-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-06-01
2024-03-12
Wyobraź sobie, że jesteś medykiem – ale nie byle jakim. Nie takim współczesnym z komputerem obok pacjenta i sztuczną inteligencją do pomocy. Jesteś medykiem i farmaceutą w jednym w Egipcie i jest rok... jest 3100 roku p.n.e. Chodzisz w sandałach, którymi są podeszwy wiązane rzemykami do nóg i jesteś niezwykle cennym (choć nie zawsze mądrym i skutecznym) docentem, jakich mało. Leczysz wszystko u każdego. Najczęściej są to siniaki i stłuczenia u tych, którzy budują piramidy. Są bolące oczy i skrzywienia kręgosłupa od pisania hieroglifów na papirusach (długich i zwijanych, jak papier toaletowy) lub odciski na dłoniach od ich wykuwania w kamieniu. Możesz mumifikować zwłoki lub doradzać swą wiedzą (ograniczoną, bo samo nabytą) w ramach eksperta (czyli „ę” i „ą” i ten tego...). Rybacy zaś proszą cię o skuteczne mydło, które zabiłoby odór ryb jakim przesiąkają dzień po dniu (po zapachu ryb każdy wyczuwa ich obecność nawet, jeśli jeszcze ich nie widzi). Zdarzają się i tacy, którzy czują klątwę na sobie (zbóje i złodzieje... co groby patroszą) i błagają o ratunek. Wtedy to masz klin (w głowie), co im zalecić i jak wypisać receptę.
Są nawet przypadki leczenia zajadów wokół ust od całowania (czasem spoconych i nieświeżych) stóp faraona. Twoi pacjenci to Egipcjanie, a że lekarz ma leczyć, to leczysz. I całe szczęście, bo lepsze to, niż całowanie stópek władcy, czy noszenie bloków i układanie ich w formę piramidy. Nie wspominając o mumifikowaniu ciał od początku do końca (i wyrzucaniu mózgu czy grzebaniu w bebechach brzucha). Medyk to był ktoś (powiedzmy). Od niego zależała kondycja ludzi, a ta była wprost proporcjonalna do (szybkości) wykonywanej pracy. Im zdrowszy był robotnik, tym szybciej harował. Nawet delikatny nieżyt żołądka mógł być kłopotliwy (tu pomagał specyfik z ogona martwej myszy i ziela łopianu).
A faraon? Ten to czasem wymyśla tak, że sandały z nóg spadają. Jego też kurujesz (czasem nawet wyciągasz z lenistwa, gdy rozrywek mu brak). Znudzony faraon to katastrofa (to jak mucha tse-tse, która bzyczy nad uchem i żądli gdzie chce i kogo chce)...
Medyk ma prestiż i renomę (i poważanie jako takie).
Jest 3100 rok p.n.e. i dzieje się, oj dzieje. Wiele się dzieje, zwłaszcza w tej genialnie napisanej książce. Clive Gifford zawiązał sobie sandały u nóg, a na głowę wcisnął opaskę ze złotą broszką (na wzór i podobieństwo faraona), zarzucił na siebie prześcieradło i zasiadł do hieroglifów (a raczej hieroglifopisania, czy innego hieroglifów rycia). „Co wolisz?” pyta autor, „Kim chcesz być?” docieka. Wybieraj, a jest w czym. W starożytnym Egipcie było wiele opcji i możliwości. Niewielu wybiło się ponad przeciętność (jak choćby Tutenchamon, czy Nefretete) ale nie sięgajmy zbyt wysoko.
Ta książka jest... wspaniała. Skrywa w sobie i zabawę i śmiech i naukę. Podczas czytania przechodzi transformację dopasowując się do ciebie – dziecko zauważy coś innego, niż dorosły, ale... śmiech i tak ogarnie każdego. Wymyka się poczucie realizmu, bo oto wybierasz mumifikację zmarłych i masz ręce pełne roboty (a raczej pełne metrów bandaża).
To niebywała perełka wydawnicza, która wymaga wyróżnienia na podium. Wyniesienia na sam szczyt piramidy. Ona prosi się o uwagę. Przyciąga i bawi. Śmieszy rysunkami i tekstem.
Niebywała.
To bezsprzecznie książka do której będziesz wracać.
