-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-04-15
2024-01-28
Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.
„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale raczej na zasadzie „o co tyle hałasu”. Mnie bowiem ta powieść nie porwała a wręcz przeciwnie, trochę jednak rozczarowała. Owszem, ogólna wizja autora była ciekawa i intrygowała, tak jak poczynania głównego bohatera, ale zabrakło mi wytłumaczenia. Chciałem się dowiedzieć skąd się wziął taki a nie inny porządek świata jaki stworzył autor. Co się takiego wydarzyło, że doszło do tego do czego doszło, jakie wydarzenia i procesy się na to złożyło, co było początkiem? Nie dowiedziałem się jak, dlaczego, kiedy, gdzie…. Zamiast tego autor zaserwował nam jakąś dystopię, w której działo się to co się działo i tyle. Owszem, książka aż gęsta jest od różnych odniesień i symboli a czytelnik może się pogubić w domysłach.
Ciekawie autorowi wypadła przemiana głównego bohatera. Przede wszystkim wiarygodnie. Spore wrażenie zrobił na mnie również klimat książki – duszny, gęsty, paranoiczny. Zakończenie mnie trochę zawiodło. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego.
Podsumowując – raczej jestem zawiedziony. Dalszych prób z twórczością autora nie podejmę.
Chętnie sięgam po klasykę. Nie dlatego, że trzeba, wypada, należy znać. Sięgam z ciekawości. Jeśli coś zalicza się do klasyki, do jakiegoś kanonu, określa się mianem arcydzieła to lubię się przekonać dlaczego tak jest. A to, że niekoniecznie po skończonej lekturze podzielam tę opinię to już inna kwestia.
„451 stopni Fahrenheita” okazało się dla mnie zaskoczeniem ale...
2023-12-26
Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i poważnych tematów o których należy głośno mówić, pisać i je nagłaśniać. Ale jak dla mnie było tam za mało treści. Wszystkie reportaże bowiem były krótkie, pobieżne i ledwie ocierające się o temat. Zabrakło mi głębi, wniosków, przemyśleń, komentarzy, czegoś, co zazwyczaj zawiera długi, „pełnometrażowy” reportaż. Owszem, gdybym jeden z tych reportaży z tego zbioru przeczytał np. w gazecie to mój odbiór byłby inny ale tu mówimy jednak o książce. A na książkę to niestety za mało.
Wiele dobrego się nasłuchałem i naczytałem o autorce. Ponoć jest jedną z najbardziej i najczęściej nagradzanych dziennikarek, pisze i mawia się o niej, że to klasa sama w sobie a każdy jej tekst to niemal wydarzenie. Cóż… Albo zacząłem przygodę z Kopińską od niewłaściwej książki albo wszystko to były słowa na wyrost. Tak czy siak po inne pozycje autorki już nie sięgnę.
Książka „Z nienawiści do kobiet” zawiodła moje nadzieje. Darujmy już sobie zwodniczy tytuł, który może się odnieść do zaledwie kilku reportaży z tego zbioru. Bardziej zawiodły mnie właśnie reportaże. Ten zbiór wygląda jak jakieś „the best of”, kolaż tego co najlepsze w twórczości autorki. Ale ze względu na ilość reportaży cierpi ich jakość. Owszem, dotykają one ważnych i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-20
Twórczość Sabacha jest dla mnie niczym antidotum na wszystko. W chwili obecnej chyba żaden inny autor nie potrafi mnie tak skutecznie rozbawić jednocześnie zachwycając fabułą swoich powieści. Jest wyśmienitą poprawą nastroju co „Pijane banany” tylko potwierdziły.
Sabach z właściwymi sobie wdziękiem i fantazją rzuca nas w wir wydarzeń, w życie trzech nastolatków, do Pragi lat osiemdziesiątych, opowiadając ich perypetie i prezentując nam galerię fenomenalnych postaci. Bo i czego tu nie ma – nastoletnie miłości, życie w szkole a zwłaszcza poza nią, siła nastoletniej męskiej przyjaźni i efektów jakie przynosi a także młodzieńcze miłostki. Bo i kogo tu nie ma – poza narratorem, chłopakiem, który za uszami ma wiele i którego różne dziwaczne wydarzenia się imają są jeszcze jego dwaj kompani – Honza, prowodyr różnych szalonych akcji, typowy zadymiarz z wyglądem i uśmiechem cherubinka oraz Wiciu, głuchoniemy fan onanizowania się, wielki i silny czemu często daje upust przez co jego matka musi ciągle piec przeprosinowe torty. Jest praktyczna ale chwilami bezsilna matka głównego bohatera oraz ojczym, niespełniony rzeźbiarz do tego nałogowy alkoholik. Jest i kompan ojczyma, również twórca, również alkoholik. Że nie wspomnieć o wielu innych barwnych personach.
Genialna powieść, pełna wspaniałego poczucia humoru, chwilami tak absurdalna i groteskowa, że aż balansuje na granicy przerysowania ale ani przez chwilę jej nie przekraczająca. Dowcip autora – jakże czarny chwilami i jakże uroczo złośliwy – na najwyższym poziomie.
Bardzo gorąco polecam . Nie tylko „Pijane banany” ale i całą twórczość Sabacha. Dla mnie to po prostu coś wspaniałego i niesamowitego.
Twórczość Sabacha jest dla mnie niczym antidotum na wszystko. W chwili obecnej chyba żaden inny autor nie potrafi mnie tak skutecznie rozbawić jednocześnie zachwycając fabułą swoich powieści. Jest wyśmienitą poprawą nastroju co „Pijane banany” tylko potwierdziły.
Sabach z właściwymi sobie wdziękiem i fantazją rzuca nas w wir wydarzeń, w życie trzech nastolatków, do Pragi...
