rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Sięgnąłem po tę książkę nie wiedząc kompletnie niczego o jej autorce. Do sięgnięcia zachęciło mnie bowiem to, że powieść tę wydał Karakter a ja bardzo sobie cenię to wydawnictwo a zwłaszcza jego cykl „Seria Literacka Karakteru”. Po książki z tej serii sięgam w ciemno. Zazwyczaj trafiają w mój gust. Tym razem było z tym trochę ciężej, niemniej jednak „Wróżba. Wspomnienia dziewczynki” koniec końców okazały się ciekawą lekturą.

Agneta Pleijelj, jeśli wierzyć opisom książki, opisała we „Wróżbie” swoje życie, właściwie lata dzieciństwa i wczesnej młodości. Nie znam niestety życiorysu autorki, żeby stwierdzić na ile w tym było fikcji i kreacji a na ile prawdy. Przyjmę zatem określenie „proza autobiograficzna” za swoisty wyznacznik jakim się będę kierował a mianowicie fikcja literacka oparta na prawdziwych wydarzeniach z życia Pleijel.

Nie da się ukryć, że w powieści dominują raczej smutne uczucia – nostalgia, melancholia, poczucie straty i przemijania, obecne są tu też niełatwe i skomplikowane relacje, czy to rodzinne czy z rówieśnikami. Więcej tu przygnębiających niż wesołych momentów, tych drugich jest jak na lekarstwo, jeśli się już zdarzą, to mają swoje drugie dno, gorzkie i pełne ironicznego dystansu. Główna bohaterka jest zagubiona, szuka siebie, swojego miejsca w życiu, stara się tak bardzo wpasować w otaczający ją świat, czasem kosztem bycia skrajnie konformistyczną by nagle ku rozpaczy matki rzucić popaść w egocentryzm, rzucić wszystko i wyjechać do Paryża. Główna bohaterka to skomplikowana postać, miotająca się, pełna emocji a jednocześnie sprawiająca wrażenie, że żyje życiem innych ludzi a nie swoim.

Co mnie trochę zastanawiało podczas lektury to dziwny chłód i dystans w sposobie pisania autorki. Jak gdyby nie chciała pozwolić by czytelnik zbliżył się do bohaterki, jak gdyby chciała by czytelnik nabrał przez to lepszej perspektywy. A może taki był zamysł? Może tak właśnie chciała tę historię opowiedzieć? Mam zamiar sięgnąć po „Zapach mężczyzny” czyli powieść określaną jako swoistą kontynuację „Wróżby” by dowiedzieć się czy taki jest styl autorki czy był to zabieg zastosowany jedynie na potrzeby tejże powieści.

Sięgnąłem po tę książkę nie wiedząc kompletnie niczego o jej autorce. Do sięgnięcia zachęciło mnie bowiem to, że powieść tę wydał Karakter a ja bardzo sobie cenię to wydawnictwo a zwłaszcza jego cykl „Seria Literacka Karakteru”. Po książki z tej serii sięgam w ciemno. Zazwyczaj trafiają w mój gust. Tym razem było z tym trochę ciężej, niemniej jednak „Wróżba. Wspomnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W opisie książki na okładce można przeczytać: „Gorzka dystopia? Dowcipna prowokacja? Literatura zaangażowana? Zdecydujcie sami”. Mimo, że skończyłem czytać „Krótką historię ruchu” dobre dwa tygodnie temu to ciągle ciężko mi jednoznacznie określić co właściwie przeczytałem. Właściwie w tej książce jest wszystkiego po trochę.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Petry Hulovej i mam mieszane uczucia. Z jednej strony to była ciekawa historia, opisująca równie ciekawy – i zaskakujący eksperyment. Aczkolwiek eksperyment to złe słowo, bardziej na miejscu by było określenie nowy porządek rzeczy. Z drugiej strony nie przekonuje mnie za bardzo styl Hulovej. Chwilami wydawał mi się zbyt jałowy, za mało zaangażowany. Całkiem możliwe, że po prostu zrozumiałem książkę zupełnie inaczej niż powinienem, stąd taki mój odbiór.

Idea świata przedstawiona przez autorkę jest co najmniej zastanawiająca ale wcale nie niemożliwa. Mężczyźni i ich punkt widzenia spychane są na margines, do głosu i do władzy dochodzą kobiety, które po mężczyznach sprzątają i usiłują „naprawić” świat, wykorzenić z niego „męski punkt widzenia”, tak bardzo krzywdzący i niesprawiedliwy, przez który kobiety traktowane są stereotypowo i instrumentalnie ale które również same o sobie w ten sposób myślą o sobie. Zamysł jak już wspomniałem ciekawy i zastanawiający ale autorka moim zdaniem z jednej skrajności popadła w drugą. Świat, w którym mężczyźni leczeni są – czasem wręcz przymusowo – z tego co i w jaki sposób myślą w imieniu większego i wspólnego dobra? Co najmniej wątpliwe rozwiązanie, którego motywy może i są słuszne to jednak autorka nie usprawiedliwia ich w pełni. No chyba, że spojrzeć na to z dystansu i faktycznie uznać to za gorzką dystopię lub dowcipną prowokację a nawet mieszankę jednego i drugiego – wtedy wszystko nagle nabiera sensu i wiarygodności. Trudno bowiem od dystopii wymagać racjonalnego wytłumaczenia, lub oczekiwać wydarzeń z którymi czytelnik od razu może przejść do porządku dziennego.

A zatem interpretacji książki Hulovej może być naprawdę wiele w zależności od tego jak się tę powieść potraktuje, jako co zostanie odebrana przez czytelnika. Ja w każdym razie ciągle się waham w odbiorze. Ciągle bowiem się nad tą powieścią zastanawiam. Zarówno pod względem tego, że nie mogę się zdecydować na przynależność gatunkową utworu jak i przez fakt, że historia ta po prostu rodzi w głowie wiele pytań.