#agaKUSIczyta
Wyobraź sobie, że jesteś medykiem – ale nie byle jakim. Nie takim współczesnym z komputerem obok pacjenta i sztuczną inteligencją do pomocy. Jesteś medykiem i farmaceutą w jednym w Egipcie i jest rok... jest 3100 roku p.n.e. Chodzisz w sandałach, którymi są podeszwy wiązane rzemykami do nóg i jesteś niezwykle cennym (choć nie zawsze mądrym i skutecznym) docentem, jakich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-28
We własnym życiu i ciele nie jesteś tymczasowo. Twoje ciało i to, jak ono wygląda, jakie nosi imię i to, co czuje – to TY. To jesteś TY. Silna, piękna, wyprostowana, z dumie wypiętymi piersiami i z zaraźliwym uśmiechem na ustach. Jednak... w wielu nas tak wiele brakuje. Zatrzymujemy się czasem przed szybami witryn sklepowych i przyglądamy się własnemu odbiciu. Patrzymy i nie dowierzamy – to jestem ja? Ja tak przecież nie wyglądam? Ja się tak garbię? A ta fryzura?! Okropna... A to ciało? To niemożliwe...
Płakać ci się chce.
Patrzysz na szklany obraz rozpaczy.
Jednak taka witryna często potrafi dokonać cudów, od tego jednego spojrzenia zmieniasz się ty. Zmienia się twoje myślenie, postępowanie i przyszłość. Robisz wszystko, by nie być tą, którą zobaczyłaś w odbiciu. W takim momencie podsuwam ci „Postny reset dla kobiet”. Zaczytaj się i wyciągnij wniosku. Osadź siebie w tej książce, niespiesznie przez nią przechodź strona po stronie. Stań się własnym lekarzem – diagnozuj swoje ciało, szukaj siebie i odkrywaj SAMĄ SIEBIE. Taki ma cel autorka dr Mindy Pelz.
Napraw siebie tu i teraz, bo nigdy nie jest za późno.
„Nasze ciała i dusze do nas szepczą – może nawet krzyczą – żebyśmy wróciły do domu”. I chyba czas, by dla niektórych z nas stało się to nie tyle powodem, ile właśnie odkryciem siebie po raz pierwszy. Czas na bycie prawdziwą sobą – kobietą zadowoloną z własnego życia. Jednak, by tak było, musisz być ZDROWA. Minda Pelz uczy i podpowiada co i jak i dlaczego. Jej „Postny reset dla kobiet” bazuje na głodówce, ale nie tylko. Głodówka stanowi poniekąd medyczny pretekst tej publikacji. Dr Pelz uczy zdrowego jedzenia.
Ciało jest jak ludzka maszyna o wielu śrubkach i śrubeczkach (tkankach) i układach. By być sprawną, każdy narząd musi być sprawny, bo w organizmie wszystko jest po coś. Hormony, pierwiastki i emocje. Gdy wszystko działa – jesteśmy ZDROWE. Ot i cały sekret.
„Postny reset dla kobiet” podrzuca ci to, co zdrowe. Jest i naukowe analizowanie ciała, ale i kuchenne, bo wiele zależy od tego, co spożywamy. Dr Minda pisze o produktach i przeprawach i dorzuca do tego ketobiotyczne przepisy – pyszne, kolorowe i proste. Już same ich nazwy kuszą: muffiny z cukinią i jabłkiem, pasta ze świeżej mięty i groszku, czy frytki marchewkowe z kardamonem. Paluszki zdrowia lizać.
Keto to nie nuda, zdrowie to nie przeżytek. Okres poszczenia, czy głodowania (z rozsądkiem i głową na karku) ma i smak i wiele plusów. Nie musisz się im od razu poddawać, ale warto poczytać „Reset...”, by poznać choćby tajniki SAMEJ SIEBIE. Zmień kuchnię, odmień siebie – na lepsze i POLUB SIEBIE. Ot, po prostu.
Jesteś maszynistą własnej maszyny – musisz o nią dbać.
#agaKUSIczyta
We własnym życiu i ciele nie jesteś tymczasowo. Twoje ciało i to, jak ono wygląda, jakie nosi imię i to, co czuje – to TY. To jesteś TY. Silna, piękna, wyprostowana, z dumie wypiętymi piersiami i z zaraźliwym uśmiechem na ustach. Jednak... w wielu nas tak wiele brakuje. Zatrzymujemy się czasem przed szybami witryn sklepowych i przyglądamy się własnemu odbiciu. Patrzymy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-05
Tą powieść dość długo odsuwałam od siebie. Tematyka balansująca na progu fantasy i science fiction nie dla każdego stanowi magnes. Ale miało to swoje wielkie plusy, bo jak tylko ją otworzyłam przepadłam. To nie jest typowa powieść osadzona międzygalaktycznie, to nie opis wojujących mocarstw gwiezdnych. To powieść o ludziach, którzy mają słabości, ale i nadzwyczajne zdolności nadnaturalne. To ludzie, którzy raz zawalają, dostają w gębę, czy pod żebra, ale i ludzie, którzy wyczuwają swąd wroga i znienacka go atakują.
Ale po kolei.
Oto dwa mocarstwa rywalizujące ze sobą – Imperium oraz Templarantis. Różni ich wszystko – począwszy od mieszkańców, na technologii kończąc. Templarantis jest światłe, pełne ekspertów z każdej dziedziny nauki, tu dominuje najwyższa technologia inżynierska niemająca sobie równych w całym uniwersum. Dlatego ma wrogów w postaci Imperium, na którym szerzy się kontrola ludzi, propaganda i wieczna żądza dominacji oraz bycie lepszym. To wiecznie niezaspokojone społeczeństwo, zwłaszcza ich przywódcy, którzy szukają sposobu na zniszczenie Templarantis. Na tle tej permanentnej, wzajemnej nienawiści poznajemy pewnego agenta, słowiańską wiedźmę, naukowca oraz córkę lekarza. Skąd się pojawili? Po co obcy sobie ludzie jednoczą siły by wypełnić zleconą im misję, podczas której można stracić życie?
O tym jest ta powieść. O zmaganiach, o walce, ale i o zaufaniu. O szpiegach i przyjaciołach. O słabych i silnych.
To powieść pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów nie tyle dla postaci, ile dla czytelnika. To powieść, której czytanie sprawia radość. Wnika się w jej fabułę i traci grunt pod nogami, dosłownie i w przenośni. To zasługa świetnej kreacji uniwersum i plastyczności tekstu. Tekstu, który się spija z kart powieści.
Mijający czas nie ma znaczenia, pilne obowiązki czekają, bo dla ciebie liczy się czytanie. Gdy zasiadasz z „Templarantis” musisz się skupić i skoncentrować na fabule. Dlaczego? Bo tylko tak jesteś w stanie podążać za bohaterami. Składasz fakty ze sobą, tworzysz coś na kształt hybrydy. To powieściowa kostka Rubika dla wytrwałych. Szatkowanie poszczególnych scen działa tak, że nie możesz się od tej powieści oderwać. Ciekawość wzbiera w tobie z każdą kolejną stroną. Próbujesz dociec kto, z kim, dlaczego i gdzie to wszystko zmierza. Jaki będzie finał.
To literacki warkocz o wielu wątkach, idealnie zapleciony kłos.
„Templarantis” to książka, którą, co zaskakujące, czyta się z wypiekami na twarzy. To powieść, która budzi w tobie cały wachlarz emocji, nawet te, o których istnieniu nie miałeś pojęcia.
Napisanie takiej powieści wymagało skrupulatnej pracy przed. Rozrysowanie poszczególnych scen, tworzenie bohaterów i płaszczyzn ujętego świata. To perfekcyjne wręcz dopracowanie każdego detalu. W „Templarantis” wszystko jest potrzebne – wszystko i wszyscy. Każda akcja pociąga za sobą kolejną, każde słowo ma znaczenie i każda reakcja. Czytaj i obserwuj zachowania bohaterów, dociekaj, gdybaj i szukaj.
Paweł Horyszny napisał bardzo dobrą powieść. Spektakularną wręcz. Wykreował wielopłaszczyznową fabułę, która zachwyca rozmachem, ale i wyobraźnią samego autora, mistrza tworzenia. „Templarantis” czyta się jak dobrą, współczesną powieść.
Wnika w czytelnika i zachwyca. To taka perełka pośród zalewu wszystkiego.
Czego chcieć więcej?
#agaKUSIczyta
Tą powieść dość długo odsuwałam od siebie. Tematyka balansująca na progu fantasy i science fiction nie dla każdego stanowi magnes. Ale miało to swoje wielkie plusy, bo jak tylko ją otworzyłam przepadłam. To nie jest typowa powieść osadzona międzygalaktycznie, to nie opis wojujących mocarstw gwiezdnych. To powieść o ludziach, którzy mają słabości, ale i nadzwyczajne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-20
Pokusiłam się, jak nigdy, rzucić okiem na recenzje osób, które „Bryk...” przeczytały. Sama jestem już po lekturze i stąd moje zainteresowanie lecz ponownie zaznaczę, że nigdy nie kieruję się opiniami innych. I – co mnie bardzo zaskoczyło? Oceny są tak różne i tak skrajne, że odczuwam w sobie nikłą irytację. Dlaczego?
