-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-03-20
2024-03-14
„Na południe od Brazos” zachwyciło mnie wręcz bezgranicznie i okazało się jedną z największych literackich niespodzianek w życiu. Dlatego od razu rzuciłem się na kontynuację powieści czyli „Ulice Laredo”. I znowu autor trafił w sam środek tarczy.
Akcja dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach z „Na południe od Brazos” i już na początku powieści autor pozbawia czytelnika złudzeń – wielu bohaterów tomu pierwszego zmarło. Kilkoro z nich jest ledwie wspomniana. Na pierwszy plan wysuwają się Woodrow Call i Lorena, której przemiana zaskakuje najbardziej – w pierwszym tomie była prostytutką, w tomie drugim matką, żoną i szanowaną nauczycielką. McMurtry wprowadza też do fabuły kilkoro nowych bohaterów – niebanalnych i zaskakujących zaś cała fabuła opiera się na poszukiwaniu przez Calla młodego, meksykańskiego złodzieja i mordercy.
Zaczyna się jak zwykle spokojnie i nieśpiesznie. Coś tam się dzieje, toczą się rozmowy, autor przedstawia nowych bohaterów i nagle, niespodziewanie, nie wiadomo kiedy akcja przyśpiesza i zagęszcza się. Autor mnoży wątki, gmatwa i myli tropy, stosuje niesamowite i emocjonujące plot twisty lub w najbardziej emocjonującym momencie kończy wątek by przejść do innego. Akcja po raz kolejny wciąga od razu i prowadzona jest po mistrzowsku.
To co ciągle jest bardzo mocne u autora to postaci – pełnokrwiste, pełnowymiarowe, z krwi i kości, ale bardzo ludzcy, pełni wad i zalet. Ich rysy psychologiczne są naprawdę znakomite i zdecydowanie można się z każdym z nich utożsamiać. Poza tym w dalszym ciągu autor zachwyca stylem, który jest po prostu wspaniały. To urodzony gawędziarz, którego historie pochłania się wręcz zachłannie, z ogromną ciekawością i z niesamowitą przyjemnością.
To jest powieść z prawdziwego zdarzenia. Powieść przez naprawdę duże „P”. McMurtry tomem pierwszym szturmem i z łatwością podbił moje serce a „Ulice Laredo” udowodniły, że nie był to jednorazowy przypadek.
„Na południe od Brazos” zachwyciło mnie wręcz bezgranicznie i okazało się jedną z największych literackich niespodzianek w życiu. Dlatego od razu rzuciłem się na kontynuację powieści czyli „Ulice Laredo”. I znowu autor trafił w sam środek tarczy.
Akcja dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach z „Na południe od Brazos” i już na początku powieści autor pozbawia czytelnika...
2024-02-09
O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.
Wspaniała, wręcz znakomita powieść. Śmiało można ją określić mianem monumentalnej i nie dziwię się, że bardzo szybko uznano ją arcydziełem gatunku i zaczęto zaliczać do klasyki. Larry McMurtry stworzył wielowątkową powieść, w której pozornie niewiele się dzieje ale to bardzo złudne wrażenie bowiem kotłuje się w tej powieści od wydarzeń i emocji. Historia kilku kowbojów, którzy pędzą stado bydła przez Amerykę XIX wieku, kilka lat po wojnie secesyjnej, gdzie nie milkną brutalne walki białych z rdzenną ludnością a Dziki Zachód ma się bardzo dobrze. McMurtry stworzył genialne postaci bohaterów, którzy próbują ułożyć sobie życie w tej rzeczywistości czy też po prostu i dosłownie przeżyć. Bowiem każdy dzień może przynieść koniec wszystkiego, czasem z ręki Indian, czasem z ręki wyjętych spod prawa, czasem zaś zabija głód, czy nawet koń, który zrzuca z grzbietu i kopie w głowę.
Bohaterowie kombinują jak potrafią. Kochają, nienawidzą, walczą, wędrują. Docinają sobie, pomagają czy czekają na czyjeś potknięcie. Zaślepia ich zazdrość lub napędza poczucie braterstwa i solidarności. Są z krwi i kości. Udali się autorowi znakomicie i są największą zaletą powieści. Są wiarygodni, czytelnik sympatyzuje z nimi, kibicuje im, opłakuje ich śmierć. Dawno już nie czytałem fabuły z tak genialnie wykreowanymi postaciami. Dawno też nie czytałem po prostu tak rewelacyjnej powieści – wciągającej, realistycznej, bardzo klimatycznej, mięsistej wręcz, bardzo przemyślanej i drobiazgowo skonstruowanej. Tu wszystko gra i jest w punkt. Nie ma się naprawdę do czego przyczepić.
Coś czuje, że ciężko będzie w tym roku przebić „Na południe od Brazos” jakiejkolwiek innej powieści. To było dla mnie absolutne mistrzostwo i popis pisarskiej wirtuozerii. Po dalsze części cyklu sięgnę na pewno.
Serdecznie i gorąco polecam!
O powieści „Na południe od Brazos” czytałem i słyszałem bardzo wiele bardzo dobrych opinii. Polecano mi tę ją od wielu lat. Im bardziej ją chwalono i polecano tym bardziej się wzbraniałem odpowiadając, że kiedyś na pewno sięgnę. Nadszedł ten dzień i zarazem żałuję i nie żałuję. Żałuję, że nie sięgnąłem od razu i absolutnie nie żałuję jej przeczytania.
Wspaniała, wręcz...
2023-12-31
Tom drugi wspaniałości jaką jest „Antologia polskiego reportażu XX” wieku wreszcie za mną. Jej czytanie trochę mi zajęło ale to tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem sobie ją dawkować żeby nie przeczytać za szybko. I tak samo jak tom pierwszy tak i ten zachwycił mnie bardzo.
Co prawda w tym tomie było więcej znanych mi już nazwisk ale to dlatego, że zbiór zawierał reportaże z lat 1966 – 2000. I również zawierał pełen przekrój zarówno tematów opisywanych jak i autorów. To była naprawdę ciekawa podróż przez różne style, punkty widzenia, wrażliwość pisarską, warsztat czy wykonaną pracę. I chociaż było tam kilka reportaży, które mnie znudziły lub nie przypadły do gustu z różnych powodów, to jednak zdecydowana większość była znakomita.
