-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2017-10-23
2017-12-31
Od początku, mimo że pierwsza część serii nie przypadła mi do gustu, postanowiłam dać Daisy jeszcze jedną szansę. I od początku moim faworytem było "Morderstwo pod choinkę" właśnie. Zbliżające się święta, posiadłość pełna tajemnic, opowieści o duchach i ukrytych skarbów... która część miałaby większe szanse przypaść mi do gustu?
Jak wypadła? Muszę przyznać, że o niebo lepiej, ale chyba przede wszystkim dlatego, że samej Daisy nie było tu zbyt wiele. Oczywiście, plątała się gdzieś cały czas pod nogami, ale jednak na pierwszy plan bardziej wychodzili jej mąż - inspektor Scotland Yardu, siostrzeniec i pasierbica. I chociaż nie byłam początkowo co do nich przekonana, to muszę przyznać, że całkiem sympatyczne towarzystwo to było.
Rozczarowałam się natomiast w innych kwestiach. Przede wszystkim pokładałam wielką nadzieję w motywach, obiecywanych na okładce, a jednak ani tajemnic, ani opowieści o duchach, ani ukrytych skarbów za dużo tu nie było, do tego nie miały absolutnie żadnego związku z popełnionym morderstwem (a na to najbardziej liczyłam). Szczerze mówiąc nawet tej świątecznej atmosfery nie było tu czuć za dużo i to bynajmniej nie dlatego, że została zabita razem z jednym z bohaterów.
Nie mogę powiedzieć, że bawiłam się źle. Myślę, że nawet będę mieć do tej książki swojego rodzaju sentyment. Trochę życzliwiej też patrzę na całą serię o Daisy Dalrymple/Flecher, a jednak nie na tyle, by sięgać po kolejne części.
Od początku, mimo że pierwsza część serii nie przypadła mi do gustu, postanowiłam dać Daisy jeszcze jedną szansę. I od początku moim faworytem było "Morderstwo pod choinkę" właśnie. Zbliżające się święta, posiadłość pełna tajemnic, opowieści o duchach i ukrytych skarbów... która część miałaby większe szanse przypaść mi do gustu?
Jak wypadła? Muszę przyznać, że o niebo...
2017-12-16
"Ludzie w wieży północnej zarejestrowali ten wstrząs całym ciałem, ale w różny, niezbyt określony sposób. Prawie nikt - ani osoby cywilne, ani ratownicy - nie zdał sobie sprawy, że to runęła druga wieża. Szli klatką schodową i nie docierały do nich żadne wiarygodne wiadomości z zewnątrz. Początkowo, po uderzeniu samolotu, ludzie czuli smród rozpryskanego paliwa, ale potem się rozszedł. Rzeczywiście, napotykali kałuże wody sięgającej po kostki. Stanowiły część tej mordęgi, którą była ewakuacja, podobnie jak obolałe stopy i łydki, ciepło wydzielane przez te tysiące ludzi i zawroty głowy od ciągłych zakrętów na każdym podeście schodów. Tak wyglądała rzeczywistość tych uciekających ludzi, natomiast piekło pozostawało niewidoczne."
To nie jest książka, która na siłę próbuje tłumaczyć co i dlaczego się stało, nie roztrząsa ani nie tworzy teorii spiskowych i nie stara się pokazywać czytelnikowi winnych palcem - to już coś, jeśli jesteśmy w temacie zamachów na WTC.
Ta książka to przede wszystkim rzetelna relacja, w zasadzie minuta po minucie, próbująca zobrazować to, co zwykłym ludziom trudno sobie w ogóle wyobrazić. Jak wyglądała walka o życie w bliźniaczych wieżach, jak przebiegała praca policji i straży pożarnej, co ci ludzie widzieli, słyszeli i czuli. To historie tych, którym udało się przeżyć i wspomnienia o tych, którzy zginęli. Wszyscy zostali wymienieni z imienia i nazwiska, o każdym można poszukać więcej informacji, zobaczyć zdjęcia... tylko po co? Nawet nie znając twarzy tych ludzi, po skończeniu książki miałam dość.
Podsumowując - jedna z tych lektur, które ciężko się czyta, ale w pamięci zostaje na długo.
