-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-16
2023-09-05
Księga 10 to kolejne 400 stron wypełnionych magicznymi przygodami. Tym razem strażniczki muszą znaleźć pięć magicznych kamieni żywiołów, żeby uwolnić Matta uwięzionego przez magiczną księgę znajdującą się w antykwariacie podstępnego Cedrica. Wyruszają na Wyspę Syren, gdzie mierzą się z własnymi wspomnieniami i tajemniczymi strażnikami poszukiwanych kamieni. Wielkie niebezpieczeństwo czai się również w korytarzach tamtejszej jaskini. Jednakże nie tylko czarodziejkę wody czeka czeka test odwagi. Na podobne wyzwania czekają wszystkie czarodziejki i ich żywioły. Czy dziewczynom uda się stawić mu czoło?
To, za co jako dziecko uwielbiałam WITCH, to to że przepięknie przeplata magiczne przygody ze zwyczajnym życiem - czyli życiem, z którym każda czytelniczka może się utożsamić. Tym sposobem w tej księdze spodziewajcie się przygotowań do ślubu, spotkaniami z idolką Karmillą, rozstaniami i powrotami. W bardzo ładny sposób (zupełnie inny, niż kiedyś zapamiętałam) opowiedziana też jest historia Irmy i Joela, którą można by było streścić pytaniem: czy to jeszcze przyjaźń czy to już kochanie?
W księdze 10 naprawdę dużo się dzieje i możecie mi wierzyć, że ani przez moment nie można się nudzić. Szczerze powiedziawszy, uważam, że ta saga jest takim powrotem do pierwszych przygód strażniczek, które zawierało wszystko, za co jako dziecko pokochałam WITCH. Twórcy dają dużo miejsca do własnych refleksji i pozwalają samym zadać sobie pytanie, jak ja bym się w danej chwili zachowała. Całość naturalnie została okruszona ogromną dawką przyjaźni i miłości, czyli tego, z czego od samego początku WITCH słynęło. No i humorem. Humor tutaj też jest niezwykle uroczy!
Sądzę, że warto także w tym miejscu wspomnieć chyba o ulubionej parce z tego komiksu (a już zdecydowanie z tej sagi), jaką jest Cedric i Orube. Z perspektywy czasu uważam to za naprawdę spore wyzwanie, by z takim szacunkiem zajmować się postaciami, które pojawiły się po raz pierwszy w pierwszym tomie przygód. Cedric zmienia się, dojrzewa, staje się bardziej świadomy uczuć, jakimi darzy Orube. Muszę przyznać, że naprawdę można uwierzyć w to uczucie, które łączy dwójkę obcych ludzi zamkniętych na Ziemi. Żałuję, że ich love story zakończyło się w ten sposób, w jaki się zakończyło, ale może nic straconego?
Spójrzcie na te zdjęcia! Zauważcie, jak pięknie zostały narysowane postacie! Pamiętam, jak bardzo podobały mi się te przygody wizualnie. Zobaczcie na te ilustracje, przyjrzyjcie się tym intensywnym barwom. Niewiele jest takich komiksów, które zostało narysowane tak dobrze. W tej księdze nie uświadczymy krzaczastych twarzy. Wręcz przeciwnie. Wszystko jest piękne, kolorowe, niemal żywe. Czyli takie, czym można się zachwycić.
Tak oto dotarliśmy do momentu, gdy mamy połowę wszystkich historii Czarodziejek WITCH w nowej edycji. Wraz z księgą 10 zamknęliśmy 126 numerów magazynów, czyli piątą sagę. Przed nami drugie tyle, ale kolejne przygody będą dla mnie już niespodzianką. Do tego momentu byłam jak najbardziej na bieżąco z przygodami czarodziejek. Od następnych numerów będę świeżą czytelniczką, która kojarzy poszczególne wątki, ale zdecydowanie nie czytała ich chronologicznie. Trochę nie mogę się doczekać!
Księga 10 to kolejne 400 stron wypełnionych magicznymi przygodami. Tym razem strażniczki muszą znaleźć pięć magicznych kamieni żywiołów, żeby uwolnić Matta uwięzionego przez magiczną księgę znajdującą się w antykwariacie podstępnego Cedrica. Wyruszają na Wyspę Syren, gdzie mierzą się z własnymi wspomnieniami i tajemniczymi strażnikami poszukiwanych kamieni. Wielkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-19
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc już o moim ulubieńcu - George Knightly.
Pozornie może się wydawać, że Emma nie ma w sobie nic ciekawego. Oto młoda, uprzywilejowana (nie dość, że tata kocha ją całym sercem, to jeszcze przekazuje jej ogromny majątek) dziewczyna bawi się w swatkę. Już wtedy wiadomo było, że to bardzo niebezpieczna gra, tyle że... w XVIII wieku było to jeszcze o tyle trudniejsze, gdyż uzależnione od klasy społecznej. Myk polega na tym, że Emma naprawdę chciała dobrze. Była romantyczką przekonana o swoich niezwykłych umiejętnościach, a to sprawia, że jej późniejsza przemiana decyduje o tym, że zarówno jej współczujemy, jak i doceniamy jej starania.
Jednakże dla mnie bez wątpienia numerem jeden w całej tej książce jest George Knightly. Wiecie, to taka wersja Mr. Darcy'ego, tyle że w porównaniu do Darcy'ego Knightly jest przyjacielem rodziny. Jego zrównoważona postawa, inteligencja oraz dowcip nierzadko mnie rozczulały. To mężczyzna, którego warto poznać - chociażby przez to, że stawia dobro drugiego człowieka ponad swoje własne. Jego relacja z Emmą jest naprawdę wyjątkowa i wierzę, że od samego początku poczujecie przyjaźń między tą dwójką. Miło jest spotykać takich ludzi, chociażby w książkach.
Ech, miło od czasu do czasu wskoczyć w wiktoriańską epokę wypełnioną balami, herbatkami i wiejskim życiem. Jest w tym coś przyjemnego. Jest w tym coś, do czego chce się wracać. Emma ma w sobie wiele z tego, co tak bardzo kochamy w Jane Austen, toteż polecam z całego serca! Zwłaszcza, że teraz dzięki wydawnictwu MG mamy wszystkie książki Jane Austen w przepięknej szacie graficznej!
Muszę Wam wyznać, że dla mnie Emma jest drugą ulubioną książką po Dumie i uprzedzeniu Jane Austen. Serio! Wpierw zakochałam się w serialu BBC z 2009 roku, a potem od razu dopadłam książkę. Teraz po ponad dziesięciu latach mogłam do niej powrócić, by raz jeszcze przekonać się, jak wspaniałym piórem operowała Jane Austen i jak cudownie dziecięcą postacią była Emma. Nie mówiąc...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-04
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich wysłuchiwała, lecz także gromadziła w swojej świadomości wszelkie ciekawostki i niuanse, by w końcu zebrać się w sobie i rozpocząć pracę nad powieścią. Nie byle jaką powieścią, bowiem tylko po wysłuchaniu szczątków fabuły Przeminęło z wiatrem, ówczesny amerykański wydawca Mitchell ogłosił tę historię bestsellerem i niemal natychmiast sprzedał prawa do ekranizacji. Pytanie brzmi - dlaczego?
Po pierwsze Przeminęło z wiatrem to pierwsza powieść, która przedstawiała wydarzenia z wojny secesyjnej z punktu widzenia osób przegranych. I ten właśnie element sprawił, że historia Scarlett O'Hary stała się aż tak innowacyjna i wyjątkowa. Mitchell dodała do niej wszystko to, czego czytelnik oczekuje od lektury - przemianę głównej bohaterki, trudny romans, nieprzewidywalne wydarzenia, akcja mrożąca krew w żyłach, trochę śmiechu i dużo łez; a to wszystko osadziła w realiach prawdziwych wydarzeń, nierzadko powołując się na historyczne postacie i fakty. Zajęło jej to dziesięć długich lat, podczas których często pisała od tyłu (pierwszą stronę zostawiła na sam koniec, tłumacząc, że był to dla niej najcięższy kawałek chleba). Opłaciło się.
Przeminęło z wiatrem od razu zyskało status światowego bestsellera, a to wszystko za sprawą bardzo dobrze przemyślanej fabuły, wartkiej akcji oraz dobrze wykreowanych bohaterach - zarówno tych pierwszo-, jak również drugoplanowych. Historia nie należy do prostych opowieści na dobranoc - jest zajmująca, pełna życiowych mądrości oraz prawdopodobieństwa wydarzeń. Mitchell wyszła daleko poza ramy czasowe, tworząc uniwersalną opowieść o człowieczeństwie i chęci przetrwania niezależnie od czasu, w którym żyjemy. Dlatego też podczas lektury wydarzenia zaskakują swoją szczerością, a dane wydarzenie potrafi zaatakować z podwójną siłą, jeżeli tylko znajdziemy odniesienie do współczesności. A oto - wierzcie mi - nietrudno.
Ponieważ bohaterowie z Przeminęło z wiatrem to ludzie z krwi i kości - postaci, których nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować na dobrych i złych. Są zagubieni, samolubni i nierzadko pozbawieni wszelkiej nadziei, a ich losy przypominają huśtawkę - raz jest się u góry, innym razem w dole. Na przestrzeni kartek każda ważna postać przechodzi metamorfozę, zapewne dlatego tak dobrze można się w tej powieści odnaleźć.
W tym temacie można się wiele napisać, ponieważ Przeminęło z wiatrem jest zarówno debiutem Mitchell, jak i jej ostatnią powieścią (autorka w wieku czterdziestu ośmiu lat została potrącona; z drugiej jednak strony przez późniejsze problemy z prawami autorskimi można wątpić, czy rozważała rozwój powieściopisarki). Zachwyca zatem fakt, jak błyskotliwy i dobrze napisany debiut przygotowała dla swoich czytelników. Widać ogromną wiedzę, dbałość o zachowanie realiów oraz ten dar lekkości w pisaniu, z jakim rodzą się wyjątkowe osobistości. Napisanie ponad tysiąca stron trzymających w nieustannym zaciekawieniu to już nie lada sztuka, a Margaret Mitchell poszła jeszcze o krok dalej - pragnie się kolejnych tysiąca stron.
