Fascynujące portrety miast, czyli jak książka zabiera nas w podróż
Czy miasto da się opowiedzieć? I tak, i nie. Nawet gdy weźmiemy te same miejsca, tych samych bohaterów, to ilu autorów - tyle będzie historii, tyle obrazów. Z jednego i tego samego miasta. I to właśnie jest tak pociągające w czytaniu o metropoliach: każdy pisarz, niczym malarz, odmaluje nam inny, nieco osobisty, portret.
Zaczęłam od wagi ciężkiej. Dosłownie i w przenośni. Pierwszą książką o mieście, którą przeczytałam lata temu, była „Jerozolima. Biografia”. Grube, opasłe tomiszcze - aż trudno uwierzyć, że Simon Sebag Montefiore udźwignął temat. Z drugiej strony - kto miałby dźwigać, jeśli nie ten znakomity historyk. Jego opowieść o Jerozolimie jest tak fascynująca, porywa na tylu poziomach, że miejscami zdaje się być nie tylko historią miasta, lecz - w tym szczególnym przypadku - wielką opowieścią o nas samych. Ale trudno się temu dziwić - mówimy wszak o mieście fundamentalnym dla historii ludzkości, historii najważniejszych religii, które przez stulecia rządziły znanym nam światem i naszymi wyobrażeniami.
„Jerozolima. Biografia” stała się także początkiem mojej pasji czytania o miastach. Dziś myślę, że tej przygody, tej fenomenalnej podróży nie mogłam zacząć lepiej niż u źródeł wszystkich tych porządków. Nie pamiętam jedynie, co było pierwsze: pierwszy raz w Jerozolimie czy lektura dzieła Montefiore.
Najpierw czytaj, potem zwiedzaj. Albo odwrotnie
Jestem zwierzęciem miejskim. Tak jak niektórzy pragną uciekać od cywilizacji na łono przyrody, mieszkać na stałe nad morzem czy w górach, tak mnie wciąż ciągnie do miasta. Wakacje? Oczywiście! Nad wodą, w lesie, na szlaku - jasne! Byle w planie było jakieś miasto. Nie umiem inaczej i nie chcę. Nie to, żebym od razu potrzebowała smogu do oddychania, ale szwendanie się po miastach bez celu, obserwowanie jak żyją w nich ludzie, jest dla mnie wspaniałą przygodą. Zawsze.
Podobnie jest chyba z czytaniem o miastach. I nie chodzi tu o przewodniki, lecz książki, których autorzy rysują przed czytelnikami mniej lub bardziej osobiste portrety miast. To dzięki lekturze Orhana Pamuka zakochałam się w Stambule. To dzięki nobliście i jego książce „Stambuł. Wspomnienia i miasto” zrozumiałam, że któregoś dnia muszę się wybrać w to miejsce, gdzie Europa zderza się z Azją. Nic mnie tu nie rozczarowało, za to urzekło wszystko - trochę tak jak pisał Pamuk, który całe swoje życie spędził w Stambule. To miasto jest fascynujące, podobnie jak Jerozolima, choć na innych poziomach i w innych rejestrach. Nie sposób jednak nie ulec jego magii, historii, wiecznemu do dziś mieszaniu się wpływów chrześcijańskich i muzułmańskich. Wszystko to stanowi o tkance niejednej dzielnicy biedy czy rozbuchanego bogactwa, które możemy zobaczyć w Stambule. I stanowi o tym, że Stambuł jest najbardziej europejskim z wszystkich tureckich miast, a kto był jedynie w tej metropolii, nie może właściwie powiedzieć, że był w Turcji.
Miasto to tak mnie wciągnęło, tak urzekło, że niemal jednym tchem przeczytałam „O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu” Charlesa Kinga. Co to jest za książka! Autor opisuje wyjątkowy moment historii - początek XX wieku, na chwilę przed wybuchem I wojny światowej. To fascynujące chwile, gdy dogasa bezpowrotnie blask imperium osmańskiego, a Turcja stoi na skraju demokratyzacji. Naszym oczom ukazuje się u Kinga Stambuł jako istny tygiel kultur. Kto tu nie żyje! To miasto totalnie multi-kulti. Ale to mgnienie, lśnienie, chwila, zaraz wszystko pęknie jak bańka mydlana, bo nowe tureckie państwo zacznie wprowadzać swoje porządki.
Lektury o Stambule poprowadziły mnie wreszcie na, a może przez „Most” Geerta Maka z Holandii, który w swoje eseje i reportaże o moście Galata włożył tyle emocji, że gdy pierwszy raz szłam przez tę przeprawę nad Złotym Rogiem, to każdy krok stawiałam do bólu świadomie i miałam w oczach dosłownie łzy wzruszenia. Na szczęście zdrowy rozsądek, chroniący człowieka przed upadkiem, w porę zamknął mi kanaliki łzowe.
Ameryko, wcale Cię nie pożądałam
Idąc mostem Galata wchodzę w totalnie inny świat, dzięki znakomitej książce Katherine Boo „Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju”. Ale jak, zaraz! Jak ze Stambułu do Bombaju (dziś już bardziej Mumbaju)? - zapyta ktoś. Odpowiem tak: równie dobrze mogłabym wylądować na Ellis Island dzięki Małgorzacie Szejnert i jej „Wyspie klucz”. Mam bowiem taką teorię, że tylko miasta o naprawdę globalnym znaczeniu, światowe metropolie, które potrafią zawładnąć naszą wyobraźnią, dorobiły się takich miejsc, miejsc-symboli, o których powstają kolejne książki-portrety.
„Wyspa klucz” Szejnert traktująca o tym miejscu w Nowym Jorku, dzięki któremu ktoś albo dostał się do USA, albo nie, jest książką ekscytującą, znakomitą lekturą. Z jednej strony opowiada o miejscu, o Ellis Island, tym, jak tytułowa wyspa klucz się zmieniała, lecz z drugiej - i to jest bezcenne - pokazuje nam, jak tworzyło się wielonarodowe społeczeństwo USA. Swego czasu tak bardzo opowiadałam o tej książce znajomym, że gdy przyjaciółka poleciała do Nowego Jorku, to przywiozła mi stamtąd magnes z Ellis Island. I wszystko było jasne.
Zakochałam się też w samym Nowym Jorku, jak pewnie miliony ludzi na świecie. Ale wyobraźnią tych milionów zawładnęło raczej coś innego niż „Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero” Magdaleny Rittenhouse. Ten świetny zbiór inspirowanych historią miasta opowieści jest naturalnie jednym z wielu portretów Nowego Jorku - nie ma innej opcji; najsłynniejsze miasto świata jest niczym najlepsza partia w średniowieczu, więc doczekało się zapewne niejednego znakomitego portretu. A jednak w pisaniu Magdaleny Rittenhouse jest coś, co mnie szczególnie ujmuje - swego rodzaju czułość, ale nie czułostkowość, i jakaś nieskończona ilość magnesów, które ciągną mnie dziś do Wielkiego Jabłka. Optymistycznie myślę, że to nie tylko te rozdziały w książce Rittenhouse, które opowiadają o Bibliotece Publicznej czy słynnej księgarni Strand, choć - umówmy się - niejeden z nas w każdym z tych miejsc mógłby spokojnie spędzić cały dzień.
Tak więc Nowy Jork, o którym jest całe mnóstwo książek portretów, zaczął mnie jakoś przyciągać. Ale tylko NY i nic więcej niż NY. Aż do zeszłego roku, gdy - idąc śladem miejskich lektur - chwyciłam za właśnie wydane „San Francisco. Dziki brzeg wolności” Magdy Działoszyńskiej-Kossow. No i przepadłam, ewidentnie czeka mnie też Zachodnie Wybrzeże, o ile tylko życia wystarczy. A jednocześnie ujmujące jest to, że Działoszyńska-Kossow w tej samej serii amerykańskiej Wydawnictwa Czarne stworzyła opowieść o mieście w sposób zupełnie inny niż zrobiła to Magdalena Rittenhouse w przypadku Nowego Jorku. Portret Frisco, jaki maluje Magda Działoszyńska-Kossow, to opowieści żyjących cały czas mieszkańców. Tych, którzy zabierają się za tworzenie społecznych ogrodów. Tych, którzy na co dzień pomagają innym. Tych, którzy tworzą społeczność LGBT+ czy prowadzą lewicujące wydawnictwa i księgarnie. Wreszcie tych, którzy stanowili trzon rewolucji społecznej w USA na przełomie lat 60. i 70. XX wieku. Bo oni wciąż żyją i niejednego dnia patrzą na swoje - chwilami nieco wykoślawione - dzieło. Lubię takie portrety miast - mocno tętniące życiem i tą właśnie jedyną chwilą.
Do Azji już tylko z książkami
No i umknęły mi gdzieś w tej książkowej wędrówce slumsy Bombaju, ale już do nich wracam. Tak jak do każdego niemal miejsca, które zdaje się być tą gorszą stroną miasta, lecz my dobrze wiemy, że jedynie trzewia i to co w nich, opowie prawdę o organizmie, a nie wystawiona na widok publiczny, pięknie umalowana twarz. W tym miejscu jeszcze raz bardzo polecam „Zawsze piękne” Katherine Boo - to wspaniała reporterska książka nie tylko o Mumbaju, o Indiach, ale też - w głębszej warstwie - o życiu na marginesie, które czyha tuż za rogiem.
I chyba przez Katherine Boo kilka lat temu nabyłam opasłą „Maximum city. Bombaj” Sukretu Mehty, a potem jeszcze „Delhi: stolica ze złota i snu” Rany Dasgupty, nie mniej grubaśną. Te objętości najprawdopodobniej bronią się w przypadku obu portretów miast - chodzi wszak o metropolie-symbole, które samymi nazwami działają na wyobraźnię. Obie te książki czekają na mojej miejskiej półce na swój czas, najprawdopodobniej czas podróży do Indii (oczywiście, o ile życia wystarczy). Gdzieś bowiem po drodze w ostatnich latach przestawiła mi się nieco wajcha. Długo było tak, że najpierw czytałam, a potem koniecznie musiałam zobaczyć. Kilka razy tak, że najpierw zobaczyłam, dotknęłam, przemaszerowałam, poczułam w nogach i oczach, by potem czytać i czytać. Jest też kolejna możliwość - poznawanie portretów miast przy niemal jednoczesnym „sprawdzam!” - i ku tej opcji powoli się skłaniam. Czeka na nią także „Tokio. Biografia” Stephena Mansfielda, czeka bliższa geograficznie „Odessa” Charlesa Kinga. Po tej drugiej spodziewam się wiele, bo swoim „Stambułem” King rozbudził apetyt.
Tu jednak pojawia się mocno temat czekania i cierpliwości (ileż o tym jest książek!), zwłaszcza że uziemił nas na dobre koronawirus kolejną swoją falą i na razie o dalszych podróżach, które byłyby w miarę bezpieczne, nie ma co marzyć. Może więc jednak lektura? Może nie starczy mi cierpliwości na te portrety azjatyckich miast i na czekanie z nimi aż do pakowania walizek?
Odkrycia autorów nie stąd
Tymczasem wracam więc do Europy i jakże bliskiego Berlina. Za jeden z ciekawszych koncepcyjnie portretów miast uważam „Berlin. Miasto z wyobraźni”, który napisał Rory MacLean. Pochodzący z Kanady autor miał wiele szczęścia, bo dane mu było poznać trzy Berliny: Wschodni, Zachodni i współczesny nam, zjednoczony. Swoją opowieść MacLean snuje dzięki życiorysom m.in. Fryderyka Wielkiego, który zjednoczył Prusy, reżyserki Leni Riefenstahl czy artysty tak wszechstronnego jak David Bowie. Lecz nie brak w tym mieście z wyobraźni także historii prostych robotniczych rodzin, które ledwo wiążą koniec z końcem, budowniczych muru czy tych, którzy kopali tunele, by przedostać się do lepszego świata, do wolności, do tego wszystkiego, z czym kojarzył się Berlin Zachodni. Wszystko to są fascynujące historie, w dodatku znakomicie opowiedziane przez autora.
Wspaniałą opowieścią jest także „Berlin. Przewodnik po duszy miasta” Doroty Danielewicz. Znów mamy czułe, lecz nie czułostkowe, spojrzenie kobiety na miasto. Są tu historie niczym z „Kopciuszka”, gdy nastoletnia autorka musi na czas wrócić do domu do Berlina Zachodniego ze stolicy NRD. Są wspaniałe historie z czasów jednoczenia się Niemiec, które dorosła już Dorota Danielewicz obserwuje i w których też w pewien sposób uczestniczy. Jej Berlin jest inny od Berlina MacLeana, ale oba te portrety w równej mierze pociągają. Każde ma w sobie to coś, co chciałoby się poznać bardziej, zobaczyć z bliska, dotknąć, poczuć…
Zapewne podobnie jest i ze „Sztokholmem. Miastem, które tętni ciszą” Katarzyny Tubylewicz czy z „Osobistym przewodnikiem po Pradze” Mariusza Szczygła. Choć obie wciąż przede mną, czuję, że czytanie tych książek będzie prawdziwą przyjemnością. Łączy je bowiem z opisanymi portretami Berlina wspólny mianownik - tworzone są przez autorów z zagranicy, którzy przez lata mieszkania i pracy w jakimś mieście zdążyli się już z nim zżyć, a jednocześnie wciąż mają na te metropolie świeże spojrzenie, ciekawość, fascynację, których niejednokrotnie brakuje zasiedziałym berlińczykom, prażanom czy sztokholmczykom.
Takie zaskoczenie i bycie w zadziwieniu daje możliwość innego spojrzenia na to, co wielu zdaje się zwykłe. Daje też możliwość takiego malowania portretów miast, które wciąż coś jeszcze odkrywają.
komentarze [34]
Hajnówka z Okularnik Bondy nic nie ma z miasta, w którym się wychowałam.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postJa kocham Londyn, tę miłością od pierwszego wejrzenia, której nie da się wyplenić bez względu na to, co człowiek w danym miejscu odkrywa przy kolejnych wizytach i jakie inne miejsca na świecie odwiedza później i obdarza sympatią. Dlatego wszystkim polecam najbardziej "Londyn. Biografia" Petera Ackroyda, choć dobrych pozycji książkowych jest od groma, jak choćby "W 80...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
CHICAGO
Taka plotka: Był jeden facet z koroną na głowie, który do drugiego faceta (bez korony) powiedział: "za dużo nut”. Dziś nikt - poza wykładowcami historii i ich studentami - nie pamięta tego w koronie. Za to drugiego znają wszyscy, a wielu z nich - kocha Go i podziwia. Przypomniała mi się ta historyjka, kiedy w jednej z recenzji „Diabła w Białym Mieście” recenzentka...
Świetne zestawienie. Przeczytałem Maximum City. Bombaj i również gorąco polecam. Sam mam na koncie i chętnie zaproponuję na pewno dwie:
Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny Wciągający opis podróży przez miasto widziany oczami autorki.
Samotność Portugalczyka
http://lubimyczytac.pl/seria/13390/noir-claroscuro
Skupiska miejskie miewają też fascynujące mroczne oblicze. Żyjące wedle praw własnych i napędzające namnażającym się złem w swej wszechobecnej postaci. Znakomite opowieści tego rodzaju zawarto w "czarnej" serii wydawnictwa Claroscuro.
Świetny artykuł! Dziękuję za tak dużą dozę inspiracji w skondensowanej formie. W poniedziałkowy poranek mam zwyczajnie ochotę "rzucić wszystko" i zabrać się za czytanie pozycji, których jeszcze nie znam.
Uzupełniając dyskusję, chciałbym polecić Autorce i Czytelnikom książkę o podobnej tematyce, mniej znaną, a zdecydowanie zasługującą na uwagę.
Budapeszt 1900: Portret...
Seria Amerykańska przyniosła mi dwa bardzo różne portrety miast: przygnębiające i zaklejające Detroit. Sekcja zwłok Ameryki oraz również niewesołe, ale pozostawiające miejsce na uśmiech, nadzieję i wibrację Dziewięć twarzy Nowego Orleanu .
Seria Miasta...
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
W artykule jest błąd:
jest Delhi Rany Gasgupty
a powinno być: Delhi: stolica ze złota i snu Rany Dasgupty
Oj, moje niedopatrzenie :( Dziękuję za czujność :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Świetny artykuł! Właściwie wszystkie te książki chciałabym przeczytać (oprócz rewelacyjnego Stambułu Pamuka, bo już ją znam).
Fascynują mnie książki z portretem/historią miasta w tle. Są to powieści zazwyczaj, w których miasto jest pieczołowicie przedstawione, jest w dużej mierze bohaterem opowiadanej historii. Czuć, że autor ma osobisty stosunek do swojego miasta,...
Awita jak zwykle powalasz mnie swoją wiedzą czytelniczą! Jak ty to robisz?
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post@kasiaman55 - po prostu jestem tu od 2012 roku, więc już trochę książek przeczytałam i zapisałam w serwisie...Poza tym tworzę bardzo dużo półek (to u mnie rodzaj tagów), więc łatwiej mi znaleźć coś na dany temat.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postNo tak organizacja przede wszystkim:) Podziwiam i zazdroszczę.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postAle wspaniały zestaw lektur! Fenomenalna inspiracja dla wszystkich :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postImponujące zestawienie! Parę książek zapisuję, dziękuję za inspirację :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post