"Ludzie w wieży północnej zarejestrowali ten wstrząs całym ciałem, ale w różny, niezbyt określony sposób. Prawie nikt - ani osoby cywilne, ani ratownicy - nie zdał sobie sprawy, że to runęła druga wieża. Szli klatką schodową i nie docierały do nich żadne wiarygodne wiadomości z zewnątrz. Początkowo, po uderzeniu samolotu, ludzie czuli smród rozpryskanego paliwa, ale potem...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-28
2017-11-21
Nicole nie miała najlepszego momentu w życiu. Chłopak z nią zerwał, pojawiły się problemy w szkole, do tego rodzice, jak to rodzice, utrudniają życie każdemu nastolatkowi... Z pomocą przychodzi przyjaciółka - Lucy. W końcu na przyjaciół zawsze można liczyć, tak?
Dziewczyny udają się do lasu przy Ulicy Strachu, w miejsce gdzie (wg legendy) kryminaliści zamieniali się ciałami ze swoimi ofiarami, żeby uniknąć kary. I właśnie tak robią nasze bohaterki. Dosłownie tak samo, bo po fakcie okazuje się, że Lucy zamordowała swoich rodziców. Nicole musi ją jak najszybciej znaleźć i zmusić do ponownej zamiany, co nie jest proste kiedy nikt jej nie wierzy, a po piętach depczą jej mężczyźni w szarych garniturach.
Historia sama w sobie całkiem ciekawa. Chyba najciekawsza z całej serii. Zakończenie nie takie zaskakujące, jakby mogło się wydawać po pierwszych rozdziałach (zamiana ciał, jako element fantastyczny, trochę zbiła mnie na początku z tropu), ale co z tego? I tak na plus. Logika dalej nie jest mocną stroną bohaterów i dalej jest to prosta lektura dla młodzieży, ale bawiłam się bardzo dobrze. Tak dobrze, że prawie spóźniłam się do pracy, byle doczytać do końca.
Myślałam, że to będzie już ostatnia książka z serii, przynajmniej na jakiś czas. Wygrałeś, panie Stine. Może jednak jeszcze jedna.
Nicole nie miała najlepszego momentu w życiu. Chłopak z nią zerwał, pojawiły się problemy w szkole, do tego rodzice, jak to rodzice, utrudniają życie każdemu nastolatkowi... Z pomocą przychodzi przyjaciółka - Lucy. W końcu na przyjaciół zawsze można liczyć, tak?
Dziewczyny udają się do lasu przy Ulicy Strachu, w miejsce gdzie (wg legendy) kryminaliści zamieniali się ciałami...
2017-11-08
Na starość chyba zostanę fanką Stine'a. Jako dziecko lubiłam odcinki "Gęsiej Skórki", jako młodsza nastolatka uwielbiałam "Ulicę strachu", a w tym roku wróciłam do obu jako 25-latka i nadal czerpie z tego frajdę. Szczególnie "Ulica Strachu" ostatnio mnie uzależniła, mimo że miałam w planach przeczytać tylko jedną część czy dwie, tak w ramach odskoczni od "dorosłych książek".
Jeśli o "Idealną dziewczynę" chodzi - już po przeczytaniu samego opisu książki prawdopodobnie zaczyna nam coś w głowie świtać. Głównemu bohaterowi niestety nie zaświtało.
Jego dziewczyna, Sharon, ginie w dość makabryczny sposób podczas wypadku na sankach. Po roku na Ulicy Strachu pojawia się Rosha - dziewczyna idealna, w której Brady ślepo się zakochuje. Od tego czasu sytuacje zagrażające jego życiu zaczynaja się namnażać, czego on zdaje się nie zauważać, do tego chłopak ciągle jest obserwowany przez dziewczynę ze zmasakrowaną twarzą. I jeszcze w międzyczasie próbuje zwodzić przyjaciółkę, która jest w nim zakochana, bo niby jest miła, ładna i pomocna, ale jednak Brady dochodzi do wniosku, że woli blondynki.
Po przeczytaniu tego wszystkiego miałam bardzo mocne podejrzenia co do zakończenia całej historii i nie pomyliłam się. Ale nawet mimo tego pan Stine minimalnie mnie zaskoczył, więc za epilog dałam jedną gwiazdkę więcej niż planowałam.
Nie jest to do tej pory najgorsza z "Ulicy Stachu", nie jest też najlepsza. Nie żałuję, ze poświęciłam jej chwilkę, ale też bez żalu przechodzę do kolejnej części z serii, z małą nadzieją, że będzie trochę lepiej.