Dlatego tym bardziej się cieszę, że podobne doskonałe powieści mają piękne okładki. Jak spoglądam na dawne wydania wypełnia mnie smutek, że tak doskonała historia otrzymywała tak niepasujące do całości okładki (ja wiem, że taka była moda/czasy). Teraz jednak Przeminęło z wiatrem otrzymało okładkę idealną - coś tak prostego, pięknego a przy tym pasującego do całości. Zakochałam się w tej okładce od pierwszego wejrzenia i wiedziałam, że tę oto powieść muszę mieć! Albatros zadbał o wszystko - w tym o to, że ta powieść wcale nie jest taka ciężka (przypominam - ponad tysiąca stron) i można ją spokojnie czytać.
Pozostaje mi jedynie zakończyć recenzję słowami, że Przeminęło z wiatrem jest jedną z najlepszych książek na rynku wydawniczym, którą po prostu należy znać. To już klasyka - i to taka, do której aż chce się powracać. Kłaniam się nisko autorce i zachęcam do przeczytania. Bo warto, naprawdę WARTO!
Jak powszechnie wiadomo, to zwycięzcy piszą historię i to właśnie ich punkt widzenia przejmuje się najczęściej jako ten prawdziwy. Margaret Mitchell - dziewczyna wychowana na południu - postanowiła się z tym faktem nie zgodzić, bowiem od najmłodszych lat słuchała różnych opowieści z dawnych czasów od babci, ciotki, sąsiadów itd. Lecz jak się okazało Mitchell nie tylko ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-18
Najlepszy reportaż, jaki przeczytałam. Wnikliwy i przerażający. Kończy się w 2015 roku.
Najlepszy reportaż, jaki przeczytałam. Wnikliwy i przerażający. Kończy się w 2015 roku.
Pokaż mimo to2023-02-18
Doczekaliśmy się już ósmego tomu przygód ulubionych czarodziejek. Aż się łezka w oku kręci na myśl, że oto mam na półce już cztery zakończone sagi WITCH, które jako dziecko znałam na pamięć. Jak cudownie jest wrócić do tych czasów i powspominać. Jednakże nie tylko ze względu na tę łezkę nostalgii polecam ten komiks.
Okazało się, że Fobos - brat Elyon, znany wszystkim z pierwszych przygód czarodziejek - przybrał postać jednego z szanowanych magów i jest bliski osiągnięcia celu: zdobycia władzy nad Zgromadzeniem, a zarazem nad wszystkimi światami podległymi Kondrakarowi. Na szczęście pięć obdarzonych niezwykłymi mocami dziewczyn odkrywa jego zamiary. Postanawiają odnaleźć niedawno odwołaną ze stanowiska Wyrocznię. Ale czy ona pamięta, kim była, i ma dość siły, żeby stanąć do walki? Przed nami ostateczna rozgrywka z Fobosem. Jak się zakończy?
Magiczne problemy to niejedyny powód do niepokoju nastoletnich Strażniczek. Wiele się dzieje również w Heatherfield – w szkole, w domach czarodziejek, a także w ich kontaktach z chłopakami. Zaczynają się pierwsze podchody Cornelii i Petera, związek Hay lin i Erica dojrzewa, a nawet i Irma zdobywa wspaniałego przyjaciela. Wychodzi także na jaw, że Will zdradziła ich sekret Mattowi.
Ósmy tom przygód Czarodziejek, który zawiera komiksy z numerów 85-96 magazynu, nazwałabym jednym hasłem: "Przyjaciółki na zawsze". Według mnie to ten morał najbardziej wypływa z opowieści i został potraktowany z największą starannością. To właśnie w tym tomie czuć, że choćby człowiek znał się lata, zawsze pojawią się powody do sprzeczki i tylko od nas zależy, jak sobie z nimi poradzimy. Twórcy nie potraktowali kłótni nastolatek z przymrużeniem oka. Wręcz przeciwnie - uważam, że komiks Zawsze razem bardzo dojrzale traktuje temat przyjaźni, którą mogą naprawić chociażby małe gesty.
Generalnie wyczuwalna jest zmiana w WITCH. Ten komiks płynie i pozwala swoim postaciom dojrzewać. Dzięki temu, że historia jest linearna, a nie epizodyczna, dostajemy nie tylko piękne morały, ale także chwilami wzruszające momenty, gdy czytelnik dostrzega, że choć do tej pory np. Cornelia zachowywała się tak i tak, teraz zachowuje się tak i tak. Z dorosłego punktu widzenia cieszę się, że twórcy nie zrobili z bohaterek idealnych bóstw. Dzięki temu wszystkie ich problemy są bardziej życiowe i można się w nich odnaleźć.
Tę elegancką edycję w twardej oprawie otwiera wywiad z Joanną Szabunio - wieloletnią tłumaczką komiksu Czarodziejki WITCH, organizatorką Zlotów Fanów oraz Dobry Duch redakcji. Te trzy strony wywiadu uświadomiły mi po raz kolejny, jak ogromnym hitem były WITCH, jak wiele się wokół nich działo i ile radości dostarczały nie tylko czytelników, ale także osobom odpowiedzialnym za ich powstawanie. Z tego miejsca pragnę podziękować całej redakcji za przysłowiowy kawał dobrej roboty! Sprawiliście, że taka mała ja miała magiczne dzieciństwo.
Wiecie co? To chyba najpiękniej narysowany tom do tej pory. Zachwycały mnie dobory barw, mimika twarzy, tła. Wreszcie nie było tutaj kanciastych postaci, lecz pełnoprawne piękno Czarodziejek. Myśl, że te piękne ilustracje chowają się w twardą oprawę, sprawia, że mogę być spokojna o to, że ten komiks przetrwa lata.
Eleganckie wydanie Czarodziejek WITCH to idealny komiks dla każdego, kto uwielbia przygodę, czary, humor oraz opowieści o przyjaźni i miłości. Jestem przekonana, że tak jak te dziesięć lat temu, tak i teraz WITCH wyróżnia się na tle pozostałych komiksów, przywołując uśmiech na twarzy. Mamy już osiem tomów - zamknięte cztery sagi - a przed nami chyba drugie tyle! Zatem czytajmy, bawmy się, czarujmy. Bardzo polecam!
Doczekaliśmy się już ósmego tomu przygód ulubionych czarodziejek. Aż się łezka w oku kręci na myśl, że oto mam na półce już cztery zakończone sagi WITCH, które jako dziecko znałam na pamięć. Jak cudownie jest wrócić do tych czasów i powspominać. Jednakże nie tylko ze względu na tę łezkę nostalgii polecam ten komiks.
Okazało się, że Fobos - brat Elyon, znany wszystkim z...
2021-07-11
Historia bez cenzury to kanał na YouTube, który zdecydowanie powinni znać wszyscy - i to zwłaszcza ci, którzy uważają, że historia jest nudna jak flaki z olejem (albo i gorzej). Chłopaki przedstawiają historię w taki sposób, że nie sposób się nudzić - prostym językiem, bez wkuwania dat i z humorem. Zwłaszcza z humorem, który dodaje omawianym bohaterom/wydarzeniom blasku. Jednakże nie zawsze wszystkie istotne informacje da radę zmieścić w 20-minutowej formie. Więc co? Więc książka.
A konkretnie szósta już książka napisana przez Wojtka Drewniaka (prowadzącego kanał HBC), jednakże w tym przypadku kolejność nie ma najmniejszego znaczenia. Świry u władzy, które zamówiłam na Taniej Książce, opowiadają biografię ośmiu - jak łatwo się domyślić - świrów, tudzież psychopatów, morderców, zbrodniarzy wojennych, komunistów/nazistów, itp.
O kim mowa? O Czyngis-Chanie, Władzie Palowniku, Iwanie IV Groźnym, Ludwiku XIV, Józefie Stalinie, Adolfie Hitlerze, Che Guevarze, Mao Zedongu. Znacie? No pewnie, że znacie, ostatecznie ta ósemka ludzi w znaczącym stopniu przyczyniła się do wielu zmian (minimum w kwestii ilości ludzi) na całym świecie. Dzięki Historii bez cenzury 6. Świry u władzy wreszcie macie szansę ich lepiej poznać i to z ciekawostkami, które zdecydowanie zapadną wam w pamięć.
Serio! Nie spodziewałam się, że tyle czasu zajmie mi ta książka, a już sam jej wygląd robi wrażenie, gdyż to cegła prawie 500-stronnicowa. Na każdego bohatera przypada od 50-70 stron biograficznych treści z kontekstem kulturalnym, historycznym i społecznym. Co ważne, autor nie ocenia/nie piętnuje bohaterów, starając się przedstawić ich historie bez większego subiektywizmu - czyli jak normalnych ludzi, którzy okazali się nienormalni. Czy mu się to udaje? Jak najbardziej, czego jestem przykładem, gdyż w którymś momencie nawet uznałam, że hej, to nie są takie wielkie świry, jak sądziłam (ale to tylko wrażenie - spokojnie, to są świry).
Największą "robotę" robi tutaj styl Wojtka. Lekki, żartobliwy, pełen porównań. Dzięki jego charyzmie w Historię bez cenzury zarówno w wersji filmowej, jak i książkowej wchodzi się od pierwszych jego słów. Bez zbędnego patosu, bez zbędnego wchodzenia w nieistotne szczegóły opowiada historię tak, jakbyśmy wszyscy siedzieli z nim przy wspólnym stole. Nie wierzycie? To przeczytajcie fragment:
"Jako że władza NSDAP była totalna, to i pokusy z nią związane były ogromne. Nazistowskie szychy bardzo chętnie korzystały z różnych możliwości polepszenia sobie jakości życia. Sam Adolf bardzo lubił przepych i luksus. Co prawda twierdził, że wyłącznie z uwagi na to, że takie otoczenie wyraźnie uwypukla jego prostolinijność i taką „swojskość”, która miała mu dodawać autentyczności, ale podejrzewam, że zwyczajnie lubił żyć w dobrych warunkach, bo kto nie lubi. W przypisywanie filozofii i do wygodnego życia nie bawił się szef lotnictwa Herman Göring, który w swojej willi miał nie tylko imponującą kolekcję dzieł sztuki (która znacząco się powiększyła w czasie wojny…), lecz też gigantyczną makietę kolejową, podgrzewany basen, kręgielnię i jedną z pierwszych na świecie zmywarkę do naczyń! Z kolei Józek Goebbels z racji wykonywanej roboty uwielbiał otaczać się różnego rodzaju celebrytami – aktorkami, producentami, pisarzami. Muzycy zaś stanowili lwią część imprezowej ekipy Rudolfa Hessa. A Heinrich Himmler? Z kim on się bujał? Jak na szefa SS przystało, nie za bardzo miał ochotę waflować się z kimś bez rodowodu, toteż otaczał się rasowo przefiltrowanymi SS-manami z przedwojennej arystokracji, którzy uważali go za swojego idola."
