-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2017-09-07
2017-10-30
"Ty przeciwko mnie" Jenny Downham to książka bardzo niepozorna. Szarawo-brązowa okładka uprawnia ją do niewidzialności. Jednak kiedy się jej przyjrzeć, to okazuje się naprawdę wyjątkowa! Dawno nie widziałam okładki książki, którą można by od niej oddzielić i interpretować, jak te przeklęte plakaty na języku polskim. Jest tak szczegółowa, że mnie zatkało(bywały ostatnio takie potworki jak okładka "Korony" Kiery Cass) i w dodatku oryginalna.
Porzucę już okładkę.
Mikey i Ellie, to główni bohaterowie "Ty przeciwko mnie", należałoby zaznaczyć, że czas gdy byli przeciwko sobie(jak to w young adult), był bardzo krótki.
Mikey nie może patrzeć na cierpienie swojej młodszej siostry, Karyn. Dziewczyna nie wychodzi z domu od chwili, kiedy złożyła zeznania na policji. Jest kłębkiem nerwów. Chłopak chce się zemścić i któregoś dnia rusza pod dom oprawcy siostry... Ale najgorsze jest dla niego to, że nie potrafi przestać obwiniać Karyn w swoich myślach.
Ellie chce za wszelką cenę wierzyć w niewinność brata, ale nie może pozbyć się niepewności i pewnej dozy strachu, kiedy w końcu Tom zostaje wypuszczony z więzienia. Czy w końcu przyzna się sama przed sobą do tego co widziała tamtej nocy?
Mikey wie kim jest Ellie, ale Ellie nie wie kim jest Mikey. Co zrobi gdy dowie się prawdy?
Trudno nie lubić Mikey'ego. Chłopak naprawdę stara się zadbać o rodzinę i wypaść dobrze w roli "mężczyzny" w oczach urzędników, ale nie to jest dla niego łatwe. Ma wrażenie, że nie potrafi zadbać właściwie o siostry, a mama kompletnie odlatuje w alkohol. Mikey nie jest jednak bohaterem napisanym na jedną kartę. Robi głupoty i błędy na każdym kroku, w dodatku gubi się w swoich uczuciach. To bardzo dobrze napisana postać. Cała ta rodzina wypada zresztą autentycznie.
Z Ellie jest trochę inaczej. Trudno ją polubić. Początkowo czytelnik nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo się boi sytuacji w której znalazła się jej rodzina. Za to od początku widać, że wie więcej niż chce przyznać. Jest przez to trudna do zniesienia. Ona użala się nad Tomem, jej ojciec wyzywa na "tą taką i owaką", która chce zniszczyć życie jego syna, a matka stara się dzielnie trwać przy wierze w niewinność dziecka.
A Tom? I tu chyba tkwi największy mankament lub też mocna strona powieści. Zależy to od tego, co uznamy za cel przyświecający autorce. Bo jeśli Tom ma wyglądać na biednego i niewinnego i jest to element jego strategii, to ok. Ale jeśli Tom jest tak bardzo przerażony i bezbronny, jak to widzi jego siostra i rodzice, to coś tu jest bardzo nie halo. A książka to wyjaśnia? Nie, mamy się sami zdecydować.
Autorce udało się ciekawie ukazać reakcję ludzi na wieść o gwałcie. I to z dwóch różnych punktów widzenia. Osób stojących po przeciwnych stronach, nie tylko osób - całych rodzin i ich otoczenia.
Jedni nie mają wątpliwości, drudzy nie chcą wierzyć. Jedni i drudzy mają pretensje nie do oprawcy, ale do ofiary! Bo mogła nie pić, bo mogła tam nie iść, bo mogła nic nie mówić, bo po co niszczyć MU życie... Łał, oni tak na serio?
Ludzkie podejście do gwałtu jest szokujące. I nie, to nie ta książka tak pokazuje te reakcje, przejrzyjcie fora internetowe, na których pisze się o takich zbrodniach...
Ale wracając do samej powieści i jej fabuły. Zasmuciło mnie, że temat nie został dostatecznie pogłębiony. Bohaterowie przeżywają sytuację, walczą sami ze sobą, szukają drogi do rozwiązania problemu. Niestety następuje bardzo szybkie i niedokończone zakończenie. Osobiście lubię kiedy historie kończą się w jakimś sensownym punkcie a nie pośrodku niczego...
Znaczy takiego "niczego" w typie zakończeń typowych dla młodzieżówek.
Ta powieść powinna jednak pójść trochę dalej. Jeśli autorka chce o czymś pisać, to niech pisze o tym w pełni!
Jenny Downham napisała ciekawą historię, w całkiem dobrym stylu i z bardzo mocnymi bohaterami(na trzech planach). Udało się jej mnie poruszyć i zaintrygować swoją powieścią.
Wydawnictwo doprawiło tę książkę wyjątkową okładką, która nadaje się na osobne opracowanie.
Brakuje tylko zakończenia, które by mnie usatysfakcjonowało i smuci mnie pewne spłycenie tej historii w jej drugiej połowie.
Niestety "Ty przeciwko mnie" zostało zupełnie niezauważone przez czytelników i myślę, że niesłusznie, bo to całkiem dobra(choć trudna) książka.
Polecam
"Ty przeciwko mnie" Jenny Downham to książka bardzo niepozorna. Szarawo-brązowa okładka uprawnia ją do niewidzialności. Jednak kiedy się jej przyjrzeć, to okazuje się naprawdę wyjątkowa! Dawno nie widziałam okładki książki, którą można by od niej oddzielić i interpretować, jak te przeklęte plakaty na języku polskim. Jest tak szczegółowa, że mnie zatkało(bywały ostatnio...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-19
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co napisać musi, krótko tę niezwykłą scenę podsumował w trzecim tomie i postanowił rozpocząć wyjaśnienia co, jak i dlaczego działo się z Jeanem Valjean i małą Kozetą, ale bardzo często musiał je przerywać na inne odskocznie tematyczne.
Środkowa część tego tomu, to wyjątkowo różnorodna seria zdarzeń, wypadków, wątków, które często zdają się nie mieć wiele wspólnego z całą resztą, dodatkowo jest to przeplatane rozważaniami, lekcjami pisarza przeznaczonymi dla czytelnika, który z przerażeniem przewraca kartki i widzi, że powrót do właściwego toku opowieści jeszcze nie nadszedł, a gdy już nadchodzi, to szybko pojawia się nowa myśl, nowy temat i historia ponownie zmienia tory(ha ha ha... chyba pobiłam swój rekord w pisaniu długiego zdania).
Jednak nie należy się martwić, wszystko ma jakiś cel, jakiś sens, jakieś znaczenie...
Rozpoczyna się rewolucja, a losy bohaterów głównego przebiegu zdarzeń i tych, którzy kręcili się między stronicami na trzecim planie(choć szczegółowo przedstawieni) coraz bardziej się zapętlają, przybliżają. Przyspiesza akcja, historia szykuje się do kolejnego wielkiego kroku w przyszłość, a Mariusz i Kozeta nie zdają sobie z tego sprawy nic, a nic... Ach ci zakochani, co słowa z sobą nie zamienili!
Ale i ich historia w końcu zaczyna nabierać tempa.
Jako że jestem sobą, to oczywiście największym moim zainteresowaniem w tym tomie cieszył się język i rewolucja.
Ten pierwszy był fascynujący. Hugo porzucił na parę stron świat ludzi porozumiewających się tzw. językiem cywilizowanym i zanurzył się w prawdziwym języku ulicy i zrobił o nim prawdziwie uniwersytecki wykład, przy okazji tłumacząc dlaczego uważa jego zastosowanie w powieści za konieczne, właściwe i nie mające wzbudzać oburzenia.
"Nędznicy" to przecież powieść o ludziach z najniższych klas społecznych, również tych wypaczonych i najtragiczniejszych. To dlatego świat przestępców i losy małoletnich uliczników nie mogły zostać pominięte.
Co do rewolucji z roku 1830 i roku 1832, to akcja "Nędzników" zawiera w sobie tę drugą, ale Victor Hugo nie byłby sobą, gdyby genezy obu z nich, i w ogóle samego tematu, czym jest rewolucja nie poruszył.
Tak więc szczegółowe rozmyślania autora na ten temat, wraz z krótkim przebiegiem zdarzeń, książka zawierać musiała.
Jest to mój drugi ulubiony(zaraz po Waterloo) fragment powieści. Został napisany tak, że nie mogłam nie być zachwycona. Po tym co napisał Hugo, ja musiałam dowiedzieć się, co tylko się da o Ludwiku Orleańskim, królu, który zamiast berła nosił parasol, a zamiast korony, czapkę.