Na starość chyba zostanę fanką Stine'a. Jako dziecko lubiłam odcinki "Gęsiej Skórki", jako młodsza nastolatka uwielbiałam "Ulicę strachu", a w tym roku wróciłam do obu jako 25-latka i nadal czerpie z tego frajdę. Szczególnie "Ulica Strachu" ostatnio mnie uzależniła, mimo że miałam w planach przeczytać tylko jedną część czy dwie, tak w ramach odskoczni od "dorosłych...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-12
Kryminał to książka dwóch pytań - kto zabił i dlaczego. I ta książka też nasuwa czytelnikowi dwa pytania, tylko trochę inne. Bo już w pierwszym rozdziale zostaje czytelnikowi ciśnięta w twarz całkiem imponująca liczba bohaterów, którzy różnią się od siebie tylko imionami i płcią. Tak więc przez jakiś czas, przy każdej wzmiance o kimkolwiek zastanawiamy się, kto to właściwie jest, bo pogubiliśmy się przy pobieżnym opisie osoby nr 3. A kiedy już trochę kojarzymy bohaterów, to zaczynamy się zastanawiać czy w tamtych czasach to było normalne, że z grupy ludzi obecnych na miejscu zbrodni wybierano jedną, tę najbardziej rezolutną albo z najładniejszą buzią, i wykluczano całkowicie z grupy podejrzanych. Mało tego, tę właśnie osobę angażuje się w śledztwo policji, na zasadzie "siedź i notuj, a później powiesz mi kogo podejrzewasz, a kogo nie, to się tym bardzo mocno zasugeruję". Niby wiemy, że Daisy jest główną bohaterką serii kryminałów, więc była bardzo mała szansa, żeby okazała się mordercą w pierwszym tomie, ale to trochę denerwujące, że prowadzący śledztwo inspektor Scotland Yardu podejrzewał ją mniej niż my.
Miało być lekko, może nawet z humorem, więc się nie czepiam, ale spodziewałam się mimo wszystko czegoś lepszego.
Kryminał to książka dwóch pytań - kto zabił i dlaczego. I ta książka też nasuwa czytelnikowi dwa pytania, tylko trochę inne. Bo już w pierwszym rozdziale zostaje czytelnikowi ciśnięta w twarz całkiem imponująca liczba bohaterów, którzy różnią się od siebie tylko imionami i płcią. Tak więc przez jakiś czas, przy każdej wzmiance o kimkolwiek zastanawiamy się, kto to...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-15
Szybko poszło. Nawet za bardzo, bo kiedy myślałam, że historia dopiero się rozkręca, to książka właśnie się kończyła.
W zasadzie to "Tajemnicze wyznanie" mogłoby być tylko opowiadaniem. I to takim średnio udanym, takim w którym logika nie jest najmocniejszą stroną bohaterów.
Może za stara po prostu jestem i się czepiam, ale nie wydaje mi się normalne, aby grupa 17-latków dawała się systematycznie szantażować i wymuszać pieniądze byłemu kumplowi, zwłaszcza kiedy wynika z tego więcej kłopotów niż pożytku. A warto zaznaczyć, że Al nie był geniuszem zbrodni i szantaż w jego wykonaniu nie był szczególnie wyszukany.
Z drugiej strony, kiedy ktoś w końcu znajduje rozwiązanie tego problemu, to Al kończy w grobie. Ale tyle wiemy już z samego opisu.
Napięcia zbyt wiele tu nie było, zaskakujących zwrotów akcji też nie za bardzo. Może nie licząc jednego, który do końca zaskakujący w sumie też nie był, bo zanosiło się na takie rozwiązanie już kilka rozdziałów wcześniej.
Z wszystkich książek z serii, z którymi do tej pory miałam styczność - ta wypada najgorzej. Skutecznie ostudziła mój zapał i czuje, że dzięki niej, rozstanę się z "Ulicą Strachu" bez wielkiego żalu.
Szybko poszło. Nawet za bardzo, bo kiedy myślałam, że historia dopiero się rozkręca, to książka właśnie się kończyła.
W zasadzie to "Tajemnicze wyznanie" mogłoby być tylko opowiadaniem. I to takim średnio udanym, takim w którym logika nie jest najmocniejszą stroną bohaterów.
Może za stara po prostu jestem i się czepiam, ale nie wydaje mi się normalne, aby grupa 17-latków...
