-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-05-01
2024-04-20
Początek nie zapowiadał niczego dobrego. Nie mogłem się „wgryźć” w tę książkę, nie pozwalał mi na to styl, uważałem, że ta powieść to przerost formy nad treścią, którego nie da się czytać. Po czym nagle zacząłem w tekście znajdować zaskakujące metafory i naprawdę interesująco zbudowane zdania i nagle sposób opowiadania tej historii wydał mi się nad wyraz ciekawy. Coś, co początkowo uznałem za wadę okazało się największą zaletą tej książki.
Zośka Papużanka potrafi się doskonale bawić językiem polskim, w sposób, w jaki nie przyszedłby mi do głowy. Potrafi opowiedzieć historię barwnym i kwiecistym potokiem słów, bawi się niuansami językowymi, dzięki czemu banalna na pozór historia nabiera smaku. Fabuła jest dość prosta. Mężczyzna wynajmuje mieszkanie by z okna podglądać pewną kobietę i robić jej zdjęcia. Autorka oszczędnie dawkuje informacje, powoli dowiadujemy się kim są oboje, dlaczego jedno podgląda drugie, co ich łączy. A jednocześnie Papużanka cały czas nie odkrywa wszystkich kart, powolutku odkrywa tę co najmniej intrygującą sprawę by na samym końcu zaskoczyć czytelnika.
Ciekawa powieść, napisana wspaniałym językiem. Na wielkie brawa zasługuje przede wszystkim styl autorki. Sądzę, że nie pozostawi obojętnym, taki styl można albo polubić albo znienawidzić. Groziło mi to drugie, na szczęście skończyło się na zachwycie.
Początek nie zapowiadał niczego dobrego. Nie mogłem się „wgryźć” w tę książkę, nie pozwalał mi na to styl, uważałem, że ta powieść to przerost formy nad treścią, którego nie da się czytać. Po czym nagle zacząłem w tekście znajdować zaskakujące metafory i naprawdę interesująco zbudowane zdania i nagle sposób opowiadania tej historii wydał mi się nad wyraz ciekawy. Coś, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-28
To chyba nie był dobry pomysł by przygodę z Mariuszem Szczygłem zacząć od pozycji „Projekt: Prawda”. Co prawda to nie tak, że jest to autor mi nieznany, znam go doskonale ze wspaniałej „Antologii polskiego reportażu XX wieku” jak i z licznych wywiadów, ale żebym przeczytał coś stricte jego autorstwa to się jakoś nie składało dotąd. I gdyby nie to, że wiem, że to wspaniały reporter, który dodatkowo świetnie operuje słowem to bym po tej książce dał sobie spokój.
To nie znaczy, że ona była jakaś zła. „Projekt: Prawda” składa się bowiem z trzech części. Pierwsza jest opisywana jako „zapis intymnych przeżyć autora, który chowa się przed światem między malarstwem a muzyką”. I to nie było takie złe, było ciekawe. Drugą częścią jest powieść, którą publikuje w swojej książce Mariusz Szczygieł a która jest dla niego ważna, istotna, która w nim coś zmieniła, poruszyła, wywarła na niego wpływ. I tu mam właśnie problem, bo mnie się akurat nie spodobała. Widocznie w kwestii upodobań literackich operujemy na dwóch różnych rejestrach, mamy odmienne wrażliwości. No i jest jeszcze część trzecia.
I właśnie ta część to jest to, co dla mnie jest w tej książce najlepsze i najciekawsze. Autor bowiem szuka prawdy, szuka jej wszędzie i szuka ją u różnych ludzi. Prosi przypadkowo spotkane osoby – czasem znane, czasem nie – o to, by podzielili się z nim swoją prawdą. Bez względu jaka by ona była i czego by dotyczyła. Te króciutkie notatki z owych spotkań i rozmów są naprawdę rewelacyjne. I widać w nich ciekawość świata i ludzi, którą autor jest przepełniony a którą tak świetnie potrafi przekazać.
Ogólnie czytało się nieźle aczkolwiek ta powieść w środku trochę mnie znużyła. Ale warto było bo Mariusz Szczygieł to klasa sama w sobie.
To chyba nie był dobry pomysł by przygodę z Mariuszem Szczygłem zacząć od pozycji „Projekt: Prawda”. Co prawda to nie tak, że jest to autor mi nieznany, znam go doskonale ze wspaniałej „Antologii polskiego reportażu XX wieku” jak i z licznych wywiadów, ale żebym przeczytał coś stricte jego autorstwa to się jakoś nie składało dotąd. I gdyby nie to, że wiem, że to wspaniały...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-09
O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.
