-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2018-10-04
2019-04-20
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak zwykle, bo wcześniej nie miała takich odjazdów, a później też już nie, no ale dam już sobie spokój z jej nieistniejącym charakterem.
Tempo akcji utrzymuje się w tym tomie przez CAŁY CZAS, taki jak w końcówce poprzedniego. Czyli strasznie szybko. Coś wybucha, Mare sobie biegnie, strzela błyskawicą, coś widzi, coś wybucha... O Cal! I tak dalej. Mare kiedy nie walczy, to myśli o Calu. Tak, tak... Super. Brawo dla tej Pani.
Wcześniej twierdziłam, że główna bohaterka nie posiada żadnej stałej cechy charakteru, ale okazuje się, że w toku wydarzeń nabawiła się nieustającej i chorobliwej fascynacji braćmi Calore.
To dobry moment, aby powiedzieć coś o reszcie bohaterów. Obaj wcześniej wspomniani bracia, otrzymali chwilę(tak ze dwie strony na głowę) dla swojej narracji. Co smutne, z perspektywy Mare byli o wiele ciekawsi. Autorce kompletnie nie wyszło przedstawienie ich myśli. O ile zdaję sobie sprawę, że przy Mavenie było to ponad jej siły(bądź co bądź się przy poprzednich tomach bardzo starała, żeby był nie do ogarnięcia), to nie wiem co poszło nie tak przy Calu, może się nie starała?
W poprzednim tomie autorka wprowadziła perspektywy Evangeline i niejakiej Cameron. Evangeline na szczęście w tym tomie utrzymała swoją pozycję narratorki(na szczęście, bo była to jedyna historia, która została dobrze poprowadzona i otrzymała satysfakcjonujące zakończenie), za co jestem autorce wdzięczna. Evangeline posiada dokładnie tyle charakteru, ile brakuje Mare.
O Cameron słuch zaginął. To po co w ogóle się pojawiała jej narracja? Autorka nawet nie zawraca sobie głowy tym, aby o niej coś wspominać w tym tomie.
A pamiętacie, że w poprzednich tomie udało się Mavenowi ożenić? Ja bym nie pamiętała, gdyby nie to, że jego urocza małżonka dostała w tym tomie narrację. Po co? Wprowadzona została dobrze, rozwijana była uparcie, konsekwentnie i z dobrym skutkiem, a później autorce się o niej zapomniało...
"Czerwona królowa" podbiła moje serce drugim planem. Takim sympatycznym, mającym duże miejsce w fabule, znaczącym, mającym wpływ na wydarzenia drugim planem. To był powód dla którego z tomu na tom dawałam jej kolejne szanse.
W końcu jednak, idąc prawdopodobnie za moją radą, poszła sobie na warsztaty pisarskie do Veronici Roth. Była na nich na tyle długo, aby udało jej się skutecznie pozbyć z ostatniego tomu serii drugiego planu. Nie została jednak na nich na tyle długo, aby nauczyć się pisać zakończenia.
Pa pa... Życzę autorce powodzenia.
Ale dalej ją lubię...
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak...
2019-10-21
2019-10-31
2018-12-11
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk książkę, którą mi się chciało przeczytać. Mam ostatnio blokadę czytelniczą.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" jest nowelką przeznaczoną tylko i wyłącznie dla czytelników trylogii. A ci z pewnością posiadają swoje zdanie, na temat tego czy ją czytać.
Nie powiem, więc wiele. A tylko i wyłącznie tyle, że stan umysłowy naszych ukochanych postaci jest zły...
Ale samą nowelkę czyta się z przyjemnością.
To trochę taki ostatni rozdział, którego nie było w ostatnim tomie trylogii, bo się nie zmieścił(wiecie, jakby dołożyli tam te 320 stron, to do księgarni po "Dwór skrzydeł i zguby" trzeba by pojechać wózkiem widłowym).
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk...
2018-08-24
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo gdzie się znajduje.
"Duchy rebelii" są przede wszystkim nudne, bo poprzednie dwa tomy naprawdę budziły emocje, a teraz akcja polegała na odchaczaniu kolejnych punktów z listy rzeczy, które należy umieścić w finale serii.
Śmierć uwielbianej przez czytelników postaci? Odchaczone.
Spektakularna ucieczka? Odchaczone.
Spotkanie postaci znanej z poprzednich części? Odchaczone.
Wprowadzenie ciekawej aczkolwiek niepotrzebnej, a więc niewykorzystanej postaci? Odchaczone.
Trzeba coś jeszcze powciskać pomiędzy.
Autorka zaniedbała kompletnie drugoplanowe postacie. Ten tom należy wyłącznie do Amani. A ona nie jest postacią zdolną udźwignąć te 500 stron w pojedynkę. Dziewczyna nie ma dość charyzmy, a dodatkowo włącza się jej jeszcze momentami(tak bardzo popularna wśród głównych bohaterek) skłonność do użalania się nad sobą i swoją nieodpowiednością do zadania, które jej przypadło. To męczące.
Jest w tej serii kilka postaci, które naprawdę miały świetny wstęp i rozwinięcie. Nie doczekały się zakończenia(z wyjątkiem tych, które autorka poświęciła w toku akcji śmierci, bo a) nie miała pomysłu na ich dalsze poprowadzenie lub b) uznała, że będzie to dobry zwrot akcji. A ja tylko mogłam wzdychać nad powtarzalnością(tak idzie mi o Finnicka, pani Collins(tfu, Hamilton;)))).
Zabrakło też rozwinięcia strony technicznej. W tym tomie obracamy się cały czas w obeznanych już terenach i wątkach. Autorka wzięła sobie za cel domknięcie tematów otwartych i naprawienie tego, co wcześniej nabroiła swoim świetnym zakończeniem "Zdrajcy tronu", bo rzecz oczywista trzeba to było jakoś odkręcić. I chyba po raz pierwszy mam poczucie, że czwarty tom by nie zaszkodził... Zwykle narzekam na rozszerzanie, a tym razem naprawdę brakuje tu parę zdań.
Pozostał baśniowy klimat. W książce pojawiają się rozdziały opowiadacza, czyli takie, które mówią jak te wydarzenia będą opowiadane za lat paręset. Tyle, że wyraźnie opowiada je Amani.
Ale nie bez powodu mówię o tym elemencie powieści jako o wypadającym na plus. Właśnie dzięki temu seria ta się kończy kończy, a nie jak jest to ostatnio modne. Bo większość obecnych serii kończy się zamknięciem jednego wątku, pozostawieniem wszystkich innych otwartych i moją z tego powodu irytacją na pisarza. Tu nie, wszystko zostaje przymknięte ładnym opowiadaniem z refleksją. A dodatkowo w przeciwieństwie do "Makbeta" historia się domyka(do Banko piję...).
Męczyłam się czytając "Duchy rebelii". Nudziłam się. I przewracałam oczami, kiedy "wielkie zwroty akcji" szły według tak bardzo już wtórnych schematów.
Boli. To byłaby świetna trylogia, a trzeci tom to popsuł:(
Mimo to samą serię polecam, bo jest naprawdę ciekawa i zabierająca czytelników do innego magicznego świata...
