-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-16
2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-04
Przeczytałam w jeden wieczór. Długo czekałam na to, żeby wreszcie przeczytać książkę, o której dawniej krążyły legendy, a której ekranizację obejrzałam lata temu.
Powiem tak.
Na swój sposób tam się nic nie dzieje. Na inny sposób właśnie wtedy, kiedy wydaje się nudno, dzieje się właśnie najwięcej. Początek nie były zbyt obiecujący, ale już w drugiej połowie książki drżałam z zażenowania i ohydy. Wierzyć mi się nie chce, że takie postacie jak Mama i Babcia istniały naprawdę. Z drugiej jednak strony, czyż ich zachowanie nie było "ludzkie".
Thriller został wykreowany poprawnie - do samego końca drżałam o życie głównych bohaterów, a ciekawostka na sam koniec (o której zapomniałam z filmu) sprawiła, że zadrżałam. Ilość "fuj" jakie wypowiadałam w drugiej połowie książki jest nieproprawna. Bo serio fuj.
Czy przeczytam ciąg dalszy? Raczej nie. Uważam, że najlepsze w tej serii wydarzyło się w tej części. Dalszy ciąg życia nie jest mi do niczego potrzebny.
Polecam! Życzę sobie, żeby powstała ekranizacja serialowa.
Przeczytałam w jeden wieczór. Długo czekałam na to, żeby wreszcie przeczytać książkę, o której dawniej krążyły legendy, a której ekranizację obejrzałam lata temu.
Powiem tak.
Na swój sposób tam się nic nie dzieje. Na inny sposób właśnie wtedy, kiedy wydaje się nudno, dzieje się właśnie najwięcej. Początek nie były zbyt obiecujący, ale już w drugiej połowie książki drżałam z...
2023-10-17
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie historii sprawiły, że "Jej wysokość kurtyzana" jest powieścią jedną na milion, ponieważ jak jedna na milion została napisana z ogromnym szacunkiem do świata, jak i czytelników.
Problemem są jednak bohaterowie. Raczej nie spodziewajcie się, że ich poznacie, a tym bardziej że się z nimi zaprzyjaźnicie. Przez to, że autorka więcej uwagi poświęciła światu, postaciom z krwi i kości jest bliżej do aktorów występujących na scenie. To trochę przykre, ponieważ nawet główna bohaterka na tym obrywa. Jeszcze na początku miała jakiś charakter, później jednak wszystkie niuanse, dzięki którym ktoś się nią zainteresował, dzięki czemu zdobyła fortunę, zostały opisane jako efekt uboczny ciągnięcia fabuły do przodu. Szkoda. Nie ukrywam, że czytam powieści również przez wzgląd na relacje między bohaterami, a tutaj tego mi zabrakło. Dlaczego tak bardzo mężczyźni pożądali Teresę/Blankę? Pozostaje mi wierzyć, że miała coś w sobie, a nie co posiada ta powieść.
Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobra powieść, która łączy pokolenia. Spodoba się zarówno nastolatkom, jak i znacznie dojrzalszym kobietom, które co nieco wiedzą o świecie. Pomimo dobrej oceny sądzę, że już do niej nie powrócę, ponieważ przy "Podróż do miasta świateł" ta powieść blednie.
Nie ukrywam, że na każdą powieść MGA czekam z utęsknieniem, ponieważ wiem, że kto jak kto, ale ta autorka potrafi pisać. Stawia na jakość, a nie ilość, co niezmiennie mnie cieszy. Stąd też mam niemały problem z Kurtyzaną.
Z jednej strony podziwiam za doskonałe oddanie realiów epoki, za prawdę historyczną i uwzględnienie wszelkich drobiazgów. Ta wnikliwość i umiłowanie...
2018-07-04
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich wysłuchiwała, lecz także gromadziła w swojej świadomości wszelkie ciekawostki i niuanse, by w końcu zebrać się w sobie i rozpocząć pracę nad powieścią. Nie byle jaką powieścią, bowiem tylko po wysłuchaniu szczątków fabuły Przeminęło z wiatrem, ówczesny amerykański wydawca Mitchell ogłosił tę historię bestsellerem i niemal natychmiast sprzedał prawa do ekranizacji. Pytanie brzmi - dlaczego?
Po pierwsze Przeminęło z wiatrem to pierwsza powieść, która przedstawiała wydarzenia z wojny secesyjnej z punktu widzenia osób przegranych. I ten właśnie element sprawił, że historia Scarlett O'Hary stała się aż tak innowacyjna i wyjątkowa. Mitchell dodała do niej wszystko to, czego czytelnik oczekuje od lektury - przemianę głównej bohaterki, trudny romans, nieprzewidywalne wydarzenia, akcja mrożąca krew w żyłach, trochę śmiechu i dużo łez; a to wszystko osadziła w realiach prawdziwych wydarzeń, nierzadko powołując się na historyczne postacie i fakty. Zajęło jej to dziesięć długich lat, podczas których często pisała od tyłu (pierwszą stronę zostawiła na sam koniec, tłumacząc, że był to dla niej najcięższy kawałek chleba). Opłaciło się.
Przeminęło z wiatrem od razu zyskało status światowego bestsellera, a to wszystko za sprawą bardzo dobrze przemyślanej fabuły, wartkiej akcji oraz dobrze wykreowanych bohaterach - zarówno tych pierwszo-, jak również drugoplanowych. Historia nie należy do prostych opowieści na dobranoc - jest zajmująca, pełna życiowych mądrości oraz prawdopodobieństwa wydarzeń. Mitchell wyszła daleko poza ramy czasowe, tworząc uniwersalną opowieść o człowieczeństwie i chęci przetrwania niezależnie od czasu, w którym żyjemy. Dlatego też podczas lektury wydarzenia zaskakują swoją szczerością, a dane wydarzenie potrafi zaatakować z podwójną siłą, jeżeli tylko znajdziemy odniesienie do współczesności. A oto - wierzcie mi - nietrudno.