Wspaniała, wręcz znakomita powieść. Śmiało można ją określić mianem monumentalnej i nie dziwię się, że bardzo szybko uznano ją arcydziełem gatunku i zaczęto zaliczać do klasyki. Larry McMurtry stworzył wielowątkową powieść, w której pozornie niewiele się dzieje ale to bardzo złudne wrażenie bowiem kotłuje się w tej powieści od wydarzeń i emocji. Historia kilku kowbojów, którzy pędzą stado bydła przez Amerykę XIX wieku, kilka lat po wojnie secesyjnej, gdzie nie milkną brutalne walki białych z rdzenną ludnością a Dziki Zachód ma się bardzo dobrze. McMurtry stworzył genialne postaci bohaterów, którzy próbują ułożyć sobie życie w tej rzeczywistości czy też po prostu i dosłownie przeżyć. Bowiem każdy dzień może przynieść koniec wszystkiego, czasem z ręki Indian, czasem z ręki wyjętych spod prawa, czasem zaś zabija głód, czy nawet koń, który zrzuca z grzbietu i kopie w głowę.
Bohaterowie kombinują jak potrafią. Kochają, nienawidzą, walczą, wędrują. Docinają sobie, pomagają czy czekają na czyjeś potknięcie. Zaślepia ich zazdrość lub napędza poczucie braterstwa i solidarności. Są z krwi i kości. Udali się autorowi znakomicie i są największą zaletą powieści. Są wiarygodni, czytelnik sympatyzuje z nimi, kibicuje im, opłakuje ich śmierć. Dawno już nie czytałem fabuły z tak genialnie wykreowanymi postaciami. Dawno też nie czytałem po prostu tak rewelacyjnej powieści – wciągającej, realistycznej, bardzo klimatycznej, mięsistej wręcz, bardzo przemyślanej i drobiazgowo skonstruowanej. Tu wszystko gra i jest w punkt. Nie ma się naprawdę do czego przyczepić.
Coś czuje, że ciężko będzie w tym roku przebić „Na południe od Brazos” jakiejkolwiek innej powieści. To było dla mnie absolutne mistrzostwo i popis pisarskiej wirtuozerii. Po dalsze części cyklu sięgnę na pewno.
Serdecznie i gorąco polecam!
O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.
Wspaniała, wręcz...
2024-01-28
Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.
„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale raczej na zasadzie „o co tyle hałasu”. Mnie bowiem ta powieść nie porwała a wręcz przeciwnie, trochę jednak rozczarowała. Owszem, ogólna wizja autora była ciekawa i intrygowała, tak jak poczynania głównego bohatera, ale zabrakło mi wytłumaczenia. Chciałem się dowiedzieć skąd się wziął taki a nie inny porządek świata jaki stworzył autor. Co się takiego wydarzyło, że doszło do tego do czego doszło, jakie wydarzenia i procesy się na to złożyło, co było początkiem? Nie dowiedziałem się jak, dlaczego, kiedy, gdzie…. Zamiast tego autor zaserwował nam jakąś dystopię, w której działo się to co się działo i tyle. Owszem, książka aż gęsta jest od różnych odniesień i symboli a czytelnik może się pogubić w domysłach.
Ciekawie autorowi wypadła przemiana głównego bohatera. Przede wszystkim wiarygodnie. Spore wrażenie zrobił na mnie również klimat książki – duszny, gęsty, paranoiczny. Zakończenie mnie trochę zawiodło. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego.
Podsumowując – raczej jestem zawiedziony. Dalszych prób z twórczością autora nie podejmę.
Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.
„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale...
2023-12-31
„Na południe od Lampedusy” porusza ważne i poważne tematy, o których powinno się pisać wprost i mówić o nich głośno a mianowicie kryzys migracyjny i uchodźczy i wszystko co z tego wynika. Z tego też powodu sięgnąłem po tę pozycję i czuję się trochę rozczarowany.
Ale nie tematem rzecz jasna. Autor wędruje po krajach Afryki i rozmawia z ludźmi, którzy albo próbowali lub chcą próbować migrować lub z uchodźcami, którzy nierzadko są wręcz dosłownie zawieszeni w czasie i przestrzeni. To historie ludzi, którzy w pogoni za lepszym życiem i za marzeniami nierzadko owo życie sobie zniszczyli, czasami nieodwracalnie. Są to naprawdę przejmujące historie. Szkoda tylko, że zostały napisane w taki sposób w jaki zostały napisane…
Chwilami brakowało mi perspektywy, autor był bardzo jednostronny. Chwilami brakowało mi jakiejś głębi gdyż Liberti opisywał coś bardzo ogólnikowo lub z założeniem, że czytelnik wie w czym rzecz. A jeśli się nie zna jakiegoś kontekstu to raczej trudno o zrozumienie sytuacji. Wielokrotnie musiałem porzucać lekturę by doinformować się na poruszane w książce tematy żeby wiedzieć w ogóle co czytam. Chwilami zbyt irytowała stronniczość autora aczkolwiek ciekawie opisał pewne mechanizmy, prawa i procedery. Uważam też, że książka zyskałaby dużo więcej gdyby mniej w niej było autora a więcej ludzi, o których tak naprawdę autor pisał.