Och, Adamie (wzdycham do Mickiewicza), jakże ty jesteś pełen zagadek, zakrętów i emocji... Do dziś. Jakże ty jesteś poszkodowany. Łukasz Radecki wziął na warsztat utwory Wieszcza, które – nie oszukujmy się – czytane w szkole zrażają. Zrażają w ogóle do czytania i do jakiegokolwiek zagłębiania się w treść. „Pana Tadeusza” mało kto doczytał do końca, podobnie jest z „Dziadami”, czy „Grażyną”. Nie oszukujmy się, te dzieła (w oryginale) wymagają swojego czasu i wieku. Starszy czytelnik odnajdzie w nich głębię i piękno i dzięki klasyce Mickiewicza sięgnie po inne lektury tego okresu. Młodzież czyta ściągi, wszelkie streszczenia lub słucha interpretacji publikowanych w internecie. Czytanie stanowi górę nie do przebycia i gdyby nie nauczyciele, którzy omawiają lekturę i wyjaśniają jej sens, lekcja byłaby wypełniona ciszą.
Mogę brać udział w polemice i spierać się tymi, którzy myślą inaczej, dlatego odważnie zanurzyłam się w „Bryku bardzo niekonwencjonalnym” Łukasza Radeckiego. I co? I mnie porwało totalnie. Nagle okazało się, że z ballad Mickiewicza można czerpać przyjemność. Ba, można się nawet zadumać nad bezmyślnością bohaterów i nad ich decyzjami. Nagle Pan Tadeusz zaprosił mnie do rodzinnej posiadłości, choć wcześniej zrobił to Pan Twardowski zamaszyście czyniąc mi miejsce przy stole w oberży. Nagle wkroczyłam w świat, który, jakby nie było, nagle inaczej mi się objawił. Czytanie „Bryku ...” sprawiło, że wszystko nabrało jasności i zrozumienia. Nagle wiem o co w tekście chodzi.
I tak jest z każdym utworem Mickiewicza, który rozpracował Łukasz Radecki. Normalne słowa, proste, codzienne okazały się lekiem na treść. Czytasz i pojmujesz. Należy czytać najpierw oryginał i dać mu szansę, by poznać treść i sens. Potem dopiero łapać za „Bryk...” Radeckiego.
Porównaj, co bardziej się w tobie zagnieździło, co jest bardziej zrozumiałe i – co zasadnicze – zadaj sobie pytanie – można? Można zachwycać się klasyką pisaną wierszem? Można ją rozumieć? Można się nią w pewien sposób zauroczyć?
A czego nieświadomie dokonał autor „Bryku bardzo niekonwencjonalnego”? Publikacją ożywił Adama Mickiewicza. Dał mu powiew świeżości, co go nawet odmłodziło (autora pewnie też przy okazji) i co sprawiło, że Mickiewicz stał się przystępnym pisarzem. To osiągnięcie nie mające swojej miary.
Szkoła ma pomagać w nauce, co jest rolą nauczycieli. I chwała panu Łukaszowi za to, co zrobił. Rozłożył Mickiewicza (ale i Słowackiego) na łopatki, a dokonał tego genialnie. I bezboleśnie, bo w końcu nikt nie ucierpiał.
#agaKUSIczyta
Pokusiłam się, jak nigdy, rzucić okiem na recenzje osób, które „Bryk...” przeczytały. Sama jestem już po lekturze i stąd moje zainteresowanie lecz ponownie zaznaczę, że nigdy nie kieruję się opiniami innych. I – co mnie bardzo zaskoczyło? Oceny są tak różne i tak skrajne, że odczuwam w sobie nikłą irytację. Dlaczego?
Och, Adamie (wzdycham do Mickiewicza), jakże ty jesteś...