Nie sposób wymienić tu wszystkich tytułów i autorów, gdyż tom zawierał tych tytułów czterdzieści sześć. Ale chciałbym wyróżnić te, które spodobały mi się najbardziej, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Zacznę od Wiesława Łuki i jego znakomitego „Nie oświadczam się”, mocnego i wstrząsającego reportażu o zbrodni. Rewelacyjny był też Andrzej Mularczyk i jego „Depozyt”, wspaniale napisana historia o niesłusznie skazanym na śmierć ojcu i próbie walki o jego pamięć i dobre imię. Kolejną perełką były „Wieże z kamienia” Wojciecha Jagielskiego, niesamowicie napisana relacja z pobytu w Czeczenii ogarniętej wojną z Rosją. To były zdecydowanie trzy najlepsze moim zdaniem reportaże z tego tomu.
Świetne również były takie tytuły jak „Boli, więc jesteś zdrowa” Lucjana Wolanowskiego (o trędowatych), „Baśnie udokumentowane” Krzysztofa Kąkolewskiego (o Polce pracującej dla gestapo), „Szpan” Grzegorza Nawrockiego (jak sam tytuł wskazuje o szpanie, szeroko pojętym), „Ludzie i może nie są źli….” Hanny Krall (o Annie Walentynowicz), „Cień klątw nad wawelskim wzgórzem” Zbigniewa Święcha (o rzekomej klątwie po otwarciu grobowca Kazimierza Jagiellończyka na Wawelu), „Ślad kuli” Jerzego Morawskiego (o ekshumacji zwłok polskich oficerów straconych podczas wojny przez NKWD), „Umieralnia życia” Beaty Pawlak (o pracy dla Matki Teresy w Kalkucie), „Jak Emilię z Kalabrii od złej pani wykradłam” Ireny Morawskiej (o Polce, która we Włoszech gotowała piekło na ziemi służącym dla niej Polkom), „Czekam pod adresem: Berlin” Wojciecha Tochmana (o kobietach zmuszanych do prostytucji w Berlinie) czy „Adam z Ewką żyli w raju” Włodzimierza Nowaka (o życiu dość barwnej i różnorodnej grupy przyjezdnych ludzi w Słubicach na przełomie XX i XXI wieku).
Świetnych reportaży było tam rzecz jasna więcej, ja tylko wymieniłem te moje ulubione. Gorąco wierzę, że każdy znajdzie sobie coś dla siebie, bowiem tom ten to fenomenalny zbiór naprawdę znakomitych reportaży ale też ciekawa lekcja historii. No i skutecznie może wydłużyć listę książek do przeczytania co uważam rzecz jasna za zaletę.
Polecam gorąco. Wspaniała rzecz. A przede mną tom trzeci.
Tom drugi wspaniałości jaką jest „Antologia polskiego reportażu XX” wieku wreszcie za mną. Jej czytanie trochę mi zajęło ale to tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem sobie ją dawkować żeby nie przeczytać za szybko. I tak samo jak tom pierwszy tak i ten zachwycił mnie bardzo.
Co prawda w tym tomie było więcej znanych mi już nazwisk ale to dlatego, że zbiór zawierał...
2019-03-04
Słowo jakie przychodzi mi do głowy po skończeniu tejże książki to „sympatyczna”. Bo taka ona jest – lekka, przyjemna, zabawna, nie rości sobie pretensji do niczego jak tylko do bycia czystą rozrywką. „Masłem do dołu” bardziej przypomina zbiór anegdot i przypadkowych historii podane w lekkostrawnej formie, podszytej świetnym dowcipem i absurdem. Dowcip nierzadko czarny i złośliwy, ale celny, absurd zaskakujący i rozbrajający.
Powieść Sabacha czyta się szybko i lekko a lektura wywołuje uśmiech. Bo i niewymuszone to i bezpretensjonalne, pełne dystansu ale też ciepła i wrażliwości. Nie brakuje też sentymentalnych tonów ale wszystko w granicach rozsądku. Postaci niezwykle rubaszne, ujmujące i rozczulające a prowadzone przez nich dialogi są chwilami wręcz rozbrajające.
Świetna pozycja gdy ma się ochotę przeczytać coś lekkiego, zabawnego ale i niegłupiego. Bo pod fasadą tego śmiechu i uśmiechu autor przemyca też poważniejsze historie, już niekoniecznie takie różowe. Ale nawet pomimo niemiłych przeciwności losu na drodze bohaterów to jednak książka tchnie optymizmem. I to doskonale czuć po lekturze „Masłem do dołu” – że dostało się porządną dawkę czystego optymizmu.
Serdecznie polecam, doskonała lektura na odprężenie.
Słowo jakie przychodzi mi do głowy po skończeniu tejże książki to „sympatyczna”. Bo taka ona jest – lekka, przyjemna, zabawna, nie rości sobie pretensji do niczego jak tylko do bycia czystą rozrywką. „Masłem do dołu” bardziej przypomina zbiór anegdot i przypadkowych historii podane w lekkostrawnej formie, podszytej świetnym dowcipem i absurdem. Dowcip nierzadko czarny i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-25
Petr Sabach to pisarz, który idealnie wpasowuje się w moje poczucie humoru. Dowiódł to „Masłem do dołu” a „Gówno się pali” tylko to potwierdziło. Jeśli ktoś poszukuje czegoś lekkiego ale inteligentnego i naprawdę zabawnego to Sabach jest idealnym wyborem.
„Gówno się pali” to jak zwykle dowcip na najwyższym poziomie, wymieszany z absurdem, czasem groteską, szczyptą złośliwości i sporą dawką ironią. Autor bierze na tapet relacje damsko – męskie, przygląda się różnicom między obiema płciami. W dwóch opowiadaniach i jednej noweli przygląda się temu co może wyniknąć z konfrontacji obu płci – nieporozumienia, konflikty, fascynacje i różnego rodzaju emocje jakim można dać się ponieść.
„Zakład” i „ Bellevue” – czyli dwa opowiadana – są oczywiście świetne, zabawne i absurdalne. Ale najjaśniejszym i najlepszym punktem jest rzecz jasna nowela „Woda z sokiem”. Historia małżeństwa opisywana z punktu widzenia mężczyzny do której to historii kobieta co chwila dorzuca jakąś cierpką ale jakże celną uwagę. Autor nad wyraz ciekawie opisuje relacje współmałżonków – ciepło, ze swoistą czułością, ale też z przekąsem, czasem uszczypliwie, czasem złośliwie.