Co do samej rewolucji z 1832 roku, to była ona najmniej głośną rewolucją we Francji i chyba najbardziej ignorowaną przez historię, a szkoda. Hugo pokazuje ją w zupełnie innym świetle.
Ten tom nareszcie rozwija temat paczki Enjolrasa, a dokładniej barykady i karczmy. Świetny fragment, który był tak żywo i energicznie napisany, jak żaden inny w tej powieści. Zresztą najlepszy był w tym fragmencie humor:
"- Courfeyrac, czemu nie wziąłeś parasola? Będziesz miał katar!"
"- Pójdziemy? - zapytał Bossuet.
- Deszcz leje - rzekł Joly. - Przysięgałem, że pójdę w ogień, ale nie przysięgałem, że pójdę w wodę. Nie chcę się mocniej zakatarzyć."
"Myślę, że w taki dzień jak dzisiaj Ludwik Filip będzie mógł użyć swej królewskiej godności w dwojaki sposób: przeciw ludowi - wyciągnąć berło, a przeciw niebu - parasol."
Te trzy fragmenty rozwaliły mnie na łopatki.
W sumie tom III "Nędzników" to tom, w którym nareszcie dużo się dzieje i kończy się w idealnym momencie.
Polecam
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co...
2017-11-27
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce gdzie chciałoby się przeczytać co było za murem, pisarz umieścił parędziesiąt stron rozważań na tematy religijne, opis różnego rodzaju klasztorów, ich osobistą ocenę, anegdoty z życia klasztornego i własnych doświadczeń.
I gdyby mnie to potwornie nie nudziło, to powiedziałabym, że było to ciekawe. Ale nudziło i muszę przyznać, że był to mój czas zwątpienia w celowość swojego planu przeczytania tej powieści w całości.
Do pary głównych bohaterów Hugo w końcu powrócił. W ciekawy sposób opisał ich działania i miejsce pobytu i pozostawił ich poza swoim tokiem rozważań na kolejne 200/300 stron.
Okazuje się, że tom drugi prawie w całości Victor Hugo poświęcił trzeciemu z bohaterów historii - Mariuszowi. Co oczywiście nie oznacza, że te strony były całkowicie mu poświęcone. Oj, co to, to nie!
W tomie drugim czytelnik zostaje zapoznany z dziadkiem, ciocią, kuzynem, grupą przypadkowych acz ważnych przyjaciół(którzy na tym etapie zostali szczegółowo, co do jednego opisani, ale ich udział w toku opowieści na opisie się kończy), znajomym ojca+jego służącą i w końcu z sąsiedztwem Mariusza. Sam zaś bohater zostaje nam pokrótce przedstawiony i potulnie pozwala się wcześniej wymienionym wodzić za nos i przestawiać z kąta w kąt.
Międzyczasie autor powoli zapoznaje czytelnika z mrocznymi zaułkami, tajemniczymi przypadkami i pewną bandą opryszków.
Warto wspomnieć również o tym, że Mariusz jako bohater romantyczny, postanowił się nieszczęśliwie zakochać. Wśród wszystkich rzeczy, które dzieją się na kartach tej powieści, ta oczywiście wysuwa się w końcu naprzód i w sumie wcale, a wcale mnie ta kwestia nie obchodziła - działo się zbyt wiele ciekawych rzeczy, abym przejmowała się nieciekawymi.
Co mogę jeszcze dodać? Całym sercem pokochałam paczkę Enjolrasa.
W jakim momencie kończy się tom 2?
Och, dziś powiedziałoby się, że w idealnym.
Akurat takim, abym cieszyła się, że ta książka ma 150 lat i mogę bez czekania czytać tom kolejny.
Podsumowując: to jest ten tom, który zgubili chyba wszyscy filmowcy, kiedy pisali swoje scenariusze i dlatego właściwie nie wiadomo w filmach skąd się ten Mariusz w ogóle wziął. Więc dobrze się było tego dowiedzieć.
Polecam
PS: Denerwuje mnie okropnie pewna sprawa: otóż "Nędzników" wydaje się zwykle w czterech tomach i w środku informuje, kiedy jaka część się zaczyna. Części jest pięć. Czy to naprawdę takie wielce trudne tych części nie porwać przy podziale na cztery tomy!? Bo końcówka części III "Mariusz" znajduje się dopiero w tomie 3, a tom 2 zawiera na początku końcówkę części II "Kozeta", która teoretycznie mogła się przecież zmieścić w tomie I.
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce...
2017-11-13
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje latka i jest niezaprzeczalnym klasykiem literatury, przenoszonym wielokrotnie na ekran, raz nawet w wersji śpiewanej.
Więc nic nowego mówić nie będę, za to napiszę recenzję, ignorując fakt, że powiedziano już wszystko czy w ogóle cokolwiek.
"Nędznicy" Victora Hugo to powieść rozłożona na cztery tomy(ta recenzja dotyczyć będzie jedynie tomu I), które z kolei dzielą się na części, które dzielą się jeszcze na rozdziały. Historia składa się z niezliczonej ilości wątków i jeszcze większej ilości odskoczni od jakichkolwiek wątków w rozważania autora, który kreśli nie tyle losy Jeana Valjean czy innych bohaterów swojej powieści, co dokładny i szczegółowy portret swojego kraju, jego stolicy, poszczególnych klas społecznych narodu, samego narodu i epoki, w której rozgrywają się wydarzenia.
Historia przyspiesza, zwalnia, zmienia się czas i miejsce akcji. Kiedy czytelnik przewraca stronicę - nigdy nie wie, czy dalej będzie rozgrywał się aktualnie toczący się wątek czy z powodu jednego zdania rzuconego poprzednio, zmieni się zupełnie tok myśli Victora Hugo i jego rozważania przejdą do jakiegoś historycznego wydarzenia, dysput filozoficzno-polityczno-moralnych i lekcji życiowych.
Jedno jest pewne - nawet jeśli jakieś wydarzenie, postać czy przedmiot, ma odegrać choćby mikroskopijną rolę w toczącej się opowieści, to musi być skrupulatnie, szczegółowo i bez protestu omówione.
Właśnie dlatego pierwszy tom "Nędzników" otwiera kilkadziesiąt stron przedstawiających biskupa Myriel. Przedstawienia postaci, której rola w historii Jeana Valjean była niezwykle ważna, spotkanie to zupełnie zmienia dalsze losy głównego bohatera, ale aby zrozumieć jak to ważne, aby w ogóle przeczytać tą krótką scenę, musimy wpierw poznać ze szczegółami każdy mebel w domu duchownego.
Biskup Myriel to postać wyidealizowana, ale niosąca w sobie niezwykłe światło, zwłaszcza w kontraście z innymi duchownymi, o których Hugo wspomina. Mimo, że było to ciekawe doświadczenie, to przy brnięciu przez te strony bardzo się męczyłam, ale było warto. Było warto dla kilku stron. Kilku stron, na których pisarz ukazał zestawienie dwóch starców, ich trudną rozmowę i to w skrajnych okolicznościach. Stary rewolucjonista i duchowny, jeden uważany przez miejscową ludność za potwora, drugi za świętego. Niesamowity fragment.
Po tym "krótkim" wstępie rozpoczyna się historia powszechnie znana. Pisarz przedstawia dzieje Jeana Valjean(choć o wiele mniej szczegółowo!), Javerta, Fantyny i Thenardierów. Przy okazji przedstawiając też Paryż i Montreuil-sur-Mer, karczmę oraz paczkę młodzieńców, w tym jednego, którego chętnie powiodłoby się na galery(szanownego tatusia małej Kozety).
Jest to bardzo zgrabnie, choć ponownie opisowo, napisany fragment, w którym oczywiście pisarz przedstawił całą masę bohaterów i szczegółowo ich opisał.
Jednak kiedy wydaje się, że wiemy już dość dużo i Jean Valjean może spokojnie ruszać w dalszą wyboistą drogę swojego życia, kierunek myśli Victora Hugo przenosi się w zupełnie inne rejony...
Przeskakuje do 1815 roku, w rejony wioski Waterloo i z każdym najdrobniejszym szczegółem opisuje bitwę, która się tam rozegrała.
Jest to jak na razie(jestem przy końcu III tomu) najlepszy i najrozwleklejszy fragment zawarty w tej powieści.
Opis bitwy, nie nie...
Nie bitwy - ludzi, emocji, miejsc i jednostkowych historii, wspomnień.
To nie data, nie bitwa, to kalejdoskop doświadczeń osób, które tam były.
