-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-05-05
2024-02-04
2023-09-21
2016-04-09
"Zdrada" to drugi tom trylogii "Niezwyciężona" Marie Rutkoski(hmm... jak to odmieniać? Eee tam, próbować nawet nie będę). Ponieważ wydałam pieniądze na oba pierwsze tomy na raz, to bardzo mi ulżyło, gdy skonstatowałam, że są to bardzo dobre książki. Jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że ta część jest lepsza od poprzedniej, choć jej czytanie rozciągnęło się na trzy dni, a pierwszy wchłonęłam w jeden.
Kestrel i Arin kontynuują swoje przygody na kartach powieści.
Dziewczyna planuje małżeństwo-nie, nie a Arinem i nie, też nie z Ronanem, ale z obrażonym(z powodu zmuszania go do ślubu)następcą tronu Imperium księciem Verexem. Właściwie jej planowanie polega raczej na tym, aby datę jak najbardziej oddalić w czasie i ukryć powodujące nią motywy.
W tym samym czasie Arin walczy z podatkami i swoimi uczuciami do Kestrel. Aż tu nagle dostaje wezwanie na przyjęcie zaręczynowe swojej ukochanej od jej przyszłego teścia.
Co będzie dalej? No cóż, przeczytajcie.
Dlaczego ta część jest lepsza? W szczególności chodzi mi o budowę postaci. Tym razem autorka nie skupiła się tylko na czołowej parce, ale wykreowała też kilka naprawdę złożonych i ciekawych postaci drugiego i trzeciego planu.
Choć Kestrel wykazywała się już wcześniej nieprzeciętną inteligencją i wyjątkową zdolnością do improwizacji, to nieszczególnie ciekawiły mnie jej motywy(zwykle nie bardzo zrozumiałe). Teraz na dworze Imperatora ma w końcu pole do popisu, naturalnie wszystko zawali, ale wzbudziła swoimi działaniami moje uznanie.
Arin bardzo rozwija się w tej części, poprzednio był wycofany i skryty do tego stopnia, że nie tylko Kestrel, ale i czytelnik miał problem z poznaniem go. Tym razem często odkrywał swoje uczucia i muszę przyznać, że kilkakrotnie naprawdę mnie wzruszył.
W ogóle sfera emocjonalna postaci bardzo się w tej części rozwinęła, wreszcie miałam możliwość czytać o bohaterach jak o żywych osobach.
Poprzednio nie lubiłam głównych bohaterów? Zapomniałam już i wreszcie się do nich przywiązałam.
Ach ten drugi plan - poprzednio kulał, a może i na wózku jeździł, ale w „Zdradzie” rozwinął się dzięki kilku nowym postaciom.
Wyjątkową postacią jest główny czarny bohater. Imperator nie budzi antypatii, hehe nawet był ciekawy. Co z tego, że drań i morderca? Skoro potrafił mnie rozbawić i miał umysł ostry jak brzytwa, to może być sobie zły.
Podobał mi się Verex, mimo że autorka poszła przetartym szlakiem i zrobiła z niego 100% przeciwieństwo ojca. Chłopak był bystry i jego powolne nawiązywanie porozumienia z narzeczoną było urocze. Gdyby mieli szanse być rzeczywiście razem… udajmy że nic nie powiedziałam.
Przyjaciele Kestrel zawiedli na całej linii, będzie sobie musiała znaleźć nowych. Jess i Ronan wykazali się talentem do zawierania najgorszego rodzaju przyjaźni - „Póki na naszych warunkach, to okej. Robisz inaczej, to się na ciebie wypniemy”.
Ale nie ma tego złego co by na lepsze nie wyszło, bo dzięki takiemu obrotowi spraw autorka stworzyła ciekawszy trzeci plan. Książka obfituje w krótkie epizody, które dodają jej smaku.
Styl autorki bardzo mi się podoba. Nie jest to styl wyszukany ani też naiwnie prosty. Pisarka wpasowała się w złoty środek. Powieść nie wymaga przypisów tłumaczących użyte słownictwo, ale też nie irytuje dialogami typu „ No wiesz, No wiem , No tak…”
Marie Rutkoski w dedykacji i posłowiu wspomina o Kristen Cashore i wydaje mi się, że znam te nazwisko. To pod nim występują jedne z moich ulubionych pozycji w gatunku high fantasy – „Wybrańcy” i „Iskra”. Jeśli obie pisarki, rzeczywiście wspólnie myślą nad zwrotami akcji w tej trylogii, to trzeci tom może być naprawdę świetny. Niecierpliwie na to czekam.