Tytuł książki jest zwodniczy. Mógłby sugerować, że reszta też jest wulgarna, skoro sam tytuł takowy się wydaje. Nic bardziej mylnego. Właściwie to od tego zaczyna się punkt wyjścia do rozważań o różnicach płci co autor serwuje nam w prologu:
„Dziewczynki siedziały po prawej, chłopcy po lewej. Niczego im nie nakazywałem, dzieci same tak usiadły. Z sekcji dziewczęcej dobiegał szczebiot. Podawały sobie nawzajem jakieś pluszowe zwierzątko, powtarzając w kółko:
– Jeeej, pokaż mi go jeszcze raz! Ale słodziutki! Mi też go podaj! Boże, ale słodziutki! (…)
Na fotelach za mną siedzieli dwaj chłopcy, okularnicy z wysokimi czołami. Ich rozmowa trwała całą trasę Paryż – Praga. Całkowicie poważnie i ze wszystkich stron rozpatrywali problem: czy gówno się pali?
Dwa światy rozdzielone tylko wąskim przejściem.”
A dalej jest już tylko lepiej. Polecam serdecznie.
Petr Sabach to pisarz, który idealnie wpasowuje się w moje poczucie humoru. Dowiódł to „Masłem do dołu” a „Gówno się pali” tylko to potwierdziło. Jeśli ktoś poszukuje czegoś lekkiego ale inteligentnego i naprawdę zabawnego to Sabach jest idealnym wyborem.
„Gówno się pali” to jak zwykle dowcip na najwyższym poziomie, wymieszany z absurdem, czasem groteską, szczyptą...
2019-11-05
Kolejna już nad wyraz udana książka Petra Sabacha, którą przeczytałem. Autor ten stał się już dla mnie gwarancją naprawdę świetnej zabawy i rozrywką na bardzo wysokim poziomie.
„Dowód osobisty” to opisana z ogromnym wdziękiem, humorem, ironią i dystansem historia dorastania w komunistycznej Czechosłowacji. Może nie jest ona tak dowcipna jak „Masłem do dołu” czy „Gówno się pali” ale autor często puszcza filuternie oko do czytelnika serwując mu kolejne, nierzadko absurdalne, sytuacje. Całość zaś przypomina zbiór anegdot i wspomnień głównego bohatera, nie jest ona idealnie spójna i poukładana, chwilami sprawia wrażenie chaotycznej ale jak dla mnie dodaje to tylko i wyłącznie uroku całości. Autorowi daleko od schematyczności.
To chwilami słodka, chwilami zaś gorzka opowieść. Ale nie ma tu popadania w skrajności ani przesady. Jest nostalgicznie, jest zawadiacko, chwilami na serio i bardzo poważnie zaś innym razem jest śmiech na całe gardło. Inteligentna, zabawna i bardzo przyjemna lektura.
A wisienką na torcie są wiersze Alesa. Chociaż czasem wydawałyby się toporne i siermiężne to jednak są celne, złośliwe i błyskotliwe.
Polecam serdecznie, jak zresztą wszystko Sabacha.
Kolejna już nad wyraz udana książka Petra Sabacha, którą przeczytałem. Autor ten stał się już dla mnie gwarancją naprawdę świetnej zabawy i rozrywką na bardzo wysokim poziomie.
„Dowód osobisty” to opisana z ogromnym wdziękiem, humorem, ironią i dystansem historia dorastania w komunistycznej Czechosłowacji. Może nie jest ona tak dowcipna jak „Masłem do dołu” czy „Gówno się...
2020-04-20
Twórczość Sabacha jest dla mnie niczym antidotum na wszystko. W chwili obecnej chyba żaden inny autor nie potrafi mnie tak skutecznie rozbawić jednocześnie zachwycając fabułą swoich powieści. Jest wyśmienitą poprawą nastroju co „Pijane banany” tylko potwierdziły.
Sabach z właściwymi sobie wdziękiem i fantazją rzuca nas w wir wydarzeń, w życie trzech nastolatków, do Pragi lat osiemdziesiątych, opowiadając ich perypetie i prezentując nam galerię fenomenalnych postaci. Bo i czego tu nie ma – nastoletnie miłości, życie w szkole a zwłaszcza poza nią, siła nastoletniej męskiej przyjaźni i efektów jakie przynosi a także młodzieńcze miłostki. Bo i kogo tu nie ma – poza narratorem, chłopakiem, który za uszami ma wiele i którego różne dziwaczne wydarzenia się imają są jeszcze jego dwaj kompani – Honza, prowodyr różnych szalonych akcji, typowy zadymiarz z wyglądem i uśmiechem cherubinka oraz Wiciu, głuchoniemy fan onanizowania się, wielki i silny czemu często daje upust przez co jego matka musi ciągle piec przeprosinowe torty. Jest praktyczna ale chwilami bezsilna matka głównego bohatera oraz ojczym, niespełniony rzeźbiarz do tego nałogowy alkoholik. Jest i kompan ojczyma, również twórca, również alkoholik. Że nie wspomnieć o wielu innych barwnych personach.
Genialna powieść, pełna wspaniałego poczucia humoru, chwilami tak absurdalna i groteskowa, że aż balansuje na granicy przerysowania ale ani przez chwilę jej nie przekraczająca. Dowcip autora – jakże czarny chwilami i jakże uroczo złośliwy – na najwyższym poziomie.
Bardzo gorąco polecam . Nie tylko „Pijane banany” ale i całą twórczość Sabacha. Dla mnie to po prostu coś wspaniałego i niesamowitego.
Twórczość Sabacha jest dla mnie niczym antidotum na wszystko. W chwili obecnej chyba żaden inny autor nie potrafi mnie tak skutecznie rozbawić jednocześnie zachwycając fabułą swoich powieści. Jest wyśmienitą poprawą nastroju co „Pijane banany” tylko potwierdziły.
Sabach z właściwymi sobie wdziękiem i fantazją rzuca nas w wir wydarzeń, w życie trzech nastolatków, do Pragi...
2020-04-22
Nie będę ukrywać, że Sabach – od pierwszej książki jego autorstwa jaką przeczytałem – trafił do grona moich ulubionych pisarzy. I jak mało kto poprawia mi nastrój i powoduje salwy śmiechu. Nie inaczej było z „Podróżami konika morskiego”. Podróże owe były bowiem wyśmienite.
Młody ojciec poświęca swoją pracę kosztem kariery zawodowej żony i zostaje w domu by opiekować się synkiem. Zmienia to jego perspektywy i poglądy na wiele kwestii oraz wywraca do góry nogami jego porządek świata, rytm dnia i podejście do wielu kwestii. Zaczyna prowadzić dziennik - czy też pamiętnik - życia na tym swoistym „tacierzyńskim”. Nagle wypada z dotychczasowych torów a centrum jego świata zostaje mały szkrab, który nie bierze jeńców, stanowczo domaga się atencji, budowania garażu z klocków w nieskończoność, wizyt w parku (te jednak go cieszą ze względu na obecność młodych i ładnych matek) i nieustannej kreatywności ojca w zapewnianiu rozrywek godnych owego młodziana.
