-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-03
2024-03-18
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można polubić, i klimat oczywistości wypełniony żartobliwymi uwagami.
Zatem porozmawiajmy o tym, w jakim stopniu Desire or Defense to rozgrzewający serce romans a w jakim stopniu zabawna komedia. Co do romansu - mamy dwójkę zagubionych trzydziestolatków, którzy otrzymali po dupie od życia. Obydwoje nie mają rodziców, a potrzeba miłości jest tym, czego pragną najbardziej od życia. Aż trudno uwierzyć, żeby dwójka ludzi z rozbitych rodzin w ten właśnie sposób się ze sobą złączyła, ale w sumie czemu nie? Jeżeli przymknie się oczy i da się wkręcić w romans przystojnego osiłka oraz filigranowej blondynki (bez większych oczekiwań), można miło się zaskoczyć, jak przyjemna jest ta powieść.
Co do komedii, Desire or Defense przyrównałabym do komedii romantycznych z USA sprzed piętnastu lat. Uwagi bohaterów wobec siebie były raczej na wyrost. Sposób rozmowy zdecydowanie przesadzony (nigdy nie uwierzę, że ktoś rozmawia ze sobą w tak niegrzecznym stylu - zwłaszcza na początku znajomości), ale jeżeli nie ma się dużych wymagań, można się miło zrelaksować. Czasami potrzeba właśnie takich powieści, które zapełnią czas podczas podróży pociągiem. Dla mnie to była właśnie taka książka.
Kiedyś czytałam serię komedii romantycznych z hokejem w tle: Off-Campus. Miałam nadzieję, że dzięki Desire or Defense powrócę do tego właśnie klimatu, ale niestety się to nie udało. Układ, Błąd, Podbój, Cel rządzą w moim zestawieniu, ale nie zmienia to faktu, że również i Desire or Defense można dać szansę. Jeśli lubicie proste, niezobowiązujące romanse, to jeden z nich!
Co tu dużo mówić, Desire or Defense to taka głupiutka, urocza książka, którą czyta się na raz, a która nie wymaga zbyt dużo uwagi. Ot, gdy zaczynasz powieść, zdecydowanie wiesz, jak się zakończy, ale mimo wszystko możesz się przekonać, czy aby na pewno jest tak, jak się spodziewasz. W komediach romantycznych ostatecznie nie chodzi o zakończenie, ale o postaci, które można...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-10
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Bardzo mi się podobała. Mało jest takich książek, które tak dobrze przedstawiają biologię. Poradnik, który warto dalej polecać!
Pokaż mimo to2024-02-14
Po bardzo dobrej "sztuce obsługi waginy" przeszłam dalej. Autorzy naprawdę skrupulatnie przedstawiają seksualność, ale przede wszystkim biologię. Z tej książki dowiecie się wiele o sobie - tutaj rozmowa jest o naturze.
Polecam.
Po bardzo dobrej "sztuce obsługi waginy" przeszłam dalej. Autorzy naprawdę skrupulatnie przedstawiają seksualność, ale przede wszystkim biologię. Z tej książki dowiecie się wiele o sobie - tutaj rozmowa jest o naturze.
Polecam.
2022-08-12
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w chwili, gdy doszły mnie słuchy o zamknięciu tej serii czterema opowiadaniami, dosłownie nie mogłam się doczekać, kiedy ją przeczytam. Bez przymknięcia oka się nie obeszło, ale Dziedzictwo zamówione w księgarni Tania Książka wciąż kryje w sobie pewien urok. Zapewne nazywany sentymentem.
O fabule powiem krótko, ponieważ Dziedzictwo składa się z czterech krótkich historii (mniej więcej po 70 stron każda), opowiadających o czterech parach Off-Campus. Jest zabawnie, jest romantycznie, jest naiwnie (bo hej, prawdziwych problemów dorosłych ludzi tam nie doświadczycie). Jedna para w zabawny sposób się zaręcza, druga para bierze ślub w sposób jak najbardziej zaskakujący, trzecia para wyjeżdża na pełen wrażeń miesiąc miodowy, no a czwarta para spodziewa się niespodziewanego dziecka.
Tę książkę czyta się na raz, ponieważ nie wymaga od czytelnika niczego innego niż uśmiechu. A tego możecie się spodziewać niespodziewanie. Bardzo szybko przypomniało mi się, dlaczego tak bardzo lubiłam powieści Elle Kennedy. Za styl i poczucie humoru. Tym opowieściom daleko było od realizmu, ale humor jak najbardziej trafiał w mój gust i nawet teraz kilka razy parsknęłam śmiechem (to rzadkość w literaturze - serio). Te powieści to takie bajki Disneya dla starszego odbiorcy - z góry wiadomo, że wszystko dobrze się skończy a miłość zwycięży, ale mimo to i tak chcesz pragniesz wejść w ten świat.
Podsumowując! Każdy, kto osiągnął wiek 18+, powinien dać szansę całej serii Off Campus Elle Kennedy, bo WARTO! Nie czytajcie Dziedzictwo, jeśli nie czytaliście wcześniejszych powieści, ponieważ to po prostu mija się z celem. Jeżeli nastawicie się na lekką, niezobowiązującą lekturę (taki trochę seansik komedii romantycznej), jestem pewna, że nie pożałujecie czasu poświęconej Układowi, Błędowi, Podbojowi, Celowi oraz Dziedzictwie, które zamyka wszystkie historie.
Ile to już lat minęło, kiedy po raz ostatni odłożyłam książkę Elle Kennedy na półkę? 5 lat, ponieważ Cel przeczytałam jeszcze przedpremierowo w październiku 2017 roku (hej! nawet napisałam kilka słów na skrzydełko!). Seria Off-Campus dosłownie stała się moją perełką, a do pojedynczych powieści powracałam często i chętnie. Naturalnie pożyczałam książki dalej, przez co w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-23
Piękna katastrofa liczy sobie niespełna 400 stron. Podczas nich mamy akcji jak na trzy tomy. Nie żartuję! Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że bohaterowie się ze sobą droczą. Zakochują. Przez jakiś czas ona mówi "nie". Schodzą się. Kłótnia. Rozchodzą. Schodzą. Kłótnia. Nie mogą bez siebie żyć. Happy end. Całkiem sporo tego, biorąc pod uwagę, że na ogół w pierwszym tomie New Adult przez całe 300 stron się ze sobą schodzą. W drugim tomie rozchodzą. W trzecim tomie godzą. Także jak widzicie autorka musiała się postarać, by tak co trzy strony akcja popędzała reakcję. Bez wątpienia tutaj nie można ominąć nawet strony, bo już się sporo może wydarzyć.
Powiem Wam szczerze - to nie jest zła książka. Jest bardzo naciągana i do bólu naiwna, ale widać, że Jamie McGuire nie poszła na łatwiznę. Przynajmniej stworzyła jakieś intrygi i to takie bardziej skomplikowane niż obgadywanie koleżanek bądź niedopowiedzenia. Żeby nie było - obgadywanie na college jest, ale tutaj fajnie rozegrane. Autorka próbowała pobawić się konwencją. Pokazać, że bohaterowie potrafią ze sobą porozmawiać - i nawet przez jakiś czas jej to wychodzi. No ale potem dochodzi do absurdów. Dziewiętnastolatka jest hazardzistką? "Bad man" jest przystojny, inteligentny, wysportowany, a w dodatku studiuje prawo? Seriously?