2023-03-20
Sercem domu jest kuchnia. Tak się jakoś przyjęło, samoczynnie. Tu na ścianach wiszą najlepsze cytaty o domu i o rodzinie, tu są też najsmaczniejsze obrazki, a każda szafka czymś pachnie. Jak nie świeżo otwartą kawą ziarnistą, to ciasteczkami cynamonowymi. Kuchnia to kraina zapachów i smaków i... ciepła. Każdy gość po przekroczeniu progu biegnie do kuchni. A i ty, już jako małolat, pierwsze, gdzie idziesz po wejściu do domu, to… do kuchni. Tu jest jakiś magnes o ogromnej sile przyciągania. O, i choćby to stanowi dla ciebie orzech do zgryzienia. Dlatego dziś ubierasz fartuszek gosposi (choć nie planujesz gotować obiadu), na głowie mocujesz czepek piekarza (chleba ani sernika piec nie potrafisz, ale nauczysz się... kiedyś, z innej książki), nie sięgasz po cukier, ani stolnicę, ani mąkę. Nie będzie jabłecznika (ten potrafisz zrobisz, ale co jeśli wszyscy zlecą się na sam zapach?). Lepiej działać w pojedynkę, a na pewno z tatą, bo to super gość i nie będzie się złościł, jak mama.
Ty i tata stajecie się fizykami. Ty jesteś małym Archimedesem, tata to Newton i Janssen w jednym (na szczęście nie trzeba shakera, by złączyć w tacie dwóch naukowców, bo jakby mieli się zmieścić w kielichu? I to trzech?). I choć jesteś mały, to przy doświadczeniach z tatą u boku jesteś no... najważniejszy, bo dyrygujesz (nie orkiestrą dętą – choć nie wiadomo, czy wybuchowe eksperymenty nie będą i dyrygenta potrzebowały).
I zaczynacie. Tata jest w pogotowiu, bo nigdy nie wiadomo, jakie będą skutki łączenia czegoś z czymś, bo szefem owej ekipy jesteś ty. To ty przeprowadzasz 50 doświadczeń naukowych. Bo, jak wynika z fenomenalnej wręcz książki „Eksperymenty są super”, każde zadanie potrafisz wykonać. Krok po kroku. Bez pośpiechu. Do tego każde z nich się udaje, a efekty okazują się być ...powalające (działanie siły grawitacji w dół, więc ręce ci opadają, a kolana się uginają). A wszystko z wrażenia i z odkryć.
Wystarczy to, co masz w domu. Zwykły słoik po zmrożeniu zamienia kuchnię w niebo. Cumulusy wokół ciebie... Ale uwaga, zanotowałeś niskie ciśnienie atmosferyczne i nagle deszcz zalewa chodnik i zlew... Aż wpada mama, której ciśnienie akurat skoczyło i zaczęła biegać za tobą z kapciem w ręce, by ci dać klapsa. Więc lepiej uważać. Na łączenie kabli też, bo jak spalisz telewizor, w którym mama ogląda swój ulubiony serial, to będzie koniec. Koniec lodów na deser i twojej kariery w zawodzie naukowca i koniec z bajkami na dobranoc. I choć tata jutro kupi nowy TV i choć ty nauczysz się zadanego wierszyka na pamięć (i to aż dziesięć linijek, których w ogóle nie rozumiesz), to mama i tak przez tydzień będzie, jak gradowa chmura ciskająca pioruny. No, ale jak tu zatrzymać prąd? Przecież go nawet nie widać... Bo czy ktoś go widział? A witaminy? - czy ktoś je widział na dziale warzyw?
Naukowe ABC zmienia dziecko w naukowca. Niemal w pasjonata nauki. Nie sposób czytać „Eksperymenty...” i nic z niej próbować. Do tego obrazki i dokładne opisy. I wszystko masz w domu. I miskę i słoiki i baterie i wodę. Wszystko możesz zrobić, a przy okazji nauczyć się. Są tu opisy zjawisk, tajemnice naukowe i ciekawostki. Może poznać cały świat od strony fizyki, biologii i chemii.
„Eksperymenty są super” zachwyca i budzi ciekawość. Dziecko po lekturze będzie mieć tylko jedno marzenie – mikroskop na urodziny. Koniecznie „wypasiony i z bajerami”.
I biały fartuszek naukowca. No i trochę czekoladek...
#agaKUSIczyta
Sercem domu jest kuchnia. Tak się jakoś przyjęło, samoczynnie. Tu na ścianach wiszą najlepsze cytaty o domu i o rodzinie, tu są też najsmaczniejsze obrazki, a każda szafka czymś pachnie. Jak nie świeżo otwartą kawą ziarnistą, to ciasteczkami cynamonowymi. Kuchnia to kraina zapachów i smaków i... ciepła. Każdy gość po przekroczeniu progu biegnie do kuchni. A i ty, już jako...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Co zrobić, gdy ktoś zaprasza cię do gry planszowej? Do gry, którą rozkłada się na blacie niewielkiego nawet stołu? Co zrobić, gdy ktoś podsuwa ci kolorowe pionki do wyboru, daje w dłoń dziwną kostkę i mówi „Zagraj z nami? Będzie fajnie...” ?