Całość jest niezwykle dowcipna, ironiczna i jak na Sabacha przystało absurdalna. Już samo zaczynanie dnia przez głównego bohatera poprzez wróżenie z tego co zobaczy w muszli klozetowej po porannej toalecie może całkowicie rozbroić i ogłuszyć a dalej jest tylko lepiej. Jest i pewna atrakcyjna matka z nieznośnym synkiem, jest dziwny współpracownik żony, jest własnoręcznie uszyta pacynka Oskar, która miała być zabawką dla synka a stała się workiem treningowym ojca, który na niej wyładowuje frustrację i złość a tych z czasem jest coraz więcej.
Nie będzie w tym nic dziwnego jak napiszę, że polecam ogromnie. W Polsce ta książka jest na chwilę obecną prawie niedostępna, nie istnieje w ebooku, nie ma wznowień ale jeśli uda się komuś trafić to nie wahać się ani chwili. Wspaniała rozrywka.
Nie będę ukrywać, że Sabach – od pierwszej książki jego autorstwa jaką przeczytałem – trafił do grona moich ulubionych pisarzy. I jak mało kto poprawia mi nastrój i powoduje salwy śmiechu. Nie inaczej było z „Podróżami konika morskiego”. Podróże owe były bowiem wyśmienite.
Młody ojciec poświęca swoją pracę kosztem kariery zawodowej żony i zostaje w domu by opiekować się...
2020-05-30
Zdecydowanie „Praga Noir” jest jak dotąd najlepszą częścią z serii i moją ulubioną. Pomijając to, że ogólnie bardzo lubię ten cykl to złożyły się jeszcze na to dwa inne czynniki. Po pierwsze – z dnia na dzień coraz bardziej podoba mi się czeska literatura, po drugie – w skład tego tomu wchodzą opowiadania takich autorów jak mój ulubiony Petr Sabach czy rewelacyjne Tuckova czy Soukupova. O ile o ich opowiadania byłem spokojny, że trafią w mój gust (zwłaszcza Sabach) o tyle z nieskrywaną ciekawością odkrywałem pozostałych autorów. I nie zawiodłem się w przypadku żadnego z nich.
Trudno mi wybrać te najlepsze opowiadania więc nie będę tego robił, zbiór bowiem w całości trzyma bardzo wysoki poziom. Niemniej kilku autorów szczególnie zapadło mi w pamięć jak np. Jiri W. Prochazka („Martwa dziewczyna z pałacu grozy”), Chaim Cigan („Magiczny amulet”), Ondrej Neff („Kamienny krąg”) czy Petr Stancik („Gabinet siedmiu przebitych książek”). Nie marginalizuję jednak pozostałych autorów zbioru, ich opowiadania były równie ciekawe. Ten tom bowiem nie miał słabych momentów.
Co mnie tak urzekło? Hmm. Może ta ciekawa, idealnie wyważona mieszanka klimatów noir z tym absurdalnym, chwilami groteskowym poczuciem humoru czeskiego? Może to, że mentalnie nie tak wcale daleko nam do Czechów, stąd też tak świetnie ich rozumiemy, trafiają do nas, mają dużo podobieństw? Może to jest po prostu genialna literatura? A może po prostu trafiłem na tak zdolnych autorów? Podejrzewam, że składają się na to wszystkie wymienione „może”. Co zaowocowało rewelacyjną „Pragą Noir”.
Gorąco polecam.
Zdecydowanie „Praga Noir” jest jak dotąd najlepszą częścią z serii i moją ulubioną. Pomijając to, że ogólnie bardzo lubię ten cykl to złożyły się jeszcze na to dwa inne czynniki. Po pierwsze – z dnia na dzień coraz bardziej podoba mi się czeska literatura, po drugie – w skład tego tomu wchodzą opowiadania takich autorów jak mój ulubiony Petr Sabach czy rewelacyjne Tuckova...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-23
Ogromnie mnie ta powieść zasmuciła. Niekoniecznie treścią a faktem, że nic nowego już Petr Sabach nie napisze. Smuci mnie to dlatego, że to po pierwsze znakomity pisarz, po drugie jeden z moich ulubionych a po trzecie – i w sumie najważniejsze – jak mało kto potrafił poprawić mi nastrój i ubawić prawie do łez. Stąd też do „Babcie” odebrałem bardzo emocjonalnie i potraktowałem jako osobiste pożegnanie z autorem. Pożegnaniem jedynym w swoim rodzaju, wszakże w przypadku Sabacha nie można być pewnym niczego.
„Babcie” to Sabach w najczystszej postaci – absurdalny i czarny dowcip, groteska przenikająca rzeczywistość, ostre i bezlitosne spojrzenie na świat i ludzi a przede wszystkim niesamowity dystans, lekkość i swoista brawura w prowadzeniu fabuły. Znaki szczególne twórczości Sabacha. Bo i czegoż tu nie ma w tej powieści? Skomplikowane rodzinne relacje, kontrastowe postaci – w tym przypadku tytułowe babcie, nadzwyczaj udane bohaterki – i cała gama uczuć i emocji towarzyszących głównemu bohaterowi. Pierwsza miłość, szkolne przyjaźnie, pierwszy kac, pewien brzemienny w skutkach lot samolotem, nomen omen także pierwszy, życie za żelazną granicą oraz ucieczka poza nią, do tego rozbrajające poszukiwania idealnej aktywności fizycznej. To swoista mapa rozczarowań, zachwytów, upokorzeń i upadków. A wszystko w typowej „sabachowej” formie – lekkiej, łatwej, przyjemnej, inteligentnej, chwilami bezczelnej i nieodmiennie rozbrajającej. Bowiem nie sposób twórczości Sabacha odmówić hipnotyzującego uroku.
Jednocześnie nie sposób zauważyć, że to najbardziej sentymentalna powieść Sabacha. „Babcie” są jak jeden wielki powrót do przeszłości, jak wspominanie tego co było, jak snucie opowieści z tego co przyniosło życie. Nie ma tu jednak goryczy i smutku, Sabach by sobie na to nie pozwolił. Zamiast tego serwuje nam serdeczną, pełną ciepła i humoru historię.
Będę za Sabachem tęsknił. I będę do jego twórczości wracał. Bez Sabacha bowiem świat będzie nudniejszy.