Polecam
"Zdrada" to drugi tom trylogii "Niezwyciężona" Marie Rutkoski(hmm... jak to odmieniać? Eee tam, próbować nawet nie będę). Ponieważ wydałam pieniądze na oba pierwsze tomy na raz, to bardzo mi ulżyło, gdy skonstatowałam, że są to bardzo dobre książki. Jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że ta część jest lepsza od poprzedniej, choć jej czytanie rozciągnęło się na trzy dni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-06
Nie tak dobra jak na to liczyłam i nie tak zła jak się obawiałam. Nie lubię takich sytuacji(książka powinna być albo świetna albo beznadziejna, bym miała po-czytelniczego kaca lub choć mogła ponarzekać), choć książka naprawdę mi się podobała, a dowodem na to może być fakt, że przeczytałam ją w jeden dzień.
Powody tego mogą być dwa: pierwszy, że książka jest napisana dobrym stylem, a drugi, że miałam silnego powera do czytania, jak to mi się zdarza. Po trochu każdy z tych faktów jest zasadny.
Pociąg do książki miałam spory(najlepszym argumentem na to jest fakt, że kupiłam oba dostępne tomy na raz, a rzadko mi się to zdarza), przeczytałam sporo opinii i bardzo mi się podobały - mało superlatywnych i dużo konkretnych, rzeczowych wypowiedzi. Zauważyłam też sporo opinii raczej negatywnych, ale nie odbierających nadziei na ciekawą lekturę.
Wstyd przyznać, ale nie zainteresował mnie ekonomiczny motyw "przekleństwa zwycięzcy" wykorzystany w powieści(i tak nie był zbyt wyeksponowany), mimo że jestem ekonomistką, to związana z tym tematyka interesuje mnie tylko na sprawdzianach.
Moje przeogromne zainteresowanie dotyczyło sposobu przedstawienia relacji głównych bohaterów. Nie zawiodłam się jakoś szczególnie, ale idealnie nie było(drugi tom już czytam i wiem, że później jest lepiej). Działania głównych bohaterów budzą przeróżne odczucia, od ekscytacji po irytację, ale o sympatię dla nich trudno. Nie jest to wadą, nie dla mnie przynajmniej. Postaci nie muszę lubić, ale muszę znosić, zwłaszcza jeśli ta postać znajduje się w głównym nurcie zdarzeń. Kestrel i Arina znosiłam i byłam ciekawa ich dalszych losów, a to dla książki połowa sukcesu.
Problem? Inne postacie są niedostrzegalne i niezbyt ciekawe. Wprawdzie trochę wyróżnił się Cheat, ale tylko tym, że od początku mu nie ufałam, więc mnie wnerwiał. Przyjaciele Kestrel i reszta salonowego towarzystwa są mdli, w ogóle nie da się ich ani polubić ani znielubić, a losy tych postaci zupełnie nie budzą emocji. Jest jeszcze ojciec bohaterki, ale jest jakby go nie było, ale właśnie dlatego jest jedyną wyróżniającą się postacią drugoplanową.
"Pojedynek" zdaje egzamin w kwestii kreacji świata i dwójki głównych bohaterów, pomiędzy którymi pojawia się ciche porozumienie, a potem zostaje wpleciony subtelny romans(och co za szczęście, że nie było jak zwykle niszczenia kwiatów "kocha mnie, nie kocha mnie...?"). Ciekawie było czytać o stopniowym budowaniu mostów, zawalaniu ich i ponownym odbudowywaniu.
Powieść nawala dopiero na drugim planie, gdzie obiecywano mi salonowe intrygi, plotki i spiski - oj maluśko było tego.
Jednak najpoważniejszą wadą książki, a raczej jej wydania, jest okropna okładka. Może miałaby jakiś urok, gdyby nie to, że widziałam wiele podobnych w ostatnim czasie. Wydawnictwa jakoś tak się uwzięły na te balowe sukienki. Ten motyw jest już taki oklepany, a i sztylet w dłoni dziewczyny już się przewija trochę za często. W każdym razie nie podoba mi się.
