-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-22
2023-12-01
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie - chłopakami! Bracia Monet wreszcie wypuścili ją ze swojego gniazdka i pozwolili jej na swobodę. Problem polega na tym, że nawet ta swoboda miała swoje granice. A tą granicą okazuje się Adrien Santan, który staje się dla Hailie coraz bliższy... niebezpiecznie bliższy... niespodziewanie bliższy.
Ech. Ech. Ech. Ja wiem, że często wzdychałam podczas wcześniejszych lektur Rodziny Monet, ale przy Diamencie pobiłam własny rekord. Czy tylko ja mam wrażenie, że Weronika Marczak kontynuowała na siłę tę historię dla nastolatek, która powinna zakończyć się już dawno temu? Dla mnie klamra zamknęła się przy Perełce. Pokazywanie super Hailie bynajmniej nie działało na korzyść tej akcji - zwłaszcza, że mimowolnie jej bracia odchodzą w odstawkę. Coś, na czym budowana była sympatia poprzednich części, czyli braterska miłość, zniknęła na rzecz miłości romantycznej na zasadzie Romea i Julii. I spoko, ciekawe, szkoda tylko, że jest to nam wciskane tak nagle! I czemu tak nagle mam uwierzyć w prawdziwość uczuć bohaterów, skoro wcześniej nic podobnego nie zauważyłam?
Autorka zdecydowała się na pokazanie najważniejszych wydarzeń w relacji Hailie-Adrien z perspektywy tego drugiego. Już pal sześć, że te wtrącenia w ogóle nie pasowały do ciągłości historii. Gorzej, że po prostu zostały źle napisane. Adrien brzmi w nich niczym czternastolatek a nie szef Organizacji. W dodatku jego punkt widzenia (poza ostatnią scenę) nie wnosi nam nic nowego. To po prostu przekopiowane sceny. Najgorsze jest jednak to, że przez to autorka zabiera Adrienowi to, co mogłoby czytelnika w nim najbardziej zafascynować - tajemnicę. O ile we wcześniejszych częściach był on dla mnie obojętny (bo też tak został przedstawiony), tak teraz byłam nim czasami oburzona. Typek jest w moim wieku, a mówił jak pięćdziesięciolatek i zachowywał jak piętnastolatek.
A co u Rodziny Monet? No nie uwierzycie, ale nic ciekawego. Vincent jest surowym ojcem i ma dwójkę dzieci. Patrząc na to, Dylan (26 l.) też pragnie mieć już żonę. Zresztą Shane (25 l.) też lepszy nie jest. Serio? Czy chłopcy, którzy mogą zwojować cały świat tak szybko pchają się do małżeństwa? I wszyscy biegną po poradę do Hailie, bo przecież wiadomo, że ona najlepiej doradzi (serio marzyłoby mi się, by ta bohaterka nie tylko w czyichś słowach była taka mądra, ale też żebym to widziała w tekście!). Tony w sumie ciągle chodził pijany, a Will najwidoczniej jest gejem. Czy kogoś to interesuje? Nie wiem. Autorki najwidoczniej nie, ponieważ poza pojedynczymi wstawkami pełnymi miłości rodzinnej (chyba jedyny raz, kiedy się uśmiechnęłam, był moment, gdy rodzeństwo przepychało się do przodu, by osłonić kolejną osobę!), w tej części mamy tylko romans. Romans z piekła rodem.
Nudno jest. Tutaj się nic nie dzieje, a kiedy już ma się coś wydarzyć, to co najwyżej jakiś wypadek (pechowi są ci nasi bohaterowie, w każdym tomie coś się dzieje) albo jakaś krzywa akcja z ojcem (bardzo przedramatyzowana, oj bardzo). Strony lecą, a ta akcja jakaś taka nijaka. W połowie Diamentu mamy więcej Adriena, który w najdziwniejszy możliwy sposób zaleca się do Hailie i dramatyczny koniec, którego chyba wszyscy się spodziewali (nie ma tak łatwo - czeka nas druga część). Poza tym luksusy, alkohol leje się strumieniami, a prywatne odrzutowce są tu tak popularne jak taxówki. To taka powtórka z rozrywki, która już nie zachwyca.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Ja chyba właśnie po to sięgnęłam po Diament, by przekonać się na własnej skórze, że ciągnięcie historii na siłę kończy się tragicznie. A szkoda, bo mimo wszystko wcześniejsze tomy przynajmniej mnie bawiły, a powoli kiełkujące rodzinne uczucia sprawiały, że niejednokrotnie się rozczuliłam. Tutaj nie miałam ani pierwszego, ani drugiego. Co nie zmienia jednak faktu, że jeżeli podoba Wam się ta seria, przeczytajcie ciąg dalszy.
Minęło sześć (cztery?) lat. Hailie Monet ma już dwadzieścia dwa lata i jest obiecującą studentką medycyny w Barcelonie. To już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszej części. To śmiało wydająca pieniądze Organizacji kobieta, która pomimo ambitnych studiów (w których naturalnie jest najlepsza) podróżuje po świecie, bawi się, spotyka z chłopakami. No właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-27
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to stanowcza przesada i brak szacunku dla czasu czytelnika, skoro wiele wątków można było po prostu skrócić. Ech. Zapraszam na Swallow. Nadzieja umiera ostatnia.
Haelyn to normalna dziewczyna jakich wiele. Pewnego dnia wkurza się na swoją przyjaciółkę/współlokatorkę, która ponownie daje szansę swojemu byłemu. Dziewczyna wychodzi z mieszkania i pod wpływem furii atakuje kosz na śmieci. Ot, taki wybuch złości u dwudziestojednolatki. W tym właśnie momencie poznaje swoje przeznaczenie. Ma na imię Rion, który specjalnie dla niej PRZYPADKIEM ją zauważa i również postanawia jej pomóc w nawalaniu biednych koszy. Zbiegiem okoliczności ich najlepsi przyjaciele stają się parką i dzięki temu Haelyn i Rion mają dużo okazji, by przekonać się, jak bardzo są różni. Choć przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Na wstępie muszę to powiedzieć - trochę już mnie nudzi, że polscy pisarze tak chętnie przenoszą swoje powieści do Ameryki. To już innych krajów nie ma? Trochę też mnie przytłacza, że ludzie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać a ich traumy ubierane są w piękne słowa tylko po to, by można było używać ich jako cytatów. Spokojnie, jest tego więcej. Trochę mnie przeraża, że przez sześćset stron nie dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic, a rozwiązania fabularne są czasami po prostu niesmaczne. Dowody? Ależ proszę bardzo.
Pierwsze spotkanie głównych bohaterów doprawdy musiało być ich przeznaczeniem, ponieważ było tak nierealne, ale przynajmniej oryginalne. Ale czy "napad" gangu napalonych chłopców, których główna bohaterka spotyka po wyjściu z księgarni brzmi sensownie? Która była godzina i gdzie musiała znajdować się księgarnia, że nikogo tam nie było? Ale to i tak nic. Romantyzm romantyzmem, ale typiarko! Jak facet nie odwzajemnia pocałunku, to nie tak, że z nim coś jest nie tak. To z tobą jest coś nie tak, skoro po jakimś czasie kolejny raz go całujesz - bo może jednak zmienił zdanie. To się nazywa napastowanie/przemoc seksualna. Jeżeli ktoś cię nie chce, to cię nie chce, a nie że zmieni zdanie, bo przecież to powieść a wy jesteście głównymi bohaterami!
Dobra, może przejdźmy do bohaterów. Na szczęście na scenie nie ma ich tak wielu. Mamy Haelyn. W dzieciństwie przeżyła tragedię, która odcisnęła piętno na całe jej życie. Miałam z nią niemały problem, ponieważ na początku sądziłam, że to taka szara myszka, która zbytnio się nie wychyla, nie lubi imprez i generalnie trzyma się z dala od ludzi. I spoko, takich ludzi też nam trzeba. Problem w tym, że jak za pomocą różdżki coś się w niej zmienia i w sumie to już nie jest aż tak wycofana... tak wiecie, nagle, bo tego wymagał od niej scenariusz. I jest bardzo śmiała! Bardzo mi coś w niej przeszkadzało. Jednakże Rion. Ho, ho, ho. To już inny poziom. Po pierwszych trzech spotkaniach każdy normalny człowiek by od niego uciekał, a nie uważał, że jest tajemniczy. Pierwsze zdania między Rionem a Haelyn wskazywały na to, że był mocnym kandydatem na wampira energetycznego, który przytłaczał. Sądzę, że główna bohaterka - która boi się śmierci i mroku - normalnie by się trzymała z daleka od takich ludzi. Ale co to wtedy byłaby za książka, gdyby trzymała się jakiś norm związanych z charakterem postaci?
A czy jest coś okej w Swallow? Na plus mogę dać poruszenie różnych traum oraz realistyczne przedstawienie ataku paniki. Główni bohaterowie mieli ogromne szczęście, że mieli tak dobrych przyjaciół (serio: najlepsza przyjaciółka i najlepszy przyjaciel to najlepsze postacie tej książki), bo nie wiem, czy ktoś inny udźwignąłby te wszystkie ilości mroku. Jeżeli jednak mówimy o traumach, to powinniśmy też mówić o terapii, która jest dostępna. Ale tutaj nie mam prawa się czepiać. To dopiero pierwszy tom. Może do trzeciego tomu bohaterowie dorosną do wyboru, do którego nie dorasta tak wielu ludzi.