Ponieważ bohaterowie z Przeminęło z wiatrem to ludzie z krwi i kości - postaci, których nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować na dobrych i złych. Są zagubieni, samolubni i nierzadko pozbawieni wszelkiej nadziei, a ich losy przypominają huśtawkę - raz jest się u góry, innym razem w dole. Na przestrzeni kartek każda ważna postać przechodzi metamorfozę, zapewne dlatego tak dobrze można się w tej powieści odnaleźć.
W tym temacie można się wiele napisać, ponieważ Przeminęło z wiatrem jest zarówno debiutem Mitchell, jak i jej ostatnią powieścią (autorka w wieku czterdziestu ośmiu lat została potrącona; z drugiej jednak strony przez późniejsze problemy z prawami autorskimi można wątpić, czy rozważała rozwój powieściopisarki). Zachwyca zatem fakt, jak błyskotliwy i dobrze napisany debiut przygotowała dla swoich czytelników. Widać ogromną wiedzę, dbałość o zachowanie realiów oraz ten dar lekkości w pisaniu, z jakim rodzą się wyjątkowe osobistości. Napisanie ponad tysiąca stron trzymających w nieustannym zaciekawieniu to już nie lada sztuka, a Margaret Mitchell poszła jeszcze o krok dalej - pragnie się kolejnych tysiąca stron.
Dlatego tym bardziej się cieszę, że podobne doskonałe powieści mają piękne okładki. Jak spoglądam na dawne wydania wypełnia mnie smutek, że tak doskonała historia otrzymywała tak niepasujące do całości okładki (ja wiem, że taka była moda/czasy). Teraz jednak Przeminęło z wiatrem otrzymało okładkę idealną - coś tak prostego, pięknego a przy tym pasującego do całości. Zakochałam się w tej okładce od pierwszego wejrzenia i wiedziałam, że tę oto powieść muszę mieć! Albatros zadbał o wszystko - w tym o to, że ta powieść wcale nie jest taka ciężka (przypominam - ponad tysiąca stron) i można ją spokojnie czytać.
Pozostaje mi jedynie zakończyć recenzję słowami, że Przeminęło z wiatrem jest jedną z najlepszych książek na rynku wydawniczym, którą po prostu należy znać. To już klasyka - i to taka, do której aż chce się powracać. Kłaniam się nisko autorce i zachęcam do przeczytania. Bo warto, naprawdę WARTO!
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-28
To jeden z tych thrillerów oparty na historii true crime. Mamy prawdziwego mordercę, który z niewyjaśnionych powodów morduje nastoletnie dziewczyny, mamy policjanta Noah, który ze wszystkich sił pragnie odnaleźć złoczyńcę, aż wreszcie mamy spokojne miasteczko, masę niewyjaśnionych sytuacji oraz motyw. Motyw, który chcemy poznać, podobnie jak rozwiązanie śledztwa. Autorka porusza również temat klęski żywiołowej - tytuł nie bez znaczenia - który ubogaca śpiące miasteczko o dodatkowe walory artystyczne. Wprawdzie akcja toczy się powoli, ospale (niemal tak, jak całe miasteczko), a mimo to z łatwością czyta się pięćset stron.
Dobry warsztat pisarski sprawia, że nawet powolnie toczona akcja nabiera kolorów. Niby nic się szczególnego nie dzieje, a mimo to czytelnik wciąż z chęcią przekłada strony. Powieść została napisana z rozmachem - raz do głosu dochodzi biblijny John, innym razem to policjantowi towarzyszymy w jego poszukiwaniach. Jednakże żeby nie było zbyt prosto, momentami przenosimy się do jeszcze innej postaci - tajemniczego chłopca, który mieszkając w wiosce, pozbywa się trupów.
To jeden z tych thrillerów, którym warto dać szansę, mimo że pewnie część osób zniechęci początek. Możecie mi jednakże wierzyć, że potem będzie tylko lepiej, więc jeżeli lubicie opowieści z serii true crime, uważam, że Zanim przyjdzie potop to wasz tytuł obowiązkowy.
To jeden z tych thrillerów oparty na historii true crime. Mamy prawdziwego mordercę, który z niewyjaśnionych powodów morduje nastoletnie dziewczyny, mamy policjanta Noah, który ze wszystkich sił pragnie odnaleźć złoczyńcę, aż wreszcie mamy spokojne miasteczko, masę niewyjaśnionych sytuacji oraz motyw. Motyw, który chcemy poznać, podobnie jak rozwiązanie śledztwa. Autorka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-29
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała. Czasami było nierówno - zwłaszcza, że historia prowadzona jest dwutorowo: przeszłość i teraźniejszość - ale mimo wszystko czyta się to przyjemnie. Mimo że sama intryga jest dość prosta, a wprawiony czytelnik thrillerów szybko połączy fakty, to wciąż powieść niesie w sobie przesłanie.
Wyspa zaginionych dziewcząt to powieść o kobietach dla kobiet. Historia Gemmy, Robin oraz Mercedes. Te kobiety musiały bardzo dużo zapłacić za swoją naiwność, za swoją uległość. Każdy wiek rządzi się swoimi prawami, każdy człowiek ma za sobą jakieś ukryte intencje, ale mimo wszystko są wciąż morale, na które nie powinno przymykać się oczu. Z tej książki wypływa jeden, ale jakże ważny morał: dzieci są do kochania i nigdy nie powinny być zaginione.
