieżowe opowieści. Są takie urocze.
Bee i Noah to przyjaciele od dziecka. Mało tego! To najlepsi przyjaciele, których łączyło absolutnie wszystko a dzieliła co najwyżej ulica. Niestety pewnego dnia Noah musi wyjechać z rodzinnej miejscowości, bo hej! Ma czternaście lat, więc musi słuchać się swoich rodziców. Tym samym opuszcza swoją najlepszą przyjaciółkę. Naturalnie do czasu. Po czterech lat powraca na wakacje do rodzinnej miejscowości i okazuje się, że z uroczego chłopaka pozostał tylko cham. O co jest zły na Bee? Co się wydarzyło w jego życiu? I czy przyjaźń zatriumfuje?
Wow, wow, wow! Dawno już nie czytałam tak dobrze napisanej, mądrze poprowadzonej i uroczo opowiedzianej powieści dla nastolatków! Jestem pod wrażeniem, że można napisać powieść o normalnych nastolatkach, którzy nie mają w swoich szeregach mafii gotowej stanąć za nimi murem (droczę się, lubię Rodzinę Monet). Co by jednak nie mówić, Let me know zawiera w sobie smak lata i to do tego stopnia, że wraz z bohaterami przenosimy się do Kalifornii, by usłyszeć szum fal i spojrzeć w stronę rozgwieżdżonego nieba z wiarą, że wszystko co najlepsze dopiero przed nami (oraz bohaterami).
Przede wszystkim muszę pochwalić styl. Autorka snuje opowieść doskonale - niczym zawodowy pisarz. Jej zdania są pięknie ułożone, każde słowa idealnie dobrane. Czuć dużo pracy, wysiłek, a przede wszystkim szacunek do swoich bohaterów. Zarówno Bee, jak i Noah, jak i cała reszta postaci, mają charaktery. Nie są kukiełkami, lecz pełnoprawnymi ludźmi z uczuciami - i to uczuciami, którymi autorka wiedziała jak zarządzać. Tutaj wszystkie postacie mają swój charakter, co sprawiło, że nawet Ivy (przyjaciółka Bee) mimo swojego przekoloryzowania można polubić.
A jak wypadają główne postacie? Lepiej, niż można by sobie wyobrazić. Historię poznajemy z perspektywy dwóch bohaterów. Bee jest trochę zadziorną, a przy okazji bardzo wrażliwą dziewczyną, która próbuje zrozumieć, dlaczego jej najlepszy przyjaciel zachowuje się jak buc. Sensowne? Jak najbardziej. Podobnie jak jej późniejsze oburzenie na Noah, z którym miałam lekki problem. Bo okej, najpierw zachowuje się jak cham, ale jak dla mnie dość za szybko przemienił się w cudownego chłopaka, który teraz nagle wszystko postanawia naprawić. Poczułam lekką nieścisłość, ale to pewnie już moje 27letnie doświadczenie podpowiedziało mi, że tak to nie działa. Poza tym ich relacja została opowiedziana niezwykle zgrabnie.
Te 400 stron przeczytałam w dwa dni, a żeby jeszcze zaznaczyć wyjątkowość tej powieści wspomnę, że już od pierwszej strony weszłam w tę historię i naprawdę nie chciałam wychodzić. Już nie jestem nastolatką, ale mimo to Let me know całkowicie mnie kupiło, ponieważ tak dobrze odwzorowało problemy nastolatek. Miłość między bohaterami wisi w powietrzu razem z lampionami, a i dobry humor spotka nas po drodze. Ej, serio! Jak to jest debiut, to ja już się nie mogę doczekać, co będzie dalej! Oby tak dalej, młoda autorko, bo potencjał jest ogromny!
Polecam! Z mojej strony daję naprawdę wysoką ocenę, a to coś znaczy, ponieważ z młodzieżówek już jednak wyrosłam. Bardzo trudno zaskoczyć mnie w tym temacie, ale jak się okazało - niekiedy się to udaje. Let me know to powieść idealna na lato. Rozgrzeje serce i pozwoli na jakiś czas się uśmiechnąć. Po prostu REWELACYJNA!
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-01
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was Materiał na chłopaka. Tym razem skusiłam się na kolejną powieść z tejże tematyki. Naiwnie wierzyłam, że dostanę coś podobnego do O mojej córce.
Dylan Tang to nastolatek, który pracuje w barze Wojownicy Woka prowadzonego przez jego ciocię. Jego życie wypełnione jest chińską kuchnią, rodzinnymi problemami oraz poszukiwaniem szczęścia. To pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, gdyż w trakcie otrzymywania opieprzu od niezadowolonego klienta. To właśnie wtedy spotyka Theo. Bajecznie bogatego przystojniaka, który wywraca jego życie do góry nogami. Zaczyna się od udawania chłopaka na weselu, a później... chyba wszyscy wiecie, jak to się skończy, prawda?
To debiut. I to debiut, który czuć od pierwszej strony. Starałam się być wyrozumiała, ponieważ domyślam się, jak trudno jest zaskoczyć w tym znanym temacie. On i on spotykają się niby przypadkiem i z jakiegoś powodu ten drugi pragnie spotkać się z pierwszym... bo tak. Nie szukajcie wyjątkowej głębi. Raczej przygotujcie się na przyjemną lekturę, która posiada w sobie znamiona baśni. Akcja mknie do przodu, dramaty, jakie się dzieją na stronach powieści, przypominają problemy nastolatków, a wokół unosi się zapach pierwszej miłości. Czy można chcieć więcej? Tak, można.
Myk polega na tym, że Fake Dates and Mooncakes nie wnosi nic nowego do świata literatury poza tym, że mamy Dylana i Theo, a nie Danielę czy tam Theodorę. Ot, to taka przyjemna opowieść o miłości między dwójką nastolatków, którzy się w sobie zakochują. By wyszło bardziej komedio-romantycznie, autorka włożyła w powieść udawanie chłopaka na czas wesela w rodzinie. To było - jedynie nie w klamrach LGBTQ+. Poza tym nic więcej nie stoi naprzeciwko miłości dwójki chłopców. Mamy zwyczajny romans (przy komedii to to nie stało), w którym biedny chłopak zakochuje się w bogatym chłopcu, a bogaty chłopiec rozwiązuje wszelkie jego problemy życiowe.
I ja już ignoruję fakt, że w polskim społeczeństwie wciąż znajdziemy homofobiczne zarzuty. Jestem pewna, że w przypadku Ameryki, miłość gejowska jest o wiele bardziej wyluzowana. Ale wiecie! Brakuje mi wątków, które bardziej rozwiną wątpliwości: chciałabym przeczytać powieść, w której bohater stopniowo odkrywa swoje pożądanie wobec innego bohatera; chciałabym przeczytać, jak jakieś kobiety zabiegają o geja - bo hej, chociażby w Fake Dates and Mooncakes mamy dwójkę przystojniaków! Czy mam uwierzyć, że żadna koleżanka nie była zazdrosna o tę relację? To by było fajne!
Możliwe, że po prostu miałam zbyt wielkie oczekiwania. Ale to nie tak, że Fake Dates and Mooncakes było aż tak złą książką. Nie, nie. Po prostu od tematyki LGBTQ+ oczekiwałabym czegoś więcej, jednakże jako zwykła powieść romantyczna spełnia się dość dobrze. Przede wszystkim powieść Sher Lee ma coś, co odróżnia ją od innych - chińskie wtrącenia. Jako że w bohaterach płynie krew potomków twórców Wielkiego Muru, znajdziemy tutaj wiele interesujących nawiązań do Chin: o ich wierzeniach, przekonaniach, przysłowiach. Podobne niby mimochodem wrzucone wtrącenia dodawały tej powieści blasku.
Co jeszcze może przyciągnąć czytelników do tej książki? Ależ oczywiście, że okładka! Nie będę kłamała, to właśnie okładka o pastelowych kolorach sprawiła, że skusiłam się do przeczytania Fake Dates and Mooncakes! Marzy mi się, by absolutnie wszystkie powieści posiadały okładki stworzone na podstawie wnętrza książki. Tutaj wszystko się zgadza. Dwójka chłopaków, fartuszek z napisem "Wok Warriors", piesek, ciasteczka, a nawet ten kot przynoszący szczęście! No kocham!
Czy polecam? Wiecie, dla nastolatka Fake Dates and Mooncakes może okazać się naprawdę przyjemną, niezobowiązującą lekturą. Nie dzieje się tu nic, o co ktokolwiek powinien się martwić, a i sama miłość między Theo i Dylanem rozwija się w całkiem przyjemny sposób. Jeżeli jesteście zainteresowani tematem, sprawdźcie lekturę na własnej skórze!
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-20
Chyba mój największy problem z tą książką jest taki, że oczekiwałam czegoś więcej. Więcej mitologii, a już na pewno więcej zniszczenia i katastrof. Opis wskazywał jednoznacznie, że oto ktoś otworzy puszkę Pandory, a jest to dla mnie jednoznaczne skojarzenie z wszelkimi klęskami świata. No i co? No i nic. Stara, grecka waza okazała się tylko pretekstem do opowieści o Dorze Blake, o jej złym wujku i dobrym Edwardzie (nowej miłości). Czyli o czymś, co mnie kompletnie nie interesowało.