I tak patrzysz i myślisz i patrzysz i patrzysz, aż nagle wielki uśmiech na twojej twarzy obwieszcza zgodę. Nie musisz nic mówić, twarz mówi sama za siebie. Siadasz do gry, rozstawiasz pionki wedle wytycznych i czekasz na wystrzał z pistoletu. Bo musi być start i huk i te emocje... Lecz tu nie ma pif paf, ani odliczania czasu, ani taryfy ulgowej. Tu są zasadzki, eliksiry pomniejszające, usypiające pola makowe, zegary płatające psikusy, czy Aladyn o zmiennym humorze.
Tu trzeba uważać, bo pech może spotkać każdego, a ty niestety nie masz czarodziejskiego płaszcza, który sprawi, że staniesz się niewidzialny. Tu liczy się spryt (w rzucaniu kostką) i szczęście, a to już igra sobie z każdym i skacze po graczach szybciej, niż pionki po planszy. Bo to bajkowe gry pełne magii i radości. Kto spróbuje walczyć o zdobycie medalu i być pierwszym na mecie, ten odkrywa, że gra porywa i cieszy. Że się w nią szczerze angażujesz. Ba, wręcz ją przeżywasz. Nie mówiąc o zwycięstwie, które rozsadza ci wnętrze bezbrzeżną radością. A euforia udziela się każdemu, bez względu na wiek i wzrost i wagę...
Każdy dobry rzut kostką sprawia, że aż chce ci się skakać (ale poza planszą i nie pionkiem, a na dwóch nogach i to pod samą lampę, pod sam sufit prawie). Jesteś dzieckiem z Krainy Oz, albo Dżepettem z rozbrykanym Pinokiem u boku, albo – czary-mary, hokus-pokus – jesteś zielonym Gadającym Świerszczem zza pieca. Odkrywasz urok prostych gier, które są z papieru, które łatwo rozłożysz i wszędzie ze sobą zabierzesz. Otwierasz bajkową planszę i co ci więcej pozostaje? No, wypadałoby przygotować wielką miskę ciastek o tysiącach smaków, trochę mniejszą miskę popcornu, a nawet dwie miski... i zaczynać. Lecz uwaga – to muszę zdradzić, bo zostało skrzętnie przemilczane i nikt o tym nie mówi, a to okropnie ważne, a mówię całą prawdę i tylko prawdę na dowód czego mój nos nie rośnie – te gry sprawiają, że czas się nie liczy. Jesteś w Krainie Czarów, gdzie Kot bawi się wskazówkami zegara i nikt tak naprawdę nikt nie wie, która jest godzina.
Nie darmo mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą...
Zatracisz się przy melodii granej na flecie przez muzyka z Hameln. Przepadniesz cały. I reszta wraz z tobą. „Wielka księga gier w bajkowym świecie” otwiera bramę do magicznego raju.
A ku przestrodze dodam, że „Wielką księgę...” trzeba mieć zawsze w zasięgu ręki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się chęć grania. I czy ktoś nie wpadnie z odwiedzinami...
Świetna i niesamowicie kolorowa.
same plusy;)
Co zrobić, gdy ktoś zaprasza cię do gry planszowej? Do gry, którą rozkłada się na blacie niewielkiego nawet stołu? Co zrobić, gdy ktoś podsuwa ci kolorowe pionki do wyboru, daje w dłoń dziwną kostkę i mówi „Zagraj z nami? Będzie fajnie...” ?
I tak patrzysz i myślisz i patrzysz i patrzysz, aż nagle wielki uśmiech na twojej twarzy obwieszcza zgodę. Nie musisz nic mówić, twarz...
2023-01-28
„BEZMIAR WYMIARÓW”
Wyobraź sobie konferencję naukową, której jesteś uczestnikiem. Słuchasz wykładów naukowców, a wśród nich jest dwóch Noblistów – Gerwazy Wachnik, Polak oraz Sigurd Rasmussen, Islandczyk. Dwóch odkrywców, którzy zaburzyli świat i kosmos jednocześnie. I oto nagle, na koniec prelekcji jednego z nich pada pytanie – Czy warto dążyć do odkrywania coraz dalszych przestrzeni i wymiarów? Na sali zapada szumiąca cisza, słychać szepty, po czym następuje przerwa. Każdy w konsternacji myśli nad odpowiedzią i każdy gdzieś w sobie uważa, że warto, że trzeba odkrywać. Że trzeba poszukiwać prawdy w innych przestrzeniach, życia tam, gdzie prawdopodobnie ono jest. Nowe technologie dają nowe możliwości, otwierają się nowe pola dla naukowych eksploracji. I oto następuje druga część konferencji i ciąg dalszy. I po mowie o kosmicznej, matematycznej rzeczywistości złożonej z siatki mikroskopijnych czarnych dziur, po stwierdzeniu, że „nie ma masy, nie ma czasu, tylko pustka. Że nasz świat jest stworzony z … pustki. Czasoprzestrzeń jest zbudowana z obiektów matematycznych, które jakimś cudem tworzą fizyczny świat”. Po słowach, że „Wszechświat to po prostu uroboros, czyli wąż, który połknął własny ogon” ponownie pada pytanie – czy warto za wszelką cenę dążyć do odkrycia i poznania dalszych przestrzeni? Czy warto ryzykować dla tego, co nieznane, a co jest jedynie... pustką?
I tak, jak po pierwszej części konferencji każdy przytakiwał głową i popierał badania naukowe oraz przecieranie nowych ścieżek we wszechświecie, tak po drugiej części zapada grobowa cisza. Każdy zaczyna wątpić w dalszą eksplorację kosmosu, bo skoro świat to pustka, to czy jest sens...? Czy warto? I po co nam więcej? Co nam to da? Komu … da?
Na sali słychać... dźwięk ciszy.
Nikt nic nie mówi.
Tym naukowcem, który zadaje pytania na owej konferencji jest Tomasz Dawidowicz, który w powieści „Bezmiar wymiarów” porusza temat, który od lat frapuje ludzkość. Czy istnieją inne formy życia? Czy w kosmosie jest Bóg? Czy można żyć na innej planecie? A co z materią, grawitacją, czy ludzkim organizmem? Są coraz nowsze technologie, które dają nowe szanse, które poszerzają horyzonty badań i analiz. I każdy zgodzi się z tym, że trzeba je wykorzystywać. Że trzeba... że trzeba poznawać, ale czy koniecznie? Czy penetracja nanoświata jest nam w ogóle potrzebna? I czy są jakieś granice, poza które człowiek nigdy nie wyjdzie? Podczas czytania zastanawiasz się nad sobą i swoją egzystencją tu i teraz. Myślisz o ziemi i jej zbliżającej się zagładzie. Myślisz o sensie bytu i o człowieku, jako organizmie. I choć czytasz literaturę science fiction, to coś podszeptuje ci, że jest ona bliska realności. Personalizujesz się z naukowcami. Wraz z nimi żyjesz, zaglądasz w ich notatki, zerkasz pod mikroskop. Jesteś trzecim członkiem ich zespołu badawczego.
Tomasz Dawidowicz rozpisał powieść na dwóch bohaterów, wierzący Gerwazy i ateista Sigurd. Dwa różne charaktery, podejście do życia, dwie różne osoby przy jednym stole naukowym. Ty stajesz się trzecim, bo prowadzenie fabuły i opisy naukowe, które autor przełożył na „język adepta” stają się zrozumiałe dla ciebie. Tracisz tym samym poczucie upływu ziemskiego czasu, bo pochłania cię czytanie (nie czarna dziura). Jesteś ciekaw dokąd to wszystko zmierza. Czego pragnie człowiek, a na co pozwoli świat. Jesteś oszołomiony fabułą, następujących po sobie sekwencji i decyzji naukowców. Jesteś porwany w „Bezmiar wymiarów”, które są „geometryczną strukturą przestrzeni, krainą czarów...”, „(...) iluminacją połączoną z głębokim podziwem i bezbrzeżnym niedowierzaniem.”
Niebywała przygoda literacka.
#agaKUSIczyta
„BEZMIAR WYMIARÓW”
Wyobraź sobie konferencję naukową, której jesteś uczestnikiem. Słuchasz wykładów naukowców, a wśród nich jest dwóch Noblistów – Gerwazy Wachnik, Polak oraz Sigurd Rasmussen, Islandczyk. Dwóch odkrywców, którzy zaburzyli świat i kosmos jednocześnie. I oto nagle, na koniec prelekcji jednego z nich pada pytanie – Czy warto dążyć do odkrywania coraz dalszych...