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo...
2018-07-02
"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.
Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.
Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na półce.
Jonathan Auxier pisząc "Nocnego ogrodnika", jak sam opowiada w posłowiu, inspirował się masą różnych rzeczy. Powieść jest więc napisana w wiktoriańskim duchu, z motywem sieroctwa, widma głodu i ciągłego niebezpieczeństwa. Pisarz nawiązuje do Wielkiego głodu, który w XIX wieku nawiedził Irlandię, porusza kwestię angielskiego snobizmu i jeszcze na dokładkę dodaje nawiązania do niezliczonych tekstów kultury, w tym "Tajemniczego ogrodu".
Wszystko to jest jednak w powieści przez większość czasu niewidoczne. Dlatego, że tym co jest najbardziej widoczne w tej historii jest jej dziwaczność, pewna pokraczność i fakt, że choć opowieść jest napisana malowniczo, a jej wątki i postacie zostały głęboko przemyślane, to coś w niej zgrzyta, czegoś brakuje. Brakowało mi w niej jakiegoś powodu, aby dalej czytać.
A przecież mi się podobało i czytałam... Długo, bo długo...
Molly i Kip, dwójka osieroconych irlandzkich dzieci, zostają zatrudnieni w tajemniczym domu państwa Windsorów. Domu położonym z dala od miasta i skrupulatnie omijanym przez okoliczną ludność. Domu, w którym przed laty wydarzyło się coś strasznego i wciąż niewyjaśnionego. Domu, którego mieszkańcy z dnia na dzień są coraz słabsi, jakby coś wysysało z nich siły życiowe.
Kim jest człowiek chodzący nocą po domu i dlaczego olbrzymie drzewo, które zrasta się z domem jest tak ważne?
Dzieciom i ich chlebodawcom grozi ogromne niebezpieczeństwo.
Relacja pomiędzy Molly i Kipem jest najciekawszym elementem tej powieści. Kochające się rodzeństwo, znajduje się w sytuacji, kiedy jedno z nich musi przejąć obowiązki rodziców i utrzymać się przy życiu. Ich zachowania wobec siebie były urocze.
Z kolei rodzina Windsorów, choć autor poświęca jej mniej uwagi, jest obrazem tego jak kochający się ludzie, potrafią zagubić się i doprowadzić do wzajemnej obojętności.
Psychologiczny aspekt historii jest bardzo silny, a wątki paranormalne wzmagają nie tylko poczucie niebezpieczeństwa(upiór i epoka wiktoriańska powodują atmosferę jak z horroru), ale i nasilają relacje międzyludzkie.
Sama intryga jest zrozumiała, szybko da się w niej połapać. A w powieści najciekawsze są drobne smaczki. A ja mam tylko ciągłe wrażenie, że czegoś zabrakło, ale nie mogę dojść co.
Cała powieść jest warta uwagi, ale myślę, że jako powieść o ludziach, a nie historia fantasy, choć dreszcz na plecach czułam.
"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.
Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.
Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na...
2018-06-06
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w zupełnie obcym miejscu i obcej epoce, w dodatku znajdując się na łasce tajemniczych Cierni.
Nicholas i Sophia starają się ją odnaleźć, ale głównie marnotrawią czas na kłótnie, nieopisane przeskoki i pakowanie się w kolejne kłopoty.
A jest jeszcze Ironwood, który przecież musi znaleźć astrolabium...
Bardzo podoba mi się kreacja bohaterów przez autorkę. Mają ikrę, określone cechy charakteru i potrafią naprawdę wleźć czytelnikowi na emocje. Poza głównymi bohaterami, są też postacie drugiego planu, które zupełnie nie odstają pod względem kreacji charakterów. Osobiście zakochałam się w dwulicowym duecie rodziców Etty, którzy to byli naprawdę trudni do rozgryzienia.
Ross Linden i Henry Hemlock dostali zresztą dla siebie opowiadanie, które przymontowano na koniec książki i były to właśnie te strony, które jako jedyne czytałam z wypiekami na twarzy:)
Opisana w książce intryga, zwroty akcji i w ogóle wszystko co się tu działo były emocjonujące i często wpadałam bez pamięci w rozgryzanie, co się może stać.
Nadal jednak rozczarowują mnie tła historyczne zaprezentowane przez autorkę. Nie zaprzeczę, że odrobiła pracę domową i nazbierała kilka ciekawostek historycznych. Zaskoczyła mnie rzucając bohaterów do starożytnej Kartaginy, a jeszcze bardziej wspominając o Ching Shih(super babka, tu znajdziecie więcej: https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-ching-shih-kobieta-w-bardzo-meskim-zawodzie,nId,1398786 ), ale były to drobne szczegóły, których właściwie nie wykorzystała w choćby minimalnym stopniu. Poza tymi drobnymi wstawkami nie było historii. Bracken skacze po epokach i rekordowo bezpiecznie się na nich opiera. A ja te książki wzięłam do ręki, aby odwiedzić inne epoki, a nie tylko po nich poskakać bez głębszego sensu.
Dziwnie się czyta duologię. Ta jest pierwszą od dawna na jaką trafiłam i trochę mnie to zbiło z tropu, bo jestem przyzwyczajona do czytania pojedynczych powieści(cenionych najwyżej) lub trylogii(które niezwykle często chorują na którąś z dwóch chorób: kończenie się na tomie drugim lub na rozrastanie się o kolejną nieokreśloną liczbę tomów(ku mojej irytacji te dobre zwykle chorują na przypadłość pierwszą, a te słabsze na drugą:())
W sumie to dobry pomysł, ale nadal czuję konsternację.
"Pasażerkę" i "Podróżniczkę" warto przeczytać. To świetna młodzieżowa przygodówka, z sympatycznymi bohaterami, wciągającą intrygą i emocjonującą fabułą.
Rozczarowuje mnie jednak ilość Historii w tej historii i dość słabe zakończenie(takie niedokończone). Ale zakończenie zrekompensowało mi końcowe opowiadanie. Książka byłaby ciekawsza, gdyby chodziło w niej o Henry'ego i Ross.
No, to już tam w sumie
Polecam
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w...
2018-05-29
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym będę teraz pisać napisała Marie Lu, a ja sobie ubzdurałam, że będę czytać jej wszystkie książki. I w sumie spodziewałam się, że ta książka mnie zawiedzie.
Dużo gwiazdek dałam, prawda? To jest uzasadnione. Książka jest dobra. to bardzo poprawne zwieńczenie cyklu z ładnym morałem dla młodszych czytelników. Czyli dla mnie już nie bardzo.
"Wszechdrzewo" posiada ten sam problem, co każdy z poprzednich tomów. Tą serię umyślono z przeznaczeniem dla dzieci. I dano ją pisać autorom, którzy nie bardzo mają pojęcie jak dla dzieci pisać.
I mogłabym te nieskładne elementy znowu wymieniać, ale nie o to idzie. Po "Spirit animals" mam w głowie dużo wątków, elementów fabuły, które domagały się rozwinięcia, podkreślenia, jakiejś głębszej dygresji(zwłaszcza Pożeracz) i brak...