Ogromnie mnie ta powieść zasmuciła. Niekoniecznie treścią a faktem, że nic nowego już Petr Sabach nie napisze. Smuci mnie to dlatego, że to po pierwsze znakomity pisarz, po drugie jeden z moich ulubionych a po trzecie – i w sumie najważniejsze – jak mało kto potrafił poprawić mi nastrój i ubawić prawie do łez. Stąd też do „Babcie” odebrałem bardzo emocjonalnie i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-11
Z pełną świadomością tego co piszę stwierdzam, że kocham czeską literaturę. Pokochałem ją już jakiś czas temu ale „Saturnin” mnie w tym uczuciu utwierdził. Bo cóż to za świetna powieść! Reklamowana jako połączenie humoru czeskiego i angielskiego, czemu początkowo nie dawałem wiary, bo wydawało mi się to jak łączenie ognia i wody. Nagle się okazało, że zarówno w reklamie tej przesady nie było a połączenie owo wypadło nad wyraz wiarygodnie no i co tu dużo pisać – rewelacyjnie.
Narrator książki opowiada o tym, jak w jego życiu zjawił się nagle kamerdyner o imieniu Saturnin. Wprowadza on w jego życie nie tyle chaos co swego rodzaju zamęt, zaczynając od przeprowadzki z mieszkania w bloku na łódź na rzece. A potem jest już tylko ciekawiej. Bowiem Saturnin to postać na wskroś zaskakująca, nieobliczalna i pomysłowa co tylko wywraca życie narratora. Zaczynają dziać się wydarzenia wręcz absurdalne, w co najmniej ciekawych a czasami dziwnych okolicznościach przyrody, pełne oryginalnych, nierzadko kuriozalnych postaci. Bo kogóż tu nie ma – i denerwująca ciotka intrygantka, jej irytujący syn, pewien dość kategoryczny ale i szatańsko złośliwy wujek, jeden taki doktor, który lubi dzielić się zaskakującymi spostrzeżeniami na przeróżne tematy, czy wreszcie pewna nadobna niewiasta, która niektórym panom przyśpiesza znacznie tętno. A to wszystko skąpane w niesamowitym poczuciu humoru, chwilami dość czarnym i przewrotnym. Czyta się to wszystko z nieukrywaną przyjemnością.
Polecam serdecznie. Tytułowy Saturnin rozczula i zachwyca jednocześnie, każdy chciałby i w zasadzie powinien mieć w swoim życiu takiego Saturnina. Na pewno zyskałby wiele a przede wszystkim bawił przednio. Jak ja podczas lektury.
Z pełną świadomością tego co piszę stwierdzam, że kocham czeską literaturę. Pokochałem ją już jakiś czas temu ale „Saturnin” mnie w tym uczuciu utwierdził. Bo cóż to za świetna powieść! Reklamowana jako połączenie humoru czeskiego i angielskiego, czemu początkowo nie dawałem wiary, bo wydawało mi się to jak łączenie ognia i wody. Nagle się okazało, że zarówno w reklamie tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-02
Przeurocza książka, idealna na poprawę nastroju. Czesi mają swój specyficzny humor i dowcip i „Ostatnia arystokratka” jest tego idealnym przykładem.
Czegóż tu bowiem nie ma! Jest mnóstwo pysznego poczucia humoru, podszytego dużą ilością ironii i absurdu. Mamy amerykańską rodzinę czeskiego pochodzenia, która wraca do Czech na odziedziczone w spadku włości. I to nie byle jakie bo od razu zamek, z całym dobrodziejstwem inwentarza, do którego można zaliczyć troje pracowników tegoż zamku – kasztelana Józefa, ogrodnika Spocka i kucharkę Panią Cichą. Już ta trójka – poza rodziną Kosktów – wystarczyłaby żeby zapełnić całą fabułę swoimi perypetiami ale równie absurdalnych postaci jest tam znacznie więcej. Nie wspominając o pewnej kotce, dwóch psach, czy koniach… Autor niejednokrotnie ociera się o groteskę, pastisz i przerysowanie ale robi to z takim wdziękiem i tak uroczo, że nie sposób się w tej powieści nie zakochać.
Narratorką jest Maria Kostka, tytułowa arystokratka, a swoją opowieść snuje w formie dziennika, w którym opisuje wszystko co się jej przytrafia. I robi to w sposób kapitalny, niejednokrotnie śmiałem się w głos. Evzen Bocek ma bowiem niesamowite poczucie humoru, lekkie, niewymuszone i bezpretensjonalne. Ma też niesamowitą wyobraźnię bowiem kolejne postaci pojawiające się w powieści jak i kolejne wydarzenia są coraz ciekawsze, zabawniejsze i naładowane absurdem aż do granic.
Żałuję, że tak późno się zabrałem za tę książkę, leżała na półce ponad rok. Nie zdawałem sobie sprawy, że na wyciągnięcie ręki miałem taki poprawiacz nastroju. Serdecznie polecam, bardzo lekka, bardzo przyjemna i niesamowicie zabawna lektura.
Przeurocza książka, idealna na poprawę nastroju. Czesi mają swój specyficzny humor i dowcip i „Ostatnia arystokratka” jest tego idealnym przykładem.
Czegóż tu bowiem nie ma! Jest mnóstwo pysznego poczucia humoru, podszytego dużą ilością ironii i absurdu. Mamy amerykańską rodzinę czeskiego pochodzenia, która wraca do Czech na odziedziczone w spadku włości. I to nie byle...
2023-11-26
Czytam naprawdę dużo książek w różnych stylach. Im więcej czytam tym trudniej mnie zaskoczyć. A jednak udało się Annie Cichosz i jej powieści „Ziemia winowajców”. I było to jedno z największych czytelniczych zaskoczeń ostatnich lat.
W tej książce wszystko się zgadza i wszystko jest w punkt i na swoim miejscu. Jest to naprawdę drobiazgowo przemyślana i utkana fabuła, konstrukcyjnie znakomita. Już na poziomie pomysłu jest bardzo ciekawa a wykonanie wbija w fotel. Autorka prowadzi fabułę bardzo ciekawie. Chwilami nieśpiesznie, powoli, leniwie by nagle przyśpieszyć fabułę i podbić napięcie nieomal do maksimum. Dodatkowo po mistrzowsku stosuje przeróżne plot twisty i cliffhangery przez co książka jest wręcz „nieodkładalna”. Świat, który wykreowała robi ogromne wrażenie i jest to świat, do którego na pewno nikt nie chciałby trafić. Ale z jaką uwagą czyta się o tych, którzy już tam trafili.
