-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać3
Biblioteczka
2016-04-09
2016-04-06
Nie tak dobra jak na to liczyłam i nie tak zła jak się obawiałam. Nie lubię takich sytuacji(książka powinna być albo świetna albo beznadziejna, bym miała po-czytelniczego kaca lub choć mogła ponarzekać), choć książka naprawdę mi się podobała, a dowodem na to może być fakt, że przeczytałam ją w jeden dzień.
Powody tego mogą być dwa: pierwszy, że książka jest napisana dobrym stylem, a drugi, że miałam silnego powera do czytania, jak to mi się zdarza. Po trochu każdy z tych faktów jest zasadny.
Pociąg do książki miałam spory(najlepszym argumentem na to jest fakt, że kupiłam oba dostępne tomy na raz, a rzadko mi się to zdarza), przeczytałam sporo opinii i bardzo mi się podobały - mało superlatywnych i dużo konkretnych, rzeczowych wypowiedzi. Zauważyłam też sporo opinii raczej negatywnych, ale nie odbierających nadziei na ciekawą lekturę.
Wstyd przyznać, ale nie zainteresował mnie ekonomiczny motyw "przekleństwa zwycięzcy" wykorzystany w powieści(i tak nie był zbyt wyeksponowany), mimo że jestem ekonomistką, to związana z tym tematyka interesuje mnie tylko na sprawdzianach.
Moje przeogromne zainteresowanie dotyczyło sposobu przedstawienia relacji głównych bohaterów. Nie zawiodłam się jakoś szczególnie, ale idealnie nie było(drugi tom już czytam i wiem, że później jest lepiej). Działania głównych bohaterów budzą przeróżne odczucia, od ekscytacji po irytację, ale o sympatię dla nich trudno. Nie jest to wadą, nie dla mnie przynajmniej. Postaci nie muszę lubić, ale muszę znosić, zwłaszcza jeśli ta postać znajduje się w głównym nurcie zdarzeń. Kestrel i Arina znosiłam i byłam ciekawa ich dalszych losów, a to dla książki połowa sukcesu.
Problem? Inne postacie są niedostrzegalne i niezbyt ciekawe. Wprawdzie trochę wyróżnił się Cheat, ale tylko tym, że od początku mu nie ufałam, więc mnie wnerwiał. Przyjaciele Kestrel i reszta salonowego towarzystwa są mdli, w ogóle nie da się ich ani polubić ani znielubić, a losy tych postaci zupełnie nie budzą emocji. Jest jeszcze ojciec bohaterki, ale jest jakby go nie było, ale właśnie dlatego jest jedyną wyróżniającą się postacią drugoplanową.
"Pojedynek" zdaje egzamin w kwestii kreacji świata i dwójki głównych bohaterów, pomiędzy którymi pojawia się ciche porozumienie, a potem zostaje wpleciony subtelny romans(och co za szczęście, że nie było jak zwykle niszczenia kwiatów "kocha mnie, nie kocha mnie...?"). Ciekawie było czytać o stopniowym budowaniu mostów, zawalaniu ich i ponownym odbudowywaniu.
Powieść nawala dopiero na drugim planie, gdzie obiecywano mi salonowe intrygi, plotki i spiski - oj maluśko było tego.
Jednak najpoważniejszą wadą książki, a raczej jej wydania, jest okropna okładka. Może miałaby jakiś urok, gdyby nie to, że widziałam wiele podobnych w ostatnim czasie. Wydawnictwa jakoś tak się uwzięły na te balowe sukienki. Ten motyw jest już taki oklepany, a i sztylet w dłoni dziewczyny już się przewija trochę za często. W każdym razie nie podoba mi się.
Sama fabuła "leci na łeb, na szyję" i nie daje wytchnienia, w ciągu jednego tomu autorka przebiegła wydarzenia, które w większości trylogii zajmuje trzy tomy i trzeba przez to dopisywać IV;)
Fabuły opisywać nie będę, gdyż po to jest opis. Historia mi się podoba i z ekscytacją studiuje dalsze losy bohaterów. Mam nadzieję, że nie będę zbyt długo czekać na tom III i liczę na to, że zwieńczy trylogię(nie wymagając tomu IV).
Polecam
Nie tak dobra jak na to liczyłam i nie tak zła jak się obawiałam. Nie lubię takich sytuacji(książka powinna być albo świetna albo beznadziejna, bym miała po-czytelniczego kaca lub choć mogła ponarzekać), choć książka naprawdę mi się podobała, a dowodem na to może być fakt, że przeczytałam ją w jeden dzień.
Powody tego mogą być dwa: pierwszy, że książka jest napisana dobrym...
2016-07-08
Nazwali statek kosmiczny "Ikar" i jeszcze byli niezwykle zdumieni, kiedy spadł i się rozbił.
Przypomina Wam to coś? Mnie zdecydowanie.
Rzadko tykam bestsellery, jeszcze rzadziej romanse, a o ilości pozycji czytelniczych science-fiction w mojej biblioteczce, to nawet nie ma po co wspominać. "Titanic" również nie jest szczególnie wysoko na liście moich ulubionych filmów.
Czemu chwyciłam zatem za najnowszy bestseller, łączący w sobie romans dwojga rozbitków, nieznaną, bezludną planetę, podróże między wymiarami i jakieś tam kosmiczne stwory, w dodatku bezapelacyjnie nawiązujący do słynnego "Titanica"?
A jakoś tak, byłam ciekawa.
Nadarzyła się okazja w szkole(zostałam czytelnikiem roku:)) i dostałam książkę, taką jaką sobie zażyczyłam.
Nie żałuję wyboru.
Historia Tarvera i Lilac całkowicie mnie wciągnęła. Wbrew moim dość sporym obawom nie jest to 100% romans z wątkiem Romea i Julii. Nie ma też walk na miecze świetlne i kosmicznych pościgów. Nie zanotowałam również mdłych i irytujących głównych bohaterów.
Jest za to olbrzymia galaktyka, zarządzana przez prezydenta, rząd i wielkie korporacje. Statki zamiast między kontynentami, podróżują pomiędzy planetami i zamiast prądów morskich i wiatrów, używają hiperprzestrzeni.
Wszystko się ładnie układa, wszystko jest zrozumiałe. Bez nie potrzebnych tłumaczeń i komplikacji, mających teoretycznie być ciekawymi, a zamiast tego zaśmiecającymi powieść i serwującymi irytujące opisy. Nie lubię nadprogramowych opisów.
Świat przedstawiony jest zrozumiały i wystarczy.
Czas na to, co jet naprawdę ważne. Historię, którą chcą opowiedzieć nam autorki.
Statek "Ikar" jest największym, który podróżuje po wszystkich galaktykach i właśnie udał się w swój pierwszy rejs. Na jego pokładzie znajduje się 50 000 ludzi, a wśród nich są przedstawiciele najróżniejszych klas, wojsko i arystokracja, biedota i bogacze.
Tarver jest wywodzącym się z niższych klas społecznych wojskowym, nowo mianowanym majorem, bohaterem wojennym, który swojego bohaterstwa coraz bardziej żałuje, bo media spokoju mu nie dają.
Lilac to przedstawicielka arystokracji, tej najlepiej sytuowanej. Właściwie na pokładzie nie ma nikogo o wyższych statusie, jest przecież córką właściciela korporacji, która zbudowała ten okręt.
