-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-06
2023-06-07
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych kontynentów, więc i procent w społeczeństwie ludzi o odmiennym kolorze skóry jest tu proporcjonalnie śladowy (u nas panował feudalizm i ciemiężony był zwykły swojski parobek na roli).
Dlatego też z ciekawością obserwuję, to co się dzieje w Ameryce i potężne wrażenie na mnie robią filmy pokroju Green Book. I z tej obserwacji amerykańskiej sceny politycznej mam jeden wiodący wniosek... Fascynujące jak setki lat niewolnictwa próbuje się teraz zadośćuczynić w ciągu dekady (nawet krócej), co przekłada się paradoksalnie na nierówne traktowanie jasnego koloru skóry ( w imię nadmiernej poprawności), a który chętnie podpina się pod określenia: potomkowie oprawców/ supremacja białego człowieka, nawet jeżeli sami Afroamerykanie twierdzą, że to absurd i służy to czyimś celom politycznym, bo na pewno nie im.
Czemu tak piszę? Bo książka Ruffa odbija pałeczkę w tę stronę. Tu praktycznie każdy 'biały' ma 'coś' do 'czarnego' i jest przedstawiany w jednoznacznie negatywnym świetle. A to nękanie ze względu na zamieszkanie w nie takiej dzielnicy, a to napad za zawędrowanie do nie takiego baru czy najzwyklejsze pojawienie się w nieodpowiednim czasie i miejscu (czyli prawie wszędzie), co może skutkować pojawieniem się na czyjejś muszce i morderstwem, bo tacy są "ci biali".
Paradoksalnie daje to odpowiedni klimat oraz pewne spojrzenie na segregację rasową w latach 50. XX wieku w Ameryce, co niewątpliwie jest zaletą tego tytułu, wręcz pozwalając niekiedy odczuć zaszczucie, jakie dotykało tych biednych ludzi naprawdę. Ale takie antagonizowanie jednej rasy, aby tym razem nieco wywyższyć inną, okazuje się nieco mieczem obosiecznym.
Bo wszystkie postacie, z Atticusem na czele, są przedstawione na jedno kopyto. Szlachetni, ciemiężeni, błyskotliwi, inteligentni, lubujący się w fantastyce. Z tego tłumu najbardziej wyróżnia się Letycja, która nie tylko okazuje się babką z jajami, ale też pełnokrwistą bohaterką, której kibicuje bardziej niż reszcie. No i jest Caleb Braithwhite, którego kolor skóry sugeruje już nazwisko (;)). Ma on pewien interes do Atticusa oraz spółki i konsekwentnie go realizuje, przez większość książki będąc o kilka kroków przed każdą postacią. Przystojny cwaniak, który rozgrywa piony, oczywiście do czasu. Przez taki, a nie inny charakter gość wydał mi się bardziej interesujący niźli młody Turner. Ale to może zasługa schematu, że zło pociąga bardziej.
Kilka ważnych informacji. To nie jest powieść, a i Lovecraft występuje tu symbolicznie, w nawet sporych dozach, w większości jednak jako komentarz autora na temat rasizmu, jaki tchnął od nieżyjącego autora. Co nie przeszkadza absolutnie autorowi "pożerować" na motywach ze znanej franczyzy. Nie jest to nawet horror. To zbiór opowiadań dark/urban fantasy, jakie łączy kilka elementów, które finalnie zbierają się w coś większego na koniec. I jak to bywa ze zbiorami, są tu historie świetne, ale i takie, których przeczytanie wymagało ode mnie więcej czasu i samozaparcia.
Podobała mi się cała wyprawa do Ardham, gdzie autor odkrywa przed nami sporo kart na temat dziedzictwa Atticusa i będzie to ciągnięte do końca książki. Podobał mi się motyw podjęcia gry przez Letycję z... duchem. Podobał mi się motyw tej klątwy, którą obłożona młodego chłopca. Na lovecraftowską modłę jest tu sporo elementów typu wierd. Wszelkie wyprawy poza nasz świat, czy zmiana koloru skóry za pomocą dekoktów były nudne i siermiężne. Nawet jak już odkryjemy finalną intrygę, to okazuje się ona niezamierzenie śmieszna. Chyba nie o to chodziło...
Dobra, to dlaczego taka ocena, jak narzekam i się rozpisuję, waląc po was dygresjami. Mimo sposobu prowadzenia akcji przez autora, 'Kraina Lovecrafta' ma unikalny klimat i może stanowi taki impuls, aby przyjrzeć się historii tego społeczeństwa. To też sporo obyczajówki wplecionej w sos fantasy, ze szczyptą grozy. Ale małą. Jeżeli liczyliście na coś w klimatach Lovecrafta, to nie te adres.
Rasizm. Pojęcie, stanowiące przedmiot wielu debat publicznych, dzielące wiele społeczeństw (i już pal licho, czy jest też skutecznym narzędziem do skłócenia uboższych warstw społeczeństwa, aby ci co dzierżą władzę, ją nadal mieli).
W Polsce jesteśmy w tym temacie trochę 'opóźnieni', bowiem nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie sprowadzaliśmy niewolników z innych...
2023-02-28
Wyobraźcie sobie spokojne, senne miasteczko, gdzie nic się nie dzieje. W zasadzie obszar służy za sypialnie okolicznych miast. Życie tu toczy się jakby wolniej, a na ulicy zawsze widać jakąś znajomą twarz. W takie miejsce trafia pisarz, Benjamin Mears, który szuka tematu na nową książki i powrót w rodzinne strony ma być impulsem do pracy. Jak to bywa, poznaje na miejscu dziewczynę, Susan Norton i sercowo coś się zaczyna dziać. Tylko, że to wczesny King i wątki obyczajowo - psychologiczne przeplatają się z elementami grozy. Tym razem pada na nosferatu...
Mógłbym narzekać, że to znów wampiry i absolutnie to wszystko było, tyle że spójrzcie na datę wydania. 1975. Jezusiczku, za chwilę druga powieść Kinga będzie miała 50 lat! Także wiele dzisiejszych opowieści o krwiopijcach może tylko buty całować temu wydaniu, zwłaszcza że nastojem książka potrafi zapewnić kilka dreszczy na plecach dla ludzi o bujniejszej wyobraźni.
Nieumarli są tutaj mocno sugestywni, czytaj upiornie źli. To nie Edward Cullen, że się świeci w Słońcu, jak psu pewne części ciała. To też nie gotycka i w pewnym sensie romantyczna powieść, jak Dracula Stokera, choć widać gołym okiem nawiązania. Wampiry w wykonaniu Kinga to sadyści, nastawieni jedynie na pożywianie się i ekspansję, co ładnie widać w trakcie obserwowania, jak zmienia się tytułowe miasteczko.
A zaczyna się niepozornie, bo do starego domu na wzgórzu, gdzie niegdyś doszło do tragedii, wprowadza się nowy lokator, który otwiera biznes w mieście. Pan Barlow, którego nikt na oczy nie widział i jego wspólnik Straker, który jest ludzkim służącym i zapewnia komfort panu. Od razu praktycznie zaczynają się zaginięcia ludzi, w tym dzieci, bo parszywy martwiak upodobał sobie nieletnich. Odnalezieni cierpią na choroby, które w krótkim czasie prowadzą ich do śmierci. A potem zaczynają znikać ciała i część mieszkańców wie "pod skórą", że dzieje się coś bardzo, BARDZO złego.