Nie zliczę razy, kiedy klęłam na tę książkę albo przeklinałam ją w głos. Ilości westchnień nikt mi już nie przywróci. Nie, nie, nie! Jestem za stara, by wierzyć w tak źle zarysowane postacie. Przecież ta dwójka naprawdę nie miała ze sobą nic wspólnego! Gdyby nie fabuła, która wymagała od nich pójścia do łóżka, na pewno by od siebie uciekli. Taka (moja) prawda. Dlatego też nie polecam. To bardzo przeciętna powieść, która próbuje być mądra, ale jedynie ustaje na próbach. Bardzo mi z tego powodu przykro.
Nie sprawia mi przyjemności narzekanie na książki, choć nie przeczę, że zachowuję się niczym masochistka uwielbiająca się męczyć z lekturą, która w żaden sposób do niej nie przemawia. I ja wiem, skąd to wynika. Za dużo powieści młodzieżowych przeczytałam i wiem, że główne postacie można lepiej przedstawić; że wątki mogą być lepiej poprowadzone... oraz że 600 stron to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-28
Tysiące lat temu bogowie skłamali. Twierdzono, że Persefona była tylko pionkiem w ich politycznej grze. Że Hades ją porwał i zmusił do małżeństwa. Że rozpacz jej matki, Demeter, doprowadziła Ziemię na skraj zagłady. Jednakże to tylko MIT. Kora/Persefona bynajmniej nie była naiwną dziewczynką, a Hades nie był okrutnym władcą Podziemia. Zeus nie był wcale taki wszechmocny i pozbawiony lęku o swoją pozycję, a Demeter nie kochała córki tak, jak kochać powinna. Jak to zwykle bywa, prawdziwa historia jest o wiele ciekawsza. Można rozpocząć ją jednym zdaniem: Do diabła z miłością, bogini ma inne plany!
Naprawdę uwielbiam retellingi, ale tylko te retellingi, które bazują na oryginale i bawią się niuansami. Gdy skutek działań bohaterów jest wciąż taki sam jak w oryginale, ale powody są zupełnie inne. Sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Na moje szczęście Girl, Goddess, Queen właśnie w ten sposób zostało stworzone. Autorka doskonale zna mit, którego przetwarzaniem się bawi, doskonale zna bohaterów (a przynajmniej to, jak zostali zapamiętani), a następnie przekształca ich w ten sposób, by pokazać zupełnie inny punkt widzenia postaci. Wychodzi jej to znakomicie.
Na scenie mamy dwóch głównych bohaterów - Korę/Persefonę oraz Hadesa - dwóch pobocznych - Demeter i Zeusa, czyli rodziców głównej bohaterki - oraz wiele epizodycznych bóstw, którzy migają gdzieś w tle, tworząc tym samym świat przedstawiony, dla którego właściwie sięgnęliśmy po lekturę tej powieści. To świat wypełniony greckimi mitami, w którym to magicznie obywatele znają się na wylot i potrafią kolejny raz zabawić się stereotypami. Lubicie mity? Znacie je? To tutaj możecie nieraz się zabawić, ponieważ Fitzgerald doskonale bawi się niuansami.
Porozmawiajmy zatem o bohaterach, skupiając się przede wszystkim na dwójce: Persefona i Hades. Czy kogoś zaskoczę, mówiąc, że szykuje się romans? Nie? To super. Przejdźmy zatem do moich wątpliwości. O ile Persefona jest dość ciekawą postacią ("dość", ponieważ bardzo nie przepadam za bohaterkami, które sądzą, że są najmądrzejsze ze wszystkich i nie okazują wdzięczności, gdy ktoś jest dla nich miły), tak Hades niestety... nie ma charakteru. Ja wiem, że potem wyszedł z niego łagodny artysta, ale jak dla mnie pozwalał Persefonie na za dużo. Rozumiem, gdyby to robił stopniowo, lecz niestety tutaj zabrakło mi ciekawszego rysu tej postaci. No ale co tu się dziwić, skoro ja mam przed oczami obraz Hadesa z disneyowskiego Herkulesa z 1997 roku - no niestety tutaj Hades nie jest aż tak charyzmatyczny. A szkoda.
Jednakże to tylko moje zdanie i to zdanie czytelniczki, która niejedną powieść dla młodzieży przeczytała, więc mimowolnie ma wygórowane żądania. Jeżeli jednak przymknę trochę oko na niewykorzystany potencjał charakteru postaci Hadesa i skupię się głównie na przyjemności, jaką czerpałam z lektury, otrzymujemy powieść, którą aż chce się polecać. To naprawdę przyjemna historia, którą czyta się na raz. Od razu! Jak na debiut (chociaż nie okłamujmy się, na pewno dużą rolę odegrał także tłumacz, Stanisław Kroszczyński) Girl, Goddess, Queen czyta się z prawdziwą przyjemnością. Narracja pierwszoosobowa idealnie się sprawdza w przypadku komedii romantycznej, dzięki której nierzadko można się pośmiać, a minimum uśmiechnąć. Akcja pędzi, nie ma zastojów, wszystkie wydarzenia z mitu pięknie się zamykają. Czego chcieć więcej?
Girl, Goddess, Queen to literatura dla młodzieży, którą polecam z całego serca. Jeżeli tak jak ja, jesteście miłośnikami mitów greckich, jest to tym bardziej pozycja obowiązkowa. Czytałam chociażby Kirke, czytałam Pieśń o Achillesie. Uwierzcie mi, że przy Girl, Goddess, Queen obie te pozycje wypadają przeciętnie, co tylko pokazuje, że ten tytuł to naprawdę dobry retelling. Może i można by było ją trochę udoskonalić, ale wierzę, że z każdą kolejną książką Bea Fitzgerald będzie pisała coraz lepiej. Trzymam za nią kciuki i czekam na kolejne jej powieści. Tymczasem polecam ten debiut!
Tysiące lat temu bogowie skłamali. Twierdzono, że Persefona była tylko pionkiem w ich politycznej grze. Że Hades ją porwał i zmusił do małżeństwa. Że rozpacz jej matki, Demeter, doprowadziła Ziemię na skraj zagłady. Jednakże to tylko MIT. Kora/Persefona bynajmniej nie była naiwną dziewczynką, a Hades nie był okrutnym władcą Podziemia. Zeus nie był wcale taki wszechmocny i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-13
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka zamyka trylogię Rodziny Monet i robi to w taki sposób, że uwierzcie mi - gdy to był film, to w chwili oglądania napisów końcowych bym się uśmiechała jak głupi do serca... a po chwili płakała i pragnęła wziąć do ręki pierwszy tom. No i wreszcie się dowiemy, czym dokładnie zajmuje się Rodzina Monet.
Nawet nie sądziłam, że aż tak się przywiązałam do tej rodziny. Serio! Hailie, Vince, Will, Dylan, Shane i Tony stali się takim moim nierozłącznym gronem dobrych ziomków, których - jakby nie było - spotykałam praktycznie co miesiąc od pięciu miesięcy. Okazali się cudownymi kompaniami, którzy nierzadko rozbawiali mnie do łez, innym razem rozczulali, by jeszcze później wkurzać. Dlaczego? Przez klimat tej opowieści - i idę o zakład, że nie tylko ja mam takie zdanie.
Ta seria - a już zwłaszcza ten tom i ta część - ma w sobie niezwykle kojący, rozgrzewający serducho klimat domowego zaciszu, gdzie czytelnik czuje się naprawdę dobrze. To dom, w którym chce się być i to naprawdę nie kwestia jego bogactwa. Weronika Marczak stworzyła bohaterów tak żywych i prawdziwych, że naprawdę aż chce się z nimi siedzieć na kanapie i oglądać filmy. Absolutnie wszystko jest tu urocze i naprawdę w tej części czuć, jak bardzo bohaterowie siebie kochają. Tak, kochają. I to czuć. A to sprawia, że jest często śmiesznie.
A skoro o uczuciach mowa... Jest coś, co mi się kompletnie nie podobało i było zbędne. Wątek Leo i generalnie partnerek braci Monet. Powiem wam szczerze, ja wiem, że oni muszą mieć jakieś życie uczuciowe, ale jakby nikogo poza nimi nie było, to też bym zła nie była. A wręcz byłabym przeszczęśliwa. Leo jako chłopak Hailie może i był miłym chłopcem, ale w porównaniu do braci Monet był tak bardzo nijaki... Oczywiście pozwoliło to na kilka zabawnych sytuacji z nim związanych (scena przy stole - hit), ale przy braciach Monet naprawdę trudno polubić innego chłopca. Po prostu tak jest i już.
Po zamknięciu książki poczułam pustkę, jaką się czuje po "nagadaniu się" z dawno niewidzianym znajomym, który przyszedł, poopowiadał mi masę super historii i na jakiś czas musieliśmy się pożegnać. Wiadomo - mam wszystkie jego wspomnienia w postaci pięciu tomów, ale i tak jest przykro. Oczywiście wiem, że pojawi się jeszcze Diament, ale sama autorka traktuje go jako dodatek do serii. W związku z tym można uznać, że Perełka zamyka kanoniczną część historii i robi to dobrze. Pozostaje tęsknota za tą historią, a to znaczy, że naprawdę można się przywiązać do tych bohaterów. Przekonajcie się o tym i Wy, ponieważ teraz możecie zamówić wszystkie pięć tomów na TaniaKsiazka.pl.
Uważam, że Rodzina Monet idealnie nadaje się do zekranizowania. Najlepiej przez jakąś znaną platformę streaminową, dzięki czemu absolutnie każda dziewczyna (i to nie tylko nastolatka, ale także starsza) na świecie będzie mogła pośmiać się razem z Hailie. Problemem może być tylko obsada, bo naprawdę trudno będzie wybrać odpowiednich panów do tej serii. Ale trzymam kciuki, ponieważ potencjał na świetny seans jest!