Jeżeli interesuje Was romantyczna historia o biednej, osieroconej dziewczynie, która pragnie spełnić swe marzenia, ale zły wujek (prawny opiekun po śmierci rodziców) próbuje zniszczyć jej życie, ale ta się nie poddaje, znajduje miłość (w sumie to chyba znajduje, no ale tak czy owak na scenę pojawia się Edward) i w sumie wszystko kończy się dobrze... oto powieść dla Was. Jeżeli jednakże szukacie greckiej mitologii, więcej zabawy z fantastyką - to zły adres. Pandora zwodziła mnie obietnicą tajemnic i oszustw, ale w sumie skłamała w najważniejszym temacie: że ta książka się rozwinie. Nie rozwinęła.
Może i powieść została dobrze napisana, ale co z tego, skoro nie przenosi do końcówki XVIII wieku? Mało tutaj opisów dobrych powieści historycznych. Mało tutaj realiów. Gdyby nie wtrącenia na temat zapalenia świeczki zamiast zapalenia światła, to bym zapomniała, gdzie się znajdujemy. Czy postacie da się lubić? Może i się da, bo głupie nie są, ale niektóre zachowania były dla mnie aż zbyt przerysowane.
Pandora nie jest złą książką, ale nie jest też książką dobrą. Jest przeciętna. Do przeczytania na raz.
Chyba mój największy problem z tą książką jest taki, że oczekiwałam czegoś więcej. Więcej mitologii, a już na pewno więcej zniszczenia i katastrof. Opis wskazywał jednoznacznie, że oto ktoś otworzy puszkę Pandory, a jest to dla mnie jednoznaczne skojarzenie z wszelkimi klęskami świata. No i co? No i nic. Stara, grecka waza okazała się tylko pretekstem do opowieści o Dorze...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-17
Teorie spiskowe były, są i będą. Nie ma przed nimi ucieczki. Ważne, by to sobie uświadomić i uzbroić się w wiedzę, która pozwoli nam zrozumieć podstawy. Zrozumienie przecież zawsze pomaga w odróżnieniu prawdy od kłamstwa, prawda? Nieprawda. Ale po kolei.
Warto zatrzymać się na chwilę i spytać, dlaczego właściwie teorie spiskowe są obecne na każdym kroku. Przez wzgląd na dostęp do Internetu. Internet dał nam maszynę do generowanie teorii spiskowych, wzmacnia nasze dotychczasowe przekonanie, uprzemysłowił trolling, sprawił, że wszystko można znaleźć; pomógł zwolennikom teorii spiskowych w nawiązywaniu kontaktów oraz dał nam cenną informację zwrotną.
O jakich teoriach spiskowych mówią twórcy? Zaczynają od możliwie pierwszej teorii spiskowej, od której wszystko się zaczęło (jeszcze w średniowieczu). Historia bez cenzury "Folia na głowie - kretyńskie teorie spiskowe" opisuje te wydarzenia, wiec zachęcam do obejrzenia odcinka o teoriach spiskowych na podstawie właśnie tej książki. Ale powróćmy do tej książki: o czym ona będzie traktować? O płaskoziemcach, o czipach Gatesa oraz o tym, dlaczego Finlandia tak naprawdę nie istnieje (odpowiedź: wymyślili ją Japończycy, żeby móc łowić ryby w Morzu Bałtyckim). Oprócz tego jest jeszcze wiele teorii spiskowych, chociażby o życiu i braku śmierci wielu celebrytów i piosenkarzy oraz głów państwa jak JFK.
Oj, jest tego dużo. Ale czemu się dziwić, skoro z każdej strony dochodzą do nas informacje, których pełnego obrazu nie będziemy mieć. Więc zaczynamy sobie wyobrażać, podejrzewać, tworzyć różne teorie. A następnie przekazujemy je dalej w świat, przez co w którymś momencie trudno odsiać prawdę od wymysłów.