Lubię, kiedy właśnie tak uczy się mnie historii.
Nie znoszę metody: data, miejsce, zwycięzca.
Historia to ludzie - całe wojsko, dowódcy i żołnierze, ludzie poboczni - ci, którzy wygrali i ci, którzy przegrali i ci, którzy zginęli i ci, którzy przeżyli.
I tak właśnie napisał to Victor Hugo.
A po co? Aby na koniec w kilku zdaniach wspomnieć o pewnym małym incydencie, który odegra olbrzymią rolę w życiu bohaterów, ale do tego jeszcze długa, długa droga...
Tak się w skrócie ukazuje pierwszy tom powieści "Nędznicy". Ponoć to właśnie on jest najtrudniejszy do przebrnięcia, ale Waterloo mi tą drogę wynagrodziło.
Jak na razie jestem zdania, że to cudowna historia, która została bardzo trudno napisana, ale warto przez nią przebrnąć, choć wiem, że pewnie trudniejsze będzie o tym przekonanie, co poniektórych osób.
Polecam
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje...
2017-12-25
"Niepowszedni. Obława" to trzeci tom i jak przypuszczam finał serii Justyny Drzewickiej. Oba poprzednie tomy uważam za bardzo dobry przykład na to jak powinna wyglądać młodzieżowa fantastyka. Trzeci, ku mojej radości, również podąża tą drogą.
Nila, Alla, Sambor, Dalko i Flawia po wydarzeniach, które wstrząsnęły ich światem i rzuciły w wir niebezpieczeństw, ale też sprawiły, że stali się sobie bliscy jak rodzina, chcą w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Są gotowi, aby stawić czoła kolejnym przeciwnościom, aby w końcu odwrócić los. Ścigani - sami udadzą się na polowanie na swych oprawców i to w samym środku Zbójeckiego Krańca.
Choć kończąc drugi tom starałam się z całej siły odkryć w sobie jakąś moc telepatii, pozwalającej na kontaktowanie się z bohaterami książek i tłumaczenie im, że mają czegoś nie robić, to i tak wiedziałam, że stanie się to co nieuniknione...
Niepowszedni wyruszają w drogę pełną niebezpieczeństw, w której towarzyszą im jedynie dwaj mężczyźni, jeden ze sporą ilością tłuszczu i skłonnością do marudzenia i drugi z olbrzymim ego i brakiem rozwagi. Innymi słowy dzieciaki są zdane tylko na siebie, tamci planują być tylko problemem.
Postacią, na której w dalszym ciągu koncentruje się narracja jest Nila. Dziewczyna nie tylko musi obawiać się podróży i pościgu za Welesem, ale jeszcze zmierzyć z innymi przeciwnościami - w sobie samej.
Bohaterowie jak zawsze spisują się na medal. Te dzieciaki są naprawdę cudowne. Współpracują, wspierają się nawzajem, dbają o siebie nawzajem i robią wszystko, by zażegnywać konflikty. Każde z nich ma własny charakter, motywacje. Wraz z przebiegiem tych trzech tomów dorastają, stają się silniejsi i mądrzejsi, uczą się komu mogą zaufać i że przede wszystkim muszą trzymać się razem.
Są też ci drudzy - dorośli.
Autorka prezentuje cały wachlarz postaci. Od tych godnych zaufania, mądrych i doświadczonych po całkowicie zepsutych drani, jak Weles(od pierwszego tomu facet mi uwiera). Co fajne nie są to postacie jednowymiarowe, nie zawsze wiadomo, czego się po nich spodziewać. Pewnego osobnika cały czas nie mogłam rozgryźć...
Tom III jest ewidentnym zakończeniem trylogii. Mam nadzieję, że autorka się nie rozmyśli, bo ostatnie strony okazały się tym co mnie w pełni usatysfakcjonowało. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko powrotowi do świata wykreowanego przez autorkę, ale wolałabym, aby ten powrót nie był związany bezpośrednio z bohaterami dobrze poznanymi przez czytelników.
Brakuje mi jeszcze wyjaśnienia, jakiejś historii na temat genezy darów, które posiadają niepowszedni, bo choć tom ten w pewien sposób nasuwa myśl o pewnych prawach nimi rządzącymi, to nadal nie mówi skąd się właściwie wzięły i dlaczego są tak zróżnicowane.
Bo proporcjonalnie umiejętność długiego nie oddychania pod wodą, jest mało niezwykła, przy umiejętności rozmawiania w każdym usłyszanym języku...
W całej serii cieszy mnie niezwykle wykorzystanie przez pisarkę starych słowiańskich imion. Są one zupełnie inne, od tych spotykanych w dzisiejszych powieściach i wyglądają cudownie. Podoba mi się też użycie takich słów jak przykładowo kniaź i gród, dobrze osadzają się w naszej ojczystej kulturze.
Jeśli idzie o okładki, których nie mogę pominąć, to są one wyjątkowo udane. Przy pierwszym tomie miałam do nich zastrzeżenie(skojarzenie z typowymi historiami o wampirach, takie coś w stylu nakreślenia linii twarzy), ale szybko zmieniłam zdanie i teraz uważam je za jedne z ładniejszych.
Chyba tak pomieszanej tematycznie recenzji od dawna nie napisałam(może kiedyś to poukładam;))
POLECAM
"Niepowszedni. Obława" to trzeci tom i jak przypuszczam finał serii Justyny Drzewickiej. Oba poprzednie tomy uważam za bardzo dobry przykład na to jak powinna wyglądać młodzieżowa fantastyka. Trzeci, ku mojej radości, również podąża tą drogą.
Nila, Alla, Sambor, Dalko i Flawia po wydarzeniach, które wstrząsnęły ich światem i rzuciły w wir niebezpieczeństw, ale też...
2017-12-27
"Wszystko razem" to powieść Ann Brashares, autorki bestsellerowej książki "Stowarzyszenie wędrujących dżinsów", których w końcu nigdy jakoś nie przeczytałam, choć chyba z dwa razy wypożyczyłam z biblioteki(tak mi się zdaje). Przeczytałam za to "Trzy wierzby", które nie zachwycały(a nawet dość irytowały). Oczywiście, kiedy zaczęłam czytać "Wszystko razem", nie miałam zielonego pojęcia o swoich wcześniejszych doświadczeniach z pisarką, bo nie chciało mi się sprawdzić.
Uważam, że powinnam zawsze nie sprawdzać autorów przed przeczytaniem książki. Już po raz kolejny dobrze na tym wychodzę.
W starej willi na Long Island mieszkają na zmianę dwie rodziny i na stałe trzy młode kobiety. Z powodu wzajemnej nienawiści(dwoje ludzi a konflikt rozmiarów schizmy wschodniej) dawnego małżeństwa, Lili i Roberta, obie strony nigdy się nie spotykają. Układ(w formie zimnej wojny) trwa już prawie od 20 lat. Żadne z nich nie chce zrezygnować z domu(jedna ze stron, przy okazji, nie chce również płacić rachunków).
Członków obu rodzin jest sporo, ale powieść otwiera ich rozpiska, więc można się połapać.
Lili i Robert dorobili się przed swoim wielkim małżeńskim konfliktem trzech córek - Emmy, Quinn i Mattie. Po rozwodzie każde znalazło sobie nowego(bardziej podatnego na rozkazy) partnera życiowego i dorobiło się czwartego dziecka.
Ray(syn Lili) i Sasha(córka Roberta) wychowywali się więc w jednym domu, mieszkali w jednym pokoju, spali w jednym łóżku i bawili się tymi samymi zabawkami. Razem, ale osobno. Nigdy się nie spotkali.
Tym co ich łączy, jest na zmianę zamieszkiwany pokój i trzy starsze siostry.
Na szczęście, wbrew opisowi na okładce książki, powieść nie koncentruje się na miłości z cyklu powrotów Romea i Julii.
Zamiast tego mamy historię z perspektywy piątki dorastających ludzi, którzy dorastają w cieniu konfliktu rodziców i próbują nie zwariować przy tym pokręconym podziale na dwie rodziny.
Każde z rodzeństwa ma swój głos(choć dwoje z pięciu rodzeństwem wcale nie jest) i przeżywa kolejne wakacje z cyklu 1:2 w domu.
Oczywiście musi coś się dziać i najstarsza z sióstr postanowiła się o to postarać.
Jak zebrać całą rodzinę w jednym miejscu i uniknąć tragedii w postaci strzelających do siebie z bazuki rodziców? (Tak, z tą bazuką to żart, choć jeśli poznacie Roberta i Lili, to dowiecie się, że i na to byliny gotowi.)