Ok, poznali się i rozdzielili, więcej mieli się nie widzieć. Ale los spłatał im nie małego figla. Podróż "Ikarem" mają przeżyć tylko oni, we dwoje. Teraz na bezludnej planecie będą musieli walczyć z nieprzyjaznym otoczeniem, tajemniczymi głosami, duchami i samymi sobą.
Wątek miłosny jest ładnie i ciekawie przedstawiony. Wzajemna niechęć i ciągłe konflikty są powoli zwalczane, a potem nadchodzi czas na wypróbowanie siły narodzonego uczucia i to nie raz!
Nie będę się dalej rozpisywać na temat fabuły. Można się domyślić jak mniej więcej będą toczyć się losy bohaterów, ale pisarki wiedzą jak zaskoczyć i stworzyć odpowiednie napiecie, aby czytelnik nie zasnął.
Leciutko, śpiewnie napisana powieść, którą czyta się z ogromną przyjemnością.
Polecam
Nazwali statek kosmiczny "Ikar" i jeszcze byli niezwykle zdumieni, kiedy spadł i się rozbił.
Przypomina Wam to coś? Mnie zdecydowanie.
Rzadko tykam bestsellery, jeszcze rzadziej romanse, a o ilości pozycji czytelniczych science-fiction w mojej biblioteczce, to nawet nie ma po co wspominać. "Titanic" również nie jest szczególnie wysoko na liście moich ulubionych...
2015-06-15
Zacznijmy od tego, że nienawidzę tabletów. Dlaczego? Bo miałam już napisaną prawie całą recenzję i mi się wcisnął głupi przycisk i wszystko zniknęło. Więc teraz postaram się to napisać jeszcze raz, ale pewnie i tak wyjdzie gorzej niż poprzednio. No to, zaczynałam chyba tak:
"Mam dla nas ciekawy film kostiumowy" - mama wie jak zainteresować swoją córkę. Kiedy oglądam film, który mnie wciąga, to szukam informacji o pisanym pierwowzorze. Jednak nie często naprawdę się za tę książkę biorę. Tym razem mi się udało - już następnego dnia wywąchałam gdzieś audiobooka i jeszcze tego dnia go wysłuchałam prawie w całości. Pociąg był tak silny, że nie mogłam spać i wstałam o trzeciej w nocy, aby wysłuchać historii do końca, a przez następny tydzień oglądałam wszystkie inne dostępne ekranizacje. Aż smutno się robi, że "Wichrowe wzgórza" to jedyna książka Emily Bronte(bo powieść jej siostry mnie nie satysfakcjonuje).
Nie rozumiem jednak interpretacji tej książki przez wiele osób(tak konkretnie twórców filmów), które koncentrują się na nieszczęśliwej miłości głównych bohaterów. W moim mniemaniu o wiele ciekawszy jest tu aspekt psychologiczny powieści. Zresztą moim zdaniem Katy i Heathliff wcale się nie kochali. Mam wręcz wrażenie, że nie byli zdolni do miłości względem drugiej osoby.
Przedstawiam tragedię dwóch aktów, zdumiewająco podobną do "Króla Edypa" i "Antygony", choć w o wiele lepszym wydaniu. To było tak: Edgar kochał Katy, Izabela kochała Heathliffa. Katy kochała Katy, a Heathliff kochał Heathliffa. Katy chciała Heatliffa, a dostała Edgara. Heathliff chciał Katy, a dostała się mu Izabela. Hindley kochał siebie i swoją Frances - to chyba jedyna udana para w pierwszej części historii. Cała tragedia polegała na tym, że Edgar i Izabela byli strasznie głupiutcy, Heathliff i Katy samolubni, a Hindley okrutny.
To historia o szaleństwie, nienawiści i zemście. Niewiele miejsca, w życiu mieszkańców Wichrowych wzgórz, pozostało dla miłości. Wśród bohaterów powieści, litość budzą jedynie bohaterzy "drugiego aktu": Hareton i Linton, bo nie mieli wpływu na swój los. Za to Katy "2" budzi u mnie kontrowersje, bardzo trudno jest ją ocenić. Myślę, że w przeciwieństwie do kuzynów, nie była całkowicie czysta.
Ta historia wciągnęła mnie tak mocno, że wciąż zaprząta moje myśli. Jest niesamowita i zdecydowanie godna polecenia.
POLECAM
PS: Przepraszam jeśli brzmi to jak masło maślane i za możliwe spojlery;-)
Zacznijmy od tego, że nienawidzę tabletów. Dlaczego? Bo miałam już napisaną prawie całą recenzję i mi się wcisnął głupi przycisk i wszystko zniknęło. Więc teraz postaram się to napisać jeszcze raz, ale pewnie i tak wyjdzie gorzej niż poprzednio. No to, zaczynałam chyba tak:
"Mam dla nas ciekawy film kostiumowy" - mama wie jak zainteresować swoją córkę. Kiedy oglądam film,...
2016-05-04
Powrót na Zacisze 13, w moim przypadku nastąpił na dzień, po jego opuszczeniu.
Rudnicka nie szczędziła sił, aby skomplikować losy Marty, Anety i ich "chłopaków"(mniej ładnie można powiedzieć - trupów) jeszcze bardziej i choć trochę się pośmiałam to, jednak już nie to samo.
Dziewczyny chcą się pozbyć lokatorów z piwnicy, ale to nie takie proste, bo w pobliżu grasuje sąsiadka, kot i niespodziewany(czytać niemile widziany) problem w postaci szantażysty. Wątki w większości łatwe do rozgryzienia, nie zanotowałam nic, co by mnie zaskoczyło.
Trochę śmiechu i dobry humor są zagwarantowane, ale emocji za wiele nie znajdziecie na Zaciszu, a przynajmniej nie, jeśli czytaliście inne powieści Rudnickiej.
I drobna uwaga, ala okładek - gorszych nie było? Obie części, w obu wydaniach mają tak okropnie brzydkie i niepasujące do treści zdjęcia, że patrzeć się nie da!
Powrót na Zacisze 13, w moim przypadku nastąpił na dzień, po jego opuszczeniu.
Rudnicka nie szczędziła sił, aby skomplikować losy Marty, Anety i ich "chłopaków"(mniej ładnie można powiedzieć - trupów) jeszcze bardziej i choć trochę się pośmiałam to, jednak już nie to samo.
Dziewczyny chcą się pozbyć lokatorów z piwnicy, ale to nie takie proste, bo w pobliżu grasuje...
2016-02-22
Uwielbiam serię Sarah Maas, a ta część podobała mi się najbardziej z dotychczasowych.
"Queen of Shadows" zaczyna się w kilka miesięcy po zakończeniu poprzedniej części. Caleana/Aelin dotarła w z powrotem do Adarlanu i oczywiście ma już szczegółowy plan co i jak po kolei zrobić, ale wszystko pójdzie w gruzy, kiedy dostanie informacje o wydarzeniach mających miejsce w Szklanym zamku podczas jej nieobecności. I się zaczyna...
W tej części przewija się masa postaci starych i nowych, na przemian budzących śmiech, odrazę bądź głębsze uczucia. Autorka ma to do siebie, że nie kreśli postaci płaskich jak kartka, pomimo że ich historie są na nich zapisane. Nie pojawiają się tu też postacie, które można ocenić i przy tej ocenie pozostać. Nawet stare, dobrze znane czytelnikom postacie, mogą okazać się inne, zaskakują bez przerwy, a to co spodziewane się dzieje tylko po to, by czytelnika zaskoczyć jeszcze bardziej.