Sama fabuła "leci na łeb, na szyję" i nie daje wytchnienia, w ciągu jednego tomu autorka przebiegła wydarzenia, które w większości trylogii zajmuje trzy tomy i trzeba przez to dopisywać IV;)
Fabuły opisywać nie będę, gdyż po to jest opis. Historia mi się podoba i z ekscytacją studiuje dalsze losy bohaterów. Mam nadzieję, że nie będę zbyt długo czekać na tom III i liczę na to, że zwieńczy trylogię(nie wymagając tomu IV).
Polecam
Nie tak dobra jak na to liczyłam i nie tak zła jak się obawiałam. Nie lubię takich sytuacji(książka powinna być albo świetna albo beznadziejna, bym miała po-czytelniczego kaca lub choć mogła ponarzekać), choć książka naprawdę mi się podobała, a dowodem na to może być fakt, że przeczytałam ją w jeden dzień.
Powody tego mogą być dwa: pierwszy, że książka jest napisana dobrym...
2020-10-19
2020-04-07
2019-09-12
2018-07-10
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i właściwie jakby nie trafiła, to nie byłaby to żadna strata.
Nie warto dla tych tomów skrobać dwóch osobnych recenzji, bo właściwie można by upchać całą treść w jednym tomie i by to nie bolało. Zresztą pierwszy kończy się w taki sposób w jaki w moim regulaminie czytelniczym tom I kończyć się nie ma prawa.
Cykl "Incanceron" to historia dwóch światów, które są rozdzielone, a zarazem nierozłącznie połączone.
Incanceron to olbrzymie więzienie w którym mieszczą się całe miasta, lasy, morza i góry. Piekło dla osadzonych tam więźniów, którzy żyjąc w nim od pokoleń zaczynają tracić pojęcie, czy w ogóle jest coś na Zewnątrz.
Z kolei Zewnętrzne, zwane przez mieszkańców Epoką, to królestwo, gdzie mimo wysoko rozwiniętej technologii panują surowe zasady, aby przestrzegać realiów jednego wieku i nie iść naprzód. Bo? Bo była wojna i ktoś doszedł do wniosku, że jak wszystko stanie w miejscu, to będzie bardzo fajnie.
W tych realiach żyją kolejno Finn i Claudia. On, więzień Incanceronu, dziecko zrodzone w trzewiach więzienia. I ona, córka Naczelnika, narzeczona księcia i przyszła królowa.
Wykreowane światy, koleje losów bohaterów i cała fabuła budzi z miejsca zainteresowanie. Ale niestety na świetnym pomyśle moje uznania dla autorki się kończy.
Catherine Fisher stworzyła sobie historię, która zdecydowanie ją przerosła. Światu zabrakło szczegółów, pierwszoplanowym bohaterom charakteru(takiego stałego, bo zwykle się zachowywali, tak jak trzeba było na użytek fabuły a nie według swoich cech osobowości), a drugiemu planowi miejsca w fabule i określonych zadań. Dużo wątków i postaci pojawiło się właściwie bez żadnego pomysłu na ich wykorzystanie. Drugi plan wypełniali bohaterowie, których całym celem było zachowywanie się tak, jak określono ich w pierwszym zdaniu o nich i koniec.
Najgorzej jednak wypada fabuła. Cała intryga, problemy społeczne i spiski, wokół których historia się kręci, to kwestia potraktowana bardzo po macoszemu. A nawet nie, zwyczajnie od czapy.
Historia jest grubymi nićmi szyta, i to z różnych materiałów. Wszystko razem tworzy bardzo pokraczną całość, gdzie czytelnik często musi łapać się za głowę, skąd jakiś wątek w ogóle się wziął, nie mówiąc już o tym po co.
No tak, historia ciekawa. Pomysł był dobry, ale pisarce zabrakło zdolności i dobrego warsztatu.
Skończyło się na dwóch tomach, które tworzą jako taką całość, ale finalnie są absurdalnie słabo napisane, a zwroty akcji i ostateczne rozwiązania kompletnie niejasne i nie wiadomo skąd wytrzaśnięte.
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i...
2018-04-04
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod dużym wrażeniem tak IV tomu, jak i powieści w całości. Jest to historia szczegółowa, wręcz drobiazgowa i zaskakująca(i to dla czytelniczki, która nałogowo ogląda od najmłodszych lat serial na jej podstawie).
Była barykada, powstanie, paczka Enjolrasa i karczma Korynt. Był wybitny strzelec, szpicel, dwóch bohaterów, pijak i dziecko.
