rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...

Nie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc kolejny rozdział jest konieczny.
Tylko że przy okazji miałam na tych kilku ostatnich rozdziałach taką satysfakcję, że naprawdę jest to dobre kilka gwiazdek więcej.

Księżniczce Askii korona Seraveszu się po prostu należy - została oficjalnie mianowana następczynią tronu swojego dziadka, ale w przeciwieństwie do wielu książkowych księżniczek nie było to takie oczywiste ani proste - jej życie i działania pokazały, że na to zasługuje. Ale od mianowania następcą do zostania pełnoprawnym władcą swojego kraju jeszcze daleka przed nią droga. I będzie musiała na to ciężko zapracować, ku jej utrapieniu praca ta wymaga o wiele więcej niż umiejętności władania mieczem i zrozumienia potrzeb swoich poddanych.
Szukając pomocy w walce z najeźdźcą aspirującym do roli jej narzeczonego(do którego to związku ona bardzo nie aspiruje z bardzo poważnych przyczyn), udaje się na dwór cesarza Visziru, co poza wielkim wyzwaniem politycznym i szokiem kulturowym, jest dla niej także powrotem do bolesnych wspomnień z dzieciństwa - takich w rodzaju zamordowanych rodziców(wspominam dla uściślenia w kwestii rozmiaru traumy).

"Lodowa Korona" została przez autorkę wyposażona w broń obosieczną - pierwszoosobową narrację Askii oraz pełen intryg i subtelności dwór Visziru(których ta pierwsza przez długi czas nie chce pojąć za wszelką cenę - która może być bardzo wysoka z uwagi na to w jak poważnej sytuacji się znajduje i jak wiele istnień może to kosztować).
W kwestii samej księżniczki jest ona bardzo standardową postacią w fantastyce young adult, choć zaznaczam, że nie jest to w tym przypadku zarzut, bo raczej mieści się pod względem racjonalnych zachowań dość wysoko i myślę, że jej konstrucja psychologiczna jest ciekawa i przyjemna w odbiorze. Choć warto zauważyć, że na początku powieści ma zdecydowanie więcej lat niż większość bohaterek w gatunku na pierwszej stronie(już nie 13,16 i 18, a aż 22), co pozwoliło sensowniej rozpisać jej przeszłość pod względem linii czasowej. To co jest największym atutem Askii, a przy okazji powieści, to jej gotowość do poświęceń i ukierunkowanie swojego życia w jednym kierunku. Być może wynika to właśnie z tego, że jest już jednak dorosłą kobietą, a nie nastolatką z rozchwianiem emocjonalnym i burzą mózgu na widok każdego faceta w jej zasięgu(nie żeby jej nie interesowali, ale ma priorytety).
Przechodząc do drugiego punktu - absolutnie jestem na tak. Często obiecywano mi intrygi, gry polityczne, gierki salonowe przy różnych okazjach prezentując coraz to nowe powieści osadzone w zmyślonych krainach. I zwykle na obietnicach się kończyło. A tu Viszir jawi się jako miejsce pełne intryg, zwalczających się frakcji, gdzie ludzie jednego narodu różnią się od siebie diametralnie, mają różne cele i poglądy - i to wszystko rzeczywiście mi pokazano. I choć niektóre sceny na kartach powieści wywoływały u mnie śmiech - to wierzę, że przy poważnym podejściu do tematu wywołałyby dreszcze przerażenia(ja wolałam się śmiać z tego jak Askia reagowała na poparcie ze strony z której nie tylko się nie spodziewała, ale w dodatku nie chciała).

Drugi plan mówiąc szczerze nie do końca mnie przekonał. Poza politycznymi przepychankami, które jak już wspomniałam są świetne, to ich autorzy są raczej szablonami niż postaciami. Bohaterowie odgrywający większe role nie są na tyle ciekawi by angażować się w ich historie.

Poza wątkami przyziemnymi, są jeszcze te z drugiego wymiaru(czytaj pośmiertnego) i mam wrażenie, że chyba celowo autorka ukazała je bardziej żywo od tych, które takie faktycznie są. Myślę, że elementy fantastyczne są zdecydowanie do większego rozwinięcia w kontynuacji i oby zostało to poprowadzone dobrze.

Polecam i czekam na zakończenie, liczę na dobre

"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...

Nie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zdradzona" Kiery Cass to kontynuacja i zakończenie historii rozpoczętej w "Narzeczonej".
Ta dwutomowa seria jest bardzo nierówna. Pierwsza część była na swój sposób urocza i miała mocne zakończenie, a druga miałam nieznośne wrażenie, że jest bardziej infantylna nie tylko od pierwszej, ale i od samej serii "Rywalki". Dodatkowo, zawsze uważałam, że Pani Cass ma dobry styl, a tu trochę przypominało to książkowe wersje filmów Disneya(te, które mówią nam co się dzieje w filmie, żeby dziecko nie miało wątpliwości, że ta postać jest zła), i to z dokładnie taką mentalnością dla dzieci w przebraniu "powieści dla młodych dorosłych", jak pisze autorka na wstępie(to w sumie zabawne).

"Zdradzona" Kiery Cass to kontynuacja i zakończenie historii rozpoczętej w "Narzeczonej".
Ta dwutomowa seria jest bardzo nierówna. Pierwsza część była na swój sposób urocza i miała mocne zakończenie, a druga miałam nieznośne wrażenie, że jest bardziej infantylna nie tylko od pierwszej, ale i od samej serii "Rywalki". Dodatkowo, zawsze uważałam, że Pani Cass ma dobry styl, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Po słowiczej podłodze" Lian Hearn przeczytałam, ponieważ na wyprzedaży kupiłam przypadkowo czwarty tom cyklu, który rozpoczyna.
Ów czwarty tom cyklu obejrzałam sobie od każdej strony: z góry, z dołu, z boku oraz wstęp w środku. I niech mnie kule biją, jeśli jest tam gdziekolwiek wzmianka, o tym że to część jakiegoś cyklu(i to któraś z kolei!).
Tego dowiedziałam się już w domu.

Ale znalazłam pierwszy tom w bibliotece. Czy będę lekturę cyklu kontynuować? Pojęcia na tę chwilę nie mam.
Dlaczego? Bynajmniej nie mam zastrzeżeń do samej książki. Tylko do siebie.

"Po słowiczej podłodze" wykracza trochę poza moje granice pojmowania. Jest to powieść osadzona głęboko w kulturze japońskiej. Tak głęboko, że moja marginalna wiedza o Japonii i kulturze jej mieszkańców(zwłaszcza paręset lat wstecz), oparta wyłącznie na kilku filmach i nielicznych obejrzanych przeze mnie anime, jest bardzo trudna do zastosowania w zrozumieniu tego, co książka prezentuje. Dochodzi jeszcze fakt, że nie wiem na ile realistycznie powieść tę kulturę reprezentuje, a na ile jest to wyobrażenie jej brytyjskiej autorki.

Sama kultura(o rety, jakie ta powieść ma opisy!) jest ciekawą zagwostką. A ja miałam bardzo duży problem ze zrozumieniem osadzonych w niej bohaterów.
Postacie w "Po słowiczej podłodze" posiadają charaktery, wzorce postępowania i odruchy, które są dla mnie nie do pojęcia. Czułam się dziwnie(chociaż to jeden z największych plusów powieści), kiedy sytuacja w której znajdował się główny bohater, wywoływała u niego skrajnie inną reakcję, niż ta której bym się spodziewała.
Dynamika tej historii i jej bohaterów, jest tak odmienna od tego z czym mam na co dzień do czynienia, że lektura była dla mnie jednocześnie ciekawa i wciągająca, jak i potwornie długa.
Ja w końcu chyba wrócę do tej historii.
Zresztą jestem ciekawa, choć wolę nie pytać, czy ta szpilka w oku jest rzeczywiście nie do wykrycia...