Co ze starą ekipą? Aelin w tej części będzie wkurzać, wzruszać i prowokować do granic możliwości. Czy można się dziwić? Bez względu na to czego się od niej oczekuje i tak czytając wciąż jej kibicowałam. Chaol spada na margines i może tam sobie, jak dla mnie, pozostać. Dorian - biedny Dorianek, nie mogę nic napisać, bo będzie że niby spojler. No i Manon - no lubię po prostu tę wiedźmowatą jędzę, która ponoć serca nie ma(nie ma?). Wszyscy będą wciąż swoimi silnymi charakterami i nie pozwolą oderwać się od lektury. Ach, jest jeszcze Arobynn, czyli najlepszy i najwredniejszy bohater tej historii,który nieprzerwanie budzi silne emocje, tak u bohaterów książki, jak i u mnie jako czytelniczki.
A dlaczego ta część podoba mi się jeszcze bardziej od poprzednich? Uwaga, otóż zakręciła mi się łza w oku i to po raz pierwszy w wypadku tej serii! Kiedy? No, nie mogę, bo spojler będzie.
Polecam
Uwielbiam serię Sarah Maas, a ta część podobała mi się najbardziej z dotychczasowych.
"Queen of Shadows" zaczyna się w kilka miesięcy po zakończeniu poprzedniej części. Caleana/Aelin dotarła w z powrotem do Adarlanu i oczywiście ma już szczegółowy plan co i jak po kolei zrobić, ale wszystko pójdzie w gruzy, kiedy dostanie informacje o wydarzeniach mających miejsce w...
2016-04-22
Z powieści Olgi Rudnickiej przeczytałam w ciągu ostatnich miesięcy wszystkie części "Natalii 5" oraz "Martwe jezioro" z drugim tomem. Wszystkie były świetne. A jak bawiłam się na Zaciszu 13 w Śremie(ponownie zresztą w tym samym mieście)? Byłoby rewelacyjnie, gdybym nie była w stanie przewidzieć wszystkich wątków.
Obie bohaterki od razu polubiłam. Marta i Aneta to dwie nauczycielki, pracujące w tej samej szkole, obie rozwiedzione i przypadkowo uziemione w domku na Zaciszu przez dwa trupy, których znalezienia na policję zgłosić nie miały możliwości. Kłopoty? Oj i to sporo. Bo jak dwie kobiety z pracą za biurkiem i zerowym doświadczeniem w sferze budowlanki, mają sobie poradzić z kilofem i instrukcją do zrobienia betonu? Poradzą sobie, kobieta zawsze da radę, ale kłopoty spore są i tak.
Było zabawnie i z polotem, ale to nie to samo co przygody z Nataliami czy intrygi nad Martwym jeziorem. Przewidywalność i schematyczność pewnych aspektów historii, psuje urok znajomości z dwoma nauczycielkami i ich przypadkowo spotykanymi znajomymi.
Ogólnie to i tak polecam "Zacisze 13". Rudnicka ma styl, który mi nie pozwoli przestać czytać jej komedio-kryminałów.
Z powieści Olgi Rudnickiej przeczytałam w ciągu ostatnich miesięcy wszystkie części "Natalii 5" oraz "Martwe jezioro" z drugim tomem. Wszystkie były świetne. A jak bawiłam się na Zaciszu 13 w Śremie(ponownie zresztą w tym samym mieście)? Byłoby rewelacyjnie, gdybym nie była w stanie przewidzieć wszystkich wątków.
Obie bohaterki od razu polubiłam. Marta i Aneta to dwie...
2016-04-02
"Czy ten rudy kot to pies?" to kontynuacja "Martwego Jeziora" Olgi Rudnickiej. Choć pierwsza część to bardzo dobry kryminał(choć trochę bardziej kojarzy mi się z thrillerem), to druga zawiera tylko dalszą część rozwiązania tej historii. Ale komedia, podobnie jak "Martwe Jezioro", jest to pierwszorzędna.
Ulka(przyjaciółka Beaty- bohaterki pierwszej części) jak zawsze narozrabiała, ale tym razem wpada w totalną rozpacz i panikę. W związku ze sprowadzeniem na siebie tarapatów, postanawia nawiać do Irlandii, ale to też jej nie wychodzi. A wtedy, całkowicie przypadkiem, nawet o tym nie wiedząc znajduje rozwiązanie...
Zagadkę poskładałam szybko, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo śmiechu miałam co nie miara. Rudnicka ma niezawodny talent do rozbawiania mnie. A przy tym jej komediowe bohaterki nie są głupie, co stanowi niekwestionowaną zaletę jej powieści.
Polecam
"Czy ten rudy kot to pies?" to kontynuacja "Martwego Jeziora" Olgi Rudnickiej. Choć pierwsza część to bardzo dobry kryminał(choć trochę bardziej kojarzy mi się z thrillerem), to druga zawiera tylko dalszą część rozwiązania tej historii. Ale komedia, podobnie jak "Martwe Jezioro", jest to pierwszorzędna.
Ulka(przyjaciółka Beaty- bohaterki pierwszej części) jak zawsze...
2016-03-01
"Do trzech razy Natalie" to tytuł mówiący wiele o książce. Po pierwsze sugeruje, że jest to trzeci tom, a więc trzecia wybryk sióstr Sucharskich, a po drugie, że jest to już ostatni tom ich przygód w myśl przysłowia: do trzech razy sztuka.
I tak jest w istocie. Natalie Sucharskie już po raz kolejny pakują się w tarapaty, kłamią i wodzą ludzi za nos, ale jak zapewnia autorka robią to po raz ostatni na oczach czytelników. Nie mam nic przeciwko. Uwielbiam przygody pięciu sióstr, ale ciągnięcie tej serii w nieskończoność, to ostatnia rzecz jakiej bym chciała. Widać, że Rudnicka pisze dla przyjemności, a nie tylko by zarobić.
Co tym razem zrobią Natalie? Nie spadków już nie będzie, ale i tym razem chodzi o sporą sumę.
Dziewczyny, dwa lata po awanturze o Zawadę, prowadzą spokojne i monotonne życie(jak na nie, oczywiście). Wszystkie układają sobie życie i nagle kilka nieprzyjemnych incydentów(z winy panów, oczywiście)rzuca je z powrotem do domu w Mechlinie. Gdy wszystkie panie Sucharskie znajdują się pod jednym dachem, to kłopoty gwarantowane.
Natalie po serii awantur, krzyków i "niedopowiedzeń" wyruszają na wakacje, pozostawiając w domu dzieci i trzech skonsternowanych policjantów, którzy szybko wpadną w panikę, co doprowadzi ich do desperacji(nie żeby dzieci im w tym pomogły, choćby przez ściągnięcie na pomoc "babci").
A Natalie Sucharskie, podczas swojego wypadu do Międzyzdrojów, dzięki swemu wścibstwu i niekwestionowanemu talentowi, nie mając nic do roboty, wpakują się w środek śledztwa policyjnego, które nie jest takie, jakie się wydaje.
Czy ta część jest równie dobra co poprzednie? Poprzeczka niewiele, ale trochę obniżyła się. Charakterki Sucharskich i ich towarzyszy jednak się nie zmieniają, a to gwarantuje salwy śmiechu, a więc i przerwy w czytaniu. Problem jest trochę z wątkiem kryminalnym, w który młodsze Natalie wciągają się ze zwykłej nudy. Nie jest to intryga tak wyszukana jak wcześniej. W dodatku jet łatwa do rozwiązania.
Prawdziwą perełką w tej części są intrygi Anielki i kombinacje babci Zofii, a także zmagania trzech policjantów z opieką nad najmłodszą latoroślą rodu Sucharskich(która choć nazwiska tego nie nosi, to zdecydowanie charakter ma po mamusi i ciociach).
I to tyle. Pożegnałam Sucharskie i biorę się za inne książki Olgi Rudnickiej. Natalii pewnie nic nie przebije, ale trzeba iść dalej. Pewne jest jednak, że będę wracać do Mechlina na spotkania z pięcioma siostrami, mężczyznami ich życia i nieprzewidywalnymi dziećmi, które może kiedyś posłużą pisarce jeszcze do napisania kolejnej historii.
Pozostało mi jedno: polecić wizytę w Mechlinie wszystkim, którzy jeszcze tego nie zrobili i zapewnić, że tego nie można żałować!
"Do trzech razy Natalie" to tytuł mówiący wiele o książce. Po pierwsze sugeruje, że jest to trzeci tom, a więc trzecia wybryk sióstr Sucharskich, a po drugie, że jest to już ostatni tom ich przygód w myśl przysłowia: do trzech razy sztuka.
I tak jest w istocie. Natalie Sucharskie już po raz kolejny pakują się w tarapaty, kłamią i wodzą ludzi za nos, ale jak zapewnia autorka...
2016-01-10
Uwaga! Natalie znowu w akcji.
Bardzo, ale to bardzo lubię sytuację, gdy nie muszę czekać na wydanie kontynuacji danej książki, bo już czeka na mnie w bibliotece. Za to należy się dodatkowy plusik, tym bardziej, że trzecia też na mnie czekała i czeka dalej, aż się uporam z moją kupką na biurku.
W dodatku bardzo polubiłam styl pani Rudnickiej, więc szybko to pochłonęłam(tyle, że mama mnie uprzedziła, więc jednak trochę poczekałam).
"Drugi przekręt Natalii"(bardzo podobają mi się tytuły poszczególnych części, nie trzeba się zastanawiać w jakiej kolejności czytać) jest tak samo dobry jak poprzednia część. A więc mijają 2 lata od fatalnych wydarzeń pierwszego tomu, a Natalie Sucharskie wciąż siedzą na jednej grzędzie i kłócą się niemiłosiernie(tylko niech nikt ich godzić nie próbuje, bo się pogodzą i obrócą przeciw niemu). Panowie policjanci też są obecni i nawet pan antykwariusz wpadnie w odwiedziny(nie z własnej woli, ale żadnej z Natalii to nie obchodzi). A ponieważ zbyt długo było spokojnie, to czas na akcję.
Wcześniej odpowiedzialnym, winnym i powodem problemów był ojciec głównych bohaterek, teraz w problemy ma zamiar je wpakować wspólnik denata, którego sobie adoptowały na dziadka - Janusz Zawada i ich własne wścibstwo. Otóż staruszek znika, a policja w jego mieszkaniu znajduje trupa bez głowy(tak, bez głowy). Gdzie się podział(Zawada, a nie trup, zresztą trup nikogo specjalnie nie obchodzi)? A kto to wie, ważne, że Natalie nie darują sobie śledztwa. Bo policja sama sobie nie poradzi, przecież nie potrafią znaleźć nawet samochodu na parkingu!
Znowu się dzieje, znowu jest śmiesznie, znowu drzwi wylatują z framug! Darek kręci się po domu z książką(to on tam mieszka czy nie bo już nie wiem), Adrian próbuje zrozumieć co się dzieje(i dlaczego dziewczyny głosują w sprawie jego małżeństwa), Marcin boi się, że Nata go zamorduje i trafi za to do więzienia, a Natalie wspólnie knują, kłócą się i mieszają ludziom w głowach, bo co innego miałyby robić?
Polecam
Uwaga! Natalie znowu w akcji.
Bardzo, ale to bardzo lubię sytuację, gdy nie muszę czekać na wydanie kontynuacji danej książki, bo już czeka na mnie w bibliotece. Za to należy się dodatkowy plusik, tym bardziej, że trzecia też na mnie czekała i czeka dalej, aż się uporam z moją kupką na biurku.
W dodatku bardzo polubiłam styl pani Rudnickiej, więc szybko to...
2016-03-27
Po przeczytaniu o wszystkim co popełniły siostry Sucharskie nadeszła pora na poznanie innych kryminalnych komedii Olgi Rudnickiej. Padło na "Martwe Jezioro".
Co tym razem stworzyła pisarka? Całkiem fajną komedyjkę i całkiem mocny thriller.
Beata jest spełniającą się zawodowo singielką, wynajmującą mieszkanie z przyjaciółką i niemającą żadnego kontaktu z rodziną czy choćby znajomymi z czasów z przed studiów. Z powodu badania krwi, artykułu w gazecie i zwyczajnie złych kontaktów z "kochanymi" rodzicami postanawia zorganizować śledztwo...
Kiedy niespodziewanie dostaje zaproszenie na ślub młodszej siostry, która przed laty przespała się z jej chłopakiem, z lekkim ociąganiem decyduje się na podróż do domu rodzinnego, a ponieważ nie wie co ją tam czeka zabiera ze sobą błędnego rycerza, w postaci brata przyjaciółki - Jacka.
"- Jacek zachowuje się, jak należy?
- (...)Dżentelmen w każdym calu, a ostatnio odkrył w sobie zadatki na rycerza.
- (...) Pilnuj tylko wiatraków w okolicy. Niszczenie zabytków jest prawnie karalne.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego na myśl o swoim rycerskim bracie przyszedł ci do głowy Don Kichot, a nie choćby Lancelot?"
Całość została napisana charakterystycznym stylem Rudnickiej. Z każdej strony wylewa się niebanalny humor, ale nie brakuje chwil grozy. Pierwszoplanowe postacie, stworzone przez autorkę, są wprawdzie nieźle zakręcone, ale nie brak im inteligencji, ich dialogi to majstersztyk. Co do postaci drugoplanowych, to są wśród nich 100% dranie, twarde lecz opiekuńcze osoby postronne, rodzice przekonani o świętości swoich dzieci i jedna totalna idiotka.
"Martwe jezioro" nie jest aż tak dobre jak "Natalie(...)", ale nie da się chyba wpaść na tak genialny i oryginalny pomysł dwa razy. Więc jest to książka równie godna polecenia co poprzednie.
Polecam
Po przeczytaniu o wszystkim co popełniły siostry Sucharskie nadeszła pora na poznanie innych kryminalnych komedii Olgi Rudnickiej. Padło na "Martwe Jezioro".
Co tym razem stworzyła pisarka? Całkiem fajną komedyjkę i całkiem mocny thriller.
Beata jest spełniającą się zawodowo singielką, wynajmującą mieszkanie z przyjaciółką i niemającą żadnego kontaktu z rodziną czy...
2014-01-01
Taa druga część słabsza. A główna bohaterka traci z każdą stroną.
Muszę być szczera - powyższa opinia pojawiła się, bo nie miałam pojęcia co napisać.
A teraz jestem uzależniona od obu wydanych tomów, które wciąż czytam na nowo, bo trzeciego nie wydano, a zakończenie drugiego, jest takie...aaa!
Nienawidzę szanownego wydawnictwa.
Jak ja się mam niby nauczyć włoskiego???
Taa druga część słabsza. A główna bohaterka traci z każdą stroną.
Muszę być szczera - powyższa opinia pojawiła się, bo nie miałam pojęcia co napisać.
A teraz jestem uzależniona od obu wydanych tomów, które wciąż czytam na nowo, bo trzeciego nie wydano, a zakończenie drugiego, jest takie...aaa!
Nienawidzę szanownego wydawnictwa.
Jak ja się mam niby nauczyć włoskiego???
2016-01-20
Ma swój urok - przyznaję. Chociaż przez większą część byłam obrażona, że muszę to czytać, głównie z powodu wielkiej niechęci do Mickiewicza, ale i opisów. O co chodzi? Akcja, zbliża się bitwa, a tu nagle na stron kilka pan Mickiewicz rzuca opis jeziora, bo się pan Hrabia rozmarzył - i jak się nie wściekać?
To prawda, że powieść(?) jest napisana pięknym językiem, który robi wrażenie, ale niestety szczegółowość autora jest na dzień dzisiejszy nieznośna. Wiem, że w tamtym czasie ważne było zachowanie polskości, zwłaszcza wspomnienia dla emigrantów były ważne, ale czy koniecznie trzeba było opisywać wszystkie grzyby po kolei?
Punkt następny - postacie. W szczególności irytowali: Robak i Telimena. Postać księdza była nieznośna. Nie dość, że mężczyzna na każdym kroku wygłaszał swoje oracje o Napoleonie i konieczności powstania, to na dodatek robił z siebie na siłę boleśnie cierpiącego. Telimena natomiast zaskakuje swoją głupota i płytkością(tak na marginesie, ciekawa jestem rozmiarów jej biurka, bo zdaje się, że miała tam wszystko co kiedykolwiek człowiek wytworzył). Tadeusz i Zosia to postacie, które można właściwie pominąć milczeniem - nic prawie nie mówią, ich miłość to "dwa razy w oczy spojrzeć", a w dodatku są niestrawni jak flaki z olejem.
Poza tym szlachta polska przedstawia się ze swej najgorszej strony, co było nawet zabawne. Z całego serca polubiłam wykłady Sędziego i Wojskiego, a Gerwazy wzbudził moją wielką sympatię(więcej takich ludzi, proszę). Jednak moje szczególne zainteresowanie poszło w kierunku Hrabiego. To postać w 100% zrozumiała, jego oburzenie, zachwyt, miłość - całkowicie autentyczne. Zauroczenie Zosią, po czym krzyczenie na siebie w myślach za głupotę - wspaniałe. W dodatku to jedyna osoba, która byłaby chyba zdolna do poskromienia Telimeny(gdyby dała szansę).
Dobra, jak ja się cieszę, że już skończyłam.
W tym miejscu zwykle zamieszczam "polecam" albo "nie polecam", no ale lektura, wiecie;)
Ma swój urok - przyznaję. Chociaż przez większą część byłam obrażona, że muszę to czytać, głównie z powodu wielkiej niechęci do Mickiewicza, ale i opisów. O co chodzi? Akcja, zbliża się bitwa, a tu nagle na stron kilka pan Mickiewicz rzuca opis jeziora, bo się pan Hrabia rozmarzył - i jak się nie wściekać?
To prawda, że powieść(?) jest napisana pięknym językiem, który robi...
2016-03-01
"Balladyna" jest jedną z moich ulubionych lektur z gimnazjum, jednym z nielicznych dramatów, które uważam za warte przeczytania i jednym, z zaledwie trzech znanych mi dzieł epoki romantyzmu(obok "Reduty Ordona" i "Pani Twardowskiej"), które naprawdę lubię i cenię.
Czy zatem dziwi fakt, że bardzo, ale to bardzo zawiodłam się na "Kordianie"? Chyba miałam prawo oczekiwać czegoś, co najmniej równego pod względem jakości?
Co dostałam zamiast tego? Żałosną historię smarkacza, który nie wie co zrobić ze swoim żałosnym żywotem.
Począwszy od aktu I, w którym Kordian chybia strzelając sobie w głowę, poprzez akt II w którym bohatera gna po całym świecie i co drugą stronę zmienia się miejsce akcji, a skończywszy na ostatniej scenie aktu III, kiedy strzela w niego kto inny, ale nie wiadomo czy trafia - ta historia jest nie do wytrzymania irracjonalnie naiwna i zwyczajnie nudna. Jedynie "przygotowanie" jest na wysokim poziomie, więc łudziłam się, że po nim nastąpi równie dobra historia, ale nadzieja nadzieją, a rzeczywistość...
Naprawdę zaskakuje fakt, że "Balladyna" i "Kordian" zostały napisane przez tego samego poetę i to w dodatku w prawie tym samym czasie. Przepaść między nimi jest szeroka jak Amazonka.
"Balladyna" jest jedną z moich ulubionych lektur z gimnazjum, jednym z nielicznych dramatów, które uważam za warte przeczytania i jednym, z zaledwie trzech znanych mi dzieł epoki romantyzmu(obok "Reduty Ordona" i "Pani Twardowskiej"), które naprawdę lubię i cenię.
Czy zatem dziwi fakt, że bardzo, ale to bardzo zawiodłam się na "Kordianie"? Chyba miałam prawo oczekiwać...
2016-09-20
Na półce z filmami było już dużo za dużo kurzu i nazbierało się płyt, o których pochodzeniu i zawartości wiedziałyśmy z mamą tyle, co nic. Zaczęło się więc marudzenie o robienie porządków. W końcu się za to zabrałyśmy, a sobie znalazłam film na wieczór.
Spędziłam na tym filmie dłuuugie 2 godziny, ale i tak musiałam się dowiedzieć jak to było przedstawione w książce. Zapewniam, że 2 miesiące lektury były o wiele dłuższe od tych 2 godzin od których wszystko się zaczęło.
Czy samej lektury żałuję? Nie, raczej czasu nad nią spędzonego. Zbyt trudne słownictwo, rozwleczona fabuła, małe literki, nie zbyt ciekawy styl sprawiają, że powieść jest niemożliwie mecząca. Należy dodać do tego irytujących bohaterów, z główną na czele. Briony Tallis doprowadza do szewskiej pasji i budzi w czytelniku chęć mordu i samosądu. I nie jest to wynik jej "zbrodni", a głupim przeświadczeniu, że naprawić krzywdę może fałszując zakończenie książki, która miała opowiadać prawdę! I to ma być..? OK, jakoś się uspokoję.
Polecam zrobić tak: obejrzyjcie film do 105 minuty, a następnie zakończcie przygodę z filmem i przeczytajcie ostatni rozdział książki, aby nie mieć zafałszowanego obrazu sprawy z wydaniem...
A więc nie polecam - marnotrawstwo czasu i niepotrzebne wypróbowywanie nerwów czytelnika. Więcej nie czytam książek pana Iana McEwana.
PS: Ku mojemu zdziwieniu najciekawszym fragmentem książki był czas spędzony na oddziale szpitalnym przez Briony. Myślę, że takie wspomnienia pielęgniarki w czasie wojennym mogłyby się okazać o wiele lepszym tematem na powieść niż przemyślenia złośliwej smarkuli.
Na półce z filmami było już dużo za dużo kurzu i nazbierało się płyt, o których pochodzeniu i zawartości wiedziałyśmy z mamą tyle, co nic. Zaczęło się więc marudzenie o robienie porządków. W końcu się za to zabrałyśmy, a sobie znalazłam film na wieczór.
Spędziłam na tym filmie dłuuugie 2 godziny, ale i tak musiałam się dowiedzieć jak to było przedstawione w książce....
2016-12-07
Zatrzymałam się na wizycie Rodiona u Soni i nie mam już sił, aby dalej to czytać!
Sprawdzian odklepany(5-), omawianie na lekcjach skończone, tylko jeszcze referat odpukać, a zakończenie znane i jako tak pojęte.
Potwornie się wynudziłam przy zbrodni i karach Raskolnikowa, wbrew obiegowej opinii książka nie wydała mi się ani trochę emocjonująca. Postacie mnie denerwują(z wyjątkiem uroczego Razuchimina, który zdecydowanie podbił moje serce), akcja męczyła, a język i styl nawet nie mieszczą się w ocenie.
Powieść nie wpasowuje się w żaden konkretny gatunek, a łączy ich kilka z niepowodzeniem, bo jako:
- kryminał nie jest kryminałem, bo nie ma żadnej tajemnicy, zagadki, niejasności;
- romans - miłość jest, ale nie w takiej mierze jakiej się po takim gatunku by oczekiwało
- powieść grozy - tu by się coś znalazło, ale dość mało
- powieść psychologiczno-społeczna - jest nią najpełniej, z punktu widzenia jednostki widzimy Petersburg i jego mieszkańców, ich reakcje wobec popełnionej zbrodni i mamy portret wewnętrzny zbrodniarza przed, w trakcie i po popełnionym uczynku. I jest to tak rozwleczone, że brnęłam przez to jak poprzez dwumetrowe śniegi.
Nie dałam rady, może z powodu poprzedniej czytanej przeze mnie powieści o podobnym dość temacie("Pokuta" i spędzone nad nią dwa miechy), ale także dlatego, że temat mnie nie wciągnął, nie odczuwałam żadnych emocji przy czytaniu tej pozycji, więc zrezygnowałam.
Może kiedyś jeszcze wrócę, choć wątpię:(
Zatrzymałam się na wizycie Rodiona u Soni i nie mam już sił, aby dalej to czytać!
Sprawdzian odklepany(5-), omawianie na lekcjach skończone, tylko jeszcze referat odpukać, a zakończenie znane i jako tak pojęte.
Potwornie się wynudziłam przy zbrodni i karach Raskolnikowa, wbrew obiegowej opinii książka nie wydała mi się ani trochę emocjonująca. Postacie mnie denerwują(z...
2014-11-12
Jak tak dalej pójdzie to będę miała nową ulubioną pisarkę.
"Szklany tron" wciąga od pierwszej strony i nigdy nie nudzi. Świetnie zarysowane charaktery postaci, w tym główna bohaterka, która budzi nie tylko współczucie(ale nie litość), ale i sympatię - przy tym nie jest ani doskonała(zabójczyni) ani zakompleksiona.
Polecam
Jak tak dalej pójdzie to będę miała nową ulubioną pisarkę.
"Szklany tron" wciąga od pierwszej strony i nigdy nie nudzi. Świetnie zarysowane charaktery postaci, w tym główna bohaterka, która budzi nie tylko współczucie(ale nie litość), ale i sympatię - przy tym nie jest ani doskonała(zabójczyni) ani zakompleksiona.
Polecam
2016-12-12
Przeczytałam 4 tomy "Szklanego tronu", wszystkie nowelki i jestem z powrotem w połowie pierwszego tomu.
Innymi słowy: uwielbiam Sarah J. Maas i nie mogłam ominąć "Dworu cierni i róż".
Choć próbowałam z całych sił. Dlaczego? Nie mam czasu na po-czytelniczego kaca, z którym niestety wciąż się mierzę(stąd też powrót do "Szklanego tronu"), a może na szczęście.
Zaryzykuję i stwierdzę, że "Dwór cierni i róż" jest dużo lepszy od poprzedniej i wciąż trwającej serii pisarki.
Feyra jest najmłodszą z trzech sióstr, w rodzinie, której upadek z powodu długów nastąpił wiele lat temu, gdy była jeszcze małą dziewczynką. My poznajemy ją podczas polowania, na które wybiera się, ponieważ jest jedyną żywicielką rodziny(starszych sióstr i kulawego ojca).
W lesie spotyka olbrzymią bestię - wilka, którą zabija bez szczególnego powodu.
I zaczynają się problemy!
Fabuła powieści jest oparta na baśni "Piękna i Bestia", ale uważny czytelnik dostrzeże w niej wiele innych inspiracji, szczególnie widoczny był dla mnie motyw mitycznej Psyche(ale nie tak szybko).
Maas bawi się konwencją baśni i mitów, plącze wątki, niejednokrotnie sięgając po oklepane rozwiązania i robi to z niezwykłą gracją. W tak często poruszanych tematach, mogłaby ślizgać się jak po lodzie, ale nie mam wątpliwości, że moja ulubiona pisarka dobrze naostrzyła łyżwy.
Choć "Piękna i Bestia" została w całości przedstawiona w tej historii(i to ze szczegółami), to bardzo ucieszyła mnie głęboka analiza psychologiczna bohaterów, jakby nie patrzeć drugoplanowych(Wiwat siostrzyczki!). Podobało mi się też to, że miałam wątpliwości czy aby na pewno akcja potoczy się określonym torem.
To co absolutnie zachwyciło mnie w "Dworze..." to świat przedstawiony.
Takie stwierdzenie, jak w powyższej linijce chyba nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło(i za to powieść dostała 10 gwiazdek).
Jestem słuchowcem i kinestetykiem, a nie wzrokowcem. Wszelkie opisy mnie męczą, nie znoszę świata przedstawionego, który za bardzo różni się od tego mi znanego, jeśli książkę czytam po raz drugi to omijam te fragmenty. Więc jeśli czytałam opisy z przyjemnością i potrafiłam sobie to wyobrazić, to można powiedzieć, że zdarzył się cud(nie będę więc odbierać Wam radości czytania, opisując swoje dalsze wrażenia w tej kwestii). Jestem więc zachwycona.
Akcję powieści podzielić można na dwie części.
Część pierwsza, to krótko mówiąc "Piękna i Bestia". Poznajemy w szczegółach dwór, w którym zamieszkuje Feyra, jego mieszkańców i samą bohaterkę(o której rozpiszę się później). Historia posuwa się powoli i stopniowo wtajemnicza czytelnika w skomplikowany świat fae(pojęcie znane bardzo dobrze czytelnikom "Szklanego tronu", autorka zdaje się uwielbiać te stworzenia, a ja nieszczególnie ją w tym popieram, mimo to czytam dalej).
W spokojnie toczące się życie bohaterów, wciąż wcina się skrywana mroczna tajemnica Tamlina(o którym też się rozpiszę, ale wspomnę teraz, że jest to oczywiście odpowiednik naszej baśniowej Bestii).
W połowie następuje zwrot o 180 stopni, ponieważ docieramy do chwili, w której powinien nastąpić szczęśliwy koniec baśni. Oględnie mówiąc: tak się nie dzieje. I za to kocham czytać książki Sarah Maas! Myślę, że zbliżam się do końca opowieści i kubłem zimnej wody jestem uświadamiana, że jednak nie.
Cześć druga, to mieszanka najróżniejszych motywów, znanych z baśni, mitów i legend. Przeważa historia Psyche(spokojnie nie będzie wrednej teściowej, ale i tak znajdzie się pewne paskudne babsko). Świat fae ukazuje drugą, mroczniejszą twarz... I to tyle, więcej nie powiem.
Czas wziąć się w karby z bohaterami. Czyli elementem, który absolutnie uwielbiam w "Szklanym tronie"(tak Aelin, to Aelin, ale kocham i ją i Doriana i Lyssandrę i całą resztę, poza Rowanem). I tu chyba pojawia się największy mankament powieści. To nie tak, że postacie są kiepskie. Jednak trzeba wiele stron, aby się do nich przekonać.
Feyra potrzebowała prawie połowy tomu, abym poczuła do niej sympatię. Nie jest podobna do nad-wszystko Caleany, co pewnie jest jej zaletą(choć Caleanę uwielbiam, to wiem, że jest przecholowana). Feyra nie ma tego czegoś, co zjednałoby jej czytelnika ze startu. Dopiero z czasem nabiera kolorytu. I budzi podziw. Jednak moje serce dla niej, zdobyły jej "złe" siostry, rozwiązanie tego wątku jest moim zdaniem najlepszym pomysłem autorki(zresztą obie dziewczyny okupują razem drugie miejsce wśród moich ulubionych bohaterów powieści).
Tamlin mnie nie przekonuje i ewidentnie coś z nim nie gra. Antypatię budzi też nazbyt widoczne skojarzenie z Rowanem(który miał swoją szansę, zmarnowaną szansę). Coś jest na rzeczy, nie lubię takich zbyt doskonałych postaci.
Nie, nie będę nic mówić o Rhysie i Lucienie. Wystarczy tyle: oni zdobyli moje serce z marszu(kolejno pierwsze i trzecie miejsce).
Mogłabym się rozpisywać w nieskończoność(zwłaszcza nad martwiącym mnie brakiem prawdziwych mężczyzn, plagą opanowującą w zastraszającym tempie również świat literatury i widoczną w tej powieści(w której pierwsze skrzypce grają aż dwie kobiety)), ale wtedy ta recenzja byłaby jeszcze jakieś trzy razy dłuższa, więc POLECAM.
PS: Należałoby dodać do ogólnej opinii, że powieść zdecydowanie nie jest skierowana do zbyt młodych czytelników. Jest w niej sporo pikantnych scen i brutalności(ale u Maas to nie nowość).
Przeczytałam 4 tomy "Szklanego tronu", wszystkie nowelki i jestem z powrotem w połowie pierwszego tomu.
Innymi słowy: uwielbiam Sarah J. Maas i nie mogłam ominąć "Dworu cierni i róż".
Choć próbowałam z całych sił. Dlaczego? Nie mam czasu na po-czytelniczego kaca, z którym niestety wciąż się mierzę(stąd też powrót do "Szklanego tronu"), a może na szczęście.
Zaryzykuję i...
2016-11-21
Za powieść Allena Zadoffa "Chłopak nikt" postanowiłam się zabrać jakiś czas temu, ale najpierw było trzeba złożyć grosik do grosika, bo moje biblioteki do tego zakupu się jakoś nie kwapiły(książka pojawiła się w jednej z nich na tydzień po moim zakupie).
Chociaż mam regularne problemy z zasypianiem przy czytaniu lub oglądaniu scen "kopnął, uderzył, zrobił pół obrót", to i tak zawsze wynajduję sobie takie historie z akcją, których fabuła mnie do siebie przyciąga(a później w recenzjach marudzę, że było za dużo "wykop, uderzenie"). Na szczęście(chodź byłam na to mentalnie przygotowana) ta książka do takich nie należy(nie obawiajcie się, akcja była, tylko że bez"wykop..."). Liczne sceny walki były przemyślane i opisane w zrozumiały dla mnie sposób, nie męczyły wyliczaniem nieodgadnionych ruchów.
To takie gadanie o walkach pojawia się, aby nikt nie miał wątpliwości, że jestem w tej kwestii laikiem i nie ocenię tej części książki dokładniej niż powyżej. To co ja uważam za istotne to fabuła, intryga, bohaterowie i emocje. I do tego przejdę w kolejnym akapicie.
Nasz bohater, którego będziemy nazywać bohaterem, ponieważ "spójrz na tytuł", to wyjdzie w trakcie, jest mniej więcej szesnastoletnim chłopakiem należącym do niezidentyfikowanej organizacji nazywanej roboczo "programem". W swoich "Matki" i "Ojca" wykonuje zadania, których szczegóły poznaje za pomocą szczegółowych, niewykrywalnych i jak dla mnie dziwnych procedur, co urozmaica lekturę. Zakonspirowanie górą!
Bohatera poznajemy w końcowym stadium jednego zadania i towarzyszymy(a raczej siedzimy w jego głowie, bo mamy tu narrację pierwszoosobową) w trakcie kolejnego - tego, które nadszarpnie pojmowanie świata zaprogramowanego na ślepe posłuszeństwo chłopaka. Oczywiście powodem będzie(bo któż by inny?) dziewczyna, będąca jego "celem pośrednim"(termin, które wyjaśniać nie mam ochoty).
Wbrew moim obawom nie zaistniała w fabule zmiana o 180 stopni w wyniku zauroczenia(co ma miejsce w większości tego typu historii, ponieważ twórcy tego typu bajek próbują nam niezmiennie wmówić, że miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa i zmienia absolutnie wszystko, a to tak nie działa, choćby nie wiem ile by o tym pisali). Sprawa jest ułożona trochę głębiej, bo u ślepego żołnierza pojawiają się zmęczenie i wątpliwości, a to musi wywołać chaos.
Intryga, leciutko acz i tak trochę przewidywalna, nie jest standardowa, tak jak i zakończenie, bo historia bohatera dopiero się zaczyna, więc po odłożeniu książki można równie dobrze przejść do porządku dziennego, co i sięgnąć po kolejny tom.
Narratora można polubić bez zbytnich problemów, bo mimo pozornego chłodu i ciągłego grania przez niego nowych ról, to czytelnik siedzi w jego umyśle, a to zawsze ułatwia sprawę. Mi osobiście podobał się jego analityczny umysł(ponoć trochę za dużo myślał) i specyficzny humor. Ciekawe też były jego wspomnienia i łączenie ich z czasem w powieści. Bohater potrafi jednak odkładać aktualnie problemowe przemyślenia na bok i zająć się tym co konieczne, co wydaje mi się pewną nowością, bo postacie w young adult zwykle nie znają życiowej maksymy Scarlett O'Hary.
W sumie nie napiszę nic o pozostałych bohaterach, nie ma to sensu, bo jest to książka napisana na jedną postać, a pozostałe są tylko tłem, kropką na trasie w GPS-ie. Porównać to można z serią o Jasonie Bourne'ie(nie jestem pewna jak to odmieniać), tyle że dla młodszych i w wersji papierowej.
Powieść generalnie polecam na wolne przedpołudnie, nie będzie mącić w myślach i absorbować, tak że nie będzie można zrobić nic innego, a sprawi niewątpliwą przyjemność.
Za powieść Allena Zadoffa "Chłopak nikt" postanowiłam się zabrać jakiś czas temu, ale najpierw było trzeba złożyć grosik do grosika, bo moje biblioteki do tego zakupu się jakoś nie kwapiły(książka pojawiła się w jednej z nich na tydzień po moim zakupie).
Chociaż mam regularne problemy z zasypianiem przy czytaniu lub oglądaniu scen "kopnął, uderzył, zrobił pół obrót",...
2016-06-18
W ostatnim czasie rynek wydawniczy jest wprost przesycony pozycjami skierowanymi do młodzieży, których akcja dzieje się w post-apokaliptycznym świecie. Wśród nich jednak niewiele jest takich, na które warto poświęcić swój wolny czas. Wśród przeczytanych przeze mnie jest zaledwie kilka takich, które warto zapamiętać i tylko i wyłącznie jedna, która mnie zachwyciła treścią i prawdziwie wciągnęła.
Jednak właśnie spadła na drugie miejsce.
"Podzieleni" Neala Shustermana pozostawili po sobie prawdziwego, niemożliwego do podrobienia po czytelniczego kaca.
Historię opowiedzianą z punktu widzenia trojga bohaterów Connora, Risy i Leviego, których do chwili pierwszego spotkania nie łączyło absolutnie nic, a od rozpoczęcia historii wszystko, rozpoczynamy w chwili, gdy ich życie zostaje przewrócone do góry nogami. Następuje to z powodu panującego w ich świecie prawa, które pozwala rodzicom oddać swoje nastoletnie dzieci na tytułowe podzielenie, polegające na rozczłonkowaniu nieletniego i przeszczepienia jego organów innym.
Choć każde z bohaterów zostaje oddane na ten "zabieg" z innego powodu i w innych okolicznościach, to aby ratować swoje życie są gotowi na wszystko.
Powieść jest wstrząsająca, przerażająca i ekstremalnie wciągająca. Wręcz kipi od emocji, zaskakuje postawami poszczególnych bohaterów i nie pozostawia czasu na oddychanie.
Zakończenie wręcz rozdziera.
Polecam z całego serca, jeśli zawiedliście się na bestsellerach z tego gatunku, to absolutnie się temu nie dziwię, jednak jestem pewna, że ta powieść zasługuje na szansę u każdego czytelnika.
W ostatnim czasie rynek wydawniczy jest wprost przesycony pozycjami skierowanymi do młodzieży, których akcja dzieje się w post-apokaliptycznym świecie. Wśród nich jednak niewiele jest takich, na które warto poświęcić swój wolny czas. Wśród przeczytanych przeze mnie jest zaledwie kilka takich, które warto zapamiętać i tylko i wyłącznie jedna, która mnie zachwyciła treścią i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Zdrada" to drugi tom trylogii "Niezwyciężona" Marie Rutkoski(hmm... jak to odmieniać? Eee tam, próbować nawet nie będę). Ponieważ wydałam pieniądze na oba pierwsze tomy na raz, to bardzo mi ulżyło, gdy skonstatowałam, że są to bardzo dobre książki. Jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że ta część jest lepsza od poprzedniej, choć jej czytanie rozciągnęło się na trzy dni, a pierwszy wchłonęłam w jeden.
Kestrel i Arin kontynuują swoje przygody na kartach powieści.
Dziewczyna planuje małżeństwo-nie, nie a Arinem i nie, też nie z Ronanem, ale z obrażonym(z powodu zmuszania go do ślubu)następcą tronu Imperium księciem Verexem. Właściwie jej planowanie polega raczej na tym, aby datę jak najbardziej oddalić w czasie i ukryć powodujące nią motywy.
W tym samym czasie Arin walczy z podatkami i swoimi uczuciami do Kestrel. Aż tu nagle dostaje wezwanie na przyjęcie zaręczynowe swojej ukochanej od jej przyszłego teścia.
Co będzie dalej? No cóż, przeczytajcie.
Dlaczego ta część jest lepsza? W szczególności chodzi mi o budowę postaci. Tym razem autorka nie skupiła się tylko na czołowej parce, ale wykreowała też kilka naprawdę złożonych i ciekawych postaci drugiego i trzeciego planu.
Choć Kestrel wykazywała się już wcześniej nieprzeciętną inteligencją i wyjątkową zdolnością do improwizacji, to nieszczególnie ciekawiły mnie jej motywy(zwykle nie bardzo zrozumiałe). Teraz na dworze Imperatora ma w końcu pole do popisu, naturalnie wszystko zawali, ale wzbudziła swoimi działaniami moje uznanie.
Arin bardzo rozwija się w tej części, poprzednio był wycofany i skryty do tego stopnia, że nie tylko Kestrel, ale i czytelnik miał problem z poznaniem go. Tym razem często odkrywał swoje uczucia i muszę przyznać, że kilkakrotnie naprawdę mnie wzruszył.
W ogóle sfera emocjonalna postaci bardzo się w tej części rozwinęła, wreszcie miałam możliwość czytać o bohaterach jak o żywych osobach.
Poprzednio nie lubiłam głównych bohaterów? Zapomniałam już i wreszcie się do nich przywiązałam.
Ach ten drugi plan - poprzednio kulał, a może i na wózku jeździł, ale w „Zdradzie” rozwinął się dzięki kilku nowym postaciom.
Wyjątkową postacią jest główny czarny bohater. Imperator nie budzi antypatii, hehe nawet był ciekawy. Co z tego, że drań i morderca? Skoro potrafił mnie rozbawić i miał umysł ostry jak brzytwa, to może być sobie zły.
Podobał mi się Verex, mimo że autorka poszła przetartym szlakiem i zrobiła z niego 100% przeciwieństwo ojca. Chłopak był bystry i jego powolne nawiązywanie porozumienia z narzeczoną było urocze. Gdyby mieli szanse być rzeczywiście razem… udajmy że nic nie powiedziałam.
Przyjaciele Kestrel zawiedli na całej linii, będzie sobie musiała znaleźć nowych. Jess i Ronan wykazali się talentem do zawierania najgorszego rodzaju przyjaźni - „Póki na naszych warunkach, to okej. Robisz inaczej, to się na ciebie wypniemy”.
Ale nie ma tego złego co by na lepsze nie wyszło, bo dzięki takiemu obrotowi spraw autorka stworzyła ciekawszy trzeci plan. Książka obfituje w krótkie epizody, które dodają jej smaku.
Styl autorki bardzo mi się podoba. Nie jest to styl wyszukany ani też naiwnie prosty. Pisarka wpasowała się w złoty środek. Powieść nie wymaga przypisów tłumaczących użyte słownictwo, ale też nie irytuje dialogami typu „ No wiesz, No wiem , No tak…”
Marie Rutkoski w dedykacji i posłowiu wspomina o Kristen Cashore i wydaje mi się, że znam te nazwisko. To pod nim występują jedne z moich ulubionych pozycji w gatunku high fantasy – „Wybrańcy” i „Iskra”. Jeśli obie pisarki, rzeczywiście wspólnie myślą nad zwrotami akcji w tej trylogii, to trzeci tom może być naprawdę świetny. Niecierpliwie na to czekam.
Polecam
"Zdrada" to drugi tom trylogii "Niezwyciężona" Marie Rutkoski(hmm... jak to odmieniać? Eee tam, próbować nawet nie będę). Ponieważ wydałam pieniądze na oba pierwsze tomy na raz, to bardzo mi ulżyło, gdy skonstatowałam, że są to bardzo dobre książki. Jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że ta część jest lepsza od poprzedniej, choć jej czytanie rozciągnęło się na trzy dni,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to