A można było coś z tym zrobić. I wtedy ta seria naprawdę byłaby warta dłuższej uwagi. I choć te elementy tylko zarysowano, a nie kontynuowano pewnie dlatego, że uznano to za zbędne w książkach dla dzieci, to właśnie gdyby coś takiego rozwinięto byłyby świetne dla dzieci. A nie są.
No i właśnie Pożeracz, Zielone Płaszcze, wątek Xue, która nie była zadowolona ze stanu faktycznego organizacji - gdzieś się te wszystkie etyczne konteksty rozmyły. I wyszła kołomyja.
Parę słów tylko o "Wszechdrzewie":
W pewnych wątkach i elementach świata przedstawionego, które przywołano w tym tomie, na oślep bym rozpoznała Marie Lu. To takie pomysły, które właśnie jej do głowy przyjść by mogły, ale tylko momentami. Większa część tej objętościowo maleńkiej książki, to następstwa tego co już było, więc trzeba było to kontynuować, a mało indywidualnych pomysłów autorki.
Wcale mnie to nie dziwi, ale smuci. Dlatego nie miałam dla tego cyklu zbyt wiele serca od pierwszego wejrzenia.
Były tu dwie fajne sceny z Shanem i jedna cudowna z Meilin. I w sumie ostateczna bitwa w pewnym sensie była brawurowo emocjonująca, ale jej głupi początek mnie zniechęcił.
I te drobne perełki zostały uwieńczone mało ciekawym podsumowaniem, ale przynajmniej było zakończenie, to przyznaje...
W sumie mam bardzo mieszane uczucia w kwestii tego tomu i całego cyklu. Mam wrażenie, że ze sto stron więcej do każdego tomu oraz kurs dla autorów, jak pisze się książki dla dzieci... I byłoby o wiele lepiej.
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym...
2018-05-17
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron... Zadowoleni?
Tak więc "Wieżę świtu" bez żadnych wątpliwości można uznać za kolejny(oficjalnie 5,5) tom cyklu "Szklany tron", bez którego raczej trudno będzie ogarnąć finał(będzie finał Sarah?).
Chaol i Nesryn docierają na Południowy kontynent(tak się to nazywało?), a ściślej mówiąc do ojczyzny pani kapitan, miasta Antica. I wbrew pozorom dużo się będzie działo...
Ja nie lubię Chaola od pierwszego tomu. Moja pierwsza reakcja na wieść o nowelce, której miał być głównym bohaterem polegała na stwierdzeniu, że czytać tego nie będę. Jednak muszę przyznać, że Westfall jest bohaterem wykreowanym bardzo dobrze. Wiecie dlaczego? Bo w każdej recenzji jaką czytałam(i jaką pisałam) na temat kolejnych tomów "Szklanego tronu" jest zamieszczana czyjaś osobista refleksja na temat lubienia bądź nie lubienia tej właśnie postaci i chyba nawet Aelin jest rzadziej tak pieczołowicie oceniana.
Chaol miał być głównym bohaterem nowelki "Wieża świtu", ale z każdą stroną z którą nowelka urastała do coraz grubszej powieści, jego znaczenie było bardziej marginalizowane. I ostatecznie z trójki bohaterów na których Maas się skupia, Chaol ma najmniej do powiedzenia."Wieża świtu" poza rozważaniami nad nogami, męskością i słabą psychiką Chaola, ma do zaoferowania dużo więcej.
Bo super bohaterkami tego tomu są Nesryn Faliq i Yrene(właśnie dlatego u Maas trzeba czytać nowelki, nawet te krótkie(nie wspominając o 800-stronicowych)).
Sarah J. Maas stworzyła w tej książce nowy, fascynujący i mający wiele tajemnic do zaoferowania świat, którego prawa, kultura i rodzina królewska są drastycznie różne od tego co obserwowaliśmy w cyklu przez ostatnie 5 tomów.
A wielkimi kurami i wieżą bez schodów byłam zachwycona(zwłaszcza piwnico-łaźnią tej wieży).
Poza tym, że w "Wieży świtu" znowu mamy parowy misz masz, bo byłoby nudno dalej ciągnąć dopiero rozpoczęty związek, to jest i sporo tajemnic, nie tylko związanych z aktualnymi problemami na dworze Antici, ale i szerzej z moimi ulubionymi czarnymi charakterami. No i w końcu się doczekałam paru zdań więcej o pajęczakach, które dyskretnie autorka wprowadzała do historii już tak długo i cały czas tylko się ledwie na te tematy zająkiwała.
Aby nie było, nie polubiłam Chaola, ale jego sesje leczniczo-terapeutyczne były naprawdę ciekawe. No i momentami starał się trochę ogarnąć, jaki jest nie fair wobec najbliższych przyjaciół. Jako, że jest też jedynym bohaterem w tym cyklu, który w pewnym momencie wycisnął ze mnie łezkę(nie w tym tomie), to w sumie jest bohaterem wartym uwagi.
Yrene ma pazura, jak na uzdrowicielkę. I pod względem psychologicznym miała w tej historii najdłuższą drogę do przejścia. I byłam zachwycona tym, jak za pierwszym spotkaniem pojechała po Chaolu... I chyba w cyklu mamy tu pierwszą bohaterkę, która nie lata z mieczem lub pazurami i wszystkich zarzyna(nie wliczając poprzedniej uzdrowicielki).
Nesryn za to najwięcej w tym tomie podróżuje i ogólnie jako jedyna coś robi(no, bo wiecie Chaol głównie siedzi;)) Jej wątek to najlepsze fragmenty i też w sumie przez wzgląd na przyszłość najważniejsze. W dodatku przy okazji autorka dopisała przy tym wątku kilka fajnych postaci(a jedna też się urwała z nowelki...).
Podsumowując: książka jednak nie do pominięcia i naprawdę dobra. Przy okazji cykl nabrał trochę świeżości. Pisarka wróciła na ziemię i przestała nareszcie rozpisywać kilometrami sceny erotyczne(prawie ich nie było), co może mieć związek z tym, że zamierza napisać powieść dla dorosłych i wobec tego zdała sobie sprawę, że ciężko napisać pierwszą powieść dla dorosłych, jak sceny "dla dorosłych" wpycha się do książek dla młodszych czytelników;)
Mi się nawet bardzo podobało, i
Polecam
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron......
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-14
"Pasażerka" Alexandry Bracken to książka na którą zaczęłam polować już od pierwszej chwili, gdy się o niej dowiedziałam. Uwielbiam podróże w czasie i czytam każdą taką powieść(filmy też oglądam) kiedy mi się nawinie.
A ostatnimi czasy ta tematyka jakoś obumarła.
Trzeba więc było "Pasażerkę" przeczytać, co łatwe nie było, bo biblioteki się do tego jakoś nie kwapiły. Trochę się więc po nich nachodziłam, zanim uzyskałam efekt.
Żałować, nie żałuję. Tyle, że ta książka nie spełniła moich oczekiwań.
Było słabiutko(choć czytałam ekspresowo).
Etta zostaje niespodziewanie porwana. Budzi się na statku płynącym przez ocean w samym środku bitwy morskiej i...