I tutaj dochodzimy do postaci, które zostały przez autorkę stworzone wręcz po mistrzowsku. Realistyczne, z krwi i kości, które może chwilami uwielbiać by po chwili żywiołowo nienawidzić, ale z każdą w jakiś sposób można się utożsamić. To nie są czarno – białe sylwetki. Wręcz przeciwnie, są pewne przeciwieństw, niuansów, niedoskonałości, posiadające wiele zalet i równie wiele wad, na pozór niedostępne, chwilami odpychające, robiące niekorzystne pierwsze wrażenie. A jednak wraz z upływem akcji czytelnik zaczyna im kibicować, zaczyna zauważać, że te szorstkie, nieprzystępne postaci mają swoje drugie oblicze. Zaskakująca jest też postać Sheili, głównej bohaterki. To nie jest jednoznaczna postać, jest wielowymiarowa, nieobliczalna, chwilami rozczulająca i sympatyczna, chwilami irytująca i zaskakująca podejmowaniem decyzji, które chwilami wydają co najmniej irracjonalne.
Jak można przeczytać na okładce książki – „Nie każdy strażnik jest godny zaufania. Nie każdy skazaniec jest łotrem. Moralność nic nie znaczy, dopóki się jej nie przetestuje”. U Anny Cichosz nic nie jest zerojedynkowe, nic nie jest oczywiste, zdarzyć się może dosłownie wszystko. Obawiać się należy każdego jak również zaskoczyć może to, czyja ręka pomoże. Bohaterowie zaś wystawiani są co chwilę na próbę a autorka po mistrzowsku potrafi opisać dylematy, które muszą rozstrzygać. Mocną stroną tej powieści jest bowiem psychologia postaci. Dawno nie czytałem powieści tak dobrej w tej kwestii.
No i na koniec styl autorki. Niewymuszony, lekki, bezpretensjonalny, pełen świetnego poczucia humoru. Dzięki temu przez tę powieść się płynie, nie ma w niej dłużyzn, nie ma rzeczy nie na miejscu, nie ma żadnych zbędnych słów czy wątków. Nie wykreśliłbym z tej powieści ani jednego słowa. Mało tego, przeczytałbym więcej a z dobrego źródła wiem, że będzie okazja, bowiem autorka pracuje nad kontynuacją.
Rewelacyjnie skrojone fantasy, na naprawdę światowym poziomie. I z tego co się dowiedziałem jest to debiut literacki autorki. Życzę wszystkim ludziom aspirującym do bycia pisarzami tak dojrzałych, świadomych i dopracowanych debiutów a autorce z całego serca gratuluję. Po prostu chapeau bas!
Czytam naprawdę dużo książek w różnych stylach. Im więcej czytam tym trudniej mnie zaskoczyć. A jednak udało się Annie Cichosz i jej powieści „Ziemia winowajców”. I było to jedno z największych czytelniczych zaskoczeń ostatnich lat.
W tej książce wszystko się zgadza i wszystko jest w punkt i na swoim miejscu. Jest to naprawdę drobiazgowo przemyślana i utkana fabuła,...
2016-04-01
Rozmawiając ze znajomymi zauważyłem, że nikt nigdy nie był wobec twórczości Masłowskiej obojętny – rzecz jasna z osób, które ową twórczość poznali. Albo ją uwielbiali, ale równie żywiołowo nie znosili. Żadnych półśrodków.
I tak też wydała mi się „Wojna polsko – ruska” – żadnych półśrodków. Bezczelna, bezkompromisowa, agresywna literatura, pełna dosadnych tekstów i mnóstwa wulgaryzmów. Ale ja to kupuję w całości, mnie to się spodobało. Mało tego – absolutnie się nie zgadzam, że Masłowska to jakaś obrazoburcza skandalistka, odsądzana na wielu forach i wielu opiniach od czci i wiary. Wylewane są na jej twórczość wiadra pomyj, ale jak się przyjrzeć bliżej, to tyczą się głównie języka, jakiego użyła w książce, a historia zeszła na bardzo daleki plan. Większość zachłystuje się wrzeszcząc jak można tak kląć, a dla mnie to tylko pruderia i hipokryzja z ich strony, biorąc pod uwagę to, jak i co potem ci wrzeszczący piszą w komentarzach. Nawet Masłowska może się wtedy schować…
W tym języku jest moc i cały urok historii – Masłowska nie udaje, jest szczera i mówi językiem swojego pokolenia, nie koloryzując, nie upiększając, nie udając, że wszyscy wokół to absolwenci Uniwersytetu Jagiellońskiego, posiadających klasę Grażyny Torbickiej i słownictwo profesora Bralczyka (żeby nie było, że się tych państwa czepiam, wręcz przeciwnie, oboje uwielbiam). A do tego widać, że jest naprawdę inteligentna, bo coś takiego wymyślić i napisać, to trzeba mieć sporo we łbie. Do tego ma naprawdę świetne poczucie humoru.
Absolutnie nie widzę w tej książce nic bulwersującego, a wręcz przeciwnie, jestem zachwycony. Oby więcej takich Masłowskich, tak oryginalnych, tak pomysłowych, tak szczerych i tak pyskatych. Bo to jest jak swego rodzaju świeży powiew.
Rozmawiając ze znajomymi zauważyłem, że nikt nigdy nie był wobec twórczości Masłowskiej obojętny – rzecz jasna z osób, które ową twórczość poznali. Albo ją uwielbiali, ale równie żywiołowo nie znosili. Żadnych półśrodków.
I tak też wydała mi się „Wojna polsko – ruska” – żadnych półśrodków. Bezczelna, bezkompromisowa, agresywna literatura, pełna dosadnych tekstów i mnóstwa...
2016-07-30
Kiedy tak sobie myślę, że mało co w literaturze mnie jeszcze zaskoczy trafia się kolejny autor, który dobitnie mi pokazuje jak bardzo się mylę. Nadszedł ten czas by sięgnąć po twórczość Neila Gaimana, która mnie po prostu zachwyciła. Żałuję, że nie sięgnąłem po nią wcześniej, bo jestem wręcz porażony.
Uwielbiam wątki związane z mitologią, najbardziej z mitologiami europejskimi, ale w sumie inne też mnie ciekawią. A do tego bardzo lubią powieści z gatunku fantasy. Gaiman w „Amerykańskich bogach” zafundował mi mistrzowską mieszankę mitologii i fantasy. A poza tym dawno już nie czytałem tak precyzyjnie skonstruowanej książki.