Nie będę Was okłamywać - ta książka to istny rollercoaster. Z jednej strony nie dzieje się tu nic, Czytelnik zaczyna ziewać, a tu nagle łubudu STRZELANKA... i znowu spokój. I tak w kółko. Weronika Marczak przeszła w tej części samą siebie, ponieważ do samego końca nie wiedziałam, czy takie zamkniecie historii mi odpowiada czy też nie. I stwierdzam że tak, odpowiada! Perełka...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-09
Urocza książka. Idealna na czytanie na balkonie.
Niby człowiek wie, jak to się skończy, a mimo to i tak się rozpływa w tej historii. No przeurocza!
Urocza książka. Idealna na czytanie na balkonie.
Niby człowiek wie, jak to się skończy, a mimo to i tak się rozpływa w tej historii. No przeurocza!
2023-06-05
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się gwarantowana. Ach, te młodzieżowe opowieści. Są takie urocze.
Bee i Noah to przyjaciele od dziecka. Mało tego! To najlepsi przyjaciele, których łączyło absolutnie wszystko a dzieliła co najwyżej ulica. Niestety pewnego dnia Noah musi wyjechać z rodzinnej miejscowości, bo hej! Ma czternaście lat, więc musi słuchać się swoich rodziców. Tym samym opuszcza swoją najlepszą przyjaciółkę. Naturalnie do czasu. Po czterech lat powraca na wakacje do rodzinnej miejscowości i okazuje się, że z uroczego chłopaka pozostał tylko cham. O co jest zły na Bee? Co się wydarzyło w jego życiu? I czy przyjaźń zatriumfuje?
Wow, wow, wow! Dawno już nie czytałam tak dobrze napisanej, mądrze poprowadzonej i uroczo opowiedzianej powieści dla nastolatków! Jestem pod wrażeniem, że można napisać powieść o normalnych nastolatkach, którzy nie mają w swoich szeregach mafii gotowej stanąć za nimi murem (droczę się, lubię Rodzinę Monet). Co by jednak nie mówić, Let me know zawiera w sobie smak lata i to do tego stopnia, że wraz z bohaterami przenosimy się do Kalifornii, by usłyszeć szum fal i spojrzeć w stronę rozgwieżdżonego nieba z wiarą, że wszystko co najlepsze dopiero przed nami (oraz bohaterami).
Przede wszystkim muszę pochwalić styl. Autorka snuje opowieść doskonale - niczym zawodowy pisarz. Jej zdania są pięknie ułożone, każde słowa idealnie dobrane. Czuć dużo pracy, wysiłek, a przede wszystkim szacunek do swoich bohaterów. Zarówno Bee, jak i Noah, jak i cała reszta postaci, mają charaktery. Nie są kukiełkami, lecz pełnoprawnymi ludźmi z uczuciami - i to uczuciami, którymi autorka wiedziała jak zarządzać. Tutaj wszystkie postacie mają swój charakter, co sprawiło, że nawet Ivy (przyjaciółka Bee) mimo swojego przekoloryzowania można polubić.
A jak wypadają główne postacie? Lepiej, niż można by sobie wyobrazić. Historię poznajemy z perspektywy dwóch bohaterów. Bee jest trochę zadziorną, a przy okazji bardzo wrażliwą dziewczyną, która próbuje zrozumieć, dlaczego jej najlepszy przyjaciel zachowuje się jak buc. Sensowne? Jak najbardziej. Podobnie jak jej późniejsze oburzenie na Noah, z którym miałam lekki problem. Bo okej, najpierw zachowuje się jak cham, ale jak dla mnie dość za szybko przemienił się w cudownego chłopaka, który teraz nagle wszystko postanawia naprawić. Poczułam lekką nieścisłość, ale to pewnie już moje 27letnie doświadczenie podpowiedziało mi, że tak to nie działa. Poza tym ich relacja została opowiedziana niezwykle zgrabnie.
Te 400 stron przeczytałam w dwa dni, a żeby jeszcze zaznaczyć wyjątkowość tej powieści wspomnę, że już od pierwszej strony weszłam w tę historię i naprawdę nie chciałam wychodzić. Już nie jestem nastolatką, ale mimo to Let me know całkowicie mnie kupiło, ponieważ tak dobrze odwzorowało problemy nastolatek. Miłość między bohaterami wisi w powietrzu razem z lampionami, a i dobry humor spotka nas po drodze. Ej, serio! Jak to jest debiut, to ja już się nie mogę doczekać, co będzie dalej! Oby tak dalej, młoda autorko, bo potencjał jest ogromny!
Polecam! Z mojej strony daję naprawdę wysoką ocenę, a to coś znaczy, ponieważ z młodzieżówek już jednak wyrosłam. Bardzo trudno zaskoczyć mnie w tym temacie, ale jak się okazało - niekiedy się to udaje. Let me know to powieść idealna na lato. Rozgrzeje serce i pozwoli na jakiś czas się uśmiechnąć. Po prostu REWELACYJNA!
Trochę z niepewnością, ale trochę też z nadzieją zasiadłam do debiuty Zuzanny Wólczyńskiej. Powieść o przyjaźni, która sięga gwiazd? Jakkolwiek wtórnie to brzmi, Let me know posiada w sobie coś wyjątkowego. Niespotykany urok. Trzeba tylko (albo raczej: aż!) ubrać to w ładne słowa, pozwolić na uśmiech i takie delikatne westchnięcia, a przyjemność z lektury staje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-01
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was Materiał na chłopaka. Tym razem skusiłam się na kolejną powieść z tejże tematyki. Naiwnie wierzyłam, że dostanę coś podobnego do O mojej córce.
Dylan Tang to nastolatek, który pracuje w barze Wojownicy Woka prowadzonego przez jego ciocię. Jego życie wypełnione jest chińską kuchnią, rodzinnymi problemami oraz poszukiwaniem szczęścia. To pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, gdyż w trakcie otrzymywania opieprzu od niezadowolonego klienta. To właśnie wtedy spotyka Theo. Bajecznie bogatego przystojniaka, który wywraca jego życie do góry nogami. Zaczyna się od udawania chłopaka na weselu, a później... chyba wszyscy wiecie, jak to się skończy, prawda?
To debiut. I to debiut, który czuć od pierwszej strony. Starałam się być wyrozumiała, ponieważ domyślam się, jak trudno jest zaskoczyć w tym znanym temacie. On i on spotykają się niby przypadkiem i z jakiegoś powodu ten drugi pragnie spotkać się z pierwszym... bo tak. Nie szukajcie wyjątkowej głębi. Raczej przygotujcie się na przyjemną lekturę, która posiada w sobie znamiona baśni. Akcja mknie do przodu, dramaty, jakie się dzieją na stronach powieści, przypominają problemy nastolatków, a wokół unosi się zapach pierwszej miłości. Czy można chcieć więcej? Tak, można.
Myk polega na tym, że Fake Dates and Mooncakes nie wnosi nic nowego do świata literatury poza tym, że mamy Dylana i Theo, a nie Danielę czy tam Theodorę. Ot, to taka przyjemna opowieść o miłości między dwójką nastolatków, którzy się w sobie zakochują. By wyszło bardziej komedio-romantycznie, autorka włożyła w powieść udawanie chłopaka na czas wesela w rodzinie. To było - jedynie nie w klamrach LGBTQ+. Poza tym nic więcej nie stoi naprzeciwko miłości dwójki chłopców. Mamy zwyczajny romans (przy komedii to to nie stało), w którym biedny chłopak zakochuje się w bogatym chłopcu, a bogaty chłopiec rozwiązuje wszelkie jego problemy życiowe.
I ja już ignoruję fakt, że w polskim społeczeństwie wciąż znajdziemy homofobiczne zarzuty. Jestem pewna, że w przypadku Ameryki, miłość gejowska jest o wiele bardziej wyluzowana. Ale wiecie! Brakuje mi wątków, które bardziej rozwiną wątpliwości: chciałabym przeczytać powieść, w której bohater stopniowo odkrywa swoje pożądanie wobec innego bohatera; chciałabym przeczytać, jak jakieś kobiety zabiegają o geja - bo hej, chociażby w Fake Dates and Mooncakes mamy dwójkę przystojniaków! Czy mam uwierzyć, że żadna koleżanka nie była zazdrosna o tę relację? To by było fajne!
Możliwe, że po prostu miałam zbyt wielkie oczekiwania. Ale to nie tak, że Fake Dates and Mooncakes było aż tak złą książką. Nie, nie. Po prostu od tematyki LGBTQ+ oczekiwałabym czegoś więcej, jednakże jako zwykła powieść romantyczna spełnia się dość dobrze. Przede wszystkim powieść Sher Lee ma coś, co odróżnia ją od innych - chińskie wtrącenia. Jako że w bohaterach płynie krew potomków twórców Wielkiego Muru, znajdziemy tutaj wiele interesujących nawiązań do Chin: o ich wierzeniach, przekonaniach, przysłowiach. Podobne niby mimochodem wrzucone wtrącenia dodawały tej powieści blasku.
Co jeszcze może przyciągnąć czytelników do tej książki? Ależ oczywiście, że okładka! Nie będę kłamała, to właśnie okładka o pastelowych kolorach sprawiła, że skusiłam się do przeczytania Fake Dates and Mooncakes! Marzy mi się, by absolutnie wszystkie powieści posiadały okładki stworzone na podstawie wnętrza książki. Tutaj wszystko się zgadza. Dwójka chłopaków, fartuszek z napisem "Wok Warriors", piesek, ciasteczka, a nawet ten kot przynoszący szczęście! No kocham!
Czy polecam? Wiecie, dla nastolatka Fake Dates and Mooncakes może okazać się naprawdę przyjemną, niezobowiązującą lekturą. Nie dzieje się tu nic, o co ktokolwiek powinien się martwić, a i sama miłość między Theo i Dylanem rozwija się w całkiem przyjemny sposób. Jeżeli jesteście zainteresowani tematem, sprawdźcie lekturę na własnej skórze!