Weźmy chociażby naszą niedawną pandemię na tapet. Dlaczego wśród tematu COVID-19 urosło aż tyle teorii? Częściowo dlatego, że strach przed chorobą - a szerzej, strach przed zatruciem i zarażeniem - jest jednym z najgłębiej zakorzenionych i pierwotnych z naszych lęków. A teorie spiskowe, które opierają się na pierwotnych lękach, są dobrze przygotowane do rozchodzenia się lotem błyskawicy. Nasz instynkt, by uniknąć rzeczy, które mogą nam zaszkodzić, jest niewiarygodnie potężny - dlatego odstrasza nas widok lub zapach gnijącego jedzenia i dlatego możemy żywić silną awersję do osób wyglądających na chore. [str. 201]. Krótko mówiąc, choroby często wyglądają zupełnie tak, jakby były przez kogoś zaplanowane [str. 203]
Uważajmy na teorie spiskowe i nie dajmy się ogłupić, ponieważ to naprawdę do niczego nie prowadzi. Żeby się przed tym przestrzec, polecam sięgnąć właśnie po publikację Spisek, czyli kto nam wszczepia czipy, ponieważ możecie się naprawdę miło (i czasami niemiło) zaskoczyć. A na pewno już kilka razy się zaśmiejecie w głos. Książkę czyta się lekko i szybko, zatem polecam wszystkim!
Teorie spiskowe były, są i będą. Nie ma przed nimi ucieczki. Ważne, by to sobie uświadomić i uzbroić się w wiedzę, która pozwoli nam zrozumieć podstawy. Zrozumienie przecież zawsze pomaga w odróżnieniu prawdy od kłamstwa, prawda? Nieprawda. Ale po kolei.
Warto zatrzymać się na chwilę i spytać, dlaczego właściwie teorie spiskowe są obecne na każdym kroku. Przez wzgląd na...
2023-01-15
Początek tej książki nie był jakiś wybitny. Zanim czytelnik wejdzie w tę książkę, musi minąć sporo stron, dlatego już na wstępie muszę Wam życzyć: cierpliwości. Bo jeżeli będziecie cierpliwi, książka Wam się odwdzięczy. Tak po 50 stronie, książka rozkręca się na dobre. Czytelnik wie, kto jest kim i powoli wchodzi w tę opowieść. No i wchodzi tak dobrze, że następne czterysta stron to czysta przyjemność - jazda bez trzymanki!
Thriller psychologiczny momentami przypomina dramat rodzinny. Oto on i ona. Każde skrzywdzone. Próbują stworzyć swoje życia na nowo, być szczęśliwymi, ale nie potrafią. A to się odbija na wszystkich - a już zwłaszcza na dzieciach. Można potraktować tę książkę jako ostrzeżenie - co się dzieje, kiedy mama chce za wszelką cenę ochronić swoje dziecko nawet przed sobą; co się dzieje, kiedy mąż nie mówi wszystkiego żonie; kiedy syn ucieka przed prawdą. Pamiętajcie: Wszyscy kłamią.
Daję Wszystkim naszym kłamstwo dobre 7/10. Bo to dobra książka. Może niewybitna, ale dobra. Jane Corry sprawia, że czytelnik chce czytać dalej, dalej, dalej. Aż do końca. Ta powieść wciąga, a dodatkowo - co dość niezwykłe w przypadku thrillerów - myśli się o niej jeszcze długo po odłożeniu na półkę. Polecam.
Początek tej książki nie był jakiś wybitny. Zanim czytelnik wejdzie w tę książkę, musi minąć sporo stron, dlatego już na wstępie muszę Wam życzyć: cierpliwości. Bo jeżeli będziecie cierpliwi, książka Wam się odwdzięczy. Tak po 50 stronie, książka rozkręca się na dobre. Czytelnik wie, kto jest kim i powoli wchodzi w tę opowieść. No i wchodzi tak dobrze, że następne czterysta...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-20
Maria to pracoholiczka, która na pierwszym miejscu stawia swojego ośmioletniego syna Franka. Zrobi dla niego absolutnie wszystko. No, jedynie dawno temu zadecydowała za niego, że Franek nie będzie miał ojca. Do czasu, aż nieoczekiwanie odkrywa, że pragnienie poznania biologicznego taty jest tak silne, że chłopiec prosi o to w liście do św. Mikołaja. No cóż. Postanawia coś z tym zrobić. W międzyczasie Wojtek - były chłopak Marysi - coraz częściej myśli o swojej studenckiej miłości. A żeby jeszcze było śmieszniej, w życiu Marysi pojawia się Konrad, kolega z dzieciństwa, który coś za długie rzuca na nią spojrzenia i coś za dobrze dogaduje się z Frankiem. A w tle idą święta i magia cudów.