A później było gówno i szczegółowy opis historii paryskich kanałów.
A po tym wszystkim przyszedł czas miłości i rodzinnych czułości. A na koniec coś pięknego i wzruszającego, ale to już pozostawię każdemu do osobistego odkrycia.
Jan Valjean, czyli główny bohater "Nędzników", to postać przedziwna i trudna w interpretacji. Zastanawiam się trochę, czy przypadkiem uczniowie we Francji nie muszą pisać o nim takich fajnych rozprawek, jak my o Jurandzie ze Spychowa;)
Mariusz z kolei to bohater typowo romantyczny, ale nie w całości, dlatego dla dopełnienia portretu jest jeszcze idealistyczny Enjolras, którego kochanką jest "Patria". A Mariusz? Och, Mariusz jest zakochany, oczywiście bardzo nieszczęśliwie, ale dla odmiany i ta miłość się odmienia. Więc Mariusz jest kochankiem, a Enjolras patriotą, rewolucjonistą. Oto dwa filary powyżej wspomnianej barykady.
Jedynym problemem wśród bohaterów jest Kozeta, która jest po prostu bohaterką dramatu romantycznego. Posiadającą znikomą ilość rozumu i charakteru, a nawet pamięci. Nie zmienia to wcale faktu, że i tak wszyscy męscy bohaterowie książki traktują ją na równi z jakimś bóstwem.
Moim niewątpliwie ulubionym bohaterem "Nędzników" jest Inspektor Javert. Walnięty facet, naprawdę. Ale przy tym niezwykle pasjonujący.
W całości "Nędzników" rzuca się w oczy zakończenie. Inne od całej książki, bo wyjątkowo mało szczegółowe. Nadszedł koniec opowieści, a więc koniec.
Polecam,
naprawdę niezwykła powieść, która pozostanie w pamięci na lata.
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod...
2017-12-19
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co napisać musi, krótko tę niezwykłą scenę podsumował w trzecim tomie i postanowił rozpocząć wyjaśnienia co, jak i dlaczego działo się z Jeanem Valjean i małą Kozetą, ale bardzo często musiał je przerywać na inne odskocznie tematyczne.
Środkowa część tego tomu, to wyjątkowo różnorodna seria zdarzeń, wypadków, wątków, które często zdają się nie mieć wiele wspólnego z całą resztą, dodatkowo jest to przeplatane rozważaniami, lekcjami pisarza przeznaczonymi dla czytelnika, który z przerażeniem przewraca kartki i widzi, że powrót do właściwego toku opowieści jeszcze nie nadszedł, a gdy już nadchodzi, to szybko pojawia się nowa myśl, nowy temat i historia ponownie zmienia tory(ha ha ha... chyba pobiłam swój rekord w pisaniu długiego zdania).
Jednak nie należy się martwić, wszystko ma jakiś cel, jakiś sens, jakieś znaczenie...
Rozpoczyna się rewolucja, a losy bohaterów głównego przebiegu zdarzeń i tych, którzy kręcili się między stronicami na trzecim planie(choć szczegółowo przedstawieni) coraz bardziej się zapętlają, przybliżają. Przyspiesza akcja, historia szykuje się do kolejnego wielkiego kroku w przyszłość, a Mariusz i Kozeta nie zdają sobie z tego sprawy nic, a nic... Ach ci zakochani, co słowa z sobą nie zamienili!
Ale i ich historia w końcu zaczyna nabierać tempa.
Jako że jestem sobą, to oczywiście największym moim zainteresowaniem w tym tomie cieszył się język i rewolucja.
Ten pierwszy był fascynujący. Hugo porzucił na parę stron świat ludzi porozumiewających się tzw. językiem cywilizowanym i zanurzył się w prawdziwym języku ulicy i zrobił o nim prawdziwie uniwersytecki wykład, przy okazji tłumacząc dlaczego uważa jego zastosowanie w powieści za konieczne, właściwe i nie mające wzbudzać oburzenia.
"Nędznicy" to przecież powieść o ludziach z najniższych klas społecznych, również tych wypaczonych i najtragiczniejszych. To dlatego świat przestępców i losy małoletnich uliczników nie mogły zostać pominięte.
Co do rewolucji z roku 1830 i roku 1832, to akcja "Nędzników" zawiera w sobie tę drugą, ale Victor Hugo nie byłby sobą, gdyby genezy obu z nich, i w ogóle samego tematu, czym jest rewolucja nie poruszył.
Tak więc szczegółowe rozmyślania autora na ten temat, wraz z krótkim przebiegiem zdarzeń, książka zawierać musiała.
Jest to mój drugi ulubiony(zaraz po Waterloo) fragment powieści. Został napisany tak, że nie mogłam nie być zachwycona. Po tym co napisał Hugo, ja musiałam dowiedzieć się, co tylko się da o Ludwiku Orleańskim, królu, który zamiast berła nosił parasol, a zamiast korony, czapkę.
Co do samej rewolucji z 1832 roku, to była ona najmniej głośną rewolucją we Francji i chyba najbardziej ignorowaną przez historię, a szkoda. Hugo pokazuje ją w zupełnie innym świetle.
Ten tom nareszcie rozwija temat paczki Enjolrasa, a dokładniej barykady i karczmy. Świetny fragment, który był tak żywo i energicznie napisany, jak żaden inny w tej powieści. Zresztą najlepszy był w tym fragmencie humor:
"- Courfeyrac, czemu nie wziąłeś parasola? Będziesz miał katar!"
"- Pójdziemy? - zapytał Bossuet.
- Deszcz leje - rzekł Joly. - Przysięgałem, że pójdę w ogień, ale nie przysięgałem, że pójdę w wodę. Nie chcę się mocniej zakatarzyć."
"Myślę, że w taki dzień jak dzisiaj Ludwik Filip będzie mógł użyć swej królewskiej godności w dwojaki sposób: przeciw ludowi - wyciągnąć berło, a przeciw niebu - parasol."
Te trzy fragmenty rozwaliły mnie na łopatki.
W sumie tom III "Nędzników" to tom, w którym nareszcie dużo się dzieje i kończy się w idealnym momencie.
Polecam
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co...
2017-11-27
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce gdzie chciałoby się przeczytać co było za murem, pisarz umieścił parędziesiąt stron rozważań na tematy religijne, opis różnego rodzaju klasztorów, ich osobistą ocenę, anegdoty z życia klasztornego i własnych doświadczeń.
I gdyby mnie to potwornie nie nudziło, to powiedziałabym, że było to ciekawe. Ale nudziło i muszę przyznać, że był to mój czas zwątpienia w celowość swojego planu przeczytania tej powieści w całości.
Do pary głównych bohaterów Hugo w końcu powrócił. W ciekawy sposób opisał ich działania i miejsce pobytu i pozostawił ich poza swoim tokiem rozważań na kolejne 200/300 stron.
Okazuje się, że tom drugi prawie w całości Victor Hugo poświęcił trzeciemu z bohaterów historii - Mariuszowi. Co oczywiście nie oznacza, że te strony były całkowicie mu poświęcone. Oj, co to, to nie!
W tomie drugim czytelnik zostaje zapoznany z dziadkiem, ciocią, kuzynem, grupą przypadkowych acz ważnych przyjaciół(którzy na tym etapie zostali szczegółowo, co do jednego opisani, ale ich udział w toku opowieści na opisie się kończy), znajomym ojca+jego służącą i w końcu z sąsiedztwem Mariusza. Sam zaś bohater zostaje nam pokrótce przedstawiony i potulnie pozwala się wcześniej wymienionym wodzić za nos i przestawiać z kąta w kąt.
Międzyczasie autor powoli zapoznaje czytelnika z mrocznymi zaułkami, tajemniczymi przypadkami i pewną bandą opryszków.
Warto wspomnieć również o tym, że Mariusz jako bohater romantyczny, postanowił się nieszczęśliwie zakochać. Wśród wszystkich rzeczy, które dzieją się na kartach tej powieści, ta oczywiście wysuwa się w końcu naprzód i w sumie wcale, a wcale mnie ta kwestia nie obchodziła - działo się zbyt wiele ciekawych rzeczy, abym przejmowała się nieciekawymi.
Co mogę jeszcze dodać? Całym sercem pokochałam paczkę Enjolrasa.
W jakim momencie kończy się tom 2?
Och, dziś powiedziałoby się, że w idealnym.
Akurat takim, abym cieszyła się, że ta książka ma 150 lat i mogę bez czekania czytać tom kolejny.
Podsumowując: to jest ten tom, który zgubili chyba wszyscy filmowcy, kiedy pisali swoje scenariusze i dlatego właściwie nie wiadomo w filmach skąd się ten Mariusz w ogóle wziął. Więc dobrze się było tego dowiedzieć.
Polecam
PS: Denerwuje mnie okropnie pewna sprawa: otóż "Nędzników" wydaje się zwykle w czterech tomach i w środku informuje, kiedy jaka część się zaczyna. Części jest pięć. Czy to naprawdę takie wielce trudne tych części nie porwać przy podziale na cztery tomy!? Bo końcówka części III "Mariusz" znajduje się dopiero w tomie 3, a tom 2 zawiera na początku końcówkę części II "Kozeta", która teoretycznie mogła się przecież zmieścić w tomie I.
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce...
2017-11-13
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje latka i jest niezaprzeczalnym klasykiem literatury, przenoszonym wielokrotnie na ekran, raz nawet w wersji śpiewanej.
Więc nic nowego mówić nie będę, za to napiszę recenzję, ignorując fakt, że powiedziano już wszystko czy w ogóle cokolwiek.
"Nędznicy" Victora Hugo to powieść rozłożona na cztery tomy(ta recenzja dotyczyć będzie jedynie tomu I), które z kolei dzielą się na części, które dzielą się jeszcze na rozdziały. Historia składa się z niezliczonej ilości wątków i jeszcze większej ilości odskoczni od jakichkolwiek wątków w rozważania autora, który kreśli nie tyle losy Jeana Valjean czy innych bohaterów swojej powieści, co dokładny i szczegółowy portret swojego kraju, jego stolicy, poszczególnych klas społecznych narodu, samego narodu i epoki, w której rozgrywają się wydarzenia.
Historia przyspiesza, zwalnia, zmienia się czas i miejsce akcji. Kiedy czytelnik przewraca stronicę - nigdy nie wie, czy dalej będzie rozgrywał się aktualnie toczący się wątek czy z powodu jednego zdania rzuconego poprzednio, zmieni się zupełnie tok myśli Victora Hugo i jego rozważania przejdą do jakiegoś historycznego wydarzenia, dysput filozoficzno-polityczno-moralnych i lekcji życiowych.
Jedno jest pewne - nawet jeśli jakieś wydarzenie, postać czy przedmiot, ma odegrać choćby mikroskopijną rolę w toczącej się opowieści, to musi być skrupulatnie, szczegółowo i bez protestu omówione.
Właśnie dlatego pierwszy tom "Nędzników" otwiera kilkadziesiąt stron przedstawiających biskupa Myriel. Przedstawienia postaci, której rola w historii Jeana Valjean była niezwykle ważna, spotkanie to zupełnie zmienia dalsze losy głównego bohatera, ale aby zrozumieć jak to ważne, aby w ogóle przeczytać tą krótką scenę, musimy wpierw poznać ze szczegółami każdy mebel w domu duchownego.
Biskup Myriel to postać wyidealizowana, ale niosąca w sobie niezwykłe światło, zwłaszcza w kontraście z innymi duchownymi, o których Hugo wspomina. Mimo, że było to ciekawe doświadczenie, to przy brnięciu przez te strony bardzo się męczyłam, ale było warto. Było warto dla kilku stron. Kilku stron, na których pisarz ukazał zestawienie dwóch starców, ich trudną rozmowę i to w skrajnych okolicznościach. Stary rewolucjonista i duchowny, jeden uważany przez miejscową ludność za potwora, drugi za świętego. Niesamowity fragment.
Po tym "krótkim" wstępie rozpoczyna się historia powszechnie znana. Pisarz przedstawia dzieje Jeana Valjean(choć o wiele mniej szczegółowo!), Javerta, Fantyny i Thenardierów. Przy okazji przedstawiając też Paryż i Montreuil-sur-Mer, karczmę oraz paczkę młodzieńców, w tym jednego, którego chętnie powiodłoby się na galery(szanownego tatusia małej Kozety).
Jest to bardzo zgrabnie, choć ponownie opisowo, napisany fragment, w którym oczywiście pisarz przedstawił całą masę bohaterów i szczegółowo ich opisał.
Jednak kiedy wydaje się, że wiemy już dość dużo i Jean Valjean może spokojnie ruszać w dalszą wyboistą drogę swojego życia, kierunek myśli Victora Hugo przenosi się w zupełnie inne rejony...
Przeskakuje do 1815 roku, w rejony wioski Waterloo i z każdym najdrobniejszym szczegółem opisuje bitwę, która się tam rozegrała.
Jest to jak na razie(jestem przy końcu III tomu) najlepszy i najrozwleklejszy fragment zawarty w tej powieści.
Opis bitwy, nie nie...
Nie bitwy - ludzi, emocji, miejsc i jednostkowych historii, wspomnień.
To nie data, nie bitwa, to kalejdoskop doświadczeń osób, które tam były.
Lubię, kiedy właśnie tak uczy się mnie historii.
Nie znoszę metody: data, miejsce, zwycięzca.
Historia to ludzie - całe wojsko, dowódcy i żołnierze, ludzie poboczni - ci, którzy wygrali i ci, którzy przegrali i ci, którzy zginęli i ci, którzy przeżyli.
I tak właśnie napisał to Victor Hugo.
A po co? Aby na koniec w kilku zdaniach wspomnieć o pewnym małym incydencie, który odegra olbrzymią rolę w życiu bohaterów, ale do tego jeszcze długa, długa droga...
Tak się w skrócie ukazuje pierwszy tom powieści "Nędznicy". Ponoć to właśnie on jest najtrudniejszy do przebrnięcia, ale Waterloo mi tą drogę wynagrodziło.
Jak na razie jestem zdania, że to cudowna historia, która została bardzo trudno napisana, ale warto przez nią przebrnąć, choć wiem, że pewnie trudniejsze będzie o tym przekonanie, co poniektórych osób.
Polecam
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje...
2017-11-02
"Bunt na Wyspie Potępionych" Melissy de la Cruz to trzeci tom serii "Następcy", której powstanie zainicjował Disney(z filmem tom czwarty) i zlecił napisanie książek do filmu wyżej wspomnianej pani.
Wygląda to tak: książka, film, 2x książka, film. Należy wspomnieć, że wydarzenia w filmach i książkach się nie pokrywają.
Poprzednie dwie książki przeczytałam z przyjemnością, choć zasmuciła mnie wtórność wydarzeń tomu drugiego w stosunku do pierwszego. Nie są to książki szczególnie dobre, ale znośne i ciekawe w zestawieniu z filmami.
Niestety, tom 3 sporo stracił na jakości(już poprzednio niskiej) i nie spełnił moich oczekiwań.
Mal, Evie, Carlos i Jay mieszkają już w Auradonie, ale nie każde z nich jest tam w pełni zaaklimatyzowane. Mal nie potrafi rozstać się z magią. A i w samym Królestwie nie dzieje się dobrze. Ben jako młody król musi rozwiązywać poważne problemy(ich powaga powala;)).
W tym czasie na Wyspie Potępionych ból żołądka przeżywa Uma, córka Urszuli. Dziewczyna ma do wyrównania stare rachunki z Mal. Kiedy dowiaduje się o szansie wydostania z wyspy, postanawia z rekrutować załogę piracką i odnaleźć bezcenny skarb.
W powieści pojawia się aż ośmioro bohaterów pierwszego planu. Biorąc pod uwagę, że poświęcenie w tak cienkiej książce miejsca każdemu z tylu bohaterów jest niemożliwe, to wypadają oni bardzo ubogo. Nie tylko nowe postacie nie są wystarczająco nakreślone, ale i dobrze znani bohaterowie sporo tracą na charakterze. W dodatku autorka zdecydowanie nie należy do szczególnie utalentowanych(mówię o tej serii, innych nie znam).
Fabularnie tom ten mocno odstaje od reszty wartością przygody. Zaginięcie trójzębu Posejdona jest tylko upchniętym w całości pretekstem do zarobienia na kolejnym tomie. Lepiej wypadłoby to, gdyby skupić się wyłącznie na aktualnych mieszkańcach Wyspy Potępionych, a więc nowych i nieznanych zbyt dobrze bohaterach z drugiego filmu.
Za to książka jest przecudnie wydana. Piękna i trwała okładka w mojej ulubionej kolorystyce. Na półce ładnie wygląda, więc niech stoi.
"Bunt na Wyspie Potępionych" Melissy de la Cruz to trzeci tom serii "Następcy", której powstanie zainicjował Disney(z filmem tom czwarty) i zlecił napisanie książek do filmu wyżej wspomnianej pani.
Wygląda to tak: książka, film, 2x książka, film. Należy wspomnieć, że wydarzenia w filmach i książkach się nie pokrywają.
Poprzednie dwie książki przeczytałam z przyjemnością,...
"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...
Nie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc kolejny rozdział jest konieczny.
Tylko że przy okazji miałam na tych kilku ostatnich rozdziałach taką satysfakcję, że naprawdę jest to dobre kilka gwiazdek więcej.
Księżniczce Askii korona Seraveszu się po prostu należy - została oficjalnie mianowana następczynią tronu swojego dziadka, ale w przeciwieństwie do wielu książkowych księżniczek nie było to takie oczywiste ani proste - jej życie i działania pokazały, że na to zasługuje. Ale od mianowania następcą do zostania pełnoprawnym władcą swojego kraju jeszcze daleka przed nią droga. I będzie musiała na to ciężko zapracować, ku jej utrapieniu praca ta wymaga o wiele więcej niż umiejętności władania mieczem i zrozumienia potrzeb swoich poddanych.
Szukając pomocy w walce z najeźdźcą aspirującym do roli jej narzeczonego(do którego to związku ona bardzo nie aspiruje z bardzo poważnych przyczyn), udaje się na dwór cesarza Visziru, co poza wielkim wyzwaniem politycznym i szokiem kulturowym, jest dla niej także powrotem do bolesnych wspomnień z dzieciństwa - takich w rodzaju zamordowanych rodziców(wspominam dla uściślenia w kwestii rozmiaru traumy).
"Lodowa Korona" została przez autorkę wyposażona w broń obosieczną - pierwszoosobową narrację Askii oraz pełen intryg i subtelności dwór Visziru(których ta pierwsza przez długi czas nie chce pojąć za wszelką cenę - która może być bardzo wysoka z uwagi na to w jak poważnej sytuacji się znajduje i jak wiele istnień może to kosztować).
W kwestii samej księżniczki jest ona bardzo standardową postacią w fantastyce young adult, choć zaznaczam, że nie jest to w tym przypadku zarzut, bo raczej mieści się pod względem racjonalnych zachowań dość wysoko i myślę, że jej konstrucja psychologiczna jest ciekawa i przyjemna w odbiorze. Choć warto zauważyć, że na początku powieści ma zdecydowanie więcej lat niż większość bohaterek w gatunku na pierwszej stronie(już nie 13,16 i 18, a aż 22), co pozwoliło sensowniej rozpisać jej przeszłość pod względem linii czasowej. To co jest największym atutem Askii, a przy okazji powieści, to jej gotowość do poświęceń i ukierunkowanie swojego życia w jednym kierunku. Być może wynika to właśnie z tego, że jest już jednak dorosłą kobietą, a nie nastolatką z rozchwianiem emocjonalnym i burzą mózgu na widok każdego faceta w jej zasięgu(nie żeby jej nie interesowali, ale ma priorytety).
Przechodząc do drugiego punktu - absolutnie jestem na tak. Często obiecywano mi intrygi, gry polityczne, gierki salonowe przy różnych okazjach prezentując coraz to nowe powieści osadzone w zmyślonych krainach. I zwykle na obietnicach się kończyło. A tu Viszir jawi się jako miejsce pełne intryg, zwalczających się frakcji, gdzie ludzie jednego narodu różnią się od siebie diametralnie, mają różne cele i poglądy - i to wszystko rzeczywiście mi pokazano. I choć niektóre sceny na kartach powieści wywoływały u mnie śmiech - to wierzę, że przy poważnym podejściu do tematu wywołałyby dreszcze przerażenia(ja wolałam się śmiać z tego jak Askia reagowała na poparcie ze strony z której nie tylko się nie spodziewała, ale w dodatku nie chciała).
Drugi plan mówiąc szczerze nie do końca mnie przekonał. Poza politycznymi przepychankami, które jak już wspomniałam są świetne, to ich autorzy są raczej szablonami niż postaciami. Bohaterowie odgrywający większe role nie są na tyle ciekawi by angażować się w ich historie.
Poza wątkami przyziemnymi, są jeszcze te z drugiego wymiaru(czytaj pośmiertnego) i mam wrażenie, że chyba celowo autorka ukazała je bardziej żywo od tych, które takie faktycznie są. Myślę, że elementy fantastyczne są zdecydowanie do większego rozwinięcia w kontynuacji i oby zostało to poprowadzone dobrze.
Polecam i czekam na zakończenie, liczę na dobre
"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...
więcej Pokaż mimo toNie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc...