-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-06-07
2024-04-09
Jak człowiek żyje z naturą, to w naturze szuka wsparcia. Tak robili i robią zielarze, duchowni, czy lekarze pokładający wiarę w tym co naukowe i tym, co niekonwencjonalne, acz pomocne. Tak robi i ona, Olena Oleszczuk, która dar leczenia i odczyniania zła przejęła od babci. Stała się leśną wróżbitką, kobietą elfem i leczącą szamanką w jednym. Ale ludzie, zwłaszcza ci zawistni i krnąbrni, nazywają ją Szeptuchą, czyli kimś kto zajmuje się złą magią i ma kontakt z demonami. Szeptuchą, czyli Wiedźmą, która leczy modlitwą, lecz na którą trzeba uważać. Jednak, gdy choroba brała człowieka w swoje szpony, to każdy z nich od razu po ratunek do Oleśki szedł, nawet ostatnimi siłami. Prosił o ratunek, o zdrowie, o życie... I wtedy animozje ulatywały, jak para przez uchylone drzwiczki pieca i chory pokorniał, padał na kolana i błagał.
Świat Oleny jest mały, wręcz klaustrofobiczny. To Waniuszki, maluteńkie miejsce na wielkiej ziemi. To tu babcia ją wychowała i to tu ona, Olesia zostanie. Tu jest jej serce i dom i potrzeba bycia, o czym nie mówi nikomu, co z każdym dniem utwierdza ją w przekonaniu, że dobrze czyni i dobrze przez to życie idzie. Miało być inaczej, lecz skoro los wskazał jej kierunek tej właśnie drogi, to nią kroczy.
Waniuszki - tu jest i akceptuje to i jest jej tu... dobrze.
nie chcę zdradzać treści owej powieści. Nie chcę w nią wnikać. Tu wszystko to, co wydaje się niemożliwe, nagle okazuje się faktem i zatraca się granica między jawą i snem. To magia balansująca na pograniczu normalności. Sekret tkwi w bardzo sprytnie skonstruowanej fabule. Mamy teraźniejszość, w którą wkradają się wspomnienia na wzór literackich retrospekcji. To poniekąd zlepek slajdów z tego, co było i tym, jakie to wszystko przyniosło skutki.
Przeszłość nigdy nie odchodzi. Wodzi za nos i jednocześnie mami, zwłaszcza gdy spowija ją mgła szepczącego lasu. Mgła, przez którą czasem coś dostrzeżesz, czasem absolutnie nic. Bo jak dojść prawdy, gdy zlepiasz ją z fragmentów rozmów, z domysłów i z własnej poczciwej dociekliwości?
Autorka stawia czytelnika na pograniczu mistyki rozpiętej pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Nie boisz się, czujesz jakąś dziwną eteryczność literacką, co zaskakuje. Nie jest to powieść o wielkiej głębi, czy treści, ale jest to powieść, z której czytania czerpiesz spokój. Coś się w tobie dzieje takiego, że nie chcesz akcji, ani dramatów, ani tego, co złe. Wystarczy ci codzienność, dlatego w czytaniu odnajdujesz ukojenie.
W tej książce ugrzęźniesz. Zatracisz się w czytaniu. Zaczniesz nieświadomie przeżywać to, co Olena bardzo personalnie. Staniesz się dobrą Szamanką pośród zieleni lasu i łąk. Zmysłami poczujesz zapach natury, boso zaczniesz chodzić po trawie wokół domu.
„Mój dom jest dla mnie całym moim uniwersum (…) Uwolnij się od codzienności, pochyl się nad potęgą natury, usiądź na przyzbie, popatrz na Wielki Wóz i posłuchaj kumkania oszalałych z miłości żab. Poznaj to wyjątkowe miejsce...” Tak zaprasza autorka, Iwona Menzel. Tak zapraszam i ja.
#agaKUSIczyta
Jak człowiek żyje z naturą, to w naturze szuka wsparcia. Tak robili i robią zielarze, duchowni, czy lekarze pokładający wiarę w tym co naukowe i tym, co niekonwencjonalne, acz pomocne. Tak robi i ona, Olena Oleszczuk, która dar leczenia i odczyniania zła przejęła od babci. Stała się leśną wróżbitką, kobietą elfem i leczącą szamanką w jednym. Ale ludzie, zwłaszcza ci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-09
Czas zwalnia, jakby niewidzialna ręka przetrzymywała wskazówki zegara. Zmienia się atmosfera, zapachy i odczucia. Nagle, przytłoczona niewidzialnym ciężarem, czujesz ból tysięcy istnień, ogłuszają cię krzyki niewinnych dusz, skądś dochodzi fetor rozkładających się ludzkich ciał i obecność śmierci.
Wdech dla złapania jasności umysłu, wydech.
Wdech, by nie upaść od nadmiaru cierpienia w sobie, wydech.
Wpuszczasz sobie w żyły dawki cudzych słów i czekasz aż rozejdą się po kościach i narządach. Stajesz się Barbarą Zdunk, stajesz się „magicielką' i wiedźmą jednocześnie. Jesteś magiczną kobietą o nieprzeniknionym wnętrzu wyłapującą milczące strony ludzkiej natury, dlatego jesteś tępiona i hołubiona zarazem. Jesteś niezrozumiała dla prostych umysłów. Ludzie błagają cię o pomoc przy leczeniu, upadają przed tobą w płaczu, gdy śmierć zabiera bliskich, ale za plecami pomawiają o konszachty z demonami i siłą nieczystą. Łączysz dobro i zło, widzialne z niewidzialnym, a to ludzi razi. Zbierasz zioła, znasz właściwe słowa modlitw i zaklęć, a to irytuje, to denerwuje i drażni ludzkie oczy i uszy. Twoja mądrość wykracza poza ziemskie pojmowanie. Twoja wiedza jest ponad ludzkim trywializmem. Jesteś kimś, kto tu nie pasuje. Przy tobie ludzie czują się gorsi, dlatego cię nienawidzą, nie poważają i opluwają. Wstydzą się siebie, gdy przychodzą z prośbą. Pukają do twoich drzwi i odwracają się, czy ktoś ich aby nie widzi... Słabości się wstydzą. Swojej miernoty...
Dusi zatęchła atmosfera tego miejsca. Ludzie mianują się „czyścicielami”, a raz rzucona obelga pociąga za sobą następną. Obelga, jak kula śnieżna rośnie i zbiera coraz większe żniwo. Dochodzi zło i czyny i bicie i gniew w pięściach. Są krwawe łzy i kopniaki i niemoc. I jest aprobata zezwierzęcenia. Aż dzieli cię jeden oddech.
Jeden oddech od spalenia.
Czujesz w sobie strwożone bicie serca. Swojego serca i autorki. Tak, autorki, bo pisząc powieść tak mocno osadzoną na uczuciach i emocjach nie sposób oddzielić autorki od bohaterki, czy bohaterki od autorki. A z każdą wyczytaną stroną i ty stajesz się Barbarą Zdunk. Wchodzisz w jej skórę. Nie dowierzasz emocjom, jakie biorą cię we władanie. Otacza cię kipiąca na wolnym ogniu ludzka obłuda i zakłamanie. Pęta cię mieszczańska wiara w zabobony i przekonanie, że w grupie siła i racja. Czytasz i dusisz się od przytłaczającej cię kołdry wypełnionej wstrętem i niesmakiem.
Losy Barbary sprzed lat i życie Michaliny teraz splatają się, jak warkocz przerzucony przez prawe ramię. Jedność.
Spokój.
Symbioza.
A ty? Podążasz wedle słów. Wierzysz autorce i łapiesz ją za dłoń. Wierzysz jej, jak przewodnikowi w ciemności. Wierzysz jej, gdy ku stóp padają słowa skazujące na stos. Od negatywnych spojrzeń ulegasz korozji. Wlewają się w ciebie, oblewają cię, wżerają w wrażliwe tkanki ciała. Twoja granica wytrzymałości przesuwa się. Zamykasz oczy. Walczysz by być obojętnym, co jest niemożliwe. I choć za autorką powtarzasz, że wypełnia się los, że to przeznaczenie, to płaczesz.
Korozja nie łapie duszy.
Płaczesz, bo czujesz do końca.
„Ta, która wie...”
Ta, która nadal żyje...
Ta, która jest...
Czas zwalnia, jakby niewidzialna ręka przetrzymywała wskazówki zegara. Zmienia się atmosfera, zapachy i odczucia. Nagle, przytłoczona niewidzialnym ciężarem, czujesz ból tysięcy istnień, ogłuszają cię krzyki niewinnych dusz, skądś dochodzi fetor rozkładających się ludzkich ciał i obecność śmierci.
Wdech dla złapania jasności umysłu, wydech.
Wdech, by nie upaść od...
2023-12-05
Tą powieść dość długo odsuwałam od siebie. Tematyka balansująca na progu fantasy i science fiction nie dla każdego stanowi magnes. Ale miało to swoje wielkie plusy, bo jak tylko ją otworzyłam przepadłam. To nie jest typowa powieść osadzona międzygalaktycznie, to nie opis wojujących mocarstw gwiezdnych. To powieść o ludziach, którzy mają słabości, ale i nadzwyczajne zdolności nadnaturalne. To ludzie, którzy raz zawalają, dostają w gębę, czy pod żebra, ale i ludzie, którzy wyczuwają swąd wroga i znienacka go atakują.
Ale po kolei.
Oto dwa mocarstwa rywalizujące ze sobą – Imperium oraz Templarantis. Różni ich wszystko – począwszy od mieszkańców, na technologii kończąc. Templarantis jest światłe, pełne ekspertów z każdej dziedziny nauki, tu dominuje najwyższa technologia inżynierska niemająca sobie równych w całym uniwersum. Dlatego ma wrogów w postaci Imperium, na którym szerzy się kontrola ludzi, propaganda i wieczna żądza dominacji oraz bycie lepszym. To wiecznie niezaspokojone społeczeństwo, zwłaszcza ich przywódcy, którzy szukają sposobu na zniszczenie Templarantis. Na tle tej permanentnej, wzajemnej nienawiści poznajemy pewnego agenta, słowiańską wiedźmę, naukowca oraz córkę lekarza. Skąd się pojawili? Po co obcy sobie ludzie jednoczą siły by wypełnić zleconą im misję, podczas której można stracić życie?
O tym jest ta powieść. O zmaganiach, o walce, ale i o zaufaniu. O szpiegach i przyjaciołach. O słabych i silnych.
To powieść pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów nie tyle dla postaci, ile dla czytelnika. To powieść, której czytanie sprawia radość. Wnika się w jej fabułę i traci grunt pod nogami, dosłownie i w przenośni. To zasługa świetnej kreacji uniwersum i plastyczności tekstu. Tekstu, który się spija z kart powieści.
Mijający czas nie ma znaczenia, pilne obowiązki czekają, bo dla ciebie liczy się czytanie. Gdy zasiadasz z „Templarantis” musisz się skupić i skoncentrować na fabule. Dlaczego? Bo tylko tak jesteś w stanie podążać za bohaterami. Składasz fakty ze sobą, tworzysz coś na kształt hybrydy. To powieściowa kostka Rubika dla wytrwałych. Szatkowanie poszczególnych scen działa tak, że nie możesz się od tej powieści oderwać. Ciekawość wzbiera w tobie z każdą kolejną stroną. Próbujesz dociec kto, z kim, dlaczego i gdzie to wszystko zmierza. Jaki będzie finał.