Tak oczywiście zakochuje się w przystojnym, ciemnoskórym i niezwykle czystym i uprzejmym piracie.
Czas na gonitwę w czasie w celu znalezienia jakiegoś tam artefaktu i pokonania złego rodu Ironwoodów.
"Pasażerkę" na pewno czytało mi się dobrze. Jest napisana prosto, zwięźle i na temat. Akcja jest bardzo szybka, a i bohaterowie nie są jakoś szczególnie irytujący.
Etta i Nicholas to bardzo energiczny duet, który przechodzi z jednej spółki do innej spółki w dość nietypowym tempie, który nie bardzo pojęłam. Jednak pomijając ich mały, niczym nieuargumentowany romansik, to postacie napisane logicznie pod względem emocjonalnym i psychologicznym. Ich zachowania były zintegrowane z sytuacją i posiadali stałe cechy osobowości(ostatnimi czasy to godne pochwały, tacy bohaterowie zdarzają się coraz rzadziej). Większość czytelniczek będzie pewnie zachwycona młodym piratem, ja jednak bardziej wciągnęłam się w postać Etty, która jest bohaterką twardą i szybko ogarniającą sytuację(i prowadzącą listę co jej się opłaca a co nie).
A co było nie tak? Ano, to co najważniejsze - historia i przeskoki w czasie. Otóż autorka do tematu realiów historycznych podeszła jak dla mnie dziwnie. Z jednej strony pisze dużo o niewolnictwie, rasizmie, niesprawiedliwości wobec kobiet, nietolerancji itd. z wielkim oburzeniem i jako takim pojęciem, a z drugiej przedstawia poszczególne epoki strasznie naiwnie i bez smaku. Bohaterowie podczas tej historii napodróżowali się co nie miara, a tak naprawdę nie pokazano mi żadnej epoki, żadnego miejsca choć trochę ciekawie. Pisarka owszem poczęstowała mnie sporą ilością opisów, ale były ogólnikowe i mało realistyczne. Same miejsca i czasy do których trafiają Nicholas i Etta są też wybrane bardzo bezpiecznie. Nie są to miejsca wymagające wiele od bohaterów(średniowiecza nie było, a to mogłoby być naprawdę ciekawe, skoro podróżnikami są młoda kobieta i czarnoskóry mężczyzna) i samej autorki.
Same przeskoki są niejasne, chaotyczne i przez większość czasu nudne.
Same teorie i spiski zbyt ogólnikowe.
Jak na młodzieżówkę, przygodówkę fantasy i romans, książka jest dobra, ale podróży w czasie nie przeżyłam - a przecież tylko po to książkę wzięłam do ręki.
Sięgnę po drugi tom głównie dlatego, że już kiedyś skreśliłam po pierwszym tomie "Strażników czasu" Dibbena, a później zostałam gwałtownie uświadomiona przez drugi tom, że popełniłam błąd. Liczę, że tym razem też tak będzie i Alexandra Bracken za drugim razem naprawdę zabierze mnie w podróż po czasoprzestrzeni...
Na tę chwilę raczej nie polecam,
zobaczę co czas pokaże.
"Pasażerka" Alexandry Bracken to książka na którą zaczęłam polować już od pierwszej chwili, gdy się o niej dowiedziałam. Uwielbiam podróże w czasie i czytam każdą taką powieść(filmy też oglądam) kiedy mi się nawinie.
A ostatnimi czasy ta tematyka jakoś obumarła.
Trzeba więc było "Pasażerkę" przeczytać, co łatwe nie było, bo biblioteki się do tego jakoś nie kwapiły. Trochę...
2018-03-20
"Dżuma" Alberta Camusa jest powieścią z parabolą, alegoryczną i z mottem - i wszystkich tych rzeczy czytelnik dowie się na lekcjach języka polskiego.
Ale dla mnie nie to się liczy.
Bo owszem przesłanie jest mądre i ciekawe, można wyciągnąć z tej książki masę różnych cytatów, ale przesłanie powieści nie jest na równym poziomie z wykonaniem.
Lektura "Dżumy" była trudniejsza od innych lektur właśnie przez to, że napisana jest nudnym, mało plastycznych językiem. Zdania są toporne i często można się pogubić o co w danej chwili chodzi, kto jest kto itd., ponieważ zaczyna się już przysypiać.
Lektura idealna na sen.
"Dżuma" Alberta Camusa jest powieścią z parabolą, alegoryczną i z mottem - i wszystkich tych rzeczy czytelnik dowie się na lekcjach języka polskiego.
Ale dla mnie nie to się liczy.
Bo owszem przesłanie jest mądre i ciekawe, można wyciągnąć z tej książki masę różnych cytatów, ale przesłanie powieści nie jest na równym poziomie z wykonaniem.
Lektura "Dżumy" była trudniejsza...
2018-04-04
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod dużym wrażeniem tak IV tomu, jak i powieści w całości. Jest to historia szczegółowa, wręcz drobiazgowa i zaskakująca(i to dla czytelniczki, która nałogowo ogląda od najmłodszych lat serial na jej podstawie).
Była barykada, powstanie, paczka Enjolrasa i karczma Korynt. Był wybitny strzelec, szpicel, dwóch bohaterów, pijak i dziecko.
A później było gówno i szczegółowy opis historii paryskich kanałów.
A po tym wszystkim przyszedł czas miłości i rodzinnych czułości. A na koniec coś pięknego i wzruszającego, ale to już pozostawię każdemu do osobistego odkrycia.
Jan Valjean, czyli główny bohater "Nędzników", to postać przedziwna i trudna w interpretacji. Zastanawiam się trochę, czy przypadkiem uczniowie we Francji nie muszą pisać o nim takich fajnych rozprawek, jak my o Jurandzie ze Spychowa;)
Mariusz z kolei to bohater typowo romantyczny, ale nie w całości, dlatego dla dopełnienia portretu jest jeszcze idealistyczny Enjolras, którego kochanką jest "Patria". A Mariusz? Och, Mariusz jest zakochany, oczywiście bardzo nieszczęśliwie, ale dla odmiany i ta miłość się odmienia. Więc Mariusz jest kochankiem, a Enjolras patriotą, rewolucjonistą. Oto dwa filary powyżej wspomnianej barykady.
Jedynym problemem wśród bohaterów jest Kozeta, która jest po prostu bohaterką dramatu romantycznego. Posiadającą znikomą ilość rozumu i charakteru, a nawet pamięci. Nie zmienia to wcale faktu, że i tak wszyscy męscy bohaterowie książki traktują ją na równi z jakimś bóstwem.
Moim niewątpliwie ulubionym bohaterem "Nędzników" jest Inspektor Javert. Walnięty facet, naprawdę. Ale przy tym niezwykle pasjonujący.
W całości "Nędzników" rzuca się w oczy zakończenie. Inne od całej książki, bo wyjątkowo mało szczegółowe. Nadszedł koniec opowieści, a więc koniec.
Polecam,
naprawdę niezwykła powieść, która pozostanie w pamięci na lata.
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod...
2018-03-11
"Buntowniczka z pustyni" Alwyn Hamilton jest wyjątkowo solidną i dojrzałą powieścią, jak na historię napisaną dla młodzieży. Jak na debiut autorki, jest też bardzo sprawnie napisana.
Ale zacznijmy od początku...
Amani pragnie uciec najbardziej na świecie. Tylko na tym jej zależy, a w tych planach nie uwzględnia nikogo, nawet najlepszego przyjaciela - Tamida. Trudno jej się zresztą dziwić. Matka nie żyje, zabita przez pustynię. Ojciec nie żyje, zabity przez matkę. A wkrótce ją także może to spotkać, w końcu pomogła zdrajcy...
Książka od pierwszych stron wciąga i nie daje spokoju. Jest idealnym argumentem, aby nie czytać aktualnej lektury szkolnej, jest przecież bardziej na czasie;)
Na czasie?
Pamiętacie kiedy ostatni raz młodzieżówka, fantasy, o bardzo feministycznym wydźwięku była osadzona w arabskim świecie, na pustyni, gdzie nic nie wygląda tak jak powinno?
Amani to bohaterka bardzo wyemancypowana, która wprost sprzeciwia się narzuconym zasadom i walczy o swoją wolność. Nie jest to rzadkie, ale i tak jest to inne niż zwykle.
Porzucając ten aspekt historii, "Buntowniczka..." to przede wszystkim powieść drogi, kolejna historia rebelii i proces zmieniania świata przez młodych ludzi. Nowe walczy ze starym, konflikt pokoleń, sprzeciw wobec tyranii władzy i pewien książę, który jest inny od swojego ojca, a w sumie nie tylko jeden...
I jeszcze dziewczyna, która może więcej niż jej się wydaje...
Miło czytało się też o rodzącym się uczuciu pomiędzy Amani i pewnym zdrajcą stanu, który przyplątał się w trakcie układania planów ucieczki i którego pozbyć się nie dało nawet przy pomocy środków usypiających.
Nigdy nie narzekam, jeśli zamiast miłości od pierwszego wejrzeniaaa... -dostaję parkę, która z sobą rozmawia i rzeczywiście się dobrze poznaje.
Świat przedstawiony jest fascynujący. W "Buntowniczce..." naprawdę czuć magię i to nie tylko tą dosłowną. Pustynia, czyli piasek. Ale Alwyn Hamilton udało się pokazać prawdziwe przywiązanie ludzi do otaczających ich krajobrazów. W tym wypadku pustynia jest jednym z pierwszoplanowych bohaterów i to tym najbardziej nieprzewidywalnym oraz tym, którego czytelnik pokocha najbardziej ze wszystkich.
W sumie dostałam w tej książce to na czym najbardziej mi zależy. Prawdziwy świat i żywych bohaterów w fikcyjnym, fantastycznym i magicznym świecie.
Polecam
"Buntowniczka z pustyni" Alwyn Hamilton jest wyjątkowo solidną i dojrzałą powieścią, jak na historię napisaną dla młodzieży. Jak na debiut autorki, jest też bardzo sprawnie napisana.
Ale zacznijmy od początku...
Amani pragnie uciec najbardziej na świecie. Tylko na tym jej zależy, a w tych planach nie uwzględnia nikogo, nawet najlepszego przyjaciela - Tamida. Trudno jej...
2017-09-07
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w Klejnocie odnawiając znajomość z Violet.
Czytając "Białą różę" przez połowę książki głowiłam się, dlaczego właściwie nie wzięłam się za nią wcześniej(trzeci tom mi to objaśnił, ale o tym przy recenzji tomu trzeciego) - zakończenie było przecież tak emocjonujące.
Violet i Ash zostali przyłapani i teraz muszą uciekać z Klejnotu do niższych kręgów, na szczęście sami nie są...
Ja się na temat fabuły rozpisywać nie chcę, ale parę rzeczy napomknę przy innych tematach. Na razie z opisem koniec.
Świat przedstawiony okazał się naprawdę ciekawie wykreowany, a pomysł autorki dopiero teraz nabrał kształtów.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś kompletnie się wcześnie nie przejęłam tym jak makabryczna jest sytuacja Violet i innych dziewcząt sprzedanych jako surogatki. Przecież to straszne. Choć winna mogła być sama Violet, bo jest osobą rekordowo sympatii niebudzącą.
W pierwszym tomie odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z jakimś pokręconym post-apo, ale się już zreflektowałam, że to fantasy - zresztą dobrze pomyślane, bo pomysł jest dość unikatowy. Bardzo przypadł mi do gustu.
Pomysł - tak
Fabuła -tak
Bohaterowie - tak i nie(parę słów za chwilę)
Wykonanie - nie
Amy Ewing wpadła na ciekawy pomysł, ale w pisaniu za dobra nie jest. W książce zdarzają się dłużyzny, opisy mogą spowodować ból głowy, a kiedy chciałoby się o powiedzenie czegoś więcej w danym temacie - to temat dobiega końca. Uświadczyłam też bardzo małą ilość ciekawych i rozwiniętych dialogów, które byłyby mile widziane. Ogólnie to mało było dialogów.
Ciekawa historia z dużym potencjałem, ale styl rozczarowujący.
Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Są te, które mnie wkurzały(Violet, Violet, Violet... łapiecie?), te które uwielbiałam i czekałam aż pojawią się kolejny raz(Garnet i to chyba tyle, no i w sumie Sil i Raven) i te które mnie kompletnie nie obchodziły(czytać: cała reszta).
Charakter i sposób rozumowania Violet, nie mówiąc już o jej przemyśleniach są bardzo dalekie od ciekawych czy budzących jakieś ciepłe uczucia. Momentami miała dobre zrywy, ale wszystko psuła jej płaska, sztuczna, stworzona na siłę relacja z Ashem. To, że w pierwszym tomie praktycznie się nie znali i z sobą nie rozmawiali - przebolałam, ale czytam tom drugi i ten związek dalej polega na pobieżnej znajomości i nie wiem czy oni spędziwszy z sobą dłuższą część akcji książki rozmawiali z sobą naprawdę więcej niż z dwa razy! Koniec o zakochanych.
Garnet, Sil, Raven, Lucien, Ash - postacie nad których kreacją autorka naprawdę się nagłowiła, w większej połowie są ogromnym plusem dla powieści.
Garnet zdobył moje serce kilkoma zaledwie scenami w pierwszym tomie, a z każdą stroną drugiego jeszcze bardziej mi się podobał. Nie żeby coś, ale ta książka byłaby dużo ciekawsza z jego perspektywy.
Sil pominę(starczyła jej jedna scena, aby dołączyć do postaci przeze mnie lubianych).
Raven to druga moja kandydatka na zastąpienie Violet(tak autorka mnie zrozumiała - czytam obie nowelki z perspektywy tej dwójki). Jej charakterek to taka wisienka bez tortu.
Na temat Luciena powiedziałabym chętnie kilka słów jedynie dobrych, bo mnie naprawdę zaciekawił, ale ta postać jest przeholowana na wszystkie strony i nierealna(tak, tak człowiek renesansu, ale przesada). Więc przydałby się ktoś, kto by trochę przejął tych jego zalet.