W opisie książki na okładce można przeczytać: „Gorzka dystopia? Dowcipna prowokacja? Literatura zaangażowana? Zdecydujcie sami”. Mimo, że skończyłem czytać „Krótką historię ruchu” dobre dwa tygodnie temu to ciągle ciężko mi jednoznacznie określić co właściwie przeczytałem. Właściwie w tej książce jest wszystkiego po trochę.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Petry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do przeczytania czegokolwiek autorstwa Artura Urbanowicza zachęcono mnie między innymi słowami, że to taki polski Stephen King. Od razu nastroszyłem się podejrzliwie, że może dlatego tak o nim powiedziano bo autor się na nim wzoruje czy coś. Po czym odwlokłem czytanie myśląc, że nie chcę „polskiego Stephena Kinga” tylko oryginalnego autora, wszak Polacy nie gęsi, swój styl, talent i wyobraźnię mają. No ale wreszcie po autora sięgnąłem i wybrałem na pierwszy ogień „Inkuba”. Polski Stephen King? Ha ha! Równie dobrze można powiedzieć „amerykański Artur Urbanowicz” (chociaż wiem, że Urbanowicz od Kinga jest dużo młodszy ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi).

Ależ to była znakomita powieść! Początek co prawda na to nie wskazywał, wydawał mi się troszkę taki prostacki i infantylny w swej wymowie ale jakież to było złudne. Bowiem autor zaserwował nam solidny dreszczowiec jakich mało. Uwielbiam tego typu horrory, które oparte są na niesamowitym klimacie. Takim, który powoduje gęsią skórkę podczas czytania. A o klimat autor się postarał bardzo – mała wioska gdzieś na Suwalszczyźnie, wiedźmy, demony, moce z piekła rodem, tajemnice… Czegóż tu nie ma. A wszystko dzieje się na dwóch planach czasowych co tylko całości dodaje smaczku.

„Inkub” to naprawdę rasowy horror, na najwyższym poziomie, przemyślany, genialnie skonstruowany, wciągający, pełen napięcia. Okazał się jedną z tych książek, które są wręcz „nieodkładalne” i dla których warto było zarwać noc. Wyobraźnia i pomysłowość autora są imponujące, sposób prowadzenia fabuły mistrzowski.

Mówiąc horror myślisz King, Masterton, Koontz? Błąd. Okazuje się, że nie wolno i nie można pominąć przy tym Artura Urbanowicza. Zdecydowanie wrócę do tego autora bo warto.

Do przeczytania czegokolwiek autorstwa Artura Urbanowicza zachęcono mnie między innymi słowami, że to taki polski Stephen King. Od razu nastroszyłem się podejrzliwie, że może dlatego tak o nim powiedziano bo autor się na nim wzoruje czy coś. Po czym odwlokłem czytanie myśląc, że nie chcę „polskiego Stephena Kinga” tylko oryginalnego autora, wszak Polacy nie gęsi, swój styl,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Początek nie zapowiadał niczego dobrego. Nie mogłem się „wgryźć” w tę książkę, nie pozwalał mi na to styl, uważałem, że ta powieść to przerost formy nad treścią, którego nie da się czytać. Po czym nagle zacząłem w tekście znajdować zaskakujące metafory i naprawdę interesująco zbudowane zdania i nagle sposób opowiadania tej historii wydał mi się nad wyraz ciekawy. Coś, co początkowo uznałem za wadę okazało się największą zaletą tej książki.

Zośka Papużanka potrafi się doskonale bawić językiem polskim, w sposób, w jaki nie przyszedłby mi do głowy. Potrafi opowiedzieć historię barwnym i kwiecistym potokiem słów, bawi się niuansami językowymi, dzięki czemu banalna na pozór historia nabiera smaku. Fabuła jest dość prosta. Mężczyzna wynajmuje mieszkanie by z okna podglądać pewną kobietę i robić jej zdjęcia. Autorka oszczędnie dawkuje informacje, powoli dowiadujemy się kim są oboje, dlaczego jedno podgląda drugie, co ich łączy. A jednocześnie Papużanka cały czas nie odkrywa wszystkich kart, powolutku odkrywa tę co najmniej intrygującą sprawę by na samym końcu zaskoczyć czytelnika.

Ciekawa powieść, napisana wspaniałym językiem. Na wielkie brawa zasługuje przede wszystkim styl autorki. Sądzę, że nie pozostawi obojętnym, taki styl można albo polubić albo znienawidzić. Groziło mi to drugie, na szczęście skończyło się na zachwycie.

Początek nie zapowiadał niczego dobrego. Nie mogłem się „wgryźć” w tę książkę, nie pozwalał mi na to styl, uważałem, że ta powieść to przerost formy nad treścią, którego nie da się czytać. Po czym nagle zacząłem w tekście znajdować zaskakujące metafory i naprawdę interesująco zbudowane zdania i nagle sposób opowiadania tej historii wydał mi się nad wyraz ciekawy. Coś, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zupełnie niezamierzenie przeczytałem tę książkę dzień przed wyborami samorządowymi. Wybrałem ją na chybił trafił i w połowie czytania zdałem sobie sprawę, że nazajutrz przecież też pójdę głosować. Z automatu sprawiło to, że zacząłem konfrontować aktualną sytuację polityczną z tą przedstawioną przez Aleksandrę Boćkowską w jej publikacji.

Siłą rzeczy nie mogę pamiętać tamtych czasów bowiem 4 czerwca 1989 miałem niespełna trzy lata. O tym jak bardzo ważne były to wybory dowiadywałem się potem ze szkoły (mniej) lub z książek, po które sięgałem (więcej). Sądziłem, że z książki Boćkowskiej dowiem się może czegoś nowego ale nie dowiedziałem się. Nie znaczy to, że książka była zła czy nieciekawa. Po prostu dostałem obraz tej samej sytuacji ale z innego punktu widzenia. Właściwie wielu punktów, rozmówców bowiem autorka miała wielu a każdy miał swój własny pogląd.

Jedyne co odrobinę mi przeszkadzało to jakiś taki chaos. Miałem bowiem wrażenie, że całość jest nieuporządkowana, zabrakło mi też jakiegoś podsumowania, ujęcia wszystkiego w klamrę, która spięłaby do kupy wszystko. Zamiast tego wszystko wydawało się takie sklecone naprędce. Może i poszczególne rozdziały jakoś tam się kleiły ale całość już nie. I chociaż autorka zachowała chronologię to jednak uczucie chaosu towarzyszyło mi cały czas. No i styl autorki – może nie był zły ale uważam, że nad warsztatem można by jeszcze trochę popracować.

Czy polecam? Nie jakoś szczególnie, ale w ramach ciekawostki czemu nie.

Zupełnie niezamierzenie przeczytałem tę książkę dzień przed wyborami samorządowymi. Wybrałem ją na chybił trafił i w połowie czytania zdałem sobie sprawę, że nazajutrz przecież też pójdę głosować. Z automatu sprawiło to, że zacząłem konfrontować aktualną sytuację polityczną z tą przedstawioną przez Aleksandrę Boćkowską w jej publikacji.

Siłą rzeczy nie mogę pamiętać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam zawsze taki dylemat jak spodoba mi się książka, że bardzo chciałbym aby miała kontynuację i jednocześnie nie chcę. Chcę, bo by było fantastyczne poznać dalsze losy bohaterów czy też jak mogłaby się potoczyć historia. Nie chcę, bo istnieje ryzyko, że autor nie podoła, nie przeskoczy poprzeczki i nie udźwignie ciężaru. Takie obawy miałem z „Profesorem Wilczurem” czyli kontynuacją znakomitego „Znachora”.

Początkowo wszystko zapowiadało się dobrze. Niestety im dalej w las tym bardziej było jasne, że „Profesor Wilczur” to książka niepotrzebna. Dołęga – Mostowicz bowiem poszedł linią najmniejszego oporu i po prostu zjadł własny ogon.
Historię Rafała Wilczura zaś sprowadził do banału przemieszanego z sentymentalnym romansem i ckliwą obyczajówką. Jeszcze ta część, która dzieje się w Warszawie jest znośna, ciekawie czyta się zmagania profesora z falą intryg jaka na niego niespodziewanie spada. Jednak część, w której bohater wraca do Radoliszek by tam osiąść i praktykować jest po prostu nudna, wtórna i nafaszerowana egzaltacją. Tak się zabija legendy…

Jedynym plusem jest postać Cypriana Jemioła, który w powieści wnosi swojego rodzaju odżywczy powiew świeżości i jest świetnym kontrapunktem dla nadętej całości. Jego barwne wypowiedzi jak i cała rubaszna osoba wywołuje prawdziwy uśmiech, czasem wręcz i śmiech, są bowiem znakomite, zabawne, nierzadko zjadliwe ależ jakie celne.

Jest to naprawdę zmarnowany potencjał na powieść, która w dodatku kończy się w bezsensowny, jałowy i mało spektakularny sposób. W dodatku przewidywalny. Autor po prostu zawodzi oczekiwania i nadzieje. Gwoździem do trumny okazuje się też fakt, że nie wyjawia nam przeszłości Jemioła aczkolwiek czuć tutaj było jakieś drugie dno czy wręcz sensację i jakiś tajemniczy związek z Łucją Kańską.

Nie polecam. Naprawdę proponuje zakończyć na „Znachorze”.

Mam zawsze taki dylemat jak spodoba mi się książka, że bardzo chciałbym aby miała kontynuację i jednocześnie nie chcę. Chcę, bo by było fantastyczne poznać dalsze losy bohaterów czy też jak mogłaby się potoczyć historia. Nie chcę, bo istnieje ryzyko, że autor nie podoła, nie przeskoczy poprzeczki i nie udźwignie ciężaru. Takie obawy miałem z „Profesorem Wilczurem” czyli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciągle mam świeżo w pamięci to jak olbrzymią niespodzianką czytelniczą okazała się dla mnie „Ziemia Winowajców”. Jaki zachwyt we mnie wzbudziła, zarówno jeśli chodzi o treść jak i wykonanie. Dlatego też niecierpliwie oczekiwałem kontynuacji ten niesamowitej historii. Doczekałem się wreszcie i przyznaję, że autorka bez problemu przeskoczyła tę poprzeczkę, którą bardzo wysoko sobie postawiła.

„Szczurzyca” znowu przenosi nas do Kazamatów, tajemniczej krainy obłożonej klątwą, z której nie można wyjść jeśli się raz do niej trafi. W pierwszym tomie obserwujemy jak Sheila, główna bohaterka, próbuje odnaleźć się w tym miejscu, do którego trafiła zupełnie przypadkowo i wbrew swojej woli. Dziewczyna uczy się tego miejsca, poznaje mieszkające tam postaci i stara się przetrwać w tym na pozór niegościnnym miejscu pełnym złych ludzi, magii i tajemniczych kreatur.

W tomie drugim Sheila jest już dużo bardziej świadoma tego w jakim miejscu jest i jakie reguły w nim panują. Wciąż stara się przetrwać, wciąż przed kimś ucieka ale to już nie ta sama przerażona dziewczyna działająca po omacku. Owszem, ciągle jest impulsywna, porywcza, zadziorna i wybuchowa ale nie jest już bezbronną ofiarą. Niemniej w jej życiu zaczyna się dziać coś dziwnego, coś co ma bardzo bliski związek z magią a co skutecznie wytrąca ją w równowagi.

Widać też w fabule, że na coś się zanosi, atmosfera nierzadko jest pełna napięcia, zarówno w Wolnej Kompanii jak i w Twierdzy. Dużo tu pokątnie prowadzonej polityki, dużo tu niedomówień, półprawd, nie do końca jasnych intencji, wszyscy kluczą, każdy coś kombinuje, nie wiadomo kto jest z kim, komu można zaufać, kto zdradzi a kto okaże się sprzymierzeńcem. Autorka chwilami celowo gmatwa, nie odkrywa wszystkich kart, umiejętnie dawkuje informacje. Stąd też jej bohaterowie nigdy nie są czarni czy biali, są pełni niedopowiedzeń i niuansów. Sama fabuła nie jest może taka jak w pierwszym tomie, uważam, że „Szczurzyca” jest spokojniejsza i bardziej stonowana ale myliłby się ten kto uzna to za wadę. Wbrew pozorom w tej powieści dzieje się naprawdę bardzo wiele.

Po raz kolejny wielki brawa dla autorki. Anna S. Cichosz na naprawdę olbrzymią wyobraźnię i można jej tylko pozazdrościć pomysłowości. Znowu dostajemy od niej wspaniale skonstruowaną fabułę, zaskakującą, wciągającą i przemyślaną do tego napisaną wspaniałym językiem. Autorka ma znakomity styl – lekki, niewymuszony, ma świetne poczucie humoru, takie trochę złośliwe i ironiczne, co widać zwłaszcza w wartkich i błyskotliwych dialogach. No i bohaterowie, nie tylko główni czyli Sheila, Leo (mam wrażenie, że dużo sztywniejszy niż był) i Reiven (z coraz bardziej nonszalanckim podejściem do życia) ale też ci drugoplanowi, zwłaszcza członkowie Wolnej Kompanii są po raz kolejny wspaniale wykreowani.

A jednocześnie książka jest niesamowicie zaskakująca. Aż ręka się rwie, żeby coś napisać ale boję się zdradzić i zepsuć komuś przyjemność czytania. Ale wierzcie mi na słowo – kilka razy będziecie naprawdę bardzo zaskoczeni. Autorka potrafi skutecznie wywieźć w pole.

Ciągle mam świeżo w pamięci to jak olbrzymią niespodzianką czytelniczą okazała się dla mnie „Ziemia Winowajców”. Jaki zachwyt we mnie wzbudziła, zarówno jeśli chodzi o treść jak i wykonanie. Dlatego też niecierpliwie oczekiwałem kontynuacji ten niesamowitej historii. Doczekałem się wreszcie i przyznaję, że autorka bez problemu przeskoczyła tę poprzeczkę, którą bardzo wysoko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś czas temu czytałem kronikę Zielonej Góry autorstwa Igora Myszkiewicza. Podobała mi się na tyle, że chętnie wziąłem się za kolejną publikację tego autora o Zielonej Górze czyli "Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie". Popełniłem przy tym błąd, bo chronologicznie "Krew Bachusa" była wydana przed kroniką ale nieważne.

Treść "Krwi" to dokładnie to samo co znalazłem w kronice, tyle, że tam wszystko napisano w formie kalendarium a tu w formie krótkich opowiadań. Innymi słowy autor poszedł na łatwiznę i napisał dwa razy tę samą książkę, zmienił praktycznie jedynie formę w jakim zostały napisane. Stąd też tak niska ocena tej publikacji. Całość zawiera ciekawe fakty, napisane lekko i ze smakiem ale co z tego skoro nic nowego nie wniosła a poza tym "Kronika Zielonej Góry" napisana była jednak lepiej.

Zastanawiam się czy sięgać po dalsze książki Myszkiewicza. Lubię czytać publikacje o moim mieście ale jak znowu mam przeczytać to samo w jeszcze zupełnie innej formie to ja chyba raczej wolę nie marnować czasu...

Jakiś czas temu czytałem kronikę Zielonej Góry autorstwa Igora Myszkiewicza. Podobała mi się na tyle, że chętnie wziąłem się za kolejną publikację tego autora o Zielonej Górze czyli "Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie". Popełniłem przy tym błąd, bo chronologicznie "Krew Bachusa" była wydana przed kroniką ale nieważne.

Treść "Krwi" to dokładnie to samo co znalazłem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Szlak umrzyka” to już trzeci tom wspaniałej sagi o losach strażników Teksasu, w którą wsiąkłem bez reszty. I chociaż trzeci jest według chronologii powstania to obejmuje swoją akcją czasy na długo przed wydarzeniami znanymi z „Na południe od Brazos”. Co – nawiasem mówiąc – okazało się znakomitym pomysłem i genialnym posunięciem.

Spotykamy się znowu ze starymi, dobrymi znajomymi czyli Gusem McRae i Woodrowem Callem, tym razem jednak z czasów ich młodości. A będąc precyzyjnym – z początków ich kariery strażników Teksasu, kiedy obaj byli jeszcze nieopierzonymi żółtodziobami z głowami pełnymi marzeń o spektakularnej karierze i życiu pełnym przygód. Okazuje się jednak, że życie brutalnie weryfikuje te marzenia. Kariera bowiem okupiona nierzadko jest cierpieniem i wyborami z gatunku tych najgorszych zaś przygody nierzadko skończyć się mogą śmiercią. Bolesną, gwałtowną i niespodziewaną. Nieokrzesane żółtodzioby bardzo szybko uczą się twardego życia i równie szybko przyswajają sobie brutalną i gorzką lekcję, że los nikogo nie oszczędza.

„Szlak umrzyka” jest też o tyle ciekawy, że autor opisuje tutaj jak doszło do spotkania dwójki bohaterów a także buduje ich skomplikowaną relację opartą na lojalności. Wreszcie możemy się dowiedzieć więcej na temat tego w jaki sposób tych dwóch całkowicie różnych mężczyzn zdołało się ze sobą zaprzyjaźnić i jakim cudem ta przyjaźń okazała się przyjaźnią na całe życie. Nie brakuje też w tej książce stałych już elementów obecnych również w poprzednich tomach. Akcja jest wartka, wciągająca, trzyma w napięciu cały czas. Postaciom nie można nic zarzucić – McMurtry kreuje je po prostu po mistrzowsku. Fabuła spójna, przemyślana, wiarygodna, styl jak poprzednio jest bardzo ciekawy, całość napisana wręcz fenomenalnie. Dla mnie ta powieść nie ma wręcz złych stron, nie zmieniłbym w niej ani słowa, nie usunął choćby jednego przecinka.

Wspaniała, wielowątkowa, barwna powieść, z niesamowitą akcją i rewelacyjnymi bohaterami. I pozostaje tylko zapłakać nad tym, że czwartego, ostatniego tomu, jeszcze w Polsce nie przetłumaczono co uważam wręcz za jakąś literacką zbrodnię. Ale pozostaje mieć nadzieję, że może jednak kiedyś…

„Szlak umrzyka” to już trzeci tom wspaniałej sagi o losach strażników Teksasu, w którą wsiąkłem bez reszty. I chociaż trzeci jest według chronologii powstania to obejmuje swoją akcją czasy na długo przed wydarzeniami znanymi z „Na południe od Brazos”. Co – nawiasem mówiąc – okazało się znakomitym pomysłem i genialnym posunięciem.

Spotykamy się znowu ze starymi, dobrymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To było do przewidzenia, że przy moim zamiłowaniu do literatury fakty, sięgnę wreszcie po coś autorstwa Wojciecha Tochmana. Ten uznawany za jednego z najlepszych polskich reportażystów przewijał się w czytelniczych poleceniach różnych osób tak często, że wciągnąłem do na listę autorów do szybkiego przeczytania. Na pierwszy ogień poszła publikacja „Jakbyś kamień jadła”, akurat miałem pod ręką. I chyba rozumiem, dlaczego autora ceni się tak wysoko.

Książka traktuje o wojnie w Bośni w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i muszę przyznać, że nie wstrząsnęła mną jakoś szczególnie. Nie dlatego, że jestem jakiś nieczuły albo brak mi empatii. Chodzi o to, że przeczytałem swego czasu książkę „Pocztówki z grobu” Emira Suljagicia i relacja tego autora z automatu ustawia wszystkie inne relacje dużo niżej. Nie znaczy, że inne są gorsze, niemniej żadna nie wstrząsnęła mną tak jak „Pocztówki z grobu”. Kolejną książką, która ukazuje bezsens i horror tej wojny to chociażby „Wojna umarła, niech żyje wojna”, którą napisał Ed Vulliamy.

Nie jest moim celem jednak porównywać książki Tochmana z innymi publikacjami. Wojciech Tochman nie przygląda się bowiem wojnie samej w sobie a bardziej ludziom, których ona dotknęła. Jak wpłynęła na ich życie, jak sobie radzą z traumą, jak próbują odzyskać spokój, jak dochodzą do prawdy. Przede wszystkim jednak autor bierze udział w masowych ekshumacjach ludzi, którzy zginęli w wyniku tego masowego ludobójstwa jakim był ów konflikt zbrojny. Obserwuje ludzi, którzy trwają w zawieszeniu poprzez utratę bliskich i brak wiadomości co się z nimi stało. Nierzadko taka ekshumacja i jej „pozytywny” wynik – chociaż jest kolejnym ciosem i wstrząsem – pozwala ludziom wreszcie zaznać spokoju i pożegnać się w ostateczny i oficjalny sposób. Tochman obserwuje tych ludzi, zadaje pytania ale nie przekracza granic, robi to subtelnie, delikatnie, empatycznie. Słucha, współczuje, pozwala dzielić się ciężarem bolesnych wspomnień.

Podoba mi się styl autora. Nie da się ukryć, że potrafi on pisać, ma świetne pióro, jest znakomitym obserwatorem a jednocześnie unika schematów i banału. Pisze przejmująco bez wywoływania taniej sensacji, szokuje ale nie epatowaniem tragedii, wzrusza ale daleki jest od egzaltacji i taniego sentymentalizmu.

Polecam zdecydowanie.

To było do przewidzenia, że przy moim zamiłowaniu do literatury fakty, sięgnę wreszcie po coś autorstwa Wojciecha Tochmana. Ten uznawany za jednego z najlepszych polskich reportażystów przewijał się w czytelniczych poleceniach różnych osób tak często, że wciągnąłem do na listę autorów do szybkiego przeczytania. Na pierwszy ogień poszła publikacja „Jakbyś kamień jadła”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Na południe od Brazos” zachwyciło mnie wręcz bezgranicznie i okazało się jedną z największych literackich niespodzianek w życiu. Dlatego od razu rzuciłem się na kontynuację powieści czyli „Ulice Laredo”. I znowu autor trafił w sam środek tarczy.

Akcja dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach z „Na południe od Brazos” i już na początku powieści autor pozbawia czytelnika złudzeń – wielu bohaterów tomu pierwszego zmarło. Kilkoro z nich jest ledwie wspomniana. Na pierwszy plan wysuwają się Woodrow Call i Lorena, której przemiana zaskakuje najbardziej – w pierwszym tomie była prostytutką, w tomie drugim matką, żoną i szanowaną nauczycielką. McMurtry wprowadza też do fabuły kilkoro nowych bohaterów – niebanalnych i zaskakujących zaś cała fabuła opiera się na poszukiwaniu przez Calla młodego, meksykańskiego złodzieja i mordercy.

Zaczyna się jak zwykle spokojnie i nieśpiesznie. Coś tam się dzieje, toczą się rozmowy, autor przedstawia nowych bohaterów i nagle, niespodziewanie, nie wiadomo kiedy akcja przyśpiesza i zagęszcza się. Autor mnoży wątki, gmatwa i myli tropy, stosuje niesamowite i emocjonujące plot twisty lub w najbardziej emocjonującym momencie kończy wątek by przejść do innego. Akcja po raz kolejny wciąga od razu i prowadzona jest po mistrzowsku.

To co ciągle jest bardzo mocne u autora to postaci – pełnokrwiste, pełnowymiarowe, z krwi i kości, ale bardzo ludzcy, pełni wad i zalet. Ich rysy psychologiczne są naprawdę znakomite i zdecydowanie można się z każdym z nich utożsamiać. Poza tym w dalszym ciągu autor zachwyca stylem, który jest po prostu wspaniały. To urodzony gawędziarz, którego historie pochłania się wręcz zachłannie, z ogromną ciekawością i z niesamowitą przyjemnością.

To jest powieść z prawdziwego zdarzenia. Powieść przez naprawdę duże „P”. McMurtry tomem pierwszym szturmem i z łatwością podbił moje serce a „Ulice Laredo” udowodniły, że nie był to jednorazowy przypadek.

„Na południe od Brazos” zachwyciło mnie wręcz bezgranicznie i okazało się jedną z największych literackich niespodzianek w życiu. Dlatego od razu rzuciłem się na kontynuację powieści czyli „Ulice Laredo”. I znowu autor trafił w sam środek tarczy.

Akcja dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach z „Na południe od Brazos” i już na początku powieści autor pozbawia czytelnika...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To chyba nie był dobry pomysł by przygodę z Mariuszem Szczygłem zacząć od pozycji „Projekt: Prawda”. Co prawda to nie tak, że jest to autor mi nieznany, znam go doskonale ze wspaniałej „Antologii polskiego reportażu XX wieku” jak i z licznych wywiadów, ale żebym przeczytał coś stricte jego autorstwa to się jakoś nie składało dotąd. I gdyby nie to, że wiem, że to wspaniały reporter, który dodatkowo świetnie operuje słowem to bym po tej książce dał sobie spokój.

To nie znaczy, że ona była jakaś zła. „Projekt: Prawda” składa się bowiem z trzech części. Pierwsza jest opisywana jako „zapis intymnych przeżyć autora, który chowa się przed światem między malarstwem a muzyką”. I to nie było takie złe, było ciekawe. Drugą częścią jest powieść, którą publikuje w swojej książce Mariusz Szczygieł a która jest dla niego ważna, istotna, która w nim coś zmieniła, poruszyła, wywarła na niego wpływ. I tu mam właśnie problem, bo mnie się akurat nie spodobała. Widocznie w kwestii upodobań literackich operujemy na dwóch różnych rejestrach, mamy odmienne wrażliwości. No i jest jeszcze część trzecia.

I właśnie ta część to jest to, co dla mnie jest w tej książce najlepsze i najciekawsze. Autor bowiem szuka prawdy, szuka jej wszędzie i szuka ją u różnych ludzi. Prosi przypadkowo spotkane osoby – czasem znane, czasem nie – o to, by podzielili się z nim swoją prawdą. Bez względu jaka by ona była i czego by dotyczyła. Te króciutkie notatki z owych spotkań i rozmów są naprawdę rewelacyjne. I widać w nich ciekawość świata i ludzi, którą autor jest przepełniony a którą tak świetnie potrafi przekazać.

Ogólnie czytało się nieźle aczkolwiek ta powieść w środku trochę mnie znużyła. Ale warto było bo Mariusz Szczygieł to klasa sama w sobie.

To chyba nie był dobry pomysł by przygodę z Mariuszem Szczygłem zacząć od pozycji „Projekt: Prawda”. Co prawda to nie tak, że jest to autor mi nieznany, znam go doskonale ze wspaniałej „Antologii polskiego reportażu XX wieku” jak i z licznych wywiadów, ale żebym przeczytał coś stricte jego autorstwa to się jakoś nie składało dotąd. I gdyby nie to, że wiem, że to wspaniały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo żałuję, że zanim przeczytałem „Apokalipsę Koby” nie sięgnąłem po jakąś rzetelną i szczegółową biografię Stalina. Nie jestem przez to w stanie skonfrontować literackiej fikcji z prawdą a konkretnie ile z tego co opisał w powieści autor wydarzyło się naprawdę. Bowiem życiorys Stalina znam niestety dość pobieżnie.

Nie zmienia to jednak faktu, że „Apokalipsa Koby” Radzińskiego to rzecz po prostu wspaniała. Obserwujemy bowiem życie Stalina z perspektywy jego przyjaciela jeszcze z czasów dzieciństwa, który to przyjaciel jest narratorem powieści. Bardzo ciekawy zabieg, który pozwala autorowi na więcej – pomijać pewne kwestie zasłaniając się niewiedzą narratora czy też „dopowiadać” coś co mogło być prawdą a nie musiało, sięgać głębiej i pozwalając sobie na więcej w ramach szeroko pojętej fikcji. A jednocześnie włos się na głowie człowiekowi podczas czytania jeży jak się uzmysłowi, że autor opisuje jednego z najgorszych i największych zbrodniarzy wojennych, potworów wręcz, jacy kiedykolwiek żyli. Fikcja fikcją ale wszyscy doskonale wiemy do czego zdolny był ten człowiek i czego w swoim życiu niechlubnego dokonał.

Świetnie napisana powieść, wciąga od razu i chociaż chwilami trzeba być mocno skupionym na treści bowiem autor jest zarazem bardzo szczegółowy i bardzo dygresyjny. Wspaniały, barwny język, całość napisana ze swadą, fabuła prowadzona po mistrzowsku, pomysłowość autora zaskakująca. Zdecydowanie polecam.

I przy okazji rodzi się pytanie – a co jeśli rzeczywiście istniał ktoś taki jak Fudżi? I co by powiedział, gdyby mógł?

Bardzo żałuję, że zanim przeczytałem „Apokalipsę Koby” nie sięgnąłem po jakąś rzetelną i szczegółową biografię Stalina. Nie jestem przez to w stanie skonfrontować literackiej fikcji z prawdą a konkretnie ile z tego co opisał w powieści autor wydarzyło się naprawdę. Bowiem życiorys Stalina znam niestety dość pobieżnie.

Nie zmienia to jednak faktu, że „Apokalipsa Koby”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.

Wspaniała, wręcz znakomita powieść. Śmiało można ją określić mianem monumentalnej i nie dziwię się, że bardzo szybko uznano ją arcydziełem gatunku i zaczęto zaliczać do klasyki. Larry McMurtry stworzył wielowątkową powieść, w której pozornie niewiele się dzieje ale to bardzo złudne wrażenie bowiem kotłuje się w tej powieści od wydarzeń i emocji. Historia kilku kowbojów, którzy pędzą stado bydła przez Amerykę XIX wieku, kilka lat po wojnie secesyjnej, gdzie nie milkną brutalne walki białych z rdzenną ludnością a Dziki Zachód ma się bardzo dobrze. McMurtry stworzył genialne postaci bohaterów, którzy próbują ułożyć sobie życie w tej rzeczywistości czy też po prostu i dosłownie przeżyć. Bowiem każdy dzień może przynieść koniec wszystkiego, czasem z ręki Indian, czasem z ręki wyjętych spod prawa, czasem zaś zabija głód, czy nawet koń, który zrzuca z grzbietu i kopie w głowę.

Bohaterowie kombinują jak potrafią. Kochają, nienawidzą, walczą, wędrują. Docinają sobie, pomagają czy czekają na czyjeś potknięcie. Zaślepia ich zazdrość lub napędza poczucie braterstwa i solidarności. Są z krwi i kości. Udali się autorowi znakomicie i są największą zaletą powieści. Są wiarygodni, czytelnik sympatyzuje z nimi, kibicuje im, opłakuje ich śmierć. Dawno już nie czytałem fabuły z tak genialnie wykreowanymi postaciami. Dawno też nie czytałem po prostu tak rewelacyjnej powieści – wciągającej, realistycznej, bardzo klimatycznej, mięsistej wręcz, bardzo przemyślanej i drobiazgowo skonstruowanej. Tu wszystko gra i jest w punkt. Nie ma się naprawdę do czego przyczepić.

Coś czuje, że ciężko będzie w tym roku przebić „Na południe od Brazos” jakiejkolwiek innej powieści. To było dla mnie absolutne mistrzostwo i popis pisarskiej wirtuozerii. Po dalsze części cyklu sięgnę na pewno.

Serdecznie i gorąco polecam!

O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.

Wspaniała, wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.

„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale raczej na zasadzie „o co tyle hałasu”. Mnie bowiem ta powieść nie porwała a wręcz przeciwnie, trochę jednak rozczarowała. Owszem, ogólna wizja autora była ciekawa i intrygowała, tak jak poczynania głównego bohatera, ale zabrakło mi wytłumaczenia. Chciałem się dowiedzieć skąd się wziął taki a nie inny porządek świata jaki stworzył autor. Co się takiego wydarzyło, że doszło do tego do czego doszło, jakie wydarzenia i procesy się na to złożyło, co było początkiem? Nie dowiedziałem się jak, dlaczego, kiedy, gdzie…. Zamiast tego autor zaserwował nam jakąś dystopię, w której działo się to co się działo i tyle. Owszem, książka aż gęsta jest od różnych odniesień i symboli a czytelnik może się pogubić w domysłach.

Ciekawie autorowi wypadła przemiana głównego bohatera. Przede wszystkim wiarygodnie. Spore wrażenie zrobił na mnie również klimat książki – duszny, gęsty, paranoiczny. Zakończenie mnie trochę zawiodło. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego.

Podsumowując – raczej jestem zawiedziony. Dalszych prób z twórczością autora nie podejmę.

Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.

„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy „Wawel. Biografia” opublikowano zignorowałem tę książkę. Uznałem, że nie jest warta mojego zainteresowania. Dwa miesiące temu przypomniałem sobie o tej książce przy okazji zwiedzania Wawelu. Uznałem, że informacje jakie uzyskałem od przewodniczki to stanowczo za mało jak dla mnie i postanowiłem „Wawel” przeczytać. I nie żałuję.

„Wawel” Kamila Janickiego to nie tylko książka o najsłynniejszym i najcenniejszym polskim zabytku. To po części historia naszego państwa. Z perspektywy wawelskiego wzgórza i tego co na nim powstawało jak w soczewce obserwować można było zarówno te wielkie jak i te mniejsze wydarzenia historyczne. Wielką i to mniejszą politykę. Grono bardzo ważnych postaci jakie się przez naszą historię przewinęły jak i te z pozoru nieistotne. To też świetna opowieść o tym jak zmieniało i kształtowało się społeczeństwo, obyczajowość czy przede wszystkim znaczenie samego Wawelu.

Kamil Janicki pisze z werwą, ciekawie i wciągająco. Nie przynudza, nie zasypuje ogromem zbędnych faktów. „Wawel” czyta się szybko i znakomicie i po jego lekturze naprawdę chciałoby się tam pójść by go obejrzeć jeszcze raz, porządnie i bez pośpiechu uruchamiając wyobraźnię, jako, że wiele z tego co opisuje Janicki po prostu już nie istnieje.

Jedynym minusem dla mnie jest to, że „Wawel” kończy się na roku 1945. Szkoda, że autor nie opisał wszystkiego do czasów współczesnych. Niemniej jednak jestem lekturą bardzo usatysfakcjonowany.

Kiedy „Wawel. Biografia” opublikowano zignorowałem tę książkę. Uznałem, że nie jest warta mojego zainteresowania. Dwa miesiące temu przypomniałem sobie o tej książce przy okazji zwiedzania Wawelu. Uznałem, że informacje jakie uzyskałem od przewodniczki to stanowczo za mało jak dla mnie i postanowiłem „Wawel” przeczytać. I nie żałuję.

„Wawel” Kamila Janickiego to nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kongo requiem” nie zaskoczyło mnie tak bardzo jak pierwsza część czyli „Lontano” bo mniej więcej wiedziałem już czego się spodziewać, zarówno po autorze jak i po historii. Ale mimo to kontynuacja była nad wyraz udana i ciężko mi było się oderwać od czytania.

Tym razem bardzo duża część akcji dzieje się w Afryce do której celem kontynuacji śledztwa udaje się Ervan. A że w tym samym czasie w swoich własnych interesach przebywa tam jego ojciec, to można się spodziewać iż śledztwo nie będzie przebiegało ani ulgowo ani ustalonym torem. I tak też było. Jednocześnie w ciągłym niebezpieczeństwie są pozostali w Europie Loic i Gaelle. A przyznać trzeba, że autor nie oszczędza bohaterów.

Akcja jest gęsta od nagłych zwrotów akcji i pełna wydarzeń i napięcia. Intrygowana w dalszym ciągu prowadzona jest po mistrzowsku, kolejne jej karty odkrywane powoli i chwilami bardzo efektownie i zaskakująco. Lekkie zdumienie mogą robić nagłe przemiany Gaelle i Loica, na szczęście są przemyślane, wiarygodne i bardzo dobrze przez autora opisane. To już nie są bezwolne, irytujące i słabe jednostki a wręcz przeciwnie, charakterem stają się godne własnego ojca.

Finał tradycyjnie zaskakujący i w moim przypadku zupełnie nieprzewidywalny co zawsze jest dla mnie ogromną zaletą i cechą świetnego kryminału. W budowaniu napięcia autor jak zwykle okazał się mistrzem. Podsumowując – rewelacyjna książka i trzyma poziom pierwszej części.

Zdecydowanie polecam.

„Kongo requiem” nie zaskoczyło mnie tak bardzo jak pierwsza część czyli „Lontano” bo mniej więcej wiedziałem już czego się spodziewać, zarówno po autorze jak i po historii. Ale mimo to kontynuacja była nad wyraz udana i ciężko mi było się oderwać od czytania.

Tym razem bardzo duża część akcji dzieje się w Afryce do której celem kontynuacji śledztwa udaje się Ervan. A że w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Tom drugi wspaniałości jaką jest „Antologia polskiego reportażu XX” wieku wreszcie za mną. Jej czytanie trochę mi zajęło ale to tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem sobie ją dawkować żeby nie przeczytać za szybko. I tak samo jak tom pierwszy tak i ten zachwycił mnie bardzo.

Co prawda w tym tomie było więcej znanych mi już nazwisk ale to dlatego, że zbiór zawierał reportaże z lat 1966 – 2000. I również zawierał pełen przekrój zarówno tematów opisywanych jak i autorów. To była naprawdę ciekawa podróż przez różne style, punkty widzenia, wrażliwość pisarską, warsztat czy wykonaną pracę. I chociaż było tam kilka reportaży, które mnie znudziły lub nie przypadły do gustu z różnych powodów, to jednak zdecydowana większość była znakomita.

Nie sposób wymienić tu wszystkich tytułów i autorów, gdyż tom zawierał tych tytułów czterdzieści sześć. Ale chciałbym wyróżnić te, które spodobały mi się najbardziej, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Zacznę od Wiesława Łuki i jego znakomitego „Nie oświadczam się”, mocnego i wstrząsającego reportażu o zbrodni. Rewelacyjny był też Andrzej Mularczyk i jego „Depozyt”, wspaniale napisana historia o niesłusznie skazanym na śmierć ojcu i próbie walki o jego pamięć i dobre imię. Kolejną perełką były „Wieże z kamienia” Wojciecha Jagielskiego, niesamowicie napisana relacja z pobytu w Czeczenii ogarniętej wojną z Rosją. To były zdecydowanie trzy najlepsze moim zdaniem reportaże z tego tomu.

Świetne również były takie tytuły jak „Boli, więc jesteś zdrowa” Lucjana Wolanowskiego (o trędowatych), „Baśnie udokumentowane” Krzysztofa Kąkolewskiego (o Polce pracującej dla gestapo), „Szpan” Grzegorza Nawrockiego (jak sam tytuł wskazuje o szpanie, szeroko pojętym), „Ludzie i może nie są źli….” Hanny Krall (o Annie Walentynowicz), „Cień klątw nad wawelskim wzgórzem” Zbigniewa Święcha (o rzekomej klątwie po otwarciu grobowca Kazimierza Jagiellończyka na Wawelu), „Ślad kuli” Jerzego Morawskiego (o ekshumacji zwłok polskich oficerów straconych podczas wojny przez NKWD), „Umieralnia życia” Beaty Pawlak (o pracy dla Matki Teresy w Kalkucie), „Jak Emilię z Kalabrii od złej pani wykradłam” Ireny Morawskiej (o Polce, która we Włoszech gotowała piekło na ziemi służącym dla niej Polkom), „Czekam pod adresem: Berlin” Wojciecha Tochmana (o kobietach zmuszanych do prostytucji w Berlinie) czy „Adam z Ewką żyli w raju” Włodzimierza Nowaka (o życiu dość barwnej i różnorodnej grupy przyjezdnych ludzi w Słubicach na przełomie XX i XXI wieku).

Świetnych reportaży było tam rzecz jasna więcej, ja tylko wymieniłem te moje ulubione. Gorąco wierzę, że każdy znajdzie sobie coś dla siebie, bowiem tom ten to fenomenalny zbiór naprawdę znakomitych reportaży ale też ciekawa lekcja historii. No i skutecznie może wydłużyć listę książek do przeczytania co uważam rzecz jasna za zaletę.

Polecam gorąco. Wspaniała rzecz. A przede mną tom trzeci.

Tom drugi wspaniałości jaką jest „Antologia polskiego reportażu XX” wieku wreszcie za mną. Jej czytanie trochę mi zajęło ale to tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem sobie ją dawkować żeby nie przeczytać za szybko. I tak samo jak tom pierwszy tak i ten zachwycił mnie bardzo.

Co prawda w tym tomie było więcej znanych mi już nazwisk ale to dlatego, że zbiór zawierał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Na południe od Lampedusy” porusza ważne i poważne tematy, o których powinno się pisać wprost i mówić o nich głośno a mianowicie kryzys migracyjny i uchodźczy i wszystko co z tego wynika. Z tego też powodu sięgnąłem po tę pozycję i czuję się trochę rozczarowany.

Ale nie tematem rzecz jasna. Autor wędruje po krajach Afryki i rozmawia z ludźmi, którzy albo próbowali lub chcą próbować migrować lub z uchodźcami, którzy nierzadko są wręcz dosłownie zawieszeni w czasie i przestrzeni. To historie ludzi, którzy w pogoni za lepszym życiem i za marzeniami nierzadko owo życie sobie zniszczyli, czasami nieodwracalnie. Są to naprawdę przejmujące historie. Szkoda tylko, że zostały napisane w taki sposób w jaki zostały napisane…

Chwilami brakowało mi perspektywy, autor był bardzo jednostronny. Chwilami brakowało mi jakiejś głębi gdyż Liberti opisywał coś bardzo ogólnikowo lub z założeniem, że czytelnik wie w czym rzecz. A jeśli się nie zna jakiegoś kontekstu to raczej trudno o zrozumienie sytuacji. Wielokrotnie musiałem porzucać lekturę by doinformować się na poruszane w książce tematy żeby wiedzieć w ogóle co czytam. Chwilami zbyt irytowała stronniczość autora aczkolwiek ciekawie opisał pewne mechanizmy, prawa i procedery. Uważam też, że książka zyskałaby dużo więcej gdyby mniej w niej było autora a więcej ludzi, o których tak naprawdę autor pisał.

Podsumowując – nie podobał mi się styl autora aczkolwiek książka ważna i warto ją przeczytać ze względu na temat.

„Na południe od Lampedusy” porusza ważne i poważne tematy, o których powinno się pisać wprost i mówić o nich głośno a mianowicie kryzys migracyjny i uchodźczy i wszystko co z tego wynika. Z tego też powodu sięgnąłem po tę pozycję i czuję się trochę rozczarowany.

Ale nie tematem rzecz jasna. Autor wędruje po krajach Afryki i rozmawia z ludźmi, którzy albo próbowali lub...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i poważnych tematów o których należy głośno mówić, pisać i je nagłaśniać. Ale jak dla mnie było tam za mało treści. Wszystkie reportaże bowiem były krótkie, pobieżne i ledwie ocierające się o temat. Zabrakło mi głębi, wniosków, przemyśleń, komentarzy, czegoś, co zazwyczaj zawiera długi, „pełnometrażowy” reportaż. Owszem, gdybym jeden z tych reportaży z tego zbioru przeczytał np. w gazecie to mój odbiór byłby inny ale tu mówimy jednak o książce. A na książkę to niestety za mało.

Wiele dobrego się nasłuchałem i naczytałem o autorce. Ponoć jest jedną z najbardziej i najczęściej nagradzanych dziennikarek, pisze i mawia się o niej, że to klasa sama w sobie a każdy jej tekst to niemal wydarzenie. Cóż… Albo zacząłem przygodę z Kopińską od niewłaściwej książki albo wszystko to były słowa na wyrost. Tak czy siak po inne pozycje autorki już nie sięgnę.

Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i...

więcej Pokaż mimo to