Pojawianie się kolejnych tytułów LGBTQ+ na rynku wydawniczym udowadnia, że jest zapotrzebowanie w tym temacie. Nic dziwnego. Przez tysiąclecia próżno było szukać komedii romantycznej poświęconej miłości dwójce panów bądź dwójce kobiet, więc teraz świat bardzo stara się to nadrobić. Nie będę ukrywać - jestem trochę poza tematem, mimo że już kiedyś zrecenzowałam dla Was...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-20
Jak ja się cudownie bawię podczas lektury Rodziny Monet! No głowa mała! Po tej części historia o Hailie i jej braciach oficjalnie staje się moim ukochanym guilty pleasure, do którego będę powracała w chwilach smutku bądź po prostu z potrzeby serca - bo być z tą rodzinką to czysta przyjemność.
Ciąg dalszy przygód Hailie i jej braci. Rodzina Monet - nie zaskoczę - dalej ma wszystko: jachty, prywatne odrzutowce, złote porsche, kluby nocne, no generalnie wszystko. Ale mają też coś, co jest dla nich najważniejsze - mają siebie. Tutaj to rodzina gra pierwszoplanową rolę, czego Hailie WRESZCIE się nauczyła. W trakcie podróży z rodziną (a podróżować będzie w tej części naprawdę dużo) odkryje braci na nowo, ale przede wszystkim odkryje siebie. W tej części przyjdzie czas na nią, ponieważ również i ona zawalczy o swoją rodzinę.
Muszę przyznać, że cała ta opowieść jest szalenie naiwna, ale przy tym tak urocza, że naprawdę nie sposób się przy niej nie rozpłynąć. Serio, mam dwadzieścia siedem lat i jak zakochana nastolatka zaczynam lekturę i nie ma opcji, że ją odłożę, dopóki nie doczytam jej do końca. Dlaczego? Och, powodów jest kilka.
Największym atutem są bohaterowie, ale przyznam szczerze, że w nosie mam wszystkich ludzi obok Hailie (mogliby w ogóle nie istnieć). Najbardziej urzekają mnie jej bracia. Zapytacie, dlaczego mnie urzekają? Otóż absolutnie wszyscy mają w sobie to coś, czego (jestem pewna) każda czytelniczka będzie pożądała - miłość braterską. Miłość braterska w wykonaniu Vincente'a, Willa, Dylana, Tony'ego i Shane'a jest tym, o czym śnią wszystkie nastolatki (mimo że niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę)! Jest wrednie, ale po chwili przeuroczo. Są kłótnie, ale potem godzenie. Hailie jest księżniczką, a dzięki temu czytelniczka też może czuć się jak księżniczka. I o to chodzi - o to rozpływanie się. Opieka, jaką obdarzają ją jej bracia, jest rozbrajająca i życzę ją absolutnie wszystkim - bo któż by nie chciał mieć super przystojnych, sympatycznych, atrakcyjnych i BOGATYCH braci? Wiecie, oni są bogaci... to i wy. Także zapnijcie pasy, ponieważ w tym tomie podróżujemy naprawdę często, a czasami nawet w złotym porsche!
I ja wiem, że ta opowieść posiada minusy i to wiele. 3/4 chociażby Perełki jest opowieścią o niczym. Takie rozpieszczone życie bogatych ludzie, którzy non stop podróżują, świetnie się bawią, otaczają się bogactwem. Nie okłamujmy się - mało kto może sobie na to pozwolić, a i nie jestem pewna, czy wychwalanie mafijnego życia jest dobrym wzorcem... Ale dobra tam! To przecież historia dla młodzieży, a nawet i Rodzina Monet ma w sobie cudowne wzorce - przede wszystkim na piedestale stawia miłość rodzinną, a to coś, o co naprawdę ciężko w obecnych czasach.
Gdybym tylko mogła, skróciłabym tę część o połowę, ponieważ wspomnienia z poprzednich tomów naprawdę były zbędne (pamiętałam je sprzed miesiąca). Oprócz tego część wydarzeń była naprawdę nic nie wnosząca, ale to po prostu ja to widzę. Weronika Marczak pisze dobrze, lekko, a jej niektóre żarty są naprawdę udane. Uwielbiam pyskówki między bohaterami (dobra, tak serio to tylko między Hailie i braćmi), a i niektóre komentarze na temat świata i ludzi są całkiem trafne.
Nie dziwi mnie fenomen tej historii. Rodzina Monet posiada wszystko, czego młode dziewczęce serca potrzebują - szara myszka staje się księżniczką i na każde wezwanie ma piątkę super ekstra rycerzy. No heloł, kto by tak nie chciał? To właśnie tworzy fenomen Rodziny Monet - wiernych czytelników, do których w sumie i ja należę! Już się nie mogę doczekać następnej części, więc czekajcie razem ze mną, bo razem zawsze raźniej! Rodzinę Monet znajdziecie na pierwszym miejscu w bestsellerach TaniaKsiazka.pl!
PS. Nie uważacie, że lepiej by było, gdyby po prostu pociągnęli tomy 1, 2, 3, 4 i 5, zamiast rozbijać je na tom 2 część 1, tom 2 część 2, tom 3 część 1? Książka by na tym nie utraciła, a i dla czytelnika spoza Wattpada byłoby to ciut łatwiejsze.
PS2. Wiecie, że podkładając okładkę pod lampę UV znajdziecie na niej ukryty cytat? Ja mam: "Nie masz się co przejmować, dziewczynko. Jesteś naszą siostra. Mogą ci skoczyć". Że tak się wyrażę - CZADOWO!
Jak ja się cudownie bawię podczas lektury Rodziny Monet! No głowa mała! Po tej części historia o Hailie i jej braciach oficjalnie staje się moim ukochanym guilty pleasure, do którego będę powracała w chwilach smutku bądź po prostu z potrzeby serca - bo być z tą rodzinką to czysta przyjemność.
Ciąg dalszy przygód Hailie i jej braci. Rodzina Monet - nie zaskoczę - dalej ma...
2023-03-01
Otóż Hailie oficjalnie kończy szesnaście lat, czym samym robi krok w stronę dorosłości (witamy w USA). Przez to, że jakiś wariat postanowił zrobić zamach na jej życie, zostaje zamknięta najpierw w domu, a następnie na Wyspach Kanaryjskich, gdzie zacieśniają się jej więzi z tatą, braćmi, a nawet babcią (tak, tak, rodzina Monet się rozrasta). Jednakże największe niebezpieczeństwo przed nią - i to takie niebezpieczeństwo, z którego będzie musiała sama się wykaraskać.
Mam wrażenie, że autorka mocno odpłynęła w nierealność, bo to, co się dzieje w tej części przekracza wszelkie możliwości fizyczne. Ale okej. Dobrze. Bawmy się. Dajmy, że w to wierzę, bo w sumie czemu nie? Hailie dorasta i robi to w taki sposób, że czapki z głów. Najpierw uczy się prowadzić auto, następnie udaje się do klubu i wraca do domu kompletnie pijana, a na sam koniec musi poradzić sobie z porywaczem. Standardowe problemy szesnastolatki, co nie? Nie wiem jednak jak Was, ale to mnie akurat najmniej interesowało. Niech ta fabuła mknie jak chce, bo ja i tak ją będę czytała. Ponieważ to, co cały czas trzymało mnie przy lekturze, to BRACIA! A konkretnie to przemiłe, rozczulające więzi, które ich połączyły.
Serio uważam, że Rodzina Monet dosłownie stoi rodziną Monet. To, jak przepięknie autorka stworzyła więzi między bohaterami, to, jakich mało patetycznych słów używała do tego, by je przedstawić, to jak to wszystko chwyta za serce - to jest po prostu piękne. O ile wiele głupot się dzieje w tej książce, tak wszystko to się resetuje w obliczu braterstwa. Zauważyłam, że coraz bardziej lubię wszystkich braci. Uwielbiam ich słowne przepychanki, a przede wszystkim tę szczerość, jaka przez nich przepływa. Gdybym miała komukolwiek polecić Rodzinę Monet z jednego powodu, to właśnie byłaby to miłość. Zresztą zobaczcie, jakie to wszystko proste: [...]
Niestety w tej części nie jest już tak zabawnie jak w poprzedniej, ale to pewnie dlatego, że jest dość dramatycznie. Wydaje mi się, że też znacznie mniej się dzieje. Wprawdzie ta część liczy sobie prawie tyle samo, co poprzednia, ale tak na dobrą sprawę to przeżywamy proste życie nastolatki wchodzącej w wiek dojrzewania. Dla mnie z racji wieku jest to mało interesujące, ale może współczesne nastolatki właśnie tego potrzebują? Jeśli tak, to Weronika Marczak o nie zadbała.
Niezależnie od wszystkiego, Rodzinie Monet. Królewnie część 2 daję raptem 6/10 pod względem gwiazdek. Przeczytałam szybko, ale ta część już mnie tak nie zachwyciła. Co nie zmienia faktu, że czekam na następny tom i już się nie mogę doczekać! Serio! To moje osobiste guilty pleasure!
Otóż Hailie oficjalnie kończy szesnaście lat, czym samym robi krok w stronę dorosłości (witamy w USA). Przez to, że jakiś wariat postanowił zrobić zamach na jej życie, zostaje zamknięta najpierw w domu, a następnie na Wyspach Kanaryjskich, gdzie zacieśniają się jej więzi z tatą, braćmi, a nawet babcią (tak, tak, rodzina Monet się rozrasta). Jednakże największe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-16
Oficjalnie wszem i wobec stwierdzam, że Rodzina Monet stała się moją top of the top guilty pleasure. Naprawdę! To, jakie emocje przeżywam, to jak często się śmieję podczas lektury, to jest coś, czego bardzo potrzebowałam. Weronika Anna Marczak stworzyła przepiękną historię, która - choć naiwna tak bardzo, że przewracam oczami - robi robotę i sprawia, że chce się więcej. Dlatego czym prędzej zamawiajcie Rodzinę Monet. Królewnę w Księgarni TaniaKsiazka.pl, a w międzyczasie zapraszam na recenzję.