Całą powieść jest zaskakująco krótka i dlatego jeszcze większe zaskoczenie wywołało u mnie to, że:
- nie pomieszały mi się narracje;
- wszystko razem było spójne i logiczne;
- nie denerwowały mnie przeskoki narracyjne;
- każda z postaci została bardzo dobrze przedstawiona i wzbudziła dużo sympatii(mowa o rodzeństwie, o reszcie za chwilę).
Cieszy mnie, że ta historia, to nie miłosna opowieść o dwojgu nieznajomych, którzy są prawie rodziną, której się spodziewałam. Zamiast tego(choć i to było) dostałam rodzinną opowieść z dużą dawką miłości, rozmów i humoru oraz skomplikowanych relacji i ciekawych spotkań. Każdy bohater miał swoje przemyślenia, cele i motywacje.
Co do samych skonfliktowanych rodzicieli trzech dziewcząt, to po trochu spodziewałam się powodu ich wzajemnej nienawiści(zapewniam, że nienawiść to właściwe słowo). Było mi szkoda Roberta, a Lila doprowadzała mnie do szału(mam bardzo negatywną opinię o artystach), ale co najważniejsze nie zauważali, jak bardzo ranili wszystkich wokół, kiedy koncentrowali się na wzajemnym zwalczaniu siebie nawzajem.
Same zakończenie było podzielone na dwa etapy. Pierwszy był bardzo emocjonalny(choć spodziewany) i miałam łzy w oczach(po raz pierwszy od dłuższego czasu płakałam przy książce), a drugi był zbyt bajkowy i autorka mogła go sobie darować.
Relacje Raya i Sashy w sumie też mogłaby sobie darować albo przynajmniej trochę przystopować jej rozwój.
Podsumowując, wyszła dobra i dojrzała powieść. Ann Brashares potrafi dobrze pisać i z pewnością specjalizuje się w rozdrabnianiu narracji, ale tym razem wyszła ona sensowniej i klarowniej niż w "Trzech wierzbach".
Polecam
"Wszystko razem" to powieść Ann Brashares, autorki bestsellerowej książki "Stowarzyszenie wędrujących dżinsów", których w końcu nigdy jakoś nie przeczytałam, choć chyba z dwa razy wypożyczyłam z biblioteki(tak mi się zdaje). Przeczytałam za to "Trzy wierzby", które nie zachwycały(a nawet dość irytowały). Oczywiście, kiedy zaczęłam czytać "Wszystko razem", nie miałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-06
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i autorytetem dawnego narzeczonego. Jedynie Lucien domyśla się, co się dzieje, ale jak ma sam poradzić sobie z zagrożeniem ze strony przyjaciółki?
Rhysand miał dostać rozdziały ze swojej perspektywy. Dostał jeden. I czytelnik dalej musi znosić Feyrę.
Są zwroty akcji, dużo się dzieje. Zaczyna się wojna.
Dwór Nocy stara się zjednoczyć z resztą Prythianu, znaleźć sojuszników. Staje im na drodze coraz więcej przeciwności. Jednocześnie szukają sposobu na zneutralizowanie Czarnego Kotła i zniszczenie króla Hybernii.
Autorka w końcu ograniczyła swoje wybujałe fantazje erotyczne i nie ma już tak wiele kartek do przerzucania.
Jak zawsze u Maas drugi plan rządzi.
Dzieje się mnóstwo. Każda strona, to coś nowego do odkrycia, poznania.
(Jak nie chce Wam się czytać co było źle, to omińcie poniższy akapit)
A zarazem wielka wojna poszła po łebkach. Rozwiązanie problemów poszło za łatwo, za szybko. I powtórnie.
Powtórnie? No właśnie. Tom pierwszy to "Piękna i Bestia" oraz mit o Psyche - podobało mi się. Tom drugi to mit o Persefonie - bardzo mi się podobało.
Więc czemu czepiam się tomu trzeciego?
Nie od razu to załapałam, ale cały czas coś mi nie pasowało. Cały czas wiedziałam jak się historia potoczy. I nie miałam szczególnych wątpliwości. I zaczął mi uwierać ten Czarny Kocioł...
Dopiero po skończeniu załapałam.
"Kroniki Prydainu" Lloyd Alexander - czytałam masę czasu temu i pewnie bym się nie skapnęła, bo mi się nie podobała, bo wydano tylko jeden tom, ale ostatnio obejrzałam tzw. największą klapę finansową Disneya, czyli "Czarny kocioł" na podstawie tej książki.
I nie miałabym obiekcji o inspirowanie się celtycką mitologią. Ależ skąd. Maas przecież robi to od początku.
Ale w tym przypadku na twórczą interpretację się nie pokusiła. To nie luźna inspiracja, a zerżnięta historia. Zgapione wątki i rozwiązania. I nawet zmiany nazw wyszły, jak wyszły.
Naprawdę wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale Prythian a Prydain, a o Czarnym Kotle, którego w ogóle nie zmieniono to szkoda mówić.
No i co pomyślę, to mam większego nerwa.
Aby nie było, że tylko źle:
Ja naprawdę kocham drugoplanowe postacie tej serii. Absolutnie ubóstwiam Rhysa, ale to oczywiste.
Gwiazdami tej części są siostrzyczki, Kasjan i Lucien. Ta czwórka to główny motyw do przeczytania tej części, bo nareszcie jest ich więcej niż poprzednio.
Plusy zdobył w końcu Tamlin, ale nie powiem nic więcej...
A naj? Rzeźbiący w Kościach, Tkaczka, Iantha.
Pięknie wyszły polityczne gierki. Dwory i ich Książąt poznajemy w tej części coraz lepiej. Pewna scena, w pewnym pałacu, a tam pewna bójka - cudeńko.
I nareszcie fakt, że nie musiałam sobie żył podcinać z żałoby...
To najsłabsza powieść Sarah J. Maas, ale to nie znaczy, że jest słaba. I nie znaczy to, że nie przeczytam wszystkich kontynuacji, nowelek, dodatków i nawet instrukcji do traktora, jeśli takową autorka wyda;)
Polecam
mimo tych powyższych żalów
po prostu maruda ze mnie...
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i...
2017-12-15
"Tysiąc odłamków ciebie" Claudii Gray to powieść, której tematyka ostatnimi czasy odżyła na nowo. Przez parę lat na rynku wydawniczym można było na próżno szukać historii o podróżach między wymiarowych i nagle "bum!" - posypało się jak z pękniętego worka.
Marquerite pała rządzą zemsty. Od śmierci ojca nie minęło wiele czasu, ale znalazła sposób, aby zacząć pościg za mordercą i wie, że nie cofnie się przed niczym. Ma też inne powody, aby ścigać Paula z wymiaru do wymiaru - chce wiedzieć dlaczego, mężczyzna, którego w jej domu traktowano niemal jak członka rodziny i do którego zaczynała czuć coś więcej niż sympatię, zdradził. W podróży towarzyszy jej Theo.
W powieści tej nie ma niczego, czego nie da się domyślić czy przewidzieć. Byłam zdziwiona przebiegiem wydarzeń zaledwie raz. Jednak mi to nie przeszkadzało kompletnie. Wcale nie muszę mieć nie wiadomo jak skomplikowanej fabuły, byleby była ciekawa i nie irytowała.
A tak jest w tym wypadku.
Bardzo podobała mi się ta historia. Była lekka, przyjemna i dawała dużo rozrywki. Autorce udało się przedstawić skrajnie różne światy z postaciami, które były jednocześnie podobne i różne w każdym wymiarze.
Dużą zaletą powieści są naprawdę świetnie napisane postacie, które można z łatwością polubić i nawet po trochu podziwiać. Nie tylko jest tak z bohaterami pierwszego planu, ale i z pozostałymi. Szczególnie go gustu przypadli mi rodzice Marquerite.
Całą powieść czyta się z łatwością i przyjemnością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu dałam mamie książkę młodzieżową do przeczytania, zaraz po tym jak sama ją skończyłam. Mama skończyła z tymi samymi wnioskami co ja.
Polecam
"Tysiąc odłamków ciebie" Claudii Gray to powieść, której tematyka ostatnimi czasy odżyła na nowo. Przez parę lat na rynku wydawniczym można było na próżno szukać historii o podróżach między wymiarowych i nagle "bum!" - posypało się jak z pękniętego worka.
Marquerite pała rządzą zemsty. Od śmierci ojca nie minęło wiele czasu, ale znalazła sposób, aby zacząć pościg za...