Podsumowując – nie podobał mi się styl autora aczkolwiek książka ważna i warto ją przeczytać ze względu na temat.
„Na południe od Lampedusy” porusza ważne i poważne tematy, o których powinno się pisać wprost i mówić o nich głośno a mianowicie kryzys migracyjny i uchodźczy i wszystko co z tego wynika. Z tego też powodu sięgnąłem po tę pozycję i czuję się trochę rozczarowany.
Ale nie tematem rzecz jasna. Autor wędruje po krajach Afryki i rozmawia z ludźmi, którzy albo próbowali lub...
2023-12-26
Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i poważnych tematów o których należy głośno mówić, pisać i je nagłaśniać. Ale jak dla mnie było tam za mało treści. Wszystkie reportaże bowiem były krótkie, pobieżne i ledwie ocierające się o temat. Zabrakło mi głębi, wniosków, przemyśleń, komentarzy, czegoś, co zazwyczaj zawiera długi, „pełnometrażowy” reportaż. Owszem, gdybym jeden z tych reportaży z tego zbioru przeczytał np. w gazecie to mój odbiór byłby inny ale tu mówimy jednak o książce. A na książkę to niestety za mało.
Wiele dobrego się nasłuchałem i naczytałem o autorce. Ponoć jest jedną z najbardziej i najczęściej nagradzanych dziennikarek, pisze i mawia się o niej, że to klasa sama w sobie a każdy jej tekst to niemal wydarzenie. Cóż… Albo zacząłem przygodę z Kopińską od niewłaściwej książki albo wszystko to były słowa na wyrost. Tak czy siak po inne pozycje autorki już nie sięgnę.
Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-21
„Zniknąć” bardzo mnie zaskoczyło. Autorka bowiem stworzyła powieść kotłującą się od uczuć i emocji prowadząc narrację w sposób bardzo chłodny, oszczędny, zdystansowany i chwilami wręcz beznamiętny. Do tego przyznać trzeba, że fabuła wciąga bez reszty pomimo, że tematy porusza jednak mało szczęśliwe i nie do końca wygodne.
To opowieść o psujących się relacjach, o braku porozumienia, o wyobcowaniu, o wszechogarniającym gniewie i frustracji. To historie pełna nieporozumień w kontaktach międzyludzkich, które lawinowo prowadzą do dalszych nieporozumień. To historie o niewyleczonych ranach i zadrach. To pełen buntu krzyk, to bezsilność i obezwładniająca gorycz. To losy najbliższych sobie osób, które wręcz gwałtownie zaczynają się oddalać od siebie i które zatraciły zdolność komunikacji ze sobą. To wyrzuty, poczucie niesprawiedliwości, poczucie wyobcowania. To przede wszystkim coś, co spotkać może każdego w każdym momencie a co sam przeżyłem na własnej skórze. Może też dlatego ta powieść tak bardzo do mnie trafiła.
Polecam serdecznie. Niełatwa to lektura, nie zawsze przyjemna ale nie zmienia to faktu, że jest znakomita.
„Zniknąć” bardzo mnie zaskoczyło. Autorka bowiem stworzyła powieść kotłującą się od uczuć i emocji prowadząc narrację w sposób bardzo chłodny, oszczędny, zdystansowany i chwilami wręcz beznamiętny. Do tego przyznać trzeba, że fabuła wciąga bez reszty pomimo, że tematy porusza jednak mało szczęśliwe i nie do końca wygodne.
To opowieść o psujących się relacjach, o braku...
2020-02-29
Muszę przyznać, że powieść „Świnki morskie” wywołała u mnie bardzo mieszane uczucia. Historia rodziny, w której nagle pojawia się z pozoru niewinne stworzonko jakim jest świnka morska była niewiadomą, nie wiedziałem czego się mogę po niej spodziewać. A jakie wnioski po lekturze? Otóż chwilami powieść bardzo mi się podobała a chwilami ogromnie mnie irytowała.
Na plus poczucie humoru autora, widoczne najbardziej w rozmowach narratora z rodziną czy w opisach zwyczajów świnek morskich, ich zachowań i obserwacje tychże. Zabawne również sytuacje z miejsca pracy narratora, na swój sposób absurdalne, groteskowe i pełne czarnego humoru.
Na minus ten dziwaczny, momentami psychodeliczny klimat. Główny bohater wydaje się chwilami normalnym, sympatycznym facetem by po chwili sprawiać wrażenie obłąkanego. A próby wyjaśnienia tego zachowania autorowi wyszły jakoś tak nie do końca przekonująco, dla mnie przynajmniej. Do tego jeszcze ta nie do końca normalna euforia, wręcz sadystyczna, którą wywoływało znęcanie się nad świnkami. Rozczarowujące jest również zakończenie.
Czy polecam? Trudno powiedzieć. To co polecam to wyrobić sobie zdanie samemu.