A Ash to taka ciekawa zagadka. Jest postacią stworzoną do pary dla głównej bohaterki, ale bez niej funkcjonuje jako bohater o wiele lepiej.
Amy Ewing stworzyła swoim bohaterom małe piekiełko(tak właściwie to nie małe) i tych bohaterów starała się pokazać jako żywe osoby, ale momentami nie wychodziło. A te piekło? Wymyślone na poziomie wysokim, napisane na niskim.
I w sumie książkę połknęłam i zajęłam się trzecim tomem...
I mogę już tu powiedzieć, że drugi był najlepszy.
Tak więc trochę polecam(jeśli pierwszy przeczytany, drugi warto, ale inaczej nie bardzo warto zaczynać).
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w...
2018-02-26
"Inny świat" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to zdecydowanie książka wyjątkowa, bo trudno ją zignorować i nie daje później spokoju, ale też jest najcięższą z dotychczasowych lektur szkolnych, jakie musiałam przeczytać.
Przetykałam więc ją innymi książkami i brnęłam przez połowę powieści przez miesiąc, a później musiałam drugą połowę przeczytać w dwa dni.
"Inny świat" to świadectwo walki o człowieczeństwo więźniów obozów sowieckich. Herling'Grudziński spisując własne doświadczenia i obserwacje wykonał kawał trudnej, ale dobrej roboty. Choć książkę czyta się wyjątkowo trudno, to styl jest ciekawy.
Zresztą jest to po prostu książka ważna, bo prawdziwa. I ważna, bo rzetelna.
"Inny świat" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to zdecydowanie książka wyjątkowa, bo trudno ją zignorować i nie daje później spokoju, ale też jest najcięższą z dotychczasowych lektur szkolnych, jakie musiałam przeczytać.
Przetykałam więc ją innymi książkami i brnęłam przez połowę powieści przez miesiąc, a później musiałam drugą połowę przeczytać w dwa dni.
"Inny świat" to...
2017-12-19
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co napisać musi, krótko tę niezwykłą scenę podsumował w trzecim tomie i postanowił rozpocząć wyjaśnienia co, jak i dlaczego działo się z Jeanem Valjean i małą Kozetą, ale bardzo często musiał je przerywać na inne odskocznie tematyczne.
Środkowa część tego tomu, to wyjątkowo różnorodna seria zdarzeń, wypadków, wątków, które często zdają się nie mieć wiele wspólnego z całą resztą, dodatkowo jest to przeplatane rozważaniami, lekcjami pisarza przeznaczonymi dla czytelnika, który z przerażeniem przewraca kartki i widzi, że powrót do właściwego toku opowieści jeszcze nie nadszedł, a gdy już nadchodzi, to szybko pojawia się nowa myśl, nowy temat i historia ponownie zmienia tory(ha ha ha... chyba pobiłam swój rekord w pisaniu długiego zdania).
Jednak nie należy się martwić, wszystko ma jakiś cel, jakiś sens, jakieś znaczenie...
Rozpoczyna się rewolucja, a losy bohaterów głównego przebiegu zdarzeń i tych, którzy kręcili się między stronicami na trzecim planie(choć szczegółowo przedstawieni) coraz bardziej się zapętlają, przybliżają. Przyspiesza akcja, historia szykuje się do kolejnego wielkiego kroku w przyszłość, a Mariusz i Kozeta nie zdają sobie z tego sprawy nic, a nic... Ach ci zakochani, co słowa z sobą nie zamienili!
Ale i ich historia w końcu zaczyna nabierać tempa.
Jako że jestem sobą, to oczywiście największym moim zainteresowaniem w tym tomie cieszył się język i rewolucja.
Ten pierwszy był fascynujący. Hugo porzucił na parę stron świat ludzi porozumiewających się tzw. językiem cywilizowanym i zanurzył się w prawdziwym języku ulicy i zrobił o nim prawdziwie uniwersytecki wykład, przy okazji tłumacząc dlaczego uważa jego zastosowanie w powieści za konieczne, właściwe i nie mające wzbudzać oburzenia.
"Nędznicy" to przecież powieść o ludziach z najniższych klas społecznych, również tych wypaczonych i najtragiczniejszych. To dlatego świat przestępców i losy małoletnich uliczników nie mogły zostać pominięte.
Co do rewolucji z roku 1830 i roku 1832, to akcja "Nędzników" zawiera w sobie tę drugą, ale Victor Hugo nie byłby sobą, gdyby genezy obu z nich, i w ogóle samego tematu, czym jest rewolucja nie poruszył.
Tak więc szczegółowe rozmyślania autora na ten temat, wraz z krótkim przebiegiem zdarzeń, książka zawierać musiała.
Jest to mój drugi ulubiony(zaraz po Waterloo) fragment powieści. Został napisany tak, że nie mogłam nie być zachwycona. Po tym co napisał Hugo, ja musiałam dowiedzieć się, co tylko się da o Ludwiku Orleańskim, królu, który zamiast berła nosił parasol, a zamiast korony, czapkę.
Co do samej rewolucji z 1832 roku, to była ona najmniej głośną rewolucją we Francji i chyba najbardziej ignorowaną przez historię, a szkoda. Hugo pokazuje ją w zupełnie innym świetle.
Ten tom nareszcie rozwija temat paczki Enjolrasa, a dokładniej barykady i karczmy. Świetny fragment, który był tak żywo i energicznie napisany, jak żaden inny w tej powieści. Zresztą najlepszy był w tym fragmencie humor:
"- Courfeyrac, czemu nie wziąłeś parasola? Będziesz miał katar!"
"- Pójdziemy? - zapytał Bossuet.
- Deszcz leje - rzekł Joly. - Przysięgałem, że pójdę w ogień, ale nie przysięgałem, że pójdę w wodę. Nie chcę się mocniej zakatarzyć."
"Myślę, że w taki dzień jak dzisiaj Ludwik Filip będzie mógł użyć swej królewskiej godności w dwojaki sposób: przeciw ludowi - wyciągnąć berło, a przeciw niebu - parasol."
Te trzy fragmenty rozwaliły mnie na łopatki.
W sumie tom III "Nędzników" to tom, w którym nareszcie dużo się dzieje i kończy się w idealnym momencie.
Polecam
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co...
2017-11-27
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce gdzie chciałoby się przeczytać co było za murem, pisarz umieścił parędziesiąt stron rozważań na tematy religijne, opis różnego rodzaju klasztorów, ich osobistą ocenę, anegdoty z życia klasztornego i własnych doświadczeń.
I gdyby mnie to potwornie nie nudziło, to powiedziałabym, że było to ciekawe. Ale nudziło i muszę przyznać, że był to mój czas zwątpienia w celowość swojego planu przeczytania tej powieści w całości.
Do pary głównych bohaterów Hugo w końcu powrócił. W ciekawy sposób opisał ich działania i miejsce pobytu i pozostawił ich poza swoim tokiem rozważań na kolejne 200/300 stron.