Siłą Kinga w tej odsłonie są co prawda charaktery, bo polubiłem Matta Burke'a, ojca Donalda Callahana, Mike Ryerson, małego Marka czy Dr Jimmy'iego i ich losy mnie obchodziły, co jest ważne w powieści, ale głównym daniem jest degradacja miasteczka, które tętni życiem i swoimi problemami, aby krańcowo zacząć wymierać. Daje nam to piorunujące wrażenie. I tak, można narzekać, że King lubi sobie pogawędzić i początek jest przegadany, ale to King. Każdy znawca wie, że on lubi sobie podbudować lokalną społeczność, aby potem dawać popisy swojego talentu, więc biorę całość z doborem inwentarza.
Jedna z tych książek, od których warto zacząć przygodę z Mistrzem. Może nie jest przerażająca, ale ma momenty, nad którymi można się zatrzymać na dłużej i które zapadają w pamięć, jak wizyta dziecka u dziecka, wołanie zza okna czy pewien autobus... Brrr. Na bezsenne noce perełka.
Wyobraźcie sobie spokojne, senne miasteczko, gdzie nic się nie dzieje. W zasadzie obszar służy za sypialnie okolicznych miast. Życie tu toczy się jakby wolniej, a na ulicy zawsze widać jakąś znajomą twarz. W takie miejsce trafia pisarz, Benjamin Mears, który szuka tematu na nową książki i powrót w rodzinne strony ma być impulsem do pracy. Jak to bywa, poznaje na miejscu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-01
“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe morze znanych i wyświechtanych pomysłów oraz (w większości) przewidywalnych zwrotów akcji, gdzie najmocniej rozczarowała mnie otwarta i zarazem łatwa do zgadnięcia końcówka...
I żeby nie było. Książka ma swoje momenty, jak zakończenie wątku męża głównej bohaterki. Konia z rzędem temu , kto nie chciał by go ubić. Też wątek niejakiej Karen to także wzorcowy przykład odjazdu w stronę fanatyzmu religijnego w czasach zarazy. Do czego to może doprowadzić, zwłaszcza kiedy taka osoba dzierży władzę? Domyślcie się. Na plus zaliczam też tytułowego strażaka, Johna, który ma za sobą interesujące zaplecze i potrafi robić rzeczy, które nie śniły się filozofom. Jego relacja z główną bohaterą na plus, zwłaszcza że na poły jest irytująca, co intrygująca.
Po świecie szaleje kolejny bakcyl. A zaraza to dosyć nietypowa. Ciało pokrywa się łuską, a człowiek w niezbyt sprzyjających okolicznościach może zapłonąć jak latarnia, wcześniej dymiąc okazale. Choroba może mieć coś wspólnego z emocjami, a opanowani i nieco bardziej wyrachowani potrafią nagiąć ja do własnej woli. Jest to intrygujące, przyznaję.
Hill wątek zarazy ma zgrabienie rozpisany, choć mam wrażenie, że dało by się tu więcej wycisnąć, zwłaszcza w materii "używania" choroby do własnych celów... Ja wiem, że to thriller/postapo w hołdzie do ojcowego "Bastionu" i robienie z tego kolejnej książki na zasadzie superhero mogło by wypaść blado, ale tak jakoś pewne akcje aż się prosiły by odjechać mocniej...
Niemniej polubiłem większość ludzi w pewnego obozu i ich losy nie były mi obojętne. I oczywiście jak to bywa w czasie zarazy, są ludzie którzy pomogą i są tacy, który jedyne rozwiązanie problemu widzą w użyciu amunicji... Skrajne sytuacje pokazują, ile jest szajbusów w okolicy, którzy pod przykrywką porządków dokonują strasznych czynów. I do czego jest zdolny człowiek kiedy upadnie cywilizacja i jej prawa/obowiązki.
I taka jest to cegła. Najpierw trzeba przecierpieć mało ciekawy początek, ale jak już stajemy się częścią pewnej ukrytej społeczności, tak i akcja momentami nabiera tempa, a rozwój postaci okazuje się smakowity i oferuje nam istny wachlarz wiarygodnie rozpisanych charakterów. I jeżeli chcecie kogoś krzywdzić za to co się dzieje bohaterce, to wiedźcie, że autorowi sporo wyszło. Niemniej te przewidywalne zwroty fabularne plus klisze gatunkowe psują odbiór w sukurs słabemu rozpoczęciu.
“Strażak" trafia wreszcie na moją listę książek ukończonych/wymęczonych i między Bogiem a prawdą, nie obyło się bez kilkukrotnego podejścia do tematu. A wszystko przez siermiężny początek, który niemal nie odbił mnie od tej historii. Dalej jest już znacznie lepiej i w końcowych partiach, fabuła naprawdę nabiera rumieńców, ale żeby tam dotrzeć, to trzeba przebrnąć przez małe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-06
Finał ruskiej trylogii "wygnania" Madderdina na słowiańskie ostępy, który przynosi nam dużo więcej akcji niż łącznie w dwóch poprzednich odsłonach, a jednocześnie przez pewne zabiegi fabularne - w ogóle nie mający znaczenia. No chyba, że jednak...?! - "tu następuje dramatyczna pauza i porozumiewawcze mrugnięcie autora".
Będzie tu moment, kiedy zacznę narzekać na potęgę i jest to uzasadnione z mojego punktu widzenia. Ale zanim zmienię się w zrzędę, to jednak muszę wyjaśnić tak wysoką ocenę omawianego tytułu.
Przede wszystkim w życiu Mordimera dzieje się wiele. Jego związek z Nataszą zaczyna wkraczać na rejony, o których inkwizytor do tej pory nie myślał i siłą rzeczy nie jest to ten bohater, z którym zetknęliśmy się jeszcze przy okazji początkowych zbiorów franczyzy. Mimo to Madderdin nadal pie*@#%i te swoje natchnione wiarą farmazony, w dodatku znane już od kilku książek. Nadal też jest nadętym i miejscami obłudnym socjopatą, choć poprzez romantyczną relację jego wizerunek nieco ulega zmianie (choć nie do końca, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestię pewnej matki...).
Niemniej taki jest ten świat. Brudny, mroczny, stylizowany na najgorszą wersję średniowiecza, gdzie wszelakie przejawy odstępstwa od wiary są zgniatane przez ogień Inkwizycji, która to zza kurtyny rządzi tą częścią świata. Działają tu mechanizmy tak podobne do ówczesnych, że czasami człowiek zastanawia się nad kondycją moralną świata. I o ile jest to rozwijane, tak długo jest interesujące.
Niemniej Piekara nadbudowywał te wątki z podróży na Ruś, nadbudowywał i w końcu wystrzeliło. Zaskakująco lepiej dla historii, choć i tak momentami poddawał bym w wątpliwość, czy aby na pewno niektóre zwroty historii są racjonalnie rozpisane (a nie na kolanie), bo na takowe nie wyglądają (pewien przedni "żart" i to co się po nim dzieje...). Niemniej końcówka to coś czego oczekiwałem od dłuższego czasu, choć też mam wrażenie pośpiechu w wykańczaniu wątków.
Pewne zdarzenia dzieją się z pozoru chaotycznie, ale takowymi nie są. Łączy się to z faktem, że autor pisze bardzo "przyjemnie". Czyta się to w miarę szybko, choć zaczyna się tu rodzić pewna forma frustracji. Bo aktualnie jestem już na ostatnio wydanym tomie innej pod-serii wchodzącej w ten świat, mianowicie Płomień i Krzyż - tom 4 i nic się nie zmienia w kwestii "zaspokajania" oczekiwań najstarszych czytelników, którzy jeszcze pamiętają pozycję pod tytułem "Łowcy Dusz". Zakończenie tamtego zbiorku to istna petarda, która do teraz nie została poprowadzona dalej.
I gdyby tylko autor wprowadził równie interesujące wątki, jak tamten, a nie powtarzając do upadłego pewne schematy, to bym się tego nie uczepił jak rzep psiego ogona.
Mamy za to dziesięć innych książek, które niby pogłębiają ten świat, ale z każdą pozycją są w tym coraz bardziej oszczędne, a autor coraz więcej rzeczy powtarza i rozrzuca nas na osi czasu, unikając pewnych odpowiedzi. I jeżeli ktoś, tak jak ja, liczy na pociągnięcie tamtego wątku, to się srogo zawiedzie.
Mamy tu taki dział jak posłowie, gdzie autor jasno "wyjaśnia" swoim czytelnikom, że póki seria przynosi mu odpowiednie zyski, póty będzie ją doił, a nam gucio do tego - pozwoliłem sobie troszkę dosadniej nakreślić (autor miał nawet czelność nawiązać do Świata Dysku sir Terrego Pratchetta, ale z czym do ludzi - w serii śp. Brytyjczyka każda pozycja stanowiła meta komentarz na jakiś aspekt kultury {vide religia, władza, sztuka} i rozszerzała uniwersum w takim stopniu, o jakim wielu autorów może pomarzyć).
I w sumie pan Jacek ma również rację, bo dzieło autora to jego osobista rzecz i innym nic do tego, jak ma wyglądać. Pytanie tylko czy kupię jeszcze jakąkolwiek odsłonę tego cyklu? Raczej nie, zwłaszcza że ceny jego nowych tytułów to jakiś żart. A może w moje ślady pójdzie więcej osób i te domniemane "bestsellery" przestaną nimi być (choć przeszukałem powierzchownie kilka zsumowań i jakoś nie odnalazłem tych pozycji na wysokich miejscach), co zmusi wreszcie autora, aby zamiast odcinania kuponów, zapodał nam coś na miarę swoich pierwszych książek. To już pokaże czas, jak i portfele czytelników.
Jako fan serii jestem zwyczajnie rozczarowany i gdyby było to dobre, to kupowałbym wszystko jak leci, nawet jeżeli seria liczyła by i te trzydzieści pozycji. A od jakiegoś czasu niestety tak nie jest.
Ps. Jakby ktoś chciał ominąć tę trylogię to polecam sięgnąć jednak po "Płomień i Krzyż. Tom 4". Tam na jakichś 150 początkowych stronach macie streszczenie wydarzeń z wyprawy na Ruś (sic!)...
Finał ruskiej trylogii "wygnania" Madderdina na słowiańskie ostępy, który przynosi nam dużo więcej akcji niż łącznie w dwóch poprzednich odsłonach, a jednocześnie przez pewne zabiegi fabularne - w ogóle nie mający znaczenia. No chyba, że jednak...?! - "tu następuje dramatyczna pauza i porozumiewawcze mrugnięcie autora".
Będzie tu moment, kiedy zacznę narzekać na potęgę i...
2023-09-02
Lubię serię Kasi Puzyńskiej z wielu powodów. Nakreśliła całkiem fajne postacie i na przestrzeni serii zwyczajnie się im kibicuje, aby przeszli przez te przeciwności losu, jakie im serwuje autorka. Puzyńska daje nam też równowagę. Wątki kryminalne i tajemnice są na równi ważne i akcentowane, jak te obyczajowe. Szkopuł w tym, że choć dziesiąty już tom kryminalnie mi się podobał, to Katarzyna nieco za mocno odleciała w kategorii postaci.
Zawiązanie akcji zaczyna się nieco "zwyczajnie". W środku zimy policjancie z Lipowa znajdują na terenie sąsiedniej wioski Rodzanicach, ciało młodej kobiety. Zmarła ma ślady wskazujące na udział w mordzie jakiegoś zwierzęcia, a że mieszkańcy są zabobonni, to już krążą pierwsze plotki o grasującym w okolicy wilkołaku. A to nie koniec ofiar, bo do kręgu umrzyków szybko dołączy pewna dziennikarka, a na niebie ma się już wkrótce pojawić super księżyc...
Każdy znów ma tu własne tajemnice. Klementyna Kopp nagle znika z radaru, przez co staje się jedną z podejrzanych, ale potencjalnych morderców jest tu całkiem dużo. Puzyńska prowadzi narrację tak, że de facto nawet wioskowa babcia ma coś za uszami i być może to poprowadzi do rozwikłania zagadki. Czy to możliwe, że w okolicznych lasach rzeczywiście coś się czai? I co to wszystko ma wspólnego z rozszarpanym przez psy właścicielem czworonogów?
Przyznam szczerze, że końcówka jest wyśmienita. Rozwiązanie zagadki i zagęszczenie kłopotów jest naprawdę fajne, zwłaszcza że autorka widocznie bawi się z utartymi oczekiwaniami czytelnika, co do rozwiązania. Zgrzyt jednak następuje, gdy skupiamy się na postaciach, bo praktycznie każda pierwszoplanowa persona jest tak niestabilna emocjonalne i zmienna, że wspomniany zgrzyt pochodził chyba z moich zębów. Już myślałem, że relacje Daniel-Weronika się ustabilizowały, ale nie. W obwodzie nadal jest Strzałkowska, na domiar złego postacie innych policjantów to de facto inne osoby niż te które były w poprzednich odsłonach.
Sprawia to, że odczuwalnie seria jest sama ze sobą niespójna. W dodatku pojawia się tu wątek pedofila i kazirodztwa, do czego mam mieszane odczucia, choć jestem w stanie sobie wyobrazić, że takowa sytuacja mogłaby tak wyglądać. Z jednej strony nadmiar wątków może powodować zamęt, bo w tej zupie mamy sporo zmiennych, ale szczęśliwie daje to radę.
Kolejny fajny kawałek historii o Lipowie i okolicach. Na plus ponowne wplecenie w całokształt elementów wierzeń słowiańskich. Widać też, że od czasów "Motylka" warsztat Katarzyny uległ solennej zmianie na lepsze i z pewnością w najbliższym czasie zapoznam się z kolejną odsłoną przygód policjantów z tej małej miejscowości.
Ps. Jak tak dalej pójdzie to Lipowo wymrze, bo liczba zgonów na serię przekracza wszelkie normy. ;)
Lubię serię Kasi Puzyńskiej z wielu powodów. Nakreśliła całkiem fajne postacie i na przestrzeni serii zwyczajnie się im kibicuje, aby przeszli przez te przeciwności losu, jakie im serwuje autorka. Puzyńska daje nam też równowagę. Wątki kryminalne i tajemnice są na równi ważne i akcentowane, jak te obyczajowe. Szkopuł w tym, że choć dziesiąty już tom kryminalnie mi się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-22
Poprzedni tom był małym chaosem, który miał swoje za uszami. Co prawda "Nora" ma podobne problemy, ale jest znacznie lepiej przemyślana, a i jest tu miejsce na to. Narracja prowadzi nas ponownie przez dwa okresy, teraźniejszość - 2016 rok oraz przeszłość - lata. 90. Na uwagę zasługuje konstrukcja całości, która ma oddawać formę spektaklu teatralnego.
Jak zwykle zalążkiem całego nieszczęścia są ludzkie słabości przeplecione z wszechobecnymi brudami, jakie kryje tu wiele osób. Tajemnice nawarstwiają się z każdą kolejną odpowiedzią, co tworzy małe zamieszanie, ale tutaj autorce udało się wszystko ogarnąć. Zostaje zgłoszone zaginięcie niejakiej BiBi, która już w przeszłości postępowała podobnie. Teraz jest jednak inaczej, bo dziewczyna nie daje znaku życia, a osób, które mają do niej uraz, jest jak zwykle cała wataha.