Jeśli ktoś ma wątpliwości, sterta słów powyżej to recenzja książki. Pozytywna nawiasem mówiąc.

Polecam

"Po słowiczej podłodze" Lian Hearn przeczytałam, ponieważ na wyprzedaży kupiłam przypadkowo czwarty tom cyklu, który rozpoczyna.
Ów czwarty tom cyklu obejrzałam sobie od każdej strony: z góry, z dołu, z boku oraz wstęp w środku. I niech mnie kule biją, jeśli jest tam gdziekolwiek wzmianka, o tym że to część jakiegoś cyklu(i to któraś z kolei!).
Tego dowiedziałam się już w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.

Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak zwykle, bo wcześniej nie miała takich odjazdów, a później też już nie, no ale dam już sobie spokój z jej nieistniejącym charakterem.
Tempo akcji utrzymuje się w tym tomie przez CAŁY CZAS, taki jak w końcówce poprzedniego. Czyli strasznie szybko. Coś wybucha, Mare sobie biegnie, strzela błyskawicą, coś widzi, coś wybucha... O Cal! I tak dalej. Mare kiedy nie walczy, to myśli o Calu. Tak, tak... Super. Brawo dla tej Pani.
Wcześniej twierdziłam, że główna bohaterka nie posiada żadnej stałej cechy charakteru, ale okazuje się, że w toku wydarzeń nabawiła się nieustającej i chorobliwej fascynacji braćmi Calore.

To dobry moment, aby powiedzieć coś o reszcie bohaterów. Obaj wcześniej wspomniani bracia, otrzymali chwilę(tak ze dwie strony na głowę) dla swojej narracji. Co smutne, z perspektywy Mare byli o wiele ciekawsi. Autorce kompletnie nie wyszło przedstawienie ich myśli. O ile zdaję sobie sprawę, że przy Mavenie było to ponad jej siły(bądź co bądź się przy poprzednich tomach bardzo starała, żeby był nie do ogarnięcia), to nie wiem co poszło nie tak przy Calu, może się nie starała?
W poprzednim tomie autorka wprowadziła perspektywy Evangeline i niejakiej Cameron. Evangeline na szczęście w tym tomie utrzymała swoją pozycję narratorki(na szczęście, bo była to jedyna historia, która została dobrze poprowadzona i otrzymała satysfakcjonujące zakończenie), za co jestem autorce wdzięczna. Evangeline posiada dokładnie tyle charakteru, ile brakuje Mare.
O Cameron słuch zaginął. To po co w ogóle się pojawiała jej narracja? Autorka nawet nie zawraca sobie głowy tym, aby o niej coś wspominać w tym tomie.
A pamiętacie, że w poprzednich tomie udało się Mavenowi ożenić? Ja bym nie pamiętała, gdyby nie to, że jego urocza małżonka dostała w tym tomie narrację. Po co? Wprowadzona została dobrze, rozwijana była uparcie, konsekwentnie i z dobrym skutkiem, a później autorce się o niej zapomniało...

"Czerwona królowa" podbiła moje serce drugim planem. Takim sympatycznym, mającym duże miejsce w fabule, znaczącym, mającym wpływ na wydarzenia drugim planem. To był powód dla którego z tomu na tom dawałam jej kolejne szanse.
W końcu jednak, idąc prawdopodobnie za moją radą, poszła sobie na warsztaty pisarskie do Veronici Roth. Była na nich na tyle długo, aby udało jej się skutecznie pozbyć z ostatniego tomu serii drugiego planu. Nie została jednak na nich na tyle długo, aby nauczyć się pisać zakończenia.

Pa pa... Życzę autorce powodzenia.
Ale dalej ją lubię...

"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.

Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu, oglądałam serial "Dawno dawno temu" i nałogowo słuchałam Studia Accantus. Chyba czas spoważnieć i na chwilę pożegnać się ze światem bajek.

Nie ulega wątpliwości, że mimo mego znudzenia, "Droga do sławy" trzyma poziom poprzednich części, świetnie rozwija zapoczątkowane wątki i kłóci się z rozumem czytelnika jak tylko może.
Chainani miesza w fabule w ten sposób, że czytelnik jest już prawie pewny rozwiązania zagadki, a autor tak kombinuje, aby się wydawało, że to nie ma sensu. A koniec końców, okazuje się że...
Nieprzewidywalnie przewidywalna. I dzięki temu genialna.
Prawidła baśni zachowane, a czytelnik i tak rozkminia.

Parę słów o bohaterach. Nie zmienili się ani trochę(to te 5 słów).
A finał był taki...
Tylko czekać na piąty tom.

Polecam,
ale nie bierzcie ze mnie przykładu i nie przemęczcie tematu...

"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek Francesca Cavallo, Elena Favilli
Ocena 7,2
Opowieści na d... Francesca Cavallo, ...

Na półkach: , ,

Poczytałam tylko wybiórczo, te które mnie interesowały(czyli pomijając sportowców). Fajnie, sympatycznie opisane postacie. Choć w niektórych wypadkach mam wątpliwości, co do stawiania ich za wzór młodym dziewczynkom(tak jakoś w szczególności te wątpliwości dotyczą Katarzyny II Wielkiej).
Wiem, że niektórzy uważają za zasadne zakwestionować skrótowość tych opowieści. Myślę jednak, że te skróty wystarczą dzieciom. Kiedy podrosną, może będą chciały dowiedzieć się więcej o opisanych tu kobietach, a wtedy z pewnością znajdą pełniejsze źródła.
Samych opowiadań dopełniają piękne portrety(zapadł mi w serce zwłaszcza portret Astrid Lindgren(jak i samo opowiadanie, uwielbiam tą panią)). Są wykonane w przeróżnych tonacjach i stylach(choć nie zawsze przystają do postaci, którą prezentują(do Elżbiety I zwłaszcza)).

Sama książka wylądowała u mnie tylko na niecały dzień, bo była przeznaczona na prezent, ale sama też muszę się w nią zaopatrzyć. I dokończyć...

Poczytałam tylko wybiórczo, te które mnie interesowały(czyli pomijając sportowców). Fajnie, sympatycznie opisane postacie. Choć w niektórych wypadkach mam wątpliwości, co do stawiania ich za wzór młodym dziewczynkom(tak jakoś w szczególności te wątpliwości dotyczą Katarzyny II Wielkiej).
Wiem, że niektórzy uważają za zasadne zakwestionować skrótowość tych opowieści. Myślę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!

W każdym razie w końcu dostałam do rąk książkę, którą mi się chciało przeczytać. Mam ostatnio blokadę czytelniczą.

"Dwór szronu i blasku gwiazd" jest nowelką przeznaczoną tylko i wyłącznie dla czytelników trylogii. A ci z pewnością posiadają swoje zdanie, na temat tego czy ją czytać.
Nie powiem, więc wiele. A tylko i wyłącznie tyle, że stan umysłowy naszych ukochanych postaci jest zły...
Ale samą nowelkę czyta się z przyjemnością.

To trochę taki ostatni rozdział, którego nie było w ostatnim tomie trylogii, bo się nie zmieścił(wiecie, jakby dołożyli tam te 320 stron, to do księgarni po "Dwór skrzydeł i zguby" trzeba by pojechać wózkiem widłowym).

Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!

W każdym razie w końcu dostałam do rąk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Kto zabił Kopciuszka?" to trzeci tom serii "Róża Krull natropie" Alka Rogozińskiego.