Gaiman niczym wirtuoz prowadzi nas przez zupełnie nieobliczalną fabułę, pełną absurdów, niedorzecznych czasem wątków, bogatą w złośliwe, ironiczne i niezwykle inteligentne poczucie humoru. Jego postaci są świetnie opisane, akcja, chociaż nieśpieszna, wciąga od pierwszej strony. Bohaterowie są pełni sekretów, niedomówień, autor bardzo powoli odkrywa karty, jedna po drugiej, przy każdej kolejnej podbijając tylko zabawę i pokazując, że jego wyobraźnia jest naprawdę potężna. Jak dla mnie coś wspaniałego.
Czytałem, że szykuje się serial na podstawie książki. Jestem bardzo tego ciekawy, a z drugiej strony trochę się boję, że moje wyobrażenia zupełnie nie pokryją się z wyobrażeniami twórców, którzy wypaczą mi obraz książki. Nie będę bowiem ukrywał, że po lekturze „Amerykańskich bogów” oczekiwania mam bardzo wysokie.
Polecam gorąco!
Kiedy tak sobie myślę, że mało co w literaturze mnie jeszcze zaskoczy trafia się kolejny autor, który dobitnie mi pokazuje jak bardzo się mylę. Nadszedł ten czas by sięgnąć po twórczość Neila Gaimana, która mnie po prostu zachwyciła. Żałuję, że nie sięgnąłem po nią wcześniej, bo jestem wręcz porażony.
Uwielbiam wątki związane z mitologią, najbardziej z mitologiami...
2014-09-25
Po lekturze "Krainy Chichów" zapragnąłem mieć bulteriera...
To mój powrót do tej książki. Pierwszy raz czytałem ją w wieku 13 czy 14 lat, ale wtedy nie do końca zrozumiałem wszystko jak trzeba, a co za tym idzie nie doceniłem pisarskiego kunsztu autora. Różne są opinie o tej książce. Wiele już o niej napisano. Jak dla mnie jest to absolutnie fenomenalna powieść.
Oczarował mnie klimat - chwilami absurdalny, chwilami groteskowy, humor miesza się z elementami grozy, magia miesza się z horrorem, fikcja z rzeczywistością. Czytelnik jest zaskoczony wyobraźnią autora. Nic z początku nie zapowiada się nadzwyczajnie - fan pragnie napisać biografię swojego idola. Nie spodziewając się przy tym, że decyzja ta wywróci całe jego życie do góry nogami i to w taki przedziwny sposób. Jak do tego dołożymy jeszcze chwilami duszny i niepokojący klimat małej społeczności, postaci posiadające głęboko skrywane sekrety i tajemnice oraz niby przewidywalne a jednak zaskakujące zakończenie to wszystko to składa się na powieść od której naprawdę ciężko się oderwać. Mnie było ciężko.
Jest to dopiero druga książka Carroll'a jaką przeczytałem ale już teraz wiem, że dzięki tej z automatu stał się on jednym z moich ulubionych a także najciekawszych pisarzy których książki poznałem. Mało kto potrafi wyczarować tak sugestywny klimat i tak mnie wciągnąć fabułą i stylem pisania.
Bezsprzecznie jest to jedna z najlepszych książek jakie czytałem.
Po lekturze "Krainy Chichów" zapragnąłem mieć bulteriera...
To mój powrót do tej książki. Pierwszy raz czytałem ją w wieku 13 czy 14 lat, ale wtedy nie do końca zrozumiałem wszystko jak trzeba, a co za tym idzie nie doceniłem pisarskiego kunsztu autora. Różne są opinie o tej książce. Wiele już o niej napisano. Jak dla mnie jest to absolutnie fenomenalna powieść....
2017-04-29
To druga po „Wojnie polsko – ruskiej” książka autorstwa Masłowskiej, którą przeczytałem. I druga, która mi się niesamowicie spodobała. A przyznać trzeba, że Masłowska nie uznaje półśrodków i takich ma też odbiorców – albo reagujących na jej twórczość niesamowicie entuzjastycznie, albo oponentów wrzeszczących, że to nienormalny bełkot (cytując z jakiegoś forum).
Mnie Masłowska urzekła swoją elastycznością językową, brawurą, piekielną inteligencją i niesamowitym poczuciem humoru. Uwielbiam jej powiedzenia, porównania, dialogi, ten cały absurd, który się z tego wylewa. Bardzo podoba mi się forma jej powieści, sposób prowadzenia narracji, budowanie i opowiadanie fabuły. Jest w tym kompletnie nieobliczalna, ale z drugiej strony niesamowicie konsekwentna.
Gdzieś kiedyś natknąłem się też na opinię o jej powieściach, że to nic innego jak dziwne, nierzadko pokręcone narkotyczne wizje. Coś w tym jest, bo perypetie Farah, Joanne, autorki i całej rzeszy postaci drugoplanowych przywodzą na myśl członków Monty Pythona po zażyciu zbyt dużej ilości LSD. Co nie zmienia faktu, że - i tu się powtórzę – zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie.
Ja po prostu lubię takie rzeczy, takie trochę niedopowiedziane, szalone, noszące znamiona jakiegoś eksperymentu, pełne absurdu, groteski i czarnego humoru. Masłowska jest w tym znakomita. I jeśli „Paw królowej” jest podobny do „Wojny” i „Kochanie, zabiłam nasze koty” to zupełnie nie dziwi mnie przyznana autorce nagroda Nike. Tak jak nie dziwi mnie też to, że twórczością Masłowskiej zachwycił się sam Sławomir Mrożek.
To druga po „Wojnie polsko – ruskiej” książka autorstwa Masłowskiej, którą przeczytałem. I druga, która mi się niesamowicie spodobała. A przyznać trzeba, że Masłowska nie uznaje półśrodków i takich ma też odbiorców – albo reagujących na jej twórczość niesamowicie entuzjastycznie, albo oponentów wrzeszczących, że to nienormalny bełkot (cytując z jakiegoś forum).
Mnie...
2017-05-09
„Folwark zwierzęcy” jest na tyle uniwersalną książką, że pomimo iż był alegorią stalinizmu i jego krytyką, to jednakże napisany w dowolnym okresie i w dowolnym miejscu na Ziemi nie traciłby na aktualności. Autor żadnej Ameryki w tej książce nie odkrył jednakże bardzo zgrabnie stworzył swoiste ostrzeżenie przed totalitaryzmem jako takim. Bo przecież reżim może objawić się w każdej postaci.