Okazuje się, że tom drugi prawie w całości Victor Hugo poświęcił trzeciemu z bohaterów historii - Mariuszowi. Co oczywiście nie oznacza, że te strony były całkowicie mu poświęcone. Oj, co to, to nie!
W tomie drugim czytelnik zostaje zapoznany z dziadkiem, ciocią, kuzynem, grupą przypadkowych acz ważnych przyjaciół(którzy na tym etapie zostali szczegółowo, co do jednego opisani, ale ich udział w toku opowieści na opisie się kończy), znajomym ojca+jego służącą i w końcu z sąsiedztwem Mariusza. Sam zaś bohater zostaje nam pokrótce przedstawiony i potulnie pozwala się wcześniej wymienionym wodzić za nos i przestawiać z kąta w kąt.
Międzyczasie autor powoli zapoznaje czytelnika z mrocznymi zaułkami, tajemniczymi przypadkami i pewną bandą opryszków.
Warto wspomnieć również o tym, że Mariusz jako bohater romantyczny, postanowił się nieszczęśliwie zakochać. Wśród wszystkich rzeczy, które dzieją się na kartach tej powieści, ta oczywiście wysuwa się w końcu naprzód i w sumie wcale, a wcale mnie ta kwestia nie obchodziła - działo się zbyt wiele ciekawych rzeczy, abym przejmowała się nieciekawymi.
Co mogę jeszcze dodać? Całym sercem pokochałam paczkę Enjolrasa.
W jakim momencie kończy się tom 2?
Och, dziś powiedziałoby się, że w idealnym.
Akurat takim, abym cieszyła się, że ta książka ma 150 lat i mogę bez czekania czytać tom kolejny.
Podsumowując: to jest ten tom, który zgubili chyba wszyscy filmowcy, kiedy pisali swoje scenariusze i dlatego właściwie nie wiadomo w filmach skąd się ten Mariusz w ogóle wziął. Więc dobrze się było tego dowiedzieć.
Polecam
PS: Denerwuje mnie okropnie pewna sprawa: otóż "Nędzników" wydaje się zwykle w czterech tomach i w środku informuje, kiedy jaka część się zaczyna. Części jest pięć. Czy to naprawdę takie wielce trudne tych części nie porwać przy podziale na cztery tomy!? Bo końcówka części III "Mariusz" znajduje się dopiero w tomie 3, a tom 2 zawiera na początku końcówkę części II "Kozeta", która teoretycznie mogła się przecież zmieścić w tomie I.
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce...
2017-11-13
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje latka i jest niezaprzeczalnym klasykiem literatury, przenoszonym wielokrotnie na ekran, raz nawet w wersji śpiewanej.
Więc nic nowego mówić nie będę, za to napiszę recenzję, ignorując fakt, że powiedziano już wszystko czy w ogóle cokolwiek.
"Nędznicy" Victora Hugo to powieść rozłożona na cztery tomy(ta recenzja dotyczyć będzie jedynie tomu I), które z kolei dzielą się na części, które dzielą się jeszcze na rozdziały. Historia składa się z niezliczonej ilości wątków i jeszcze większej ilości odskoczni od jakichkolwiek wątków w rozważania autora, który kreśli nie tyle losy Jeana Valjean czy innych bohaterów swojej powieści, co dokładny i szczegółowy portret swojego kraju, jego stolicy, poszczególnych klas społecznych narodu, samego narodu i epoki, w której rozgrywają się wydarzenia.
Historia przyspiesza, zwalnia, zmienia się czas i miejsce akcji. Kiedy czytelnik przewraca stronicę - nigdy nie wie, czy dalej będzie rozgrywał się aktualnie toczący się wątek czy z powodu jednego zdania rzuconego poprzednio, zmieni się zupełnie tok myśli Victora Hugo i jego rozważania przejdą do jakiegoś historycznego wydarzenia, dysput filozoficzno-polityczno-moralnych i lekcji życiowych.
Jedno jest pewne - nawet jeśli jakieś wydarzenie, postać czy przedmiot, ma odegrać choćby mikroskopijną rolę w toczącej się opowieści, to musi być skrupulatnie, szczegółowo i bez protestu omówione.
Właśnie dlatego pierwszy tom "Nędzników" otwiera kilkadziesiąt stron przedstawiających biskupa Myriel. Przedstawienia postaci, której rola w historii Jeana Valjean była niezwykle ważna, spotkanie to zupełnie zmienia dalsze losy głównego bohatera, ale aby zrozumieć jak to ważne, aby w ogóle przeczytać tą krótką scenę, musimy wpierw poznać ze szczegółami każdy mebel w domu duchownego.
Biskup Myriel to postać wyidealizowana, ale niosąca w sobie niezwykłe światło, zwłaszcza w kontraście z innymi duchownymi, o których Hugo wspomina. Mimo, że było to ciekawe doświadczenie, to przy brnięciu przez te strony bardzo się męczyłam, ale było warto. Było warto dla kilku stron. Kilku stron, na których pisarz ukazał zestawienie dwóch starców, ich trudną rozmowę i to w skrajnych okolicznościach. Stary rewolucjonista i duchowny, jeden uważany przez miejscową ludność za potwora, drugi za świętego. Niesamowity fragment.
Po tym "krótkim" wstępie rozpoczyna się historia powszechnie znana. Pisarz przedstawia dzieje Jeana Valjean(choć o wiele mniej szczegółowo!), Javerta, Fantyny i Thenardierów. Przy okazji przedstawiając też Paryż i Montreuil-sur-Mer, karczmę oraz paczkę młodzieńców, w tym jednego, którego chętnie powiodłoby się na galery(szanownego tatusia małej Kozety).
Jest to bardzo zgrabnie, choć ponownie opisowo, napisany fragment, w którym oczywiście pisarz przedstawił całą masę bohaterów i szczegółowo ich opisał.
Jednak kiedy wydaje się, że wiemy już dość dużo i Jean Valjean może spokojnie ruszać w dalszą wyboistą drogę swojego życia, kierunek myśli Victora Hugo przenosi się w zupełnie inne rejony...
Przeskakuje do 1815 roku, w rejony wioski Waterloo i z każdym najdrobniejszym szczegółem opisuje bitwę, która się tam rozegrała.
Jest to jak na razie(jestem przy końcu III tomu) najlepszy i najrozwleklejszy fragment zawarty w tej powieści.
Opis bitwy, nie nie...
Nie bitwy - ludzi, emocji, miejsc i jednostkowych historii, wspomnień.
To nie data, nie bitwa, to kalejdoskop doświadczeń osób, które tam były.
Lubię, kiedy właśnie tak uczy się mnie historii.
Nie znoszę metody: data, miejsce, zwycięzca.
Historia to ludzie - całe wojsko, dowódcy i żołnierze, ludzie poboczni - ci, którzy wygrali i ci, którzy przegrali i ci, którzy zginęli i ci, którzy przeżyli.
I tak właśnie napisał to Victor Hugo.
A po co? Aby na koniec w kilku zdaniach wspomnieć o pewnym małym incydencie, który odegra olbrzymią rolę w życiu bohaterów, ale do tego jeszcze długa, długa droga...
