Dotyka... Poderwać gęsią skórkę do lotu autor nieznany 9,1

ocenił(a) na 846 tyg. temu To zdecydowanie dobra książka. Nie tyle dobra w czytaniu, ile dobra, bo pozostająca w głowie i mądra, z przesłaniem i głębią, a przy tym napisana ładnie i przygotowana z pieczołowitością.
Pieczołowitość tę widać już w samej formie podania, a forma to apetyczna. Książkę dostajemy zapakowaną bardzo nietuzinkowo. Od razu na myśl przychodzą dłonie autora, które wykonały szereg czynności, żeby książkę przygotować specjalnie dla mnie. „Dotykę” można kupić tylko na Allegro od autora (stan na październik 2022). Jest to plus i minus zarazem. Plus, bo każda jest z dedykacją, starannie i osobiście przygotowana. Poza tym książka jest stosunkowo tania, co przy zewnętrznej dystrybucji byłoby niemożliwe. Minus, bo jak tylko otrzymujemy paczkę, to Autor Nieznany staje się człowiekiem z konkretnym imieniem i nazwiskiem. Zastanawia, dlaczego autor zdecydował się pozostać Autorem Nieznanym, zważywszy na to, że nieznaność trwa tylko przez chwilę, a poza tym książka jest naprawdę dobra, więc warto się z nią ujawniać w pełni personalnie. I szkoda, że nie ma e-booka, ale to akurat zdaje się wpisywać w hołd dla analogowych form, jaki składa „Dotyka”.
Po otrzepaniu książki z piasku, który, tak jak w powieści, wciska się wszędzie, widzimy ciekawą, trójwymiarową obwolutę, zamykającą w sobie całość wydaną w twardej oprawie, na dobrym papierze. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak dobrego self publishingu, zwłaszcza z tak rzetelną korektą,, co okazuje się w trakcie czytania. A zatem pierwsze spotkanie z książką efektowne i obiecujące. Co w środku?
W środku historia dziejąca się w postapokaliptycznej przyszłości. Matka Natura zaczyna stosować twardy wychów wobec swoich dzieci. Piaskowe burze niszczą świat, a przede wszystkim niszczą technologię, ponieważ wszelka maszyneria, zatkana pyłem, przestaje działać. Zewnętrzna katastrofa jest absolutnym szokiem dla ludzkości, która w procesie technologicznego rozwoju w sposób możliwie pełny przeniosła się do świata wirtualnego. Trend minimalizmu zaszedł tak daleko, że ludzie prawie nie używają rzeczy. Papkowate jedzenie wyciska się wprost do ust, tak by nie zadawać sobie trudu gryzieniem, można też zdecydować się na skorzystanie z restauracji nie karmiącej, lecz eliminującej poczucie głodu. Mówić prawie nie trzeba, bo wirtualne narzędzia podpowiadają właściwe słowa, które wystarczy tylko tapnąć, dlatego młodzi, gdy już muszą otworzyć usta, posługują się możliwie skrótowymi strzępami słów. Tu akurat dyskutowałabym z autorem, bo jeśli nawet minimalizm językowy zaszedłby tak daleko jak w jego wizji, spodziewałabym się innych zjawisk językowych niż te opisane. To jednak bez znaczenia, bo chodzi o samą ideę, a nie o takie czy inne jej wypełnienie. Niemniej akurat takie wyobrażenie języka utrudniało mi czytanie i niektórych wypowiedzi nie udało mi się rozszyfrować. A może właśnie tak ma być, że czytelnik na własnej skórze musi doświadczyć niekomunikatywności nowego języka? Jak widzicie, książka zaprasza do dyskusji.
Przetrwańcy, pozbawieni wirtualnych nośników przekładających ich myśli na zrozumiałą formę, są zdani na własny kaleki język. Większości tego, co czują, nie potrafią wyrazić, a więc odniesienie do drugiego ogranicza się do praktycznych kwestii. Tylko że ludzie potrzebują czegoś więcej niż praktycznych kwestii. W dodatku daje się im we znaki zespół odstawienny po odcięciu od technologii. Młodzi przetrwańcy – drobnej budowy, o słabych, niezdarnych dłoniach z wydłużonym kciukiem i palcem wskazującym, nieświadomi potencjalnych możliwości własnych ciał, nieznający dotyku, dobrego ani złego – starają się o pozyskanie dla swoich maleńkich plemiennych grupek starych. W tych surowych, na powrót analogowych czasach starzy to skarbnica wiedzy. Wiedzy o tym, jak rozpalić ogień, jak zaostrzyć patyk, żeby dało się coś na niego nabić, jak coś przyczepić, złożyć, naprawić, a więc co zrobić, by te dwie, tak dotąd cherlawe dłonie, pomogły ocaleć kruchemu istnieniu. Kruchemu, lecz upartemu, bo w przetrwańcach wciąż buzuje pierwotna, przez wieki zapomniana gwałtowna żądza życia.
W otwierającej scenie widzimy licytację. Kupowanym jest Stary. Dwie grupy przetrwańców chcą kupić zręczność rąk, doświadczenie życiowe i praktyczne myślenie w tym zużytym już opakowaniu ciała, na które trzeba chuchać i dmuchać, żeby Starego utrzymać przy życiu jak najdłużej, jak najdłużej móc od niego czerpać. Dalsze wydarzenia biegną raczej niespiesznie, ale to nie znaczy, że jest nudno. Przetrwańcy nie wiedzą, że kupili nie tylko umiejętności Starego, ale również jego człowieczeństwo, a to okazuje się niezwykle cennym bonusem w analogowym świecie analogowych relacji.
„Dotyka…” to hołd, głęboki pokłon złożony człowieczeństwu, starości i dotykowi właśnie. Jestem zachwycona opisami wszelkich rodzajów dotyku: tego niosącego pomoc i otuchę, tego poznawczego, tego serdecznego, tego technicznego i erotycznego. Chapeau bas dla Autora Nieznanego za to, jak potrafi pisać o dłoniach, o dotyku, o bliskości. Dotyk jest czymś wręcz żywym w książce, tak jak seks u Nienackiego czy Warszawa u Prusa. Tyle jest tu subtelności, tyle wyczulenia na cieniowanie, a przy tym tyle precyzji. Również erotyzm w opisach Autora Nieznanego jest wysokiej próby. Wyrazisty, elektryzujący, w dobrej równowadze pomiędzy soczystym naturalizmem a zwiewnym wyrafinowaniem. Pięknie Autor Nieznany pisze o słowach, mówieniu, języku (tym komunikacyjnym i, co ciekawe, również tym fizycznym). Mamy tu także zgrabnie przedstawione budowanie relacji i nienachalny, a przecież wszechobecny szacunek do inności, do wszystkiego w zasadzie. TO książka pełna szacunku. Szacunku do młodości, do starości. Do wegetarianizmu i do jedzenia mięsa. DO minimalizmu i do posiadania. Także szacunku do natury i zręcznie wplecionych pytań o ekologię, na ile to my mamy czynić sobie ziemię poddaną, na ile ona czyni nas poddanymi. W mojej interpretacji autor przyznaje czytelnikowi prawo do wartościowania zachowań i zjawisk, do uznawania ich za lepsze lub gorsze, wręcz zachęca do krytycznego myślenia i stawiania pytań, ale wskazuje, że każde zjawisko należy oglądać przede wszystkim pod światło pokory i szukać dobra. Pokora, choć jako słowo prawie nie pojawia się na kartach powieści, zdaje się wszechobecna. I bez obaw, nie jest to też książka z gatunku „bo ci młodzi to tylko w tych telefonach siedzą”.
I oczywiście starość. Tutaj pewna niekonsekwencja, bo głos narratora nieco rozbiega się z bohaterem. Oczekiwałam starości mądrej, doświadczonej i cierpliwej, ale też upierdliwej, protekcjonalnej, marudnej. Bardzo lubię wyidealizowanych staruszków w literaturze i w ogóle mi nie przeszkadza ich oderwanie od rzeczywistości, ale tutaj starość powinna mieć w sobie coś stetryczałego. Skoro ludzie zostali zmuszeni do przyjęcia starych z dobrodziejstwem inwentarza, dobrze byłoby trochę tego inwentarza pokazać. Tymczasem nasz Stary jest przecudowny. Serdeczny, taktowny, pracowity, energiczny, cierpliwy, mądry, wrażliwy, opanowany, pogodny, nawet o higienę dba, witalny niewiele mniej od młodych. Z drugiej strony według noty okładkowej jest to baśń, a w baśniach takie postacie są wręcz pożądane. Moim zdaniem to jednak nie jest baśń, a poza tym we wszystkich innych aspektach autor unika czarno-białych obrazów. Stary jest więc zbyt idealny. Jest przy tym wspaniały, bardzo polubiłam tę postać, przydał wiele piękna powieści i dzięki niemu robiło mi się ciepło na sercu.
Odautorskie rozważania o starości, śmierci i żałobie są świetne. W ogóle filozoficzna warstwa jest tak dobra, że poszerzyłam moją kolekcję cytatów o kilka nowych. Zagęszczenie tych filozoficznych wstawek może wywołać poczucie bycia nadmiernie pouczanym, ale we mnie nie wywołało, bo jest w tym tyle ciepła, tyle zrozumienia dla ludzkiej natury, tyle miłosierdzia, czułości wręcz, tyle przenikliwości i trafności, że chce się to czytać i z tego czerpać. Poza tym książka jest o starości, a jedną z wad starości bywa epatowanie własną mądrością, dodatkowo ma być to baśń, więc taki zabieg narracyjny jest uprawniony.
Koniecznie muszę wspomnieć także o kunszcie językowym autora. Nie pamiętam nazw wszystkich środków artystycznych, które zastosował, ale na kartach „Dotyki” znajdziemy ich imponującą galerię, która dostarczy czytelnikowi dużo przyjemności i z pewnością usatysfakcjonuje tych, którzy lubią smakować słowo. Język jest poetycki, wyrafinowany, wręcz wyszukany, a jeśli jest prostota, to stosowana bardzo precyzyjnie. Autor Nieznany bawi się słowem, żongluje nim i biegle włada. Tu nie ma miejsca na przypadki, na „tak się napisało”. Przeczytajcie choćby ten fragment: „Trzeba korzystać ze starych ludzi do samego końca. Ochłapki społeczeństwa już nie pozwalają im tak łatwo umierać. Nie podają im eutanazji swoim zachowaniem; nietroską, nieobecnością, niewrażliwością. Nie oddają ich do domów niespokojnej starości. Przytułków półśmiertnej wegetacji. Złomowisk dla przeżytków. Sierocińców dla starych; starocińców. Nie odsuwają jak najdalej, żeby nie przeszkadzali światu. Nie zaśmiecali go geriatrią. Teraz jak najdłużej utrzymują starych przy życiu. Przy sobie. W ledwozdrowiu. Każdy walczy o zniesienie ich murzynowatości. Nikt nie uważa, że zrobili swoje i mogą odejść. Pójść w kąt, na strych, do piwnicy. Pójść precz. Nie zawracać głowy, gitary, dupy”.
Przeszkadzało mi przekombinowanie, nadmiar wodotrysków. Jedna myśl podawana była na kilka fantazyjnych sposobów i to powodowało przesyt. Dodatkowo krótkie zdania, sztucznie podzielone albo kropkami, albo irytującymi wielokropkami, które w mojej ocenie nie były postawione racjonalnie, bo ani myśl nie wymagała zawieszenia, ani też później nie pojawiała się żadna bomba. W całej w ogóle książce wyczuwałam nadmierność. Wszystko było szczegółowo, do końca wyłożone, powtórzone kilka razy, tak jakby autor chciał wcisnąć w jedną książkę absolutnie wszystko, co ma do powiedzenia,, pokazać wszystkie warsztatowe umiejętności naraz i tak zasypać tym czytelnika, żeby nic nie mogło mu umknąć. Przede wszystkim nadużywanie wielokropków uważam za znaczącą wadę i mimo iż domyślam się, że miało to cel –choćby zatrzymanie pędzącego przez kolejne stronice czytelnika, by skupił się, pomyślał, przeczytał kilkakrotnie zdanie, które wybiło go z rytmu –dla mnie był to zabieg z czytelniczego punktu widzenia chybiony, z interpunkcyjnego – po prostu błędny. Przeproszenie się z przecinkami i zdaniami wielokrotnie złożonymi wyszłoby wszystkim na dobre, bo jeśli już ktoś sięgnął po książkę, to treść sama się obroni.
Poza tym widzę w tym niespójność. W treści autor kłania się temu, co stare, tradycyjne, a formę udziwnia na siłę, pozbawiając ją komunikatywności. Do końca się do tego nie przyzwyczaiłam i potykałam się o interpunkcję. Natomiast powtarzanie się i skłonność do słowotoku to coś, czego nie lubię ogólnie, ani w ludziach, ani w książkach.
Jestem chyba zbyt małostkowa w tej recenzji, lecz to dlatego, że „Dotyka” wywarła na mnie silne wrażenie i bardzo mi się podobała, więc rozgryzam ją dokładnie. To dojrzała proza, powieść bardzo wyjątkowa i charakterystyczna. Chciałabym zobaczyć ją przetłumaczoną na inne języki. Lektura rodzi i pytania, i uczucia, a potem pojawia się chęć przeczytania innych książek Autora Nieznanego, choć dopiero po chwili odpoczynku od tej intensywności. Bo „Dotyka…” to literatura na wysokim poziomie, literatura naprawdę piękna, którą gorąco polecam.