Bez Ciebie nie ma świąt to taka typowa powieść świąteczno-obyczajowa, posiadająca chyba wszystkie najważniejsze cechy. Kobieta poszukująca miłości? Cyk. Jej syn wysyłający list do św. Mikołaja? Cyk. Starszy chory pan, który ukrywa przed swoją rodziną swój stan? Cyk. Dwóch mężczyzn walczących o względy jednej kobiety? Cyk. Wzruszające przytulenie przy wigilijnym stole? Cyk. Co tu dużo mówić, to jedna z tych powieści, które się zna bez wcześniejszego czytania. I może oto właśnie chodzi? By się za długo nie głowić podczas lektury i żeby tak podczas świątecznej lektury móc okryć się rodzinnym kocykiem i żyć myślą, że to właśnie rodzina jest najważniejsza.
Wiecie, fabularnie to ta książka raczej nie zaskakuje, ale mogę pochwalić autorkę za styl. Tę powieść naprawdę dobrze się czyta, aczkolwiek nie jestem pewna, czy właśnie tak pięknie rozbudowanymi zdaniami wypowiada się mały chłopiec. Ale okej, niech będzie. Najważniejsze, że przez Bez Ciebie nie ma świąt czyta się raz-dwa i bez większych turbulencji. To sprawia, że to idealna powieść dla każdego. Dla nastolatki bądź starszej babci. Przeczytasz i zapomnisz. W tym przypadku aż mi się przypomniały powieści Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk bądź Anny Łaciny - np. Niebieskie nitki bądź Miłość pod Psią Gwiazdą w sumie dość oryginalnie podchodzą do temu świąt. Polecam.
Może wymagam ciut za dużo, ale marzy mi się opowieść świąteczna, która nie będzie kalką wszystkiego tego, co do tej pory było. Może się kiedyś tego doczekam. A może właśnie powinnam się cieszyć właśnie z takich polskich obyczajówek, które po prostu dają ukojenie? Jeżeli Wy potrzebujecie takiej lekkiej, niezobowiązującej lektury świątecznej, możecie sięgnąć po Bez Ciebie nie ma świąt Natalii Sońskiej.
Maria to pracoholiczka, która na pierwszym miejscu stawia swojego ośmioletniego syna Franka. Zrobi dla niego absolutnie wszystko. No, jedynie dawno temu zadecydowała za niego, że Franek nie będzie miał ojca. Do czasu, aż nieoczekiwanie odkrywa, że pragnienie poznania biologicznego taty jest tak silne, że chłopiec prosi o to w liście do św. Mikołaja. No cóż. Postanawia coś z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-23
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo zdolna aktorka, która już w pierwszym rozdziale dostaje propozycję nie do odrzucenia. W spektaklu u samego Xawiera - zdobywcy Oscara i wielu innych nagród - ma zagrać mitologiczną postać Psyche. I to z nie byle kim, lecz z Maksem Stankiewiczem: gwiazdą polskiego kina (osobiście wyobrażałam go sobie jako takiego Leonardo DiCaprio polskiego podwórka). Problem w tym, że tę dwójkę dawno temu łączyła miłość zakończona w takim stylu, że Flora wolałaby trzymać się od Maksa jak najdalej. Ale pieniądze...!
Jak łatwo się domyślić, Flora postanawia przyjąć propozycję, dzięki czemu czytelnik wchodzi na drewnianą scenę i zza kotary ogląda przedstawienie. I to przedstawienie naprawdę świetnie napisane, że aż chce się przyjść raz jeszcze na ten spektakl (że tak pozostanę w teatralnych metaforach). Ej, serio! Zawsze z przymrużeniem oka przyjmuję polskie komedie romantyczne, a tu proszę! Nie dość, że Nie rób scen, Flora jest naprawdę świetnie napisane - idealnie nadaje się na ekranizację - to w dodatku jest autentycznie zabawne. Widać, że Martyna Pustelnik próbowała stworzyć coś innego, a mimo to nie tworzyła z tej książki nie wiadomo jak głębokiej psychologii (nie oczekujcie górnolotnych przemyśleń). Tę książkę ma się po prostu dobrze czytać i w tej formie świetnie się spełnia.
Przyznam, że zachwyciła mnie w tej książce ta oryginalność. Te liczne nawiązania do popkultury, które najczęściej mają za cel nas rozbawić, naprawdę działają i sprawiają, że świat przedstawiony jest po prostu ciekawszy. Oprócz tego jestem na plus, jeżeli chodzi o w miarę prawdziwe przedstawienie życia celebryty. W miarę, bo moje wyobrażenie o tym życiu jest ciut inne. No i generalnie chwalę za styl Martyny Pustelnik - wielu pisarzy powinni się od niej uczyć pisania.