Autor jakoś nie potrafi się zdecydować jaką osobą ma być jego główna bohaterka. Przez cały pierwszy tom obserwowałam pokręconą pisarkę kryminałów, która miewa szalone pomysły i z maniackim zapędem szuka emocji, które mogłyby ją zainspirować do napisania kolejnej książki. Posiada jednak trochę szarych komórek i jako taki instynkt samozachowawczy.
W drugiej(przeczytanej jako pierwszej) załamywałam dłonie i z niedowierzaniem czytałam o kretynce, którą z jakiegoś powodu osadzono w centrum intrygi, która ją przerasta, ale mimo to dalej w niej grzebie.
W trzeciej autor powrócił do zamysłu z pierwszej części, ale nie darował sobie i nadał bohaterce kilka nowych oznak skretynienia i kilka nowych atutów w zakresie kryminalistyki.
W ten sposób w czwartym tomie możemy dostać naszego polskiego Johny'ego Englisha w spódnicy i z talentem pisarskim. Trochę mnie to przeraża.

Jeśli zaś idzie o samą fabułę, to intrygę rozgryzłam, chociaż pisarzowi udało się trochę nagmatwać i w końcu stworzyć jakieś poszlaki i śledztwo. Brawo.
Nareszcie dostałam kryminał. Niezbyt dobry, ale jednak kryminał.

Przyznaję jednak, że nie bez powodu przeczytałam wszystkie trzy tomy. Seria jest zabawna i sympatyczna, a pisarz posiada dobry styl i umiejętność wymyślania ciekawych sytuacji wyjściowych. Z książki na książkę jest też coraz lepiej. Więc ok, czytać będę dalej.

"Kto zabił Kopciuszka?" to trzeci tom serii "Róża Krull natropie" Alka Rogozińskiego.

Autor jakoś nie potrafi się zdecydować jaką osobą ma być jego główna bohaterka. Przez cały pierwszy tom obserwowałam pokręconą pisarkę kryminałów, która miewa szalone pomysły i z maniackim zapędem szuka emocji, które mogłyby ją zainspirować do napisania kolejnej książki. Posiada jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Baśń o Królowej Śniegu, to moja druga z kolei ukochana baśń. Drugą jest wyłącznie dlatego, że moje serce zostało wcześniej skradzione przez Roszpunkę. Gdy obecnie się nad tym zastanawiam, to z racjonalnego punktu widzenia powinna mieć I miejsce. Serce nie bywa racjonalne, ale drugie miejsce nie jest takie złe, prawda?
Za absolutnie każdą adaptację, interpretację, czy cokolwiek zainspirowanego, którąś z tych baśni jestem gotowa oddać wszystko, byle tylko rzucić się ponownie w świat wyobraźni pięcioletniej mnie i zobaczyć, jak inni te historie widzą...

Vicki L. Weavil napisała powieść o Królowej Śniegu i trafiła na moją listę obowiązkowych lektur.

Thyra Winter to nastoletnia Królowa Śniegu, któraś już z kolei. Musi poskładać magiczne lustro i w tym celu znajduje sobie faceta, Kaia oczywiście.
Co ma piernik do wiatraka, co ma chłopak do lustra? Ja nie bardzo pojęłam.
W każdym razie po brawurowym porwaniu nieletniego, nasza nieśmiertelna Królowa ma sporo roboty. Przy lustrze, chłopaku, kłamaniu, poszukiwaniu, oszukiwaniu...

Nie bardzo mi przypadła do gustu Thyra Winter, jako Królowa Śniegu. To już Elsa była lepszą wersją Królowej Śniegu. Przynajmniej miała jakieś własne powody, do bycia taką, jaka była. Thyra za to jest wzorem cnót. Nie ma wad. Tylko czasem kłamie i porywa ludzi...
Jako osoba bardzo przywiązana do historii o lustrze i jego składaniu, byłam zasmucona zrzuceniem wszystkich złych pobudek na gościa, który został złym, aby zła nie musiała być Królowa Śniegu. I nawet nie napisaniem mu jakiegoś sensu, poza byciem złym gościem.

Najlepiej poprowadzoną postacią w tej książce jest, ku memu zaskoczeniu, Gerta. Urocza i zdeterminowana, młoda dziewczyna, która jest gotowa zrobić wszystko dla ukochanego, który nawet nie odwzajemnia jej uczuć. Jest napisana, tak dobrze, jak dobrze powinna być napisana główna bohaterka. A to miała być historia Królowej Śniegu, a nie po raz kolejny Gerty.
Sam Kai wypada nijako. W sumie wypadłby nijako, gdyby nie fakt, że jego motywy są zabarwione bardzo ciekawymi wątkami psychologicznymi. Chłopak ma przemyślenia i dylematy, które są bardzo dobrym materiałem na fajną historię.

Powieść jest napisana w miarę dobrze. Boli mnie tylko zrzucenie całego bycia "złym" na postać inną niż Królowa Śniegu(podobnie jak w "Krainie Lodu"), wybielenie tej postaci(w charakterze, bo stroju już bardziej się nie dało), zawalenie wątku lustra(to najlepszy aspekt oryginalnej baśni!) i daniu lodowej korony jakiemuś dziewczątku. Gerta i Kai za to wyszli cudownie.
A i tak, myślałam, że to będzie taka poważniejsza historia w pewnych kwestiach, a tu tylko parę buziaków, a upałów brak...

Baśń o Królowej Śniegu, to moja druga z kolei ukochana baśń. Drugą jest wyłącznie dlatego, że moje serce zostało wcześniej skradzione przez Roszpunkę. Gdy obecnie się nad tym zastanawiam, to z racjonalnego punktu widzenia powinna mieć I miejsce. Serce nie bywa racjonalne, ale drugie miejsce nie jest takie złe, prawda?
Za absolutnie każdą adaptację, interpretację, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Do trzech razy śmierć" Alka Rogozińskiego to I tom serii "Róża Krull na tropie", a dla mnie jest jak drugi, bo najpierw przeczytałam drugi...

Róża Krull, to zwariowana pisarka kryminałów, która nie tylko piśmiennie ma kontakt ze światem przestępczym. Bowiem zdarza się jej natykać na trupy, kradzieże i kwiaty również w życiu codziennym... Przykładowo na zjazdach pisarek w luksusowych hotelach. Fajnie, prawda?

Co ja mogę rzec? Pierwszy tom uważam za lepszy od poprzedniego. To znaczy, że pisarzowi się kondycja obniżyła, ale przy mojej kolejności czytania wygląda to, jakby się polepszyła... Wiem, że bez sensu.

Róża Krull w pierwszej odsłonie serii, okazuje się być naprawdę sympatyczną i dość lotną osobą. W drugim zakwalifikowałam ją do kategorii bohaterek "kompletnie zidiociałych". Skąd ten regres, panie Rogoziński? Tak, sprawdzę jak się sprawy mają w trzecim(o ile nie skończy mi się czas wypożyczenia, przed najściem mnie ochoty na czytanie czegokolwiek).

Co do reszty bohaterów, to to w pierwszym, jak i drugim tomie, są przedstawieni tak samo. W książce gorzej niż w początkowym spisie bohaterów. Aby wiedzieć, o kim w danej chwili mowa, muszę zajrzeć na początek, który służy za całkowitą chrakteryzację wszystkich postaci i zdradza połowę fabuły.Ja już tylko mogę głową pokręcić i liczyć na to, że się autor zreflektuje...

Kryminału nie dostałam nadal. W początkowym spisie treści wszystko mi wyłuszczono, wskazano podejrzanych, obnażono winnych, określono przyszłe trupy. Nie wiem po co właściwie autor pisał cokolwiek więcej niż te pierwsze kilka stron. Ja się trochę pośmiałam, ale chciałabym też mieć szansę dociekania, co się stało i dlaczego...

Więc, tak autor pisze zabawnie, sympatycznie, a ja będę jeszcze dawać kolejne szanse, bo zdaje się, że jeszcze coś z niego będzie... Ale to nadal nie to...

"Do trzech razy śmierć" Alka Rogozińskiego to I tom serii "Róża Krull na tropie", a dla mnie jest jak drugi, bo najpierw przeczytałam drugi...

Róża Krull, to zwariowana pisarka kryminałów, która nie tylko piśmiennie ma kontakt ze światem przestępczym. Bowiem zdarza się jej natykać na trupy, kradzieże i kwiaty również w życiu codziennym... Przykładowo na zjazdach pisarek w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Ocalona" Alexandry Bracken kompletnie do mnie nie trafiła. To moja główna opinia na jej temat.
Nie przekonała mnie bohaterka,świat w którym przebywa ani nic innego, co znalazło się w tej książce.
A przecież mogło...

Ava żyje na statku kosmicznym, a jej stopy nigdy nie dotknęły Ziemi, która jest przeklęta. Jej współpasażerowie rządzą się własnym systemem prawnym, a wszystkich innych mają bardzo głęboko... Świat swoją drogą, plemiona żyjące na statkach kosmicznych i bawiące się w kosmicznych beduinów, swoją.
Świetlana przyszłość naszego świata według wizji Alexandry Duncan.
Co się konkretnie stało z Ziemią? W sumie ciężko stwierdzić, w każdym razie jest na niej sporo wody, więc podejrzewam, że się nasze kochane lodowce rozpuściły, przynajmniej po części. Czy tak jest? Autorka nie pisze o takich bzdetach.
Umyśliła sobie, żeby nasza bohaterka przeżyła potworny dramat. Najpierw życie w patriarchalnej społeczności, gdzie normą jest wielożeństwo. Później wielką miłość, wpadkę i problemy o podłożu matrymonialnym. W efekcie pochowanie żywcem i takie tam dalej...
W każdym razie w końcu ląduje na Ziemi. I cud się dzieje, wszystko o czym jej mówiono, jest, tak się w sumie składa... kłamstwem. Cóż za niespodzianka.

Brzmiało ładnie? Miało być ciekawie? Niestety, książka w gruncie rzeczy ładnie napisana i z jako takim pomysłem, była nudna, przewidywalna i irytująca do granic możliwości. Jej czytanie wlokło mi się, jak przysłowiowe flaki z olejem.
Nie znalazłam w jej czytaniu sensu. Nie miałam przyjemności, niczego się nie nauczyłam, niczego nie wystraszyłam. Nie poczułam się w żaden sposób poruszona, historią z założenia przerażającą, a przynajmniej smutną. Byłam smutna, że nie dano mi powodu, bym książkę polubiła.

Koniec, nie mam więcej do powiedzenia. Nie bardzo wiem, jak swoją opinię uargumentować, więc tylko dzielę się uczuciami.

Nie polecam,
no trudno,
bywa...

"Ocalona" Alexandry Bracken kompletnie do mnie nie trafiła. To moja główna opinia na jej temat.
Nie przekonała mnie bohaterka,świat w którym przebywa ani nic innego, co znalazło się w tej książce.
A przecież mogło...

Ava żyje na statku kosmicznym, a jej stopy nigdy nie dotknęły Ziemi, która jest przeklęta. Jej współpasażerowie rządzą się własnym systemem prawnym, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?

Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę kiedyś w końcu dorwę!).

W sumie nie będą tu jakoś szczególnie opisywać fabuły. Grunt, że powieść opowiada historię Królowej Kier, kiedy to jeszcze nie była Królową Kier, ale Król Kier smalił do niej cholewki. Bardzo z nie wprawą.
Wobec czego urocza dziewuszka, kochająca wypieki i nie mająca ochoty zostać żoną starszego od niej zdziecinniałego króla, swoje serce oddała komu innemu.
Tu spójrzcie na tytuł i skompletujcie go ze swoją wiedzą o przyszłej monarchini Krainy Czarów.

Marissa Meyer wykonała świetną rolę w kwestii przemiany osobowości bohaterki. Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru w kwestii zaskakiwania czytelnika rozwojem akcji, pozostało jej skupić się na interpretacji postaci bardzo dobrze nam znanych, przybliżenia mniej znanych i napisaniu kilku, których trzeba się było później pozbyć(z wiadomego powodu). Tak psychika, wcześniejsze losy bohaterów i interpretacja pewnych aspektów dalszej historii wypadła świetnie. Kapelusznika to ja chyba kocham w każdej odsłonie, a tutaj...

Kolejnym aspektem na plus(z mojego subiektywnego i bardzo nieprzywiązanego do oryginału napisanego przez Lewisa Carrola punktu widzenia) jest fakt, że "Bez serca" klimatem osadza się raczej w wizji Burtona niż Disneya(nie lubiłam tej bajki jako dziecko, historię pokochałam dopiero oglądając film Burtona) i proszę nie rzucać za to we mnie kamieniami:)
Kraina Czarów jest światem cukierkowo radosnym i tak polanym lukrem, że może zrobić się niedobrze. I jest to idealny kontrast do chwil pełnych brutalności. Mieści się tu wiele scen groteskowo niesmacznych i niezrozumiałych, niepasujących do bajkowego świata, a przez to mocno uderzających w emocje czytającego.

Burton jest w klimacie, ale miłośnicy Carrola mogą być spokojni. Autorka bardzo poważnie traktuje autora i jego przedziwny twór. Widać to w drobiazgowym wprowadzeniu każdej postaci mającej swoją rolę do odegrania w "Alicji(...)", ale też aluzjach słownych i wykorzystywaniu fragmentów jego twórczości.
Meyer z całą pewnością odrobiła pracę domową.

Po tych plusach czas na rzeczywistość. Wyglądającą tak, że Marissa Meyer napisała romans. Romans dopisała do bohaterki będącą przecież Królową Kier(Serc). I tu spójrzcie ponownie na tytuł.
Zignorujmy fakt, że jakiś niezwykle mądry tłumacz nazwał ukochanego przyszłej królowej Figlem(oryginalnie Jest, co oznacza Żart. Zdaję sobie sprawę, że ciężko to sensownie przetłumaczyć w formie imienia, ale czy było trzeba to tłumaczyć? Pominąwszy już, że bohater wabi się imieniem typowym dla naszych czworonogich przyjaciół???).
Skupmy się na fakcie, że pisząc historię o tym, jak Królowa Kier została Królową Kier można opowieść poprowadzić na setki różnych sposobów. Pisarka wybrała najbardziej banalny - złamane serce. Napisała bohatera, który ma je złamać. Mogła to zrobić na dwa sposoby. Wybrała łatwiejszy. Zakończenie mogło być tylko jedno.
Powód obsesji Catherine wyjaśniony.
Ok, ale nie rozumiem. Mając do dyspozycji całą Krainę Czarów, świat w oryginale i w większości interpretacji cudownie pozbawiony wątków romantycznych - pisarka napisała romans w ramce bajki dla dzieci. I to takie smutne. Było tyle możliwości. To taka świetna postać, a autorka napisała o niej romans, który był prosty, jednoznaczny i w oczywisty sposób zakończony(a miałam lekką nadzieję na romans pomiędzy Królową a Kapelusznikiem - to by było coś! I miałoby taki wydźwięk.).

Troszkę stracona szansa, jak na mój gust. Zawsze jestem zawiedziona, kiedy ktoś próbuje absolutnie wszystko wytłumaczyć za pomocą wątku Romea i Julii.

Powieść nie złamała mi serca ani go nie ukradła ani nie kupiła, czy co tam jeszcze z serce zrobić można.
Jednak klimat był, powieść napisana dobrym językiem...
No i był Kot Cheshire(tu diabelski uśmiech na cześć mojego ulubieńca wśród kotowatych).

"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?

Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)

Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo gdzie się znajduje.

"Duchy rebelii" są przede wszystkim nudne, bo poprzednie dwa tomy naprawdę budziły emocje, a teraz akcja polegała na odchaczaniu kolejnych punktów z listy rzeczy, które należy umieścić w finale serii.

Śmierć uwielbianej przez czytelników postaci? Odchaczone.
Spektakularna ucieczka? Odchaczone.
Spotkanie postaci znanej z poprzednich części? Odchaczone.
Wprowadzenie ciekawej aczkolwiek niepotrzebnej, a więc niewykorzystanej postaci? Odchaczone.

Trzeba coś jeszcze powciskać pomiędzy.

Autorka zaniedbała kompletnie drugoplanowe postacie. Ten tom należy wyłącznie do Amani. A ona nie jest postacią zdolną udźwignąć te 500 stron w pojedynkę. Dziewczyna nie ma dość charyzmy, a dodatkowo włącza się jej jeszcze momentami(tak bardzo popularna wśród głównych bohaterek) skłonność do użalania się nad sobą i swoją nieodpowiednością do zadania, które jej przypadło. To męczące.

Jest w tej serii kilka postaci, które naprawdę miały świetny wstęp i rozwinięcie. Nie doczekały się zakończenia(z wyjątkiem tych, które autorka poświęciła w toku akcji śmierci, bo a) nie miała pomysłu na ich dalsze poprowadzenie lub b) uznała, że będzie to dobry zwrot akcji. A ja tylko mogłam wzdychać nad powtarzalnością(tak idzie mi o Finnicka, pani Collins(tfu, Hamilton;)))).

Zabrakło też rozwinięcia strony technicznej. W tym tomie obracamy się cały czas w obeznanych już terenach i wątkach. Autorka wzięła sobie za cel domknięcie tematów otwartych i naprawienie tego, co wcześniej nabroiła swoim świetnym zakończeniem "Zdrajcy tronu", bo rzecz oczywista trzeba to było jakoś odkręcić. I chyba po raz pierwszy mam poczucie, że czwarty tom by nie zaszkodził... Zwykle narzekam na rozszerzanie, a tym razem naprawdę brakuje tu parę zdań.

Pozostał baśniowy klimat. W książce pojawiają się rozdziały opowiadacza, czyli takie, które mówią jak te wydarzenia będą opowiadane za lat paręset. Tyle, że wyraźnie opowiada je Amani.
Ale nie bez powodu mówię o tym elemencie powieści jako o wypadającym na plus. Właśnie dzięki temu seria ta się kończy kończy, a nie jak jest to ostatnio modne. Bo większość obecnych serii kończy się zamknięciem jednego wątku, pozostawieniem wszystkich innych otwartych i moją z tego powodu irytacją na pisarza. Tu nie, wszystko zostaje przymknięte ładnym opowiadaniem z refleksją. A dodatkowo w przeciwieństwie do "Makbeta" historia się domyka(do Banko piję...).

Męczyłam się czytając "Duchy rebelii". Nudziłam się. I przewracałam oczami, kiedy "wielkie zwroty akcji" szły według tak bardzo już wtórnych schematów.
Boli. To byłaby świetna trylogia, a trzeci tom to popsuł:(

Mimo to samą serię polecam, bo jest naprawdę ciekawa i zabierająca czytelników do innego magicznego świata...

"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)

Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Miałam prawdopodobnie za duże oczekiwania...
"Lustereczko, powiedz przecie" Alka Rogozińskiego to II tom cyklu o pisarce kryminałów Róży Krull, która zawsze musi się w coś wpakować. Nie wiedziałam, że to kontynuacja. O książce było swego czasu głośno, a ja miałam oko na autora, bo Rudnicka przeczytana w całości(nie przeze mnie, a przez mamę), więc trzeba było znaleźć coś nowego nie odchodzącego stylistyką.
Tylko chyba wtopiłam, bo trudno było to z początku ogarnąć i zafundowałam sobie spoilera do pierwszego tomu, co w sumie jakoś mnie obeszło, bo biorąc pod uwagę jak wygląda intryga w drugim tomie...

Konkursy piękności to dla mnie głównie temat kojarzący się z komedią. Komedie kochają konkursy piękności. Zwłaszcza jak ktoś się na nich morduje. Ale nie kojarzę chyba, by któraś ze znanych mi komedii wysyłała mnie na męski konkurs piękności. Ale równouprawnienie to równouprawnienie, panie chcą to, co panowie mają, więc czemu panowie nie mieliby chcieć mieć tego, co mają panie? Przykładowo makijażu?(pytania retoryczne)

Róża Krull stojąc przypadkowo na balkonie i przypadkowo trzymające w ręce lornetkę zostaje świadkiem samobójstwa swojego przypadkowego obiektu zainteresowania. A ponieważ jakieś płaczliwe dziewczę, ponoć kochane przez ów obiekt, stwierdziło, że coś się nie zgadza, to nasza pisarka postanowiła zacząć własne nieudolne śledztwo i wejść w drogę specjalistom.

A wszystko to zachacza się o rywalizację o tytuł Mistera Polonia, więc Róża znajdzie się w epicentrum zakochanych w sobie młodzieńców, co będzie ją ciut dekoncentrować.

Przyznaję, że książka jest zabawna. Śmiałam się, czasem nawet trochę za głośno. Jest też sprawnie napisana, często z ironicznym uśmiechem, bo autor chyba głównie się w tej książce nabija ze wszystkiego naokoło. A jednak kończąc książkę stwierdziłam, że najfajniejsza w powieści była początkowa lista bohaterów z krótką charakteryzacją. Była też bardzo przydatna, bo inaczej nie spamiętałabym bohaterów.

Różę i jej dwójkę przyjaciół trudno było ogarnąć, choć to składam na karb nieznajomości poprzedniego tomu. I o ile Pepe i Betty można było polubić, to sławetna pisarka kryminałów... No, szkoda mówić. Bohaterka nie posiada absolutnie żadnych szarych komórek mózgowych. To postać kompletnie zidiociała, nie mająca w historii żadnej roli poza wydurnianiem się i przeszkadzaniem wszystkim wkoło.

Cała reszta bohaterów przedstawionych w początkowym spisie to dziwna sprawa. Bo niektóre z tych osób nie miały nawet jednej sceny. Inne pojawiały się w jednej scenie. A pozostałe były tak świetnie opisane, że w trzylinijkowej charakteryzacji na początku przedstawiono ich staranniej. A charakteru brak. Jeszcze jako tako wypadł Mario, ale i tak słabo.
Odważę się zasugerować, że spisy i opisy postaci robi się w książkach, które mają wiele ważnych postaci i dlatego trudno je spamiętać, a nie w książkach w których autorowi nie udało się ich wystarczająco wprowadzić(nie mówiąc już o tym, że spis jest na początku i zdradza połowę fabuły, nie zwracając już uwagi na to, że podaje rozwiązanie intrygi).

Książka miała być kryminałem z elementami komedii. A jest komedią z wsadzonym w fabułę trupem. Bo kryminał byłby wtedy, gdyby książka zawierała jakiekolwiek sensowne śledztwo i jakiekolwiek wskazówki rozwiązania sprawy. Lecz te dzieją się poza sceną i w powieści nie występują.
Autor nikogo nie wprowadza do książki w stopniu dostatecznym ani nie robi użytku z żadnego z wątków.

I dlatego komedia też nie wychodzi. Bo cała fabuła jest jakby pisana na skakance i zamiast tworzyć całość, to daje kilka śmiesznych scen nie mających prawdziwego sensu w całości, a reszta to nie wiadomo co.

No i to tyle...
Autorowi jeszcze szansę z pewnością dam, bo czuję że coś jeszcze z tego może być, ale się zobaczy...

"-Zaniedbań?! - Pisarka usiłowała zabić go wzrokiem. - Jak śmiesz! Dbam o cerę i malować też się potrafię bez niczyjej pomocy.
-Kochanie, Florence Foster Jenkins też była pewna, że umie śpiewać, a Rogoziński uważa, że pisze zabawne książki(...)"

PS: Jeszcze jedno. Otóż w momencie kiedy wszystko miało się rozkręcić. Intryga nawarstwiać, pojawiać poszlaki i wychylać podejrzani - skapnęłam się, że zostało mi jakieś 20 stron zawartości książki. Przewróciłam stronę i okazało się, że zamiast odkrywania wszystko zostało rozwiązane i opowiedziane przez bohatera, który w książce prawie nie występował. Tak się nie robi kryminałów. Nie, po prostu nie.

Miałam prawdopodobnie za duże oczekiwania...
"Lustereczko, powiedz przecie" Alka Rogozińskiego to II tom cyklu o pisarce kryminałów Róży Krull, która zawsze musi się w coś wpakować. Nie wiedziałam, że to kontynuacja. O książce było swego czasu głośno, a ja miałam oko na autora, bo Rudnicka przeczytana w całości(nie przeze mnie, a przez mamę), więc trzeba było znaleźć coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Czytelnicy kochają baśnie.

Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?

Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek została zamordowana przez Złą macochę? Gdyby nikt nigdy nie żył długo i szczęśliwie, a każda baśń kończyła się triumfem Zła?
Przecież Dobro powinno wygrywać, nieprawdaż?
Czy Czytelnicy nadal kochaliby baśnie?

"Długo i szczęśliwie" to trzeci, finałowy(to już nieaktualne) tom trylogii(nieaktualne), cyklu Soman'a Chainani'ego "Akademia Dobra i Zła".
Seria ta posiada prześliczne, szczegółowe i godne analizy okładki i wcale nie mniej godne uwagi wnętrze.
Bo jeszcze bardziej niż baśnie Czytelnicy kochają ich interpretacje.

Sofia i Agata, dwie przyjaciółki, których baśń zmieniła baśniowy świat, znalazły swoje zakończenie. Po raz drugi.
Agata i jej książę wrócili do Gawaldonu. Sofia znalazła swoje miejsce u boku Złego Dyrektora Akademii. Pary są razem, pocałunek prawdziwej miłości odchaczony... Ale Baśniarz wciąż wstrzymuje się z ostatecznym napisaniem słowa KONIEC... A świat baśni nie może istnieć bez baśni.
Będzie koniec świata!!!
Chyba, że nasi bohaterowie w końcu zdecydują się jakiego zakończenia pragną. Do trzech razy sztuka, prawda?

Z grobów powstają legendarni nigdziarze, a Akademia staje się wyłącznie Zła, tak jak jej Dyrektor. I Królowa?
Serce Sofii nadal ma wątpliwości i coraz mniej czasu.
A Baśnie są pisane od nowa. I tym razem nie triumfuje w nich Dobro.

Z kolei życie Agaty i Tedrosa, na garnuszku matki bohaterki, nie jest usłane różami, tylko stosem, podpałką, wściekłym tłumem i kłótniami. A co najgorsze, zakochanej parce coraz bardziej brakuje najlepszej przyjaciółki.
Wkrótce znów muszą zanurzyć się w zdradliwej i niebezpiecznej Puszczy. Czy Liga Bohaterów będzie im w stanie pomóc?

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, ile da się wyciągnąć ze starych, wszystkim znanych baśni. Zwłaszcza z historii Kopciuszka. Choć trochę mniej zachwycona tym, co Chainani wyciągnął z legend arturiańskich(poświęcę temu później akapit).
Ale przede wszystkim ta historia przedstawia baśń o Sofii i Agacie. Baśń, która niekoniecznie zaczęła się tam, gdzie wszyscy sądzili. Bo każda baśń ma początek w baśni. Ale czy doczekałam się w końcu zakończenia, które wszystkich usatysfakcjonuje?
Krew się lała. Bohaterowie ginęli, a nasze bohaterki przeszły prawdziwą szkołę życia. I było trochę więcej Tedrosa, który nareszcie trochę się zaczął udzielać, a nie tylko rozglądać z dezorientacją. W sumie miał chłopak naprawdę ciężko. Kto by wytrzymał z takimi dziewuchami po tym jak zawiodła go własna matka?
Główni bohaterowie z jednej strony są przedstawicielami Dobra lub Zła, ale w rzeczywistości ich decyzje nie zawsze pokrywają się z tymi stronami. Ich charaktery i postępowanie to różne warianty szarości. A Dobro lub Zło są tylko celami, do których dążą.

Książka jest pokręcona, zakręcona i nieogarnięta, a mimo to wszystko się układa w jedną logiczną całość. Czytelnik miejscami może być naprawdę zdezorientowany tym co się dzieje, a po chwili się wszystko przejaśnia tylko po to, aby wrzucić nas w jeszcze większy rozgardiasz.
A na tym fabularnym torze wyścigowym nie zabrakło miejsca dla bohaterów pierwszego ani drugiego planu. Zwłaszcza młodzi nigdziarze, których poznaliśmy w poprzednich tomach mają tu pole do popisu. Nie zabrakło też miejsca na rodzicielskie problemy Lady Lesso i szaleństwa szalonego czarodzieja Merlina(jak wiadomo wszyscy mędrcy są ciutkę stuknięci).
Łezka w oku się kręci, gdy pomyśli się o biednym Stefanie...

Baśnie są w powieści przedstawione cudownie niejednoznacznie, a ich starzy bohaterowie rozwalają system. Śmiechu co nie miara.
Trochę gorzej jest w kwestii legend arturiańskich. Na upartego: Merlin, Ginewra i Lancelot wypadają na plus. Ich wątek jest poprowadzony ciekawie i z rozmysłem pasującym idealnie do fabuły. Jednak mnie razi to jak autor potraktował tę historię, jak ją uszczuplił, powycinał i niewiele dał w zamian. W końcu legendy trzeba zmieniać z większym staraniem i nie wycinać przy okazji 99% procent oryginalnej historii. Zwłaszcza, że akurat te legendy mają rekordowego pecha i co się ktoś za nie nie zabierze, to jeszcze bardziej oddala się od mitów, zostawiając jedynie tytuł.

Fakt: ta seria jest wspaniałą rozrywką dla dzieci i młodzieży, a już dla mnie w szczególności. Dorośli też znajdą coś dla siebie.

POLECAM
i czekam na 4, nadprogramowy tom:)

Czytelnicy kochają baśnie.

Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?

Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i właściwie jakby nie trafiła, to nie byłaby to żadna strata.

Nie warto dla tych tomów skrobać dwóch osobnych recenzji, bo właściwie można by upchać całą treść w jednym tomie i by to nie bolało. Zresztą pierwszy kończy się w taki sposób w jaki w moim regulaminie czytelniczym tom I kończyć się nie ma prawa.

Cykl "Incanceron" to historia dwóch światów, które są rozdzielone, a zarazem nierozłącznie połączone.
Incanceron to olbrzymie więzienie w którym mieszczą się całe miasta, lasy, morza i góry. Piekło dla osadzonych tam więźniów, którzy żyjąc w nim od pokoleń zaczynają tracić pojęcie, czy w ogóle jest coś na Zewnątrz.
Z kolei Zewnętrzne, zwane przez mieszkańców Epoką, to królestwo, gdzie mimo wysoko rozwiniętej technologii panują surowe zasady, aby przestrzegać realiów jednego wieku i nie iść naprzód. Bo? Bo była wojna i ktoś doszedł do wniosku, że jak wszystko stanie w miejscu, to będzie bardzo fajnie.

W tych realiach żyją kolejno Finn i Claudia. On, więzień Incanceronu, dziecko zrodzone w trzewiach więzienia. I ona, córka Naczelnika, narzeczona księcia i przyszła królowa.

Wykreowane światy, koleje losów bohaterów i cała fabuła budzi z miejsca zainteresowanie. Ale niestety na świetnym pomyśle moje uznania dla autorki się kończy.
Catherine Fisher stworzyła sobie historię, która zdecydowanie ją przerosła. Światu zabrakło szczegółów, pierwszoplanowym bohaterom charakteru(takiego stałego, bo zwykle się zachowywali, tak jak trzeba było na użytek fabuły a nie według swoich cech osobowości), a drugiemu planowi miejsca w fabule i określonych zadań. Dużo wątków i postaci pojawiło się właściwie bez żadnego pomysłu na ich wykorzystanie. Drugi plan wypełniali bohaterowie, których całym celem było zachowywanie się tak, jak określono ich w pierwszym zdaniu o nich i koniec.
Najgorzej jednak wypada fabuła. Cała intryga, problemy społeczne i spiski, wokół których historia się kręci, to kwestia potraktowana bardzo po macoszemu. A nawet nie, zwyczajnie od czapy.
Historia jest grubymi nićmi szyta, i to z różnych materiałów. Wszystko razem tworzy bardzo pokraczną całość, gdzie czytelnik często musi łapać się za głowę, skąd jakiś wątek w ogóle się wziął, nie mówiąc już o tym po co.

No tak, historia ciekawa. Pomysł był dobry, ale pisarce zabrakło zdolności i dobrego warsztatu.
Skończyło się na dwóch tomach, które tworzą jako taką całość, ale finalnie są absurdalnie słabo napisane, a zwroty akcji i ostateczne rozwiązania kompletnie niejasne i nie wiadomo skąd wytrzaśnięte.

"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i właściwie jakby nie trafiła, to nie byłaby to żadna strata.

Nie warto dla tych tomów skrobać dwóch osobnych recenzji, bo właściwie można by upchać całą treść w jednym tomie i by to nie bolało. Zresztą pierwszy kończy się w taki sposób w jaki w moim regulaminie czytelniczym tom I kończyć się nie ma prawa.

Cykl "Incanceron" to historia dwóch światów, które są rozdzielone, a zarazem nierozłącznie połączone.
Incanceron to olbrzymie więzienie w którym mieszczą się całe miasta, lasy, morza i góry. Piekło dla osadzonych tam więźniów, którzy żyjąc w nim od pokoleń zaczynają tracić pojęcie, czy w ogóle jest coś na Zewnątrz.
Z kolei Zewnętrzne, zwane przez mieszkańców Epoką, to królestwo, gdzie mimo wysoko rozwiniętej technologii panują surowe zasady, aby przestrzegać realiów jednego wieku i nie iść naprzód. Bo? Bo była wojna i ktoś doszedł do wniosku, że jak wszystko stanie w miejscu, to będzie bardzo fajnie.

W tych realiach żyją kolejno Finn i Claudia. On, więzień Incanceronu, dziecko zrodzone w trzewiach więzienia. I ona, córka Naczelnika, narzeczona księcia i przyszła królowa.

Wykreowane światy, koleje losów bohaterów i cała fabuła budzi z miejsca zainteresowanie. Ale niestety na świetnym pomyśle moje uznania dla autorki się kończy.
Catherine Fisher stworzyła sobie historię, która zdecydowanie ją przerosła. Światu zabrakło szczegółów, pierwszoplanowym bohaterom charakteru(takiego stałego, bo zwykle się zachowywali, tak jak trzeba było na użytek fabuły a nie według swoich cech osobowości), a drugiemu planowi miejsca w fabule i określonych zadań. Dużo wątków i postaci pojawiło się właściwie bez żadnego pomysłu na ich wykorzystanie. Drugi plan wypełniali bohaterowie, których całym celem było zachowywanie się tak, jak określono ich w pierwszym zdaniu o nich i koniec.
Najgorzej jednak wypada fabuła. Cała intryga, problemy społeczne i spiski, wokół których historia się kręci, to kwestia potraktowana bardzo po macoszemu. A nawet nie, zwyczajnie od czapy.
Historia jest grubymi nićmi szyta, i to z różnych materiałów. Wszystko razem tworzy bardzo pokraczną całość, gdzie czytelnik często musi łapać się za głowę, skąd jakiś wątek w ogóle się wziął, nie mówiąc już o tym po co.

No tak, historia ciekawa. Pomysł był dobry, ale pisarce zabrakło zdolności i dobrego warsztatu.
Skończyło się na dwóch tomach, które tworzą jako taką całość, ale finalnie są absurdalnie słabo napisane, a zwroty akcji i ostateczne rozwiązania kompletnie niejasne i nie wiadomo skąd wytrzaśnięte.

"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.

Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być trylogią, to właśnie doczekała się czwartego tomu, który ma premierę w tym miesiącu, a ja wzięłam się już za tom trzeci(ten na półce grzecznie czekał). A skoro pierwszymi dwoma tomami jestem zachwycona, to myślę, że mogę oczekiwać że tak pozostanie.

"Świat bez książąt" jest wspaniałą kontynuacją "Akademii Dobra i Zła".
Agata i Sofia wróciły do domu, a miasteczko jest uszczęśliwione złamaniem klątwy.
A przynajmniej jest tak dopóki z Puszczy nie zaczną w ich stronę lecieć płonące strzały i głazy burzące ich domy. A niewidzialni napastnicy nie zaczną domagać się wydania...
Obie przyjaciółki, przez jedno nierozsądnie wypowiedziane życzenie muszą wrócić do swojej baśni i Akademii, która nie jest już taka sama...

Wzorce i schematy opowiadanych baśni zostały zachwiane, a dziewczęta zrozumiały, że ich Długo i Szczęśliwie nie musi zakończyć się u boku księcia.
A skoro nie musi, to może nie powinno?
Do krainy baśni przyszedł feminizm w postaci Eweliny Sader. A to może oznaczać tylko kłopoty. W których centrum znajdą się oczywiście nasze dwie bohaterki.
Czy Sofia pozostanie dobra? A może zmieni się ponownie w przerażającą, paskudną wiedźmę?
Jakiego zakończenia baśni pragnie serce Agaty?
I jak na to wszystko zareaguje Tedros?

"Kiedy jesteś dzieckiem, wydaje ci się, że najlepszy przyjaciel jest całym światem. Ale gdy znajdziesz prawdziwą miłość... to się zmienia. Wasza przyjaźń nigdy już nie może być taka sama, ponieważ nie ważne, jak bardzo starasz się zatrzymać jedno i drugie, musisz być lojalny tylko wobec jednego z nich."

Baśnie są okrutne.

Fabuła i bohaterowie zmieniają się i dojrzewają(tak fabuła dojrzewa, nie czepiać się). Wszystko nabiera pełniejszych kształtów(z wyjątkiem Dot). A Akademia Dziewcząt i Akademia Chłopców stają w obliczu wojny, która może się zakończyć jedynie tragicznie.

Soman Chainani w dalszym ciągu karykaturalizuje świat baśni. Wyolbrzymia absurdy, które tam żądzą i sygnalizuje jak bardzo te wzorce są widoczne w naszym świecie.
Pierwszy bezsensowny podział na Dobro i Zło został zachwiany, więc zostaje stworzony nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny i napędzany nienawiścią. I choć nieliczni nauczyciele starają się uzmysławiać swoim uczniom, że nie tędy droga, to jest to spowodowane głównie ich zatwardziałymi poglądami, a nie przeświadczeniem, że żaden w tych układów nie jest dobry, bo podziały zawsze prowadzą do konfliktów.
Wszyscy bohaterowie są więźniami stereotypów, zatwardziałych poglądów i oczekiwań wobec wyznaczonego im losu. Samodzielnych i rzeczywistych decyzji nie podejmują, bo nie wiedzą, że mogą.
A w centrum tego wszystkiego są Sofia i Agata, które chcą żyć inaczej, które chcą innego zakończenia. A wszyscy w koło im mówią, że nie ma rozwiązania innego niż te, które są zapisane w baśniach, nie ma miejsca na nic nowego. Zło albo Dobro, książę albo przyjaciółka. Możesz by tylko jednym, możesz mieć tylko jedną osobę, której oddasz serce.
A co zrobią bohaterki?

Feminizm jest sprawą wiodącą. Agata ma bardzo niepewne poglądy, nie wie jakiego chce życia, ale ma jasne przeświadczenie o tym, że nie chce żyć w męskim świecie. Ale chce mieć swojego księcia. Tyle, że na innych zasadach. Równych prawach.
W tym czasie Akademia Dziewcząt jest nastawiona na pozbycie się męskiej generacji raz na zawsze.
Uczennice rezygnują z miłości i książąt. Ale przy okazji również z dbania o urodę, garderobę, a nawet higienę osobistą.
Z kolei chłopcy w swojej części Akademii zachowują się jak małpki wypuszczone z klatki i pałają żądzą zemsty, bo im coś odebrano.

Mamy więc starcie zdrowej feminizacji, polegającej na równości i prawie do decyzji, a kompletnie idiotycznego rodzaju feminizmu, który dąży do napędzania nienawiści. I to wszystko napisane przez faceta. Między linijkami, ale napisane. No cudnie po prostu.

"-Zamknij się! - zagrzmiała Hester i znowu odwróciła się do Agaty. - Nikt nie lubi chłopców! Nawet dziewczęta, którym się podobają, nie mogą z nimi wytrzymać! Chłopcy śmierdzą, za dużo gadają, wszystko psują i zawsze trzymają ręce w kieszeniach spodni, ale to nie znaczy, że możemy chodzić do szkoły, w której ich nie ma! To jak stymf bez kości! To jak wiedźma bez brodawek! Bez chłopców ŻYCIE JEST BEZ SENSU!"

Oba tomy "Akademii(...)" są tak pouczające, pełne morałów i szerokiego pola do własnych przemyśleń, że zaraz zacznę podskakiwać z radości. I to jest lektura dla dorastających dziewczynek!

Polecam, polecam, polecam...
I to jeszcze jak!

Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.

Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.

Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.

Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na półce.

Jonathan Auxier pisząc "Nocnego ogrodnika", jak sam opowiada w posłowiu, inspirował się masą różnych rzeczy. Powieść jest więc napisana w wiktoriańskim duchu, z motywem sieroctwa, widma głodu i ciągłego niebezpieczeństwa. Pisarz nawiązuje do Wielkiego głodu, który w XIX wieku nawiedził Irlandię, porusza kwestię angielskiego snobizmu i jeszcze na dokładkę dodaje nawiązania do niezliczonych tekstów kultury, w tym "Tajemniczego ogrodu".

Wszystko to jest jednak w powieści przez większość czasu niewidoczne. Dlatego, że tym co jest najbardziej widoczne w tej historii jest jej dziwaczność, pewna pokraczność i fakt, że choć opowieść jest napisana malowniczo, a jej wątki i postacie zostały głęboko przemyślane, to coś w niej zgrzyta, czegoś brakuje. Brakowało mi w niej jakiegoś powodu, aby dalej czytać.
A przecież mi się podobało i czytałam... Długo, bo długo...

Molly i Kip, dwójka osieroconych irlandzkich dzieci, zostają zatrudnieni w tajemniczym domu państwa Windsorów. Domu położonym z dala od miasta i skrupulatnie omijanym przez okoliczną ludność. Domu, w którym przed laty wydarzyło się coś strasznego i wciąż niewyjaśnionego. Domu, którego mieszkańcy z dnia na dzień są coraz słabsi, jakby coś wysysało z nich siły życiowe.
Kim jest człowiek chodzący nocą po domu i dlaczego olbrzymie drzewo, które zrasta się z domem jest tak ważne?
Dzieciom i ich chlebodawcom grozi ogromne niebezpieczeństwo.

Relacja pomiędzy Molly i Kipem jest najciekawszym elementem tej powieści. Kochające się rodzeństwo, znajduje się w sytuacji, kiedy jedno z nich musi przejąć obowiązki rodziców i utrzymać się przy życiu. Ich zachowania wobec siebie były urocze.
Z kolei rodzina Windsorów, choć autor poświęca jej mniej uwagi, jest obrazem tego jak kochający się ludzie, potrafią zagubić się i doprowadzić do wzajemnej obojętności.
Psychologiczny aspekt historii jest bardzo silny, a wątki paranormalne wzmagają nie tylko poczucie niebezpieczeństwa(upiór i epoka wiktoriańska powodują atmosferę jak z horroru), ale i nasilają relacje międzyludzkie.

Sama intryga jest zrozumiała, szybko da się w niej połapać. A w powieści najciekawsze są drobne smaczki. A ja mam tylko ciągłe wrażenie, że czegoś zabrakło, ale nie mogę dojść co.

Cała powieść jest warta uwagi, ale myślę, że jako powieść o ludziach, a nie historia fantasy, choć dreszcz na plecach czułam.

"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.

Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.

Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Być jak Erica" Michelle Painchaud znalazłam na półce w bibliotece i w sumie bez głębszego analizowania wzięłam ją do domu. To bardzo dobry sposób na znajdowanie sobie przyjaciół w świecie literackim. Bo najlepiej czyta się książki, o których nic się nie wie i wobec których żadnych oczekiwań się nie ma.

Powieść ta jest ogólnie zwykłą młodzieżówką z uroczym wątkiem romantycznym i skomplikowaną przyjaźnią. Znaczy byłaby, gdyby nie punkt wyjściowy tej historii.
A mianowicie - Violet nie jest Ericą,
a Erica nie żyje.
Nasza główna bohaterka jest oszustką, złodziejką, która podszywa się pod zaginioną przed laty dziewczynkę pochodzącą z bogatej i dobrze sytuowanej rodziny, aby okraść jej matkę. A przecież pani Silverman wierzy, że dziewczyna naprawdę jest jej ukochaną, cudem odnalezioną córeczką!

Intryga, przestępcze szkolenie Violet, jej przyszywany ojciec i moralne starcie dwóch dziewczyn żyjących w jednym ciele, to sprawy poprowadzone w książce brawurowo. Był dreszczyk emocji, była niepewność sytuacji i wiele złudnych nadziei, które przeżywali bohaterowie, a ja przy okazji.

Kryminalna i psychologiczna część fabuły jest tu jednak tylko czymś w rodzaju bardzo ważnej podszewki, która będzie zawsze wystawać spod materiału i przywracać czytelnika(i Violet) do rzeczywistości.
Ale główną częścią fabuły "Być jak Erica" jest życie domowe i szkolne, nawiązywane przyjaźnie i pierwsze zauroczenia głównej bohaterki, która znalazła się w obcym, nowym świecie i w cudzym życiu.

Naprawdę ta książka zawiera cudowne postacie drugoplanowe.
Zaczynając od kruchej, a przecież tak silnej pani Silverman, która radziła sobie z tyloma ciosami, spadającymi na nią po kolei. I tym gorszymi, że dającymi fałszywą nadzieję! A kończąc na chłopaku, który mógłby być dla Violet bratem.
Główna bohaterka nie jest w tej książce jedyną osobą, której życie się zmienia, która ma problemy. Bo każda z występujących tu postaci ma własną historię, własne perypetie, które są węższej lub szerzej opisane, ale występują, a to takie rzadkie w młodzieżówkach!

A na koniec jeszcze miałam ciągłą niepewność, jak się to skończy. Prawdziwy rollercoaster! Nie mogłabym być bardziej skonsternowana tym jak to się skończyła, choć jestem też zadowolona.

Muszę powiedzieć, że większą satysfakcję z lektury "Być jak Erica" miałabym tylko, gdybym dowiedziała się, że będzie jakaś druga część. Bardzo bym tego chciała.

Polecam,
naprawdę świetna i wcale nie zwykła młodzieżówka.

"Być jak Erica" Michelle Painchaud znalazłam na półce w bibliotece i w sumie bez głębszego analizowania wzięłam ją do domu. To bardzo dobry sposób na znajdowanie sobie przyjaciół w świecie literackim. Bo najlepiej czyta się książki, o których nic się nie wie i wobec których żadnych oczekiwań się nie ma.

Powieść ta jest ogólnie zwykłą młodzieżówką z uroczym wątkiem...

więcej Pokaż mimo to