2020-11-19
Nie ukrywam, że coraz chętniej sięgam po literaturę czeską, kiedyś wręcz niezauważaną i omijaną. Jakoś tak nie ciągnęło mnie w te rejony. Na szczęście kilku ciekawych autorów jak Sabach, Soukupova czy Tuckova, skutecznie mnie do literackiej eksploracji Czech przekonali. Z Tuckovą to już moje trzecie spotkanie po rewelacyjnej powieści „Wypędzenie Gerty Schnirch” i kapitalnym opowiadaniu „Życie i śmierć baronowej von Mautnic” ze zbioru „Praga Noir”. Tym razem przyszedł czas na „Boginie z Zitkovej”.
I znowu jestem zachwycony. Może powieść ta nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia jak „Wypędzenie Gerty Schnirch”, tamta jednak poruszała dużo cięższe i trudniejsze tematy, nie zmienia to jednak faktu, że bardzo mi się spodobała. Tytułowe boginie to nic innego jak kobiety w innych kulturach określane jako znachorki, szept uchy, uzdrowicielki czy wręcz nawet wiedźmy. Z rodu tychże bogiń wywodzi się Dora, bohaterka powieści, linia tych kobiet w rodzinie jest długa i rozgałęziona a „bogowanie” w jej rodzinie ma bardzo bogatą tradycję. Ponadto z rodziną Dory wiąże się jakaś mroczna tajemnica, którą kobieta stara się mozolnie rozwikłać a na którą składają się bardzo skomplikowane relacje rodzinne, morderstwa, rzucone klątwy ale też ingerencje służb bezpieczeństwa a wcześniej nazistów podczas wojny, by wręcz otrzeć się o procesy czarownic sprzed kilku wieków.
Tuckova stworzyła wielowątkową, wciągającą powieść, nieoczywistą, barwną i zaskakującą. Opisy śledztw, procesów czy obrzędów i praktyk stosowanych przez boginie robią ogromne wrażenie. Ale to przede wszystkim z ogromnym wyczuciem skonstruowana historia życia Dory, które obfitowało w wiele dramatów.
Świetna powieść, gorąco polecam. Jak i polecam pozostałą twórczość Tuckovej, to naprawdę znakomita pisarka.
Nie ukrywam, że coraz chętniej sięgam po literaturę czeską, kiedyś wręcz niezauważaną i omijaną. Jakoś tak nie ciągnęło mnie w te rejony. Na szczęście kilku ciekawych autorów jak Sabach, Soukupova czy Tuckova, skutecznie mnie do literackiej eksploracji Czech przekonali. Z Tuckovą to już moje trzecie spotkanie po rewelacyjnej powieści „Wypędzenie Gerty Schnirch” i kapitalnym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-26
Popełniłem błąd, przeczytałem bowiem najpierw powieść „W odbiciu” a potem zbiór opowiadań „Zaksięgowani”. Powinienem na odwrót, taka bowiem jest chronologia ich wydania no ale już trudno, przepadło.
Jak każdy zbiór opowiadań tak i ten jest bardzo różnorodny. Pod każdym względem – stylu, poziomu, jakości, konstrukcji. Są opowiadania rewelacyjne, są opowiadania, dobre, są średnie, są też takie, których mogłoby nie być. Wśród tych rewelacyjnych i dobrych wymienić muszę „Pana Pianistę i czarty”, „Śmierć szklanego Kazimierza” ( oba groteskowe i absurdalne), „Pisarze i mordercy” (bardzo przewrotne i niepokojące), „Nic” (również o niepokojącym klimacie, złowieszczym wręcz. W dodatku mamy tu motyw mieszkania, w którym dzieją się nierealne rzeczy, motyw ten tak obecny w powieści „W odbiciu”), „Każdy umiera za siebie” (bardzo przejmująco, o ostatnich momentach życia załogi łodzi podwodnej Kursk i o tym, co czuli w obliczu śmierci) „Cena drwiny” (przewrotnie o tym jak głupie pomysły potrafią się mścić). Wspomnieć tu też muszę o otwierającym zbiór opowiadaniu „Szach”, które klimatycznie jest jak duszny i niepokojący sen, wręcz koszmar, oraz o zamykającym zbiór „Mat”, które jest z kolei swoistą klamrą zamykającą cały zbiór a jednocześnie kontynuacją „Ceny drwiny” i zakończeniem „Szacha”.
Ciekawe, aczkolwiek nie robą już takiego wrażenia są z kolei „Pocałunek białego chłopca” (dość mroczne i budzące niepokój aczkolwiek autor za dużo pozostawia w sferze domysłów), „Wybór” (ciekawie o pakcie z siłą nieczystą ale moim zdaniem wymagające większego rozbudowania), „Oko” (ciekawie o szaleństwie i obłędzie ale zdecydowanie za krótkie), „Czciciele (znowu groteskowo i absurdalnie ale bardzo przewidywalne zakończenie).
Nie spodobały mi się natomiast opowiadania „Strach przed malarzem” i „Oszronione palce magików” ( oba o śmierci, niestety oba bardzo mało oryginalne), „Warszawa” (ciekawy pomysł, nieciekawe wykonanie) i „Król Ruger na zbutwiałym tronie (jak mierna kopia Stephena Kinga).
Największe wrażenie natomiast zrobiło na mnie opowiadanie „Za godzinę powinna tu być”, które zdecydowanie uważam za najlepsze z całego zbioru, zarówno pod względem konstrukcji, stylu, klimatu czy pomysłu. Bardzo przejmujące, aczkolwiek chwilami psychodeliczne, opowiadanie o żałobie, o rozsypanym życiu.
Ciekawy zbiór opowiadań, polecam. Chociaż uważam, że „ Śladom” się nie umywa tak jednak przyznać muszę, że warto przeczytać.
Popełniłem błąd, przeczytałem bowiem najpierw powieść „W odbiciu” a potem zbiór opowiadań „Zaksięgowani”. Powinienem na odwrót, taka bowiem jest chronologia ich wydania no ale już trudno, przepadło.