Muszę przyznać, że powieść „Świnki morskie” wywołała u mnie bardzo mieszane uczucia. Historia rodziny, w której nagle pojawia się z pozoru niewinne stworzonko jakim jest świnka morska była niewiadomą, nie wiedziałem czego się mogę po niej spodziewać. A jakie wnioski po lekturze? Otóż chwilami powieść bardzo mi się podobała a chwilami ogromnie mnie irytowała.
Na plus...
2020-03-14
Tuckovej udała się trudna sztuka pisania o życiu podczas wojny i losach po niej bez używania zabiegów i środków, których nie znoszę. Nie znajdziemy zatem w „Wypędzeniu Gerty Schnirch” patosu, tanich melodramatycznych zabiegów, łzawych dialogów czy szafowania skrajnymi emocjami. Nie uświadczymy tu histerycznych opisów czy próby podkreślenia powagi powieści przesadnie brutalnymi scenami wojennej zawieruchy. Wręcz przeciwnie, mam takie wrażenie, że Tuckova wierzy w inteligencję czytelnika i że nie musi się do takich tanich środków uciekać by stworzyć naprawdę przejmującą powieść.
Razem z Gertą przeżywamy jej niełatwe losy. Obserwujemy jej życie w rodzinie rozbitej na dwa obozy, czasem wręcz wrogie sobie. By potem śledzić to co spotkało ją w czasie wojny, która zakończyła się dla niej tytułowym wypędzeniem z rodzinnego Brna. Następnie towarzyszymy jej podczas morderczej wędrówki, by następnie trafić z nią do obozu a jeszcze dalej – do robót przymusowych. Dostajemy obraz kobiety złamanej przez wojnę ale i przez wrogich i zajadłych ludzi. Obserwujemy na zmianę to walkę o przetrwanie z kompletną apatią. Oraz kolejne zwalające z nóg kłody rzucane wtedy, gdy ledwo jakoś staje na tych nogach po kolejnym upadku. Dalsze jej powojenne losy to materiał na następny akapit, ale wolałbym za dużo nie zdradzić by nie odebrać nikomu przyjemności czytania. Aczkolwiek „przyjemność” nie jest tu odpowiednim słowem biorąc pod uwagę tematykę.
Jestem zachwycony stylem Tuckovej – oszczędnym, zdystansowanych chwilami chłodnym i rzeczowym ale nie beznamiętnym bo paradoksalnie powieść buzuje od emocji. Gorąco polecam tę powieść która chwilami wręcz wbija w fotel. Zaś samą autorkę biorę na celownik bo mnie swoją prozą bardzo ujęła i zachwyciła.
Tuckovej udała się trudna sztuka pisania o życiu podczas wojny i losach po niej bez używania zabiegów i środków, których nie znoszę. Nie znajdziemy zatem w „Wypędzeniu Gerty Schnirch” patosu, tanich melodramatycznych zabiegów, łzawych dialogów czy szafowania skrajnymi emocjami. Nie uświadczymy tu histerycznych opisów czy próby podkreślenia powagi powieści przesadnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-10
O historii Olgi Hepnarovej nie słyszałem wcześniej nic, tym bardziej o popełnionej przez nią zbrodni. Zainteresowałem się nią gdy trafiłem na film biograficzny o niej, który miałem zamiar obejrzeć. Czytając opis filmu dowiedziałem się o książce „Ja, Olga Hepnarova” i stwierdziłem, że przed filmem najpierw ją przeczytam.
To smutna i szokująca opowieść o głęboko nieszczęśliwej dziewczynie, żyjącej w przeświadczeniu, że wszyscy są przeciwko niej, że jej istnienie naznaczone jest ciągłym prześladowaniem ze strony każdej napotkanej osoby a każdy dzień to dla niej heroiczna walka o przetrwanie w nieprzyjaznym świecie. Zmagająca się ze swoją orientacją seksualną, problemami psychicznymi, wykluczeniem społecznym i agresją, której zaznawała odkąd pamięta, od najbliższej rodziny poczynając, podejmuje się katastrofalnej w skutkach próbie odwetu i zemsty.
Roman Cilek w swoim reportażu przede wszystkim próbuje uzyskać odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. Skrupulatnie przygląda się życiu Hepnarovej, zagłębia się w jej relację, ale też przede wszystkim przeciwstawia jej świadectwo świadectwu innych ludzi – jej rodziny, współpracowników, kochanek czy lekarzy, którzy mieli z nią bezpośredni kontakt. Opisuje również proces sądowy Hepnarovej docierając nie tylko do akt sprawy ale też do różnego rodzaju ekspertyz lekarskich czy opinii biegłych. Dzięki temu wszystkiemu dostajemy bardzo niejednoznaczny obraz jej postaci.
Winna czy ofiara? Bezduszny kat czy osoba z zaburzeniami psychicznymi? Mówiąca prawdę czy jednak wyrachowana konfabulantka? Cilek stawia dużo pytań na które stara się odpowiedzieć ale też pozwala czytelnikowi by ten sam mógł na nie odpowiedzieć zgodnie ze swoim sumieniem. Bardzo polecam lekturę, autor wykonał naprawdę świetną pracę.
A film odradzam. Moim zdaniem spłycił, uprościł i nie udźwignął ciężaru historii.
O historii Olgi Hepnarovej nie słyszałem wcześniej nic, tym bardziej o popełnionej przez nią zbrodni. Zainteresowałem się nią gdy trafiłem na film biograficzny o niej, który miałem zamiar obejrzeć. Czytając opis filmu dowiedziałem się o książce „Ja, Olga Hepnarova” i stwierdziłem, że przed filmem najpierw ją przeczytam.
To smutna i szokująca opowieść o głęboko...
2020-11-19
Nie ukrywam, że coraz chętniej sięgam po literaturę czeską, kiedyś wręcz niezauważaną i omijaną. Jakoś tak nie ciągnęło mnie w te rejony. Na szczęście kilku ciekawych autorów jak Sabach, Soukupova czy Tuckova, skutecznie mnie do literackiej eksploracji Czech przekonali. Z Tuckovą to już moje trzecie spotkanie po rewelacyjnej powieści „Wypędzenie Gerty Schnirch” i kapitalnym opowiadaniu „Życie i śmierć baronowej von Mautnic” ze zbioru „Praga Noir”. Tym razem przyszedł czas na „Boginie z Zitkovej”.
I znowu jestem zachwycony. Może powieść ta nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia jak „Wypędzenie Gerty Schnirch”, tamta jednak poruszała dużo cięższe i trudniejsze tematy, nie zmienia to jednak faktu, że bardzo mi się spodobała. Tytułowe boginie to nic innego jak kobiety w innych kulturach określane jako znachorki, szept uchy, uzdrowicielki czy wręcz nawet wiedźmy. Z rodu tychże bogiń wywodzi się Dora, bohaterka powieści, linia tych kobiet w rodzinie jest długa i rozgałęziona a „bogowanie” w jej rodzinie ma bardzo bogatą tradycję. Ponadto z rodziną Dory wiąże się jakaś mroczna tajemnica, którą kobieta stara się mozolnie rozwikłać a na którą składają się bardzo skomplikowane relacje rodzinne, morderstwa, rzucone klątwy ale też ingerencje służb bezpieczeństwa a wcześniej nazistów podczas wojny, by wręcz otrzeć się o procesy czarownic sprzed kilku wieków.
Tuckova stworzyła wielowątkową, wciągającą powieść, nieoczywistą, barwną i zaskakującą. Opisy śledztw, procesów czy obrzędów i praktyk stosowanych przez boginie robią ogromne wrażenie. Ale to przede wszystkim z ogromnym wyczuciem skonstruowana historia życia Dory, które obfitowało w wiele dramatów.
Świetna powieść, gorąco polecam. Jak i polecam pozostałą twórczość Tuckovej, to naprawdę znakomita pisarka.
Nie ukrywam, że coraz chętniej sięgam po literaturę czeską, kiedyś wręcz niezauważaną i omijaną. Jakoś tak nie ciągnęło mnie w te rejony. Na szczęście kilku ciekawych autorów jak Sabach, Soukupova czy Tuckova, skutecznie mnie do literackiej eksploracji Czech przekonali. Z Tuckovą to już moje trzecie spotkanie po rewelacyjnej powieści „Wypędzenie Gerty Schnirch” i kapitalnym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-28
Dawno nie czytałem książki o takim klimacie – dusznym, lepkim, podszytym pewnego rodzaju podskórną grozą, ale też nieoczywistym, bazującym na pewnej tajemnicy, czymś niedopowiedzianym, obcym i wrogim dla bohaterów co z automatu udziela się czytającemu. A jednocześnie otrzymujemy portrety całkiem zwyczajnych ludzi postawionych w niezwyczajnych sytuacjach, zmagających się z przeciwnościami losu, zmuszonymi cały czas brać się za bary z życiem. Z życiem, które nie rozpieszcza, nie zna litości i jest po prostu trudne i ciężkie.
Bianca Bellova po mistrzowsku wykreowała postaci i je opisała. Nie rozczula się nad nimi, pomimo, że to swoiści życiowi rozbitkowie, nad którymi aż się chce pochylić. Autorka tego nie robi. Ale nie można jej odmówić swoistej czułości, zwłaszcza do głównego bohatera. A z drugiej strony to bardzo surowa, oszczędna proza, chwilami brutalna. Bellova nie oszczędza bowiem ani bohaterów ani czytelników. Jest szczera, dosadna i bezkompromisowa. Przecież koniec końców life is brutal.
Bardzo istotne jest też w powieści tytułowe jezioro. To one jest powodem i przyczynkiem całego zła. To w nim mieszka zło. Zło domagające się ofiar. Jezioro, którego wszyscy się boją, trwożnie szanują ale też za wszystko obwiniają. Niczym jakieś złe bóstwo, którego nie można denerwować bo zacznie domagać się ofiar i krwi. Na drugim biegunie zaś jest aspekt ekologiczny, silnie akcentowany przez autorkę. Jezioro bowiem umiera. Winowajcą tego wszystkiego jest człowiek. Po raz kolejny natura przegrała w starciu z pazernym gatunkiem ludzkim.
Otwarte zakończenie to swoista furtka. Zarówno dla autorki do napisania kontynuacji jak i dla czytelnika. Nic bowiem nie jest w tym zakończeniu oczywiste, wręcz przeciwnie, autorka stawia nim wiele pytań na które odpowiedzi możemy się jedynie domyślać.
Gorąco polecam!
Dawno nie czytałem książki o takim klimacie – dusznym, lepkim, podszytym pewnego rodzaju podskórną grozą, ale też nieoczywistym, bazującym na pewnej tajemnicy, czymś niedopowiedzianym, obcym i wrogim dla bohaterów co z automatu udziela się czytającemu. A jednocześnie otrzymujemy portrety całkiem zwyczajnych ludzi postawionych w niezwyczajnych sytuacjach, zmagających się z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-22
Niesamowity reportaż, wciąga od razu, czyta się niemal jak powieść. Historia dawcy spermy, który w efekcie doczekał się narodzin rzekomo dwustu dzieci. Brzmi to mało prawdopodobnie i realnie ale wydarzyło się naprawdę.
Historia Louisa, który zawsze chciał mieć dużą rodzinę ale nie mógł jej założyć w tradycyjny sposób. Miał ogromne problemy, cierpiał bowiem na Aspergera co utrudniało mu wiele spraw, między innymi kontakty z kobietami. Postanowił zatem zostać dawcą nasienia żeby po pierwsze pomóc kobietom w potrzebie a po drugie mieć wreszcie rodzinę. Co prawda dzieci urodzone dzięki dawcy nie są rodziną sensu stricte ale jednak jest to dziecko, które nosi geny dawcy, jest biologicznie jego potomstwem. I nagle zaczęły się dziać rzeczy przedziwne.
Nasienie Louisa miało zostać użyte w ograniczonym zakresie. Kilka udanych inseminacji i koniec. Okazało się jednak, że nic z tych rzeczy, bowiem w tej kwestii w Holandii panowała wolna amerykanka. Nasienie rozdawano na prawo i lewo, kobiety okłamywano co do osoby dawcy, nierzadko podmieniano nasienie, kłamano w paszportach dawców, nie było żadnych regulacji prawnych, z etyką też niewiele to miało wspólnego. Efektem tego była sytuacja gdy dawca się dowiadywał, że może mieć nawet i dwieście dzieci. Do tego niejasna sytuacja co do jawności dawców. Długo bowiem nie było pomysłu na to czy dawca może czy musi być anonimowy. Ewentualnie na odwrót – może czy musi być jawny. Co z tymi co nie życzą sobie być jawni? Co z tymi co wręcz życzyliby sobie poznawać te dzieci? Louis na własnej skórze przeżył te wszystkie perturbacje.
Nagle dzieci zaczynają się odnajdywać. Szukać biologicznego ojca. I dowiadują się, że mogą mieć całkiem sporo rodzeństwa. Zaczyna się żmudny proces poszukiwań w czym niebagatelną rolę odegrała holenderska telewizja. Efekty okazały się wstrząsające.
Kamil Bałuk napisał naprawdę rewelacyjny reportaż. Miał ogromne szczęście bo trafił na naprawdę świetny temat. Ale miał też szczęście, bo udało mu się porozmawiać zarówno z dziećmi jak i z Louisem. Opisał dzięki temu zjawisko, które wręcz podnosi włos na głowie. Ile bowiem mogło być takich sytuacji? Ile mogło być takich dawców jak Louis? Jaka tak naprawdę była skala tego procederu?
Polecam gorąco!
Niesamowity reportaż, wciąga od razu, czyta się niemal jak powieść. Historia dawcy spermy, który w efekcie doczekał się narodzin rzekomo dwustu dzieci. Brzmi to mało prawdopodobnie i realnie ale wydarzyło się naprawdę.
Historia Louisa, który zawsze chciał mieć dużą rodzinę ale nie mógł jej założyć w tradycyjny sposób. Miał ogromne problemy, cierpiał bowiem na Aspergera co...
2023-09-07
Pozostawiam bez oceny bo porzuciłem po ponad połowie. Niesamowicie nudnie napisana książka, autor się za bardzo nie wysilił. To po prostu suche fakty zebrane do kupy, podane w mało ciekawy i zajmujący sposób. Jak wysoko sobie cenię wydawnictwo Czarne tak ta książka mnie srodze zawiodła...
Nie polecam. Bardzo nie polecam
Pozostawiam bez oceny bo porzuciłem po ponad połowie. Niesamowicie nudnie napisana książka, autor się za bardzo nie wysilił. To po prostu suche fakty zebrane do kupy, podane w mało ciekawy i zajmujący sposób. Jak wysoko sobie cenię wydawnictwo Czarne tak ta książka mnie srodze zawiodła...
Nie polecam. Bardzo nie polecam
2023-08-26
Popełniłem błąd, przeczytałem bowiem najpierw powieść „W odbiciu” a potem zbiór opowiadań „Zaksięgowani”. Powinienem na odwrót, taka bowiem jest chronologia ich wydania no ale już trudno, przepadło.
Jak każdy zbiór opowiadań tak i ten jest bardzo różnorodny. Pod każdym względem – stylu, poziomu, jakości, konstrukcji. Są opowiadania rewelacyjne, są opowiadania, dobre, są średnie, są też takie, których mogłoby nie być. Wśród tych rewelacyjnych i dobrych wymienić muszę „Pana Pianistę i czarty”, „Śmierć szklanego Kazimierza” ( oba groteskowe i absurdalne), „Pisarze i mordercy” (bardzo przewrotne i niepokojące), „Nic” (również o niepokojącym klimacie, złowieszczym wręcz. W dodatku mamy tu motyw mieszkania, w którym dzieją się nierealne rzeczy, motyw ten tak obecny w powieści „W odbiciu”), „Każdy umiera za siebie” (bardzo przejmująco, o ostatnich momentach życia załogi łodzi podwodnej Kursk i o tym, co czuli w obliczu śmierci) „Cena drwiny” (przewrotnie o tym jak głupie pomysły potrafią się mścić). Wspomnieć tu też muszę o otwierającym zbiór opowiadaniu „Szach”, które klimatycznie jest jak duszny i niepokojący sen, wręcz koszmar, oraz o zamykającym zbiór „Mat”, które jest z kolei swoistą klamrą zamykającą cały zbiór a jednocześnie kontynuacją „Ceny drwiny” i zakończeniem „Szacha”.
Ciekawe, aczkolwiek nie robą już takiego wrażenia są z kolei „Pocałunek białego chłopca” (dość mroczne i budzące niepokój aczkolwiek autor za dużo pozostawia w sferze domysłów), „Wybór” (ciekawie o pakcie z siłą nieczystą ale moim zdaniem wymagające większego rozbudowania), „Oko” (ciekawie o szaleństwie i obłędzie ale zdecydowanie za krótkie), „Czciciele (znowu groteskowo i absurdalnie ale bardzo przewidywalne zakończenie).
Nie spodobały mi się natomiast opowiadania „Strach przed malarzem” i „Oszronione palce magików” ( oba o śmierci, niestety oba bardzo mało oryginalne), „Warszawa” (ciekawy pomysł, nieciekawe wykonanie) i „Król Ruger na zbutwiałym tronie (jak mierna kopia Stephena Kinga).
Największe wrażenie natomiast zrobiło na mnie opowiadanie „Za godzinę powinna tu być”, które zdecydowanie uważam za najlepsze z całego zbioru, zarówno pod względem konstrukcji, stylu, klimatu czy pomysłu. Bardzo przejmujące, aczkolwiek chwilami psychodeliczne, opowiadanie o żałobie, o rozsypanym życiu.
Ciekawy zbiór opowiadań, polecam. Chociaż uważam, że „ Śladom” się nie umywa tak jednak przyznać muszę, że warto przeczytać.
Popełniłem błąd, przeczytałem bowiem najpierw powieść „W odbiciu” a potem zbiór opowiadań „Zaksięgowani”. Powinienem na odwrót, taka bowiem jest chronologia ich wydania no ale już trudno, przepadło.
Jak każdy zbiór opowiadań tak i ten jest bardzo różnorodny. Pod każdym względem – stylu, poziomu, jakości, konstrukcji. Są opowiadania rewelacyjne, są opowiadania, dobre, są...
2023-08-26
Postanowiłem sięgnąć po wcześniejszą twórczość Jakuba Małeckiego, tę z początków jego kariery, sprzed „Dygotu”. Ciekawiły mnie jego pierwsze literackie kroki. Na pierwszy ogień poszła powieść „W odbiciu” i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Owszem, widać tutaj ten specyficzny styl jaki Małecki rozwinie i udoskonali później ale widać też sporo niedociągnięć.
Od wad może zacznę. Przede wszystkim mamy tu kompletny misz – masz gatunkowy. Od powieści obyczajowej, przez kryminał po wręcz fantasy. Nie wiem czy to był celowy i zamierzony zabieg, jeśli tak, to według mnie wymagał dopracowania. Pewne wątki czy zwroty akcji wypadały chwilami dość absurdalnie. Drugim, co mnie raziło to kwestie dialogowe. O ile opisowe wypadły naprawdę świetnie, tak dialogi były dość toporne i sztuczne.
Na plus pomysł. Małecki bowiem potrafi skonstruować ciekawą opowieść, która wciąga. Dodatkową zaletą jest w powieści obecność kilku narratorów, dzięki czemu historia jest wielowymiarowa i można na nią spojrzeć z kilku perspektyw. Zazwyczaj takie zabiegi bywają karkołomne, można się na nich wyłożyć, autorowi jednak udało się wyjść obronną ręką. Nie brakuje w tej powieści też cechy charakterystycznej dla autora czyli elementów realizmu magicznego, obecności w fabule czegoś obcego, ulotnego, nierzeczywistego. No i rzecz jasna język i styl autora – już na początku drogi literackiej wyróżniający się i na bardzo wysokim poziomie.
Podsumowując – to jeszcze nie ten Jakub Małecki, jakiego literacki świat pokochał dzięki „Dygotowi”, „Rdzy” czy „Śladom” ale zdecydowanie już wtedy było widać, że oto „rośnie” naprawdę interesujący pisarz, który ma talent, wyobraźnię, coś ciekawego do powiedzenia i niebanalny styl.
Postanowiłem sięgnąć po wcześniejszą twórczość Jakuba Małeckiego, tę z początków jego kariery, sprzed „Dygotu”. Ciekawiły mnie jego pierwsze literackie kroki. Na pierwszy ogień poszła powieść „W odbiciu” i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Owszem, widać tutaj ten specyficzny styl jaki Małecki rozwinie i udoskonali później ale widać też sporo niedociągnięć.
Od wad...
Sięgnąłem po tę książkę nie wiedząc kompletnie niczego o jej autorce. Do sięgnięcia zachęciło mnie bowiem to, że powieść tę wydał Karakter a ja bardzo sobie cenię to wydawnictwo a zwłaszcza jego cykl „Seria Literacka Karakteru”. Po książki z tej serii sięgam w ciemno. Zazwyczaj trafiają w mój gust. Tym razem było z tym trochę ciężej, niemniej jednak „Wróżba. Wspomnienia dziewczynki” koniec końców okazały się ciekawą lekturą.
Agneta Pleijelj, jeśli wierzyć opisom książki, opisała we „Wróżbie” swoje życie, właściwie lata dzieciństwa i wczesnej młodości. Nie znam niestety życiorysu autorki, żeby stwierdzić na ile w tym było fikcji i kreacji a na ile prawdy. Przyjmę zatem określenie „proza autobiograficzna” za swoisty wyznacznik jakim się będę kierował a mianowicie fikcja literacka oparta na prawdziwych wydarzeniach z życia Pleijel.
Nie da się ukryć, że w powieści dominują raczej smutne uczucia – nostalgia, melancholia, poczucie straty i przemijania, obecne są tu też niełatwe i skomplikowane relacje, czy to rodzinne czy z rówieśnikami. Więcej tu przygnębiających niż wesołych momentów, tych drugich jest jak na lekarstwo, jeśli się już zdarzą, to mają swoje drugie dno, gorzkie i pełne ironicznego dystansu. Główna bohaterka jest zagubiona, szuka siebie, swojego miejsca w życiu, stara się tak bardzo wpasować w otaczający ją świat, czasem kosztem bycia skrajnie konformistyczną by nagle ku rozpaczy matki rzucić popaść w egocentryzm, rzucić wszystko i wyjechać do Paryża. Główna bohaterka to skomplikowana postać, miotająca się, pełna emocji a jednocześnie sprawiająca wrażenie, że żyje życiem innych ludzi a nie swoim.
Co mnie trochę zastanawiało podczas lektury to dziwny chłód i dystans w sposobie pisania autorki. Jak gdyby nie chciała pozwolić by czytelnik zbliżył się do bohaterki, jak gdyby chciała by czytelnik nabrał przez to lepszej perspektywy. A może taki był zamysł? Może tak właśnie chciała tę historię opowiedzieć? Mam zamiar sięgnąć po „Zapach mężczyzny” czyli powieść określaną jako swoistą kontynuację „Wróżby” by dowiedzieć się czy taki jest styl autorki czy był to zabieg zastosowany jedynie na potrzeby tejże powieści.
Sięgnąłem po tę książkę nie wiedząc kompletnie niczego o jej autorce. Do sięgnięcia zachęciło mnie bowiem to, że powieść tę wydał Karakter a ja bardzo sobie cenię to wydawnictwo a zwłaszcza jego cykl „Seria Literacka Karakteru”. Po książki z tej serii sięgam w ciemno. Zazwyczaj trafiają w mój gust. Tym razem było z tym trochę ciężej, niemniej jednak „Wróżba. Wspomnienia...
więcej Pokaż mimo to