To literacki warkocz o wielu wątkach, idealnie zapleciony kłos.
„Templarantis” to książka, którą, co zaskakujące, czyta się z wypiekami na twarzy. To powieść, która budzi w tobie cały wachlarz emocji, nawet te, o których istnieniu nie miałeś pojęcia.
Napisanie takiej powieści wymagało skrupulatnej pracy przed. Rozrysowanie poszczególnych scen, tworzenie bohaterów i płaszczyzn ujętego świata. To perfekcyjne wręcz dopracowanie każdego detalu. W „Templarantis” wszystko jest potrzebne – wszystko i wszyscy. Każda akcja pociąga za sobą kolejną, każde słowo ma znaczenie i każda reakcja. Czytaj i obserwuj zachowania bohaterów, dociekaj, gdybaj i szukaj.
Paweł Horyszny napisał bardzo dobrą powieść. Spektakularną wręcz. Wykreował wielopłaszczyznową fabułę, która zachwyca rozmachem, ale i wyobraźnią samego autora, mistrza tworzenia. „Templarantis” czyta się jak dobrą, współczesną powieść.
Wnika w czytelnika i zachwyca. To taka perełka pośród zalewu wszystkiego.
Czego chcieć więcej?
#agaKUSIczyta
Tą powieść dość długo odsuwałam od siebie. Tematyka balansująca na progu fantasy i science fiction nie dla każdego stanowi magnes. Ale miało to swoje wielkie plusy, bo jak tylko ją otworzyłam przepadłam. To nie jest typowa powieść osadzona międzygalaktycznie, to nie opis wojujących mocarstw gwiezdnych. To powieść o ludziach, którzy mają słabości, ale i nadzwyczajne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-30
Zacznę od przyznania się do własnej niemocy. Czuję, że brakuje mi właściwych słów, by powiedzieć o tej książce to, co naprawdę odczuwam i to, co chciałabym wyrazić. Te opowieści wciągają w inną przestrzeń. W magiczną, ale jakże przyziemną krainę zamieszkałą przez ludzi i ryby i anioły... Ten zbiór baśni, który może kojarzyć się z kolorową czytanką dla dzieci jest niebywałą perłą mądrości. Historie spisane przed laty, które ujmują pięknem, kolorytem i szacunkiem do świata i życia. Czytasz i celebrujesz czas, jaki masz na lekturę. Malujesz w sobie obrazy, ich treść i szybko odnajdujesz ciepło w sobie. Tu zwycięża dobro, uśmiech i miłość.
Kiedyś podróżowano po to, by dotknąć czegoś nowego, innego, czegoś zmiennego. Dziś szukamy czegoś, co trwa, co nie ulega rozpadowi. Podróżujemy w głąb poznając samych siebie od nowa. Szukamy ucieczki od nadmiaru. Chcemy zatopić się w aurze przeszłości i odsłonić kurtynę przesłaniającą naszą krainę marzeń, o której zapomnieliśmy.
„Gwiazda przeznaczenia świeci nocą między drugą, a trzecią godziną. Wtedy też jest najciszej”. Bezchmurne niebo potęguje chłód. To najlepszy czas na baśnie MIMEI OGAWY. Zakładasz ciepłe skarpetki i owinięty kocem siadasz u nóg babci i zapatrzony w nią słuchasz „Czerwonych świec...” i czujesz, że twoje serce zaczyna raźniej bić. Czujesz, że nie chce ci się spać, a noc jest piękna, rozświetlona blaskiem baśni. Jesteś dzieckiem odurzonym pięknem i mądrością owych bajek, które swoją prostotą zachwycają. Słuchanie ich wyrywa cię z szarej i zmęczonej rzeczywistości.
Podróżujesz.
Wypełnia cię smutek, gdy patrzysz na samotną syrenę, płaczesz, gdy słyszysz ile wieków przetrwała czarka na sake, a która kończy na wystawie sklepowej. Złościsz się na okrucieństwo niemłodej już kobiety, która bezmyślnie, acz celowo, odrzucając niegrzecznie arbuz do kosza uszkadza inny. Niedoszła klientka drwi ze sprzedawcy i odchodzi pozostawiając go zrozpaczonego bezradnością...
Tych historii jest tak wiele, a każda tak mądra i tak ujmująca, że chłoniesz je całym sobą. Każda ma w sobie przesłanie. I choć większość jest na swój sposób smutna, to czujesz, że zawsze dobro zwycięża. Że tylko ono ma siłę i sens, a puszczone w ruch, wraca ze zdwojoną mocą.
Czytasz „Czerwone świece...” i zastanawiasz się, jak to możliwe, że tak zwykłe, czasem wręcz proste historie przetrwały niezmienione do dziś. Czujesz pachnące lata, które minęły. Wdychasz czar przeszłości. Przysłuchujesz opowieściom gwiazd, szukasz anioła przechodząc obok każdej cukierni, a ciemne wieczory rozjaśniasz ognikiem zapalonej świecy.
Mimei Ogawa pisze dla każdego. W jego baśniach każdy znajduje coś dla siebie. Każdy odkrywa tu jakąś cząstkę własnej duszy i budzi w sobie wrażliwość.
Mimei Ogawa otwiera serca i oczy. Otwiera też krainę baśni, która okazuje się być na wyciągnięcie dłoni. Autor z kieszeni kimona wyciąga tajemniczy klucz i uchyla dla ciebie drzwi, gestem zaprasza do wejścia, po czym sam wycofuje się zostawiając cię w krainie baśniowych barw.
Zrób pierwszy krok, zachęca Ogawa.
Zatracasz się.
A rysunki, jakie poprzedzają każdy rozdział. To już sztuka sama w sobie. To malunek tego, co spotkamy i tego, co nas czeka. A czeka nas baśniowy raj Japonii. Wyjątkowy.
#agaKUSIczyta
Zacznę od przyznania się do własnej niemocy. Czuję, że brakuje mi właściwych słów, by powiedzieć o tej książce to, co naprawdę odczuwam i to, co chciałabym wyrazić. Te opowieści wciągają w inną przestrzeń. W magiczną, ale jakże przyziemną krainę zamieszkałą przez ludzi i ryby i anioły... Ten zbiór baśni, który może kojarzyć się z kolorową czytanką dla dzieci jest niebywałą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-25
Tę książkę trudno zakwalifikować, czy wsunąć do jednej tylko szafki z działem typowo literackim. Wymyka się dramatowi, nie pasuje do erotyki, nijak ma się do obyczajowości. To hybryda wszystkiego po trochu przerobiona na nowo. Jest tu miłość i żałoba, jest ból i śmiech często podlany słonymi łzami. Jest cienka linia między jawą, a snem. „Od demonów nie uciekniesz” jest właśnie takim trwaniem pomiędzy, pomiędzy tym, co tu zwiesz życiem, a tym, co egzystuje równolegle, co jest ulotne, piękne acz niedostępne. Nie wiesz co wybrać i co jest prawdą. Wszystko straciło sens.
Lorenzo Molletti to ktoś, kto zasmakował i doświadczył wszystkiego. Kochał i był kochany, ale miłość odeszła. Została depresja i wieczne pytania biegające po głowie, dlaczego? Lorenzo to artysta malarz. Po stracie rodziców opuszcza rodzinne strony i osiada w Rzymie, gdzie zaczyna studia. Wspomnienia nadal go atakują, ogarnia go smutek i samotność, z której wyrywają go znajomi. Trafia do „Klubu Bez Nazwy” i od tej pory nic już nie jest takie, jak było wcześniej. Pojawiają się alkohol, przypadkowe kobiety i wyuzdany seks w obskurnych często miejscach. Pojawiają się niewytłumaczalne zwidy po środkach odurzających. Wkracza w inne przestrzenie, osaczają go demony, wchodzi do nieznanych miejsc. I z każdym dniem jest tego więcej i więcej. Lorenzo wnika w inny wymiar osobowości.
Przez życie popada w depresję.
O swoich przeżyciach i traumach zwierza się psychoterapeutce. Skrupulatnie melduje się w gabinecie lekarskim i mówi i mówi. Jak jeszcze nigdy nikomu. Pomiędzy opowieściami, a raczej epizodami z przeszłości padają pytania, na które odpowiada i jednocześnie wątpi w to, co słyszy z własnych ust. Nagle bowiem otrzymuje obraz samego siebie.
Historia kojarzy się z rozpiętym płótnem na blejtramie i artystą stojącym przed nim z pędzlem w ręku, który zastanawia się nad rozmieszczeniem własnych wizji. Tych jeszcze nie ma, ale nadejdą. Muza artyzmu nigdy nie zawodzi.
Postrzegając powieść nieco przewrotnie wyznam, że „Od demonów...” jest książką o nijakich, młodych ludziach na krawędzi życia. O ludziach zagubionych, którzy wstydzą się przyznać do samotności i do ciszy, jaka się często wokół nich rozsiada. Wręcz się jej boją. Mogę nawet powiedzieć, że z braku pomysłów na siebie sięgają po to, co zakazane, bo kuszące. Nie boją się nadużywać wszystkiego. Używki pozwalają im nie widzieć własnego rozsypującego się życia. Nie potrafią znieść codzienności.
Ciekawa, czasem zaskakująca. Taka jest powieść Bellini, która wodzi czytelnika za nos. Jest tu wiele fantastyki i wizji niemających nic wspólnego z trzeźwością, ale to triki pisarskie zastosowane dla złapania czytającego w sieć. Jesteś artystą, który owe wizje maluje w sobie od nowa. I choć to powieść, która szybko zniknie z pamięci, to warto wsadzić w nią nos, by oderwać się choć na chwilę od swojej – poważnej – rzeczywistości.
#agaKUSIczyta
Tę książkę trudno zakwalifikować, czy wsunąć do jednej tylko szafki z działem typowo literackim. Wymyka się dramatowi, nie pasuje do erotyki, nijak ma się do obyczajowości. To hybryda wszystkiego po trochu przerobiona na nowo. Jest tu miłość i żałoba, jest ból i śmiech często podlany słonymi łzami. Jest cienka linia między jawą, a snem. „Od demonów nie uciekniesz” jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-16
Złość ma wiele twarzy, a złość podlana kobiecą zawiścią ma tą najokrutniejszą. Kobieta po śmierci wraca po swoje, co udowadnia Miyuki Miyabe w swoich opowieściach. Kobieta po śmierci wraca pośród żywych, do bliskich, ale i tych, którzy ją skrzywdzili w ostatnich chwilach życia. Na tych jest szczególnie zawzięta. Kobieta – demon powraca, by wyrównać rachunki, bo świat i ludzie muszą trwać w równowadze. Tylko tak można żyć, funkcjonować i zachować godność – nawet po śmierci.
Języki ludzkie też potrafią zadać cios. Ba, czasem i zabić, ugodzić duszę i serce i zabić uczucia w drugim człowieku. Jest wiele rodzajów śmierci, dlatego wiele twarzy przywdziewa i ona, kobieta, gdy wraca na ziemię. Raz przeraża, raz staje się kimś nierozpoznawalnym, czy obcym. Ale ten, u boku którego jest wie, że to ona. Że to potwór, do obecności którego musi przywyknąć, ale boi się... Bój się o swój los i swój koniec, bo ten nadejdzie niebawem...