2017-08-30
Tego właśnie szukałam. Bo mam trochę niepokojącą przypadłość - lubię jak w książkach giną ludzie. A w tej serii nie ma, że boli. Nie ma, że główny bohater może liczyć od autora na fory, a najbardziej lubiane postacie trzymane są pod kloszem. Tutaj od Martina dostaje się każdemu. A kiedy już ktoś umiera, to bez sztucznego patosu, bez dramatyzowania i zbędnego roztrząsania tej chwili. Śmierć przychodzi szybko i nagle. Czasem aż tak szybko i nagle, że ciężko nam w nią uwierzyć. Dwa zdania temu bohater żył i miał się dobrze, teraz już nie żyje, a my czytamy o czymś innym, bo historia się nie zatrzymuje tylko biegnie dalej. Jak w życiu.
Gatunek do mnie nie przemawiał, bo nie przepadam za fantastyką, ale w tym przypadku nie ma żadnej nachalności. Nie jest to świat zdominowany przez magię, gdzie w strasznym, ciemnym lesie krasnoludki budują swoje imperium, po ulicy przechadza się zdziadziały czarownik i przy każdym kroku przydeptuje sobie brodę, za rogiem zakochany wampir ugania się za małolatą z liceum, a w ogródku właśnie tańczą nagie nimfy. Tutaj każdy wątek fantastyczny jest bardzo naturalny i subtelny. Magia i fantastyczne stworzenia są po prostu dodatkiem w życiu zwykłych ludzi.
Cała reszta też robi wrażenie. Ba, już sama objętość książki robi wrażenie, ale dzięki temu fabuła jest bardzo dopracowana i nie nudzi ani przez moment (co przy TAKICH rozmiarach jest naprawdę chwalebne). Trochę dużo postaci koło tronu się kręci, to prawda, ale ich pojawianie się jest całkiem rozsądnie dawkowane. Do tego każdy rozdział wyodrębnia jednego bohatera, pozwala lepiej poznać jego historię i otoczenie, więc naprawdę da się w tym wszystkim nie pogubić.
Co więcej mogę powiedzieć? Każdemu kto się jeszcze waha - polecam.
Tego właśnie szukałam. Bo mam trochę niepokojącą przypadłość - lubię jak w książkach giną ludzie. A w tej serii nie ma, że boli. Nie ma, że główny bohater może liczyć od autora na fory, a najbardziej lubiane postacie trzymane są pod kloszem. Tutaj od Martina dostaje się każdemu. A kiedy już ktoś umiera, to bez sztucznego patosu, bez dramatyzowania i zbędnego roztrząsania...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-30
2017-04-04
Największym horrorem w całej tej historii było to, że pani Durrant jest osobą z prawami rodzicielskimi.
Co robi kochająca matka kiedy widzi, że jej syn nie przepada za nowym nauczycielem muzyki, a wręcz się go boi? No cóż, pani Durrant stwierdza, że to kompletny idiota, Oczywiście syn, nie nauczyciel. A kiedy cała rodzina urządza sobie koncert muzyczny, to pani Durrant co prawda zastanawia się dlaczego jej głuchoniemy syn nie uraczy ich swoją obecnością, ale w sumie to nie nalega, bo jak jest głuchoniemy, to przecież i tak ani nie pogra, ani nie pośpiewa, więc lepiej niech siedzi sam na górze i nie przeszkadza. Kilkuletniego dzieciaka pogryzł dziki szczur? Pani Durrant oczywiście nie wie czy zaszczepiła swoje dziecko na cokolwiek, ale ogólnie to nie ma się czym przejmować, takie sprawy mogą poczekać do jutra. I ja wiem, że czary, że magia, ale tej kobiety nie trawię po prostu. Zresztą najbardziej zdrową na umyśle postacią w tej książce okazał się głuchoniemy chłopiec właśnie. A warto przy tej okazji wspomnieć, że przestał mówić i słyszeć w wyniku traumy psychicznej.
Trochę szkoda, zaczęło się naprawdę nieźle. Rumunia, legenda o grajku z Hamelin, jakieś rytuały, jakieś gwałty, jakieś schizofrenie... a później historia przeniosła się do Stanów, do pani Durrant i to by było na tyle, jeśli chodzi o potencjał. Nie polecam.
Największym horrorem w całej tej historii było to, że pani Durrant jest osobą z prawami rodzicielskimi.