Fantastyczna powieść ukazująca rewolucję i dążenie do nowego porządku, do swoistej utopii – czy też może antyutopii – a która przynosi nic innego jak narodziny porządku jaki niewiele wspólnego z ową utopią ma. Uwalniamy się spod czyjegoś jarzma tylko po to żeby wpaść pod czyjeś inne. Świat jak wiadomo zna takie przypadki, a Orwell w „Folwarku” w błyskawiczny sposób przedstawia tego mechanizm. W błyskawiczny, bo książka długa nie jest, ale za to jakże wymowna, jak znakomicie przedstawiająca problem i temat. Może i tematu nie wyczerpuje, ale celnie trafia w punkt, wyciąga słuszne, w większości przerażające wnioski.
Jest to piekielnie inteligentna historia z naprawdę gorzkim morałem. Ale cóż, tacy są niestety ludzie. Orwell w tym przypadku z palca niczego nie wyssał, wystarczy sięgnąć po podręczniki historii czy po prostu włączyć telewizor lub przeczytać gazetę by zdać sobie sprawę, że to się działo, dzieje i zapewne dziać będzie cały czas. Pytanie tylko kim my w tym jesteśmy? Czy bliżej nam do Boxera, czy do Benjamina, czy też do Mollie? A może jesteśmy po prostu owcami? Czy też jak dużo w nas ze świń?
Bardzo mocna rzecz, moim zdaniem obowiązkowa do przeczytania.
„Folwark zwierzęcy” jest na tyle uniwersalną książką, że pomimo iż był alegorią stalinizmu i jego krytyką, to jednakże napisany w dowolnym okresie i w dowolnym miejscu na Ziemi nie traciłby na aktualności. Autor żadnej Ameryki w tej książce nie odkrył jednakże bardzo zgrabnie stworzył swoiste ostrzeżenie przed totalitaryzmem jako takim. Bo przecież reżim może objawić się w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-05
Mało kto potrafił tak przejmująco i ciekawie pisać o swoich postaciach jak Prus. Bez względu czy opisywał egipskiego faraona, niewidomą dziewczynkę, szlachciankę i zakochanego w niej przedsiębiorcę czy ubogiego wiejskiego chłopca. Mało kto też potrafi na tych kilku stronach na krzyż zawrzeć tyle emocji.
„Antek” obok „Katarynki” to nic innego jak znakomity popis talentu autora. Porusza tak wiele problemów, które trapiły ówczesną wieś jak ubóstwo, wręcz skrajna bieda, głód, brak edukacji, ciężka praca, która nie omijała też dzieci czy brzemienne w skutkach zacofanie (scena ze znachorką i Rozalią). Jakby tym utworem Prus chciał pokazać, że prawdziwe problemy nie dotyczą tylko bywalców salonów.
Dodatkowo przekleństwem Antka okazało się miejsce w którym przyszło mu żyć, a w którym nie mógł rozwijać swojej pasji. Bity w szkole, trzymany krótko na terminie u kowala, we wsi uważany albo za lenia albo za odmieńca czuł się jak wyrzutek. A już ostatnie zdania noweli i scena pożegnania z matką naprawdę bardzo mocno łapie za serce.
Piękna historia, do tego napisana z uczuciem, smakiem i pięknym językiem gęstym od emocji. Rzecz jak najbardziej godna polecenia.
Mało kto potrafił tak przejmująco i ciekawie pisać o swoich postaciach jak Prus. Bez względu czy opisywał egipskiego faraona, niewidomą dziewczynkę, szlachciankę i zakochanego w niej przedsiębiorcę czy ubogiego wiejskiego chłopca. Mało kto też potrafi na tych kilku stronach na krzyż zawrzeć tyle emocji.
„Antek” obok „Katarynki” to nic innego jak znakomity popis talentu...
„Szlak umrzyka” to już trzeci tom wspaniałej sagi o losach strażników Teksasu, w którą wsiąkłem bez reszty. I chociaż trzeci jest według chronologii powstania to obejmuje swoją akcją czasy na długo przed wydarzeniami znanymi z „Na południe od Brazos”. Co – nawiasem mówiąc – okazało się znakomitym pomysłem i genialnym posunięciem.
Spotykamy się znowu ze starymi, dobrymi znajomymi czyli Gusem McRae i Woodrowem Callem, tym razem jednak z czasów ich młodości. A będąc precyzyjnym – z początków ich kariery strażników Teksasu, kiedy obaj byli jeszcze nieopierzonymi żółtodziobami z głowami pełnymi marzeń o spektakularnej karierze i życiu pełnym przygód. Okazuje się jednak, że życie brutalnie weryfikuje te marzenia. Kariera bowiem okupiona nierzadko jest cierpieniem i wyborami z gatunku tych najgorszych zaś przygody nierzadko skończyć się mogą śmiercią. Bolesną, gwałtowną i niespodziewaną. Nieokrzesane żółtodzioby bardzo szybko uczą się twardego życia i równie szybko przyswajają sobie brutalną i gorzką lekcję, że los nikogo nie oszczędza.
„Szlak umrzyka” jest też o tyle ciekawy, że autor opisuje tutaj jak doszło do spotkania dwójki bohaterów a także buduje ich skomplikowaną relację opartą na lojalności. Wreszcie możemy się dowiedzieć więcej na temat tego w jaki sposób tych dwóch całkowicie różnych mężczyzn zdołało się ze sobą zaprzyjaźnić i jakim cudem ta przyjaźń okazała się przyjaźnią na całe życie. Nie brakuje też w tej książce stałych już elementów obecnych również w poprzednich tomach. Akcja jest wartka, wciągająca, trzyma w napięciu cały czas. Postaciom nie można nic zarzucić – McMurtry kreuje je po prostu po mistrzowsku. Fabuła spójna, przemyślana, wiarygodna, styl jak poprzednio jest bardzo ciekawy, całość napisana wręcz fenomenalnie. Dla mnie ta powieść nie ma wręcz złych stron, nie zmieniłbym w niej ani słowa, nie usunął choćby jednego przecinka.
Wspaniała, wielowątkowa, barwna powieść, z niesamowitą akcją i rewelacyjnymi bohaterami. I pozostaje tylko zapłakać nad tym, że czwartego, ostatniego tomu, jeszcze w Polsce nie przetłumaczono co uważam wręcz za jakąś literacką zbrodnię. Ale pozostaje mieć nadzieję, że może jednak kiedyś…
„Szlak umrzyka” to już trzeci tom wspaniałej sagi o losach strażników Teksasu, w którą wsiąkłem bez reszty. I chociaż trzeci jest według chronologii powstania to obejmuje swoją akcją czasy na długo przed wydarzeniami znanymi z „Na południe od Brazos”. Co – nawiasem mówiąc – okazało się znakomitym pomysłem i genialnym posunięciem.
więcej Pokaż mimo toSpotykamy się znowu ze starymi, dobrymi...