Cóż tym razem wydarzyło się w tej zwariowanej rodzince? Otóż Hailie wraz z trójką rodzeństwa wyjeżdża do Tajlandii na prywatną wyspę swoim prywatnym odrzutowcem. Hej, kto bogatemu zabroni?! Tam też odkrywa jeden z największych sekretów rodzinnych, który miażdży jej serce. Kogo tam spotka? Nie powiem, ale niech podpowiedzią będzie, że w tym tomie jeszcze lepiej poznamy całą familię.
W Królewnie spotkań z dalszymi członkami rodziny Monet jest sporo. Świat się rozszerza także o inne rodziny w Organizacji. Hailie odkryje, że tak właściwie to nielegalne rzeczy jej braci mogą ranić nie tylko nią (w formie zemsty), ale także ludzi w jej otoczeniu. Jednakże - co mnie bardzo ucieszyło - dziewczyna bardzo szybko uczy się życia. Nie powiem, żeby to, co robiła, miało potem pomóc jej młodszym czytelniczkom zrozumieć ich problemy... ale w sumie może trochę tak? Z Królewny wprost wylewa się jeden z tych piękniejszych morałów, którym ja kieruję się już od wielu lat: Rodzina jest najważniejsza. I tutaj ta myśl pokrywa się wraz z postępem fabuły.
Wiecie, czym jeszcze Królewna może się poszczycić? Humorem. Przez to, że coraz lepiej znamy bohaterów oraz świat przedstawiony mamy już za sobą, autorka mogła się pobawić charakterami postaci i sprawić, że czytelnik wprost będzie się śmiał w niebogłosy. Jeżeli dobrze policzyłam, trzy razy zaśmiałam się w głos: z historią z Tonym i zakupami (str. 226); historia z Shanem (str. 316 oraz str. 361); oraz historia z Dylanem (str. 427). No, muszę przyznać, że autorka się rozszalała! Są też sceny, które tak po prostu chwytają za serce i sprawiają, że chce się więcej.
Właśnie te momenty chociażby sprawiły, że czytelnik lepiej poznaje bohaterów i autentycznie się z nimi zaprzyjaźnia - jakkolwiek to brzmi. Bracia Monet to moi ulubieńcy. To wprost urocze i niezwykłe, że można stworzyć interesującą, wciągającą książkę dla młodzieży z tym innym rodzajem miłości, jakim jest miłość braterska. I wiadomo, Królewna jest czasami naiwna, a ja sama bym ucięła kilka niepotrzebnych fragmentów z tej książki, ale to właśnie one sprawiają, że Rodzina Monet jest tak przyjemną, niezobowiązującą lekturą, przy której można się pobawić.
Nawet nie wiecie, jaka to ulga, że Rodzina Monet jest już w całości napisana i jest wydawana regularnie co miesiąc-dwa. Nie chciałabym długo czekać na powrót do tej rodziny. Za dobrze mi z nimi. Już 22. lutego premiera drugiej części drugiego tomu, więc macie dokładnie 5 dni by przeczytać wcześniejsze dwa tomy. A wierzcie mi, przeczytacie je w jeden dzień. Zresztą niech fakt, że wszystkie trzy tomy Rodziny Monet królują w bestsellerach TaniaKsiazka.pl o czymś świadczy.
Oficjalnie wszem i wobec stwierdzam, że Rodzina Monet stała się moją top of the top guilty pleasure. Naprawdę! To, jakie emocje przeżywam, to jak często się śmieję podczas lektury, to jest coś, czego bardzo potrzebowałam. Weronika Anna Marczak stworzyła przepiękną historię, która - choć naiwna tak bardzo, że przewracam oczami - robi robotę i sprawia, że chce się więcej....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-10
Rodzina Monet wprost wyskakiwała mi z lodówki. Widziałam ją absolutnie wszędzie, a wiecie tak to jest z reklamami: to one są dźwignią handlu. Mimowolnie czytałam opinie nt. tej powieści - bardzo pochlebne opinie - a w chwili, gdy Weronika Anna Marczak otrzymała tytuł Debiutu Roku w Bestsellerach Empiku, wprost pragnęłam przeczytać tę książkę... i ją shejcić. Serio. W chwili gdy zamawiałam Rodzinę Monet. Skarb w księgarni TaniaKsiazka.pl byłam przekonana, że młodzieżówka Wattpada nie może mi się spodobać. Nie i już. A tu proszę! Daję 8/10 i to tylko dlatego, że nie jest docelowym adresatem tej powieści. Ale doskonale się bawiłam.
Opowiem pokrótce fabułę, ponieważ ta jest wstępnie prosta (w prostocie siła!). Otóż Hailie Monet ma prawie piętnaście lat, gdy umiera jej mama i babcia, jedyni członkowie jej rodziny (dzieje się to już na pierwszej stronie, także raz-dwa i trup). W tym momencie dowiaduje się, że ma przyrodnich braci - synów jej biologicznego ojca, którego nigdy nie poznała i już nigdy nie pozna, ponieważ ten też już umarł (dużo tych trupów w sumie). Ale noł problem! Najstarszy z braci, liczący sobie aż 24 lata, Vincent Monet staje się jej prawnym opiekunem. Zaprasza nigdy niewidzianą siostrę do Pensylwanii, by tym samym Hailie dowiedziała się, jak bogata się stała. Milionerzy to za mało powiedziane. Tym samym Hailie poznaje piątkę braci: Vince'a, Willa, Tony'ego, Shane'a i Dylana. Każdy z nich jest inny, ale każdy na swój sposób niebezpieczny. Wraz z nimi Hailie otrzymuje łatkę rodziny Monet, a w tle grożące niebezpieczeństwo. No ale hej! Jej życie nie mogłoby być nie wiadomo jak kolorowe.
Od kiedy żyję, świat podąża za generalnymi trendami. Kiedyś czarodzieje, potem wampiry i wilkołaki, magiczne moce, a następnie mafia bądź inne niebezpieczne organizacje. Rodzina Monet wpasowuje się oczywiście w tę ostatnią kategorię, ale robi to o wiele lepiej niż chociażby niedawno recenzowany Książę Mafii (nie polecam). Bo hej! Ta książka jest świetnie napisana, ciekawa i wciągająca. I mówię to ja - dwudziestosiedmioletnia czytelniczka, która jest starsza od wszystkich bohaterów tej powieści. Serio! Cudownie się bawiłam, a powieść pochłonęłam w jeden wieczór i następny poranek.
Porozmawiajmy jednakże o tym, co sprawia, że Rodzina Monet. Skarb (czyli pierwszy tom) tak mi się spodobał. Ano tym (pozwólcie mi na swobodę wypowiedzi), że autorka nie dość, że potrafi w pisanie, to w dodatku potrafi w bohaterów. Serio! Od samego początku polubiłam wszystkich bohaterów, a już zwłaszcza polubiłam Vincenta. Oni mają charakter, niepowtarzalny charakter, a ja już dobrze wiem, że to rzecz niespotykana w przypadku młodzieżówek. Każdy z tych postaci zachowuje się jak człowiek. Nie są idealni, ale to właśnie sprawia, że są naprawdę fajni. Z mojej perspektywy nawet nie byli wkurzający. Mało tego! Główna bohaterka nie była wkurzająca, ponieważ po prostu była piętnastolatką! Uważam, że i ona ma potencjał na dobry charakter, ponieważ UWAGA UWAGA, widać rozwój postaci, a przede wszystkim pogłębienie relacji między nimi. Serio! Wiecie, jak ja się cieszę na myśl, że zaraz będę mogła przeczytać kolejny tom? Coś cudownego!
[...] I pamiętaj, niektóre marne szkolne znajomości nie mogą się równać z więziami rodzinnymi. Twoja koleżanka, Audrey, o tym wie i zawsze weźmie stronę swojego brata. Z kolei twoją stronę wezmę ja. Nie zawsze gram fair, ale dzięki temu wygrywam. Czas, żebyś to zrozumiała.*
Wiecie, co jest tutaj najfajniejszego, a co bardzo sobie chwalę? Fakt, że autorka wcale nie kieruje opowieści w stronę bogactwa i pokazania, jakie to super być bogatym. Nie, nie. Tak naprawdę, to czego czytelnik może zazdrościć bohaterce, to braci. Serio! Kit tam z tym ogromnym domem! Ja autentycznie pomyślałam sobie, jak to fajnie mieć rodzinę. Ten morał przepływa przez całą powieść, dlatego też kiedy jeden z braci mówi Hailie, że jest dla nich jak skarb - zagubiona i odnaleziona - autentycznie poczułam ucisk w żołądku z rodzaju tych miłych. Generalnie uważam, że rozmowy między rodzeństwem są najlepszym atutem tej książki i wierzę, że zostanie tak do końca.
Zdecydowanie polecam! Aż sama jestem w szoku, ale uważam, że debiut roku jest jak najbardziej zasłużony - podobnie jak miano bestsellera Księgarni TaniaKsiazka.pl Powieść młodzieżowa właśnie taka musi być - lekko napisana, wciągająca, a przy tym unoszona mądrą myślą w tle. Autorka ma we mnie fankę i czytelniczkę. Trzymam kciuki, żeby kolejne przygody Rodziny Monet były równie dobre. Początek jest więcej, niż tylko obiecujący. Polecam!
Rodzina Monet wprost wyskakiwała mi z lodówki. Widziałam ją absolutnie wszędzie, a wiecie tak to jest z reklamami: to one są dźwignią handlu. Mimowolnie czytałam opinie nt. tej powieści - bardzo pochlebne opinie - a w chwili, gdy Weronika Anna Marczak otrzymała tytuł Debiutu Roku w Bestsellerach Empiku, wprost pragnęłam przeczytać tę książkę... i ją shejcić. Serio. W chwili...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-26
Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. Miałam takie oczekiwania, spodziewałam się ciekawej lektury, ale po połowie książki wiedziałam, że nie mam na co liczyć. Jest coś w tej książce... nudnego. Przez 200 stron mamy przygotowanie do turnieju, który poznajemy z perspektywy 4 osób. To by się mogło udać, gdyby nie fakt, że po prostu się nie udało. Gdyby przygotowania zostały skrócone o połowę, byłoby dobrze. A tak to...
No ale dobrze! Czy są tu jakieś plusy (ostatecznie bardzo dużo czytelników wychwala tę opowieść, porównując ją do Igrzysk Śmierci - do tego jeszcze powrócę)? Owszem, są. Jest bardzo dużo magii, jest dużo przygód, no i są też młodzi dorośli, którzy myślą. Niestety nie miałam tej przyjemności, by stwierdzić, że któryś z bohaterów stał się moim ulubionym, ale może gdybym była młodsza o dziesięć lat, to może bym ich bardziej doceniła.
Wszyscy jesteśmy łotrami jest porównywane do Igrzysk Śmierci. Okej, są to porównania słuszne. Oto mamy dziewięć rodzin, który muszą wziąć udział w turnieju na śmierć i życie. Wygrywa tylko jedna osoba, a - co ważne - my nie wiemy, kto to będzie, ponieważ mamy czterech głównych bohaterów. To ogromny plus. Więc jeżeli jesteście fanami IŚ, to pewnie i ta powieść Wam się spodoba.
Mimo to ja daję tej książce ledwie 5/10. To taki przeciętniak, który może i się spodoba, ale raczej nie na dłuższy czas. Wszyscy jesteśmy łotrami to taka powieść dla młodzieży.
Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. Miałam takie oczekiwania, spodziewałam się ciekawej lektury, ale po połowie książki wiedziałam, że nie mam na co liczyć. Jest coś w tej książce... nudnego. Przez 200 stron mamy przygotowanie do turnieju, który poznajemy z perspektywy 4 osób. To by się mogło udać, gdyby nie fakt, że po prostu się nie udało. Gdyby przygotowania zostały...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-17
Powiem tak - dawno nie czytałam takiej książki i dawno już nie przeczytałam jakiejś książki na raz. Tak, dobrze słyszycie, ledwie co zamówiłam Księcia mafii na Taniej Książce, a już tego samego dnia zaczęłam lekturę... i skończyłam ją o siódmej rano następnego dnia z przerwą na sen. Serio. Dawno już nie czytałam takiej książki, którą czytałam z taką przyjemnością i jednoczesnym poczuciem absurdalności. Ach, brakowało mi tak słabej lektury, która mi się tak podobała!
Powiedzmy sobie wprost - Książę mafii to książka dla nastolatek, bo każdy inny czytelnik zrozumie, że emocje, które zachodzą w bohaterach, są bzdurne, żeby nie powiedzieć: irracjonalne. Nie mówiąc już o wydarzeniach i generalnie przebiegu fabuły. Ale zacznijmy od początku.
Lilianah vel Ava przedstawia się nam jako superpopularne dziewczę, które z racji tego, że w poprzedniej szkole nie mogło być w pełni sobą (gdyż ciągle była skupiona na tym, by się komuś przypodobać), postanawia się przeprowadzić. Jest mądra, ładna, sarkastyczna. Taka wiecie - typowa bohaterka gatunku New Adult. Traf/przeznaczenie chce, że przypadkowo parkuje na nie tym miejscu parkingowym co trzeba, przez co z automatu wchodzi w paradę Samuelowi Westonowi. Kim on jest? Bucem, ale takim wiecie: przystojnym, co to go każda laska pragnie, żeby chociażby na nią spojrzał. Uwaga! Nie uwierzycie, ale obydwoje zaczynają sobie wchodzić w paradę (czego ja, jako czytelnik, zbytnio nie rozumiem, ale już poszłam na rękę i uwierzyłam, że po prostu Samuel zakochał się w Avie od pierwszego wejrzenia), a - jak wiadomo kto się czubi, ten się lubi. Tym sposobem Ava wplątuje się w niebezpieczną mafijną grę, ponieważ każdy przeciwnik rodu Westonów będzie chciał się jej pozbyć w imię zasady: oko za oko.
No, tak w sumie z grubsza opowiedziałam o co chodzi. Ona i on. Love/hate. Znacie? No pewnie, że znacie. Tyle że myk polega na tym, że tutaj do samego końca nie wiem, ile w tym wszystkim jest miłości, a ile nienawiści. Bo wiecie, zasada "kto się czubi, ten się lubi" trwa przez całą lekturę i tak naprawdę nienawiść nie przechodzi płynnie w miłość, lecz ciągle się przeplata: nienawidzę-kocham-nienawidzę-kocham-jednak nienawidzę-jednak kocham. To już się robiło męczące, bo ja naprawdę nie widziałam powodu, dla którego ta dwójka miałaby być razem. Sprawdziłam: bohaterowie po raz pierwszy ze sobą porozmawiali - tak wiecie, na cztery strony, a nie pojedyncze słowa - około strony 350, ale już po 100 stronie byli w sobie zakochani. Ach, ta młodzieńcza miłość.
Jednakże ten rodzaj miłości-nienawiści to tak naprawdę nie jest duży problem. Problemem są obie postacie. Samuel to buc, który po prostu mówi, że "ma to, czego chce i koniec kropka". I okej, mogłabym w to w jakiś sposób zaufać, w końcu jest dzianym chłopcem, tylko że naprawdę nie rozumiałam, czemu zainteresował się właśnie Avą (serio - w niektórych momentach sama bym tę bohaterkę skrzywdziła). Z punktu widzenia czytelnika on naprawdę nie miał żadnego powodu, by z nią być, ponieważ związek z nią NIC MU NIE DAWAŁ. Gdyby chociaż jakieś pieniądze albo przeskok w hierarchii mafijnej, cokolwiek. Ale nie. On po prostu się niej zakochał i koniec. A Ava? Dziwi mnie, że ta osiemnastolatka wciąż pragnęła z nim być - w sensie raz od niego uciekała (bo to zły mafiozo jest), ale jak tylko go widziała, to go pragnęła. Jakby... (wdech-wydech) ja rozumiem, że w wieku nastoletnim trudno spodziewać się jakiejś stabilności emocjonalnej, ale to już była przesada. Zwłaszcza, że gdy dostała w prezencie pewną głowę, wątpię, żeby jakakolwiek osoba po takim "prezencie" tak szybko przeskoczyła znowu w fazę "kocham Samuela".
Generalnie tę książkę czyta się bardzo dobrze, ponieważ Mathie Rocks ma pojęcie na temat pisania (a to się ceni). Pierwsze sto stron jest naprawdę dobre - zwłaszcza początek sprawia, że chce się czytać więcej i więcej. Problem pojawia się w połowie książki, gdzie naprawdę wiele wydarzeń można by było spokojnie ominąć z korzyścią dla konstrukcji powieści (ominęlibyśmy kolejny etap kocham-nienawidzę-jednak kocham), jednakże domyślam się, że dla nastolatek scena balu czy też kolejnego balu była niezbędna. Z mojej jednak strony nie wiem, czy poszłabym na bal chwilę po tym, jakbym zobaczyła mojego tatę w naprawdę ciężkim stanie. Ale no nie wiem. Mafia.
Tak, tak, wiem, trochę się znęcam nad tą książką, ale właśnie dlatego dała mi tyle radości, gdyż jak powszechnie wiadomo, w niektórych momentach nawet zła książka/zły film, jest tym, czego najbardziej potrzebujemy. I ja właśnie dwa dni temu potrzebowałam Księcia mafii. I jasne. Nie jestem adresatką tej powieści, dlatego tak super bawiła mnie swoją naiwnością. Ale kto wie? Może nastolatki się w tym bardziej odnajdą. Pewnie tak. Ja z mojej strony daję 5/10, bo to nie jest źle napisana powieść. Jedynie fabuła nie ma sensu. I bohaterowie. I generalnie wszystko. I pewnie dlatego Książę Mafii osiągnie sukces, więc znajdziecie go w bestsellerach Taniej Książki.
Btw... jeszcze mi się przypomniała scena po pościgu, po której straciłam resztkę wiary w jakąkolwiek racjonalność głównej bohaterki. Mianowicie po pewnym morderstwie, napadzie i generalnie innych mafijnych sprawach, po których główni bohaterowie mieli wrócić do LA, by znowu być bezpieczni... Ava na widok klubu zapragnęła pójść potańczyć. Seriously?
Powiem tak - dawno nie czytałam takiej książki i dawno już nie przeczytałam jakiejś książki na raz. Tak, dobrze słyszycie, ledwie co zamówiłam Księcia mafii na Taniej Książce, a już tego samego dnia zaczęłam lekturę... i skończyłam ją o siódmej rano następnego dnia z przerwą na sen. Serio. Dawno już nie czytałam takiej książki, którą czytałam z taką przyjemnością i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-30
No i mamy to! Dowód na to, jak doskonale sprzedała się Akademia Dobra i Zła na świecie i w Polsce (ponad 3 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi za siebie). A jak wiadomo, nie pozbywa się kury znoszącej złote jajka. Soman Chainani to wie i choć logika podpowiada, że istniała ogromna szansa na pozbawioną sensu powieść, tak tu tak nie jest. Prequel trzyma poziom. Poziom całej serii. Żeby wszyscy autorzy mogli się pochwalić takim wyczynem...
Kto czytał Akademię Dobra i Zła (jeśli dobrze pamiętam - tomy 4-6), ten wie, kim są dawni Dyrektorzy. Zna ich koniec, a po tej lekturze (to dopiero 1/2 ich przygód) pozna również początek. Jaki jest prequel? Zabawny (choć nie tak, jak wcześniejsze tomy, ale i tak dobry), wciągający, zachęcający do wejścia w świat baśni. Tyle że te baśnie to nie baśnie dla dzieci - a jeśli nawet dla dzieci, to dla tych doroślejszy. Dlaczego? Ponieważ tutaj nie ma jednoznacznego podziału na dobro i zło. Bohaterowie Akademii są pełni niejednoznaczności, a dzięki temu sama powieść daje więcej do myślenia, niż można by sobie to wyobrażać.
Początek od pierwszej strony pozwala poczuć ten stary, dobry klimat powieści Chainania. Kolejny raz mamy do czynienia z wariacją baśni - tym razem pierwsze skrzypce gra Aladyn i Kapitan Hak - oraz tajemnicą, która do samego końca ciekawi czytelnika. Poznamy także Rhiana i Rafala oraz ich drogę ku odnalezieniu tożsamości. Jeden z nich jest tym Dobrym, drugi tym złym... tylko który? I co dokładnie oznacza bycie dobrym i złym? Tego dowiecie się po lekturze!
Co tu dużo mówić? To dobry tytuł, wart polecenia. Spokojnie mogą go czytać fani Akademii Dobra i Zła i uwielbiać. Bardzo bym chciała, żeby wszyscy autorzy mieli tyle kreatywności, co właśnie Soman Chinani. No i oczywiście życzę sobie, by cała seria Akademii Dobra i Zła została zekranizowana - zdecydowanie na to zasługuje.
PS. Prequel podzielony został na dwa tomy. Stąd też niebawem możemy spodziewać się zakończenia opowieści dwójki braci. To tylko dla Waszej informacji!
No i mamy to! Dowód na to, jak doskonale sprzedała się Akademia Dobra i Zła na świecie i w Polsce (ponad 3 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi za siebie). A jak wiadomo, nie pozbywa się kury znoszącej złote jajka. Soman Chainani to wie i choć logika podpowiada, że istniała ogromna szansa na pozbawioną sensu powieść, tak tu tak nie jest. Prequel trzyma poziom. Poziom całej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-28
Powiem tak - jestem w szoku. Dawno żaden debiut nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia. Zwłaszcza polski debiut. A tu proszę. Zamówiony w Taniej Książce Szept lasu Marleny Sychowskiej sprawił, że moja wiara w talent została przywrócona, a sama książka okazała się dla mnie nie tylko interesującą historią, ale też niezwykle ciekawym doświadczeniem literackim. W którymś momencie już sama nie wiedziałam, do czego ta historia zmierza.
Szept lasu to retelling znanych baśni. Akcja zaczyna się za górami, za lasami, a bohaterami są książęta i księżniczki (okej, w tym przypadku pretendentki do tego zaszczytu) oraz magiczne istoty. To wszystko sprawia, że już od pierwszej strony czytelnik bez trudu odnajduje się w świecie przedstawionym, a wtedy łatwo o zabawę znanymi motywami. Kto okaże się dobry a kto zły? Kto pomoże Eillen a kto ją zdradzi? Czy miłość zwycięży? To tylko kilka z pytań, które pojawiają się w głowie podczas czytania. Ich odpowiedzi mogą zaskoczyć.
Szept Lasu to pierwszy tom serii o Baśniach z Siedmiu Królestw i jak to w baśniach bywa, pojawiają się klasyczne motywy. W pierwszej chwili sądziłam, że motywem, na którym będzie opierała się opowieść o Eillen pochodzi z Królewny Śnieżki - już na okładce mamy "Lustereczko, powiedz przecie, która najpiękniejsza jest na świecie". Ale nie! Autorka nie bała się miksować kilku baśni z ich najbardziej znaczącymi motywami, by później iść dalej w tę opowieść zgodnie z własnym sumieniem. W związku z tym podczas lektury spotkamy się z nawiązywaniami do Królewny Śnieżki, Pięknej i Bestii, Kopciuszka, Czerwonego Kapturka, chyba nawet Małej Syrenki. Za każdym razem, kiedy jakiś znany motyw się pojawiał, wręcz się pobudzałam i mówiłam sobie: "Okej, tego tutaj się nie spodziewałam".
Podsumowując - warto. Serio warto. Jeżeli lubicie retellingi baśni, Szept Lasu to dla Was wręcz wymarzona lektura. Zaskakująca, lekko napisana, bardzo przyjemna w odbiorze. Muszę przyznać, że już od pierwszej strony nie mogłam się oderwać od lektury. Według mnie mógłby też zostać z powodzeniem przeniesiony na ekran kin.
Powiem tak - jestem w szoku. Dawno żaden debiut nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia. Zwłaszcza polski debiut. A tu proszę. Zamówiony w Taniej Książce Szept lasu Marleny Sychowskiej sprawił, że moja wiara w talent została przywrócona, a sama książka okazała się dla mnie nie tylko interesującą historią, ale też niezwykle ciekawym doświadczeniem literackim. W którymś...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-20
Wszyscy znamy tę historię od podszewki - oto ona, córka szalonego naukowca wyprzedzającego swoją epokę oraz on - zimny, próżny książę, który za karę został w bestię. Tutaj też tak będzie. Tutaj też wszystko potoczy się stałym szlakiem... z tym wyjątkiem, że dodamy do tej dobrze znanej opowieści pewien szczegół, nad którym pewnie mało kto się kiedykolwiek zastanawiał: mamę Belli. Mamę, która nie tylko była jakąś tam czarodziejką, ale była tą wiedźmą, która rzuciła klątwę na Bestię!
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego rozwoju wydarzeń, szczególnie, że wraz z pierwszymi stronami powracamy do początku kultowej już bajki Disneya. Dobrze znana historia przeplata się z nieznaną przeszłością rodziców Belli, a ta tutaj okaże się kluczowa. Kim była matka i ojciec Belli przed zostaniem jej rodzicami? Z jakimi problemami musieli się zmierzać? I dlaczego właściwie matka Belli - Rosalinda - udała się do zamku Bestii? Właśnie na te pytania znajdziemy odpowiedzi w Cierniu klątwy.
Muszę przyznać, że mam dość mieszane odczucia do tej książki. Z jednej strony bywały momenty, w którym autorka zachwyciła mnie baśniowymi wzorcami, a z drugiej strony przez większość czasu czułam się znudzona powtarzalnością. W porównaniu do W świecie iluzji, w której autorka całkowicie zmieniła bieg wydarzeń, czy chociażby do Z dala od siebie, w których poszczególne, kultowe już dialogi padają w najmniej spodziewanym momencie, tutaj było dość nudno. Brakowało mi tego puszczenia oka do wiernych fanów Disneya.
Co nie zmienia jednak faktu, że Cierń klątwy może się spodobać. Zbyt wiele walorów artystycznych - takich jak piękna budowa zdań bądź równość w przebiegu akcji - świadczą o tym, że książka spodoba się miłośnikom klasycznej Pięknej i Bestii. Wystarczy tylko dać jej szansę. Podobnie jak całej serii Mroczna baśń, która zdecydowanie jest warta uwagi!
Wszyscy znamy tę historię od podszewki - oto ona, córka szalonego naukowca wyprzedzającego swoją epokę oraz on - zimny, próżny książę, który za karę został w bestię. Tutaj też tak będzie. Tutaj też wszystko potoczy się stałym szlakiem... z tym wyjątkiem, że dodamy do tej dobrze znanej opowieści pewien szczegół, nad którym pewnie mało kto się kiedykolwiek zastanawiał: mamę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy kapitan Shang zostaje śmiertelnie ranny w bitwie, Mulan musi udać się do zaświatów, aby uratować go przed pewną śmiercią. Ale król Yama, władca podziemi, nie chce oddać Shanga. Mulan musi znaleźć w zaświatach ducha Shanga, stawić czoła wielu przeszkodom i odejść przed wschodem słońca – inaczej zostanie tam na zawsze*.
W świecie iluzji jest jedną z lepiej napisanych powieści z serii Mroczna baśń (a przynajmniej na razie, porównując ją do poprzednich tytułów, których recenzje możecie przeczytać tutaj). Dlaczego? Ano dlatego, że Elisabeth Lim (a sądząc po nazwisku oraz po tym, że w książce nawiązywała do tradycji i wierzeń Chin) świetnie przygotowała się do napisania wariacji historii na temat Mulan. Nie dość, że w idealnym momencie wplotła swoją wersję wydarzeń (dokładny moment: walka z Hunami na śniegu), to do tego posiłkowała się chińskimi wierzeniami.
Nie znacie kultury Chin? Nie nie szkodzi. Elisabeth Lim zgrabnie wplata najróżniejsze szczegóły dotyczące życia pozagrobowego - nawet się nie zorientujecie, a już będziecie znali boga Jama oraz tradycję popijania herbaty zapomnienia. Oczywiście w książce znajdziecie wiele więcej szczegółów, które sprawiają, że ta historia jest tak dobra, a minimum wyróżniająca.