Na LubimyCzytac przeczytałam, że tę książkę można potraktować jako przestrogę i jest w tym sporo racji. Gdy się ją czyta, gdy się ją porównuje z prawdziwym światem, fikcja literacka bardzo szybko zanika na rzecz rzeczywistości. Stąd też mimo że Wyspa zaginionych dziewcząt nie jest powieścią idealną, może okazać się powieścią w sam raz na lekturę w ogródku bądź nad morzem! Że się tak wyrażę - w sam raz na raz!
Dawno już nie zwróciłam uwagi na nastrojowy początek powieści, a właśnie Wyspa zaginionych dziewcząt mnie do tego skłoniła. Mianowicie od pierwszej strony przeniosłam się nad ocean, poczułam słony smak wody, usłyszałam chrupot usypującego piasku. Genialne! Już od początku Alex Marwood zawiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i muszę przyznać, że w miarę się jej trzymała....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-25
Miałam nadzieję na coś znacznie lepszego, ale niestety nie.
Miłość tutaj taka, że trzeba uwierzyć na słowo. Co ten Johan tak się zakochał? No co mogę powiedzieć - uparł się i niezależnie od wszystkiego (wojna, zdrada, obojętność) kocha naszą Polkę. A u tej raczej próżno szukać tej wyjątkowości, ponieważ została przedstawiona dość nudno. Zresztą nie tylko ona. Tutaj wszystkie postacie zostają opisane, że raczej trudno kogokolwiek polubić.
PS. Cały czas zastanawiam się, co ci naziści mieli w głowach, żeby zostawiać najważniejsze informacje dla kraju w archiwum. Mam tylko nadzieję, że żeby ułatwić sprawę dla polskich agentów półka w ogromnym archiwum była podpisana "ŚCIŚLE TAJNE - TYLKO DLA HITLERA", bo skoro w trzy godziny znalazła wszystkie ważne informacje nt Polski, to szacun dla niej, a dislike za ogar dla Niemców.
Miałam nadzieję na coś znacznie lepszego, ale niestety nie.
Miłość tutaj taka, że trzeba uwierzyć na słowo. Co ten Johan tak się zakochał? No co mogę powiedzieć - uparł się i niezależnie od wszystkiego (wojna, zdrada, obojętność) kocha naszą Polkę. A u tej raczej próżno szukać tej wyjątkowości, ponieważ została przedstawiona dość nudno. Zresztą nie tylko ona. Tutaj...
2023-03-23
Bardzo trudno mi uznać, czy mi się ta książka spodobała czy nie. Chyba po prostu miałam za duże wymagania i potem okazało się, że bardzo trudno doskoczyć do tych wymagań. Książka w porządku, polecam, ale czy wydaje mi się, że są lepsze książki o II wojnie światowej.
Bardzo trudno mi uznać, czy mi się ta książka spodobała czy nie. Chyba po prostu miałam za duże wymagania i potem okazało się, że bardzo trudno doskoczyć do tych wymagań. Książka w porządku, polecam, ale czy wydaje mi się, że są lepsze książki o II wojnie światowej.
Pokaż mimo to2023-05-01
Przesłuchane jako audiobook. Lektorka: Agata Kulesza!
To jedna z tych przyjemniejszych powieści. Na swój sposób przypominała mi Granicę Nałkowskiej (nie wiem w sumie dlaczego). Na swój sposób wyłamuje się ze schematu dotychczasowych powieści. Oby tak dalej!
Przesłuchane jako audiobook. Lektorka: Agata Kulesza!
To jedna z tych przyjemniejszych powieści. Na swój sposób przypominała mi Granicę Nałkowskiej (nie wiem w sumie dlaczego). Na swój sposób wyłamuje się ze schematu dotychczasowych powieści. Oby tak dalej!
2023-05-02
Mała kawiarnia w Tokio pozwala swoim gościom na podróż w czasie. Jednakże jest kilka zasad. Klient musi siedzieć na określonym krześle i się z niego nie ruszać. Przede wszystkim jednak musi wrócić z podróży zanim wystygnie kawa. W przeciwnym razie utknie w świecie jako duch. Mimo podobnych ostrzeżeń cztery osoby postanawiają skorzystać z tej oferty. Ktoś chce się skonfrontować z dawną miłością, ktoś powrócić do czasów sprzed utraty pamięci, zobaczyć się z siostrą, spotkać córkę, której nigdy nie było okazji poznać. Ponieważ to wszystko jest możliwe.
Uwielbiam opowieści o podróżach w czasie. Dają wyjątkowe możliwości do zabawy z czytelnikiem i jego wrażliwością, a tym samym pozwalają zastanowić się nad upływem czasu. Niestety bardzo łatwo jest zejść z dobrego toru na rzecz tego gorszego - bardziej żałosnego, który gra niewłaściwą nutą. Tutaj Toshikazu Kawaguchi balansuje między czymś prawie wybitnym (chociażby zasada mówiąca o tym, że cokolwiek wydarzy się w przeszłości, nie zmieni teraźniejszości, co pozwala zastanawiać się nad tym, co chcielibyśmy usłyszeć i jak wielki ma to wpływ na nasz wydźwięk) a czymś w sumie bardziej "na okej" (niestety nie wszystkie wypowiedzi i zachowania bohaterów mają sens). Ale mimo to te dwieście stron jest przyjemnością czytelniczą.
Warto wiedzieć, że Zanim wystygnie kawa to książka na podstawie scenariusza teatralnego - i jest to fakt, który czuć podczas lektury. Opisy w niektórych momentach brzmią trochę jak didaskalia. Podobnie jak zachowania bohaterów, które utrzymujemy na jednej scenie. Nie jest to oczywiście nic złego, jednakże daje inny punkt widzenia i inne doświadczenia. Aż bym chciała obejrzeć sztukę teatralną!
Zanim wystygnie kawa ma zaledwie dwieście stron. To wystarczająca ilość przygód w kawiarni, która pozwala się dobrze wczuć w problemy bohaterów, a przy okazji nie znudzić. Bohaterowie są sympatyczni, a i ich problemy jak najbardziej aktualne. Chyba każdy z nas się w tej historii odnajdzie, dlatego bardzo ją polecam!
Mała kawiarnia w Tokio pozwala swoim gościom na podróż w czasie. Jednakże jest kilka zasad. Klient musi siedzieć na określonym krześle i się z niego nie ruszać. Przede wszystkim jednak musi wrócić z podróży zanim wystygnie kawa. W przeciwnym razie utknie w świecie jako duch. Mimo podobnych ostrzeżeń cztery osoby postanawiają skorzystać z tej oferty. Ktoś chce się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-19
Cudowne lata to oda do przyjaźni i szczęśliwych lat dzieciństwa, które niekoniecznie były takie szczęśliwe, jakby można sobie wyobrażać. Jednakże to emocje decydują, które wspomnienia zostaną z nami na dłużej i co zapamiętamy. To także opowieść o więzach przedstawiona w bardzo prawdziwy sposób. Próżno tu szukać tkliwych gadek po latach, nieoczekiwanych zmian po dwudziestu latach. Oj nie. To mądra opowieść o więziach takich, jakimi są naprawdę, a które łączą na całe życie i determinują to, kim się stajemy.
Gdy zaczynałam tę powieść miałam pustkę w głowie. Ot, czytałam i nie wiedziałam dokładnie, o czym czytam. Teraźniejszość miesza się tu z przeszłością. Teraźniejszość jest zupełnie inna od tego, co doświadczamy w przeszłości. Nie wiadomo kiedy, ale w pewnym momencie akcja się zagęszcza; sprawia, że czytelnik przenosi się do kart powieści. Na nowo powracamy do szkoły, wspominamy swoje nieodpowiedzialne decyzje i słowa, przenosimy się w czasie. I przeżywamy trudne koleje losu, które w żaden sposób nie są przedramatyzowane, a wręcz przedstawione w sposób konkretny i rzeczowy.
Bardzo spodobało mi się, że autorka naprawdę tworzy prawdziwe opowieści, a przy okazji nie przerysowuje tragedii. Zgrabnie balansuje między dobrem i złym - gdy smutek się rozprzestrzenia na kartach powieści, pojawia się ktoś, kto rozpromienia sytuację. I tak nieustannie. To by się nie udało, gdyby bohaterowie nie byli ludźmi z krwi i kości. Nie szukajcie tutaj herosów, bohaterów komiksu bądź innych "nieprawdziwków". Tutaj królują dobrze stworzone portrety psychologiczne.
To ładna powieść. Mądra powieść. Nic dziwnego, że została bestsellerem i zbiera liczne pochwały. Warto dać jej szansę - zwłaszcza jeżeli ma się już ponad trzydzieści lat na karku i doświadczenie życiowe, które mówi nam, że "na zawsze" w tym świecie trwa czasami bardzo krótko, jedynie w naszym sercu dłużej. Aż mam ochotę przeczytać Życie Violette - wcześniejszą powieść tej autorki! Polecam!
Cudowne lata to oda do przyjaźni i szczęśliwych lat dzieciństwa, które niekoniecznie były takie szczęśliwe, jakby można sobie wyobrażać. Jednakże to emocje decydują, które wspomnienia zostaną z nami na dłużej i co zapamiętamy. To także opowieść o więzach przedstawiona w bardzo prawdziwy sposób. Próżno tu szukać tkliwych gadek po latach, nieoczekiwanych zmian po dwudziestu...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-16
W życiu nic nie dzieje się przypadkowo, nawet jeśli na pozór tak się wydaje.
John to Anglik, wolny duch, który wciąż nie odnalazł swojego miejsca w życiu. Pogłębiając wiedzę o Francji, podróżuje po Paryżu, gdy wtem przypadkowo natrafia na człowieka, który wygląda dokładnie tak jak on. Mężczyzna ma na imię Jean i jest francuskim arystokratą, a jak przystało na arystokratę, postanawia się zabić. Dochodzi do zamiany miejsc, z tym wyjątkiem, że John bynajmniej się na nią nie godził. Zwykła przekora jednakże sprawia, że Anglik postanawia wejść w rodzinne życie Jeana, by z dnia na dzień zrozumieć, dlaczego ten pragnął ucieczki.
To moja czwarta powieść tejże autorki i czwarty raz, kiedy dałam się pochłonąć jej kunsztowi literackiemu do głębi. Oj, pani du Maurier potrafiła pisać tak, że czytelnik z każdą stroną czuł coraz mocniej zaciskające się kleszcze niepewności i mroku ludzkich serc. Tutaj jest tak samo, ponieważ przez całą lekturę nie jesteśmy pewni, co tak naprawdę kłębi się w głowach nie tylko Johna i Jeana, ale także całej szlacheckiej rodzinie, która nie poznała sobowtóra swojego syna, męża, brata i ojca. Tajemnic jest tu bez liku, a ich rozwiązanie sprawia, że poczułam satysfakcję z dobrze spędzonego czasu z książką w ręku.
Motyw sobowtóra to motyw już w naszych czasach wręcz wyświechtany, ale Daphne du Maurier doskonale poprowadziła fabułę, dzięki czemu wszelkie niejasności były błyskawicznie wytłumaczone. Nie mówiąc o tym, że ta niepewność w sercu czytelnika, czy tym razem Johnowi uda się wybrnąć z niezręcznej sytuacji, pobudza wyobraźnię i przyspiesza puls. Poza tym niejednokrotnie zastanawiałam się, czy i mnie by było łatwo "podrobić", gdyż du Maurier niejednokrotnie stawia aspekty psychologiczne na widoku.
Może to nie jest poziom Rebeki, ale daję Kozła Ofiarnego na drugim miejscu w moim rankingu ulubionych powieści du Maurier. Moja kuzynka Rachela jest na trzecim, a Oberża na pustkowiu na czwartym miejscu, poza podium. Bardzo polecam. To prawdziwa uczta literacka - w obecnych czasach nikt tak nie pisze. Styl du Maurier jest nie do podrobienia.
W życiu nic nie dzieje się przypadkowo, nawet jeśli na pozór tak się wydaje.
John to Anglik, wolny duch, który wciąż nie odnalazł swojego miejsca w życiu. Pogłębiając wiedzę o Francji, podróżuje po Paryżu, gdy wtem przypadkowo natrafia na człowieka, który wygląda dokładnie tak jak on. Mężczyzna ma na imię Jean i jest francuskim arystokratą, a jak przystało na arystokratę,...
2022-10-25
Zacznę od tego, od czego zacząć muszę - mianowicie ta powieść wciąga i to już od pierwszej strony. Od samego początku urzeka pięknym przyrody, bogatymi opisami (ale spokojnie - nie aż tak rozwleczonymi jak Nad Niemnem) dzikiego świata, do którego nikt nie przychodzi. Te mokradła - wraz z jego mieszkańcami - były dla mnie tak namacalne, jak książka, którą trzymałam w dłoni.
Podobne poczucie dzikości miało miejsce, gdy myślałam o głównej bohaterce i jej rodzinie. Dobrym rozwiązaniem było wprowadzenie nas do tego dzikiego świata przyrody oczami dziecka. Dzięki temu świat na bagnach był zarówno niezwykły, jak i bardzo normalny - jak przystało na oczy dziecka, które przecież przyszło tu na świat. Posiadający swoje rytuały. Był to świat, z którego każdy odchodził, gdy tylko miał ku temu możliwości. Oprócz naszego bohaterki, która jako najmłodsze dziecko czwórki rodzeństwa, bez możliwości zmiany swojego stylu życia, z potrzeby przeżycia, trwało na bagnach wśród ptactwa, raków i ryb. Nie sposób zatem nie współczuć głównej bohaterce, jak i jej nie podziwiać za ducha walki. Bez wątpienia jest najlepiej tutaj wykreowaną postacią; taką, w której realność wierzy się całym sercem.
To samo zresztą można powiedzieć o pozostałych bohaterach. Gdzie śpiewają raki zostały napisane w taki sposób, że gdyby mi ktoś powiedział, że to autentyczny zapis rozmów i opis wydarzeń, bez mrugnięcia okiem bym w to uwierzyła. To naprawdę świetnie napisana powieść, którą docenia się za styl Delii Owens, jak i sposób prowadzenia akcji - nie za wolno, nie za szybko. Można się wprawdzie przyczepić, że czasami te opisy przyrody są zbyt nużące, ale bez wątpienia potrzebne.
Zatem co mi się nie spodobało? Zakończenie. Już z zapowiedzi do ekranizacji tej powieści dowiecie się, że główna bohaterka zostanie oskarżona o morderstwo, a cała opowieść jest napisana w taki sposób, że czytelnik powoli dowiaduje się, czy została wrobiona czy faktycznie miała powód zabić młodego chłopaka. Problem polegał na tym, że im dalej, tym bardziej ta powieść kojarzyła mi się z Rebeką albo Zabić drozda. Nie było to dla mnie zatem żadne zaskoczenie. Z drugiej jednak strony, jak już mamy się na czymś wzorować, to najlepiej właśnie na takich klasykach i może po prostu ja poczułam się zawiedziona? Ostatecznie to subiektywna recenzja o moich subiektywnych odczuciach.
Spodoba Wam się ta książka. Serio. Ma w sobie coś dobrego. Coś, co sprawia, że warto ją polecać dalej - zarówno młodszym, jak i starszym. Ta dzikość jest na swój sposób urzekająca, a zrozumienie świata takich ludzi jak właśnie Kyi i jej rodziny wydaje mi się niezbędne do dalszej koegzystencji ludzi bogatych i biednych, modernistycznego spojrzenia na świat jak i ekologicznego. Dlatego czytajcie.
Zacznę od tego, od czego zacząć muszę - mianowicie ta powieść wciąga i to już od pierwszej strony. Od samego początku urzeka pięknym przyrody, bogatymi opisami (ale spokojnie - nie aż tak rozwleczonymi jak Nad Niemnem) dzikiego świata, do którego nikt nie przychodzi. Te mokradła - wraz z jego mieszkańcami - były dla mnie tak namacalne, jak książka, którą trzymałam w dłoni....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-29
Czy gdybyście podejrzewali, że wasz ukochany ojciec zabił waszą matkę, donieślibyście o tym na policji?
Rodzina Delaneyów jest na pierwszy rzut oka wręcz idealna. Joy i Stan od pięćdziesięciu lat tworzą wyjątkowy duet. Są cudownym małżeństwem, są wyrozumiałymi rodzicami, a na dokładkę prowadzą wspólnie jedną z najsłynniejszych szkół tenisowych w Australii. Sytuacja idealna? Wszyscy mogliby tak uważać do momentu, aż Joy pewnego dnia po prostu znika. Od tego momentu jej czwórka dzieci - Amy, Logan, Troy i Brooke - próbują dowiedzieć się, co się stało.
Co tu dużo mówić? W tę książkę wchodzi się od razu. Przyznam szczerze, że byłam zaskoczona, że obyczajówka dotycząca jednej rodziny aż tak bardzo mnie wciągnie. Do tego stopnia, że czasami zastanawiałam się, czy Niedaleko pada jabłko nie można potraktować jako przedsmak ciekawego thrillera, ponieważ posiada w sobie elementy dobrego dreszczowca: zaginięcie matki, dziwne zachowanie ojca, detektywistyczne próby rodzeństwa oraz tajemniczą nieznajomą. Ale nie. To nie jest thriller. To po prostu dobrze skrojona powieść o rodzinnych sekretów, które w którym momencie musiały wypłynąć - czego czytelnik jest świadkiem.
Dawno też nie czytałam książki, której bohaterowie są tak pełnokrwiści i z własną osobowością. Liane Moriarty kilkoma sprawnymi zdaniami była w stanie stworzyć pełne sylwetki postaci - ich zachowanie, ich charaktery, ich lęki i nadzieję - które nie są ani przerysowane, ani zniekształcone. Wręcz przeciwnie. Każda z postaci ma swój niepowtarzalny rys, który odróżnia je od pozostałych i sprawia, że czytelnik naprawdę jest zainteresowany ich losami.
Podsumowując - spodziewałam się dobrej lektury i taką też otrzymałam. Niedaleko pada jabłko to bardzo dobra powieść dla każdej kobiety 20+, a i może dla płci męskiej znajdzie się tutaj coś ciekawego. Wierzę, że to także ten typ literatury, który można ładnie zekranizować, a tym samym rozsławić ten tytuł. Polecam gorąco i zachęcam do odwiedzenia bestsellerów Taniej Książki, gdzie znajdzie ten, jak i wiele innych ciekawych książek.
Czy gdybyście podejrzewali, że wasz ukochany ojciec zabił waszą matkę, donieślibyście o tym na policji?
Rodzina Delaneyów jest na pierwszy rzut oka wręcz idealna. Joy i Stan od pięćdziesięciu lat tworzą wyjątkowy duet. Są cudownym małżeństwem, są wyrozumiałymi rodzicami, a na dokładkę prowadzą wspólnie jedną z najsłynniejszych szkół tenisowych w Australii. Sytuacja...
2022-06-23
Dziesięć lat temu Zoe nie mogła się doczekać, aż Toby zostanie jej mężem. Troskliwy, pomocny, a w dodatku przystojny mężczyzna był spełnieniem jej marzeń. Spełnieniem marzeń przez całe dziesięć. Po tym czasie coś zaczyna się zmieniać. Grzechy z przeszłości rzucają długie cienie i powracają w najmniej spodziewanym momencie. Okazuje się, że rodzina Toby'ego wcale nie jest tak wspaniała, jak się wydaje... Pytanie tylko, czy jej bliscy próbują ją okłamywać czy może właśnie chronić?
Żona okazała się o wiele bardziej intrygującą lekturą, niż by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Dość prosta w przekazie narracja pierwszoosobowa okazała się mylna, biorąc pod uwagę, jak wiele "wytrychów" autorka zostawiła po drodze. Z każdą kolejną stroną akcja się zagęszcza, bohaterowie zmieniają swoje podejście do siebie nawzajem, a przede wszystkim zakończenie zaskakuje w ten jak najbardziej pozytywny sposób. Bo o to chodzi właśnie w thrillerach!
Nie ma co się zbytnio rozwodzić na temat tak krótkiej książki. Oczywiście to nie jest powieść bez wad. Mogłaby w niektórych sytuacjach być mniej infantylna, a i sam początek mógłby być bardziej wciągający. Ale hej! Jak na 300-stronnicowy thriller zjedzony na raz, nie śmiem narzekać. Żona to dobra powieść, którą można polecać dalej jako miłe uzupełnienie domowej biblioteczki. W sam raz na lato.
Dziesięć lat temu Zoe nie mogła się doczekać, aż Toby zostanie jej mężem. Troskliwy, pomocny, a w dodatku przystojny mężczyzna był spełnieniem jej marzeń. Spełnieniem marzeń przez całe dziesięć. Po tym czasie coś zaczyna się zmieniać. Grzechy z przeszłości rzucają długie cienie i powracają w najmniej spodziewanym momencie. Okazuje się, że rodzina Toby'ego wcale nie jest tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-29
W jeziorze Seryong zostaje znaleziona martwa dziewczynka nosząca to samo imię, co jezioro. Policja wszczyna śledztwo, a trzej mężczyźni usilnie ukrywają, co robili w noc jej śmierci. Yongje, ojciec Seryong, oraz dwóch ochroniarzy pobliskiej tamy, Choi i Seunghwan. Po kolejnej nocy, którą media nazwały Tragedią na Jeziorze Seryong, jeden ze strażników zostaje skazany za morderstwo i czeka na wykonanie kary śmierci. Przez siedem kolejnych lat jego syn Sowon żyje z piętnem dziecka zabójcy. Nie ma ani chwili spokoju, nawet w najbardziej odległych zakątkach Korei Południowej. Kiedy otrzymuje przesyłkę, która obiecuje ujawnić prawdę o tamtej nocy nad jeziorem, dorosły już chłopak musi stawić czoła niebezpieczeństwu, na które nie jest gotowy. Jakie jeszcze ofiary skrywa Seryong w swoich wodach?
Całość podzielona jest na dwa strumienie czasowe, które wzajemnie się przeplatają. Raz opowieść prowadzi Sowon, osiemnastoletni chłopak, który siedem lat temu stracił w jedną noc nie tylko matkę i ojca, ale nawet i siebie, gdyż po wydarzeniach nad jeziorem Seryong stał się synem mordercy. Innym razem cofamy się w czasie, gdzie poznajemy wszelkie okoliczności wraz z najważniejszymi postaciami dramatu - ofiarą, jej rodzicami, Suwonem i jego rodzicami oraz współlokatorem. Niby jest to standardowe przedstawienie akcji, a mimo to posiada w sobie coś ciekawego. Ponieważ widzicie - my znamy ofiarę, nawet dość szybko dowiadujemy się prawdy stojącej za śmiercią dziewczynki, a mimo to do końca nie wiemy, jak się to wszystko dokończy; jaka będzie konkluzja. Ponieważ właśnie ta konkluzja - te ostatnie słowa zapisane na kartce - tworzą pełny obraz tej wciągającej, a przy tym przejmującej opowieści o przypadku, który zaważył na życiu wielu osób.
Jeżeli ktoś z Was ogląda koreańskie seriale i sądzi, że w tytule takim jak Siedem lat ciemności odnajdzie uśmiechniętych, radosnych, pięknych i dobrych bohaterów... to się myli. K-dramy nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, co odczujecie od razu przy pierwszej stronie. W tej książce unosi się dość ciężki klimat trudów życia, które nie omijają żadnego z nas. Właściwie przez całą lekturę miałam wrażenie, że oplata mnie mgła znad jezioro. Problemy bohaterów są mi dobrze znane z autopsji bądź słyszenia, w związku z czym bez trudu każdy Polak (ba! każdy człowiek) odnajdzie się w tej małej koreańskiej wiosce.
To dobra książka, warta polecenia. Rzecz, od której z powodzeniem można zacząć swoją przygodę z lekturami z Dalekiego Wschodu. Siedem lat ciemności zmusiło mnie do siedzenia z książką w ręku tak długo, aż nie dobrnęłam do ostatniej strony. Coś wyjątkowego tkwi w tej historii. Pewna uniwersalna mądrość, która każe zadać pytanie, czy istnieje coś pomiędzy faktem a prawdą.
W jeziorze Seryong zostaje znaleziona martwa dziewczynka nosząca to samo imię, co jezioro. Policja wszczyna śledztwo, a trzej mężczyźni usilnie ukrywają, co robili w noc jej śmierci. Yongje, ojciec Seryong, oraz dwóch ochroniarzy pobliskiej tamy, Choi i Seunghwan. Po kolejnej nocy, którą media nazwały Tragedią na Jeziorze Seryong, jeden ze strażników zostaje skazany za...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-27
Ja nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak (w stylu: za dużo ludzi czyta Mroza, to ja go nie będę czytała), czy może z samym Mrozem. Jeszcze pierwsze sto stron Projektu Riese napawały mnie zachwytem. Szybkie wprowadzenie bohaterów przy jednoczesnym szybkiej akcji oraz płynne przejścia dawały nadzieję na coś super. Niestety do czasu. Gdzieś w połowie książki już się kompletnie pogubiłam, a potem już był zjazd w dół bez trzymanki.
Nie wydaje mi się, żeby największym problemem był pomysł, bo ten sam w sobie był ciekawy, choć naturalnie nie jakiś oryginalny (ot, jedynie wykorzystanie pandemii po COVID-19 był tematem bardzo świeżym). Oto kilka ludzi zostaje zamkniętych w rzeczywiście istniejącym kompleksie Riese, w międzyczasie na powierzchni dzieje się coś, czego nikt nie jest w stanie pojąć. Przez długi czas czytelnik wie tyle samo, co główni bohaterowie, powolutku - strona po stronie - powiększając swoją wiedzę. Niestety jest utrudnione, ponieważ rozszerza się czasoprzestrzeń (trochę jak w Darku), i w pewnej chwili naprawdę ciężko pojąć prawdę. Ma to swoje plusy, ale niestety ma to swoje minusy, ponieważ w którejś chwili książka po prostu przytłacza, a przez to zaczyna nudzić.
Niestety w połowie książki Projekt Riese stał się dla mnie mało ciekawy. Niby bohaterowie dalej rozmawiają o trudnych sprawach, niby już coś więcej wiadomo... ale mnie to kompletnie nie interesuje. Możliwe, że problemem było to, że sami bohaterowie nie byli dla mnie żadnym magnesem przyciągającym mnie do lektury. Ot, kilka ludzi, których znałam z imienia i nazwiska - nic dodać, nic ując. Możliwe, że równie istotnym problemem był dla mnie sposób prowadzenia akcji oraz humor Mroza (niektóre "żarty" kompletnie do mnie nie trafiały). Albo możliwe, że sci-fi jest nie dla mnie.
Zdaję sobie sprawę, że powyżej użyłam bardzo dużej ilości słów i zbytnio nic z tego nie wynika. Wbrew pozorom jest to najlepsze podsumowanie Projektu Riese. Nie mogę powiedzieć, żebym się super bawiła przy tej książce. Cieszę się, że dałam jej szansę i może następnym razem Mróz zachwyci mnie tak jak resztę Polski.
Ja nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak (w stylu: za dużo ludzi czyta Mroza, to ja go nie będę czytała), czy może z samym Mrozem. Jeszcze pierwsze sto stron Projektu Riese napawały mnie zachwytem. Szybkie wprowadzenie bohaterów przy jednoczesnym szybkiej akcji oraz płynne przejścia dawały nadzieję na coś super. Niestety do czasu. Gdzieś w połowie książki już się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-15
Nasze szczęśliwe czasy opowiada historię o wyjątkowej relacji między Yun-su - młodym człowieku skazanym na karę śmierci - i Yu-jeong, piękną, bogatą kobietą, która nie jest w stanie ułożyć sobie życia. Pewnego dnia ich drogi się krzyżują i to sprawia, że Yu-jeong zaczyna odwiedzać Yun-su w więzieniu. Poznając jego historie, poznaje również siebie.
Ładnie to brzmi, co nie? Szkoda tylko, że potencjał jaki niesie sam zarys fabularny (jakby nie spojrzeć rozmowy ze skazańcami i to jeszcze na karę śmierci daje duże pole do popisu filozoficzno-psychologicznego) nie został wykorzystany choćby w połowie. Lektura szła mi długo i topornie ze względu na fakt, że Nasze szczęśliwe czasy zostały przedstawione tak nudno, że aż nie wierzę, że zostały napisane w tym stuleciu.
Ta książka to zaledwie 250 stron, w czym 150 stron Yu-jeong nawet nie rozmawia z Yun-su. Jest tam gdzieś obok, ale generalnie najwięcej rozmawia z nim sprawczyni całego zamieszania, czyli siostra zakonna Monika, a tym samym ciocia głównej bohaterki. Mam wrażenie, że właściwie to o niej najwięcej się dowiadujemy - od 30 lat odwiedza więźniów, rozmawia z nimi i próbuje resocjalizować. Bije od niej jakiś rodzaj ciepła, może dlatego, że jako jedna z nielicznych postaci ma coś do powiedzenia sensownego.
I tutaj przechodzimy do mojej największej bolączki związanej z tą książką - bohaterowie. Już pal sześć, że główna bohaterka, a tym samym narratorka opowieści, jest postacią, którą trudno polubić. Domyślam się, że głównym zamysłem tej powieści była jej wewnętrzna przemiana (inna kwestia, czy czytelnik uwierzy w to nawrócenie). Ale Yun-su, czyli skazaniec, to tak niewykorzystany potencjał, że aż brak słów. Jeżeli to właśnie na nim opiera się cała książka, to rozmowy z nim powinny być najciekawsze, pełne niespodziewanych przemyśleń i rozważań na temat dobra i zła, życia i śmierci. Więc czemu - kiedy wreszcie dochodzimy do tej około 150 strony, kiedy więzień nawet zaczyna jako tako rozmawiać - jest to nam podane w tak nieciekawy, nudny sposób? Dlaczego czytelnik miałby go za cokolwiek polubić, a tym bardziej przejmować się jego losem? Tyle dobrego, że pomiędzy rozdziałami znalazło się miejsce na Niebieskie karteczki, czyli wypowiedzi Yun-su, które tłumaczą, dlaczego stał się zły.
No i kolejna bolączka - styl. Ja rozumiem, że Nasze szczęśliwe czasy to taka mądra książka poruszająca społeczno-religijne problemy. Ja to wszystko rozumiem. Ale zrobienie z głównej bohaterki narratorki, danie jej masę niepotrzebnych słów do pomyślenia, i niekorzystanie z czegoś takiego jak dialog (serio - dialogów tu jak kot napłakał, a jak nawet są, to są strasznie nudne) to gwóźdź do trumny pod tytułem: "brak zainteresowania czytelnika". Robiłam bardzo dużo podejść do tej książki, ponieważ nie byłam w stanie znieść tej narracji dłużej niż trzydzieści stron.
Bardzo się cieszę, że współcześnie mamy coraz więcej możliwości poznawania twórczości z innych krajów, w tym Korei Południowej. Osobiście bardzo cenię sobie filmografię z tego kraju, więc tym bardziej się cieszę, że mogę też poznać literaturę (czemu jest aż taki rozdźwięk między jednym przekazem opowieści a drugim - nie mam pojęcia). Niestety Nasze szczęśliwe czasy bardzo mnie wymęczyły i w niczym nie przypomniały mi moim zdaniem bardzo dobrą powieść: Kim Jiyoung urodzonej w 1982 roku.
Nasze szczęśliwe czasy opowiada historię o wyjątkowej relacji między Yun-su - młodym człowieku skazanym na karę śmierci - i Yu-jeong, piękną, bogatą kobietą, która nie jest w stanie ułożyć sobie życia. Pewnego dnia ich drogi się krzyżują i to sprawia, że Yu-jeong zaczyna odwiedzać Yun-su w więzieniu. Poznając jego historie, poznaje również siebie.
Ładnie to brzmi, co nie?...
2022-01-20
Gdy zaczynałam czytać tę książkę, nie miałam wielkich oczekiwań. Ostatnio dość sceptycznie podchodzę do wszelkich arcydzieł, choć akurat w tym przypadku powinnam bardziej zaufać ocenię - w XX wieku nie dawano tej naklejki pierwszej lepszej książce.
A "Zabić drozda" jak najbardziej zasługuje na uznanie. O ile w książkach można spodziewać się fikcji (i jest to coś naturalnego), tak tutaj otrzymujemy prawdziwe życie - życie zamknięte na kartach powieści. Ta delikatność w prowadzeniu akcji, ta subtelność w przekazywaniu uniwersalnych wartości, ta prawda na temat ludzkiej natury bijąca po oczach. To coś pięknego i jedynego w swoim rodzaju.
Jestem zachwycona i zdecydowanie będę zaglądała do tej książki jak najczęściej.
Gdy zaczynałam czytać tę książkę, nie miałam wielkich oczekiwań. Ostatnio dość sceptycznie podchodzę do wszelkich arcydzieł, choć akurat w tym przypadku powinnam bardziej zaufać ocenię - w XX wieku nie dawano tej naklejki pierwszej lepszej książce.
A "Zabić drozda" jak najbardziej zasługuje na uznanie. O ile w książkach można spodziewać się fikcji (i jest to coś...
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Książka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Pokaż mimo toKsiążka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!