Jak każdy zbiór opowiadań tak i ten jest bardzo różnorodny. Pod każdym względem – stylu, poziomu, jakości, konstrukcji. Są opowiadania rewelacyjne, są opowiadania, dobre, są...
2023-08-26
Postanowiłem sięgnąć po wcześniejszą twórczość Jakuba Małeckiego, tę z początków jego kariery, sprzed „Dygotu”. Ciekawiły mnie jego pierwsze literackie kroki. Na pierwszy ogień poszła powieść „W odbiciu” i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Owszem, widać tutaj ten specyficzny styl jaki Małecki rozwinie i udoskonali później ale widać też sporo niedociągnięć.
Od wad może zacznę. Przede wszystkim mamy tu kompletny misz – masz gatunkowy. Od powieści obyczajowej, przez kryminał po wręcz fantasy. Nie wiem czy to był celowy i zamierzony zabieg, jeśli tak, to według mnie wymagał dopracowania. Pewne wątki czy zwroty akcji wypadały chwilami dość absurdalnie. Drugim, co mnie raziło to kwestie dialogowe. O ile opisowe wypadły naprawdę świetnie, tak dialogi były dość toporne i sztuczne.
Na plus pomysł. Małecki bowiem potrafi skonstruować ciekawą opowieść, która wciąga. Dodatkową zaletą jest w powieści obecność kilku narratorów, dzięki czemu historia jest wielowymiarowa i można na nią spojrzeć z kilku perspektyw. Zazwyczaj takie zabiegi bywają karkołomne, można się na nich wyłożyć, autorowi jednak udało się wyjść obronną ręką. Nie brakuje w tej powieści też cechy charakterystycznej dla autora czyli elementów realizmu magicznego, obecności w fabule czegoś obcego, ulotnego, nierzeczywistego. No i rzecz jasna język i styl autora – już na początku drogi literackiej wyróżniający się i na bardzo wysokim poziomie.
Podsumowując – to jeszcze nie ten Jakub Małecki, jakiego literacki świat pokochał dzięki „Dygotowi”, „Rdzy” czy „Śladom” ale zdecydowanie już wtedy było widać, że oto „rośnie” naprawdę interesujący pisarz, który ma talent, wyobraźnię, coś ciekawego do powiedzenia i niebanalny styl.
Postanowiłem sięgnąć po wcześniejszą twórczość Jakuba Małeckiego, tę z początków jego kariery, sprzed „Dygotu”. Ciekawiły mnie jego pierwsze literackie kroki. Na pierwszy ogień poszła powieść „W odbiciu” i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Owszem, widać tutaj ten specyficzny styl jaki Małecki rozwinie i udoskonali później ale widać też sporo niedociągnięć.
Od wad...
2023-08-06
Długo się zastanawiałem co poszło nie tak, czemu ta książka, mimo tak wielu pochlebnych opinii, nie spodobała mi się. Zupełnie nie trafiła do mnie. Może jestem za głupi by ją zrozumieć? Może autor operuje na zupełnie innych rejestrach wrażliwości niż ja? Może środki wyrazu jakie wybrał i użył autor to nie to co lubię? Faktem jest jednak to, że ta króciutka powieść dłużyła mi się niemiłosiernie i czytało mi się to topornie.
Spodobał mi się zamysł całej fabuły. Byłem ciekawy jak autor opowie historię, która dzieje się właściwie wyłącznie wśród dzieci i to jeszcze w nie za bardzo ciekawej sytuacji życiowej. Wstęp do historii obiecywał wiele i był nad wyraz intrygujący. No a potem to już się zaczęło. I szybko okazało się, że dostałem jakąś przeintelektualizowaną zabawę dla wybranych, pełną patosu, egzaltacji i pretensjonalnych metafor. I albo ta książka tak faktycznie jest albo trafiłem na nią w bardzo złym momencie i nie potrafiłem dostrzec jej walorów i ich docenić.
Nie podobało mi się. Bardzo…
Długo się zastanawiałem co poszło nie tak, czemu ta książka, mimo tak wielu pochlebnych opinii, nie spodobała mi się. Zupełnie nie trafiła do mnie. Może jestem za głupi by ją zrozumieć? Może autor operuje na zupełnie innych rejestrach wrażliwości niż ja? Może środki wyrazu jakie wybrał i użył autor to nie to co lubię? Faktem jest jednak to, że ta króciutka powieść dłużyła...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-22
Ujmę to tak – mój mały rozumek jest typowo humanistyczny. Nauki ścisłe to dla mnie udręka i coś, co może mi się nieprzyjemnie w nocy przyśnić. Nawet w szkole byłem albo potężnie beznadziejny w tych przedmiotach albo zdawałem je na zasadzie wykucia na blachę i szybkiego wymazania z pamięci tych potwornych rzeczy. I nagle zabrałem się za powieść „Straszliwa zieleń”. Czyli powieść o naukowcach. Początkowo miałem obawy, że trafię na język zbliżony do naukowego czyli jak dla mnie swoisty slang zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Ale autor podszedł do tego bardzo przewrotnie.
Owszem, jest to powieść o naukowcach. I o nauce. Ale przede wszystkim jest to powieść o ludziach – inteligentnych wizjonerach, obdarzonych ogromną wiedzą, fantazją, ze zdolnościami o jakich przeciętny śmiertelnik może tylko marzyć. Ludzie, którzy zapisali się na zawsze w annałach historii ze względu na swoje odkrycia, badania czy wręcz za swoje błyskotliwe umysły, które pchnęły naszą cywilizację do przodu. Ale to przede wszystkim historia o tym, jakim piekłem czasem okazywał się dla tych ludzi ich własny umysł. Jaką potrafił być dla nich pułapką. Jakie kłody pod nogi rzucał los tym światłym umysłom zanim świat nauki poznał się na nich, zachwycił i oniemiał stykając się z taką inteligencją, z takim myśleniem, z takim geniuszem.
Benjamin Labatut – niewątpliwie jest dla mnie odkryciem literackim tego roku. Napisał zaskakującą i wciągającą powieść, świetnie skonstruowaną, przemyślaną, spójną a do tego wspaniale napisaną. W genialny sposób autor bawi się językiem i w niezwykle ciekawy sposób prowadzi narrację. I w tym miejscu należy pogratulować wydawnictwu Czarne. Jak do tej pory mieli nosa do reportaży tak teraz się okazuje, że mają też nosa do powieści.
Polecam bardzo.
Ujmę to tak – mój mały rozumek jest typowo humanistyczny. Nauki ścisłe to dla mnie udręka i coś, co może mi się nieprzyjemnie w nocy przyśnić. Nawet w szkole byłem albo potężnie beznadziejny w tych przedmiotach albo zdawałem je na zasadzie wykucia na blachę i szybkiego wymazania z pamięci tych potwornych rzeczy. I nagle zabrałem się za powieść „Straszliwa zieleń”. Czyli...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-06
Sięgnąłem sobie po tę książkę, bo lubię czasem poczytać coś o kosmosie ale nienapisanego zbyt naukowym językiem, bez zbytniego zagłębiania się w temat. Ot, zwykłe popularnonaukowe publikacje napisane przystępnie. „Kosmos. Dziesięć rzeczy, które należy o nim wiedzieć” jest tak napisana. Poza tym jest krótka więc się szybko czyta. I to w sumie koniec zalet.
Niestety całość jest nieciekawa, jak na książkę osoby, która się zarzeka, że tak bardzo kocha kosmos. Wiedzę ma ogromną, pasję rzekomo też, ale wcale nie widać tej pasji. Wyszło takie sobie nudne czytadełko, idealne jak się nie ma pod ręką nic ciekawszego a nie chce się za bardzo wnikać w temat. Nie porwało mnie niestety.
Sięgnąłem sobie po tę książkę, bo lubię czasem poczytać coś o kosmosie ale nienapisanego zbyt naukowym językiem, bez zbytniego zagłębiania się w temat. Ot, zwykłe popularnonaukowe publikacje napisane przystępnie. „Kosmos. Dziesięć rzeczy, które należy o nim wiedzieć” jest tak napisana. Poza tym jest krótka więc się szybko czyta. I to w sumie koniec zalet.
Niestety całość...
2023-04-08
Na Wacława Sieroszewskiego natknąłem się w „Antologii polskiego reportażu XX wieku” wydanej przez wydawnictwo Czarne. Zachwycił mnie tam krótkim acz znakomitym reportażem napisanym w 1903 roku o podróży koleją przez Rosję. Od razu zapragnąłem przeczytać coś jeszcze jego autorstwa. Wybrałem na chybił – trafił „Wśród kosmatych ludzi”.
Jest to zapis jego podróży, którą z Bronisławem Piłsudskim odbył na Hokkaido celem zbadania tamtejszej ludności Ajnów. Badanie te potem opisał i aczkolwiek pojechał w ciekawe, egzotyczne miejsce, poznał zupełnie inną kulturę to jednak przedstawił ją w mało ciekawy sposób. Owszem, z zainteresowaniem przeczytałem kim są Ajnowie, jak żyją, jakie mają zwyczaje, obrzędy, tradycje ale sam styl autora już mnie niestety nie porwał jak poprzednio w antologii. Całość była trochę monotonna, dość powierzchowna, zdecydowanie wymagająca rozwinięcia. Wszystko to bowiem jest dość krótkie, nie za wiele zatem treści można tam było zawrzeć. I tak wyszedł ni to esej, ni to reportaż, ni praca badawcza.
Temat naprawdę ciekawy, jego przedstawienie niestety już nie. Aczkolwiek autorowi dam jeszcze jedną szansę.
Na Wacława Sieroszewskiego natknąłem się w „Antologii polskiego reportażu XX wieku” wydanej przez wydawnictwo Czarne. Zachwycił mnie tam krótkim acz znakomitym reportażem napisanym w 1903 roku o podróży koleją przez Rosję. Od razu zapragnąłem przeczytać coś jeszcze jego autorstwa. Wybrałem na chybił – trafił „Wśród kosmatych ludzi”.
Jest to zapis jego podróży, którą z...
2023-04-04
Nie znam niestety historii Chin nad czym ubolewam bowiem wydaje mi się, że jej znajomość jest istotna podczas lektury „Kronik eksplozji”. Wyczytałem bowiem gdzieś, że historia tego kraju skupia się w tej powieści jak w soczewce. Pozostaje mi wierzyć na słowo autorowi tych słów. Od siebie dodałbym, że skupia ona jak w soczewce to, jacy tak naprawdę są ludzie – i chociaż autor stara się dostrzec ich zalety – to jednak koniec końców przeważają wady. Nie do końca bowiem da się bohaterów lubić – są chciwi, aroganccy, zaślepieni chorą ambicją, zdolni do łgarstw, oszust, malwersacji, dążący do jak największej władzy, bogactwa, potęgi i wpływów. Brzmi znajomo? Czy tak nie wyglądała i nie wygląda polityka od zarania dziejów?
Ta powieść jest pełna metafor, ma wiele płaszczyzn, den i wątków. Historia powstania Eksplozji i jej rozwoju to idealny przykład powstawania państw czy imperiów. Czy autor w ten sposób opisuje Chiny? Czy też ta symboliczna Eksplozja to przykład jakiegoś innego państwa? Fabuła tej powieści skupia się praktycznie na walce o władzę, na dążeniu do rozwoju za wszelką cenę, kosztem ludzi, nieważne czy obcych czy, rodziny bądź przyjaciół. Są brutalni, wyrachowani i bezwzględni pokonując kolejne szczeble bezlitosnej i zimnej polityki.
A jednocześnie jest to też książka o umieraniu. Nie tylko dosłownym ale i takie w powieści można znaleźć. Umierają w niej bowiem tradycja, kultura, więzi rodzinne, moralność. Rozpada się dotychczasowy porządek świata, Eksplozja bowiem rozrasta się żarłocznie, kosztem ludzi, środowiska, właściwie wszystkiego. Po raz drugi zadam to samo pytanie - brzmi znajomo?
Wspaniała powieść, zmuszająca do myślenia, gorzka, niewygodna, wielopoziomowa, niesamowicie metaforyczna i nad wyraz uniwersalna. Ta historia bowiem mogłaby się wydarzyć wszędzie i w każdym czasie. A sama jej forma i styl autora to po prostu majstersztyk. Serdecznie polecam!
Nie znam niestety historii Chin nad czym ubolewam bowiem wydaje mi się, że jej znajomość jest istotna podczas lektury „Kronik eksplozji”. Wyczytałem bowiem gdzieś, że historia tego kraju skupia się w tej powieści jak w soczewce. Pozostaje mi wierzyć na słowo autorowi tych słów. Od siebie dodałbym, że skupia ona jak w soczewce to, jacy tak naprawdę są ludzie – i chociaż...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-18
Bardzo byłem ciekawy tej książki i jej autorki. W końcu to córka samego Andrzeja Łapickiego, który był moim zdaniem jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Koniec końców jestem w kropce i mam niesamowicie ambiwalentne odczucia względem „Dodaj do znajomych”.
Ale od plusów zacznę. Ta książka to kopalnia ciekawych anegdot o swego czasu największych i najpopularniejszych postaciach kultury i sztuki, które zresztą do dziś rozgrzewają opinię publiczną, w mniejszym lub większym gronie. Bo i kogóż w tej książce nie ma! Poza rzecz jasna Andrzejem Łapickim przeczytać można o takich personach jak Daniel Olbrychski, Krystyna Janda, Kalina Jędrusik, Andrzej Wajda, Gustaw Holoubek czy Agnieszka Osiecka a to tylko wierzchołek góry lodowej. Niektóre anegdoty są ciekawe i zabawne, inne mniej ale przybliżają nam trochę te niedoścignione ikony, sprowadzają bohaterów na ziemię, przybliżają ich do nas, odzierając z tej otoczki niedostępności.
Ale w tej beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu. Może się mylę ale nie mogłem się pozbyć wrażenia, że Zuzanna Łapicka miała po prostu szczęście. Córka wielkiej kinowej gwiazdy miała jednak ułatwiony start i wręcz zapewniony sukces. Późniejsze małżeństwo z Danielem Olbrychskim tylko jej pozycję i status ugruntowało. Mam takie wrażenie, że ta książka to takie pompowanie ego, nawet jeśli Łapicka nie miała takiego zamiaru. Za dużo w tej książce było narcyzmu i kreowania się na kogoś naprawdę ważnego. Celowo lub nie, każda z opowieści była niczym komunikat o treści „patrzcie kogo znałam, z kim i gdzie bywałam, jakie miałam szczęście w życiu a specjalnie się nie wysilałam”. Czy taki charakter miała autorka? Czy to może była chęć, by dzięki temu wyjść z cienia sławnego ojca, męża, znajomych? By wreszcie nie być gdzieś na drugim planie, na którym tak naprawdę zawsze się znajdowała?
Nie odbieram jednakże autorce inteligencji, co to to nie. To naprawdę inteligentna kobieta, która ma sporo ciekawego do powiedzenia. Ciekawy też jest jej styl pisarski. W opisie do książki przeczytać można, że Janusz Głowacki wielokrotnie powtarzał jej, że powinna pisać. Wreszcie go posłuchała. Nie przeczę, że dobrze zrobił, bo Łapicka ma ciekawe pióro ale jeśli następnym razem popełni jakąś książkę to prosiłbym o jedno – więcej pokory i dystansu.
Bardzo byłem ciekawy tej książki i jej autorki. W końcu to córka samego Andrzeja Łapickiego, który był moim zdaniem jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Koniec końców jestem w kropce i mam niesamowicie ambiwalentne odczucia względem „Dodaj do znajomych”.
Ale od plusów zacznę. Ta książka to kopalnia ciekawych anegdot o swego czasu największych i najpopularniejszych...
2022-09-03
Lubię reportaże podróżnicze, najbardziej te, których autorzy schodzą z utartych ścieżek, ogólnie przemierzanych tras, unikają modnych miejsc, wybierają mało oblegane i niemodne kierunki, bądź też podchodzą do tematu w nowy, świeży i zaskakujący sposób. Odkrywają coś nowego i zaskakującego tam gdzie wydawać by się mogło, że do odkrycia nie ma już nic. Dlatego bardzo chętnie sięgnąłem po reportaż Michała Milczarka „Donikąd. Podróże na skraj Rosji”. I się mocno rozczarowałem bo zdecydowanie czytałem lepsze reportaże.
O Rosji, tej mniej znanej, mniej modnej, mniej popularnej, tej z dala od miast, głównych dróg czy wręcz cywilizacji dużo lepiej pisali inni. Żeby wymienić chociaż świetnych Igora Sokołowskiego i jego „Spokojnie, to tylko Rosja” czy Jacka Mateckiego z „Co wy, … , wiecie o Rosji?!”. Dużo lepsze wrażenie od „Donikąd” robią też dwa inne reportaże, które może i mnie tak nie zachwyciły jak dwa poprzednie ale również były dobre i przede wszystkim ciekawie napisane a mianowicie „14:57 do Czyty” Igora T. Miecika czy „Gugara” Andrzeja Dybczaka. „Donikąd” przy nich wszystkich wypada bardzo blado z jednego powodu – styl.
Nie spodobało mi się to jak ta książka została napisana. Autor chwilami był tak egzaltowany i pompatyczny, że nie dało się tego czytać. Całość była dla mnie zbyt pretensjonalna i na siłę a do tego mało wiarygodna, miałem poczucie, że motywacje działań autora były albo nieszczere albo autor nie potrafił ich odpowiednio ubrać w słowa. Poza tym po oczach biło coś na kształt pozerstwa. Nie wiedzieć czemu ciągle miałem nieodparte wrażenie, że autor pozuje, że nie jest sobą, że tym reportażem coś nadbudowuje, wypacza i przejaskrawia, że tak naprawdę jest zupełnie inny. Nie wiem dlaczego, ale wrażenia mają to do siebie, że czasem ciężko je wytłumaczyć. Po prostu przychodzą do głowy.
Nie polecam. Dla mnie to była strata czasu. Jedynym plusem książki były fotografie ale nie żeby jakoś powalały na kolana.
Lubię reportaże podróżnicze, najbardziej te, których autorzy schodzą z utartych ścieżek, ogólnie przemierzanych tras, unikają modnych miejsc, wybierają mało oblegane i niemodne kierunki, bądź też podchodzą do tematu w nowy, świeży i zaskakujący sposób. Odkrywają coś nowego i zaskakującego tam gdzie wydawać by się mogło, że do odkrycia nie ma już nic. Dlatego bardzo chętnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-24
Bardzo pozytywnie mnie ta powieść zaskoczyła a początek wcale na to nie wskazywał. Obawiałem się, że mam przed sobą płaczliwą, ckliwą, niesamowicie łzawą historię życiowego niedorajdy i popychadła, którego w życiu spotyka jedynie wszystko co złe i podłe. Na szczęście okazało się, że w pewnym momencie fabuła bierze ostry zakręt i zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
To dość uniwersalna historia człowieka, który nagle i niespodziewanie dostaje od losu drugą szansę i ta szansa uskrzydla go, jest niczym przysłowiowy wiatr w żagle. Wywraca całe dotychczasowe życie a nawet okazuje się, że jest dopiero początkiem nowego życia, bowiem to, co było przedtem to nic innego jak powolna wegetacja, imitacja życia, pełna marazmu i nieszczęścia. Annie Proulx bardzo wiarygodnie, szczerze, prostolinijnie stworzyła historię życia Quoyla, głównego bohatera, skupiając się po krótce na nieszczęściach by potem przejść do rewelacyjnej części powieści, w której w niesamowity sposób opisuje swoiste przeobrażenie Quoyla. A robi to w sposób fenomenalny. Osadza akcję w jakiejś mieścinie gdzieś na końcu świata, pełnej intrygujących oryginałów, jakimi okazują się mieszkańcy owej mieściny. Na całe szczęście autorka jest w tym subtelna, nie ma tu przerysowania ani fałszywych tonów, jest tu sporo czułości względem bohaterów ale też potrafi być bezczelnie dosadna. W tym cały urok powieści.
Bardzo dobra powieść, nie spodziewałem się, że tak mi się spodoba.
Bardzo pozytywnie mnie ta powieść zaskoczyła a początek wcale na to nie wskazywał. Obawiałem się, że mam przed sobą płaczliwą, ckliwą, niesamowicie łzawą historię życiowego niedorajdy i popychadła, którego w życiu spotyka jedynie wszystko co złe i podłe. Na szczęście okazało się, że w pewnym momencie fabuła bierze ostry zakręt i zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
To dość...
2022-05-06
Pamiętam jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie „Historia przemocy” Edouarda Louisa. Pod równie wielkim wrażeniem byłem faktu, że tak młody pisarz napisał tak dojrzałą, przejmującą książkę. Postać autora zaintrygowała mnie i wiedziałem, że jeszcze na pewno sięgnę po coś spod jego pióra i właśnie nadarzyła się okazja by sięgnąć po kolejną jego powieść „Kto zabił mojego ojca”. No i tym razem nie zaskoczyło wcale.
To bardzo jednostronna książka. Pełna żali i pretensji, co jest w sumie zrozumiałe biorąc pod uwagę co znosił i przeżywał Edouard. To nie było dla niego łatwe i wygodne życie, nie dziwi mnie to, że tak desperacko, tak rozpaczliwie zabiegał o akceptację swojego ojca, człowieka, którego tak kochał. Szkoda tylko, że nie wczuł przez chwilę w skórę ojca. I nie jestem tu absolutnie adwokatem diabła, wręcz przeciwnie, trzymam stronę Louisa ale sytuacja ta była niełatwa i ciężka dla obu, nie tylko dla jednego z nich. Ale nie to jest największą wadą tej historii. Ona jest po prostu dla mnie płaska i beznamiętna. Jak jazda na zaciągniętym hamulcu.
Drugi ważny wątek to historia krzywdy jakiej doznał ojciec Louisa ze strony państwa po wypadku jakiemu uległ. I muszę przyznać, że to jest ciekawszy wątek, mam takie wrażenie, że tu Louis miał możliwość nabrać do tego potrzebnego dystansu by to opowiedzieć, nie ingerowało to aż tak bardzo w jego emocje i psychikę, jak brak akceptacji jego ojca w kwestii jego orientacji seksualnej. To też taka historia w pigułce jak współczesne państwo francuskie prowadzi politykę socjalną względem osób dotkniętych kalectwem, ulegającym wypadkom, trwale niezdolnym do pracy bądź zdolnym w ograniczonym stopniu.
Zdecydowanie wygrywa w tej książce historia ojca. Jest ciekawiej opowiedziana. Historia syna mnie nie porwała, mam wrażenie, że czytałem już lepsze, tzn. ciekawiej opowiedziane.
Pamiętam jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie „Historia przemocy” Edouarda Louisa. Pod równie wielkim wrażeniem byłem faktu, że tak młody pisarz napisał tak dojrzałą, przejmującą książkę. Postać autora zaintrygowała mnie i wiedziałem, że jeszcze na pewno sięgnę po coś spod jego pióra i właśnie nadarzyła się okazja by sięgnąć po kolejną jego powieść „Kto zabił mojego ojca”....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-01
Nie znam niestety twórczości Hanny Krall, właściwie „Synapsy Marii H.” to druga publikacja po „Zdążyć przed Panem Bogiem” jaką przeczytałem. I przyznaję, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Czyta się to szybko, bo jest to dość krótki utwór ale za to robi wrażenie.
Jak miałbym określić o czym są „Synapsy Marii H.” to powiedziałbym, że o pamięci. O pamięci pełnej wspomnień. Właściwie o wielobarwnej mozaice różnych wspomnień. O smaku upieczonego chleba z dzieciństwa. O zapachu kwiat i ziół rosnących przy drodze, której już nie ma. O żydowskich znajomych sprzed wojny. O autystycznym dziecku. O wydarzeniach na Umschlagplatz. O zamachu na World Trade Center. O wizytach matki męża. Seria nachodzących na siebie wspomnień, krążących po synapsach w naszym mózgu.
Przeczytałem gdzieś, że „Synapsy Marii H.” są zbyt chaotycznie napisane. Moim zdaniem one są jak ludzka pamięć. Bo czymże jest ludzka pamięć jak nie nieustającą serią wspomnień z różnych okresów naszego życia, mieszających się ze sobą, wzajemnie przeplatających, przychodzących do głowy nierzadko spontanicznie i impulsywnie? Bez ustalonych reguł, porządku czy celu. Jak od takiego zjawiska można wymagać porządku i chronologii?
Do tego wszystkiego wszystko to zostało pięknie napisane, lirycznie, subtelnie, delikatnie, wręcz między słowami.
Świetna rzecz, polecam.
Nie znam niestety twórczości Hanny Krall, właściwie „Synapsy Marii H.” to druga publikacja po „Zdążyć przed Panem Bogiem” jaką przeczytałem. I przyznaję, że zrobiła na mnie duże wrażenie. Czyta się to szybko, bo jest to dość krótki utwór ale za to robi wrażenie.
Jak miałbym określić o czym są „Synapsy Marii H.” to powiedziałbym, że o pamięci. O pamięci pełnej wspomnień....
2022-04-11
Do tej książki podszedłem bez nastawiania się na cokolwiek i z otwartym umysłem. Wiedziałem bowiem, że wchodzę w świat wiedźmina stworzony przez Sapkowskiego ale dla odmiany opisany przez zupełnie innych autorów. Byłem ogromnie ciekawy ich podejścia do tematu oraz tego co mogą wnieść do tej historii. No i wyszło z różnym efektem.
Przede wszystkim w oczy rzuca się to, jak bardzo nierówne poziomem są te opowiadania. Pierwsze sześć opowiadań to kompletne rozczarowanie. Część z nich z powodzeniem wygrałaby konkurs na najlepszą kopię Sapkowskiego bowiem mam takie wrażenie, że ich autorzy za punkt honoru postawili sobie skopiowanie jeden do jednego stylu Sapkowskiego, a przecież nie o to tu chodziło. Mam tu na myśli „Kres cudów”, „Krew na śniegu. Apokryf Koral”, „Ironia losu”, „Co dwie głowy”, „Skala powinności” i „Bez wzajemności”. Jedno z tych wymienionych czyli „Skala powinności” nie była co prawda aż tak „sapkowska” jak pozostałe i było nawet ciekawe, ale jednak za mało odkrywcze i oryginalne.
Nie da się tego powiedzieć natomiast o pozostałych pięciu opowiadaniach ze zbioru, które okazały się znakomite. Ciekawe, przemyślane, spójne, interesujące stylistycznie i konstrukcyjnie. Co prawda „Dziewczyna, która nigdy nie płakała” jak dla mnie zakończyła się ckliwie i w zbyt przesłodzony sposób, nie zmienia to jednak faktu, że było to dobre opowiadanie. Pozostałe, czyli „Nie będzie śladu”, „Lekcja samotności”, „Ballada o kwiatuszku” (zaskakujące i bardzo przewrotne opowiadanie o Jaskierze) okazały się rewelacyjne, a ukoronowaniem tego wszystkiego okazało się ostatnie opowiadanie czyli tytułowe „Szpony i kły”, moim zdaniem najlepsze z całego zbioru. W genialny sposób odnosi się do znanego już czytelnikom spotkania Geralta ze strzygą. Autor w fenomenalny sposób przedstawia tę historię z perspektywy owej strzygi. Efekt okazał się porażający.
Mało brakowało a porzuciłbym książkę po czwartym opowiadaniu, tak silne bowiem było moje rozczarowanie i tak nudziła mnie lektura. Cieszę się, że jednak wytrwałem, bo druga połowa zbioru z nawiązką zrekompensowała mi tę porażkę jaką okazała się pierwsza połowa. A już zwłaszcza ostatnie opowiadanie, które zrobiło na mnie przeogromne wrażenie. I choćby dla niego warto sięgnąć po ten zbiór.
Do tej książki podszedłem bez nastawiania się na cokolwiek i z otwartym umysłem. Wiedziałem bowiem, że wchodzę w świat wiedźmina stworzony przez Sapkowskiego ale dla odmiany opisany przez zupełnie innych autorów. Byłem ogromnie ciekawy ich podejścia do tematu oraz tego co mogą wnieść do tej historii. No i wyszło z różnym efektem.
Przede wszystkim w oczy rzuca się to, jak...
2022-03-14
Przyzwyczaiłem się już do tego, że po Dorocie Masłowskiej niczego nie można się spodziewać. A i tak nieodmiennie mnie zaskakuje. Tak też było z „Innymi ludźmi”. Masłowska bowiem nie bierze jeńców, albo ci się podoba to co i jak pisze albo nie, trudno o obojętność w stosunku co do jej twórczości literackiej.
Jak to można przeczytać w jednym z opisów książki jest to „gatunkowa hybryda, polifoniczny utwór-potwór”. Jest w tym wiele prawdy ale z drugiej strony jest to uproszczenie, mam bowiem wrażenie, że styl Masłowskiej wymyka się jednoznacznej kategoryzacji. A już na pewno „Inni ludzie”. Forma jest tu bowiem odważna, autorka popuściła wodze niczym nieskrępowanej wyobraźni mieszając prozę z wierszem tworząc w ten sposób swoistą „hip-hopową powieść” (sformułowanie to znalazłem w jednej z opinii i okazało się nad wyraz trafne).
A mimo wszystko o ile forma mnie zachwyciła o tyle treść już mniej. Nie przekonała mnie historia. I nie chodzi tu o ogólnie pesymistyczny wydźwięk, tę szarzyznę i beznadzieję, smutek życia na blokowisku, samotność w tłumie czy brak perspektyw ale o swojego rodzaju powierzchowność. Brak mi w tej powieści głębi, Masłowska zasypała to słowami, ten swoisty słowotok nadbudował nad historią fasadę, pod którą tak naprawdę zbyt wiele nie ma, jest historia jakich wiele, niczym specjalnym się nie wyróżniająca.
Podsumowując – mam bardzo mieszane uczucia. Bo jeśli chodzi o historię per se to nic ciekawego tutaj nie ma. Jeśli zaś chodzi o formę – to jak dla mnie to prawdziwy majstersztyk. Niemniej jednak warto poznać.
Przyzwyczaiłem się już do tego, że po Dorocie Masłowskiej niczego nie można się spodziewać. A i tak nieodmiennie mnie zaskakuje. Tak też było z „Innymi ludźmi”. Masłowska bowiem nie bierze jeńców, albo ci się podoba to co i jak pisze albo nie, trudno o obojętność w stosunku co do jej twórczości literackiej.
Jak to można przeczytać w jednym z opisów książki jest to...
2022-02-24
Dostojewski wybitnym pisarzem był, co do tego nie ma wątpliwości. Jego powieści – chociaż czasem niełatwe i ciężkie – znakomite. A jednak tym razem coś nie wyszło i lektura mi po prostu nie podeszła. „Wspomnienia z martwego domu” to szczególna pozycja dorobku w życiu pisarza, określana mianem jego najbardziej osobistego dzieła. Jest to bowiem historia oparta po części na ponurych wydarzeniach z jego życia a mianowicie z okresu zesłania na katorgę. Autor oczami głównego bohatera opowiada o swoim zesłaniu na ciężkie roboty i o tym czego tam doświadczył. Wnikliwie obserwuje wszystko co tam przeżył i zaobserwował by potem zdać czytelnikowi drobiazgową relację. Opisuje obozową codzienność, współtowarzyszy niedoli, prace jakie musi wykonywać, warunki w jakich przebywa, zwyczaje panujące tamże. I przyznać trzeba Dostojewskiemu, że wyszło mu to świetnie co zresztą nie dziwi, autor bowiem zawsze był doskonałym obserwatorem.
A jednak czegoś mi brakowało, jak gdybym gdzieś wyczuwał jakieś fałszywe tony. Nieodparcie miałem wrażenie jakby autor nie mówił całej prawdy albo w pewnych momentach łagodził opisywane wydarzenia czy swoje odczucia. Miałem dziwne, podskórne wrażenie, że Dostojewski nie mówi wszystkiego. Koniec końców zaważyło to na ogólnym odbiorze powieści. I chociaż konstrukcyjnie jest znakomita to niestety muszę przyznać, że wrażenie na mnie zrobiła zaledwie przeciętne.
Dostojewski wybitnym pisarzem był, co do tego nie ma wątpliwości. Jego powieści – chociaż czasem niełatwe i ciężkie – znakomite. A jednak tym razem coś nie wyszło i lektura mi po prostu nie podeszła. „Wspomnienia z martwego domu” to szczególna pozycja dorobku w życiu pisarza, określana mianem jego najbardziej osobistego dzieła. Jest to bowiem historia oparta po części na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zupełnie niezamierzenie przeczytałem tę książkę dzień przed wyborami samorządowymi. Wybrałem ją na chybił trafił i w połowie czytania zdałem sobie sprawę, że nazajutrz przecież też pójdę głosować. Z automatu sprawiło to, że zacząłem konfrontować aktualną sytuację polityczną z tą przedstawioną przez Aleksandrę Boćkowską w jej publikacji.
Siłą rzeczy nie mogę pamiętać tamtych czasów bowiem 4 czerwca 1989 miałem niespełna trzy lata. O tym jak bardzo ważne były to wybory dowiadywałem się potem ze szkoły (mniej) lub z książek, po które sięgałem (więcej). Sądziłem, że z książki Boćkowskiej dowiem się może czegoś nowego ale nie dowiedziałem się. Nie znaczy to, że książka była zła czy nieciekawa. Po prostu dostałem obraz tej samej sytuacji ale z innego punktu widzenia. Właściwie wielu punktów, rozmówców bowiem autorka miała wielu a każdy miał swój własny pogląd.
Jedyne co odrobinę mi przeszkadzało to jakiś taki chaos. Miałem bowiem wrażenie, że całość jest nieuporządkowana, zabrakło mi też jakiegoś podsumowania, ujęcia wszystkiego w klamrę, która spięłaby do kupy wszystko. Zamiast tego wszystko wydawało się takie sklecone naprędce. Może i poszczególne rozdziały jakoś tam się kleiły ale całość już nie. I chociaż autorka zachowała chronologię to jednak uczucie chaosu towarzyszyło mi cały czas. No i styl autorki – może nie był zły ale uważam, że nad warsztatem można by jeszcze trochę popracować.
Czy polecam? Nie jakoś szczególnie, ale w ramach ciekawostki czemu nie.
Zupełnie niezamierzenie przeczytałem tę książkę dzień przed wyborami samorządowymi. Wybrałem ją na chybił trafił i w połowie czytania zdałem sobie sprawę, że nazajutrz przecież też pójdę głosować. Z automatu sprawiło to, że zacząłem konfrontować aktualną sytuację polityczną z tą przedstawioną przez Aleksandrę Boćkowską w jej publikacji.
więcej Pokaż mimo toSiłą rzeczy nie mogę pamiętać...