Recenzja recenzją, ale pamiętajmy, że Wymarzona Książka służy przede wszystkim mi w zapisywaniu przemyśleń na temat danej lektury. Stąd też całkowicie subiektywnie uważam, że Maks Stankiewicz nie miał równego charakteru. Typ mi nie grał od samego początku do samego końca. Do gwiazdora polskiego kina, który rzekomo dostaje role nawet w Hollywood, a w którym kochają się tysiące kobiet, nie pasuje grzeczny charakter, z jakim go poznajemy. Okej, zmienił się, rozumiem, ale coś nie widzę, by komukolwiek - zwłaszcza komuś bogatemu, sławnemu, popularnemu - zależało na kimś, kogo nie widział pięć lat i żeby zaraz tak za Florą latać. Nie, nie, nie. Już wolałabym tę kliszę w postaci "od nienawiści do miłości", bo przynajmniej dawało to szansę na rozwój postaci. W tym przypadku brakowało mi jakiejś oryginalności.
Koniec końców, uważam, że Nie rób scen, Flora to naprawdę genialna komedia romantyczna, którą będę polecać i to do tego stopnia, że naprawdę mam nadzieję, że zostanie zekranizowana. Za Martynę Pustelnik trzymam mocno kciuki i już teraz czekam na kolejną jej powieść - ma talent, który zdecydowanie zachwyci niejednego czytelnika.
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo...
2022-10-25
Zacznę od tego, od czego zacząć muszę - mianowicie ta powieść wciąga i to już od pierwszej strony. Od samego początku urzeka pięknym przyrody, bogatymi opisami (ale spokojnie - nie aż tak rozwleczonymi jak Nad Niemnem) dzikiego świata, do którego nikt nie przychodzi. Te mokradła - wraz z jego mieszkańcami - były dla mnie tak namacalne, jak książka, którą trzymałam w dłoni.
Podobne poczucie dzikości miało miejsce, gdy myślałam o głównej bohaterce i jej rodzinie. Dobrym rozwiązaniem było wprowadzenie nas do tego dzikiego świata przyrody oczami dziecka. Dzięki temu świat na bagnach był zarówno niezwykły, jak i bardzo normalny - jak przystało na oczy dziecka, które przecież przyszło tu na świat. Posiadający swoje rytuały. Był to świat, z którego każdy odchodził, gdy tylko miał ku temu możliwości. Oprócz naszego bohaterki, która jako najmłodsze dziecko czwórki rodzeństwa, bez możliwości zmiany swojego stylu życia, z potrzeby przeżycia, trwało na bagnach wśród ptactwa, raków i ryb. Nie sposób zatem nie współczuć głównej bohaterce, jak i jej nie podziwiać za ducha walki. Bez wątpienia jest najlepiej tutaj wykreowaną postacią; taką, w której realność wierzy się całym sercem.
To samo zresztą można powiedzieć o pozostałych bohaterach. Gdzie śpiewają raki zostały napisane w taki sposób, że gdyby mi ktoś powiedział, że to autentyczny zapis rozmów i opis wydarzeń, bez mrugnięcia okiem bym w to uwierzyła. To naprawdę świetnie napisana powieść, którą docenia się za styl Delii Owens, jak i sposób prowadzenia akcji - nie za wolno, nie za szybko. Można się wprawdzie przyczepić, że czasami te opisy przyrody są zbyt nużące, ale bez wątpienia potrzebne.
Zatem co mi się nie spodobało? Zakończenie. Już z zapowiedzi do ekranizacji tej powieści dowiecie się, że główna bohaterka zostanie oskarżona o morderstwo, a cała opowieść jest napisana w taki sposób, że czytelnik powoli dowiaduje się, czy została wrobiona czy faktycznie miała powód zabić młodego chłopaka. Problem polegał na tym, że im dalej, tym bardziej ta powieść kojarzyła mi się z Rebeką albo Zabić drozda. Nie było to dla mnie zatem żadne zaskoczenie. Z drugiej jednak strony, jak już mamy się na czymś wzorować, to najlepiej właśnie na takich klasykach i może po prostu ja poczułam się zawiedziona? Ostatecznie to subiektywna recenzja o moich subiektywnych odczuciach.
Spodoba Wam się ta książka. Serio. Ma w sobie coś dobrego. Coś, co sprawia, że warto ją polecać dalej - zarówno młodszym, jak i starszym. Ta dzikość jest na swój sposób urzekająca, a zrozumienie świata takich ludzi jak właśnie Kyi i jej rodziny wydaje mi się niezbędne do dalszej koegzystencji ludzi bogatych i biednych, modernistycznego spojrzenia na świat jak i ekologicznego. Dlatego czytajcie.
Zacznę od tego, od czego zacząć muszę - mianowicie ta powieść wciąga i to już od pierwszej strony. Od samego początku urzeka pięknym przyrody, bogatymi opisami (ale spokojnie - nie aż tak rozwleczonymi jak Nad Niemnem) dzikiego świata, do którego nikt nie przychodzi. Te mokradła - wraz z jego mieszkańcami - były dla mnie tak namacalne, jak książka, którą trzymałam w dłoni....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-01
Planetą Ziemia - na każdej szerokości geograficznej - rządzą ludzie. Ale jak to się stało, że dysponujemy taką potęga i dlaczego wykorzystaliśmy ją w zły sposób? Dlaczego jest tylko jeden gatunek ludzki i dlaczego ludzie wierzą w korporacje? Yuval Noah Harari kolejny raz przedstawia prawdę historyczną taką, jaką jest naprawdę i czyni to w taki sposób, że jego najnowsza książka - Niepowstrzymani - to lektura absolutnie dla każdego w wieku d 9 do 109 lat. Ponieważ jak nikt przedstawia prawdę w prosty, przystępny sposób. Prawdę o nas.
Po tej lekturze poznasz historię naszych przodków. Dowiesz się, dlaczego czasami budzisz się w środku nocy z przerażeniem, że pod łóżkiem czai się potwór; dlaczego tak miło jest siedzieć przy ognisku i patrzeć, jak migoczą płomienie; i dlaczego masz ochotę zjeść cały tort czekoladowy, chociaż tak naprawdę to wcale nie jest dla ciebie dobre. Mało tego! Dowiesz się, jak jedna kość palca może pomóc ustalić, że kiedyś istniał cały rodzaj zaginionych ludzi. Dowiesz się, że niektóre wyspy były kiedyś zamieszkiwane wyłącznie przez karły; że w epoce kamienia większość narzędzi nie była wykonana z kamienia, a większość ludzi nie mieszkała w jaskiniach.
A przede wszystkim dowiesz się, jaką masz supermoc, dzięki której będziesz mógł podbić świat. A tą supermocą jest umiejętność wymyślania opowieści i współpracy w dużych grupach. Ponieważ to właśnie ta niezwykła umiejętność charakteryzująca homo sapiens sprawiła, że nasz rodzaj ludzki stał się znacznie potężniejszy od neandertalczyków, lwów czy słoni. I właśnie dzięki temu - albo przez to - staliśmy się najgroźniejszymi zwierzętami na świecie.
Całą stronę - każdą stronę - zdobią ilustracje wykonane przez Ricarda Zaplana Ruiza; ilustratora, który współpracował między innymi z Disneyem i Lego. Dzięki jego ilustracjom zwierzęta, który dawno wyginęły, powracają na kartkach książki, chociaż przede wszystkim ubarwia całą powieść, wypełniając luki ludzkiej wyobraźni gotowymi wzorcami. Uważam, że bez niego, Niepowstrzymani utraciliby cząstkę magii.
Dawno już nie czytałam książki, którą pochłonęłam w sekundę, a która - jak wierzę - zostanie we mnie na dłużej. To książka absolutnie dla każdego, jak zresztą wszystkie książki Yuvala Noaha Harariego (wiem, co mówię, przeczytałam wszystkie - polecam zwłaszcza 21 lekcji na XXI wiek). Niepowstrzymani to krótka książka, ale potrzebna, którą warto przeczytać, polecić dalej, powracać.
Planetą Ziemia - na każdej szerokości geograficznej - rządzą ludzie. Ale jak to się stało, że dysponujemy taką potęga i dlaczego wykorzystaliśmy ją w zły sposób? Dlaczego jest tylko jeden gatunek ludzki i dlaczego ludzie wierzą w korporacje? Yuval Noah Harari kolejny raz przedstawia prawdę historyczną taką, jaką jest naprawdę i czyni to w taki sposób, że jego najnowsza...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-27
Rów Mariański to opowieść o stracie i nadziei. O traumie oraz o tym, jak sobie z nią radzić. To także powieść drogi, w której nieznani sobie bohaterowie nie tylko zaprzyjaźniają się ze sobą, ale także poznają samych siebie. Poznają wewnętrzne troski i marzenia, a dzięki temu znajdują katharsis. To książka o czymś tak istotnym jak życie i śmierć. To książka, która może pomóc.
Możę, ale nie musi. Wiecie - tutaj wszystko działa. Podczas gdy ludzki dramat przeplatał się z czarną komedią, ja przez cały czas miałam wrażenie, że już to kiedyś widziałam lub czytałam. Scena wykopywania trupa późną nocą na cmentarzu odbyła się kropka w kropkę jak coś, co już gdzieś widziałam, choć na ten moment nie jestem w stanie powiedzieć gdzie. Podobnie niespodziewana podróż vanem, jak i nagłe spotkanie nagich starych ludzi. Wiecie... ja serio gdzieś to już widziałam/czytałam. Nie mam pojęcia gdzie i kiedy, ale uczucie de javu nie opuszczało mnie niemal od początku tej powieści. Właśnie przez to nie mogłam się rozkoszować Rowem Mariańskim w pełni. Ale to mogę być tylko ja. Mozę nikt inny nie będzie miał podobnych skojarzeń, że to już było.
Jeszcze wspomnę krótko o czymś, co mi się naprawdę spodobało. Dawno już tego nie robiłam, więc niech to będzie dowodem na to, jak rzadko spotykam okładki, które mnie zachwycają. Okładka Rowu Mariańskiego naprawdę przyciąga wzrok i jest przy okazji bardzo wymowna - mimo że nie mówi kompletnie nic o fabule. Ale spójrzcie na samą górę - ta tafla wody kształtem przypomina ludzką twarz! No coś pięknego!
No cóż, sama nie wiem, jak podsumować Rów Mariański. To dobra książka, chociaż akurat mnie zbytnio się nie spodobała. To powieść, która może zachwycić, mimo że mnie nie zachwyciła. Zatem osąd pozostawiam Wam.
Rów Mariański to opowieść o stracie i nadziei. O traumie oraz o tym, jak sobie z nią radzić. To także powieść drogi, w której nieznani sobie bohaterowie nie tylko zaprzyjaźniają się ze sobą, ale także poznają samych siebie. Poznają wewnętrzne troski i marzenia, a dzięki temu znajdują katharsis. To książka o czymś tak istotnym jak życie i śmierć. To książka, która może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką. Swoje ostatnie lata życia zamierza bawić się na całego, do czego pomocy potrzebowała towarzyszki podróży Eleanory. Gdy Beck poznaje Norę, zamiast spodziewanej staruszki dostaje chodzącą seksbombę (czy kogoś to dziwi?). Poznają się, pragną siebie, zakochują się. W tle dzieją się różne tragedie, co by Nieplanowana miłość miała ponad trzysta stron. No i żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
No dobra - fabuła znana, a jeśli akceptowana, to co?
Wiecie, jak to bywa. Czasami czytelniczka pragnie prostej, niezobowiązującej historii, w którą uwierzy tylko na tyle, na ile będzie pragnęła wyobrazić sobie siebie wśród luksusu. I to jest właśnie ta książka. Idealni ludzie, idealne życie, idealne krajobrazy. Nikt mi nie wmówi, że ktoś taki jak Beck oraz Nora istnieją, bo świat tak nie funkcjonuje, ale hej! Chyba wszyscy wiedzą, że proste historie o miłości niczym z bajki wciąż się sprzedają i wszystko wskazuje na to, że nigdy nie przestaną. Może dlatego, że tak szybko mija przy nich czas? A może dlatego, że czytelnik aż śmieje się z tej naiwnej historii... ale mimo wszystko się śmieje?
Zdecydowany plus: powieść na jeden dzień
Przeczytałam Nieplanowaną miłość w chwilę. Jak tylko zaczęłam, tak natychmiast w nią weszłam, doskonale odnajdując się w tej opowieści. Przez tę powieść wręcz się płynie, ponieważ charakteryzuje się znikomą ilością opisów i przerażającą ilością dialogów. I super! Czy nie tego człowiek oczekiwał sięgając po tę właśnie kategorię literatury? Ależ oczywiście, że tak. Vi Keeland daje dokładnie to, co obiecuje, i to bez wątpienia plus. To powieść dla tych kobiet, które mało czytają, a jeśli już czytają, to potrzebują takich właśnie słodkich opowieści.
Nie będę szukała minusów, ponieważ są one dokładnie takie, jak możecie się spodziewać. Jednakże od czasu do czasu nawet podobne powieści dają przyjemność z miło spędzonego czasu. Z tyłu książki widnieje napis, że Nieplanowana miłość to powieść z kategorii Spicy (czyli bardziej pikantna niż Sweet, ale też nie na tyle gorąca co Hot) - i się zgadzam. Jest seks, ale nie na każdej stronie. Czy jest jakiś niezwykle rozbudzający ciekawość? No niekoniecznie. Ale w tle mamy drogie zegarki, auta i przepiękne posiadłości - czego chcieć więcej? Więc jeśli macie ochotę na trochę "luksusowej miłości" zachęcam.
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
więcej Pokaż mimo toBeck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką....