Wypędzenie Gerty Schnirch Kateřina Tučková 7,9
ocenił(a) na 840 tyg. temu Niejeden konflikt niszczy rodziny, nieodwracalnie je dzieli, zwraca przeciwko sobie tych, którzy dotąd byli jednością. Bardzo wyraźnie widzieliśmy to w trakcie wojny bałkańskiej, a także teraz, w tej na Ukrainie. Katerina Tuckova cofa się aż do II wojny światowej, która podzieliła ludność Czechosłowacji. Kto tu był ofiarą? Wcześniej nikomu nie przeszkadzało, że w Brnie żyli obok siebie Czesi i Niemcy, wielu z nich czuło się z wyboru Czechami, choć ich korzenie były czesko-niemieckie czy nawet zgoła niemieckie. Większość z nich, jak naszą bohaterkę, najpierw dotknęły niemieckie porządki w czasie wojny, później zaś, jeszcze silniej, czeska powojenne odwetowa nienawiść.
Ta kwestia, stosunkowo mało znana, przemilczana, w znakomitej debiutanckiej powieści Kateriny Tuckovej krzyczy głosem Gerty Schnirch, wystawionej poza jakikolwiek nawias. Nie Niemka i nie Czeszka, może już nie człowiek nawet, opowiada historię swoją, swojej córki Barbory i wielu innych kobiet, sąsiadek z Brna i okolic.
Wydarzenia układają się niczym fale sinusoidy na wykresie, ukazując zmianę układu sił w brneńskiej rzeczywistości od przedwojnia do wielu lat po wojnie. To zadziwiające, jak szybko sąsiedzi przestają się znać, odwracają głowy albo wręcz przeciwnie, wpatrują się w oczy z gryzącą nienawiścią. Jak szybko potrafią odmienić się role, jednych rządzących zastępują kolejni, a każda następna ekipa chce dla siebie i swoich więcej, szybciej i brutalniej. Każdej też wydaje się, że jest już tą ostatnią i zostanie na wieczność. I jakoś tak do dzisiaj niewiele się w tej mentalności zmieniło, jak widać.
Smutna to historia, przeraźliwie smutna. Ciężko jest czytać o tym, jak wrażliwa, radosna dziewczyna więdnie i chowa się trwożliwie w siebie, nie rozumiejąc już tego świata, który jeszcze niedawno był taki prosty. Pół Czeszka, pół Niemka, ani to, ani sio, czy w ogóle ma jakiś wybór, czy też zostaje jej samotność? Tej ostatniej doświadcza aż nadto. I jeszcze lęku. „Gerta się bała. Głęboko w jej piersiach kulił się obezwładniający strach, który niczym pająk wszystkimi ośmioma odnóżami sięgał teraz powoli we wszystkie części jej ciała. Ciemne, ciężkie, włochate cielsko ciążyło w piersi, kiedy chciała wziąć oddech (…)” My także w trakcie lektury czujemy, że trudno nam oddychać, atmosfera jest ciężka, smolista, wydaje się, że bagno wciąga delikatną Gertę coraz głębiej, nie dając jej możliwości ruchu. Dziewczyna poddaje się biernie losowi, niezdolna do innego oporu niż bierne milczenie. Nie widać wokół niej nikogo życzliwego. Odkąd zmarła matka, Gerta czuje się niczym ciało obce nawet w rodzinie, w zasadzie to zwłaszcza w niej.
Historia kołem się toczy i niczego nas nie uczy. Gnębieni, gdy tylko mogą, odpłacają swoim prześladowcom tym samym. Podobnie generalizują, nie mając ochoty zagłębiać się w indywidualne historie. Liczy się jak zawsze metryka lub kolor skóry, czyli to, co od nas absolutnie nie zależy i zostało nam z góry przypisane przez los. Tak się to właśnie dzieje od niepamiętnych czasów, a u ludzi żądza odwetu zwycięża zdrowy rozsądek. Marsz śmierci brneńskich Niemców, który wyruszył ostatniego maja 1945 roku, przypomina tyle innych straszliwych marszrut więźniów. Kobiety, starcy, dzieci, dobijanie gdzieś na boku tych, którzy opadli z sił. To samo zło, te same metody, ta sama pogarda… trudno nie czuć dreszczy na plecach. Ofiary stają się oprawcami i czują się z tym znakomicie.
Opis tego, co działo się w czasie drogi jest wstrząsający. To więcej niż piekło, nie można też użyć tu słowa zezwierzęcenie, gdyż obrażałoby to zwierzęta. Nie dało się przez te fragmenty przebrnąć bez zgrozy. Autorka nie oszczędza czytelnika, opowiada to, co widziała bądź też przeżyła Gerta, beznamiętnie, jakby szok odebrał narratorowi zdolność odczuwania, dla czytelnika taka forma narracji również nie jest łatwa w odbiorze.
I jak tu zrozumieć, że świat odsłania się przed nami tak samo piękny, wietrzyk szumi podobnie kojąco kołysząc zielonymi koronami drzew, jakby cała ta tragedia, upodlenie i śmierć w ogóle się nie wydarzyły, jakby myśli nie opętało pragnienie końca, który „na zawsze zabrałby wspomnienia, odciąłby ją od cuchnącego, brudnego ciała, które wtargnęło w nią na polu za Perną, które trzymało ją tak mocno, że mało nie wyrwało jej rąk. Potem doszły kopniaki, nawet gorsze od tego, co stało się wcześniej. Długie ostrze raz na zawsze zabrałoby bezsenne noce, zduszony gniew poniżenia, gonitwę myśli, kiedy chęć zapomnienia mieszała się z pragnieniem zemsty. Przestałaby nienawidzić własnego ciała, nie miałaby już ciała, nie zostałoby nic.”
Samo wypędzenie nie jest jakąś mało znaną nam formą wymierzania „sprawiedliwości”, słyszeliśmy o niejednym. Od wypędzenia Żydów z Hiszpanii w XV wieku przez wypędzenie prawosławnych Greków z Turcji po wygnanie Niemców po II wojnie światowej nie tylko z Czechosłowacji, o czym mowa w książce, ale też choćby z Polski, z jej nowych granic. Wszędzie pod sztandarem sprawiedliwości kryła się przemoc, poniżenie, a nawet ludobójstwo. Jednak w żadnej powieści nie zostało to tak sugestywnie i dramatycznie przedstawione. Bohaterek jest tu wiele, jedne zawiniły strachem, biernością, inne korzystały chętnie z wojennych przywilejów, nie zastanawiając się ani przez chwilę, czym są one okupione. Jednak czy zasłużyły na to, co je później spotkało, a czego obraz nie pozwala czytelnikowi zasnąć, snując się oparem koszmaru w ciszy i ciemności nocy?
Dowody poniszczono, ukryto, sfałszowano… Problem tożsamości, jej całego zapętlenia, manipulowania nią wedle potrzeb i nastrojów społecznych, pozbawiania ludzi prawa do korzeni, wykorzystywania jako pretekst do rabunku… wszystko to wybrzmiewa w książce głośnym krzykiem niewolonych kobiet, zaciśnięciem sznura na dławionej szlochem szyi i niemymi łzami tych wszystkich dzieci, co to nie swoje i nie obce, i w ogóle nie wiadomo, czy gdzieś jest dla nich miejsce. Ta powieść jest kompletna i kompletnie przerażająca. A jednocześnie nie można się od niej oderwać, tak została znakomicie napisana. Po prostu trzeba śledzić losy bohaterek do samiutkiego końca. A później myśleć, myśleć…
Te sceny upadku człowieczeństwa, szaleństwa nienawiści i co gorsza, braku jakichkolwiek wyrzutów sumienia i zadośćuczynienia sprawiedliwości, są powtarzalne, co jakiś czas odradzają się niczym z przechowanych starannie w sercach ziaren nienawistnego jadu i pielęgnowanego poczucia krzywdy, ot, takich parszywych nasion nawiewanych wichrem historii. Nikt nie jest bezpieczny. Nigdy nie wiadomo, co w danym momencie okaże się niewygodne, kto kogo zechce wyrzucić z jego domu i jaki sposób, mniej czy bardziej wyrafinowane tortury, zdoła go zadowolić.
Książkę mogłam przeczytać dzięki współpracy z portalem: https://sztukater.pl/