2017-11-23
"Jej Wysokość Marionetka" to finał trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Oba poprzednie tomy przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Pierwsza część była historią Twylli, która jako potomkini bogów, Daunen Wcielona mieszkała w zamku Lormere i była zaręczona z następcą tronu. Na skutek manipulacji i oszustw bliskich jej osób jej życie skrajnie się zmieniło.
Druga część "Śpiący książę", to historia Errin, siostry Liefa-ukochanego Twylli, a jej akcja dzieje się w kilka miesięcy później po finale pierwszej.
Los obu bohaterek splótł się z sobą już w drugim tomie przygód, ale szybko zostały brutalnie rozdzielone. Teraz każda z nich musi radzić sobie z nowymi wyzwaniami.
Errin zostaje uwięziona przez Aureka(Śpiącego Księcia) w zajętym przez niego zamku Lormere, ale nie poddaje się i dalej szuka sposobu na: zabicie go, ucieczkę, uwolnienie Silasa... W każdym razie ma sporo do roboty, ale sama nie jest...
Errin przypadła zaledwie 1/3 narracji w tym tomie, ale wykorzystała je w pełni. I choć jej punkt widzenia zajmuje środkową część książki, to początkowe rozdziały są rozdzielane krótkimi epizodami z jej losów.
Dziewczyna budzi naprawdę sporo sympatii i choć jej romansik jest od czapy to szczególnie nie przeszkadza.
Mówiąc szczerze, choć polubiłam Errin i uważam, że II tom trylogii był lepszy od I, to jednak miałam nadzieję, że finał trylogii będzie poświęcony w większej mierze Twylli. I tak się stało.
Córka Zjadaczki Grzechów znajduje się na początku "Jej Wysokości Marionetki" w sytuacji nawet gorszej od Errin. Została sama w podziemnym mieście, które stało się już jedynie miastem trupów. Otacza ją śmierć i pustka, a w jej głowie biją się myśli. Teoretycznie wie już wszystko, ostatnia rozmowa z matką dała jej oczekiwaną prawdę, ale co z nią zrobi? I jak ma zrozumieć ludzi, których los postawił na jej drodze?
W finale trylogii autorka świetnie wytonowała z sobą wydarzenia i nadała im właściwe tempo. W tym tomie, zaledwie trochę obszerniejszym od poprzednich, dzieje się naprawdę wiele. Pisarce udało się to jednak zgrabnie sklecić w całość i ani przez moment nie mogłam marudzić na to, że dzieje się za mało bądź za dużo. Pani Salisbury doszła też do mądrego wniosku, że nie wszystko trzeba opisać bądź streścić, a po prostu zostawić w spokoju. Więc w miejsce szczegółowych działań powstańców i relacji z podróży, poświęciła miejsce na psychikę bohaterów.
O głównych bohaterkach już pisałam. Są to postacie kobiece, jakie chciałabym stale spotykać na kartach książek. Z przyjemnością stwierdzam, że te panie nie mają problemów z problemami z powodu problemów. I zamiast rozwodzić się nad swoimi uczuciami - rozmawiają. Piękne.
Trzecią bohaterką, o której nie mogę nie wspomnieć jest Nadzieja. To dojrzała i rozsądna kobieta, która robi w tej historii nie tylko za mentorkę młodocianych, ale i wojowniczkę z ogromnym doświadczeniem i ostrym charakterem. Kilka scen z jej udziałem i książka zyskuje na jakości.
Ale, ale... Panie grają pierwsze skrzypce, ale męska część bohaterów też robi ile może, aby nie zostać definitywnie zepchniętym na margines.
Lief to typ faceta, który wszędzie wlezie i wszyscy mają go szybko dosyć. W życiu rzeczywistym są to osoby niezwykle nieznośne, ale w książkach często wypadają pozytywnie. Powód? To proste: to co nas irytuje, gdy musimy to znosić osobiście, na odległość bawi i dodaje smaku do historii. Ale nie tym razem. Lief to jedna z bardziej zagadkowych postaci powieści młodzieżowych w ostatnim czasie, co mu siedzi w głowie pozostaje tajemnicą, ale z pewnością ta gnida napędza akcję w całej trylogii.
Aurek, czyli sam Śpiący Książę we własnej osobie, to czarny, wręcz diaboliczny charakter, który w tej książce jest głównym złym i to by było na tyle. Tego pana w książce jest tyle co kot napłakał, a może i mniej. Zdecydowanie najsłabszy element historii.
Merek, czyli mój ulubiony bohater tej historii, z którego powodu zdenerwowałam się w drugim tomie, na szczęście żyje. I byłam pod dużym wrażeniem tego, jak dojrzała jest to postać. Młody król jest niezwykle dobrze napisanym bohaterem, który potrafi podejmować mądre, przemyślane decyzje i jest przeuroczy. Jeśli wrócę(a wrócę) do tej trylogii, to głównie dla niego.
Podsumowując całą trylogię, to zdecydowanie jest ona moją numer 1(na współę z "Malfetto") w tym roku serią fantasy.
Po pierwsze to trylogia, a trylogia jest uznawana przeze mnie za najlepszą formę serii. A po drugie wypadła naprawdę świetnie na tle innych, a autorka stworzyła niesamowitą historię, umieszczając ją w zrozumiałym i przedstawionym w pełni świecie.
Dodatkowo(jak na ironię) napisała trzeci, finałowy tom serii, tak jak miała to zrobić Victoria Avejard, co tej drugiej zdecydowanie nie wyszło(czasem to dobrze, że seria nie robi zbyt dużo szumu, przynajmniej pisarze nie kombinują, jakby tu z(a)robić więcej;)).
Całą trylogię
POLECAM
i to z serduszkiem
PS: Takie tam a propos. W tym tomie jedna z bohaterek pobiła chyba jakiś rekord w zmienianiu koloru włosów w jednym tomie. Z moich obserwacji wynika, że bohaterki robią to góra dwa razy na serię, a ścinają włosy raz na serię w ramach zasady: zmienię swoje życie - zacznę od fryzury. Z jakiegoś powodu zwykle zmienianie swojego życia kobiety zwykle zaczynają od fryzury, nie rozumiem tylko dlaczego zwykle na tym też ten proces kończą(a jestem kobietą). Na szczęście w tym wypadku tak do końca nie było...
Choć(spojler spojler spojler) zaczynam tęsknić za ślubami na końcu bajki:(
"Jej Wysokość Marionetka" to finał trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Oba poprzednie tomy przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Pierwsza część była historią Twylli, która jako potomkini bogów, Daunen Wcielona mieszkała w zamku Lormere i była zaręczona z następcą tronu. Na skutek manipulacji i oszustw bliskich jej osób jej życie skrajnie się...
2017-11-22
Zaczynam pisać tę recenzję po raz czwarty - raz się usunęła, drugi raz brat mi przeszkadzał, a przed chwilą znów się usunęła. Zaraz czegoś dostanę.
"Śpiący książę" to drugi tom trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Pierwszym zachwycałam się kilka miesięcy temu i zaraz po jej skończeniu poleciałam do biblioteki, aby powiadomić bibliotekarkę, że istnieją dwa kolejne tomy książki, o której istnieniu na półce wie zaledwie jedna czytelniczka i muszą ją szybko zakupić.
"Szybko " w wydaniu biblioteki trochę, jak wiadomo trwa.
Ale w końcu mogłam porwać oba tomy, aby one miały okazję porwać mnie;)
Od wydarzeń z "Córki Zjadaczki Grzechów" minęło kilka miesięcy - nikt nie wie, gdzie podziewa się Twylla, Lief zniknął, a młody król Lormere... No cóż zdenerwował mnie prolog.
Przebudzony syn córki Szczurołapa rozpętuje wojnę, która wkrótce ogarnia cały kontynent.
W tym czasie Errin - siostra Liefa, musi zmagać się z własnymi problemami w niewielkiej wiosce na pograniczu krajów. Kiedy wojna dociera do jej domu podejmuje wyzwanie losu i rusza w niebezpieczną wędrówkę.
Przyznaję dwie rzeczy: 1)miałam wysokie oczekiwania w stosunku do tej książki i obawiałam się, że się nie spełnią i 2)nie zawiodłam się.
Nie lubię, kiedy akcja i postacie są w dwóch tomach zupełnie różne, więc początkowo(po nieszczęsnym epilogu tomu I i prologu tomu II) byłam w nastroju wojennym w stosunku do nowych bohaterów, ale przekonałam się, że niesłusznie.
Errin to bardzo silna dziewczyna. która odważnie, ale z pewną rozwagą walczy o przyszłość swoją i matki. Jest podobna, a jednocześnie zupełnie inna od swojego brata - Liefa, który nie raczył pojawić się w domu od miesięcy.
W tajemnicy waży lekarstwa i trucizny, które później sprzedaje Silasowi - mężczyźnie, który wydaje się jej jedynym przyjacielem wśród wrogów i niebezpieczeństw i o którym nie wie nic ponad imię, nie widziała nawet jego twarzy...
Tak naprawdę akcja, która szczególnie zainteresuje czytelników pierwszego tomu zaczyna się dopiero po dłuższym czasie. ale kiedy już się zacznie...
"Śpiący książę" to bardzo dobrze napisana powieść, która choć wciąga dopiero po pewnym czasie, to nie daje chwili wytchnienia. Jej wadą jest jedynie dość nieciekawy wątek miłosny.
Kiedy historia się zapętla i przyśpiesza, a do gry wchodzą dawni bohaterowie i mroczne moce, zaczyna się gra na śmierć i życie.
Byłam zachwycona i na szczęście miałam pod ręką trzeci tom;)
Chciałabym powiedzieć parę słów na temat pewnych postaci, ale zostawię to na trzeci tom.
Polecam
Zaczynam pisać tę recenzję po raz czwarty - raz się usunęła, drugi raz brat mi przeszkadzał, a przed chwilą znów się usunęła. Zaraz czegoś dostanę.
"Śpiący książę" to drugi tom trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Pierwszym zachwycałam się kilka miesięcy temu i zaraz po jej skończeniu poleciałam do biblioteki, aby powiadomić bibliotekarkę, że istnieją dwa...
2017-12-10
Nie przeczytałam do końca i pewnie tego nie zrobię.
Miałam obowiązek przeczytać cztery opowiadania, przeczytałam pięć i chyba było to dla mnie o trzy za dużo. Przeczytałam jeszcze, jako tako, ale gdy musiałam jedną ze scen opisać na sprawdzianie, to o mało nie zwymiotowałam.
Są to jednak bardzo dobrze napisane opowiadania i podoba mi się styl Tadeusza Borowskiego, chętnie przeczytałabym coś nie związanego z obozami w jego wykonaniu, ale chyba nie znajdę.
"Pożegnanie z Marią" jest pięknie i poetycko napisane, a chociaż tytuł sugeruje, jak ma się skończyć, to na koniec naprawdę jest "bum".
"Chłopiec z Biblią" to opowiadanie, które przeczytałam z rozpędu. Jest króciutkie i bardzo trudne w przetrawieniu.
O pozostałych trzech nie będę nic pisała. Przeczytałam i to wyczerpało moje siły całkowicie.
"Dzień na Hermenzach"
"Proszę Państwa do gazu"
"U nas w Auschwitzu"
Nie przeczytałam do końca i pewnie tego nie zrobię.
Miałam obowiązek przeczytać cztery opowiadania, przeczytałam pięć i chyba było to dla mnie o trzy za dużo. Przeczytałam jeszcze, jako tako, ale gdy musiałam jedną ze scen opisać na sprawdzianie, to o mało nie zwymiotowałam.
Są to jednak bardzo dobrze napisane opowiadania i podoba mi się styl Tadeusza Borowskiego, chętnie...
2017-10-27
To piękne i groteskowe!
To istna parodia lektury szkolnej, omawiania lektury szkolnej, nauczycieli i szkoły!
Mam obecnie cudowną nauczycielkę polskiego, ale jak pomyślę sobie o innych nauczycielach, których spotkałam lub o których słyszałam, to się całą sobą śmieję. Niestety, ale takich gombrowiczowskich Bladaczek i Pimków nadal mamy całą masę.
A teraz na poważnie:
"Ferdydurke" Witolda Gombrowicza to powieść w każdym calu wyjątkowa. Czyta się ją niesamowicie, jak gdyby cały świat odbił się w krzywym zwierciadle. Momentami wprawdzie męczy i trzeba się oderwać, wrócić do codzienności, aby się całkowicie nie pogubić w świecie "pupy, łydki, gęby" i zwariowanych dialogów pomiędzy bohaterami.
Fabuła jest tak pokręcona, że przeszła już do legend uczniowskich, a jej fragmenty są cytowane zupełnie nieświadomie przez młodszych(jeszcze przed) i całkowicie świadomie(ze złośliwych uśmiechem i cieniem szyderstwa) przez starszych.
Myślę, że akurat przed tą lekturą uciekać nie należy, a wręcz przeciwnie - pozytywnie i z dystansem do niej podejść, a można być mile zaskoczonym.
Tym razem szczerze polecam bez patrzenia na fakt, że lektura, więc przeczytać każdy...
No i wiecie, uczynienie tej książki szkolną lekturą obowiązkową(z gwiazdką!!!) i nakazanie czytania jej uczniom i wtaczania im w głowy, jak mądra jest to książka, po tym jak poprzednie trzy lata nauczania spędziło się na wbijanie tym uczniom do głów, że "Słowacki wielkim poetą był"...
To piękne i groteskowe!
To istna parodia lektury szkolnej, omawiania lektury szkolnej, nauczycieli i szkoły!
Mam obecnie cudowną nauczycielkę polskiego, ale jak pomyślę sobie o innych nauczycielach, których spotkałam lub o których słyszałam, to się całą sobą śmieję. Niestety, ale takich gombrowiczowskich Bladaczek i Pimków nadal mamy całą masę.
A teraz na...
2017-11-02
"Bunt na Wyspie Potępionych" Melissy de la Cruz to trzeci tom serii "Następcy", której powstanie zainicjował Disney(z filmem tom czwarty) i zlecił napisanie książek do filmu wyżej wspomnianej pani.
Wygląda to tak: książka, film, 2x książka, film. Należy wspomnieć, że wydarzenia w filmach i książkach się nie pokrywają.
Poprzednie dwie książki przeczytałam z przyjemnością, choć zasmuciła mnie wtórność wydarzeń tomu drugiego w stosunku do pierwszego. Nie są to książki szczególnie dobre, ale znośne i ciekawe w zestawieniu z filmami.
Niestety, tom 3 sporo stracił na jakości(już poprzednio niskiej) i nie spełnił moich oczekiwań.
Mal, Evie, Carlos i Jay mieszkają już w Auradonie, ale nie każde z nich jest tam w pełni zaaklimatyzowane. Mal nie potrafi rozstać się z magią. A i w samym Królestwie nie dzieje się dobrze. Ben jako młody król musi rozwiązywać poważne problemy(ich powaga powala;)).
W tym czasie na Wyspie Potępionych ból żołądka przeżywa Uma, córka Urszuli. Dziewczyna ma do wyrównania stare rachunki z Mal. Kiedy dowiaduje się o szansie wydostania z wyspy, postanawia z rekrutować załogę piracką i odnaleźć bezcenny skarb.
W powieści pojawia się aż ośmioro bohaterów pierwszego planu. Biorąc pod uwagę, że poświęcenie w tak cienkiej książce miejsca każdemu z tylu bohaterów jest niemożliwe, to wypadają oni bardzo ubogo. Nie tylko nowe postacie nie są wystarczająco nakreślone, ale i dobrze znani bohaterowie sporo tracą na charakterze. W dodatku autorka zdecydowanie nie należy do szczególnie utalentowanych(mówię o tej serii, innych nie znam).
Fabularnie tom ten mocno odstaje od reszty wartością przygody. Zaginięcie trójzębu Posejdona jest tylko upchniętym w całości pretekstem do zarobienia na kolejnym tomie. Lepiej wypadłoby to, gdyby skupić się wyłącznie na aktualnych mieszkańcach Wyspy Potępionych, a więc nowych i nieznanych zbyt dobrze bohaterach z drugiego filmu.
Za to książka jest przecudnie wydana. Piękna i trwała okładka w mojej ulubionej kolorystyce. Na półce ładnie wygląda, więc niech stoi.
"Bunt na Wyspie Potępionych" Melissy de la Cruz to trzeci tom serii "Następcy", której powstanie zainicjował Disney(z filmem tom czwarty) i zlecił napisanie książek do filmu wyżej wspomnianej pani.
Wygląda to tak: książka, film, 2x książka, film. Należy wspomnieć, że wydarzenia w filmach i książkach się nie pokrywają.
Poprzednie dwie książki przeczytałam z przyjemnością,...
2017-10-18
Jakiś czas temu półki księgarń przeznaczone dla powieści młodzieżowych zaczęły uginać się pod ciężarem nowego trendu. Pisarze hurtem zaczęli pisać historie o nastolatkach, którzy planują swoje samobójstwo, znali kogoś kto je popełnił lub znają kogoś kto chce to zrobić.
Nie ukrywam, że te pomysły na historie mnie przeraziły, bo jak pokazuje historia literatury, młodzież z jakiegoś powodu po przeczytaniu takiej powieści wyciąga wnioski odwrotne od właściwych. Pokazuje to doskonale epoka romantyzmu(znienawidzonego przeze mnie romantyzmu), w tym afera, która wybuchnęła po wydaniu "Cierpień młodego Wertera".
Bardzo długo przeglądałam te książki i w końcu wybrałam do przeczytania "Wszystkie jasne miejsca" Jennifer Niven, jako eksperyment z gatunkiem "pro-werterowskim"(choć można też użyć "pro-(tu wstaw któregoś z "cudownych" bohaterów Mickiewicza lub Słowackiego)). Dlaczego właśnie tę? Wyczytałam gdzieś(choć nie jest to informacja w 100% pewna), że ma powstać ekranizacja. Skoro na taką ekranizację będę pewnie zmuszona pójść(to jeden z nielicznych uniwersalnych gatunków filmu), to lepiej znać pierwowzór.
Nie da się ukryć, że nie satysfakcjonuje mnie ta lektura.
Ciekawy temat, dobrze poprowadzone postacie, ale brak tego czegoś, co powie mi, że mam przeczytać tę książkę, a nie tą którą właśnie wyniosłam z biblioteki. Bez żadnych wyrzutów sumienia porzuciłam "Wszystkie jasne miejsca" na rzecz innej i wróciłam dopiero po jej zakończeniu(powieść miała dużo szczęścia, że powróciłam po zaledwie jednej).
Finch i Violet spotykają się na szczycie wieży szkolnej. Nawzajem się z niego ściągają i zaczynają wspólny projekt.
Chłopak fascynuje się śmiercią.
Dziewczyna nie może pogodzić się ze śmiercią siostry.
Razem zaczynają zwiedzać Indianę(w ramach projektu).
I to by było na tyle w kwestii fabuły, która nie porywa i nie wciąga. Ani ziębi ani chłodzi, a losy bohaterów nie poruszyły mnie jakoś szczególnie(szczególnie po zaserwowaniu mi spoileru przez koleżankę z klasy: "a to ta książka, gdzie na końcu...").
Na tle moich ostatnich spotkań z romansem młodzieżowym, ta wypada bardzo słabo(miałam ostatnio trochę przykładów na to, że gatunek ten potrafi przyjemnie zaskakiwać).
I po prostu nie polecam, ja się wynudziłam
Jakiś czas temu półki księgarń przeznaczone dla powieści młodzieżowych zaczęły uginać się pod ciężarem nowego trendu. Pisarze hurtem zaczęli pisać historie o nastolatkach, którzy planują swoje samobójstwo, znali kogoś kto je popełnił lub znają kogoś kto chce to zrobić.
Nie ukrywam, że te pomysły na historie mnie przeraziły, bo jak pokazuje historia literatury, młodzież z...
2017-10-15
"Listy do utraconej" Brigid Kemmerer wpadły mi w oko z miejsca.
Tytuł, który niezwłocznie zatrzymuje w miejscu i okładka, która potęguje zainteresowanie. A dodatkowo niekonwencjonalny zaczątek historii i prawdziwie piękna zawartość.
Na szczęście powieść zakupiła moja biblioteka szkolna, a ja nie musiałam czekać, bo dorwałam się do niej z miejsca(porzuciwszy wszystkie inne lektury).
Juliet nie może pogodzić się ze śmiercią mamy. Aby poradzić sobie z trudną żałobą, pisze listy do zmarłej i zostawia je na grobie. Są to bardzo osobiste i poetycko napisane przemyślenia, które pewnego dnia odnajduje Declan.
Declan odbywa nałożone mu przez sąd prace społeczne na cmentarzu, nie znosi tego i nie może sobie poradzić sam z sobą, kiedy znajduje list pozostawiony na kamieniu nagrobka, postanawia odpisać.
Dwa proste słowa: Ja też.
Między dwójką nastolatków nawiązuje się korespondencja, z czasem zaczną rozmawiać na czacie, ale wolą pozostawić swoje tożsamości w tajemnicy - tak jest łatwiej. Kiedy nie znasz odbiorcy swoich słów, możesz zdobyć się na większą szczerość - nie oceni cię...
Juliet i Declan chodzą do jednej szkoły, ale mijają się i nie wiedzą co ich łączy. Jak to się zakończy?
Powieść czyta się z łatwością i w ekspresowym tempie. Trudno się od niej oderwać. Bohaterowie przeżywają swoje historie, przekazują uczucia i przemyślenia, czasami kłócą i są przy tym naprawdę sympatyczni.
Ponieważ historia trzyma się tematyki żałoby i podejmuje tę kwestię w sposób delikatny i melancholijny, to szczególnie wyróżniają się momenty w których dochodzi do natężenia emocji i czytelnik czuje, że zaraz się coś wydarzy.
Ciekawe jest podejście osób otaczających Juliet - "minęło kilka miesięcy - powinna już wrócić do normalności, a nie chodzić na cmentarz i ciągle płakać", ale nie istnieje coś takiego jak limit żałoby! Nie ma momentu, w którym każdemu powinno "przejść", jeśli w ogóle może przejść. Żałoba to coś, co każdy przeżywa inaczej, indywidualnie i nauczanie jak to powinno wyglądać jest chore.
Cała historia bardzo mi się podobała. Pochłonęłam ją w weekend i chyba z ostatnich czytanych przeze mnie młodzieżówek najbardziej przypadła mi do gustu. Jednak warto nie ograniczać jej do wieku nastoletniego, rodzice też mogę odnieść z nie korzyści.
Polecam
"Listy do utraconej" Brigid Kemmerer wpadły mi w oko z miejsca.
Tytuł, który niezwłocznie zatrzymuje w miejscu i okładka, która potęguje zainteresowanie. A dodatkowo niekonwencjonalny zaczątek historii i prawdziwie piękna zawartość.
Na szczęście powieść zakupiła moja biblioteka szkolna, a ja nie musiałam czekać, bo dorwałam się do niej z miejsca(porzuciwszy wszystkie inne...
2017-10-10
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść Matthew Quick'a(nie ryzykuję odmieniać), który znany jest między innymi z "Poradnika pozytywnego myślenia", którego nie przeczytałam, ale obejrzałam film. Bynajmniej nie sięgnęłam po książkę z tego powodu wręcz przeciwnie - dobrze, że doczytałam tę informację dopiero w trakcie lektury.
Finley urodził się w mieście rządzonym przez irlandzką mafię i nigdy go nie opuszczał. To ważna informacja, bo nieźle mnie zszokowała. 18-letni chłopak, który nigdy nie wyjeżdżał poza swoje rodzinne miasto?! Ach ta wspaniała, bogata Ameryka, gdzie każdy może wszystko!
Pozostawmy ten szokujący mnie aspekt historii i przejdźmy do konkretów.
Finley nie mówi wiele. Ma w życiu dwie pasje: koszykówkę i swoją dziewczynę Erin. Mieszkając w mieście i chodząc do szkoły w której jest jednym z bardzo niewielu białych, stale czuje się odosobniony.
Sam ma swoją, nieopowiedzianą historię i zbyt wiele zna innych tragicznych historii, aby chcieć pozostać na całe życie w tym mieście.
Pewnego dnia trener jego drużyny prosi go o przysługę, chce aby zajął się nowym uczniem szkoły, osieroconym synem przyjaciela mężczyzny.
Chłopcy zaprzyjaźniają się, choć jeden prawie nigdy nie mówi, a drugi żyje we własnym świecie. Jednak Finley coraz bardziej martwi się o swoje miejsce w drużynie koszykówki, a jego życie komplikuje się też w innych aspektach.
Książka posiada narrację pierwszoosobową i wypada dzięki temu świetnie. Finley jest bardzo dobrym obserwatorem i ma ciekawe przemyślenia. Chłopak niewiele mówi, ale potrafi słuchać.
Ogólnie cała książka jest bardzo stonowana, ale przy tym potęguje emocje w najmniej spodziewanych momentach.
Polecam
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść Matthew Quick'a(nie ryzykuję odmieniać), który znany jest między innymi z "Poradnika pozytywnego myślenia", którego nie przeczytałam, ale obejrzałam film. Bynajmniej nie sięgnęłam po książkę z tego powodu wręcz przeciwnie - dobrze, że doczytałam tę informację dopiero w trakcie lektury.
Finley urodził się w mieście rządzonym przez...
2017-09-19
Nie wiem czy lubię czy nie lubię opowiadań dopisywanych do różnych serii.
Niezmiennie po nie sięgam, gdy tylko dowiem się o ich powstaniu, ale zwykle czuję się albo zdezorientowana albo zawiedziona albo zniesmaczona.
Bywam zadowolona? Raz na jakiś czas.
Tym razem połowicznie.
Do serii Amy Ewing "Klejnot" powróciłam w tym roku, tak jakoś bez szczególnego powodu, chyba takiego wyłącznie, że nie wiedziałam czemu wcześniej zrezygnowałam.
Trylogia nie jest zachwycająca, ale teraz będę mówić o dwóch opowiadaniach, których bohaterowie - Raven i Garnet, byli zdecydowanymi plusami dziełka Emy Ewing(które mogę określić w wielkim skrócie po prostu płytkim).
Nie tylko byli plusami,ale chętnie bym ich widziała, jako głównych bohaterów(w zastępstwie za Violet).
Powinnam zaznaczyć z góry: oba opowiadania nie są przeznaczone do przeczytania przed serią właściwą, wydarzenia w nich pokrywają się z tymi w pierwszym tomie i popsułyby efekt,które powinno dać zakończenie tomu pierwszego.
Nie radzę też czytać osobom niezaznajomionym z pierwszym tomem, moich dalszych wypocin. Tym mogę tylko nie polecić trylogii;)
"Dom kamienia" to historia z punktu widzenia Raven, przyjaciółki Violet, głównej bohaterki serii. Miałam co do tej dziewczyny mieszane uczucia. Nie byłam też pewna jak autorka podejdzie do jej historii w tym opowiadaniu. Głównie dlatego, że tej autorce nie ufam.
Amy Ewing napisała serię, która powinna być mocna w wydźwięku, poruszyła ciekawe i dość dorosłe tematy i zrobiła z tego słabe romansowo-fantastyczne czytadło, które okazało się... w nawiasie powyżej użyłam jedynego słowa, które mam na ten temat.
Ale, ale wróćmy do Raven.
W trylogii autorce udało się przynajmniej jej nie popsuć. A w opowiadaniu?
Oczekiwałam więcej.
Pisarka zaczyna od sceny przedstawionej w książce, a opisanej z punktu widzenia Violet i kończy na scenie przedstawionej w książce, a opisanej z punktu widzenia Violet, po drodze opisując scenę przedst... Rozumiecie?
Właściwie opowiadanie mogło być dobre, ale się autorce nie chciało.
W miejscu, gdzie mogłaby dopiero zacząć - skończyła.
I to by było w tej kwestii na tyle.
W prawdzie samą Raven udało mi się trochę lepiej poznać, ale nic po za tym.
Liczyłam i się przeliczyłam.
"Garnet" to opowiadanie z punktu widzenia Garneta(a to niespodzianka!), mojej ulubionej postaci w serii.
I nie wiem czy z tego powodu, ale bardzo mi się podobało. Dało mi uczucie, że autorka jednak potrafi dobrze pisać, tylko się nie stara.
Bohater jest dobrze i zgodnie z mymi przewidywaniami poprowadzony(dla mnie nie było żadnej zaskoczki w finale pierwszego tomu), ale w tym opowiadaniu są i inne ciekawe postacie, o których z pewnością niejeden czytelnik "Klejnotu" zechce więcej poczytać.
Ogólnie oba opowiadania wypadają o wiele lepiej od trylogii.
Więc jeśli ją przeczytaliście, to weźcie się za dodatek.
Nie wiem czy lubię czy nie lubię opowiadań dopisywanych do różnych serii.
Niezmiennie po nie sięgam, gdy tylko dowiem się o ich powstaniu, ale zwykle czuję się albo zdezorientowana albo zawiedziona albo zniesmaczona.
Bywam zadowolona? Raz na jakiś czas.
Tym razem połowicznie.
Do serii Amy Ewing "Klejnot" powróciłam w tym roku, tak jakoś bez szczególnego powodu, chyba...
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w Klejnocie odnawiając znajomość z Violet.
Czytając "Białą różę" przez połowę książki głowiłam się, dlaczego właściwie nie wzięłam się za nią wcześniej(trzeci tom mi to objaśnił, ale o tym przy recenzji tomu trzeciego) - zakończenie było przecież tak emocjonujące.
Violet i Ash zostali przyłapani i teraz muszą uciekać z Klejnotu do niższych kręgów, na szczęście sami nie są...
Ja się na temat fabuły rozpisywać nie chcę, ale parę rzeczy napomknę przy innych tematach. Na razie z opisem koniec.
Świat przedstawiony okazał się naprawdę ciekawie wykreowany, a pomysł autorki dopiero teraz nabrał kształtów.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś kompletnie się wcześnie nie przejęłam tym jak makabryczna jest sytuacja Violet i innych dziewcząt sprzedanych jako surogatki. Przecież to straszne. Choć winna mogła być sama Violet, bo jest osobą rekordowo sympatii niebudzącą.
W pierwszym tomie odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z jakimś pokręconym post-apo, ale się już zreflektowałam, że to fantasy - zresztą dobrze pomyślane, bo pomysł jest dość unikatowy. Bardzo przypadł mi do gustu.
Pomysł - tak
Fabuła -tak
Bohaterowie - tak i nie(parę słów za chwilę)
Wykonanie - nie
Amy Ewing wpadła na ciekawy pomysł, ale w pisaniu za dobra nie jest. W książce zdarzają się dłużyzny, opisy mogą spowodować ból głowy, a kiedy chciałoby się o powiedzenie czegoś więcej w danym temacie - to temat dobiega końca. Uświadczyłam też bardzo małą ilość ciekawych i rozwiniętych dialogów, które byłyby mile widziane. Ogólnie to mało było dialogów.
Ciekawa historia z dużym potencjałem, ale styl rozczarowujący.
Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Są te, które mnie wkurzały(Violet, Violet, Violet... łapiecie?), te które uwielbiałam i czekałam aż pojawią się kolejny raz(Garnet i to chyba tyle, no i w sumie Sil i Raven) i te które mnie kompletnie nie obchodziły(czytać: cała reszta).
Charakter i sposób rozumowania Violet, nie mówiąc już o jej przemyśleniach są bardzo dalekie od ciekawych czy budzących jakieś ciepłe uczucia. Momentami miała dobre zrywy, ale wszystko psuła jej płaska, sztuczna, stworzona na siłę relacja z Ashem. To, że w pierwszym tomie praktycznie się nie znali i z sobą nie rozmawiali - przebolałam, ale czytam tom drugi i ten związek dalej polega na pobieżnej znajomości i nie wiem czy oni spędziwszy z sobą dłuższą część akcji książki rozmawiali z sobą naprawdę więcej niż z dwa razy! Koniec o zakochanych.
Garnet, Sil, Raven, Lucien, Ash - postacie nad których kreacją autorka naprawdę się nagłowiła, w większej połowie są ogromnym plusem dla powieści.
Garnet zdobył moje serce kilkoma zaledwie scenami w pierwszym tomie, a z każdą stroną drugiego jeszcze bardziej mi się podobał. Nie żeby coś, ale ta książka byłaby dużo ciekawsza z jego perspektywy.
Sil pominę(starczyła jej jedna scena, aby dołączyć do postaci przeze mnie lubianych).
Raven to druga moja kandydatka na zastąpienie Violet(tak autorka mnie zrozumiała - czytam obie nowelki z perspektywy tej dwójki). Jej charakterek to taka wisienka bez tortu.
Na temat Luciena powiedziałabym chętnie kilka słów jedynie dobrych, bo mnie naprawdę zaciekawił, ale ta postać jest przeholowana na wszystkie strony i nierealna(tak, tak człowiek renesansu, ale przesada). Więc przydałby się ktoś, kto by trochę przejął tych jego zalet.
A Ash to taka ciekawa zagadka. Jest postacią stworzoną do pary dla głównej bohaterki, ale bez niej funkcjonuje jako bohater o wiele lepiej.
Amy Ewing stworzyła swoim bohaterom małe piekiełko(tak właściwie to nie małe) i tych bohaterów starała się pokazać jako żywe osoby, ale momentami nie wychodziło. A te piekło? Wymyślone na poziomie wysokim, napisane na niskim.
I w sumie książkę połknęłam i zajęłam się trzecim tomem...
I mogę już tu powiedzieć, że drugi był najlepszy.
Tak więc trochę polecam(jeśli pierwszy przeczytany, drugi warto, ale inaczej nie bardzo warto zaczynać).
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
więcej Pokaż mimo toMoja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w...