Co jak co, ale uważam, że takie książki - taki sposób edukacji - trzeba szerzyć i polecać. Niech jak najwięcej ludzi skorzysta z pracy Wojtka Drewniaka i całej ekipy HBC. Wierzę zresztą, że tak się dzieje, ponieważ wszystkie ich odcinki na YT osiągają ponad milionowe wyświetlenia, a same książki znajdują się w bestsellerach Taniej Książki. Jeżeli jeszcze z jakiegoś powodu nie kliknęliście w link przenoszący Was do zakupów... nie wahajcie się ani sekundy dłużej! Polecam!
Historia bez cenzury to kanał na YouTube, który zdecydowanie powinni znać wszyscy - i to zwłaszcza ci, którzy uważają, że historia jest nudna jak flaki z olejem (albo i gorzej). Chłopaki przedstawiają historię w taki sposób, że nie sposób się nudzić - prostym językiem, bez wkuwania dat i z humorem. Zwłaszcza z humorem, który dodaje omawianym bohaterom/wydarzeniom blasku....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-04
Zdecydowanie to była jedna z tych książek, o których marzyłam, by dołączyły do mojej biblioteczki. Mądrze przemyślane kompendium wiedzy napisane przystępnym językiem. Trochę taka "Historia bez cenzury" w formie książki.
Przykład na to, że książki historyczne da się pisać lekką ręką i sprawnym piórem! Polecam
Zdecydowanie to była jedna z tych książek, o których marzyłam, by dołączyły do mojej biblioteczki. Mądrze przemyślane kompendium wiedzy napisane przystępnym językiem. Trochę taka "Historia bez cenzury" w formie książki.
Przykład na to, że książki historyczne da się pisać lekką ręką i sprawnym piórem! Polecam
2022-12-06
To już ten moment, w którym twórcy postanowili pokazać zmiany w zachowaniu głównych bohaterek. Fabuła, która przywraca do życia Elyon, Fobosa i Cedrika idealnie się do tego nadała. To właśnie w odniesieniu do pierwszej sagi WITCH najlepiej widać, że Will niesie naprawdę ogromny ciężar bycia liderką grupy, czym jest już po prostu zmęczona. Nie zaskakuje, że to właśnie ona wydała największy sekret Mattowi. Swoją drogą uświadomiłam sobie, że Matt jest jedynym facetem w całym komiksie WITCH, którego znam od początku historii. I że, hej, oni dopiero od tego tomu są oficjalnie razem! Całkiem ładnie poprowadzony rozwój relacji - zwłaszcza, że mówimy o komiksie dla dzieci.
W przypadku innych bohaterek również widać zmiany. Na pewno w tym siódmym tomie dużo czasu poświęcono Cornelii i Irmie. Czarodziejka Ziemi musi spotkać się ze swoją wielką pierwszą miłością - Calebem - i naprawdę podobało mi się zobrazowanie tego momentu. Z nutką nostalgii, ale z ogromną ilością zdrowego rozsądku. Było, minęło, każde z nich znalazło pocieszenie w innej osobie. To może być naprawdę pouczające dla młodych czytelniczek. Dodatkowo to właśnie ta czarodziejka nauczy swoje fanki tego, co tak naprawdę jest ważne w życiu.
Jednakże o wiele bardziej pouczający jest wątek z Irmą, która po prostu czuje się niedowartościowana. Podczas gdy każda z jej przyjaciółek ma jakąś sympatię, ona jako jedyna ma Martina jako swojego fana. Próbuje coś w sobie zmienić, ale wiadomo, jak to się może skończyć. Tutaj twórcy posłużyli się mamą Irmy, by ta przekazała bardzo mądrą wiedzę: "Patrz... wszystkie margerytki zakwitły. Za to róża jeszcze się nie rozwinęła. Ona ma swój własny czas, ale kiedy zakwitnie będzie najpiękniejszym z kwiatów. Jedynym błędem, jaki może popełnić róża, jest szukanie sposobu, aby być taka sama jak margerytki". Wiem, wiem, banalne, ale to mądre przesłanie, a przypominam, że mówimy o komiksie dla młodych czytelniczek.
Ale powrócę jeszcze raz do fabuły, która (przypominam, że mam tę sagę w małym paluszku). Z perspektywy czasu widzę, że to najlepiej przeprowadzona intryga. Mamy głównego złego (Fobosa), który nie ujawnia się od razu. Mamy tę niepewność, bo w sumie o co chodzi. Mamy dzięki temu powolny rozwój wydarzeń bez niespodziewanego wyciągania zajączków z kapelusza. W tym tomie wszystko jest perfekcyjnie wymierzone. Powiedziałabym, że twórcy pomyśleli o dorastających czytelniczkach i uwierzyli w dojrzałość swoich fanów. Dzięki temu mamy naprawdę dojrzale poprowadzone wątki, które mogą dać dużo radości w czytaniu, ale również dodające mądrości temu na pozór komiksowi dla dzieci.
To, do czego mogłabym się przyczepić, to rysunki w rozdziale Ostatni sekret. Jak kiedyś, tak teraz uważam, że Alberto Zanon (tak, sprawdziłam) nie powinien rysować WITCH. Nie, i już. Jego rysunki są kanciate, nieschludne, po prostu brzydkie. Pozostałe rozdziały są piękne - zwłaszcza w rozdziale Proces oraz Żadnej nadziei. Aż chce się je czytać albo minimum kartkować.
Jako że to wydanie ekskluzywne, tym razem we wstępie wracamy do jubileuszu WITCHa. Jubileuszu, którego sama doświadczyłam i do którego sama wysłałam rysunek - mianowicie 100 numerów WITCH zostało wydanych w Polsce. W związku z tym Agnieszka Wielądek powróciła wspomnieniami do tego, co się w tamtym czasie działo w Polsce: do dwutygodnika Czarodziejek Witch, do wydań specjalnych, kalendarza szkolnego, magazynu Styl WITCH. To naprawdę był fenomen.
Co tu dużo mówić, Czarodziejki WITCH to komiks, który warto znać, polecać, kupować. Nie dość, że doczekaliśmy się reedycji wszystkich komiksów przygód czarodziejek od początku i miejmy nadzieję, że i do końca, w tak pięknych tomach, to jeszcze każdy starszy fan może jeszcze raz przypomnieć sobie, co wspaniałego było w tych komiksach. Szczerze? Wydawnictwo Egmont zrobiło mi przepiękny prezent, za który dziękuję! I naturalnie czekam na więcej!
To już ten moment, w którym twórcy postanowili pokazać zmiany w zachowaniu głównych bohaterek. Fabuła, która przywraca do życia Elyon, Fobosa i Cedrika idealnie się do tego nadała. To właśnie w odniesieniu do pierwszej sagi WITCH najlepiej widać, że Will niesie naprawdę ogromny ciężar bycia liderką grupy, czym jest już po prostu zmęczona. Nie zaskakuje, że to właśnie ona...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-09
Dla osób nieznających kanału Koreanki na Youtube, warto przedstawić autorkę 7736 km pomiędzy Koreą Południową a Polską, ponieważ znajomość jej osoby jest niezbędna by zrozumieć całą książkę. Mianowicie Mijin Mok to Koreanka z krwi i kości, która ukończyła filologię polską, marketing kultury oraz nauczanie języka koreańskiego na Hankuk University of Foreign Studies w Seulu. W 2013 roku przyjechała po raz pierwszy do Polski na wymianę studencką, ale na stałe przeprowadziła się do Polski dopiero w 2019 roku. Wtedy też rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Wrocławskim, prowadzi również własną szkołę językową o nazwie Koreania. Zna język polski, ma męża Polaka, no i mieszka w Polsce - czy jest zatem lepsza osoba, która może opowiedzieć o różnicach i podobieństwach Polski i Korei? Nie sądzę.
Według mnie dobór tematów na tę książkę jest atrakcyjny absolutnie dla wszystkich możliwych czytelników - zarówno dla starych wyjadaczy k-popu/k-dram, jak i tych przypadkowych, którzy są po prostu ciekawi Korei Południowej. Będzie o historii Korei (bardzo krótko i konkretnie, z naciskiem na ważne wydarzenia, przyrównane do znanych nam rozbiorów Polski), o języku (co sprawia, że jest on tak wyjątkowy), o mentalności, o jedzeniu, o edukacji i pracy (tutaj same najważniejsze informacje, w tym obalenie mitów), by następnie przejść do życia codziennego, relacji międzyludzkich w Korei (wreszcie ktoś wyjaśni nam, o co chodzi z tym całym 'oppowaniem", a także randkowaniem, które naprawdę jest w tym kraju wyjątkowe), świętach, aż dopiero na końcu przejść do tematów, które na pewno wszyscy kojarzymy, czyli o sukcesie koreańskiej rozrywki.
Czy znajdą się tu zagadnienia, które mogą zaskoczyć wprawionego k-fana? Jak najbardziej. Jako że k-dram obejrzałam już całkiem sporo, nie zaskoczyły mnie zbytnio zagadnienia na temat okupacji japońskiej (drama: Mr. Sunshine się kłania), folkloru koreańskiego (drama: Goblin), języka czy kultury pracy w Korei (na Erasmusie kolegowałam się z Koreańczykami). Ale np. nie spodziewałam się ciekawostek z obecnego życia, temat randkowania i związków kompletnie mnie zaskoczył, komercyjność wielu świąt albo chociażby samo zagadnienie konfliktu między Koreą Północną i Południową. Mijin Mok nie bała się także tematu LGBT w Korei i generalnie dyskryminacji, mobbingu, WiFi na każdym kroku czy po prostu pokazywania momentami abstrakcyjnych paradoksów. I to wszystko robiła z takim wyczuciem, że doprawdy marzyłabym, żeby każdy w ten sposób opowiadał o danym kraju: z zobrazowaniem problemu, pokazaniem dobrych i złych zachowań z tego wynikających. I wiecie, podkreślmy ten fakt. Tę książkę napisała Koreanka. I okej, miała na pewno pomoc językową w postaci swojego męża i redaktora, ale wciąż czuć w tej książce jest niepowtarzalny styl znany chociażby z jej kanału na YT.
Muszę przyznać, że przepadłam. Nie spodziewałam się, aż tak dobrej lektury, bo jednak obawiałam się, że 7736 km może okazać się książką o niczym - takim odgrzewanym kotletem informacji, które każdy miłośnik Korei ma już w małym paluszku. A tu nie. Suprise! Nawet ja - dziewczyna, która ogląda k-dramy od dziesięciu lat - wreszcie połączyła wszystkie kropki w uniwersum wiedzy o Korei, zrozumiała wiele wzorców działań Koreańczyków, które zostały jak gdyby wyrwane z k-dram, a także pojęła, jak niezwykłym krajem pełnym kontrastów jest Korea.
Książkę zdobią wykonane przez Natalię Zych ilustracje, a jest to na tyle wyjątkowe, że to właśnie Mijin Mok wybrała ją na podstawie zgłoszenia na Instragramie. Jako że uważam, że niektóre osoby są sobie przeznaczone aniżeli przypadkowe, stąd też 7736 km pomiędzy Koreą Południową a Polską to piękno samo w sobie. Natalia Zych idealnie wpasowała się w kanon koreańskiego piękna, tworząc ilustracje idealnie współgrające z tym, o czym czytamy. Oprócz ilustracji, mamy również kilka zdjęć wyrwanych z rodzinnego albumu autorki.
Jeżeli celem Mijin Mok było stworzenie książki, która w przystępny sposób pokaże, jak wiele wspólnego może mieć Polska z niewielkim krajem w Azji, to jej się udało. Podczas tej lektury umocniło się moje przekonanie, że niezależnie od tego, skąd pochodzimy, jakim językiem mówimy na co dzień oraz jak różni możemy się wydawać z wyglądu, wciąż łączy nas o wiele więcej niż dzieli. Stąd też uważam, że ta lektura jest nie tylko interesującą lekturą rozrywkową, ale także ważnym elementem kształtowania naszej osobowości. Oby takich pozycji było coraz więcej!
Dla osób nieznających kanału Koreanki na Youtube, warto przedstawić autorkę 7736 km pomiędzy Koreą Południową a Polską, ponieważ znajomość jej osoby jest niezbędna by zrozumieć całą książkę. Mianowicie Mijin Mok to Koreanka z krwi i kości, która ukończyła filologię polską, marketing kultury oraz nauczanie języka koreańskiego na Hankuk University of Foreign Studies w Seulu....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-05
Niesamowite, że to już szósty tom WITCHa, od którego właśnie rozpoczęła się cała moja przygoda z czarodziejkami. Numer 67. zatytułowany Krople Wolności był pierwszym, który moja mama zakupiła mi w kioski, a który sprawił, że zostałam z WITCH na bardzo długi czas. Aż się łezka w oku mi zakręciła, kiedy zdałam sobie sprawę podczas lektury, że całą drugą połowę księgi szóstej znałam niemal na pamięć.
W księdze szóstej mamy ostateczne zamknięcie przygody w Arthancie, a także rozpoczęcie krótkiej przygody będącej konsekwencją zachowań WITCH z poprzednich tomów - mianowicie bunt Kropli Astralnych, które na przestrzeni kolejnych tomów zyskały samoświadomość, a przede wszystkim zaczęły pragnąć żyć. A jakby tego było mało, agenci specjalni coś za bardzo interesują się paranormalnymi zachowaniami głównych bohaterek. Co tu dużo mówić - twórcy przygotowali 300 stron czystej zabawy pełnej przygód.
Będąc całkowicie szczerą, uważam, że misja w Arkhancie jest misją dość banalną i naiwną, a przecież taka być nie powinna zważywszy na fakt, że twórcy dość ambitnie podeszli do tematu nienawiści do Kondrakaru. Uważam - i pewnie nie tylko ja - że nienawiść człowieka do Wyroczni można spokojnie przyrównać do nienawiści do Boga. To dość ciekawy wątek fabularny, a już na pewno bardzo dojrzały. Niestety tutaj został niewykorzystany. Will i reszta bez żadnego większego pomysłu po prostu przybywały do świata Ariego i Maqiego i ot, nie słuchały nikogo. Dylemat sprawiedliwości pozostał (a ja wiem, że powróci w przyszłej księdze), ale zakończenie było mało satysfakcjonujące. Jednakże to przecież komiks dla nastolatek. Jak byłam młodsza nie zadawałam sobie podobnych pytań.
Muszę przyznać, że z perspektywy czasu bardziej dostrzegam, jak mądrym scenariuszowo rozwiązaniem był bunt Kropel Astralnych. Bo owszem, czarodziejki traktowały je naprawdę lekką ręką, zapominając o ich uczuciach. Traktowały je jak służące niemal od samego początku, toteż z perspektywy dorosłego czytelnika miło było zobaczyć konsekwencję ich nierozważnych czynów. Aspekt edukacyjny został zachowany i brawo za to... co nie zmienia faktu, że akurat te przygody były dość nudne.
Tym razem w ramach wstępu mamy dwie strony poświęcony magazynowi WITCH, który wygrał plebiscyt Magazynu Roku kanału Jetix. Nagroda w pełni zasłużona, ponieważ w tamtych latach bodajże wszyscy znali WITCH minimum z nazwy. A jako że o Jetixie była mowa, również wspomnieniami powędrujemy do kreskówki na podstawie komiksu WITCH (chyba każdy zna przygody czarodziejek). Jedyne czego się nie spodziewałam, to tego, że z okazji setnego numeru włoskiej edycji WITCH, stworzona została kolekcja strojów, które stworzył dla każdej czarodziejki Giorgio Armani (tak, ten Armani). Oj, to tylko pokazuje, jaki był szał na czarodziejki i jak wiele ludzi z całego świata uwielbiało ich przygody.
Do wydania nie można się przyczepić. Jak zawsze jest pięknie, wręcz ekskluzywnie, dzięki czemu przygody Czarodziejek zostaną z nami na zawsze - bo niestety magazyn był dość nietrwały. Twarda oprawa, duży format, a w dodatku przepiękne ilustracje tworzą niespotykany klimat dzieciństwa. To piękny prezent dla młodego czytelnika, chociaż nie okłamujmy się - tak pięknym wydaniem przede wszystkim ucieszą się dorośli, którzy dorastali wraz z bohaterkami komiksu. Wreszcie mają ubrane w piękne tomy szkatułki przygód pełne wspomnień.
Księgę szóstą wprost zjadłam na raz, i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu, ponieważ zaraz zacznie się (moim zdaniem) jedna z najlepszych sag w całym uniwersum. Żeby się nią w pełni cieszyć, należy w pierwszej kolejności zapoznać się z tymi tutaj przygodami, a warto. To komiks tak samo aktualny wtedy, jak i teraz. Miło, że twórcy traktowali młodych czytelników jak równych sobie, ucząc ich brania odpowiedzialności za swoje czyny oraz konsekwencji z nich wynikających.
Niesamowite, że to już szósty tom WITCHa, od którego właśnie rozpoczęła się cała moja przygoda z czarodziejkami. Numer 67. zatytułowany Krople Wolności był pierwszym, który moja mama zakupiła mi w kioski, a który sprawił, że zostałam z WITCH na bardzo długi czas. Aż się łezka w oku mi zakręciła, kiedy zdałam sobie sprawę podczas lektury, że całą drugą połowę księgi szóstej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-08
Jestem zachwycona! Naprawdę!
Rozmowa z dr Beatą Wróbel to po prostu elementarz dla każdej kobiety - niezależni od wieku. Z klasą, kulturą i wiedzą opowiada o kobiecości, traumach, przeszłości, przyszłości, partnerstwie, seksie, libido, ginekologii, chorobach, związkach, mężczyznach, tradycyjnych zachowaniach kobiet - i robi to tak, jak jeszcze nikt wcześniej.
Życzę sobie, żeby ta książka znalazła się absolutnie na półce każdej kobiety. Bo jest tego warta.
Polecam!
Jestem zachwycona! Naprawdę!
Rozmowa z dr Beatą Wróbel to po prostu elementarz dla każdej kobiety - niezależni od wieku. Z klasą, kulturą i wiedzą opowiada o kobiecości, traumach, przeszłości, przyszłości, partnerstwie, seksie, libido, ginekologii, chorobach, związkach, mężczyznach, tradycyjnych zachowaniach kobiet - i robi to tak, jak jeszcze nikt wcześniej.
Życzę sobie,...
2022-05-19
Reedycja kultowego komiksu trwa w najlepsze. I ufff, bo bałam się, że Egmont zatrzyma się tylko na czterech tomach, a teraz - po pojawieniu się piątego - widzę, że jest nadzieja na dalsze przygody. To tylko oznacza, że Witch przyjął się lepiej, niż ktokolwiek by się spodziewał. I dobrze! Ta historia zdecydowanie zasługuje na uznanie. Zwłaszcza gdy czytam ją po tylu latach i widzę, jak wiele pobocznych wątków znajduje się w tej niezwyczajnej opowieści dla dzieci.
Dziewczyny WITCH stają przed nowym wyzwaniem. Światem Arkhanta rządzi władca o imieniu Ari - przez poddanych uznawany za pana dobrego i łaskawego. Mężczyzna po stracie żony postanowił zrobić wszystko, byle by jego jedyny syn, Maqi, żył w szczęściu. Niestety Maqi cierpi na chorobę, która nie pozwala mu mówić, przez co z roku na rok chłopczyk staje się coraz bardziej wycofany. Pomimo próśb Wyrocznia nie spełnia życzenia zrozpaczonego ojca, przez co Ari zaczyna nienawidzić mędrców z Kondrakaru.
Równocześnie Teranee, Cornalia i Hay lin dostają się na wymianę międzyszkolną, przez którą zostają rozdzielone na wiele tygodni. Na domiar złego depcze im po piętach agent specjalizujący się w zjawiskach paranormalnych. Co gorsze jedna z nich postanawia zrezygnować z bycia czarodziejką.
Księga piąta zawiera komiksy z numerów 52-62 magazynu "Czarodziejki WITCH", czyli tytuły: Rezygnacja; Tak dalekie, tak bliskie; Mniejsze zło; Wietrzna droga oraz Głos milczenia. W tym tomie znajduje się połowa trzeciej już sagi przygód pod tytułem "Arkhanta". Czy to dobra część? Każdemu pozostawiam to pytanie do indywidualnej odpowiedzi. Dla mnie ta saga jest wyjątkowa, ponieważ to od niej zaczęło się moje zbieranie komiksów. Jednakże teraz gdy to czytam mam raczej takie... hmmm...
Co na pewno warto dodać na plus tej sagi to wyjątkowe spojrzenie na zagadnienie autyzmu, ponieważ z perspektywy czasu widzę, że Maqi (czyli postać, dla której główny zły jest w stanie zrobić absolutnie wszystko) cierpi właśnie na tę chorobę. Nie mówi, żyje w odrębnym świecie, jest wycofany. I wiecie - powód nienawiści Kondrakaru i Wyroczni jest zrozumiały. To trochę tak, jakby twórcy chcieli nakreślić konflikt między wierzącymi a Bogiem. Nie mówię, że tak musi być. Po prostu teraz widzę, że to rzadkość, by Główny Zły miał autentycznie ważny powód, by być złym. Wiecie: wcześniej mieliśmy Fobosa, który chciał rządzić światem; później Nerissę, która pragnęła zemsty; a teraz mamy jeszcze inny powód.
Skoro jedna ze strażniczek Kondrakaru postanowiła się wycofać ze swoich obowiązków, to idealny moment dla twórców, by wprowadzić nową postać. Jest nią Orube, strażniczka (czegoś tam), której moce są takie, że chyba po prostu jest wojowniczką. Tak nie za bardzo zrozumiałam na czym polega jej moc, ale to raczej nie jest najważniejsze w tym komiksie. Ważne, że wraz z jej pojawieniem w komiksie pojawił się powiew świeżości.
Mimo że raczej jej pojawienie było standardowym pojawieniem się jakiejś postaci. Orube jest dumna, pewna siebie i nie współpracuje z czarodziejkami, dzięki czemu twórcy mogą z powodzeniem przedstawić wielką przyjaźń WITCH. Z perspektywy czasu widzę, że to strasznie naiwne, ale pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką to "magia przyjaźni WITCH" jak najbardziej na mnie zadziałała. Więc wierzę, że młodszym czytelnikom również się to spodoba.
Jako że to wydanie odświeżone, zanim jeszcze przejdziemy do komiksu, warto zatrzymać się na wstępie, gdyż tym razem czekają nas dwie strony z życia włoskiej redakcji i twórców Witch. Z ciekawostek powiem, że dowiedziałam się z tego, że w Mediolanie przez ponad dwadzieścia lat funkcjonowała Akademia Disneya, której zadaniem było rozwijanie nowych talentów i szkolenie rysowników, aby tworzyli ilustracje zgodne z wymogami i stylem Disneya. Jest to akademia, do której bardzo trudno się dostać, nawet po studiach na Akademii Sztuk Pięknych.
Elegancja edycja w twardej oprawie to idealny prezent dla każdego miłośnika Witch (zwłaszcza, że pewnie 95% fanów Witch jest w tym momencie dorosłymi). Ale to też pewność, że cała kolekcja przygód pełnych czarów, humoru i opowieści o przyjaźni i miłości, przetrwa kolejne wieki. No i co tu dużo mówić - na ten moment wszystkie tomy prezentują się przepięknie na półce i zdecydowanie przyciągają wzrok.
Księga 5 to ponad 300 stron pięknie narysowanej opowieści. Humor jest w sam raz - zarówno dla młodszego czytelnika, jak i dla starszego! W dodatku poważniejsze wątki zdecydowanie nie są potraktowane po macoszemu - wręcz przeciwnie. To nie jest głupi komiks i zdecydowanie warto czytać dalej, ponieważ widać, że twórcy pamiętają o swoich bohaterach (i tak np. w tym tomie na krótką chwilę powróciliśmy do Meridianu).
Podsumowując, jak zawsze gorąco polecam. Witch to tytuł, który zdecydowanie warto poznać, zwłaszcza że wciąż ma wiele do zaproponowania - wiem, bo czytałam 10 lat temu. Dlatego kupujcie, czytajcie i miejmy nadzieję, że na polskim rynku pojawią się wszystkie możliwe księgi z wszystkimi przygodami czarodziejek. W tym komiksie tkwi prawdziwa magia!
Reedycja kultowego komiksu trwa w najlepsze. I ufff, bo bałam się, że Egmont zatrzyma się tylko na czterech tomach, a teraz - po pojawieniu się piątego - widzę, że jest nadzieja na dalsze przygody. To tylko oznacza, że Witch przyjął się lepiej, niż ktokolwiek by się spodziewał. I dobrze! Ta historia zdecydowanie zasługuje na uznanie. Zwłaszcza gdy czytam ją po tylu latach i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zanim przejdę do omawiania komiksu, co warto zauważyć i co widać już po wzięciu tomu do rąk, to zawrotna liczba stron. O ile we wcześniejszych księgach całość zamykała się w czterystu stronach, tak tutaj mamy ich 505 (!). Dlaczego? Zamiast standardowych sześciu pełnych komiksów (w dawnej polskiej wersji - 12), tym razem mamy ich aż 8 (bądź 16, jak kto woli). Wprawdzie saga Nerissy zamyka się na dawnym 47. numerze magazynu "Czarodziejki WITCH", ale wydawnictwo postanowiło być fair w stosunku do swoich czytelników i dodać trzy historie (Zaufaj mi!; Wodne cienie; Trudna prawda), które dopełniają tę historię i pozwolą kolejną księgę rozpocząć z nową sagą.
Na początku księgi 4 czeka nas wywiad z wieloletnim rysownikiem W.I.T.C.H., Gianlucą Paniello, który nie tylko opowiada o tym, którą z czarodziejek rysowało mu się najmilej, ale także wspomina szał na czarodziejki, zloty fanów w Polsce i wiele, wiele innych ciekawostek z życia rysownika jednego z najbardziej kultowych komików dla dziewcząt z początku XXI wieku. Muszę przyznać, że lubię te krótkie wstępy, które uświadamiają mi, jak bardzo kiedyś żyłam tym komiksem. Teraz wspominam te wszystkie historie z łezką w oku.
Ale dobra! Pora na komiks!
Nastał moment zamknięcia jednej z najciekawszych sag W.I.T.C.H., sagi o Nerissie. Dziewczyny są przekonane, że pokonały byłą powierniczkę serca Kondrakaru na dobre, lecz muszą się gorzko rozczarować. Nadal mają dziwny sny i zwidy. Nerissa miesza im szyki i robi wszystko, byle przyjaciółki i strażniczki przestały sobie ufać. Udaje jej się to. Czarodziejki się od siebie oddalają. To czas prób, a przede wszystkim czas decyzji. Do Will przyjeżdża jej dawno niewidziany ojciec - czy powinna mu wybaczyć? Cornelia musi podjąć decyzję na temat Caleba - co dalej z jej wielką miłością? Hay lin zakładają aparat ortodontyczny, a jej relacja z Erykiem rozkwita. Taranee musi zmierzyć się z matką, która nadal nie akceptuje jej związku z Nigelem. A Irma? Jak to Irma - ma wiecznie niewyparzony język, ale dla czarodziejki wody czeka coś szczególnego - wodne cienie.
Ufff... muszę przyznać, że akurat tę sagę ominęłam, więc wreszcie miałam szansę po latach dowiedzieć się, jak się rozwinęła sytuacja z drugim wrogiem Kondrakaru, czyli Nerissą. Szczerze? Na obecne warunki powiedziałabym, że walka z byłą powierniczką serca była... słaba. A właściwie niewyjaśniona. Tak naprawdę twórcy budowali jako takie napięcie, a punkt kulminacyjny miał miejsce już w połowie tej księgi. Rozczarowani? Pamiętajmy, że mimo wszystko to komiks dla dziewcząt, a u Disneya raczej nie ma co spodziewać się rozlewu krwi. I dobrze! Fabuła skupia się przede wszystkim na życiu nastolatek i bardziej przyziemnych sprawach, nie omija trudnych tematów a nawet tworzy daleko idące wydarzenia przyczynowo-skutkowe (krople astralne).
Twórcy bardzo chcieli stworzyć opowieść dla swoich czytelniczek, a przecież czytelniczki nie będą zajmowały się magią, lecz konfliktami z rodzicami i przyjaciółkami. Muszę przyznać, że Czarodziejki WITCH po latach nie przestają mnie zaskakiwać swoją dojrzałością - przede wszystkim dojrzałością ukazywania prawdziwych problemów. Owszem, zdarzają się infantylne zachowania bohaterek, przy których przewracam oczy, ale hej, to trzynasto- i czternastolatki. Twórcy nie poszli na łatwiznę i stworzyli postacie pełne mądrości, wrażliwości i wyrozumiałości. Mało tego! Tak naprawdę wiele wątków jest poruszonych z niezwykłą wrażliwością - jak chociażby wątek śmierci Cassidy (byłej strażniczki) albo wątek rozwodu. Bardzo mi się podobały ostatnie strony tej księgi traktujące o ojcu Will, który bynajmniej nie był krystalicznym człowiekiem, za jakiego się w pierwszej chwili podawał.
Czy jest coś, co zawodzi po tylu latach? Tak! Wątek Cornelii i Caleba. Tak to jest romantyzować jakąś parkę za dzieciaka, by po wielu latach spojrzeć na niego jak na coś bardzo naiwnego i głupiego. Uważam, że to cudowne, że twórcy postanowili poruszyć wątek trudnej miłości dwojga ludzi pochodzących z dwóch różnych światów i pokazać, że niektóre relacje nie mają szansy przetrwać tylko na podstawie miłości. Brawo dla nich za tę prawdę (choć nie zmienia to faktu, że jest mi przykro - mam nadzieję, że kiedyś w tych księgach znajdzie się miejsce dla pobocznych opowieści, takich jak alternatywna opowieść o miłości Cornelii i Caleba, ponieważ pamiętam, że kiedyś taka była).
Co tam u innych bohaterach? Może to tylko moje wrażenie, ale mam wrażenie, że czarodziejki powolutku się rozwijają. Ich przyjaźń nie jest przesadzona, a kłótnie i konflikty często mają podłoże psychologiczne (oczywiście to podłoże wielkie nie jest, ale wciąż nie miałam bólu podczas czytania). Co ciekawe, o ile jako dziecko uwielbiałam Willa, potem przeszłam na Cornelię, potem na Hay lin... a teraz lubię każdą bohaterkę, ponieważ każda jest inna, wyjątkowa i prezentuje inny typ osobowości. To postacie szyte w jakimś stopniu na miarę i poprawność polityczną.
Jestem zachwycona rysunkami. Postacie są przepiękne z normalnymi, ludzkimi kształtami. Już z daleka widać, kto jest kim, a przy okazji każda z postaci ma swój własny styl oraz sposób uczesania. Widać dbałość o szczegóły, drobiazgowość. To ważne, biorąc pod uwagę, że przecież mówimy o komiksie dla dzieci. Kolory są żywe, nie sposób się zgubić w kadrach. Naprawdę ładny komiks - nic dziwnego, że tak go lubiłam.
Czy W.I.T.C.H. ma szansę i teraz spodobać się młodemu pokoleniu? Oczywiście, że tak! Uważam, że ten kultowy komiks wciąż ma wiele do zaproponowania. Wierzę, że wystarczy tylko włączyć serial animowany (który można znaleźć w całości na YouTube), a następnie podrzucić komiks dziewczynce - zakocha się! Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach trudno o taką wrażliwość na dziewczęce problemy w bajkowych produkcjach, którą właśnie można znaleźć w W.I.T.C.H.u. To naprawdę wyjątkowy komiks, który tak wtedy, tak teraz ma szansę rozbawić, wzruszyć, nauczyć.
Na ten moment wyszły cztery tomy tej kultowej serii komiksów (52 numery), czyli przedstawienie dwóch sag. Jest jeszcze sporo materiału do odświeżenia (magazyn zamknął się w 139 numerach), więc pozostaje mi mieć nadzieję, że niebawem doczekamy się ciągu dalszego! Zwłaszcza że księga 5 jest zapowiedziana na ostatniej stronie, więc pozostaje mi tylko na to czekać, a Wam czytać! Bo hej! Nie traćmy tego dziecka w sobie :)
Zanim przejdę do omawiania komiksu, co warto zauważyć i co widać już po wzięciu tomu do rąk, to zawrotna liczba stron. O ile we wcześniejszych księgach całość zamykała się w czterystu stronach, tak tutaj mamy ich 505 (!). Dlaczego? Zamiast standardowych sześciu pełnych komiksów (w dawnej polskiej wersji - 12), tym razem mamy ich aż 8 (bądź 16, jak kto woli). Wprawdzie saga...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-20
Gdy zaczynałam czytać tę książkę, nie miałam wielkich oczekiwań. Ostatnio dość sceptycznie podchodzę do wszelkich arcydzieł, choć akurat w tym przypadku powinnam bardziej zaufać ocenię - w XX wieku nie dawano tej naklejki pierwszej lepszej książce.
A "Zabić drozda" jak najbardziej zasługuje na uznanie. O ile w książkach można spodziewać się fikcji (i jest to coś naturalnego), tak tutaj otrzymujemy prawdziwe życie - życie zamknięte na kartach powieści. Ta delikatność w prowadzeniu akcji, ta subtelność w przekazywaniu uniwersalnych wartości, ta prawda na temat ludzkiej natury bijąca po oczach. To coś pięknego i jedynego w swoim rodzaju.
Jestem zachwycona i zdecydowanie będę zaglądała do tej książki jak najczęściej.
Gdy zaczynałam czytać tę książkę, nie miałam wielkich oczekiwań. Ostatnio dość sceptycznie podchodzę do wszelkich arcydzieł, choć akurat w tym przypadku powinnam bardziej zaufać ocenię - w XX wieku nie dawano tej naklejki pierwszej lepszej książce.
A "Zabić drozda" jak najbardziej zasługuje na uznanie. O ile w książkach można spodziewać się fikcji (i jest to coś...
2021-12-19
Co Aberlard, to Abelard!
Kupiłam "Zagładę i czekoladki" z małym przekonaniem, ponieważ poprzednia książka "Łapy precz od żartów" była średnia. W sensie część Gizy była super, ale ta druga - Piotrka - była bardzo przeciętna. Tutaj jednak mogło być inaczej, bo jednak "Zagłada..." została napisana tylko i wyłącznie przez Aberlarda. I było.
Dawno już aż tak się nie naśmiałam. Humor Gizy trafia do mnie 10/10, a i jego puenty zawsze mnie rozbrajają - konkluzja zawsze pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, ale zawsze jest.
Jeżeli uwielbiacie stand-up Gizy, to i tutaj się zakochajcie. Osobiście śmiałam się w głos i wiem, że będzie powracała do tej książki nie raz.
Aberlad - jesteś mistrzem! Dziękuję <3
Co Aberlard, to Abelard!
Kupiłam "Zagładę i czekoladki" z małym przekonaniem, ponieważ poprzednia książka "Łapy precz od żartów" była średnia. W sensie część Gizy była super, ale ta druga - Piotrka - była bardzo przeciętna. Tutaj jednak mogło być inaczej, bo jednak "Zagłada..." została napisana tylko i wyłącznie przez Aberlarda. I było.
Dawno już aż tak się nie naśmiałam....
2021-11-14
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze smutkiem i poczuciem straty, lecz także ze szkołą, miłością, zbliżającą się Wigilią, a na dokładkę z niepełnosprawną babcią.
Dziewczyna o perłowych włosach to powieść o wielu twarzach. Z jednej strony wydaje się, że główną osią fabularną jest zaginiony ojciec, lecz z drugiej strony nie trudno zauważyć, że prawdziwe życie nie składa się tylko z jednego wątku. Tak też jest w tej książce, która przedstawia prawdę o nas samych. A że czasami trudną? No cóż.
Poznajemy Sylwię i Zuzannę. Jedna to pani perfekcjonistka. Dziewczyna odpowiedzialna, sumienna, a przy tym zagubiona we własnym sercu. Jej chłopak, Oskar, coraz bardziej nastawa na to, by zamieszkali razem i wreszcie poszli o krok do przodu w relacji. Problem w tym, że dziewczyna się waha, a fakt, że źródłem jej wahania jest tata, który zaginął, wcale nie ułatwia odnalezienie się w swoich emocjach. W drugim krawężniku mamy Zuzannę. Kreatywną, śmiałą, a przy okazji zamkniętą w sobie dziewczynę, która nie potrafi poradzić sobie z emocjami. Zaginięcie ojca sprawia... że nie czuje nic. Pustkę. Dlaczego młoda dziewczyna jest tak obojętna na los ojca? To bardzo dobre pytanie.
Oczywiście w książce znajdzie się miejsce także dla postaci drugoplanowych. Żeby dodać trochę codzienności, w rodzinnym mieszkaniu znajduje się też babcia... i cóż. To taka typowa babcia. Szczera do bólu, zrzędliwa starsza pani, która do najmilszych nie należy. I właśnie ona - wbrew pozorom - jest jedną z tych postaci, nad którą warto się pochylić. Wbrew pozorom wkurzała mnie niemiłosiernie, ale jej wątek był dla mnie bardzo ważny.
To nie jest amerykański film, a polska rzeczywistość. Anna Łacina przedstawia możliwe przyczyny i skutki zaginięcia, a przede wszystkim to, jak sobie z tym poradzić. Dziewczyna o perłowych włosach to książka o życiu - czytelnik na daną chwilę podgląda życie bohaterów w najbardziej znaczącym momencie ich życia, po czym musi od nich odejść, by ci mogli żyć dalej. Lecz oni zostają w nas na dłużej. Zapewniam Was, że ich historia na pewno nie pozostanie obojętna.
Te prawie pięćset stron powieści czyta się jednym tchem. Powieść zbudowana jest głównie na żywych dialogach i prostych opisach życia codziennego, w których czytelnik bez trudu się odnajdzie. Historia osadzona jest w realiach Gniezna, które możemy poznać poprzez opisy, co będzie niewątpliwą gratką dla mieszkańców dawnej stolicy Polski. Książkę czyta się gładko, lekko i z uśmiechem na ustach, więc - że się tak wyrażę - "Panie, kup Pan tę książkę i czytaj".
Czego by tu nie mówić, to zdecydowanie książka dla wszystkich. Ja wiem, że pewnie nastolatki w głównych rolach odstraszają potencjalnych starszych czytelników, ale możecie mi wierzyć na słowo - Anna Łacina pisze literaturę dla każdego pokolenia. Na tym polega jej sukces, że jej powieści może czytać każdy, gdyż każdy wyciągnie z niej coś innego. W Dziewczynie o perłowych włosach jest tyle wątków - niby rzuconych mimochodem, ale znaczących - że zostawiają po sobie ślad.
Polecam! Po stokroć polecam! Dziewczyna o perłowych włosach to na pewno ewenement na skalę światową, bo jakże wytłumaczyć zjawisko, że zwyczajni bohaterowie są tak bardzo niezwyczajni, a przez to tak bardzo przez nas lubiani?
Zima. 15 grudnia. Tego dnia tata, Adam Konieczka - jedyny żywiciel rodziny - znika i z niewyjaśnionego powodu nie wraca, a dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna muszą zrobić wszystko, by go odnaleźć. Udają się na policję, roznoszą ulotki, samodzielnie sprawdzają miejsca, w których ich tata lubił spacerować. W międzyczasie muszą poradzić sobie nie tylko ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-16
O mój Boże... o mój słodki Boże. Że też ja tak późno natrafiłam na tę książkę. Na TĘ książkę - wyjątkową, wspaniałą, jedyną w swoim rodzaju. Historię, od której nie mogłam się oderwać. Bohaterów, którym nie mogłam nie współczuć. Miłości, której nie mogłam nie życzyć spokoju. Tak, zdecydowanie. Rebeka ma to wszystko, co potrzebuje dojrzały czytelnik: dającą dużo myślenia fabułę i jak najbardziej prawdziwą historię, która - kto wie - może nawet mogłaby być prawdą? Tak czy siak, przygotujcie się na pianie z zachwytu, gdyż Rebeka autorstwa Daphne du Maurier już od pierwszych stron trafiła do mojej listy perełek; książek życia.
A miało być tak cudownie - zupełnie jak z bajki. Oto ona, zaledwie dwudziestojednoletnia pani do towarzystwa spotyka jego - przystojnego, bogatego, czterdziestodwuletniego wdowca. Znając go zaledwie trzy tygodnie postanawia wziąć z nim ślub i wyjechać do jego posiadłości w Manderley. Wtedy wszystko się zmienia. Szarmancki Maxim staje się nieobecny, a ogromna rezydencja ze służbą wcale nie przypomina domu z bajki. A co gorsze, gdziekolwiek by nie spojrzała, ma wrażenie, że duch Rebeki - pierwszej żony Maxima - jeszcze nie opuścił zarówno Manderley, jak i serca Maxima.
Już od dawna planowałam wziąć się za lekturę Rebeki, jednakże wciąż i wciąż odkładałam te plany na później. Wreszcie - dzięki zachęcie w postaci ekranizacji Netflixa - złapałam za egzemplarz tejże książki... i natychmiast przepadłam. Serio. Ostatni raz czułam podobnie przyciągające"wibracje" podczas lektury Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell (może dlatego, że obie powieści zostały napisane niemal rok po roku). Co by jednak nie mówić, Rebeka wciąga, powoli rozplata nić tajemnic i do ostatniego zdania zaskakuje w bardzo pozytywny sposób. Oj tak. To istna uczta literacka!
A miało być tak cudownie - zupełnie jak z bajki. Oto ona, zaledwie dwudziestojednoletnia pani do towarzystwa spotyka jego - przystojnego, bogatego, czterdziestodwuletniego wdowca. Znając go zaledwie trzy tygodnie postanawia wziąć z nim ślub i wyjechać do jego posiadłości w Manderley. Wtedy wszystko się zmienia. Szarmancki Maxim staje się nieobecny, a ogromna rezydencja ze służbą wcale nie przypomina domu z bajki. A co gorsze, gdziekolwiek by nie spojrzała, ma wrażenie, że duch Rebeki - pierwszej żony Maxima - jeszcze nie opuścił zarówno Manderley, jak i serca Maxima.
Już od dawna planowałam wziąć się za lekturę Rebeki, jednakże wciąż i wciąż odkładałam te plany na później. Wreszcie - dzięki zachęcie w postaci ekranizacji Netflixa - złapałam za egzemplarz tejże książki... i natychmiast przepadłam. Serio. Ostatni raz czułam podobnie przyciągające"wibracje" podczas lektury Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell (może dlatego, że obie powieści zostały napisane niemal rok po roku). Co by jednak nie mówić, Rebeka wciąga, powoli rozplata nić tajemnic i do ostatniego zdania zaskakuje w bardzo pozytywny sposób. Oj tak. To istna uczta literacka!
O bohaterach mogłabym mówić i mówić, a wiem, że nie powinnam zważywszy na fakt, że poznawanie ich prawdziwej natury jest jednym z zadań, przed którymi stoi czytelnik. Co ciekawe, na pierwszym planie bynajmniej nie mamy tak wielu aktorów. Oto ona, młoda, niedoświadczona i bezimienna główna bohaterka, której lęki i obawy poznajemy niczym własne przez wzgląd na narrację pierwszoosobową. Została wykreowana w taki sposób, że nie sposób nie wejść w jej skórę. Rozumiałam jej wszystkie sprzeczne ze sobą uczucia, rozumiałam jej zachowanie, rozumiałam ją całą. Zapewne dlatego jej bezimienna, by mogła być każdą z czytelniczek. Mamy także jego - Maxima de Winter (przypominającego w swoich odpowiedziach Rhetta Butlera z Przeminęło z wiatrem): mądrego, rozumnego człowieka w kwiecie wieku, który musi zmierzyć się ze śmiercią żony. Obok nich mamy także panią domu, panią Danvers wraz z innymi służącymi domu, mamy także nieokrzesanego kuzyna zmarłej Rebeki i wielu innych mieszkańców okolicznych ziem, którzy są równie szczerze w swoich komentarzach, co prawdziwi. Zupełnie, jakby gdyby ludzie z krwi i kości zostali zamknięci w powieści za pomocą kilkunastu liter i interpunkcji.
Coś jeszcze mnie urzekło w Rebece, a czym mogą się szczycić jedynie polscy czytelnicy - mianowicie przekład. Nie mogłam doszukać się informacji o tym, kiedy Eleonora Romanowicz-Podoska przetłumaczyła Rebekę. Przypuszczam jednak, że miało to miejsce niedługo po wydaniu oryginału czyli po 1938 roku, gdyż ten sposób narracji i dialogów jest spotykany tylko w staropolszczyźnie. Te wyjątkowo rozbudowane opisy, te słowa, których w obecnych czasach nikt nie użyje - to wszystko sprawia, że Rebeka jest jedyna w swoim rodzaju. Przynosi na myśl piękno języka polskiego i pozwala zatopić się w świecie dawnym i zapomnianym; święcie piękna.
Mogłabym tak pisać bez końca, ale sądzę, że żadne słowa nie pomogą mi w oddaniu piękna Rebeki. Pluję sobie w twarz, że tak późno zabrałam się za lekturę powieści Daphne du Maurier, przy jednoczesnej radości, że nadrobiłam zaległości w zbliżonym wieku głównej bohaterki. To mądra powieść poruszająca trudny temat zaserwowany w wyjątkowy sposób. Rzecz nie do zapomnienia. Moje TOP 10 książek życia, a na pewno TOP 1 powieści na 2020 rok!
O mój Boże... o mój słodki Boże. Że też ja tak późno natrafiłam na tę książkę. Na TĘ książkę - wyjątkową, wspaniałą, jedyną w swoim rodzaju. Historię, od której nie mogłam się oderwać. Bohaterów, którym nie mogłam nie współczuć. Miłości, której nie mogłam nie życzyć spokoju. Tak, zdecydowanie. Rebeka ma to wszystko, co potrzebuje dojrzały czytelnik: dającą dużo myślenia...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-24
W.I.T.C.H. to historia opowiadająca o piątce dziewczyn obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami związanymi z żywiołami. Irma - woda, Teranee - ogień, Cornelia - ziemia, Hay Lin- powietrze oraz Will - powierniczka Serca Kondrakaru oraz ich przywódczyni. Dziewczyny nie tylko muszą zmierzyć się z problemami życia codziennego, ale też z tymi bardziej niezwykłymi. Zostają wybrane przez Wyrocznię na Strażniczki Kondrakaru, by chronić pokój we wszechświecie, a ich pierwszym zadaniem będzie zamykać portale.
Banalna historia, prawda? Właściwie książek o podobnej treści jest dziś na pęczki, ale na początku XXI wieku... to jednak było coś! W.I.T.C.H. posiadał to wszystko, czego każda dziewczynka (chłopiec też) oczekiwała. Przede wszystkim fabuła, która dzieli się na poszczególne misje, których jest aż dziewięć. Z perspektywy czasu widzę, że już od pierwszej części autorzy prowadzili historię znaczenie szerzej, pozostawiając pomiędzy poszczególnymi rozdziałami splatające w całość zagadki, tajemnice, niedopowiedzenia.To bardzo dobrze rozbudowany świat zamieszkały przez oryginalne osoby, których nie sposób nie polubić.
Dlaczego W.I.T.C.H. nawet teraz może się spodobać? Ponieważ ta historia nie jest dziecinnie naiwna. Może dlatego, że tutaj nie ma idealnych postaci oraz idealnych relacji między nimi. Bohaterki są jak najbardziej ludzkie - posiadają swoje wady i zalety, przez co nie zawsze się zgadzały. Są momenty, gdy każda z nich miała swoją rację i potrzeba było dużej dobrej woli, by doszły do jakiegoś kompromisu.
Dzięki W.I.T.C.H każdy czytelnik już w wieku dziecięcym pozna drugą stronę medalu związaną z tematem czysto rodzinnym. Bo właśnie to jest niesamowite w tych komiksach - rodzice i rodzeństwo, którzy faktycznie brali czynny udział w życiu ich córek. Oni nie znikali! Nie byli tłem dla tych niesamowitych przygód. Często krzyczeli, narzekali, oczekiwali, ale najczęściej po prostu wspierali - jak to najbliżsi.
Magazyn wychodził od 2002 do 2013 roku po dwa numery w miesiącu. Księga pierwsza zawiera pierwsze sześć (a że w Polsce dzieliśmy komiksy na pół to dwanaście) komiksów z sagi "Dwanaście portali", czyli połowę: Halloween, Dwanaście portali, Inny wymiar, Potęga ognia, Ostatnia łza, Złudzenia i kłamstwa). Jako że te komiksy wychodziły w 2002 sami przyznacie, jak były unikatowe. Teraz pierwsze przygody Czarodziejek są na wyciągnięcie ręki
Myślicie, że to tyle z nowej edycji? A skąd. Ponad trzysta stron przygód czarodziejek rozpoczyna się od wstępu ówczesnej redaktor serii Agnieszki Wielądek, który czytałam z łezką w oku. Pani Agnieszka opowiadała o początkach, o wątpliwościach, czy warto zainwestować w W.I.T.C.H, czy Polki będą chciały kupować magazyn. Jako ciekawostkę powiem coś, co mnie szczerze wstrząsnęło: mianowicie nasz polski Kondrakar powienien być Kandrakarem, a to wszystko przez zwykłą literówkę.
W.I.T.C.H. miał w swoim czasie ogromne BUM! I ja zdołałam się o nie zahaczyć. Kiedy ja zaczęłam kolekcjonować magazyn, wszyscy go znali! Nic dziwnego! Adaptacyjny serial leciał w polskiej telewizji. Wszędzie były piórniki, zeszyty, długopisy czy inne przybory szkolne z wizerunkiem którejś z czarodziejek. Mało tego! Kiedy ja akurat kolekcjonowałam karteczki do segregatorów to właśnie na W.I.T.C.H. wszyscy chcieli się wymieniać! I chyba dzięki temu zostałam w tym na dłużej. Zresztą... wkręciłam się i w końcu miałam coś swojego. I chyba o to mi też chodziło - że potrafiłam czekać na kolejny magazyn tak, jak wielu w tamtym czasie czekało na kolejny tom Harry'ego Pottera! Dlatego też nie dziwcie mi się, że wieść o uzupełnieniu wszystkich przygód czarodziejek tak bardzo mnie ucieszyła.
Nie dość, że w ten prosty sposób można powrócić do kultowej serii komiksów, to w dodatku można cieszyć oko elegancką edycją w twardej oprawie i zdecydowanie (w porównaniu do ówczesnych standardów) lepszym, śliskim papierem. Wielkość tomiszcza również robi wrażenie, gdyż wszelkie drobiazgi w komiksie są dzięki temu lepiej dostrzegalne. Ten komiks to prawdziwa magia!
Czy dziś W.I.T.C.H.może odnieść taką furorę jak dawniej? Jak najbardziej! Tak jak kiedyś mnie, tak i teraz młodsze pokolenia może nauczyć doceniać przyjaciół - zachęcić, by w ogóle posiadać przyjaciół i się o nich troszczyć, gdyż to właśnie w tym tkwi magia! Pokazać, że zwykłe życie również jest ciekawe, że szkoła może się okazać dobrą zabawą. Na prostych przykładach autorzy komiksów nauczają, jak ważne jest przyznawanie się do błędów, przy jednoczesnym uznaniu czyjegoś zdania. Jak poradzić sobie z wymagającymi rodzicami, często wścibskim rodzeństwem, problemami w szkole... To nie tylko rozrywka, ale także wielka lekcja, która płynęła z W.I.T.C.H.
Podczas lektury kolejny raz zostałam oczarowana tę historią, którą przecież tak dobrze znam. Zdecydowanie będę kolekcjonować każdy kolejny tom i liczę na to, że uda mi się skolekcjonować wszystkie historie moich ulubionych czarodziejek z dzieciństwa. Kto by pomyślał, że po tylu latach powrócę do Kondrakaru :)
W.I.T.C.H. to historia opowiadająca o piątce dziewczyn obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami związanymi z żywiołami. Irma - woda, Teranee - ogień, Cornelia - ziemia, Hay Lin- powietrze oraz Will - powierniczka Serca Kondrakaru oraz ich przywódczyni. Dziewczyny nie tylko muszą zmierzyć się z problemami życia codziennego, ale też z tymi bardziej niezwykłymi. Zostają wybrane...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-20
Ciąg dalszy przygód z Innego Świata. Cornelia prosi dziewczyny, by raz jeszcze dały szansę Elyon, gdyż jako jej najlepsza przyjaciółka nie wierzy w to, że Elyon stała się zła. Miała rację. Elyon zauważa swój błąd i zaczyna współpracę z czarodziejkami w celu obalenia tyranii Fobosa. Z jej pomocą kończy się pewien etap nie tylko w Meridianie, ale także w życiu czarodziejek.
Drugi tom W.I.T.C.H. zawiera komiksy z numerów 13-24 magazynu "Czarodziejki Witch", tym samym zamykając pierwszą sagę o Dwunastu portalach i Innym Świecie (nazwy: Pewnego dnia go spotkasz, Czarne róże Meridianu, Cztery smoki, Most między światami, Świetlista korona i Na zawsze bądź). Co sądzę? Przyznam szczerze, że z perspektywy czasu widać pewne niedociągnięcia (skąd W.I.T.C.H. zawsze wiedzą, jak się zachować, skąd wiedzą, jak zapanować nad swoimi mocami, nie mówiąc już o tym, że coś za szybko stały się swoimi przyjaciółkami na dobre i na złe), ale biorąc pod uwagę ówczesne jak i dzisiejsze komiksy dla dziewczynek... jestem pełna podziwu, jak złożoną i spójną historię stworzyli włoscy rysownicy. I w jak bardzo oryginalny sposób zamknęli pierwszą część komiksu, który pokochały dzieci z całego świata.
W księdze drugiej zauważalny jest rozwój postaci, to jak bardzo każda bohaterka jest inna i ma własne przekonania. Bardzo podobało mi się pokazanie relacji Will z mamą, która z racji zmiany charakteru córki ma problem z rozmową ze swym dzieckiem. Teraz widzę, że Susan Vandom po prostu lękała się, że nie nadaża, a jej po prostu zależało, by Will nie miała przed nią tajemnic. Zawziętość Cornelii w niepoddawaniu się w szukaniu porozumienia z Elyon wreszcie znajduje swoje wyjaśnienie, jako że w prosty sposób pokazano ich przyjaźń. Największym zaskoczeniem jednak z perspektywy czasu jest dla mnie Irma, która teraz zyskuje u mnie swoją normalnością. Ośmielę się stwierdzić, że jest ona najlepiej skonstruowaną postacią.
Twórcy komiksu nie tylko płynnie ukazują przemianę bohaterek, ale także samej intrygi związanej z Meridianem. Wreszcie poznajemy lepiej Fobosa - głównego złego pierwszej sagi W.I.T.C.H.. Jak wypada? Generalnie nijak. Przez to, że nie znamy jego powodów oprócz typowego "podboju innych światów", więcej respektu czułam do Cedrica, który przynajmniej miał w komiksie coś do powiedzenia.
Co ciekawe z perspektywy czasu widzę, że twórcy z powodzeniem balansowali pomiędzy Innym światem a Heatherfield, dzięki czemu w tym tomie znajdziemy zarówno opowieści o magii i bohaterstwie, ale także o codziennym życiu, który teraz (jako dwudziestopięciolatka) tym bardziej doceniam. Poruszono wiele wątków, takich jak zaufanie, przyznanie się do błędu, bezinteresowna pomoc, która może się skończyć własnymi problemami. Masa ciekawych wątków pobocznych, które jako dziecko bardzo mnie poruszyły, a teraz po prostu mam do nich szacunek, że fajnie, iż twórcy nie boją się poruszać wielu trudnych tematów.
Co tu dużo mówić - rysunki są przepiękne. Dynamiczne, tętniące życiem tła połączone z dobrą ekspresją na twarzy głównych bohaterów tworzą wyjątkowe połączenie, dzięki czemu przez ten komiks się płynie. Nie sposób się zgubić w tej opowieści, która zachęca do dalszej lektury. Jako że rysunkami zajmowały się różne osoby, widać dramatyczną zmianę pomiędzy "Świetlistą koroną", która jest przepięknie narysowana, a "Na zawsze bądź", który trąca kanciastymi kreskami... no ale i tak jest ładnie!
Jako dodatki do drugiego tomu mamy wstęp z krótkim wywiadem z ówczesnym tłumaczem komiksu Jackiem Drewnowskim. Jako że w pierwszym tomie poznaliśmy czarodziejki Witch, tym razem w serii "Kto jest kim w W.I.T.C.H.?" otrzymujemy drugoplanowe postacie... i to niemało. Poznamy sylwetki Elyon, Nigela, Cedrica, Fobosa, Petera, Caleba, Martina i Matta. Oczywiście to opisy po jednej stronie, ale dzięki nim dostajemy pełny obraz, którego czasami brakuje w innych komiksach.
Koniec końców, czego bym tu nie powiedziała, i tak nadal pozostaje pod ogromnym wrażeniem, jak dobrą opowieścią jest W.I.T.C.H.. (Się miało kiedyś gust!) Mało tego! Uważam, że zarówno dwadzieścia lat temu, jak i teraz, W.I.T.C.H. ma w sobie magię, której ze świecą szukać w innych komiksach - i to nie tylko dla dziewczynek! Polecam i z niecierpliwością czekam na trzeci tom. Saga o Nerissie była jedną z najciekawszych sag w całej serii (tak przynajmniej ją zapamiętałam), więc już zacieram rączki.
Kupujcie i zamawiajcie, to może uda się, by Egmont wydał wszystkie komiksy W.I.T.C.H.!
Kolejny tom już we wrześniu!
Ciąg dalszy przygód z Innego Świata. Cornelia prosi dziewczyny, by raz jeszcze dały szansę Elyon, gdyż jako jej najlepsza przyjaciółka nie wierzy w to, że Elyon stała się zła. Miała rację. Elyon zauważa swój błąd i zaczyna współpracę z czarodziejkami w celu obalenia tyranii Fobosa. Z jej pomocą kończy się pewien etap nie tylko w Meridianie, ale także w życiu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Książka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!
Do tej książki naprawdę długo się zbierałam, ponieważ była bardzo trudno dostępna, a wiedziałam, że jest genialna. I w istocie jest. Od samego początku do samego końca charakteryzuje się specyficznym klimatem, który zarówno zachwyca, jak i przeraża swoją precyzją. Jestem zachwycona.
Pokaż mimo toKsiążka trafia na listę ULUBIONYCH. Będę polecała!