Co robi kochająca matka kiedy widzi, że jej syn nie przepada za nowym nauczycielem muzyki, a wręcz się go boi? No cóż, pani Durrant stwierdza, że to kompletny idiota, Oczywiście syn, nie nauczyciel. A kiedy cała rodzina urządza sobie koncert muzyczny, to pani Durrant co...
2017-01-21
Jako że trzydziestka powoli zaczyna się do mnie zbliżać, a więc wchodzę już w wiek, w którym pewnych rzeczy nie wypada, postanowiłam ostatni raz powrócić do korzeni mojego czytelniczego życia. Niestety tym razem ta podróż okazała się dość ciężkostrawna.
Co mogę powiedzieć - za stara już jestem na takie książki. I wbrew opisowi na okładkach (mało trafionych zresztą, bo wynika z nich, że zegar czarnoksiężnika ukryty jest gdzieś w wilczych dołach w lesie, a pogromca czarownic to diabeł we własnej osobie, jeżdżący na rowerze) Harry Potter to to nie jest. Seria książek o Luisie kierowana jest raczej wyłącznie do dzieci, mimo że kwestię straszenia autorzy dość mocno wzięli sobie do serca. Nie na tyle, żeby ucieszyć trochę starszą młodzież, ale na tyle, żeby zafundować dzieciakom koszmary. Przynajmniej kilkuletnia ja byłaby mocno przerażona, bo z jednej strony mamy sielankową historię dla dzieci o dzieciach (pomijając fakt, że rodzice Luisa nie żyją i czasem mu z tego powodu smutno), z drugiej strony mamy powstającą zza grobu czarownice z ręką glorii, sporządzoną ze zwłok wisielca, którym akurat okazał się znajomy dozorca.
Sentyment pozostanie, ale w tym przypadku lepiej już w nim grzebać.
Jako że trzydziestka powoli zaczyna się do mnie zbliżać, a więc wchodzę już w wiek, w którym pewnych rzeczy nie wypada, postanowiłam ostatni raz powrócić do korzeni mojego czytelniczego życia. Niestety tym razem ta podróż okazała się dość ciężkostrawna.
Co mogę powiedzieć - za stara już jestem na takie książki. I wbrew opisowi na okładkach (mało trafionych zresztą, bo...
2017-01-21
Jak to u Luisa zwykle - dość mocny rozstrzał. Z jednej strony całkowita sielanka, wszyscy się kochają, siedzą razem, piją kakao, jedzą ciasteczka i robią magiczne sztuczki, z drugiej - śmierdzący mokrym popiołem upiór mężczyzny, który spłonął żywcem, próbuje opętać nastoletniego chłopca. Jak na literaturę dziecięcą, to całkiem wesoło.
Jak to u Luisa zwykle - dość mocny rozstrzał. Z jednej strony całkowita sielanka, wszyscy się kochają, siedzą razem, piją kakao, jedzą ciasteczka i robią magiczne sztuczki, z drugiej - śmierdzący mokrym popiołem upiór mężczyzny, który spłonął żywcem, próbuje opętać nastoletniego chłopca. Jak na literaturę dziecięcą, to całkiem wesoło.
Pokaż mimo to2017-08-01
2017-05-14
2017-04-18
2017-04-15
2017-04-11
2017-03-23
2017-02-27
"Kupiwszy parę drobiazgów, które akurat były jej potrzebne, zatrzymała się przed "Słodką Dziurką", żeby zobaczyć się z Ianem." To zdanie utwierdziło mnie w obawie, że już "za dorosła" jestem na te książki, a jednak wciąż na swój sposób infantylna. I może właśnie dlatego, mimo całej naiwności dialogów, sytuacji, bohaterów i ich toku myślenia, bawiłam się całkiem dobrze. Do całej serii mam naprawdę wielki sentyment i fajnie było wrócić tego jednego wieczoru do szkoły, do czasów kiedy "Słodkie Dziurki" były całkiem oczywistą nazwą dla knajpy z pączkami, a szkolne dramy wydawały się w miarę logiczne.
"Kupiwszy parę drobiazgów, które akurat były jej potrzebne, zatrzymała się przed "Słodką Dziurką", żeby zobaczyć się z Ianem." To zdanie utwierdziło mnie w obawie, że już "za dorosła" jestem na te książki, a jednak wciąż na swój sposób infantylna. I może właśnie dlatego, mimo całej naiwności dialogów, sytuacji, bohaterów i ich toku myślenia, bawiłam się całkiem dobrze. Do...
więcej Pokaż mimo to