Berlin. Miasto z wyobraźni Rory MacLean 7,6
ocenił(a) na 36 lata temu No i znowu to samo - oceny na LC wysokie, a ja się zastanawiam, co inni czytelnicy widzą w tej lichej grafomanii?
Zacznijmy od tego, że nawet za bardzo nie wiadomo, co to jest: esej? Za dużo fabuły. Fabularyzowana biografia? Za mało faktów i żadna wartość merytoryczna. Powieść? Zbiór banalnych nowelek? To już prędzej, ale też nie do końca.
Rory Maclean stawia sobie zadanie karkołomne i, śmiem twierdzić, przekraczające jego siły: sportretować miasto i jego dzieje widziane przez pryzmat losów jego mieszkańców. Pomijam już to, że jeśli o Berlin chodzi, to od pierwszej średniowiecznej osady do rzeczywistego rozwoju w XVIII wieku niewiele się tam działo, ale w porządku, pisarz z wyobraźnią czymś zapełni historyczne luki.
Kłopot w tym, że aby przekonująco i wiernie opisać kolejno wszystkie epoki w dziejach miasta potrzeba solidnego warsztatu, rzetelnej wiedzy i - co nie jest najważniejsze, ale jednak mile widziane - wyczucia stylu danej epoki, czegoś, co przekona, że średniowieczny truwer różni w mentalności i wrażliwości różni się czymś od klasycystycznego architekta.
Siłą rzeczy książka jest niespójna - postacie wymyślone przez autora przeplatają się z postaciami realnymi; postacie z ostatniego stulecia wyraźnie dominują ilościowo nad swoimi poprzednikami. Pojawia się poważne pytanie: po co w takim razie sięgać aż do średniowiecza, skoro jest to zwyczajne marnotrawstwo papieru?
Rory Maclean jest pisarzem miernym, niestety. Jego postacie są papierowe, kompletnie nieprzekonujące (średniowieczne małżeństwo otwarte? Takie rzeczy to u Boccaccia ewentualnie, ale i tak w innym stylu),do tego dochodzi bardzo mierny warsztat (bardzo proszę, aby czytelnicy przez chwilę spróbowali sobie wyobrazić, jak zrelacjonowaliby w liście do rodziny jakieś wydarzenie i następnie porównali z koszmarną epistołą, jaką teatralny pomocnik wysmażył o premierze "Opery..." Brechta),a ze znajomością tematu też bywa, delikatniej mówiąc, różnie (o czym zaświadczyć mogą fani Davida Bowie, z jakiegoś powodu sportretowanego w tej książce, pozostaje się cieszyć, że Maclean oszczędził np. Wima Wendersa).
Nie mam nic przeciwko wyobraźni w literaturze. Mam natomiast bardzo dużo przeciwko sentymentalnym mrzonkom. Oczywiście "wolnoć Tomku w swoim podświadomku", ale jednak stawianie znaku równości między rojeniami snutymi na fali iście romantycznej miłości do miasta, którego historii nie chciało się zgłębić, a samą historią, to już trochę wstyd.
Z książki Macleana o Berlinie dowiadujemy się tylko tyle, że autor jest zachwycony swoim wyobrażeniem o historii miasta, w którym żyje. Ze swojej strony życzę autorowi, żeby żył w Berlinie jak najdłużej, ale znalazł sobie jakieś godziwe zajęcie, np. leśnika. Lasy giną, papier trzeba oszczędzać.