Ale jak tak gadam, a mimo to dobrze mi się czytało Piękną katastrofę. Pewnie dlatego, że lubię humor w książkach, więc od czasu do czasu uśmiechałam się pod nosem z powodu komentarzy głównych bohaterów. Abby i Travis są uroczy na swój sposób. Ponieważ poznajemy również przeszłość bohaterów, zdajemy sobie sprawę z tego, dlaczego coś ich do siebie ciągnie i odpycha (szkoda, że zostało to przedstawione tak mało przekonywująco). Wiecie, całość jest zbudowana na absurdalnym wręcz zakładzie, więc żałuję, że autorka trochę nie pograła w szukanie drugiego dna. Ale też nie oczekiwałabym od tej książki nie wiadomo czego.
Czy coś mi się szczególnie spodobało? Cieszę się, że McGuire nie romantyzowała psychopatycznych zachowań, lecz wprost powiedziała, że to niezdrowe. Aczkolwiek biorąc pod uwagę fakt, jak zakończyła się ta opowieść, ciężko stwierdzić, czy bohaterowie poszli po rozum do głowy. Z drugiej jednak strony jestem już za stara, żeby uwierzyć w niektóre teksty bohaterów, jak chociażby:
"Nie potrafię cię rozgryźć. Jesteś pierwszą dziewczyną, którą napawam wstrętem, zanim jeszcze wskoczyła mi do łóżka. Nie tracisz głowy, kiedy ze mną rozmawiasz. Nie starasz się zwracać na siebie uwagi". -> Może w wieku trzynastu lat bym w coś takiego uwierzyła. W wieku bohaterów (19/20 lat): nope. Zresztą nie liczcie, że zrozumiecie, dlaczego Abby aż tak zakręciła w głowie Travisowi. Tego się nie dowiemy. Musimy po prostu zaufać, że się zakochał na amen i tyle.
"Wiesz, dlaczego cię pragnę? Nie wiedziałem, że się zagubiłem, dopóki mnie nie odnalazłaś. Nie zaznałem uczucia samotności aż do pierwszej nocy, którą spędziłem w łóżku bez ciebie. Jeśli coś mi się w życiu udało, to tylko dzięki tobie. Czekałem na ciebie, Gołąbku". -> Powątpiewam, by takie słowa powiedział dwudziestolatek, podobnie jak powątpiewam w to, że aby na pewno cokolwiek mu się udało właśnie przez Abby. A takich tekstów jest całkiem sporo i wszystkie prowadzą tylko do jednego: Travis uwielbia Abby i każda czytelniczka chciałaby takiego chłopaka jak on.
Jest coś wyjątkowego w średnich powieściach z gatunku New Adult. Otóż dobrze się je czyta, można się czasami pośmiać i napisać długie recenzje. Czasami o takiej Pięknej katastrofie mogę opowiadać dłużej, niż o jakiejś naprawdę mądrej książce. Bo wiecie, że nie samymi mądrościami człowiek żyje, no nie? Daję 6/10, ponieważ dobrze się bawiłam. Nie jest to wybitne czytadło, ale skoro 27-latka dobrnęła do końca to chyba coś znaczy?
Piękna katastrofa liczy sobie niespełna 400 stron. Podczas nich mamy akcji jak na trzy tomy. Nie żartuję! Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że bohaterowie się ze sobą droczą. Zakochują. Przez jakiś czas ona mówi "nie". Schodzą się. Kłótnia. Rozchodzą. Schodzą. Kłótnia. Nie mogą bez siebie żyć. Happy end. Całkiem sporo tego, biorąc pod uwagę, że na ogół w pierwszym tomie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-03
Na wstępie powiem - żeby nie było - na swój sposób ta książka była dla mnie uzależniająca. Niezależnie od tego, jak bardzo mnie bolała, ja wciąż do niej powracałam. Czym jeszcze autorka mnie zaskoczy? Czym jeszcze?
Nie będę się rozwodziła nad bohaterami dramatu. To postacie bez żadnego charakteru. W sumie nie wiem, jakim cudem w ogóle chodzili po kartach powieści, skoro kręgosłupa moralnego to oni od pierwszej strony nie mają. Wszyscy! Absolutnie wszyscy bez wyjątku nie mają kręgosłupa. No żmije po prostu.
Co ciekawe, autorce udało się sprawić, że ja znienawidziłam każdą postać. Serio. Każdą. To dość chwalebnego - widać się da. Maya to pomylona kobieta. Tutaj ma narzeczonego, tutaj pragnie swojego szefa (od samego początku, żebyśmy wiedzieli, że tutaj chodzi tylko o erotyk, a nie że jakiś romans). Ba! Nawet jak ledwie co przyjęła oświadczyny swojego wieloletniego partnera, to nie przeszkadzało jej lizać się ze swoim szefem w łazience W TYM SAMYM BARZE, DO KTÓREGO PRZYSZŁA ZE SWOIM NARZECZONYM. Już byli umówieni, już powiedzieli sobie "u ciebie", a tu pyk. Trup i niby wyrzuty sumienia. Niby, więc wiadomo, że czytelnik to obejdzie. A pan mafiozo-niemafiozo. Liczę, że przynajmniej miał ciało Michelle Morrone, bo jak nie, to dramat. Żeby nie było - to moje uzupełnienie jego postaci o moją wyobraźnię. My musimy uwierzyć, że jest przystojny i huk. Tyle. Koniec postaci. No i mamy narzeczonego... jprd. Brak słów na niego. Olejmy go. Kurtynę poproszę!
Jeżeli lubicie złe książki, ale tak złe, że aż śmieszne, trafiliście na mojego faworyta. Serio. Właśnie za to Asystentka dostała ode mnie 2 gwiazdki. Bo jest tak zła, że aż zabawna.
Na wstępie powiem - żeby nie było - na swój sposób ta książka była dla mnie uzależniająca. Niezależnie od tego, jak bardzo mnie bolała, ja wciąż do niej powracałam. Czym jeszcze autorka mnie zaskoczy? Czym jeszcze?
Nie będę się rozwodziła nad bohaterami dramatu. To postacie bez żadnego charakteru. W sumie nie wiem, jakim cudem w ogóle chodzili po kartach powieści, skoro...
2020-06-13
Brenna ma jasny konkretny cel - chce zostać dziennikarką sportową i nic nie stanie jej na przeszkodzie w dojściu na sam szczyt: ani jej płeć, ani ojciec-trener hokeja, ani tym bardziej przyszły szef o bardzo szowinistycznych poglądach. By się realizować, jest w stanie poprosić nawet wroga (a tym wrogiem jest hokeista z uniwersytetu Harvard), Jake'a Connelly'ego, by ten zgodził się udawać jej chłopaka. On się zgadza, ale ma pewien warunek: w zamian za fałszywą randkę chce prawdziwej.
Czemu? Jaki ma w tym swój cel? Domyślcie się sami. To tak oczywiste, że aż pali po oczach. A szkoda.
Z niektórymi książkami jest tak, że lepiej do nich nie powracać. Jednakże nie ze względu na sentyment - choć ten zawsze łagodzi nawet te najgorsze wrażenia - ale ze względu na doświadczenia. Coś, co wydawało się wyjątkowo zabawne i pełne uroku, po latach staje się mało śmieszne i właściwie to mało kolorowe. Czy to znaczy, że opowieść jest zła? Nie. Po prostu przestaliśmy być jej adresatami. Tak właśnie się czułam przy lekturze Ryzyko.
Elle Kennedy po raz kolejny buduje iskrzącą namiętności, bardzo amerykańską historią z marzeń każdej nastolatki - ona piękna; on przystojny, ale przed happy endem czeka ich kilka kłótni, sprzeczek i innych problemów. Bo wiecie jak to jest: zarówno Brenna, jak i Jake mają wszystko i to do tego stopnia, że trzeba bardzo skomplikować ich życie, żeby to wydało się ciekawsze. We wcześniej wspomnianej serii Off-Campus autorka stworzyła jakieś godne uwagi tło, które - w moim mniemaniu - wtedy działało, chociaż już wtedy podchodziło pod prymitywne pobudki (on potrzebuje nauczycielki, ona musi pozbyć się natrętnego byłego chłopaka, ona się zakochała, on nie pozostawia dziewczynę na lodzie itd). W Ryzyku niestety tło pozostawia wiele do życzenia, ponieważ o ile powód głównej bohaterki jest zrozumiały, tak jego powód... bardzo naciągany. Nie kupowałam tej chemii między nimi.
To 100% romans, jednakże czasami nawet romansy potrafią nie być czarno-białe. Tutaj jednak tak jest. Z góry wiadomo jak to się skończy i nie ma mowy o pomyłce. A szkoda. Doskonale pamiętam moje wspomnienia po Układzie, Błędzie, Podboju i Celu - w nich autorce udało się ładnie przemycić wiele problemów młodych dorosłych, które dopiero na nich czekały. A w Ryzyku? Niestety nie. Oczywiście bohaterowie zastanawiają się, co będą robili po uczelni (ostatecznie pierwsza randka miała swój powód w karierze zawodowej), ale brak tutaj tej potrzeby rozważenia za i przeciw, którymi zostały wyważone poprzednie części. Chociaż nie wiem... może to ja się po prostu starzeję?
Bohaterowie są w porządku, chociaż nie dorównują swoim poprzednikom. Brenna działa momentami sprzecznie sama ze sobą, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy autorka właściwie miała na nią pomysł; jednakże to z Jakiem mam największy problem... mianowicie był zbyt nudny. Niby kapitan, niby ambitny, niby zakochany, ale właściwie nie udało mu się wyjść poza ramy idealnego chłopaka. Pozostali bohaterowie są tutaj tylko tłem mającym sprawić, że romans między główną parą troszkę się wydłuży. I tyle.
Nie ukrywam, że czuję się rozczarowana. Już po Podboju czułam, że to nie to, ale dopiero w Ryzyku przekonałam się, że autorka nie powinna brać się za rozgrzewanie kotleta. Szczerze polecam całą serię Off-Campus, jednakże Briar U nie dorasta jej do pięt. Chociaż jak już kilka razy powtórzyłam w tej recenzji - problem może leżeć po prostu w tym, że od pierwszego Układu minęło sporo lat i ja po prostu się zestarzałam.
Brenna ma jasny konkretny cel - chce zostać dziennikarką sportową i nic nie stanie jej na przeszkodzie w dojściu na sam szczyt: ani jej płeć, ani ojciec-trener hokeja, ani tym bardziej przyszły szef o bardzo szowinistycznych poglądach. By się realizować, jest w stanie poprosić nawet wroga (a tym wrogiem jest hokeista z uniwersytetu Harvard), Jake'a Connelly'ego, by ten...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-09
Summer Di Laurentis, pomimo młodego wieku dwudziestu jeden lat, wydaje się mieć wszystko, czego dusza zapragnie. Pochodzi z zamożnej rodziny, ma figurę modelki oraz pasję, jaką jest moda. Pewna szufladka nasuwa się sama, prawda? Niestety Summer musi walczyć ze stereotypem "pięknej i pustej bogaczki" i udowadniać na każdym kroku, że wcale nie jest lalką Barbie. I tak naprawdę, to wcale nie ma wszystkiego, czego dusza zapragnie. Wyjątkiem, który jej nie chce, jest ktoś zupełnie nie z jej bajki, mianowicie Fitzy, czyli Colin Fitzgerald. Ten wytatuowany introwertyk, zdolny hokeista oraz jeszcze zdolniejszy programista robi wszystko, byle nie wpaść w sidła młodszej siostry swojego kumpla. Jednakże los płata mu figla, w związku z czym zamieszkują razem.
Pościg rozpoczyna nowy cykl z serii Briar U, który co prawda opowiada o nowych postaciach, ale też daje szanse ponownego spotkania z bohaterami Off-Campus. Chociażby w tym tomie historia opowiada o siostrze Deana [Pościg] oraz o najlepszym przyjacielu Tuckera [Cel], którzy różni jak dzień i noc, marzą o byciu razem... a jednocześnie nie marzą (w końcu o czymś ta historia musi traktować). Innymi słowy - klasyka Elle Kennedy, w której nie zabraknie humoru, problemów studenckich oraz meczy hokeistów.
Jednakże we wcześniejszych częściach Kennedy dodawała coś więcej, dzięki czemu rodzącej się miłości głównych bohaterów (i w ogóle im samym) szczerze się kibicowało, a jednocześnie współczuło. Wiecie, bohaterów dotykały autentyczne problemy: spełnianie ambicji rodziców, marzenia o byciu kimś innym, niż się jest, trudne rozstania, wybory życiowe, aż w końcu śmierć bliskiej osoby czy chociażby wpadka, która zmienia całe życie. To problemy, które sprawiały, że seria Off-Campus oferowała coś więcej aniżeli opisy codziennego życia oraz zbliżenia między głównymi bohaterami. A tutaj? Tutaj tego najnormalniej w świecie zabrakło. Naturalnie autorka chciała stworzyć jakieś tło, ale rozwodzący się rodzice, przełamanie stereotypów oraz ADHD były wątkami ledwie tkniętymi. Przez to ponad 400 stron wypełnione zostało schodzeniem i rozchodzeniem postaci. To za mało, bym czuła się w pełni zadowolona.
Jakoś tak mam wrażenie, że autorka niekoniecznie miała pomysł na Pościg, ponieważ ta książka w połowie była o niczym... a przynajmniej niczym szczególnym albo niczym, czego wcześniej nie było. Oczywiście czytało mi się ją dobrze, nieraz szczerze się zaśmiałam, ponieważ Elle Kennedy wie, jak rozbawić czytelnika. Podobnie wie, jak wykreować fajne postacie. Tyle że sympatyczne postacie muszą współgrać z wartką fabułą, której tutaj zabrakło. Dla mnie to taka słaba trójka, ponieważ wiem, że Elle Kennedy stać na więcej.
Poza tym mam też małe "ale", co do tłumaczenia Ewy Helińskiej. Ja wiem, że Off-Campus zajmowała się Anna Mackiewicz i że każdy tłumacz woli stworzyć coś oryginalnego, ale... Zmroziło mnie, jak przeczytałam zdrobnienie Deana jako Wacuś, a (o ile się nie mylę, bo nie mam przy sobie Podboju) wcześniej było Dick z przypisem. Z całym szacunkiem, ale wydaje mi się, że sensowniejsze były zostawienie Dicka. Poza tym Glucik na Summer? Serio? Niestety to już nie to...
https://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2019/03/poscig-elle-kennedy.html
Summer Di Laurentis, pomimo młodego wieku dwudziestu jeden lat, wydaje się mieć wszystko, czego dusza zapragnie. Pochodzi z zamożnej rodziny, ma figurę modelki oraz pasję, jaką jest moda. Pewna szufladka nasuwa się sama, prawda? Niestety Summer musi walczyć ze stereotypem "pięknej i pustej bogaczki" i udowadniać na każdym kroku, że wcale nie jest lalką Barbie. I tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-22
Nie okłamujmy się, już sama okładka Skandalu mówi o tym, jaka historia czeka nas wewnątrz, ostatecznie nie od dziś goła klata mężczyzny sugeruje erotyk. Ja miałam nadzieję na coś więcej. Miałam nadzieję, że autorka stworzy otoczkę, która sprawi, że historia Edie i Trenta nie będzie taka oczywista i banalna. I na początku tak było... No i tylko na początku.
L.J. Shen miała na tę powieść pomysł i z tym nie zamierzam się sprzeczać. Tak oto stworzyła parę składającą się z trzydziestotrzyletniego mężczyzny i osiemnastolatki, posypała ich znajomość wieloma niedomówieniami, włączyła do tego możliwą nienawiść i zazdrość otoczenia. Mało tego! Dodała dziecko w tle! Dzięki temu Skandal czyta się doskonale przez pierwsze sto stron. A potem? A potem wszystko opierało się tylko na seksie. Sto stron wystarczyło, by stworzyć marną, ale jednak jakąś otoczkę, a później to już tylko zbliżenie zbliżenie poganiało. Jeżeli komuś to wystarcza, to pewnie. Ja niestety miałam słabą rozrywkę.
I co gorsza - im więcej było seksu, tym bardziej do czytelnika dochodził fakt, że te postacie nie mają sensu. Trent Rexroth tylko na początku miał jakiś charakter. Wydawał się oziębły i niedostępny, skrzywdzony przez los. A później to wszystko wyparowało, by otrzymać poważnego biznesmena, który myśli tylko i wyłącznie o dziewczynie. A praca? A dziecko? No serio?! Jednakże jego można było jeszcze jakoś lubić, czego nie można powiedzieć o Eddie, która - krótko mówiąc - denerwuje swoim zachowaniem. Okazała się drewnianą postacią.
Trochę lepiej jest, jeżeli chodzi o język autorki, a przede wszystkim o tłumaczenie. Pani Sylwii Chojnackiej należą się brawa za tak zgrabne tworzenie zdań, tworzących ciekawą, wciągającą - mimo wszystko (i głównie przez pierwsze sto stron) - opowieść. Dość dobrze można było odróżnić styl naprzemiennej narracji Trenta i Eddie.
Nie ma co dłużej się rozwodzić. Święci grzesznicy tom 3 nie posiada w sobie nic, czego osoba niezwiązana z tą trylogią miałaby tutaj szukać. Jeżeli przeczytałyście pierwsze dwa tomy i lubicie mieć pełne kolekcje, to pewnie - kupcie i przeczytajcie, bo raczej się nie zawiedziecie. Osoby, które po prostu szukają erotyków, też mogą sięgnąć. Natomiast ci, którzy potrzebują czegoś więcej, tego "więcej" tutaj nie otrzymają. Wybór należy do Was! ;)
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/10/swieci-grzesznicy-skandal-lj-shen.html
Nie okłamujmy się, już sama okładka Skandalu mówi o tym, jaka historia czeka nas wewnątrz, ostatecznie nie od dziś goła klata mężczyzny sugeruje erotyk. Ja miałam nadzieję na coś więcej. Miałam nadzieję, że autorka stworzy otoczkę, która sprawi, że historia Edie i Trenta nie będzie taka oczywista i banalna. I na początku tak było... No i tylko na początku.
L.J. Shen miała...
2018-10-20
Harlow Vega prowadzi dość imprezowe życie i zawsze jest gotowa do wdania się w jakiś romans. Pewnego dnia, zupełnie spontanicznie, wyjeżdża do Sin City, gdzie nie żałuje sobie alkoholu i wszelkiej rozrywki. Pod wpływem chwili (i wypitych procentów) poślubia nieziemsko przystojnego i wygadanego Finna Robertsa. Dziewczyna traktuje wszystko jako chwilowy romans, który daje jej dziki seks. Wszystko zmienia się z chwilą przyjazdu Finna w sprawach biznesowych do jej rodzinnego miasta. Harlow nie jest gotowa na stały związek, mężczyzna też sprawia wrażenie, jakby nie był nią zainteresowany. Lecz z każdą chwilą ewidentnie coś między nimi się pojawia, coś gorącego, emocjonalnego i dającego nadzieję na szczęście. Jak potoczą się ich losy?
Muszę przyznać, że treść tej powieści okazała się mocno przewidywalna. Ona, rozpustna i biegająca wiecznie za imprezami, on - nieziemsko przystojny, z zawodu rybak, który kradnie wszystkie damskie serca. Oczywiście, obydwoje muszą się spotkać, ba, wdać w romans. Harlow i Finn stanowią tak duże przeciwności, że chyba więcej już nie można. Dziewczyny nie polubiłam od początku. Niby dorosła, ale nie potrafiła podjąć dojrzałych decyzji. Z jednej strony twierdziła (i to bardzo często!), że nie może się spotykać z Finnem, że musi to wszystko zakończyć, żeby zaraz, jak tylko go ujrzy, nawet przypadkiem, dostawać miękkich nóg i mieć mokro w majtkach i zmieniać swoje podejście o całe sto osiemdziesiąt stopni. Nie przekonała mnie do siebie do ostatniego zdania. Finn za to skradł moje serce od razu. Nie dość, że przystojny, to jeszcze taki ciepły w stosunkach z innymi, emocjonalny i dodatkowo umiał pokazać i udowodnić, jak bardzo zależy mu na swojej rodzinie. Chociaż niektórzy mogą jego postępowanie zaliczyć do tchórzostwa, to ja uważam, że zrobił to co zrobił tylko i wyłącznie dlatego, by móc w spokoju odetchnąć i przemyśleć wszystko na spokojnie.
Na plus zaliczam to, że seks nie stanowi tutaj głównego tematu, a jest jedynie dodatkiem i to bardzo subtelnym. Chociaż znów w pewnym momencie książki pojawia się on co kilka stron, jednak nadal nie jest to zbyt nachalne. Sceny zostały stworzone z wyjątkowym smakiem, nie są zbyt wulgarne, więc nie powinny nikogo gorszyć. Tak jak wspominałam, zostały zastosowane jako przerywniki (np. seks po długim dniu pracy) i to dość przyjemne. Autorce udało się je tak plastycznie napisać, że czytelnikowi wydaje się, jakby sam siedział z dwójką głównych bohaterów w tymże łożu.
Czy mnie ta powieść wciągnęła? Umiarkowanie. Nie czytałam jej może z zapartym tchem, ale z drugiej strony nie ziewałam też z nudów. Fabuła była dość schematyczna, łatwo się domyślić zakończenia. Bohaterowie dobrze wykreowani, chociaż niezdecydowanie Harlow może irytować. Co ciekawe, nie pojawiły się takie postaci, które znienawidziłabym od razu z całego serca, wręcz przeciwnie, każda z nich wyróżniała się czymś charakterystycznym, przyciągającym do niej i wywołującym raczej sympatię niż antypatię.
Podsumowując, Dziki romans, który stworzyła Christina Lauren to historia dwójki zagubionych osób, które na swój własny sposób próbują odnaleźć szczęście. Głównej bohaterki nie da się lubić, to ciągła imprezowiczka i wiecznie niezdecydowana panna. Trochę rekompensuje to Finn, przystojny rybak, który wzbudza w czytelniku najlepsze z emocji. Jak to na erotyk przystało, także i w tym pojawiają się sceny łóżkowe, jednak są one bardzo subtelne, pasują idealnie do wydarzeń sprzed nich i tych następujących po nich. To taka historia na jeden miło spędzony wieczór.
Harlow Vega prowadzi dość imprezowe życie i zawsze jest gotowa do wdania się w jakiś romans. Pewnego dnia, zupełnie spontanicznie, wyjeżdża do Sin City, gdzie nie żałuje sobie alkoholu i wszelkiej rozrywki. Pod wpływem chwili (i wypitych procentów) poślubia nieziemsko przystojnego i wygadanego Finna Robertsa. Dziewczyna traktuje wszystko jako chwilowy romans, który daje jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-24
Yara Philips to dziewczyna o wyjątkowej urodzie i o bardzo specyficznym podejściu do życia. Dzięki aparycji spotyka się z wieloma facetami (a każdy z nich jest artystą), a ze względu na styl bycia - nie przywiązuje się do żadnego z nich. Do czasu aż spotyka kolejnego przystojniaka - Davida Liseya - który przy drugim spotkaniu oznajmia Yarze, że będzie jego żoną. Od podobnej deklaracji rozpoczyna się ich związek pełen wzlotów i upadków.
Nie bez powodu podkreślam tę całą urodę zewnętrzną, ponieważ to właśnie na opisach ciała głównych bohaterów zbudowana została Bogini niewiary (swoją drogą tytuł całkowicie nie pasuje mi do całości utwory). Jest to największa bolączka całej powieści, ponieważ autorka zapomniała o charakterach dla Davida i Yary, przez co pozostają dla czytelnika jedynie posągami, a nie ludźmi. I to posągami, które robią z igły widły, denerwują się na sobie i - co najgorsze w przypadku romansu - nie czują do siebie żadnej chemii. Przyznam szczerze, dawno już nie odczułam aż tak dotkliwej obojętności do postaci.
Zaczęłam od przedstawienia postaci, ponieważ Bogini niewiary zbytnio nie ma fabuły. To znaczy coś tam się dzieje, ale nigdy nie wychodzi poza ramy związku Yary i Davida i nie jest to w żaden sposób ciekawy czy oryginalne. Para się do siebie zbliża, jest razem, rozstaje, później znowu są razem. Kłócą się, kochają, rozstają. Tak to wygląda. Wszystko fajnie, typowy romans, ale - powtórzę się - nie ma między nimi chemii. No mnie to osobiście nudzi, ale jeżeli ktoś lubi powieści o burzliwych związkach nijakiej pary to śmiało.
Jak wygląda kwestia językowa? Powiedziałabym całkiem-całkiem. Niby Terryn Fischer nie pisze jakoś szczególnie górnolotnie, ale z drugiej strony w tę historię wchodzi się od razu. Opowieść została przedstawiona z perspektywy głównych bohaterów (całość podzielona została na trzy części), a słownictwo zostało dopasowane do rówieśników (chociaż nie uważam, że moi rówieśnicy są tak samo wulgarni jak Yara). To niewątpliwy plus, że Bogini niewiary czyta się bez problemów.
Strasznie narzekam, ja wiem, ale naprawdę zawiodłam się na tej książce. Blurb czy same napisy na okładce (Ateiście, którzy modlą się i klęczą) brzmiały tak ciekawie i tak obiecująco... a tu nic z tego nie wyszło. Im dłużej czytałam, tym bardziej irytowały mnie postacie i tym bardziej zachodziłam w głowę: Marto, czemu to sobie robisz? Z mojej strony - zmarnowany czas i nic więcej. Ale nie zdziwię się, jeżeli tylko ja tak będę uważała.
https://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/06/bogini-niewiary-terryn-fischer.html
Yara Philips to dziewczyna o wyjątkowej urodzie i o bardzo specyficznym podejściu do życia. Dzięki aparycji spotyka się z wieloma facetami (a każdy z nich jest artystą), a ze względu na styl bycia - nie przywiązuje się do żadnego z nich. Do czasu aż spotyka kolejnego przystojniaka - Davida Liseya - który przy drugim spotkaniu oznajmia Yarze, że będzie jego żoną. Od podobnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-14
W sumie to się pośmiałam. Nie było to najmądrzejsze, ale przynajmniej można się było dobrze pobawić. Serio. Im bardziej ta historia stawała się dramatyczna, tym więcej było powodów do śmiechu. Dlatego jeżeli lubicie śmiać się z głupoty, a przy okazji podenerwować się na brak sensu i denerwującą bohaterkę, Srebrny łabędź to książka dla Was!
Nie ma sensu się tu rozdrabniać na drobne. Ta książka jest nielogiczna, pozbawiona smaku,a do tego wulgarna i głupia. Główna bohaterka to najmniej rozsądna postać w literaturze, której seks myli się z gwałtem, a do tego nie wyczuwa zagrożenia tam, gdzie jawnie jest!
Jeżeli potraktuje się tę powieść jako komedię - można się pośmiać. O ile tylko wyłączy się mózg. Im bardziej dramatycznie się robi, tym więcej głupot do pośmiania. Także...
Jeżeli chcecie przeczytać całą moją recenzję to proszę: http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/02/srebrny-abedz-amo-jones-przedpremierowo.html
W sumie to się pośmiałam. Nie było to najmądrzejsze, ale przynajmniej można się było dobrze pobawić. Serio. Im bardziej ta historia stawała się dramatyczna, tym więcej było powodów do śmiechu. Dlatego jeżeli lubicie śmiać się z głupoty, a przy okazji podenerwować się na brak sensu i denerwującą bohaterkę, Srebrny łabędź to książka dla Was!
Nie ma sensu się tu rozdrabniać...
2017-10-12
W końcu się doczekałam. Musiało wiele miesięcy upłynąć (policzyłam - całe siedem), bym dorwała się do czwartej części jednego z moich ulubionych cyklów. Bo jakże by tu nie kochać Off Campus Elle Kennedy, kiedy Układ, Błąd oraz Podbój pochłonęły moją wyobraźnią bez reszty? A teraz przyszedł czas na zwieńczenie miłosnych opowieści przystojnych hokeistów. I to z przytupem!
Sabrina James to dziewczyna, która doskonale wie, czego chce. Jej celem są studia prawnicze na Harvardzie, a następnie świetlana kariera prawnicza. Dodatkowym motorem jej ambicji jest dom, z którego pochodzi, a któremu daleko do idealnego. Dlatego też nie ma czasu na stałe związki. Od facetów chce tylko jednego, a hokeista, John Tucker, nie miał być wyjątkiem. Ale się tym wyjątkiem okazał, o czym Sabrina doskonale wiedziała, patrząc na swój rosnący brzuch. Tylko czy związek, którego powodem okaże się dzieckiem, ma szansę przetrwać?
Nieważne, ile masz zer na koncie. Każdy z nas cierpi. I każdy kocha. Jesteśmy tacy sami. A twoja przeszłość, to, z kim mieszkasz, skąd pochodzisz, też nie musi mieć znaczenia. Sama tworzysz własną przyszłość i chciałbym zobaczyć, dokąd prowadzi twoja droga.*
Cel to zwieńczenie przygód hokeistów z Briar, skupiające się na ostatnim z czwórki przyjaciół. Tym razem autorka poruszyła poważniejszy temat, jakim jest niespodziewana ciąża. I przyznam szczerze - zaskoczyła mnie. To, w jakim tempie poprowadziła tę historię, jak pięknie zobrazowała wewnętrzną przemianę w głównych bohaterach (szczególnie w Sabrinie) oraz jak dobrze się tę powieść czytało od początku do końca sprawiło, że nie mogłam się od niej oderwać. Niełatwo było też przełknąć tę gulę żalu, że oto nastąpił koniec serii Off Campus.
Nie będę Was okłamywała, że Cel (podobnie jak wcześniejsze trzy części cyklu) są literaturą wyższych lotów. Bo takie nie są. To napisane prostym, przystępnym językiem powieści z gatunku New Adult, łączące w sobie to wszystko, co typowe NA w sobie zawiera: wyrazy miłości, sceny seksu, komedię. Ale Elle Kennedy potrafiła do tego utartego schematu dodać coś jeszcze. Coś, co sprawia, że seria Off Campus zagrzeje na długo w moim małym czytelniczym serduszko - a jest to morał z danej opowieści.
Książki Elle Kennedy nie są pozbawione wyidealizowania. No bo ja przepraszam bardzo, ale jeżeli mamy gdzieś na ziemi człowieka, który wygląda, zachowuje się, a może nawet i jest drugim Johnem Tuckerem, to ja chcę go na własność! Ten mężczyzna to po prostu chodzący ideał, w którym nie idzie się nie zakochać. Ma wszystko, co sprawia, że chce się mu kibicować, choć najbardziej ze wszystkiego zachwycił mnie jego sposób mówienia i wyrażania myśli.
Wybranką jego serca okazała się Sabrina, co nieco znana mi już wcześniej z Podboju. Postać niejednoznaczna, a przy tym niezwykle prawdziwa. Oczywiście jest przepiękna (ale to tak, że aż boli!) i szczerze bym sobie życzyła, by choć jedna postać w tej książce nie była aż tak boska... ale no cóż! Ważne, że Sabrina kupiła mnie swoją szczerością i tym, jak bardzo bała się miłości. Jej obawy przed zejściem z obranej wcześniej ścieżki były logiczne, ale przecież w życiu nie chodzi tylko o pieniądze i sławę, prawda? Mniej lub bardziej, jednakże do podobnych wniosków trzeba samemu dojrzeć.
Historię poznajemy z dwóch perspektyw: Sabriny oraz Johna. Sprawia to, że możemy poznać oraz zrozumieć zamiary ich obu - bez czego nie wyobrażam sobie tej książki. Język Elle Kennedy jest typowym językiem młodzieży: nie brak tutaj wulgaryzmów i potocznego wysławiania się (więc proszę, by tej powieści nie tykali nieletni). Godnym uwagi jest fakt, że zdarzyły się serio dwa/trzy momenty, w którym po prostu parsknęłam śmiechem. Już nie, że się uśmiechnęłam - ja serio wybuchłam głośnym śmiechem!
Tytuł tej powieści ma symboliczne znaczenie i warto chociażby dla niego doczekać końca Celu. To taka ciepła opowieść o miłości z nutką pikanterii oraz dodatkiem dużej ilości humoru. Każda osoba, która jest obecnie zagubiona przez wzgląd na niespodziankę w postaci nadchodzącego dziecka, powinna sięgnąć po tę powieść - albo by uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, albo by zazdrościć głównej bohaterce chłopaka.
Z mojej strony gorąco polecam i od razu napominam, by przy zakupie nie żałować pieniążków i czasu na wcześniejsze tomy. Zakochacie się w nich wszystkich!
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2017/10/przedpremierowo-cel-elle-kennedy.html
W końcu się doczekałam. Musiało wiele miesięcy upłynąć (policzyłam - całe siedem), bym dorwała się do czwartej części jednego z moich ulubionych cyklów. Bo jakże by tu nie kochać Off Campus Elle Kennedy, kiedy Układ, Błąd oraz Podbój pochłonęły moją wyobraźnią bez reszty? A teraz przyszedł czas na zwieńczenie miłosnych opowieści przystojnych hokeistów. I to z przytupem!
...
2017-09-08
Livia Innocenti to dwudziestodwuletnia zawodowa tancerka, a jako zawodowiec nierzadko bierze udział w wydarzeniach muzycznych na światową skalę. Takimi wydarzeniami są chociażby koncerty gwiazdy pop, Jamesa Sheridana. Przystojny piosenkarz nie jest najprzyjemniejszą osobą, a sama Livia podchodzi do niego z dystansem... do momentu, aż nieoczekiwanie (również dla czytelnika) zaczyna się w nim zakochiwać.
Dance. Sing. Love. to historia napisana w pierwotnej wersji na platformę Wattpad. Zdobyła miliony wyświetleń oraz utrzymywała się na pierwszym miejscu w kategorii romans. W związku z tym uwierzyłam, że mam w takim razie do czynienia z dobrym kawałkiem literatury. Ale podobne cuda nie zdarzają się w tej książce.
Nie, nie, nie. Z całym szacunkiem, ale nie. Tak się książek nie pisze. I nikt mi nie wmówi, że Dance. Sing. Love. Miłosny układ zostało dobrze napisane. Już od pierwszych stron widać jak na dłoni, że młoda autorka za mało ćwiczyła swój warsztat literacki. Znajduje się tutaj aż za dużo wypychaczy - niepotrzebnych zdań, które nic nie wnoszą do opowieści. Już nie mówiąc o drewnianych dialogach, ubogim słownictwie, słabym budowaniu zażyłości pomiędzy postaciami i wielu, wielu innych problemach niedoskonałego warsztatu literackiego, który o ile przejdzie na Wattpadzie, tak już w oprawie razi w oczy.
Wiecie, jak wyglądał początek romansu pomiędzy główną parą, czyli w dużym skrócie o czym jest Dance. Sing. Love? Ona go nie lubi, bo tak. Dopiero później go poznaje i On okazuje się kompletnym dupkiem. Lecz Ona mu się spodobała, bo tak. Więc wymyśla na poczekaniu kłamstwo. Alkohol. Jeszcze przez trochę się nie lubią, po czym nagle dochodzi do zbliżenia. Sex, sex. Ona się w nim zakochuje. Sex, sex, sex. On później wyjeżdża. Ona do niego przyjeżdża. Sex, sex, sex. A! I po drodze (ale to już tylko w narracji) otwierają się przed sobą. BO TAK! Także za wiele tutaj rozmów między nimi nie ma... Podobnie jak sensu w tej historii.
Prawie nic nie trzymało się ładu i składu. Większość zachowań postaci nie miało najmniejszego sensu. Czuło się drętwość, a przede wszystkim to, że akcja brnęła do przodu, ponieważ wymagała tego wizja autorki. Szkoda tylko, że kosztem normalnych postaci z normalnymi dialogami. I ja rozumiem, że alkohol wpływa na ludzi, ja rozumiem, że narkotyki ośmielają, że każdy ma inne poczucie humoru (nawet, gdy dwudziestosześcioletni piosenkarz ma żarty ośmiolatka). Ale to nie tutaj tkwił problem, lecz w stylu autorki.
Czy w takim razie jest szansa, że bohaterowie zostali dobrze wykreowani? Oczywiście, że nie. Są drewnianymi postaciami obdarowanymi pojedynczą cechą charakteru. Już nie wspominając nawet o tym, że tak ludzie w ich wieku (20+) nie rozmawiają między sobą ani tym bardziej się nie zachowują. Nie znalazłam tam nawet jednej osoby, której mogłabym chociaż ociupinkę kibicować.
Z mojej strony odradzam sięgnięcie po Dance. Sing. Love. Miłosny układ.
I może już lepiej zamilknę.
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2017/09/dance-sing-love-miosny-ukad-layla.html
Livia Innocenti to dwudziestodwuletnia zawodowa tancerka, a jako zawodowiec nierzadko bierze udział w wydarzeniach muzycznych na światową skalę. Takimi wydarzeniami są chociażby koncerty gwiazdy pop, Jamesa Sheridana. Przystojny piosenkarz nie jest najprzyjemniejszą osobą, a sama Livia podchodzi do niego z dystansem... do momentu, aż nieoczekiwanie (również dla czytelnika)...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-05
Recenzja dla efantastyki.pl: http://www.efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-ocalenia-cora-carmack-recenzja
Recenzja dla efantastyki.pl: http://www.efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-ocalenia-cora-carmack-recenzja
Pokaż mimo to2015-02-04
Moja recenzja: http://efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-ukrycia-cora-carmack-recenzja
Moja recenzja: http://efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-ukrycia-cora-carmack-recenzja
Pokaż mimo to2015-01-10
Moja recenzja dla efentastyki: http://efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-stracenia-cora-carmack-recenzja
Moja recenzja dla efentastyki: http://efantastyka.pl/recenzja-co%C5%9B-do-stracenia-cora-carmack-recenzja
Pokaż mimo to2016-03-17
Są książki, którym się nie odmawia. Tak też właśnie było ze mną i z Układem Elle Kennedy, której okładkę po raz pierwszy zobaczyłam w zapowiedziach wydawnictwa Zysk i S-ka, by wiedzieć, iż po prostu chcę przeczytać tę powieść skierowaną właśnie do mojej grupy wiekowej. Ostatecznie główny bohaterowie, jak i ja, jesteśmy studentami, i choć ich przygody "troszkę" odstają od mojego życia, to jedno nas połączyło - uczucia.
Hannah Wells to właśnie ta dziewczyna, za którą oglądają się mężczyźni. Jest bardzo mądra, żartobliwa, no i - co tu dużo mówić - piękna. A do tego została obdarzona wyjątkowo ciętym językiem. Wydawałoby się, iż niczego jej nie brakuje, by uwodzić i być uwodzoną, a mimo to Hannah kryje przed światem pewien sekret.
Cały jej świat staje na głowie, kiedy w końcu - po roku bycia singielką - zakochuje się w zupełnie obcym chłopaku. W Justinie Kohlu... który nie wie o jej istnieniu. Zapewne tego stanu rzeczy nigdy by nie zmieniła, gdyby nie pewien chłopak - uparta gwiazda hokeja, która zrobi wszystko, by zostać zawodowcem - jest w stanie nawet błagać nieznajomą o korepetycję. W ten niewinny sposób rozpoczyna się ich "związek-na-niby", który bardzo szybko przemienia się w coś o niebo poważniejszego. Lecz przecież - Hannah jest zainteresowana Justinem... [...]
Ponieważ Układ posiada te wszystkie cechy, które są niezbędne w powieści Young Adult. Przede wszystkim posiada fabułę, która do czegoś dąży. Nie będzie to na pewno dla nikogo niespodzianką, iż z góry wiadome jest, kto z kim będzie, a mimo to - dzięki wprowadzonym licznym wątkom z przeszłości głównych bohaterów - akcja aż taka przewidywalna nie jest, co jest ogromnym plusem.
Ale wiadomo, że jako że Elle Kennedy Ameryki nie odkryła w temacie studenckim, a jedynie bardzo dobrze zmiksowała ciekawe (bardziej lub mniej oklepane) wątki, to, dzięki czemu mogła wyróżnić Układ byli... bohaterowie! Pełnokrwiste, zapadające w pamięć postacie, których po prostu widać było gołym okiem! Oczywiście byli przerysowani typowo w stylu amerykańskim (no bo przecież tylko tam ideał mężczyzny rośnie na każdym drzewie), ale nie przeszkadzało to w ich polubieniu.
No dobra... Jak mam być szczera to na tyle polubiłam Garretta Grahama, że automatycznie lekko przymykałam oko (a w sumie - oczy), by już nie zwracać tak wielkiej uwagi na ten czarno-biały świat. Czemu Elle Kennedy stworzyła tak fajnych głównych bohaterów i tak fajnych przyjaciół głównych bohaterów, kategoryzując ich z góry na dobrych i złych. Bo niekiedy to było za oczywiste...
Oczywiste było - przynajmniej dla mnie - zakończenie. Oczywiste były te wszystkie zagrania i problemy, które miały miejsce na kartkach tej powieści. A przede wszystkim oczywiste było to, że od pierwszych stron polubiłam Układ. Od początku do końca książkę czytało mi się naprawdę dobrze. Elle Kennedy udało się stworzyć świat, w którym czytelnik chce przebywać jak najdłużej, a w którym czas niesamowicie przyspiesza. Do tego - na całe szczęście - nie czułam tego niezręcznego pióra, gdy w grę wchodzi język młodzieżowy. Tutaj żadne słowo nie było szczególnie wymuszone i rozumiało się samo przez się.
Podsumowując, bo się rozpisałam... Układ Elle Kennedy nie jest jakąś genialną powieścią, ale bardzo przyjemnym romansem nie tylko dla młodzieży. Pomimo widocznych wad każdej dziewczynie pierwszy tom Off-Campus powinien się spodobać - szczególnie jeśli jesteście na etapie tych bardziej "dojrzałych" związków. Ja już książkę rzucam w ruch do koleżanek, podobnie mam nadzieję, że i Wy będziecie miały ku temu okazję! Polecam i czekam na drugą część! Trzecią oczywiście też!
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2016/03/ukad-elle-kennedy.html
Są książki, którym się nie odmawia. Tak też właśnie było ze mną i z Układem Elle Kennedy, której okładkę po raz pierwszy zobaczyłam w zapowiedziach wydawnictwa Zysk i S-ka, by wiedzieć, iż po prostu chcę przeczytać tę powieść skierowaną właśnie do mojej grupy wiekowej. Ostatecznie główny bohaterowie, jak i ja, jesteśmy studentami, i choć ich przygody "troszkę"...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-09
Od mojego spotkania z Układem, czyli pierwszym tomem serii Off-Campus Elle Kennedy minęły przeszło cztery miesiące, a ja doskonale pamiętam ten moment, kiedy po skończonej lekturze po prostu nie mogłam się doczekać ciągu dalszego! Chyba nie muszę mówić, że gdy tylko książka zapukała do mych drzwi... ja natychmiast zaczęłam czytać i nie odłożyłam Błędu aż do ostatnich stron? :)
Chyba każdy doskonale zna Johna Logana, a w szczególności wszystkie kobiety z uniwersytetu. Młody, przystojny a w dodatku gwiazda hokejowskiej ligi uniwersyteckiej. Te wszystkie atuty sprawiają, że jego życie to nieustająca zabawa polegająca na zdobywaniu coraz to kolejnych kobiet... ale czy aby na pewno? Grace Ivers to nie kobieta na jedną randkę, o czym sportowiec będzie musiał przekonać się na własnej skórze - i niestety za późno. By naprawić swój błąd niejednokrotnie będzie musiał stanąć na rzęsach.
Strach przed utratą jedynej kobiety, którą naprawdę pokochał, dodatkowo przybiera na sile przez nadchodzącą nieuchronnie przyszłość bez perspektyw... John Logan już dawno dowiedział się, co jest w życiu ważne, a żeby to ukryć często okłamuje swego przyjaciela o swych planach na przyszłość, natomiast siebie - o swym pogodzeniu się z losem.
Błąd to drugi tom z serii Off-Campus Elle Kennedy, której akcja tym razem skupia się na najlepszym przyjacielu Garreta Grahama (głównego bohatera Układu). Jednakże niech nie martwią się wszyscy Ci, którzy nie czytali pierwszej części - to całkowicie odrębne historie, które jedynie się zazębiają.
Ci, którzy czytali Układ, doskonale wiedzą, czego się spodziewać po Błędzie: nie takiej znowu banalnej fabuły, akcji pędzącej co tchu, prawdziwych bohaterów z krwi i kości, śmiechu do łez... oraz dużej, ogromnej dawki miłości! No uwielbiam tę powieść!
Ktoś mógłby powiedzieć, że Błąd nie jest żadnym arcydziełem, a ja mogłabym mu potaknąć. To prawda, ta książka nie zbawi żadnej duszy ani nie odmieni żadnego życia... ale jest tak cholernie dobra, że aż chce się ją czytać! Zrozumie to ktoś, kto już nie jedną powieść z gatunku New Adult przeczytał i zna wszystkie schematy. I owszem, Elle Kennedy żadnego odkrycia nie zrobiła, ale napisać coś, co jest tak SZCZERE i PRAWDZIWE, jak właśnie uczucie między bohaterami, a przy tym nieraz zaskoczyć czytelnika... to już jednak jakieś wyzwanie, nie sądzicie?
Ponieważ miłość wręcz wypływa z tej powieści, a ja sama rozpływam się nad niezwykłym uczuciem, jakie połączyła Logana i Grace. Choć oczywistym było, że ta dwójka jest dla siebie stworzona (i równie oczywistym było, jak ich związek się zakończy), to gdzieś wewnątrz siebie tak niesamowicie im kibicowałam, żeby już w końcu byli szczęśliwi. Elle Kennedy udało się dokonać czegoś fenomenalnego - sprawiła, że New Adult nabrało na swej sile i pomimo tych wszystkich płonnych aktów miłości najważniejsze pomiędzy Johnem i Grace było to, że mieli siebie nawzajem i że nawzajem siebie wspierali! A kiedy każde z nich otwierało się przed sobą, czytelnik po prostu w którymś momencie pragnie, by już byli ze sobą i żeby już nigdy więcej nie byli sami!
Rzadko mi się zdarzy poznać bohaterów, których tak szczerze polubię... a przy tym całkowicie ignoruję ich "cudowności". Logan i Grace są nieziemsko piękni, ale przy tym każdy z nich ma swoje własne problemy. PRAWDZIWE problemy, które tylko ich umacniają. Oni zmieniają się na naszych oczach, a ta przemiana jedynie sprawiała, iż uśmiechałam się od ucha do ucha! Playboy, który skacze z kwiatka na kwiatek, jak gdyby bał się związku... niepewna siebie główna bohaterka... - to nic nowego, prawda? A jednak w tej powieści właśnie wszystko jest inne!
Coś czuję, że klepię trzy po trzy, ale to dlatego, że ledwie co odłożyłam tę powieść i cały czas o niej myślę. Nie spodziewałam się tak dobrej rozrywki, którą po raz drugi zafundowała mi Elle Kennedy. W jakiś sposób potrafiłam zidentyfikować się z każdym bohaterem, a tym bardziej czuć się wśród nich jak wśród dobrych przyjaciołach. A to wszystko za sprawą lekkiego, młodzieżowego języka, który tak doskonale oddawał sens wszystkich, często sprzecznych uczuć, jakie kłębią się w sercach dwudziestoparolatków, którzy po prostu boją się o swoją przyszłość.
No i znowu przyjdzie mi czekać kolejne długie miesiące na trzeci już tom! Ech... taka niedola mola książkowego! Obiecuję, że jeżeli ostatnia część trylogii Off-Campus spodoba mi się równie mocno, co dwie pierwsze, dołączę Elle Kennedy do zaszczytnego grona tych pisarek, której twórczość przeczytam w całości!
A co do Was... chyba nie muszę powtarzać jak bardzo polecam? :)
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2016/07/bad-elle-kennedy.html
Od mojego spotkania z Układem, czyli pierwszym tomem serii Off-Campus Elle Kennedy minęły przeszło cztery miesiące, a ja doskonale pamiętam ten moment, kiedy po skończonej lekturze po prostu nie mogłam się doczekać ciągu dalszego! Chyba nie muszę mówić, że gdy tylko książka zapukała do mych drzwi... ja natychmiast zaczęłam czytać i nie odłożyłam Błędu aż do ostatnich stron?...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
Beck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką. Swoje ostatnie lata życia zamierza bawić się na całego, do czego pomocy potrzebowała towarzyszki podróży Eleanory. Gdy Beck poznaje Norę, zamiast spodziewanej staruszki dostaje chodzącą seksbombę (czy kogoś to dziwi?). Poznają się, pragną siebie, zakochują się. W tle dzieją się różne tragedie, co by Nieplanowana miłość miała ponad trzysta stron. No i żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
No dobra - fabuła znana, a jeśli akceptowana, to co?
Wiecie, jak to bywa. Czasami czytelniczka pragnie prostej, niezobowiązującej historii, w którą uwierzy tylko na tyle, na ile będzie pragnęła wyobrazić sobie siebie wśród luksusu. I to jest właśnie ta książka. Idealni ludzie, idealne życie, idealne krajobrazy. Nikt mi nie wmówi, że ktoś taki jak Beck oraz Nora istnieją, bo świat tak nie funkcjonuje, ale hej! Chyba wszyscy wiedzą, że proste historie o miłości niczym z bajki wciąż się sprzedają i wszystko wskazuje na to, że nigdy nie przestaną. Może dlatego, że tak szybko mija przy nich czas? A może dlatego, że czytelnik aż śmieje się z tej naiwnej historii... ale mimo wszystko się śmieje?
Zdecydowany plus: powieść na jeden dzień
Przeczytałam Nieplanowaną miłość w chwilę. Jak tylko zaczęłam, tak natychmiast w nią weszłam, doskonale odnajdując się w tej opowieści. Przez tę powieść wręcz się płynie, ponieważ charakteryzuje się znikomą ilością opisów i przerażającą ilością dialogów. I super! Czy nie tego człowiek oczekiwał sięgając po tę właśnie kategorię literatury? Ależ oczywiście, że tak. Vi Keeland daje dokładnie to, co obiecuje, i to bez wątpienia plus. To powieść dla tych kobiet, które mało czytają, a jeśli już czytają, to potrzebują takich właśnie słodkich opowieści.
Nie będę szukała minusów, ponieważ są one dokładnie takie, jak możecie się spodziewać. Jednakże od czasu do czasu nawet podobne powieści dają przyjemność z miło spędzonego czasu. Z tyłu książki widnieje napis, że Nieplanowana miłość to powieść z kategorii Spicy (czyli bardziej pikantna niż Sweet, ale też nie na tyle gorąca co Hot) - i się zgadzam. Jest seks, ale nie na każdej stronie. Czy jest jakiś niezwykle rozbudzający ciekawość? No niekoniecznie. Ale w tle mamy drogie zegarki, auta i przepiękne posiadłości - czego chcieć więcej? Więc jeśli macie ochotę na trochę "luksusowej miłości" zachęcam.
Fabuła - czyli coś, co wszyscy znają, ale imiona się różnią.
więcej Pokaż mimo toBeck to przystojniak, jakich niewiele. Piękna twarz, ciało rzeźbione przez greckiego boga. Takie cuda. A w dodatku (bo jakże by inaczej) jest cholernie bogaty i cholernie ambitny. Jakaś firma, jakieś sukcesy. No taka codzienność. Ma babcię, której na imię Louise i której główną cechą jest bycie ekscentryczką....