Tak się w skrócie ukazuje pierwszy tom powieści "Nędznicy". Ponoć to właśnie on jest najtrudniejszy do przebrnięcia, ale Waterloo mi tą drogę wynagrodziło.
Jak na razie jestem zdania, że to cudowna historia, która została bardzo trudno napisana, ale warto przez nią przebrnąć, choć wiem, że pewnie trudniejsze będzie o tym przekonanie, co poniektórych osób.
Polecam
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje...
2017-12-06
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i autorytetem dawnego narzeczonego. Jedynie Lucien domyśla się, co się dzieje, ale jak ma sam poradzić sobie z zagrożeniem ze strony przyjaciółki?
Rhysand miał dostać rozdziały ze swojej perspektywy. Dostał jeden. I czytelnik dalej musi znosić Feyrę.
Są zwroty akcji, dużo się dzieje. Zaczyna się wojna.
Dwór Nocy stara się zjednoczyć z resztą Prythianu, znaleźć sojuszników. Staje im na drodze coraz więcej przeciwności. Jednocześnie szukają sposobu na zneutralizowanie Czarnego Kotła i zniszczenie króla Hybernii.
Autorka w końcu ograniczyła swoje wybujałe fantazje erotyczne i nie ma już tak wiele kartek do przerzucania.
Jak zawsze u Maas drugi plan rządzi.
Dzieje się mnóstwo. Każda strona, to coś nowego do odkrycia, poznania.
(Jak nie chce Wam się czytać co było źle, to omińcie poniższy akapit)
A zarazem wielka wojna poszła po łebkach. Rozwiązanie problemów poszło za łatwo, za szybko. I powtórnie.
Powtórnie? No właśnie. Tom pierwszy to "Piękna i Bestia" oraz mit o Psyche - podobało mi się. Tom drugi to mit o Persefonie - bardzo mi się podobało.
Więc czemu czepiam się tomu trzeciego?
Nie od razu to załapałam, ale cały czas coś mi nie pasowało. Cały czas wiedziałam jak się historia potoczy. I nie miałam szczególnych wątpliwości. I zaczął mi uwierać ten Czarny Kocioł...
Dopiero po skończeniu załapałam.
"Kroniki Prydainu" Lloyd Alexander - czytałam masę czasu temu i pewnie bym się nie skapnęła, bo mi się nie podobała, bo wydano tylko jeden tom, ale ostatnio obejrzałam tzw. największą klapę finansową Disneya, czyli "Czarny kocioł" na podstawie tej książki.
I nie miałabym obiekcji o inspirowanie się celtycką mitologią. Ależ skąd. Maas przecież robi to od początku.
Ale w tym przypadku na twórczą interpretację się nie pokusiła. To nie luźna inspiracja, a zerżnięta historia. Zgapione wątki i rozwiązania. I nawet zmiany nazw wyszły, jak wyszły.
Naprawdę wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale Prythian a Prydain, a o Czarnym Kotle, którego w ogóle nie zmieniono to szkoda mówić.
No i co pomyślę, to mam większego nerwa.
Aby nie było, że tylko źle:
Ja naprawdę kocham drugoplanowe postacie tej serii. Absolutnie ubóstwiam Rhysa, ale to oczywiste.
Gwiazdami tej części są siostrzyczki, Kasjan i Lucien. Ta czwórka to główny motyw do przeczytania tej części, bo nareszcie jest ich więcej niż poprzednio.
Plusy zdobył w końcu Tamlin, ale nie powiem nic więcej...
A naj? Rzeźbiący w Kościach, Tkaczka, Iantha.
Pięknie wyszły polityczne gierki. Dwory i ich Książąt poznajemy w tej części coraz lepiej. Pewna scena, w pewnym pałacu, a tam pewna bójka - cudeńko.
I nareszcie fakt, że nie musiałam sobie żył podcinać z żałoby...
To najsłabsza powieść Sarah J. Maas, ale to nie znaczy, że jest słaba. I nie znaczy to, że nie przeczytam wszystkich kontynuacji, nowelek, dodatków i nawet instrukcji do traktora, jeśli takową autorka wyda;)
Polecam
mimo tych powyższych żalów
po prostu maruda ze mnie...
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i...
"Po słowiczej podłodze" Lian Hearn przeczytałam, ponieważ na wyprzedaży kupiłam przypadkowo czwarty tom cyklu, który rozpoczyna.
Ów czwarty tom cyklu obejrzałam sobie od każdej strony: z góry, z dołu, z boku oraz wstęp w środku. I niech mnie kule biją, jeśli jest tam gdziekolwiek wzmianka, o tym że to część jakiegoś cyklu(i to któraś z kolei!).
Tego dowiedziałam się już w domu.
Ale znalazłam pierwszy tom w bibliotece. Czy będę lekturę cyklu kontynuować? Pojęcia na tę chwilę nie mam.
Dlaczego? Bynajmniej nie mam zastrzeżeń do samej książki. Tylko do siebie.
"Po słowiczej podłodze" wykracza trochę poza moje granice pojmowania. Jest to powieść osadzona głęboko w kulturze japońskiej. Tak głęboko, że moja marginalna wiedza o Japonii i kulturze jej mieszkańców(zwłaszcza paręset lat wstecz), oparta wyłącznie na kilku filmach i nielicznych obejrzanych przeze mnie anime, jest bardzo trudna do zastosowania w zrozumieniu tego, co książka prezentuje. Dochodzi jeszcze fakt, że nie wiem na ile realistycznie powieść tę kulturę reprezentuje, a na ile jest to wyobrażenie jej brytyjskiej autorki.
Sama kultura(o rety, jakie ta powieść ma opisy!) jest ciekawą zagwostką. A ja miałam bardzo duży problem ze zrozumieniem osadzonych w niej bohaterów.
Postacie w "Po słowiczej podłodze" posiadają charaktery, wzorce postępowania i odruchy, które są dla mnie nie do pojęcia. Czułam się dziwnie(chociaż to jeden z największych plusów powieści), kiedy sytuacja w której znajdował się główny bohater, wywoływała u niego skrajnie inną reakcję, niż ta której bym się spodziewała.
Dynamika tej historii i jej bohaterów, jest tak odmienna od tego z czym mam na co dzień do czynienia, że lektura była dla mnie jednocześnie ciekawa i wciągająca, jak i potwornie długa.
Ja w końcu chyba wrócę do tej historii.
Zresztą jestem ciekawa, choć wolę nie pytać, czy ta szpilka w oku jest rzeczywiście nie do wykrycia...
Jeśli ktoś ma wątpliwości, sterta słów powyżej to recenzja książki. Pozytywna nawiasem mówiąc.
Polecam
"Po słowiczej podłodze" Lian Hearn przeczytałam, ponieważ na wyprzedaży kupiłam przypadkowo czwarty tom cyklu, który rozpoczyna.
więcej Pokaż mimo toÓw czwarty tom cyklu obejrzałam sobie od każdej strony: z góry, z dołu, z boku oraz wstęp w środku. I niech mnie kule biją, jeśli jest tam gdziekolwiek wzmianka, o tym że to część jakiegoś cyklu(i to któraś z kolei!).
Tego dowiedziałam się już w...