W „Tajemniczych opowieściach z Edo” wszystko jest możliwe, wszystko jest prawdopodobne. Tu świat realny współistnieje z tym mistycznym, czasem zatrważającym. Ruchoma jest granica między nimi, dlatego niejednokrotnie przenikają się tworząc inną przestrzeń.
Dziesięcioletni Taro odzyskuje głos, rodzice odzyskują porwanego syna, demon odwiedzający Adachi cuchnie, co odczuwają nieliczni, a stara szafa, w której drzwi wprawiono dwa arkusze grubego, malowanego chińskiego papieru ukazują dziecku odciętą kobiecą głowę... Realizm magiczny? A może magia realizmu? Zastanawiasz się, czy to autentyczna magia, losowe przypadki, czy może fakty, które trudno udowodnić, a które miały miejsce? Jaka jest odpowiedź? Ale... czy ją zawsze trzeba znać? Po „Opowieściach...” dojdziesz do wniosku, że na niektóre pytania lepiej nie znać odpowiedzi. Sam fakt ich powstania i ich krążenie w twojej głowie niech przybierze formę pędzla malującego parawan. Niech stanie się malarską kaligrafią z Edo.
Takie jest życie.
Dusze zmarłych trwają przy żywych, a dobro równoważy zło leżąc na szalach idealnie skalibrowanej wagi. Przyroda i życie samo w sobie dążą do stabilności i wyrównania, dlatego obecność demonów, duchów, czy widziadeł ma swoje uzasadnienie. Ktoś umarł, ktoś żyje. Ktoś jest ofiarą, ktoś ucieleśnieniem zła...
Jednak demony w „Ayashi” są dobre. Przychodzą po swoje do miejsc i ludzi, których znają. Te zjawy pragną – pragną nie być same. Szukają towarzystwa, bo nim kogoś uśmiercą, trwają przy nim. Czekają dniami, latami. Są cierpliwe. Przerażają, bo nie przypominają tych ziemskich istot, jakimi były, ale... „Pamiętaj o demonach jedną rzecz: przywdziewają ludzką skórę”.
Dom jest tam, gdzie ktoś cię rozumie, dlatego demony wracają do niego, by ktoś je wreszcie zrozumiał. Wracają, by zrozumiał je ten, który je unicestwił. I choć wydawać by się mogło, że są złośliwe, to jednak dostrzeż w nich cierpliwość, pokorę i spokój. Te zjawy dają czas swoim ofiarom, by samodzielnie uzmysłowiły sobie ich obecność
Niebywała delikatność pióra Miyuki Miyabe zachwyca i pochłania. Autorka wysłuchuje szeptów tego, co niewidzialne, wyczuwa woń nieobecnych, patrzy na dwa swoje cienia u stóp. Losy bohaterów splatają się z trwaniem duchów, wiją się nawzajem, by czasem urywać się i ponownie złączyć.. To dwa nierozerwalne wymiary.
W tych opowiadaniach odkrywasz, jak ważna jest pokora wobec tego, co człowiekowi zsyła los. Jak wielkie ma znaczenie poszanowanie drugiego i należyte traktowanie. Miyuki Miyabe udowadnia, że człowiek wbrew pozorom jest silny, tylko o tym nie wie.
Przejmująca i wyjątkowa książka.
#agakusiczyta
Złość ma wiele twarzy, a złość podlana kobiecą zawiścią ma tą najokrutniejszą. Kobieta po śmierci wraca po swoje, co udowadnia Miyuki Miyabe w swoich opowieściach. Kobieta po śmierci wraca pośród żywych, do bliskich, ale i tych, którzy ją skrzywdzili w ostatnich chwilach życia. Na tych jest szczególnie zawzięta. Kobieta – demon powraca, by wyrównać rachunki, bo świat i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-14
Niemożnością jest ujęcie w kilku słowach tego, co ta książka we mnie obudziła. Te niby banalne opowiadania sprawiły, że mój umysł zaczął szukać poza horyzontem tego, co widoczne. A czego szukał? Życia. Dosłownie i w przenośni. Jego sensu, racjonalności i wartości samej w sobie. „Niesamowite opowieści...” otwierają spojrzenie na samego siebie i na to, co jest wokoło nas. Wyczytane słowa osiadają w twojej głowie i ciągle o sobie przypominają. Pukają do umysłu próbując zmusić cię do ich ponownego rozważenia.
Takich książek szukam. Takie książki cenię najbardziej.
Ale po kolei. Oto mistrz haiku o pseudonimie Kinka w założonej przez siebie świątyni Sei’a, organizuje zadziwiające wręcz spotkanie. Jego uczestnicy będą opowiadać tylko niesamowite historie z dreszczykiem w tle. Nie są to jednak historie o zjawach czy niewyjaśnionych przypadkach wcieleń demonów, ale też niewiele mają wspólnego z codziennością. To historie lawirujące „na pograniczu”. I choć sam tytuł książki wskazuje na ich ukrytą grozę, to zaskoczę tych, którzy się w nią wczytają – w tych tekstach odkryjesz jak cenna jest akceptacja. Z każdym kolejnym opowiadaniem uzmysławiasz sobie, że życie daje i zabiera, zabija, ale i rodzi nowe. Uzmysławiasz sobie, że nie wszystko potrzebuje wyjaśnienia swojej racji bytu, nie wszystko musi być logiczne. Życie stawia człowieka w różnych sytuacjach, czasem strasznych, czasem zatrważających, czy wręcz paranormalnych.
I co robi Kido Okamoto? Każde opowiadanie kończąc zawieszeniem i domysłami stawia cię na rozstaju dróg. Tu stoi studnia, na jej dnie siedzi żaba, lecz gdy do niej zaglądasz w tafli wody widzisz dwie twarze młodych mężczyzn. Majaki? Może tak, może nie... Prostujesz się podpierając dłonie o cembrowinę, gdy do twoich nóg podpełza wielki pyton. Zamierasz. Zamykasz oczy, a pod powiekami ukazuje ci się maska małpy, której oczy świecą na niebiesko.
Pytasz siebie, co się dzieje? Czy to jakieś szaleństwo? O co tu chodzi? Czy mój umysł oszalał, bo jakże to jest w ogóle możliwe? Został tylko żabi bóg. Przyszedł, by wyrównać rachunki. Życie bowiem dąży do harmonii, do równowagi. Podobnie on – przychodzi odebrać to, co mu zabrano.
Żaba i ty i rozstaje dróg.
Robisz krok w stronę jednej z nich. Potem następny i następny. Żabi bóg zostaje w tyle. Twój oddech uspokaja się, dusza odczuwa ulgę, puszczają spięte dotąd nerwy. Idziesz i o nic nie pytasz. Nic nie chcesz wiedzieć. Ufasz sobie, swojemu instynktowi i przestrzeni wokół ciebie.
Książka Kido Okamoto to niebywały zbiór opowiadań dzięki którym odkrywasz siebie na nowo. Siebie jako czytelnika i jako człowieka. Okamoto kładzie silny akcent na pokorę wobec tego, co nam zsyła los. Akcent na akceptację tego, co się dzieje.
Pochyl głowę – szepcze między zdaniami opowieści – daj życiu płynąć. Tak po prostu. Bierz, co dostajesz i nie szukaj na racjonalnych wytłumaczeń.
Dzieje się.
Życie trwa. Płynie, jak rzeka.
Wszystko może się zdarzyć.
Do tego te piękne rysunki wewnątrz. Kaligrafia, i perfekcja w najlepszym wydaniu. Niebywała książka. Z pasją ją pochłaniasz, ucztujesz dotykając okładki, marzysz oglądając ilustracje – master szyk.
Niemożnością jest ujęcie w kilku słowach tego, co ta książka we mnie obudziła. Te niby banalne opowiadania sprawiły, że mój umysł zaczął szukać poza horyzontem tego, co widoczne. A czego szukał? Życia. Dosłownie i w przenośni. Jego sensu, racjonalności i wartości samej w sobie. „Niesamowite opowieści...” otwierają spojrzenie na samego siebie i na to, co jest wokoło nas....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-08
Jeśli ktoś spodziewa się typowo napisanej recenzji, to się zawiedzie. Po zachwycającej lekturze „Redwall” każda recenzja aż prosi się o transformację, czy wręcz modyfikację. Mówiąc wprost - o szaleństwo z mysim smaczkiem. Szkoda nadmiaru słów wstępu, bo chcę od razu przejść do setna.
Cóż to za wspaniała powieść. Cóż to za klimat, fabuła, historia... Cóż to za urocze towarzystwo dzielnych myszy. Jakże to bajeczne dzieło - zachwycasz się, jak dziecko i przytulasz „Redall...” do piersi, a wielki uśmiech maluje ci twarz.
Ta powieść urzeka od pierwszej strony. Oto nagle idziesz obok dorastającego Macieja, który ciągle się potyka, bo nosi za duże sandały, a czym nie punktuje w oczach ani ojca ani w innych mieszkańcach grodu. Skutki tego bywają opłakane, jednak niech cię to nie zmyli. Ta myszka to inteligentna i bystra istotka, choć czasem roztrzepana i nader raptowna. Opat zwał go błaznem, ale ojciec ma prawo. Bacznie dogląda swego druha i widzi jego gafy, czy potknięcia, ale widzi i próby radzenia sobie z przeciwnościami. A Maciej jest dzielny, o czym też opat wie. Jest wyjątkowym chłopcem, co udowodni już niebawem.
I miał rację.
Zaczyna się wojna ze szczurami, podczas której nie ma chwili na wahanie, bo to można przypłacić życiem. I kto staje na czele mysiego wojska? Nie kto inny, jak dzielny Maciej. Maciej konta Cluny, zwany Biczem, parszywa szczurza kreatura. Ta wojna decyduje o jutrze, o przyszłości i niestety tylko jedna ze stron może wygrać.
Tu skończę o fabule i treści. Nie będę skracać tego, co w „Redwall...” buduje tą piękną historię, którą pochłaniasz bez zerkania na mijający czas, bo ten... cichnie. Liczysz się tylko ty i powieść trzymana w dłoniach. Czytanie to czas wyjątkowy. Ta urzekająca historia gryzoni zachwyca i otula jednocześnie. Czujesz w sobie odwagę, ale wiarę. Życzysz uczciwym myszom powodzenia i nawet jeśli w rzeczywistości boisz się ich, to tu odnajdujesz w sobie sympatię do nich. Zaczynają ci się podobać i nawet ci imponować. To wielka zasługa Briana Jacquesa.
Myszy darzą się szacunkiem i są obrazem nas, ludzi. Jednak czasem łapiesz się na tym, że ich codzienność jest lepsza niż twoja. Że ich podejście do życia jest inne niż twoje, jakby swobodniejsze, i że nieco ci do nich brakuje. I zastanawiasz się dlaczego? Stawiasz się obok nich i próbujesz odkryć ową tajemnicę, znaleźć punkt ciężkości. Gdy ucztują, ucztują całym sobą. Gdy się bawią, to owa zabawa w pełni ich pochłania. Gdy walczą, to stają w równym szeregu, ramię obok ramienia, by stać się wojownikami o mysich ogonkach. To małe istotki, które znają smak życia. W kontraście pojawia się plaga szczurów, która chce myszom ów smak obrzydzić. Szczury też mają odbicie w nas, ludziach. Brian Jacques pisze tak, jakby owe czworonożne stworzenia miały w rzeczywistości dwie nogi. Czasem zapominasz, że czytasz o gryzoniach, bo wizualizujesz sobie ludzi, co stanowi o pięknie tej powieści i mistrzowskim stylu autora.
Ta książka czyta się sama. To literacki film, który oglądasz od początku do końca i nie odchodzisz od ekranu stron, by coś ci czasem nie umknęło. Tu każde słowo i każde zdarzenie jest potrzebne, jest wręcz niezbędne, bo ułożone w literackim szyku maluje niewiarygodnie barwny świat.
Urzeka cię każdy rozdział, ciekawi i Maciej i Cluny. Stajesz się obserwatorem ich postaci, ich kroków, czy podejmowanych decyzji. Kibicujesz komuś, życzysz mu zwycięstwa, a zaróżowione policzki zdradzają twoje zaangażowanie.
„Redwall” porywa. Stajesz się wobec niej bezradną, szarą myszką czytelniczą i nawet po skończeniu czytania, będziesz do niej wracał i wracał i ponownie czytał.
Ta książka to perełka. A posługując się mysim nosem powiem, że to najlepszy kąsek literacki o aromacie sera szwajcarskiego, jak istnieje na świecie. Uczta, którą zapamiętasz na długo.
#agaKUSIczyta
Jeśli ktoś spodziewa się typowo napisanej recenzji, to się zawiedzie. Po zachwycającej lekturze „Redwall” każda recenzja aż prosi się o transformację, czy wręcz modyfikację. Mówiąc wprost - o szaleństwo z mysim smaczkiem. Szkoda nadmiaru słów wstępu, bo chcę od razu przejść do setna.
Cóż to za wspaniała powieść. Cóż to za klimat, fabuła, historia... Cóż to za urocze...
2023-01-28
„BEZMIAR WYMIARÓW”
Wyobraź sobie konferencję naukową, której jesteś uczestnikiem. Słuchasz wykładów naukowców, a wśród nich jest dwóch Noblistów – Gerwazy Wachnik, Polak oraz Sigurd Rasmussen, Islandczyk. Dwóch odkrywców, którzy zaburzyli świat i kosmos jednocześnie. I oto nagle, na koniec prelekcji jednego z nich pada pytanie – Czy warto dążyć do odkrywania coraz dalszych przestrzeni i wymiarów? Na sali zapada szumiąca cisza, słychać szepty, po czym następuje przerwa. Każdy w konsternacji myśli nad odpowiedzią i każdy gdzieś w sobie uważa, że warto, że trzeba odkrywać. Że trzeba poszukiwać prawdy w innych przestrzeniach, życia tam, gdzie prawdopodobnie ono jest. Nowe technologie dają nowe możliwości, otwierają się nowe pola dla naukowych eksploracji. I oto następuje druga część konferencji i ciąg dalszy. I po mowie o kosmicznej, matematycznej rzeczywistości złożonej z siatki mikroskopijnych czarnych dziur, po stwierdzeniu, że „nie ma masy, nie ma czasu, tylko pustka. Że nasz świat jest stworzony z … pustki. Czasoprzestrzeń jest zbudowana z obiektów matematycznych, które jakimś cudem tworzą fizyczny świat”. Po słowach, że „Wszechświat to po prostu uroboros, czyli wąż, który połknął własny ogon” ponownie pada pytanie – czy warto za wszelką cenę dążyć do odkrycia i poznania dalszych przestrzeni? Czy warto ryzykować dla tego, co nieznane, a co jest jedynie... pustką?
I tak, jak po pierwszej części konferencji każdy przytakiwał głową i popierał badania naukowe oraz przecieranie nowych ścieżek we wszechświecie, tak po drugiej części zapada grobowa cisza. Każdy zaczyna wątpić w dalszą eksplorację kosmosu, bo skoro świat to pustka, to czy jest sens...? Czy warto? I po co nam więcej? Co nam to da? Komu … da?
Na sali słychać... dźwięk ciszy.
Nikt nic nie mówi.
Tym naukowcem, który zadaje pytania na owej konferencji jest Tomasz Dawidowicz, który w powieści „Bezmiar wymiarów” porusza temat, który od lat frapuje ludzkość. Czy istnieją inne formy życia? Czy w kosmosie jest Bóg? Czy można żyć na innej planecie? A co z materią, grawitacją, czy ludzkim organizmem? Są coraz nowsze technologie, które dają nowe szanse, które poszerzają horyzonty badań i analiz. I każdy zgodzi się z tym, że trzeba je wykorzystywać. Że trzeba... że trzeba poznawać, ale czy koniecznie? Czy penetracja nanoświata jest nam w ogóle potrzebna? I czy są jakieś granice, poza które człowiek nigdy nie wyjdzie? Podczas czytania zastanawiasz się nad sobą i swoją egzystencją tu i teraz. Myślisz o ziemi i jej zbliżającej się zagładzie. Myślisz o sensie bytu i o człowieku, jako organizmie. I choć czytasz literaturę science fiction, to coś podszeptuje ci, że jest ona bliska realności. Personalizujesz się z naukowcami. Wraz z nimi żyjesz, zaglądasz w ich notatki, zerkasz pod mikroskop. Jesteś trzecim członkiem ich zespołu badawczego.
Tomasz Dawidowicz rozpisał powieść na dwóch bohaterów, wierzący Gerwazy i ateista Sigurd. Dwa różne charaktery, podejście do życia, dwie różne osoby przy jednym stole naukowym. Ty stajesz się trzecim, bo prowadzenie fabuły i opisy naukowe, które autor przełożył na „język adepta” stają się zrozumiałe dla ciebie. Tracisz tym samym poczucie upływu ziemskiego czasu, bo pochłania cię czytanie (nie czarna dziura). Jesteś ciekaw dokąd to wszystko zmierza. Czego pragnie człowiek, a na co pozwoli świat. Jesteś oszołomiony fabułą, następujących po sobie sekwencji i decyzji naukowców. Jesteś porwany w „Bezmiar wymiarów”, które są „geometryczną strukturą przestrzeni, krainą czarów...”, „(...) iluminacją połączoną z głębokim podziwem i bezbrzeżnym niedowierzaniem.”
Niebywała przygoda literacka.
#agaKUSIczyta
„BEZMIAR WYMIARÓW”
Wyobraź sobie konferencję naukową, której jesteś uczestnikiem. Słuchasz wykładów naukowców, a wśród nich jest dwóch Noblistów – Gerwazy Wachnik, Polak oraz Sigurd Rasmussen, Islandczyk. Dwóch odkrywców, którzy zaburzyli świat i kosmos jednocześnie. I oto nagle, na koniec prelekcji jednego z nich pada pytanie – Czy warto dążyć do odkrywania coraz dalszych...
2022-12-16
Już na początku widzę, że jesteś onieśmielony, pozwól więc, że cię przedstawię ćwiartce Baraniny. Alicja – Baranina, Baranina – Alicja. Teraz szybka wymiana uprzejmości i miłych słówek, po czym zasiadamy do uczty – czytelniczej. I choć zajmujemy miejsca przy stole, nie pałaszujemy Baraniny, podziwiamy jedynie jej walory kulinarne, towarzysko zaś udzielamy się pośród zaproszonych (nader dziwnymi typkami wszelakiej maści). Nagle na rozkaz Czarnej Królowej kelner wnosi wielki placek śliwkowy. No, ale i tego nikt nawet nie skosztuje. Trudno powstrzymać apetyt lecz ta biesiada z Trzema Królowymi u szczytu stołu, to uczta gości nienajedzonych, bo i nienakarmionych. Tak też czuję się, jako zaproszona w to dzikie towarzystwo (udaję, że się nie boję, bo cóż innego mi pozostaje, jak udawanie?). Tu patrzysz na potrawy, piękną zastawę i twarze gości wokoło, ale nic poza tym. Ale, ale – szybko lecę w sukurs. Ta powieść nie jest sucharem o mdłej treści. Wprost przeciwnie. Lewis Carroll zaprasza nas w krainę nasycenia – i jadłem i barwami.
„Alicja w Zwierciadlanym Domu”, to bardzo mądra książka o głębokiej treści, którą trzeba... utkać. Dosłownie utkać – czytelniczo wziąć na warsztat i wysupłać poszczególne wątki, jak nitki, i łączyć ze sobą w makatkę. A każdy, wierzcie mi, wykona inną. Inną dzieci, inną dorośli. Każdy bowiem w „Alicji...” wychwyci coś, co go w jakimś stopniu zastanawia, trwoży lub z czymś się wiąże i za każdym razem jest to inny fragment książki. Alicja zabiera nas nie tyle na drugą stronę lustra, gdzie wszystko jest na opak. Alicja zabiera nas do miejsca, o którym dawno zapomnieliśmy – do naszego wnętrza. Cofasz się myślami do dzieciństwa, gdy nic nie dziwiło, a życie brało się takim, jakie ono było. Jadło się je, jak pyszny tort, małymi łyżeczkami, by uczta dłużej trwała. I, choć to strasznie zagmatwane, to powiem słowami Królowej (z planszy szachów): „Taki jest skutek, gdy się żyje z powrotem (…). Najpierw zawsze trzeba się czuć trochę nieswojo, ale najważniejsze jest to, że pamięć wtedy pracuje w dwóch kierunkach”. (Alicja, jak i my, pamięta w jednym kierunku, bo nie „umie pamiętać rzeczy, które się jeszcze nie stały)”. Wedle Królowej to marna pamięć skoro pracuje tylko z powrotem.
Pomyśl, co się stało za tydzień po ostatnim tygodniu? Banialuki, pomyślisz szybko. Czytasz o niczym będąc w krainie o jakiej trudno cokolwiek powiedzieć (logicznego nic nie znajdziesz). Ba, to kraina, którą trudno namalować. Lecz tu właśnie – w tym zagubieniu i dwubiegunowości – tkwi sedno i największa wartość. Każdy bowiem interpretuje „Alicję...” w swój indywidualny sposób. Każdy wyłapuje coś dla siebie, podpina pod własne myśli i tworzy kreację innego świata – Zaczarowanego, Zwierciadlanego Życia – swojego życia. Absurdy dla jednych, dla innych są mądrością. Głupoty obracają się w intelekt, a to, co chciałeś wykreślić, nagle nabiera znaczenia. „Alicję w zwierciadlanym domu”, podobnie, jak „Małego księcia”, za każdym razem czytasz inaczej. Ona dojrzewa w tobie, albo mówiąc „zwierciadlanie na opak” - to ty dojrzewasz do niej. Czytasz z bagażem przeżytych lat, z plecakiem pełnym bólu, smutku i radości, jakie zaserwowała ci przeszłość. Czytamy w różnym wieku, na różnych etapach życia, stąd i nasze przeświadczenie o istocie treści. Lepimy z niej własną powieść, która pewnie za kilka lat będzie już całkiem inna... Choć z tą samą, piękną okładką i z tymi samymi rysunkami.
„ - Czy widzę kogoś na drodze? Nikogo...
- Chciałbym mieć taki wzrok... chciałbym móc zobaczyć Nikogo i to na taką odległość. Niestety, ja już mogę widzieć tylko rzeczywistych ludzi, i to przy dobrym świetle”.
#agaKUSIczyta
Już na początku widzę, że jesteś onieśmielony, pozwól więc, że cię przedstawię ćwiartce Baraniny. Alicja – Baranina, Baranina – Alicja. Teraz szybka wymiana uprzejmości i miłych słówek, po czym zasiadamy do uczty – czytelniczej. I choć zajmujemy miejsca przy stole, nie pałaszujemy Baraniny, podziwiamy jedynie jej walory kulinarne, towarzysko zaś udzielamy się pośród...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-14
„GWIEZDNE DZIECI. Era Światła” Anna Głowacz – 3 tom
„Piękne niebo zasnute gwiazdami.
Piękne niebo rozbłysło nad nami.
Gwiazdy widzą i podziwiają.
Widzą, jak bardzo się ludzie kochają.
Oczy świecą miłością najczystszą,
w oczach niebo, gwiazdy i wszystko...(...)” *
Jednak, by tak było, musi dojść do Przebudzenia. A to już niedługo. Wypełnią się Księgi, białe kartki zostaną zapisane ludzkimi myślami, pragnieniami i marzeniami. Będą pamiętnikami z życia, dziennikami. Bo każda istota swoją drogę ku prawdzie, wierze i jasności odnajdzie we własnym wnętrzu. To w nim kryje się Przebudzenie. W sercu. „Otwórz je” – prosi autorka, Anna Głowacz. – „Otwórz swoje serce, a stanie się światłość, która nie pozwoli złu zaistnieć. Otwórz serce, bo jasność w nim rozświetli każdą ciemność. Nie bój się.”
Anna Głowacz w trzecim tomie „Gwiezdnych Dzieci”, w dopełniającej całości części daje nam gotową receptę na życie. Na jasne, pełne i dobre życie. Pokazuje przyszłość ziemi, naszej matki, która potrzebuje ratunku i regeneracji. Człowiek niszczy i dewastuje. Żyje pośród zła, grzechu i egoizmu. Żyje chwilą, a gdzie przyszłość? Anna Głowacz szczerze pisze o tragedii, do jakiej zmierzają ludzie. „Wszystko jest energią, a energia może wszystko. Nie ma zatem dróg, z których nie można zawrócić. Wymaga to tylko dobrej woli każdej istoty”. Zawsze jest szansa powrotu. Kierunkowskazem stają się Gwiezdne Dzieci. To ich należy wysłuchać i z nimi podążać, podążać ku jasności. Obudzić się, bo wiele dusz nie jest jeszcze gotowych na przejście na inny wymiar świadomości.
Anna Głowacz pyta wprost – czego pragniesz dla siebie? Jaką przyszłość chciałbyś dać swoim dzieciom, czy wnukom? Jaki świat im przygotujesz? Jaką ziemię im zostawisz? Nic nie jest przypadkowe, a to co się dzieje teraz to wypadkowa działań i myśli wszystkich żyjących nacji. Jednostki budują populację, dlatego to do nich musi dotrzeć prawda i czystość. Do każdego z osobna. Kilku uświadomionych pociągnie za sobą kilku następnych. „(...) Każdy jest inny, bo to synonim wyjątkowości (…). Ludzkość ma podążać swoimi pragnieniami, z pełną wiedzą, że może (…). Bo pragnienia ludzi są czyste, świetliste, zawsze pozytywne, bo każdy chce dla siebie wszystkiego, co najlepsze i najpiękniejsze”.
Odnalezienie w sobie miłości i radości stanowi klucz do wzniesienia się, a wówczas wszystko, co nas otacza staje się lustrem odbijającym nasze piękno.
Autorka już na początku „Ery światła” pyta nas - jak bardzo zbłądziliśmy i w którym momencie, aby zasłużyć sobie na taki los? Doświadczyła nas pandemia, zamknięcie i izolacja w domach, zabolał czas, który nagle stał się niepewny. Ludzie zaczęli szukać się na nowo, poznawać siebie i otoczenie. Wielu ten okres zmienił. A ciebie? Co z tobą? - pytam wtórując autorce. Czy leziesz na ślepo ku nicości i zagładzie, czy jednak otworzyłeś serce wypełniając swoje wnętrze jasnością?
„Nie ma dróg nie do przejścia, gdy mocą swej kreacji tworzy się takie, po których samemu chce się stąpać”.
Trzeci tom zmusza do zatrzymania i zadumy. To obraz, to lustro naszego życia. Anna Głowacz w trylogii „Gwiezdnych Dzieci” ukryła puzzle, które ty sam, bez pomocy, musisz złożyć. Warto, bo obraz, jaki ci się ukaże będzie tak piękny i świetlisty, że pójdziesz ku niemu. Pójdziesz ku Przebudzeniu, Oczyszczeniu i lepszemu Życiu.
#agaKUSIczyta
* „Czarny świat bez wyjścia” Dorota Ostrowska-Maciesiak, WFW, 2022
„GWIEZDNE DZIECI. Era Światła” Anna Głowacz – 3 tom
„Piękne niebo zasnute gwiazdami.
Piękne niebo rozbłysło nad nami.
Gwiazdy widzą i podziwiają.
Widzą, jak bardzo się ludzie kochają.
Oczy świecą miłością najczystszą,
w oczach niebo, gwiazdy i wszystko...(...)” *
Jednak, by tak było, musi dojść do Przebudzenia. A to już niedługo. Wypełnią się Księgi, białe kartki zostaną...
2022-11-22
Czy można zatracić się w trójkącie, który tworzą zamknięta na kłódkę szopa Howarda Bowditcha, stary pies Radar i nastolatek Charlie Reade? Czy powieść z pogranicza metafizyki może dziś zaciekawić? I w ogóle, czy Stephen King nie jest już przereklamowany? Czy nie czas na zasłużoną emeryturę i wycofanie z rynku wydawniczego?
NIE, NIE!
Stephen King z każdą powieścią udowadnia swój mistrzowski styl. Udowadnia pisarski kunszt. Z każdą kolejną publikacją zaskakuje i fascynuje jednocześnie. To mistrz wyobraźni, budowania fabuły i skrzętnego wodzenia czytelnika za nos. Jednak Kinga albo się kocha, albo nie lubi. Albo czyta się wszystko jego pióra, albo nie sięga się po nic.
Dla mnie żaden inny pisarz nie ma takiego fachu, jak właśnie King. Wszystko, co mogłoby zakrawać na trywialność, u niego idealnie współgra. I nie dość, że tworzy spójną całość, to jeszcze fascynuje. Tu jawa przenika sen, sen wchodzi w jawę. Trudno czasem te światy rozdzielić, a co najlepsze, czytając uzmysławiasz sobie, że one siebie wręcz uzupełniają, potrzebują się wzajemnie. Jedno nie istnieje bez drugiego, a razem tworzą coś na miarę jednej przestrzeni.
Charlie Reade ratuje życie panu Howardowi Bowditchowi, który trafia do szpitala. Tym samym nastolatek zostaje opiekunem starego psiaka, suki Radar. To ona, co wyraźnie podkreśla pan Howard. Stara Radar, ukochana od lat. Od wypadku opiekę przejmuje Charlie i od tego momentu wszystko zaczyna kroczyć w sobie tylko znanym kierunku. Pojawiają się tajemniczość, domysły i niedowierzanie. Niektórych sytuacji nawet człowiek nie jest w stanie pojąć.
Życie, jakże ono przewrotne jest. Ono sobie sterem i okrętem.
U Kinga wystarczą trzy postacie, by zbudować fenomenalną powieść o genialnie prowadzonej fabule. Tylko King potrafi pisać tak, że czytasz do sto pięćdziesiątej strony, gdy ze zdziwieniem stwierdzasz, że cię pochłonęło. Że niby nic się nie dzieje. Nie ma śmierci, nie ma horroru z wampirami w tle, krew się nie leje. Nie dzieje się nic... strasznego. Nie ma nawet szybkiej akcji. A jednak, jak przyklejony do „Baśniowej Opowieści” jesteś niezachłyśnięty jej głębią. Wszystko za sprawą świetnego języka, dialogów i dopracowanie nie tyle każdego z bohaterów, ile scen z nimi i słów, jakie padają. To misternie budowana powieść z pogranicza metafizyki. To pełna smaku, pasji i emocji powieść mistrza Stephena Kinga. To perła pośród nijakości. Zawsze.
Czy można zatracić się w trójkącie, który tworzą zamknięta na kłódkę szopa Howarda Bowditcha, stary pies Radar i nastolatek Charlie Reade? Czy powieść z pogranicza metafizyki może dziś zaciekawić? I w ogóle, czy Stephen King nie jest już przereklamowany? Czy nie czas na zasłużoną emeryturę i wycofanie z rynku wydawniczego?
NIE, NIE!
Stephen King z każdą powieścią...
2022-10-31
Co ma wspólnego fantasy z ekologią? Czy coś może łączyć „ufoludków” z tzw. Eko-„Zielonymi”? Ktoś powie, że to pytania rodem z kosmosu, lecz od razu wejdę w słowo – że te dwie grupy mają ze sobą wiele wspólnego. Jest silne lepiszcze, które je spaja, niemalże scala tworząc jedność. Wystarczy przeczytać „Gwiezdne Dzieci”, by się o tym przekonać, by zdać sobie sprawę jak ludzkość niszczy i niebo i ziemię.
„Ziemscy ludzie prowadzą swój świat i cały system słoneczny niebezpiecznie blisko zniszczenia. Nie zdając sobie sprawy, jak wielki wpływ mają nie tylko na to, co dzieje się na Ziemi, ale i w całej galaktyce”.
Każdy ma prawo do życia.
Każdy ma wolny wybór – dopóki nie rani drugiego, dopóki nie zabija innych.
„Gwiezdne Dzieci. Przebudzenie” - a może Cisza Czasu? Po przeczytaniu drugiego tomu „Gwiezdnych Dzieci”, trylogii Anny Głowacz, stwierdzam, że to część właśnie z takim podtytułem. Cisza, przygotowania do tego, co nieuchronne, co będzie miało kluczowy moment w trzeciej części. CISZA, która jak most, scala pierwszy i ostatni tom „Gwiezdnych Dzieci”. Smaisi przygotowuje się zarówno mentalnie, jak i fizycznie do zadania, jakie ma do wykonania. Abstrahując, ludzie sprzedali swoje dusze księżycowi, który rządzi nocą. Noc skrywa demony zła, złodziei, malwersantów. Zło rodzi potwory, krwawe bestie, upiory i egoistyczne krwiopijce. Owymi demonami w ludzkiej skórze są rządzący społeczeństwem. To oni narzucają ograniczenia, stawiają bariery, ustalają kodeksy, regulaminy i prawa... Wedle zasady – potężniejszy stoi ponad motłochem, ponad zlepkiem darmozjadów. Ludzie poddają się temu, tak im wygodniej. Od lat ufają mocarzom. Następne pokolenia idą w ślad za tymi, które odchodzą.
Koło codzienności się toczy.
Dlatego Smaisi musi ich uświadomić , wskazać prawdę, piękno i źródło dobrego życia. Wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie. Stąd też jej długa nauka i przygotowania. Ciało i umysł dziewczyny muszą się zjednoczyć w zgodzie. Umysł trzeba kontrolować i jednocześnie zachować jego świadomość. Z ciałem musi być podobnie. Smaisi poznaje tajniki transu, reinkarnacji duszy oraz doświadcza ponownie innych wcieleń. Uczy się wchodzenia w trans, w ducha samej siebie oraz zagadek medytacji. Czy to nie przypomina ówczesne zainteresowania? Praktyki jogi, medytacje czy ćwiczenia taj-chi polegające na zaganianiu dobrej energii ku ciału. Czyż teraz nie szukamy ukojenia powracając do owych praktyk? Stoimy w punkcie, z którego trzeba się ruszyć jednak, by tego dokonać, potrzebna jest iskra – iskra w ns.
Szukamy odpoczynku dla umysłu ucząc się żyć tu i teraz, wyłapywać dźwięki, prawdę i jasność. Smaisi to robi – właśnie to. Jednak jej nauka polega na bardzo głębokim przenikaniu we własne pokłady świadomości. Musi poznać źródło prawdy, sekret życia każdej istoty. To sztuka, kunszt wymagający nauki i długotrwałych lekcji.
I choć zapytasz zapytasz, po co inny świat i ludzie inaczej myślący, skoro to, co jest nie jest złe?
Świat się zmieni, gdy ludzie zostaną oświeceni. Gdy zaufają. Zostają uwolnieni, tylko prawda jest w stanie pomóc ludziom. Tylko dzięki prawdzie zrzucą kajdany fałszu narzucone przez rządzących. Trzeba to zrobić świadomie, ale o to zadbają już Gwiezdne Dzieci wraz z Kalem i Smaisi.
Warto.
#agaKUSIczyta
Co ma wspólnego fantasy z ekologią? Czy coś może łączyć „ufoludków” z tzw. Eko-„Zielonymi”? Ktoś powie, że to pytania rodem z kosmosu, lecz od razu wejdę w słowo – że te dwie grupy mają ze sobą wiele wspólnego. Jest silne lepiszcze, które je spaja, niemalże scala tworząc jedność. Wystarczy przeczytać „Gwiezdne Dzieci”, by się o tym przekonać, by zdać sobie sprawę jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-21
CAŁY TEN WSPANIAŁY CZAS...
Nie od dziś wiemy, że historia lubi się powtarzać. To, co ma początek, ma i swój koniec. Wszystko zatacza okrąg. I nie jest to pusty slogan, a fakt, o którym życie co jakiś czas przypomina. Wszystko już było, wszystko też zdarzy się ponownie. Nie inaczej jest z historią ludzi i ziemi. Skoro coś jest ustalone, to ktoś kiedyś, przed lat musiał to stworzyć, nazwać, czy urzeczywistnić. Każdy człowiek i każda rzecz mają swój los z góry wyznaczony, a ścieżki codzienności, czy tego chcemy, czy nie, co jakiś czas przecinają się. Ale każdy dzień jest inny, wszystko wokół jest to samo, lecz kartek w kalendarzu ubywa. To, co było wczoraj, odeszło, a to co jest teraz jutro już nie będzie dziś. Ziemia ma swoje życie, cykl, dobę...
Ale nie wszędzie. Jest bowiem miejsce, kraina, która ma swoje „wykluczenie” i system egzystencji i istnieje poza-Czasem. Hania Czaban w „Całym tym czasie” udowadnia, że kartek w kalendarzu może nie ubywać, że Burza się zawsze powtarza, że każdego dnia jest ten sam dzień, 21 czerwca 2106 roku. I tak od pięciu tysięcy czterystu sześćdziesięciu dziewięciu dni, prawie od piętnastu lat. I wszyscy akceptowaliby ten fakt, gdyby nie serca i umysły Mar i Artela, dwójki głodnych prawdy nastolatków. Czas się powtarza, ale przecież musiało być coś wcześniej, coś przed Burzą, Przedczas zanim to wszystko wskoczyło w to błędne koło czerwcowe. Ktoś musiał być, coś musiał odkryć, była nauka i było życie. Była normalność. Teraz nie ma nic. Jest powtarzalność, która stała się więzieniem dla ludzi.
Człowiek... To dobro i zło. Pokorność i gniew. Zgoda i bunt. Mieszanka wszystkiego. Do tego należy dodać wybuchowość – ta często gubi. Nierozwaga, brak przygotowania, opieszałość... Tak mogłoby być, gdyby Mar wszystkiego od lat nie przygotowywała i nie pragnęła. Aż odkrywa tajemniczą kopertę z niezrozumiałą kartką w środku. Ten karteluszek spowodował wybuch pytań, które od lat mnożyły się w jej wnętrzu, aż wreszcie nadszedł czas, by je wszystkie z siebie wyrzucić i by na nie wreszcie odpowiedzieć. Mar – bez rodziców, z ciotką pod jednym dachem, a w kalendarzu 21 czerwca 2106 roku... Sierota, która tkwi w kręcącej się w kółko karuzeli. Inne myśli i pragnienia ma Artel. On dąży do odkrycia prawdy o fizyce, o jej wzorach i prawach, które nie dają się poznać, chce wiedzieć wszystko o mechanice, bo to, co może się wyuczyć z 229 zeszytów ojca z Przedczasu to za mało...
Niedosyt. Poszukiwania. Potrzeba zmiany, wiedzy, czegoś...
Słychać Burzę. Jest 21 czerwca. Wzmaga się wiatr...
Hania Czaban stworzyła powieść, która wymyka się wszelkim zasadom gatunkowym. To realizm-magiczny, baśniowa-proza, fantastyczna mapa kreślona odciskami ludzkich butów. Harmonia tekstu, wielowątkowość, magia i pasja – czujesz w tekście serce autorki, jej wyobraźnię i swoją przy okazji. Totalnie przepadasz podczas czytania. Nie ma Przedczasu, ani Czasu. Jesteś ty i książka i nic poza tym. Tworzysz z lekturą jedność. Nie możesz się oderwać. Wraz z bohaterami próbujesz ruszyć czas, sprawić, by nadszedł dzień, w którym nie będzie już Burzy, przemilczeń i udawania. W którym dowiesz się prawdy o świecie, o sobie, o uczuciach i pragnieniach. Dzień, w którym zaczniesz żyć, starzeć się i uśmiechać jak jeszcze nigdy.
Hania Czaban jest mistrzynią kreowania świata, który eterycznie przenika w ten nasz, ludzki. Bawi się fabułą, która porywa i zatrzymuje. Czaruje.
#agaKUSIczyta
CAŁY TEN WSPANIAŁY CZAS...
Nie od dziś wiemy, że historia lubi się powtarzać. To, co ma początek, ma i swój koniec. Wszystko zatacza okrąg. I nie jest to pusty slogan, a fakt, o którym życie co jakiś czas przypomina. Wszystko już było, wszystko też zdarzy się ponownie. Nie inaczej jest z historią ludzi i ziemi. Skoro coś jest ustalone, to ktoś kiedyś, przed lat musiał to...
2022-10-13
W życiu trafiamy na coś lub na kogoś, bo tego wewnętrznie potrzebujemy, choć nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę6, bo tego nie odczuwa się w sposób fizyczny. Poznajemy osobę, bo gdzieś w podświadomości jej potrzebujemy – my jej lub ona nas. Tą znajomością coś w sobie uleczymy, zakleimy, coś, co zrozumiemy po latach. Nic nie dzieje się z przypadku. Podobnie jest z rzeczami, które nagle, nie wiadomo skąd pojawiają się w naszej głowie lub wpadną nam do rąk. Zbieg okoliczności? Tak, ale i jakiś wewnętrzny magnes, niewytłumaczalna potrzeba. Wypełnia się to, co było puste. Wartości nabiera to, co było niczym. I chyba dlatego w moich rękach znalazły się „Gwiezdne Dzieci” Anny Głowacz, pierwsza część trylogii. Książka z gatunku sf, w której ludzie stanowią trzon. Gatunek ludzki, jego rozwój, budowa, rozumowanie. Człowiek jako jednostka. Człowiek, który buduje społeczności, całe nacje ludzkie i często samoistnie przejmuje ich dążenia, aspiracje i przekonania. Jeden niczego nie zmieni, ale wiele jednostek „innych” od reszty ma większą szansę. O tym pisze Anna Głowacz – zmień siebie, a podobni tobie zaczną uczyć innych. Ludzkość trzeba prowadzić ku WZNIESIENIU, ku lepszej formie, silniejszej. Trzeba uwolnić z kajdan nałożonych przez cywilizację. Ludzie w wyniku manipulacji rządów zapomnieli o źródle pochodzenia, zatracili się, stali się marionetkami w teatrze komedii. Smaisi, główna bohaterka „Gwiezdnych Dzieci” ma za zadanie obudzić ŚWIADOMOŚĆ ludzi. Pokazać ludziom wartość wolności osobistej i niezależności.
Ludzkość jest sterowana, kontrolowana i ubezwłasnowolniona. To szary, nic nieznaczący tłum, dlatego rzeczywistość wygląda, jak wygląda. Z ludzi wysysa się energię, siłę i moc. Rządząca elita gra słabymi narodami, ustawia ludzi, jak pionki na grze planszowej i oszukuje rzucając kostką. Smaisi wprowadzona w tajniki prawdziwego, zapomnianego życia ma za zadanie dokonanie zmiany, PRZEBUDZENIA, powrotu do źródła, do Matki, do dobra, zgody i wolności dusz.
„Gwiezdne Dzieci” należą do gatunku sf lecz to na wskroś realna książka osadzona we współczesności. To dramat, tragedia i science fiction w jednym. Rządzące elity są dziś. Odbiera się nam wolę, zmienia przeświadczenia, kłamstwem omamia rzeczywistość. Człowiek odkłada własną inteligencję sugerując się innymi – mądrzejszymi w jego mniemaniu, mającymi siłę przebicia i wypracowaną mowę ciał. Wzoruje się na tych, których ogląda na co dzień. Lecz to oni grają … nami. To coś na wzór pędu stada owiec za pastuchem.
Anna Głowacz bawi się odniesieniem, bo ta powieść ma drugie dno, które dostrzeże tylko błyskotliwy czytelnik. Zmień niektóre słowa, a otrzymasz książkę na wskroś współczesną z sobą w roli głównej. Nie wnikając w treść, bo o niej jest wszędzie, nie analizując opinii recenzentów powiem tak: „Gwiezdne Dzieci” są idealnym odwzorowaniem tego, jak żyjemy my, teraz. Elity u władzy, bogacze na stanowiskach, manipulacje systemów – wszystko znamy z własnego poletka.
Autorka patrząc na codzienność posłużyła się przekornie formą fantastyki, jako alegorią rzeczywistości. Wyzwolenie się z ograniczeń i barier to nic innego, jak skupienie się na sobie i potrzebie życia w komforcie wolności, szczerości i prawdzie.
Można dywagować nad percepcją postrzegania autorki, nad jej teoriami czy przypuszczeniami, które wielu odbierze, jako rojenia, ale najważniejsze – i tego dokonała Anna Głowacz – czytasz i MYŚLISZ. A skoro myślisz, to rozważasz, przemyśliwujesz i odpowiadasz. To stanowi sedno „Gwiezdnych Dzieci”.
Budzi się twoje uśpione dotychczas wnętrze. I nawet jeśli mierzi cię treść powieści, to wierz mi, przeczytasz i … zaczniesz się zastanawiać, a gdyby tak faktycznie...? A może coś w tym jest?
Autorka słowami Smaisi pyta „Dlaczego nie świecie jest tyle zła?” opowiedz sobie sam, dlaczego?
@fajneksiążkidoczytania
#agaKUSIczyta
W życiu trafiamy na coś lub na kogoś, bo tego wewnętrznie potrzebujemy, choć nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę6, bo tego nie odczuwa się w sposób fizyczny. Poznajemy osobę, bo gdzieś w podświadomości jej potrzebujemy – my jej lub ona nas. Tą znajomością coś w sobie uleczymy, zakleimy, coś, co zrozumiemy po latach. Nic nie dzieje się z przypadku. Podobnie jest z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-26
Rozsiądź się wygodnie, bo historia nie będzie krótka. Będzie... długa i tajemnicza. Oto bowiem stoisz w ciemnym korytarzu, a wokół tylko drzwi, dziesiątki, setki, dosłownie tysiące drzwi, które wyrastają z ciemności po obu stronach. Lecz ty wiesz, już na początku, że nie zajrzysz do wszystkich pomieszczeń, które owe drzwi skrywają lecz... Złapiesz za dziewięć klamek i do dziewięciu tylko pokoi wejdziesz. Przewodnik-albinos ci je otworzy, by je potem za tobą zamknąć zostawiając cię samą w środku. Będziesz zdany tylko i wyłącznie na siebie. Ach – i co ważne, na palcu masz pierścionek ze znienawidzoną różą, amulet, który będzie cię chronił podczas wizyt i rozmów. Brzmi dziwnie? Groźnie? Pewnie tak, ale skoro już tu jesteś, skoro przekroczyłeś próg nieznanego, usłyszałeś za sobą zgrzyt przekręcanego w zamku klucza, to dlaczego nie podążać dalej?
To wszystko, ta sceneria, ciemne tajemnice i albinos z kluczem – nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wszystko w tym miejscu jest niezrozumiałe, jak i te osoby w pokojach, z którymi się spotykasz. „Siła żaru” Antoniego Kędzierskiego (powieść skryta w pięknej okładce) to dar dla duszy, ukojenie wnętrza czytającego. Fabuła kroczy po linie rozciągniętej wysoko ponad ziemią, a każdy nieuważny krok grozi upadkiem tragicznym w skutkach. Idziesz przed siebie. Godzisz się z losem. Jednak po przejściu całej trasy nie będziesz już tym samym człowiekiem, jakim byłeś przed postawieniem pierwszego kroku na owej linie. Ta przeprawa zmienia i twoje myślenie i ciebie, jak osobę.
Otworzysz oczy!
Autor mówi do ciebie „Tylko ślepcy widzą w pełni wnętrze człowieka. Tylko ślepcy widzą rzeczywistości...” ty jednak ujrzysz je w jasności. Autor wrzuca cię w rozmowy z tajemniczymi osobami, słuchasz ich słów, czasem niedorzecznych bełkotów i górnolotnych objawień metafizycznych. Często odnosisz wrażenie, że to dom wariatów, ale... daj sobie czas. Jako czytelnik idź dalej, do końca. Bądź cierpliwy, wytrwały i rozważny, bo tylko ów zlepek zapewni ci wyciągnięcie właściwych wniosków. Spacer ciemnym korytarzem to nic innego, jak droga w jasności, droga do prawdy.
„Siły żaru” nie sposób objąć jednym zdaniem.
O czym jest?
O człowieku, o poszukiwaniu, o odkrywaniu, ale i o słabości, ludzkiej niemocy, bezsilności wobec potęgi. To powieść o duszy i jej marności. Według mnie to też powieść o wrażliwości, która drga w nas tuż pod skórą.
„Siła żaru” jest o potrzebie, potrzebie zatrzymania, poczucia siebie i o uzmysłowieniu sobie, jak wielką moc ma istota ludzka. „Siła żaru” to książka, w której autor bawi się psychologią, beletrystyką, katechizmem, przewodnikiem ale i wyrafinowaną kuchnią literacką. To smakowita podróż po tysiącach smaków, które skrywają tajemnicze drzwi.
Antoni Kędzierski otwiera przed nami swoją wyobraźnię, daje nam świetnie skrojoną fabułę i prowadzi dobrym, lekkim piórem. To dobra powieść. Nie dla każdego – dla wybranych, którzy znajdą dla niej czas, powoli w nią wejdą i balansując na pograniczu metafizyki i realności dadzą się zaprosić na spacer. Z przewodnikiem-albinosem i jednym kluczem do wszystkich drzwi.
„Bać się śmierci to trochę tak, jak bać się życia (...)”. spróbuj zrozumieć, mówi autor. Sam w sobie jesteś cudem. Cudem każdego dnia. Chodzisz, czujesz, słyszysz, oddychasz, płaczesz, śmiejesz się, marzysz – czyż to nie cud? „(...) Chodzę, oglądam drzewa. Lubię oglądać drzewa – mówi Katarzyna, główna bohaterka powieści – szczególnie w taki czerwcowy wieczór (…). Śmieję się płacząc, bo przenika przeze mnie udręka i ekstaza, bo żar kłuje mój umysł (…). Wiem, że wszystko, co się stało, stało się naprawdę”.
„Siła żaru” to metafizyczna droga ku zmianie. Jednak zaznaczam – tylko dla otwartych umysłów o gotowych na spacer nogach. To powieść tylko dla mądrych odbiorców. Trudna, magiczna, czasem nudna i odstręczająca.
Mocna literatura dla koneserów.
#agaKUSIczyta
Rozsiądź się wygodnie, bo historia nie będzie krótka. Będzie... długa i tajemnicza. Oto bowiem stoisz w ciemnym korytarzu, a wokół tylko drzwi, dziesiątki, setki, dosłownie tysiące drzwi, które wyrastają z ciemności po obu stronach. Lecz ty wiesz, już na początku, że nie zajrzysz do wszystkich pomieszczeń, które owe drzwi skrywają lecz... Złapiesz za dziewięć klamek i do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze (te w sakiewce, które śpiewają piękną pieść przy potrząsaniu, czasem nawet o te w skarbcu – strzeżone przed zawistnym ludzkim wzrokiem). A jak nie o złoto w monetach, to chodzi o ... Potężnego Madmazara Gniewnego. Wielki Pan i władca przyciągał zarówno potęgą, jak i pozycją. To wielki Możny, do którego aspirowało wielu. Ba, walka u jego boku była prestiżem sama w sobie. Bycie w szeregach jego przybocznej choćby straży było celem wielu – czasem marnych chłopców, acz o wielkiej pysze i rojeniach przy kuflu piwa. Każdemu marzyło się stanowisko w orszaku Madmazara Gniewnego. „Opowieści z Gniewogrodu” toczą się bowiem o nim i z nim i wokół niego. Dawid Dołba bajaniem o Gniewogrodzie sprawia, że każdy chciałby się stać tym wybranym szermierzem, który fechtunkiem i szybkością reakcji podczas starcia z wrogiem stanie w pierwszym szeregu. Madmazar Wielki (choć Gniewny) to punkt Centralny. To Pan Panów (nawet żebraków i ladacznic). To też Pan... Duncana, który na swym „łośle” Alojzym szuka tego i owego (czasem guza na głowie), bo brak mu pomysłu na siebie. Nie pomaga mu nawet dziewczyna z marzeń, naga, która jest w nocy, a nad ranem znika wraz ze spodniami chłopaka, butami, sakiewką (śpiewającą zawartością przy potrząsaniu) i szacunkiem do samego siebie. Alojzy by się uśmiał (łośmiał, jak łosioł swego pana też łosła). Jednak, jak to sobie tłumaczy Duncan, rozkosz nocy stratę równoważy. Nocy nie powstydziłby się młody buhaj. Ale z seksu pod miecz, a raczej z deszczu pod rynnę. Oto zjawiają się przybysze, a Duncan świeci gołym tyłkiem...
Jest i chłopiec, który trafia pod opiekę Otto. Lecz jego życie nie rozpieszcza, w prost przeciwnie. Życie doświadcza go ciągłymi trudami, z którymi dziecko (zwłaszcza dziecko) nie powinno mieć styczności. Ali za dziecka staje się starym, dorosłym. Ali za dziecka staje się opiekunem schorowanego Otto.
Są w „Opowieściach...” i mroczne sny, rojenia na jawie, koszmary. Są wizje realne, jak samo życie.
Są kobiety, tak jędrne, jak pomarańcze. Są ich soczyste usta, gubiące mężczyzn pieszczoty i rozkosze ciał, w trzewiach których nagle zaczyna krążyć krew.
Dawid Dołba na kartach „Opowieści z Gniewogrodu” umieścił wszystko, co przyciąga czytelnika i co go otumania. Czuć ubóstwo, wilgoć, chłód każdego poranka. W ustach czuć kaca i suchość po każdym piciu bez umiaru. U boku ciąży tobół, zwisa pusta prawie sakiewka, a osioł idzie tempem ślimaka (i to jeszcze zmęczonego). Zastanawiasz się nawet, czy nocą aby nie popijał mocnych trunków wraz ze swym towarzyszem.
Czytasz i głowisz się, co zlepi te wszystkie opowieści razem. Co sprawi, że te postaci się spotkają i gdzie i czy w ogóle? Dawid Dołba nakreślił idealny labirynt fantastyki, po którym chadzają bohaterowie „Opowieści...”. Szukają Gniewogrodu, a przy okazji poznają samych siebie.
Czytając powieść Dołby odpoczywasz. Dobrze się bawisz. Czujesz wokół siebie swobodę i rozprężenie. Wchodzisz w fabułę z wielkim czytelniczym uśmiechem na twarzy. Ale uważaj, by nie okazało się, że trakcie czytania ktoś podwędził ci ciuchy, a ty stoisz w trawie świecąc białymi (jak mąka) pośladkami.
Ale... jest i ale na koniec. Książka prosi się o zmianę okładki. Woła też o drobną, acz znaczącą korektę.
Ale... jest i drugie ale. Wszelkie trudności warto czasem odłożyć na bok i mimo to wsadzić nos w dobrą książkę.
#agaKUSIczyta
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze (te w sakiewce, które śpiewają piękną pieść przy potrząsaniu, czasem nawet o te w skarbcu – strzeżone przed zawistnym ludzkim wzrokiem). A jak nie o złoto w monetach, to chodzi o ... Potężnego Madmazara Gniewnego. Wielki Pan i władca przyciągał zarówno potęgą, jak i pozycją. To wielki Możny, do którego aspirowało wielu. Ba,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-22
W tej powieści jest nastrój tajemnicy i jakiegoś zagadkowego "czegoś", co zasadza się w duszach kuracjuszy, w ciałach i chorobach też. Samo niebo często tworzy majaki i pacjenci nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie. Do tego popijanie (często gęsto) mocnej nalewki, która po jednym kieliszku (oczywiście dla kuraży i zdrowia) rozwiązywała języki, wpływała na odwagę i ... zwidy. Rano człowiek nie poznawał się z dnia poprzedniego, a częstokroć po 3 kieliszkach nie pamiętał nic. Ale - tak zalecali lekarze. Tu, w sanatorium, w miasteczku ściśniętym i zamkniętym z każdej strony górami, tu należało stosować zdrowy i uregulowany tryb życia, bo tylko ten dawał szansę (i wizje) na wyzdrowienie. Choć, jak się okazywało podczas wielu dysput, niektórzy byli tu od kilku miesięcy, niektórzy w przeciągu kilku ostatnich lat częstokroć wracali, inni (tych było najmniej) zjawiali się po raz pierwszy.
Leczymy się wraz z nimi.
nocą nasłuchujemy odgłosów ze strychu.
Wkraczamy w tajemnicze zgony...
Patrzymy na martwą kobietę leżącą na stole, na którym potem stawia się jadło...
Chodzimy wedle zaleceń na spacery...
i... odnajdujemy siebie - siebie samego.
Bo tu odradza się odwaga, jakaś szansa siebie. Tu, prócz standardowych zaleceń doktora jest i kuracja, która zlepia duszę i osobowością i ujawnia naszą prawdziwą naturę...
i do tego długie rozmowy na wiele tematów....
powieść świetna, jednak nie zachwycająca, czy powalająca na kolana.
czyta się wspaniale, jest ta nitka ciekawości, która sprawia, że nie odłożysz i nie przerwiesz, ale nic poza tym - choć koniec zaskakuje i daje do myślenia.
polecam
W tej powieści jest nastrój tajemnicy i jakiegoś zagadkowego "czegoś", co zasadza się w duszach kuracjuszy, w ciałach i chorobach też. Samo niebo często tworzy majaki i pacjenci nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie. Do tego popijanie (często gęsto) mocnej nalewki, która po jednym kieliszku (oczywiście dla kuraży i zdrowia) rozwiązywała języki, wpływała na odwagę i ......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Zajrzyj w serce wszechświata,
a odkryjesz wszechświat serca..."
Ostatnia bitwa?
Nie... po latach wreszcie pierwsza, choć niewyczekiwana. Przeze mnie tak, to moja pierwsza walka i z pewności nie ostatnia. A skąd wiem, że nie ostatnia? Hm, wyjaśnię później lecz już teraz jadąc na więc wraz z innymi braćmi u boku, rozbijam się na ogromnej polanie. Jest tu z kilka tysięcy przybyszów, wszędzie unosi się gwar i rumor, stoją namioty i wydaje się, że nie ma nigdzie miejsca. Ale to pozory. Wchodzę między przybyłych i widzę dużo wolnej przestrzeni. Dla innych, którzy w drodze jeszcze. Lecz ci, tu zadziwiali. Ich ogrom i potęga była niemożliwa do zliczenia, a ciągle przybywali następni. W tym ja. A po co ten cały zbór stworów z wszystkich stron świata? Wszyscy przyjechali, by radzić nad dalszymi losami Puszczy.
Dlaczego – zapytasz?
W granice Puszczy wszedł człowiek, istota na dwóch nogach, która jest wrogiem. Wszedł na teren Puszczy pięć lat temu i zabił kilka elfów, co szybko zarejestrowano. Dlatego mieszkańcy Puszczy spotykają się, by obradować i podjąć wspólnie jakieś kroki – walczyć, czy wycofać się? Ginąć w obronie swoich ziem, czy znaleźć bezkrwawe rozwiązanie? A może zawrzeć sojusz? Może zawiesić czas między nami, a człowiekiem i dalej czujnie się wzajemnie kontrolować? Dalej czuwać na losem?
Lecz ludzie... Ludzie chcą stanąć do bitwy. A wojna jest złem. Wbrew temu, co mówią politycy, żołnierze, oficerowie, czy doradcy władców. Wojna jest złem, lecz co przemawia na jej korzyść? Młody Rollen chce przeżyć przygodę i zaspokoić ciekawość. Syn władcy wie, że walka jest złem. Trzeba sięgnąć po oręż, przywdziać kolczugę, do pasa przytroczyć miecz, sprawdzić oszczepy i napięcie łuku.
Dochodzi do starcia.
Krew się leje, śmierć zbiera swe żniwo. Padają młodzi, starzy... wszyscy, kogo dosięgną ostrza.
Ja, co nie należę do fanów literatury z gatunku fantasy, w powieści „Ostatnia bitwa” zaczytałam się bez opamiętania. Weszłam w Wielką Puszczę, by u boku kompanów ćwiczyć fechtunek w boju. Ramię w ramię staję z odwagą do bitwy. Wrogowie przypuszczają atak...
Autor niebanalnie wręcz bawi się czytelnikiem. Robi to jednak ze smakiem i elegancją. Fabuła, jak przypuszczam, przed pisaniem, została skrupulatnie przemyślana, rozrysowana i zaplanowana z taką skrupulatnością, że nic w powieści nie jest po nic. Każdy bohater jest istotny, każda scena potrzebna. Każda rozmowa niezbędna. „Ostatnia bitwa” to majstersztyk. Będę jej bronić. I w przeciwieństwie do innego recenzenta, nie zgadzam się z tym, że „małoletniość” autora i jego „młodzieńcze” zapędy pisarskie wymogą doświadczenia, by przynieść jakiekolwiek pozytywne skutki. Absolutnie. „Stare wygi” rynku literackiego są w większej mierze nisko jakością, a dobrze się sprzedają. To się nijak nie przekłada, a wolność wyboru jest po to, by sięgać po książki, jakie się chce. Do tej nie zmuszam.
Lecz wracając do „Ostatniej bitwy”, Olgierd Adamczak pisze genialnie. To spójna, bardzo dobra powieść, której nie odłożysz w trakcie czytania. Pochłaniasz ją, żyjesz nią, oddychasz...
Świetny styl pisania działa, jak magnes. Jeśli to jest pierwszy tom, to jaki będzie następny? „Ostatnią bitwą” autor sam sobie wysoko postawił poprzeczkę. Ten barwny świat magnetyzuje. Wchodzisz w niego, bo chcesz, przynajmniej na początku. Czujesz się swojsko i dobrze. Potem już wchodzisz dalej, bo wpadasz w niego i tkwisz w nim do samego końca. Takie powinno być pisanie. Powinno pomagać autorowi i czytelnikowi jednocześnie – przeniesienie wyobraźni i siebie całego w inną rzeczywistość. Takie książki pasjonują. Takie książki wchodzą w nas, a obrazy jakie kreują na długo pozostają.
Nie inaczej jest z „Ostatnią bitwą”. Po zakończeniu czytania jeszcze długo nią żyjesz... i nie wiesz dlaczego.
I te chwyty, jakie stosuje autor - przeskakuje z ludzi na stwory. Raz jesteś• człowiekiem, raz skrzatem o wielkim brzuchu i niczego sobie muskulaturze. Musisz czuwać nad kompanami z drużyny, musisz mieć oczy otwarte, bo niebezpieczeństwo jest tuż tuż.
Bellisima, paluszki czytelnicze lizać...
Dziękuję #Nakanapie @nakanapie
"Zajrzyj w serce wszechświata,
a odkryjesz wszechświat serca..."
Ostatnia bitwa?
Nie... po latach wreszcie pierwsza, choć niewyczekiwana. Przeze mnie tak, to moja pierwsza walka i z pewności nie ostatnia. A skąd wiem, że nie ostatnia? Hm, wyjaśnię później lecz już teraz jadąc na więc wraz z innymi braćmi u boku, rozbijam się na ogromnej polanie. Jest tu z kilka tysięcy...
Pamiętam moment, gdy sięgnęłam po pierwszy tom. Chciałam jakoś wejść w treść tego monumentalnego dzieła, bo skoro każdy wyraża się o serii w superlatywach i porównuje do trylogii „Władcy Pierścienia”, to chyba coś tu musi być. Postanowiłam odkryć to coś. A skutek był taki, że jak już wsadziłam nos to przepadłam. Pochłonęły mnie strony powieści i fabuła i plastyczność języka i tak do samego końca.
„Pomruki burzy” to już dwunasty tom, który - co stwierdzam z wielką przykrością – został wydany po śmierci autora, Roberta Jordana. I choć pozostawił rękopisy, które zamykają cykl Koła Czasu, którym żył i który tworzył przez lata, tak powieść ma już dwóch autorów. Brandon Sanderson, nazwisko znane z powieści fantasy, dopracował treść i... I wyszło świetnie. Sanderson od dziecka pasjonował się tymi tomiszczami, a i sam jest pierwszorzędnym pisarzem nurtu fantastyki, co – jak się okazało – idealnie do siebie pasuje.
Czytam i zachwycam się kolorami. Są tu barwy z największej palety świata o mieniącej się strukturze. Idealne opisy szczegółów każdych miejsc, strojów, czy krajobrazu rozciągającego się z okien zamków. To, co stworzył Jordan przypomina najlepiej namalowany obraz mistrza pędzla. Pędzla, ale i pióra, bo jego lekkość pisania oraz wyobraźnia w połączeniu z powyższym daje niebanalny efekt piękna. To saga wielu pokoleń, wielu wojen i śmierci. Saga, w której dochodzi do rozlewu krwi, do wielu ofiar i do łez tęsknoty za tymi, których nie ma. Do tego plastyczność. Drobiazgowość. Świat, w którym przebywam podczas przerzucania w amoku stron, został stworzony w sposób nieporównywalny do innego dzieła. Jest wprost idealny. Czujesz się jak w tętniącym wymiarze czegoś innego, czegoś, czego nie potrafisz ująć w słowa, bo te nie wyrażą tego, co czujesz i co widzisz. I tego, co sobie wyobrażasz. Koło Czasu to kreatywnie i pomysłowo stworzony świat, który zaprasza i kusi wprost. Dla wielu czytelników to perełką z działu fantasy.
Pęka Świat, odżywiają proroctwa, wraca Zło, by zniszczyć świat i uformować go na swój sposób. Zło, czyli Czarny (nazywany też Ba`alzamon lub Shai`tan) to ktoś, kto nie liczy się z ofiarami, ani stratami we własnych szeregach. W moich oczach jawi się, jako desperat i bezduszny tyran. Al od zawsze zło walczyło z Dobrem, Ciemność z Jasnością. Tu jest podobnie, choć szkoda, że owa walka pochłania tak wiele osób. Do tego każdy staje się wrogiem każdego. Knuje się nawet wobec bliskich, a tym, którzy sobie ufali, nagle owa ufność przeszkadza. Wszędzie czuć zakłamanie i podstęp. Niektórzy obawiają się otrucia, inni wystawienia na nieuchronną śmierć. Odnosisz wrażenie, że brutalność rusza wskazówkami Koła Czasu. Czytając niejednokrotnie odnosisz wrażenie, że skrywasz się w zamkach poza filarami, podsłuchujesz, ale i zważasz na wrogów, bo Zło jest wszędzie, nawet w oczach tych, którzy jeszcze wczoraj byli towarzyszami walk.
Uważaj, wołają skały. Chowaj głowę, skrywaj serce. Nawet las nie daje schronienia. Uważaj, kraczą ptaki. Bądź czujny. Bez taktyki można zginąć.
Porywa cię fabuła jednak, przyznam szczerze, czasem ilość postaci i ich wzajemne relacje nastręczały mi trudności. Nie obyło się bez notatek gdzieś na boku tym bardziej, że każdy z bohaterów wnosi istotny wkład w tę historię. Tu każdy jest po coś, a jeśli okazuje się być bezużytecznym ginie prędzej, czy później. Jednak moje mozoły zostają nagrodzone smakowitą ucztą literacką.
To fantasty z wysokiej półki.
#agaKUSIczyta
Pamiętam moment, gdy sięgnęłam po pierwszy tom. Chciałam jakoś wejść w treść tego monumentalnego dzieła, bo skoro każdy wyraża się o serii w superlatywach i porównuje do trylogii „Władcy Pierścienia”, to chyba coś tu musi być. Postanowiłam odkryć to coś. A skutek był taki, że jak już wsadziłam nos to przepadłam. Pochłonęły mnie strony powieści i fabuła i plastyczność języka...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to