Cała rzecz się dzieje krótko po wydarzeniach z "Czarnych narcyzów", więc Daniel Podgórski jest ponownie policjantem i musi stawić czoła kolejnym zagadkom w towarzystwie przenikliwej Klementyny Kopp, niezdecydowanej Weroniki Podgórskiej i ambitnej Emilia Strzałkowskiej. Choć te ostatnie zdają się tracić trochę rozumu w walce o serce Podgórskiego. A w miłości, jak to bywa, wszystkie chwyty dozwolone...
Żeby nie było liczba nowych bohaterów tworzy tak pokręconą siatkę zależności, niesnasek, uczuć i emocji, że muflon nie ma tak zakręconych rogów, jak tu jest historia. I dobrze, bo książka jest obszerniejsza i wszystko odczuwalnie jest ładnie skrojone pod odpowiednie tempo, kiedy autorka metodycznie ujawnia rąbki fabularne. I ich lwia część nie jest w ogóle powiązana z intrygą kryminalną, która zacieśnia się wraz ze znalezieniem kolejnych zwłok...
Puzyńska w swojej serii ma specyficzne maniery, do których trzeba przywyknąć. Po dziewięciu tomach mi to absolutnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Przywykłem i nie oczekuję niczego innego, zwłaszcza że finał jest zaskakujący, bo nic co obstawiałem, się nie sprawdziło. Ta sztuka się autorce się tu udała, zwłaszcza że końcowe dwieście stron z nieco leniwego tempa nabiera rozpędu i jedzie, nie biorąc jeńców. Do tej pory serce mi krwawi na wspomnienie wideł...
Super. Może to nie jest najlepsza książka z serii, ale ma to wszystko co dotąd mogliście tu pokochać. I daje szansę zapoznać się z losami postaci, z którymi zdążyłem się zżyć. I daje sporo frajdy, bo na łamach książki dzieję się sporo, co słodko komplikuje sprawy.
Poprzedni tom był małym chaosem, który miał swoje za uszami. Co prawda "Nora" ma podobne problemy, ale jest znacznie lepiej przemyślana, a i jest tu miejsce na to. Narracja prowadzi nas ponownie przez dwa okresy, teraźniejszość - 2016 rok oraz przeszłość - lata. 90. Na uwagę zasługuje konstrukcja całości, która ma oddawać formę spektaklu teatralnego.
Jak zwykle zalążkiem...
2023-11-07
Ósma już wizyta u postaci poznanych jakiś czas temu w Lipowie, a których losy nadal mnie ciekawią, bo to całkiem zgrabnie zarysowane postacie, choć nie obyło się bez głupotek.
Podgórski przeżywa stratę pracy i osobiste porażki sercowe poprzez chlanie. Reszta stara się żyć normalnie, ale w okolicy Brodnicy ponownie dochodzi do morderstwa. I to nie jednego. W poprzedniej powieści Daniel z Klementyną miał zamiar zająć się sprawą ciał pomordowanych bezdomnych, ale niejaki Cebulski zrobił wszystko, aby złamać policjanta.
Szkopuł w tym, że zbliża się święto policji i nieznajoma zaczepia bohatera, oferując mu informacje, które być może pozwolą wrócić mu do służby. Znika obok posiadłości, na terenie której potem znalezione zostanie ciało. Jak się okaże nie jedno... Jednocześnie tajemnicza postać zaczepia Weronikę Nowakowską, naprowadzając kobietę na ślad innej sprawy.
A to nie koniec rewelacji, bo pewien kryminalista ginie dzień po wyjściu z więzienia i jest jeszcze ta lokalna legenda o czarnych narcyzach. Mówi się, że w lesie można spotkać diabła i że ma on coś wspólnego z posiadłością, która zdaje się być centrum dziwnych wydarzeń. Co stanowi wspólny mianownik dla całego tego zamieszania?
Daniel stara się odzyskać pracę, a trzy kobiety w jego życiu próbują mu w tym pomóc na swój sposób. Cieszy rozwój personalny pani Kopp, a także szereg wątków obyczajowych pozostałych postaci, ale to nagromadzenie jest moim zdaniem upchnięte na zbyt małej przestrzeni i to nawet poza faktem, że książka ma ponad 600 stron. Troszkę za dużo nowych postaci, zwłaszcza że żadna nowa nie jest tak charakterna jak dotąd poznane w serii.
Intryga. Część jej przewidziałem, ale na całość składa się kilka rzeczy, które mnie jednak zaskoczyły, choć może wynika to z małego chaosu, jaki tu panuje. Niezmiernie bawi mnie też, że śledztwa tu prowadzi chyba każda postać, co stawia policję nieco w słabszym świetle, bo do spraw jest dopuszczone stanowczo za dużo osób. I ten wątek tajnego stowarzyszenia - meh. Na plus otoczka tajemnicy powiązana z tymi lokalnymi półsłówkami. To jak zwykle robi dobrą robotę, na podobę do "Utopców".
Ósma już wizyta u postaci poznanych jakiś czas temu w Lipowie, a których losy nadal mnie ciekawią, bo to całkiem zgrabnie zarysowane postacie, choć nie obyło się bez głupotek.
Podgórski przeżywa stratę pracy i osobiste porażki sercowe poprzez chlanie. Reszta stara się żyć normalnie, ale w okolicy Brodnicy ponownie dochodzi do morderstwa. I to nie jednego. W poprzedniej...
2023-01-04
Pierwsze co się rzuca w oczy przy omawianym tomie, to średnia. Jest obłędnie wysoka, więc i pewne oczekiwania się mimowolnie pojawiają. I wiecie, co? Nie wiem, jak się to udało Taylorowi i spółce, ale nie dosyć, że je spełnili, to dali dużo, dużo więcej.
Injustice słusznie może kojarzyć się z serią bijatyk komputerowych, które pozwalały sobie na nieco więcej. Tu można było stłuc Supermana Batmanem i na odwrót. Podobną sytuację mamy w komiksie, który skupia się na wydarzeniach oderwanych od głównej osi wydarzeń DC, sprzed pięciu laty od wydarzeń ukazanych w grze. To tzw. elseworld, który ogranicza jedynie wyobraźnia autora i można sobie pozwolić na uśmiercenie postaci, które normalnie są nie do ruszenia. I Taylor z tego korzysta. Nader często.
Clark z Lois oczekują dziecka, a mimo to kobieta nadal chce być aktywna jako dziennikarka. Na cel bierze ją sam Joker, wmanewrowując Supermana w dokonanie czynu, którego będzie żałował całe życie. Szkopuł w tym, że te wydarzenie wyzwala w bohaterze pokłady gniewu, które przekładają się na kolejny straszliwy czyn (choć absolutnie usprawiedliwiony), który popchnie Supermana w stronę zatracenia się służbie Ziemi. Ma on dosyć reagowania na całe zło świata, dążąc do pokoju na Ziemi, nawet jeżeli do takowego miałby zmusić ludzi siłą...
Widząc upadek ideałów przyjaciela, Bruce zbiera wokół siebie ekipę bohaterów, która ma zamiar powstrzymać Ligę Sprawiedliwości, która ostała się przy Supermanie, z Wonder Woman, która zaczyna być fanatyczką Człowieka ze Stali. A liczba zagrożeń zaczyna się dwoić i troić. Tak samo jak i liczba trupów, bo czasami nawet w kuriozalnych sytuacjach giną osoby ważne dla całego uniwersum. Praktycznie co zeszyt to żegnamy w ten, czy inny sposób jakąś figurę. Ale nie jest to wymuszone, tylko podyktowane całkiem sensowną fabułą.
A przekrój postaci jest tu potężny i niemałym zaskoczeniem będzie fakt, że autor znalazł też miejsce dla Lobo. I zaskakujące jest to, jak wszystko co widzimy jest satysfakcjonujące. Od początku wiemy, że musi dojść do konfrontacji na linii Batman-Superman i mamy dwunastu-zeszytową podbudówkę, która pokazuje jak zmienia się świat obu postaci. Ile tracą, ile muszą poświęcić i do czego to doprowadzi. Ale to nie byłaby tak dobra pozycja, gdyby fabuła nie współgrała z kreską.
A to co widzimy jest bajeczne świetne, wygląda obłędnie, począwszy od postaci, które miejscami zaskakują wyglądem, bo aparycja trochę się różni od przyjętego schematu, ale i tak całość wygląda olśniewająco. To brutalny, zaskakujący festiwal dobrych pomysłów, które stanowią mokry sen wielbiciela komiksów. Czego chcieć więcej?
Ps. Chyba sięgnę po zaległą grę, która kisi mi się na Steamie. Podobnie zrobię z dwoma dostępnymi zeszytami z serii (czwarty ma być pod koniec lutego), bo widzę że seria zapewnia całkiem niezła zabawę. Ciekaw jestem czy jakość zostanie tutaj utrzymana...
Pierwsze co się rzuca w oczy przy omawianym tomie, to średnia. Jest obłędnie wysoka, więc i pewne oczekiwania się mimowolnie pojawiają. I wiecie, co? Nie wiem, jak się to udało Taylorowi i spółce, ale nie dosyć, że je spełnili, to dali dużo, dużo więcej.
Injustice słusznie może kojarzyć się z serią bijatyk komputerowych, które pozwalały sobie na nieco więcej. Tu można było...
2023-04-03
Jeżeli myślicie, że Stephen King zrobił się ostatnio mało horrorowy, tak trzeba wiedzieć, iż był czas, kiedy autor pod pseudonimem wydał kilka książek, które z grozą mają się wybitnie nie po drodze. Czy to 'Rage', czy 'Wielki Marsz', czy wreszcie 'Ostatni Bastion...' skupiają się na zupełnie innych aspektach życia, realnych problemach, które trapią ludzi. (Wielki Marsz w sumie to fikcja, ale jeżeli zamiast tytułowego marszu, wrzucimy tu codzienny wyścig szczurów... pasuje idealnie).
Tu mamy przyzwoitą przypowieść i jednocześnie studium upadku człowieka, przytłoczonego stratą bliskiej osoby, z którą nie mógł sobie sam poradzić, choć aktywatorem wydarzeń, jakie zostały tu opisane, stała się budowa autostrady, która ma zniszczyć to co mu zostało - pamięć po dawnych czasach. Kiedy było jeszcze lepiej, kiedy syn żył i małżeństwo z kobietą było przepełnione miłością i ekscytacją wynikającą, z samą obecnością drugiej osoby.
Teraz Bart Dawes zarządza lokalną pralnią. Ma tyle pieniędzy, że żyje mu się nieźle, ale jednocześnie w starciu z szarą rzeczywistością życia, coś go zżera od środka. Jakiś czas temu jego synek, Charlie, zmarł na raka mózgu, a małżeństwo bohatera tkwi w takiej wymuszonej stagnacji. Z pozoru wydaje się, że jest dobrze, ale jego małżeństwo przypomina szereg klocków domina. Wystarczy tylko jeden ruch i się relacja się zawali.
Barta poznajemy w sytuacji, kiedy kupuje broń. Już w tej chwili można wyczuć pewne nuty, które wskazują, że ta historia nie skończy się dobrze. Zresztą nie czarujmy się, końcówka jest bardzo przewidywalna i tu się liczy w zasadzie droga, która ma doprowadzić postać do takiego, a nie innego końca. A wszystko przez autostradę, która ma przebiec akurat w miejscu pracy mężczyzny, a jakby tego było mało, trasa przecina też miejsce, gdzie znajduje się jego dom. To miejsce, w którym nadal żyje pamięć o zmarłym synku. Dorosły wie, że przegrał życie i nie zamierza zgodzić się na taki stan rzeczy, nawet jeżeli miałby oddać życie.
Stopniowe pogorszenia się stanu psychicznego łączy się tu z coraz to większymi ciosami otrzymywanymi w życiu osobistym Barta. Najpierw pogubiony na własne życzenie traci pracę, a potem relacje z żoną ulegają załamaniu, czyniąc Dawesa odludkiem, którego każdy uważa za świra. No bo przecież firma budująca autostradę daje dobre pieniądze, wystarczy się wyprowadzić. W zasadzie to trzeba, bo tak stanowi prawo. Co jedna osoba może zdziałać w takiej sytuacji, kiedy po drugiej stronie stoi wielka korporacja/rząd, którzy mają własne plany, a ty ludku ciesz się, że dostajesz hajs i spadaj na inne drzewko.
'Ostatni bastion...' to historia postaci, z którą można się łatwo utożsamić i kilka razy się przyłapałem na tym, że zwyczajnie trzymałem kciuki za tego początkującego wariata (Fred!). Żona nie wyłapała zmian zachodzących w mężu, ale to w zasadzie nie jest jej wina, choć Bachman/King opisał ją tak, że na koniec jej zwyczajnie nie lubiłem. King pod płaszczykiem tego opowiadania zadaje sporo pytań, a także zaskakująco mocno odnosi się do swoich doświadczeń, bowiem autor w tamtym okresie przechodził trudny czas (alkoholizm).
Wszystko to sprawia, że mimo małej dozy akcji i typowego dla Kinga rozciągania wątków obyczajowych, całość czyta się dobrze. Postacie są wiarygodne i mają zrozumiałe motywacje. I jest to w sumie krótka, jak na tego autor, przygoda. Niemniej nie ma tu żadnego zaskoczenia, a fabuła zmierza konsekwentnie do jednego. I to sprawia, że 'Ostatni bastion...' jest przyjemną lekturą, ale ani przełomową, ani zaskakująca.
Jeżeli myślicie, że Stephen King zrobił się ostatnio mało horrorowy, tak trzeba wiedzieć, iż był czas, kiedy autor pod pseudonimem wydał kilka książek, które z grozą mają się wybitnie nie po drodze. Czy to 'Rage', czy 'Wielki Marsz', czy wreszcie 'Ostatni Bastion...' skupiają się na zupełnie innych aspektach życia, realnych problemach, które trapią ludzi. (Wielki Marsz w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-04
Biorąc się za "Gaz do dechy" spod pióra Joe Hilla oczekiwałem dosłownie jazdy bez trzymanki i choć było tu czasami prędko i bezpretensjonalnie, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta wycieczka jednak przebiegła po zabezpieczonym torze, co odbiera sporo z tego dreszczyku ekscytacji, na jaki naprawdę liczyłem.
Tym razem jest to aż trzynaście opowiadań różnej treści, które prezentują nam trochę grozy, ale też zaskakująco dużo s.f. Jest tu też sporo wątków obyczajowych, ale nie spodziewałem się po synu Kinga czegoś innego. Nad sporą ilością tekstu czuć tu zresztą "ducha" ojca autora, choć gdybym tylko na tym się skupiał, to było by bardzo krzywdzące dla Joego. Styl Hilla, mimo że podobny do Stephena, to jest jednak unikalny i w moim skromnym zdaniu, syn wyszedł z cienia ojca i jeszcze nie raz da nam popis talentu. Niemniej nad dwiema historiami dawny mistrz horroru także tu pracował.
Trzynaście opowiadań, a każde prezentuje różny poziom. Mam swoich ulubieńców, ale są też treści nad którymi się odczuwalnie męczyłem. Zaczynamy od wycieczki motocyklami po amerykańskich bezdrożach w tytułowym opowiadaniu zbioru, a w czym maczał palce King. Nieco przegadany początek, zaskakujące rozwinięcie akcji, troszkę makabry i to refleksyjne zakończenie, które naprawdę boli. Zacny początek.
Wycieczka na karuzelę również jest naprawdę dobra, pokazując że złe uczynki wracają do winowajców z kilkukrotną mocą. Opisy wystarczą, aby unikał jakichkolwiek kręciołek przez jakiś czas. Podobnie sytuacja ma się z pociągami, a o czym przekonał się bohater opowiadania "Stacja Wolverton". I to ironiczne zakończenie oraz komentarz na wszechobecny kapitalizm... Jedna z prostszych opowiastek, ale mnie personalnie ubawiła mocno.
Musiało w końcu trafić na coś czego nie trawię i wiąże się to z historią, której akcja dzieje się nad pewnym jeziorkiem, gdzie dzieciaki znajdują zwłoki prehistorycznego stwora. Jakoś ta tęsknota za młodością mnie jeszcze nie wzięła. Wzięła mnie z zaskoczenia za to wycieczka na pewne polowanie w busz, które zgrabnie czerpie inspiracje z serii książek C.S. Lewisa o Narnii. Przewrotna końcówka. Oczekiwałem zupełnie czegoś innego, a dostałem znacznie więcej.
Szóste opowiadanie nie ma nic wspólnego z grozą, jest bardziej melancholijne, zachęcające do zadumy i... nudne na początku. Potem się rozkręca, dając nam najlepszą opowieść w tym zbiorze. Perełka. Podzielam lęk autora, przed możliwością, że umarłbym przed ukończeniem jakiejś napoczętej, dobrej lektury. Z kolei kolejne opowiadanie, to moim zdaniem druga najgorsza treść tego zbioru. Lubię s.f., ale nawet końcówka tej wędrówki dziecka z niecodziennym towarzyszem i jej ryjący głowę finał, nie zapewniły mi tego "czegoś".
"Kciuki" są ciekawą nowalijką, pozwalającą spojrzeć na życie żołnierzy po zakończeniu służby. W tym przypadku jednej pani, która ma mocne wojskowe doświadczenie i tak do końca nawet po zakończeniu przygody z wojskiem, formacja z niej nie wyszła. Zresztą podobnie jak z innej jednostki, którą los wysłał na spotkanie z nią... No nic, trzymam kciuki za rozwiązanie. O pewnym " Diable na schodach" nie zamierzam się wypowiadać. Najgorsza część zbioru, poza formą nie mając mi nic do zaoferowania.
,,Tweety z cyrku umarłych" to bezpośredni (aż do bólu) komentarz na temat tego, jakie miejsce w naszym życiu znajdują media społecznościowe, a relacja z pewnego cyrku, prześmiewcza i świeża, stoi na moim drugim miejscu perełek zawartych w tym tytule. Niewiele gorsza jest wizyta na pewnym zaścianku, gdzie chłopiec traci matkę i zostaje pod opieką specyficznego tatka, który wierzy, że rząd planuje nalot na jego włości i szykuje coś, aby prewencyjnie odpowiedzieć na domniemane zagrożenie. Nie to jest clue programu, tylko pewne nasionka zasadzone nad grobem. Scena z "kwiatkami", które prowadzą konwersację z bohaterem tej historii - bezcenna.
Przedostatnie opowiadanie to ponownie łączenie sił z Kingiem i choć "W wysokiej trawie" ma wszystko, aby być jedną z cegiełek tego zbioru, tak mi się zbytnio nie podobał, nawet biorąc pod uwagę warstwę "podprogową", która nieco zmienia patrzenie na całą fabułę. Niemniej jak usłyszę wołanie z pola trawy, kukurydzy czy innego zielonego tałatajstwa, to dam nogę w drugą stronę. Nie dostanę natomiast lęku przed podróżą samolotem, nawet jeżeli w czasie lotu miałoby dojść do zagłady atomowej. Dobre miejsce na spektakularne widoki, ale bez takiego napięcia, jakiego można oczekiwać.
Jak widzicie była to podróż bardzo zróżnicowana, stanowiąca zgrabną mieszankę wątków, w lwiej części zainspirowaną innymi tytułami, co można zobaczyć na końcu, w krótkich notkach na temat każdej historii. I jest to ładny hołd dla klasyk. Sama książka wygląda też naprawdę fajnie, z pewnością będzie się należycie prezentować na półce.
Niemniej stosunek opowiadań lubianych do nie lubianych wynosi 8 do 5, a to relatywnie na tyle dużo, aby trochę "popsioczyć" na zawartość. Niemniej nie powstrzyma mnie to przed sięgnięciem po następne tytuły autora, bo omawiana pozycja jest najlepszą książka z jego zbioru, z jaką miałem okazję przeczytać. I dowodzi, że kiedy już King opuści ten padół i uda się pisać gdzieś indziej, to będzie miał godnego następce.
Biorąc się za "Gaz do dechy" spod pióra Joe Hilla oczekiwałem dosłownie jazdy bez trzymanki i choć było tu czasami prędko i bezpretensjonalnie, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta wycieczka jednak przebiegła po zabezpieczonym torze, co odbiera sporo z tego dreszczyku ekscytacji, na jaki naprawdę liczyłem.
Tym razem jest to aż trzynaście opowiadań różnej treści, które...
2023-03-26
Kiedy ma się do czynienia z laureatem nagrody im. Brama Stokera to można mieć pewne oczekiwania co do całości. Niestety powieść spod pióra Paula Trembley'a takowych w moim mniemaniu nie spełniła. Co prawda mamy tu istne zatrzęsienie nawiązań do kultowych horrorów, mających zacne pozycje w popkulturze, ale na prawie każdym etapie tej historii odczuwałem wtórność/brak tego czegoś. Przed gorszą oceną tytuł uchronił tylko końcowy twist historii co do losów rodziny Barretów.
Córka wspomnianej rodzinki, Marjorie, przechodzi bardzo trudny okres. Nastolatka musi stawić czoła etapowi dorastania oraz kłopotom rodzinnym, bowiem ojciec stracił pracę, co odbija się na stanie finansów familii, czy też komforcie psychicznym jej członków. Relacja z matką też zaczyna się pogarszać i tylko ośmioletnia siostrzyczka, Marry, zdaje się być jedyną rzeczą, o którą należy się starać. Więż pomiędzy rodzeństwem jest zawsze szczególna i jest tu zwyczajnie dobrze rozpisana.
Szkopuł w tym, że autor nie przestawia tej powieści typowo z punktu widzenia samej nastolatki, rodziców bądź księdza, a wspomnianej ośmiolatki. Zabieg autentycznie nowatorski, pozwalający się znaleźć w sytuacji, gdzie z założenia powinno się być zagubionym, gdyż większość tego co się tu dzieje, dla dziecka powinno być niezrozumiałe/obce. Taki dziecięcy punkt widzenia jawi się jako coś naiwnego, trudnego do racjonalnego opisania, ale też świeżego.
I tu autor skrewił po raz pierwszy. Merry w jego wykonaniu jest aż za bardzo świadoma pewnych rzeczy jak na swój wiek (ja wiem, że dzieci szybko dorastają i "potrafią", bo widzę po latorośli znajomych, ale mała przeginka tu nastąpiła...). Mało tego, dziewczynka potrafi być bardzo wytrawną manipulatorką, co musicie mieć zawsze z tyłu głowy, bo jej rozumienie znacznie różni się od funkcji poznawczych dorosłego.
Mamy tu też różne płaszczyzny czasu względem wydarzeń z dzieciństwa, bowiem mała część książki to rozmowa dorosłej już Marry z pewną pisarką, która ma zamiar opisać, co naprawdę wydarzyło się w tamtym czasie, co jest idealną okazją do przeanalizowania zamierzchłych wydarzeń. Niewielki fragment tego dzieła to także bardzo obrazowy blog, za pomocą którego blogerka dokonuje dokładnej analizy materiału wideo, krok po kroku punktując wszelakie błędy i łopatologicznie nam tłumacząc, co się dzieje.
To już drugi aspekt, którego autor mógłby się pozbyć. Takie tłumaczenie jest zbędne, zwłaszcza, że odziera to przedstawiane wydarzenia z pewnych domysłów (co zaskakująco stoi w opozycji do mglistej końcówki, gdzie ma paść wytłumaczenie takich, a nie innych rozwiązań fabularnych).
Niestety, takie cięcia nie służą historii, wprowadzając niepotrzebny chaos i jednocześnie boleśnie uświadamiając nas, że nie dzieje się tu nic, czego doświadczony weteran filmów czy literatury grozy by nie uświadczył. Niby pewne wydarzenia wskazują, że starsza córka może być opętana, ale jednocześnie jest tu też drugie tyle argumentów na to, że może to być choroba umysłowa, czy też perfidnie przemyślane zachowanie kogoś, kto rozpaczliwie chce zwrócić uwagę na siebie bądź pewien problem, który zauważa.
Co robią zatem rodzice w takiej sytuacji, poza posłaniem po księdza (tu wielebny Wanderly)? Zgłaszają się do telewizji, która to podchwytuje temat i emituje program z udziałem rodziny w formule reality show o jakże oryginalnej nazwie: "Opętanie". Całe to zajście ładnie "służy" każdemu domownikowi, z motywem finansowym na czele (co stawia pytanie na temat moralności rodziców, którzy problem córki w ten sposób spieniężają...).
Szkopuł w tym, że jak na historię o duchach, egzorcyzmach czy demonach, cała ta kabała oprócz sprawnego sprowadzania nas na manowce i budzenia wątpliwości co do wydarzeń opisywanych, jest przeraźliwie nudna. Na przestrzeni prawie 2/3 książki nie dzieję się naprawdę nic nowego, a w tej zabawie polegającej na domyśleniu się, czy mamy tu chorą czy opętaną, brak niestety jest jakiegokolwiek napięcia.
Przecież opętany stanowi zagrożenie, nawet śmiertelne, bo za podszeptem złego ducha nie wiadomo do czego jest zdolny. Tu większość książki Marjorie chodzi "luzem", nawet gdy już stwierdzono, iż może być poddawana takiemu oddziaływaniu... (plus ma dostęp do internetu, gdzie może uwiarygodnić, to co mówi).
Co prawda czyta się to sprawnie, a książka nie jest nadmiernie rozciągnięta, więc koniec zbliża się nieubłaganie szybko. Szkopuł w tym, że autor daje nam tutaj sporo miejsca na własne domysły, co z jednej strony stanowi zaletę, a z drugiej wadę. Bo ja sobie założyłem gdzieś w połowie książki jeden aspekt na zasadzie "co by było, gdyby..." na podstawie kilku wydarzeń jakie nam prezentuje autor i końcówka idealnie się w niego rozwinęła.
I chodzi mi tu o prosty twist na dosłownie ostatniej stronie (mam wrażenie, że był dodany na siłę), bo wydarzenie wieńczące historię rodziny na kilkanaście stron przed zakończeniem lektury łupnęło we mnie z mocą kilkunasto-kilogramowego młota. Świetne, szkoda że najlepsze jest na końcu, a do tego trzeba dobrnąć...
I takie rozwiązanie końcowo podniosło ocenę, bo mimo wszystko przejąłem się losem tej rodzinki, która starała się stawić czoła wszelakim przeciwnościom, ale niektóre z nich okazały się za ciężkie do przetrawienia. Nie dorabiałbym jednak do całości większej głębi, bo całe te niejasności są w gruncie rzeczy dosyć prosto zarysowane, a zachowanie dorosłych momentami było więcej niż głupie.
Moje finalne zdanie? Pozycja przereklamowana, która w zasadzie jest bardziej thrillerem psychologicznym (poza końcem), który powiela dobrze znane motywy z popkultury, ale autor sam się gubi w kilku aspektach. To miała być meta-powieść, która powinna zawrócić w głowie czytelnikowi, ale jest przekombinowana i w kilku momentach miałem wrażenie, że autor sam nie wie czego tu chce. Choć czytało się to nieźle, niestety nic poza zapadającym w pamięć zwieńczeniem, ze mną nie zostanie. A miała być taka literacka uczta, która już teraz porównywalna jest do klasyków gatunku. Raczej niezasłużenie.
UWAGA! STREFA SPOJLEROWA!!!
[ Końcówka jasno wskazuje, że prawdziwą opętaną była/została i jest nadal właśnie Merry. Mało tego, to ona najpewniej sprokurowała całe te wydarzenia (po co nastolatka chciała, aby jest młodsza siostra koniecznie wzięła udział w egzorcyzmie?), a historia opowiadana z jej punktu widzenia jest po prostu zmanipulowana na jej potrzeby, a przez to mało wiarygodna.
Autorowi mam za złe, że wyciąga te charakterystycznej wahania temperatury na samym końcu i wygląda to jak pomysł, który wskoczył niczym królik z kapelusza, bo nie jest to nigdzie wcześniej uwiarygodnione w tekście, co daje mi dwa jasne wnioski:
1) autor wyskoczył z pomysłem na końcu na zasadzie "z du..", aby tylko pogmatwać fabułę albo
2) starsza siostra rzeczywiście była opętana, ale demon musiał jakoś przeskoczyć na młodszą, tylko nie jestem w stanie określić tego momentu, może po traumatycznej scenie z kuchni... ]
Kiedy ma się do czynienia z laureatem nagrody im. Brama Stokera to można mieć pewne oczekiwania co do całości. Niestety powieść spod pióra Paula Trembley'a takowych w moim mniemaniu nie spełniła. Co prawda mamy tu istne zatrzęsienie nawiązań do kultowych horrorów, mających zacne pozycje w popkulturze, ale na prawie każdym etapie tej historii odczuwałem wtórność/brak tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-26
UWAGA! Materiał zawiera "elementy mędrkowania". Zatem proszę o wyrozumiałość.
Jedyna książka z obszernej kolekcji Kinga, której nie można dostać "normalnymi drogami" (chodzi o wersję papierową). Nieco zazdroszczę Kingowi faktu, iż za jego życia jedna z jego książek jest już białym krukiem...
Pozycja, której "wyrzekł się" sam mistrz, pochodząca z początków jego twórczości(podobno pisał ją nawet będą młodym gniewnym, więc jest tu sporo z jego przemyśleń), na tyle kontrowersyjna w temacie, że wydał ją po raz pierwszy pod pseudonimem Bachman (to plus jakieś wątpliwości/problemy z częstotliwością wydawania nowych tytułów).
Sam King zakazał druku po pewnych wydarzeniach, łudząco podobnych do tych opisanych w książce, kiedy to w amerykańskich szkołach nastała "moda" na zabieranie broni przez dzieci do budy.
A wszystko przez egzemplarz "Rage" znaleziony w rzeczach jednego ze sprawców strzelaniny w szkole w 1989 roku...
Szok. Lekkie ukłucie ekscytacji, tym co zakazane i utrudnione w dostępie. Kontrowersja sprawia, że bardziej chcemy coś zobaczyć, zwłaszcza wtedy kiedy nam to odradzają. Tak działa ludzka ciekawość. Tyle, że "Rage" nie jest ani przełomowe, nie jest trudno dostępne, a padło ofiarą tych wszystkich obrońców moralności, o których można się potknąć dosłownie co chwila na ulicy. Bo taka sytuacja to czysta hipokryzja, kiedy winę za jakąś tragedię zrzuca się na książkę, grę czy program telewizyjny (moim głównym zarzutem jest: gdzie byli rodzice, czemu broń była tak zabezpieczona, że dziecko miało do niej swobodny dostęp, itp). Tak się tu stało.
Bo w gruncie rzeczy "Rage" to historia o trudnym dojrzewaniu w dysfunkcyjnej rodzinie, która ukształtowała bohatera tej powieści, a który to mając solennie dosyć wszystkiego, postanawia dokonać tak okropnego czynu (i zwrócić na siebie desperacko uwagę, po części też się wyżalić). Charlie Decker pojawia się w szkole z bronią. Padają trupy wśród nauczycieli, a nastolatek bierze za zakładników swoją klasę. Bunt przeradza się w chęć wyznania win, ukazania co doprowadziło do takiej sytuacji. Podobne odczucia zbierają się wśród zatrzymanych, który zaczynają się uzewnętrzniać, w pewnym stopniu sympatyzując z nastoletnim przestępcą. Bo na jego miejscu w końcu mogli być oni sami.
W czasie, gdy wokół szkoły zbiera się oddział policji, w środku klasy usłyszymy "spowiedź" wielu rówieśników Charlie'ego, którzy mają własne problemy, które jednak pokazują, że napastnik wcale się wiele nie różni od nich, a do takiego zachowania doprowadziło w końcu wiele czynników. Troszkę mierzwi, że tematami rozmów w głównej mierze jest seks, ale nie dziwi mnie to tak mocno. W końcu taki wiek.
Jedyny zarzut, jaki miałby w stosunku do King, to postawienie postaci w gruncie rzeczy jednak negatywnej, jako bohatera, któremu można współczuć, albo nawet kibicować, bo w końcu każdy z nas był nastolatkiem i różne rzeczy się w życiu przeżyło, za które chciałoby się odegrać na jednym czy drugim nauczycielu. Więc hipotetycznie Charlie'm mógłby być każdy z nas, jeżeli spotkałyby go takie rzeczy w dzieciństwie. Bez dobrego wzorca do nauki. Tyle, że nie usprawiedliwia to śmierci innej osoby.
"Rage" jest lekturą krótką, z nieco leniwym tempem akcji, jak na początku i choć rozwija się całkiem nieźle, to może miejscami przynudzać. Niektórzy zachwycają się zakończeniem, na mnie z kolei nie wywarło ono takiego wrażenia. Może to z racji czasu, bo książka wydana została pod koniec lat. 70 XX wieku, ale całość była przewidywalna (no może poza pewną kłódką, ale tego też można by się spodziewać). King w swoim portfolio ma znacznie lepsze pozycje, a ta należy do jego "standardu". Przeczytać się da i to z przyjemnością, ale ci którzy oczekiwali fajerwerków będą rozczarowani. W końcu nie taki dobry ten zakazany owoc...
PS. O ile nastolatkowi nie dały bym tego do czytania, to wydaje się to lektura dobrana dla młodych rodziców. Będą sobie w stanie odświeżyć jak może myśleć nastolatek i jaki niebagatelny wpływ ma nasze zachowanie na nich. W końcu my woły łatwo zapominamy, że kiedyś było się cielęciem...
UWAGA! Materiał zawiera "elementy mędrkowania". Zatem proszę o wyrozumiałość.
Jedyna książka z obszernej kolekcji Kinga, której nie można dostać "normalnymi drogami" (chodzi o wersję papierową). Nieco zazdroszczę Kingowi faktu, iż za jego życia jedna z jego książek jest już białym krukiem...
Pozycja, której "wyrzekł się" sam mistrz, pochodząca z początków jego...
King w swoim prime time'ie był nie do zatrzymania, a Misery to jedna z jego wizytówek, która tylko ugruntowała pozycję mistrza. Opowieść o psychopatycznej wielbicielce "zajmującej" się swoim ulubionym autorem nawet po latach mrozi krew w żyłach, zwłaszcza że obie postacie są tu tak mocno "krwiste", iż mógłbym uwierzyć że jest to rzeczywista relacja z wydarzeń.
Paul Sheldon nie miał szczęścia, kiedy podczas jazdy autem ze względu na warunki atmosferyczne wypadł z drogi. Pech chciał, że trafił w ręce Annie Wilkes, jak się zdaje byłej pielęgniarki, która objęła mężczyznę "opieką". Chłop ma połamane nogi, ale to nie będzie jego największym zmartwieniem, bowiem kobieta nie zamierza oddać go do szpitala. Sama się nim zajmuje, faszerując "pacjenta" środkami medycznymi, które go uzależniają...
Nowa książka pisarza bowiem wywróciła życie kobiety do góry nogami. Tytułowa postać to bohaterka poczytnej, choć niskolotnej serii, która podbiła serce opiekunki, a teraz została uśmiercona przez autora. Daje ona pisarzowi pewną możliwość. Albo napisze nową powieść, która koryguje "ten błąd" albo stanie mu się krzywda...
Szybko wychodzi na jaw, że nowa towarzyszka nie jest zdrowa na umyśle. Mało tego. Stan kobiety z czasem zaczyna ulegać pogorszeniu, a Paul zaczyna dowiadywać się coraz to więcej rzeczy o swojej "wybawczyni". Zrozumie, że musi grać tak jak mu zagrają, bo inaczej zginie, a Annie jest zdolna do wszystkiego, aby mężczyzna pozostał tam gdzie jest...
Misery to książka, w której napięcie rośnie stopniowo, nawet jeżeli wydaje się, że pozornie nie ma już jak tego zrobić. King podaje nam dwa mistrzowsko rozpisane charaktery, w którym jeden jest myszką i musi mocno lawirować, aby kot nie urwał mu głowy. Niesamowite jak łatwo jest się bać o postać Sheldona i odczuwać razem z nim ten niepokój, kiedy na przykład pod nieobecność Annie robi to, co robi. A potem jest jeszcze gorzej, bo obok przemocy psychicznej, dochodzi ta fizyczna i jest bardzo, bardzo dosadna.
Ostatni raz czytałem Misery jeszcze w gimnazjum i pamiętam jakie wrażenie wtedy ta książka na mnie zrobiła. Zaraz obok TO, Lśnienia, Wielkiego Marszu czy Smętarza dla zwierzaków, które "uczyniły" moje wejście w dorosłość. To mnie ugruntowało jako czytelnika, więc bałem się, iż po latach lektura coś z siebie utraci. To były płonne obawy. Jest świetnie.
Jeżeli narzekacie na dzisiejsze "kingi", to wróćcie sobie do jego klasyki. Obawiam się, że sam autor już nie jest zainteresowany tworzeniem takich pozycji. Zresztą zrobił już chyba wszystko, co mógł dla tego gatunku, więc tylko wypada docenić taki nawał pracy. Postaram się to zrobić, poprzez lekturę całego jego dorobku. I będę się bawić świetnie.
King w swoim prime time'ie był nie do zatrzymania, a Misery to jedna z jego wizytówek, która tylko ugruntowała pozycję mistrza. Opowieść o psychopatycznej wielbicielce "zajmującej" się swoim ulubionym autorem nawet po latach mrozi krew w żyłach, zwłaszcza że obie postacie są tu tak mocno "krwiste", iż mógłbym uwierzyć że jest to rzeczywista relacja z wydarzeń.
więcej Pokaż mimo toPaul Sheldon...