A co z bohaterami? Ano wszystko z nimi w jak najlepszym porządku (czego nie można powiedzieć o wszystkich tytułach z tej serii, ponieważ nierzadko autorka miała zupełnie inne wyobrażenie bohaterów). Tutaj znowu muszę pochwalić Elisabeth Lim za to, że jej Mulan to nasza Mulan. Odważna, spostrzegawcza, rozsądna. Nawet rozkwitające uczucie między nią a Shangiem zostało przedstawione tak, jakbym sobie tego życzyła.
Nic dodać, nic ująć - W świecie iluzji to bardzo dobra pozycja nie tylko dla najmłodszych, ale również (jeżeli nie przede wszystkim) dla wszystkich starszych miłośników Disneyowskiej bajki. Świetnie się przy niej bawiłam i aż zapragnęłam powrócić do Mulan z 1998 roku. Polecam!
Kiedy kapitan Shang zostaje śmiertelnie ranny w bitwie, Mulan musi udać się do zaświatów, aby uratować go przed pewną śmiercią. Ale król Yama, władca podziemi, nie chce oddać Shanga. Mulan musi znaleźć w zaświatach ducha Shanga, stawić czoła wielu przeszkodom i odejść przed wschodem słońca – inaczej zostanie tam na zawsze*.
W świecie iluzji jest jedną z lepiej napisanych...
2021-11-14
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze smutkiem i poczuciem straty, lecz także ze szkołą, miłością, zbliżającą się Wigilią, a na dokładkę z niepełnosprawną babcią.
Dziewczyna o perłowych włosach to powieść o wielu twarzach. Z jednej strony wydaje się, że główną osią fabularną jest zaginiony ojciec, lecz z drugiej strony nie trudno zauważyć, że prawdziwe życie nie składa się tylko z jednego wątku. Tak też jest w tej książce, która przedstawia prawdę o nas samych. A że czasami trudną? No cóż.
Poznajemy Sylwię i Zuzannę. Jedna to pani perfekcjonistka. Dziewczyna odpowiedzialna, sumienna, a przy tym zagubiona we własnym sercu. Jej chłopak, Oskar, coraz bardziej nastawa na to, by zamieszkali razem i wreszcie poszli o krok do przodu w relacji. Problem w tym, że dziewczyna się waha, a fakt, że źródłem jej wahania jest tata, który zaginął, wcale nie ułatwia odnalezienie się w swoich emocjach. W drugim krawężniku mamy Zuzannę. Kreatywną, śmiałą, a przy okazji zamkniętą w sobie dziewczynę, która nie potrafi poradzić sobie z emocjami. Zaginięcie ojca sprawia... że nie czuje nic. Pustkę. Dlaczego młoda dziewczyna jest tak obojętna na los ojca? To bardzo dobre pytanie.
Oczywiście w książce znajdzie się miejsce także dla postaci drugoplanowych. Żeby dodać trochę codzienności, w rodzinnym mieszkaniu znajduje się też babcia... i cóż. To taka typowa babcia. Szczera do bólu, zrzędliwa starsza pani, która do najmilszych nie należy. I właśnie ona - wbrew pozorom - jest jedną z tych postaci, nad którą warto się pochylić. Wbrew pozorom wkurzała mnie niemiłosiernie, ale jej wątek był dla mnie bardzo ważny.
To nie jest amerykański film, a polska rzeczywistość. Anna Łacina przedstawia możliwe przyczyny i skutki zaginięcia, a przede wszystkim to, jak sobie z tym poradzić. Dziewczyna o perłowych włosach to książka o życiu - czytelnik na daną chwilę podgląda życie bohaterów w najbardziej znaczącym momencie ich życia, po czym musi od nich odejść, by ci mogli żyć dalej. Lecz oni zostają w nas na dłużej. Zapewniam Was, że ich historia na pewno nie pozostanie obojętna.
Te prawie pięćset stron powieści czyta się jednym tchem. Powieść zbudowana jest głównie na żywych dialogach i prostych opisach życia codziennego, w których czytelnik bez trudu się odnajdzie. Historia osadzona jest w realiach Gniezna, które możemy poznać poprzez opisy, co będzie niewątpliwą gratką dla mieszkańców dawnej stolicy Polski. Książkę czyta się gładko, lekko i z uśmiechem na ustach, więc - że się tak wyrażę - "Panie, kup Pan tę książkę i czytaj".
Czego by tu nie mówić, to zdecydowanie książka dla wszystkich. Ja wiem, że pewnie nastolatki w głównych rolach odstraszają potencjalnych starszych czytelników, ale możecie mi wierzyć na słowo - Anna Łacina pisze literaturę dla każdego pokolenia. Na tym polega jej sukces, że jej powieści może czytać każdy, gdyż każdy wyciągnie z niej coś innego. W Dziewczynie o perłowych włosach jest tyle wątków - niby rzuconych mimochodem, ale znaczących - że zostawiają po sobie ślad.
Polecam! Po stokroć polecam! Dziewczyna o perłowych włosach to na pewno ewenement na skalę światową, bo jakże wytłumaczyć zjawisko, że zwyczajni bohaterowie są tak bardzo niezwyczajni, a przez to tak bardzo przez nas lubiani?
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-13
Tedros na razie zdołał uniknąć śmierci i odkrył znaczenie prześladujących go we śnie słów króla Artura. Nadal jednak może liczyć tylko na garstkę najwierniejszych sprzymierzeńców i na swoją księżniczkę. Natomiast Wąż ma po swojej stronie całą Puszczę, a niedługo poślubi Sofię i stanie się Jedynym Prawdziwym Królem, zdolnym jednym pociągnięciem pióra zmieniać ludzkie losy. Wydaje się jednak, że Artur przewidział taki rozwój wydarzeń… Ale jak to możliwe, skoro nie był wieszczem? Jaką tajemnicę skrywał i jaką tajemnicę skrywa przeszłość Rhiana i Japeta? Czy te odpowiedzi uda się odnaleźć na czas?
Autorowi udało się utrzymać to, za co kilka lat temu pokochałam tę sagę - humor i oryginalność. Niby wiadomo, że podobna seria musi zakończyć się słowami "i żyli długo i szczęśliwie", a z drugiej strony i tak raz po raz byłam zaskakiwana rozwiązaniami. Jedyny prawdziwy król zdecydowanie nie jest lekturą, którą można odłożyć na bok. Wątki fabularne raz po raz się splatają, rozwiązując wiele tajemnic z przeszłości i dokładając kilka nowych. Dodatkowo jestem w szoku, jak sprawnie Soman Chainani prowadził akcję; jak zabawnie wplątywał w Akademię Dobra i Zła znane legendy i baśnie. Królewna Śnieżka, Aladyn to tylko przykłady wielu postaci, do których znajdziemy tutaj nawiązanie. To wszystko sprawia, że książka ta jest czarującą lekturą - zwłaszcza dla osób wychowanych na Disneyu.
Co u bohaterów? A dobrze. Każdy z nich pozostał sobą przez całe sześć tomy. Jako że jest to zamknięcie, muszę przyznać, że cieszę się, że autor nie zapomniał o Sofii. Ja wiem, że można jej nie znosić za jej zły charakter, ale bez wątpienia okazała się tutaj królową bez korony, co po raz kolejny udowadnia, że złe postacie są ciekawsze niż te dobre (patrz: Agata i Tedros). Raduje mnie także to, że w ostatnim tomie spotkaliśmy większość postaci, które przewinęły się przez pięć poprzednich tomów, dzięki czemu Jedynego prawdziwego króla można nazwać pełnoprawnym zamknięciem sagi.
Wprawdzie to prawie pięćset stron, ale nie okłamujmy się - takie lektury jak te czyta się na raz. Styl Somana Chainani jest prosty, a przy okazji pełen żartobliwych sformułowań (choć to akurat zasługa świetnego przekładu Małgorzaty Kaczarowskiej). Językowo Akademia Dobra i Zła przypasuje zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym bardziej wymagającym. Jest zabawnie wtedy, kiedy ma być zabawnie; jest poważnie, kiedy wymaga tego sytuacja. Autor odpowiednio balansuje między różnymi emocjami, dając każdemu czytelnikowi coś, co go w tej książce zachwyci.
Krótko mówiąc - kto przeczytał pięć poprzednich tomów, na pewno przeczyta ten tom. Jeżeli jednak nie znacie tej serii, śmiało dajcie jej szansę. To ciepła, urocza opowieść - wbrew pozorom nie tak oczywista, za jaką można ją wziąć. A w dodatku niebawem zostanie zekranizowana przez Netfixa, więc czego tu więcej chcieć? Polecam!
Tedros na razie zdołał uniknąć śmierci i odkrył znaczenie prześladujących go we śnie słów króla Artura. Nadal jednak może liczyć tylko na garstkę najwierniejszych sprzymierzeńców i na swoją księżniczkę. Natomiast Wąż ma po swojej stronie całą Puszczę, a niedługo poślubi Sofię i stanie się Jedynym Prawdziwym Królem, zdolnym jednym pociągnięciem pióra zmieniać ludzkie losy....
więcej mniej Pokaż mimo to
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się dzieje. Przez większość czasu jest nudno. Wszyscy bohaterowie mają myśli i zachowania 15-latków i byłoby to dość spoko, gdyby nie fakt, że są 2x starsi. Absurd goni absurd, ale przynajmniej dobrnęliśmy do końca!
A mimo to wiem, że Rodzina Monet udowodniła mi jedno - uwielbiam czytać guilty pleasure, a już zwłaszcza je komentować (karteczki samoprzylepne to cudo! uważam, że zostały stworzone właśnie dla podobnych czynności). Oprócz tego uwielbiam tę serię za rodzinne więzi. Może w niektórych przypadkach przesadzone, ponieważ żaden brat nie zachowuje się tak, jak bracia Monet, ale mimo to miło mi się na serduszku robi, że rodzina ma w tym tytule taką moc.
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się...
więcej Pokaż mimo to