2023-01-26
„SZKARADEK” Lech Kostrzewa
“Przychodzi w życiu taki moment, gdy odkrywasz, że najbardziej żałujesz tego, co mogłeś mieć, a czemu pozwoliłeś odejść. To te wszystkie relacje i możliwości, które były na wyciągnięcie ręki, a którym nie dałeś szansy.”*
Na ten fragment natknęłam się podczas lektury powieści dla dorosłych, ale jakże to prawdziwe i niemalże idealnie pasujące słowa do „Szkaradka” autorstwa Lecha Kostrzewy. I pewnie zaraz ktoś wejdzie mi w sukurs z pytaniem – co lektura dla dorosłych ma wspólnego z książką dla młodzieży? Jak się okazuje ma – trzeba korzystać z szans, jakie daje życie. Trzeba cenić osoby, które są nam przychylne. Trzeba rozmawiać, żyć pasją, marzeniami i je realizować. Trzeba żyć tak, by niczego nie żałować. I nie bać się.
Szkaradek, główny bohater książki, to chłopiec o dwóch odmiennych połówkach twarzy. Jedną stronę ma zdeformowaną, co jest przez wielu rówieśników powodem do śmiechu i bicia. Szkaradek, to przezwisko. Szkaradek, to Wojtek, bystry, wesoły i inteligentny chłopiec. Chłopiec, który żyje pogodnie wbrew smutkowi, jaki rozlewa się w domu. Jego mama zmarła przy porodzie, a teraz wychowuje go tata, który do dziś nie może pogodzić się z losem, jaki go spotkał. Nie rozmawiają za wiele, nie okazują sobie uczuć, ojciec nie pyta syna o naukę, o radzenie sobie poza domem. Biernie koło siebie egzystują. Lecz Wojtek ma ambicje. Chce wysoko zajść, próbować własnych sił w najtrudniejszych nawet wyzwaniach. Nie ma wpływu na szyderstwa innych, lecz ma wpływ na to, co robi i co wychodzi spod jego rąk. Poznaje starszego kolegę Szymka, który pomaga mu przy tworzeniu latającego modelu samolotu na konkurs szkolny, a pewnego dnia poznaje starszego pana, Teofila, który zaprasza go do siebie, a podczas odwiedzin zaraża miłością do książek. Zwłaszcza do tej jednej, jedynej, która sama wybrała sobie czytelnika – Wojtusia.
I tu zaczyna się przygoda rodem Sancho Pansy u boku Don Kichota. Są konie, oręż, walki na miecze i nauka tylu nowych rzeczy, że Szkaradek czuje się niemalże wyróżnionym bohaterem. Czuje się potrzebny i dostrzeżony. Tu nikt się z niego na naśmiewa, nie kpi z wyglądu. Tu liczy się fach, pracowitość i bystre oko. Są rycerze, zbóje, mężni panowie z ciężkimi sakwami u pasa, w których brzęczą złote monety. Są i waleczni woje z ogromnymi tarczami przytwierdzonymi do końskich boków. Wojtek wkracza w sam środek średniowiecza i musi nosić nie mundurek szkolny, a kolczugę, hełm i miecz. Tak – staje się bowiem bohaterem… wydarzeń niemalże historycznych.
Jak to się stało, że codzienność przeistoczyła się w świat walecznych rycerzy?
Poczytaj i dowiedz się sam.
Lech Kostrzewa napisał bardzo mądrą powieść o głębokiej treści, którą trzeba przeczytać bez względu na wiek. To książka, która prócz właściwej akcji posiada i tą ukrytą, którą dostrzeże tylko wprawny czytelnik. Radzę, by czytać między zdaniami i skrzętnie układać owe wysupłane motywy w nową – alternatywną – treść. Każdy pewnie utka inną. Inną dzieci, inną dorośli, gdyż w „Szkaradku” każdy wychwyci coś, co go w jakimś stopniu zastanawia lub z czymś się wiąże i za każdym razem jest to inny fragment książki. Lech Kostrzewa w osobie Wojtka zabiera nas nie tyle na inną kartę historii, gdzie wszystko jest nowe i niemalże rycersko-bojowe. Zabiera nas do dawno uśpionego miejsca – do naszego wnętrza. Cofasz się myślami do dzieciństwa, gdy nic nie dziwiło, a życie brało się takim, jakie ono było. Jadło się je, jak suty obiad w przydrożnej karczmie. Bo, jak napisał Carol Lewis w „Alicji po drugiej stronie lustra”:
„Taki jest skutek, gdy się żyje z powrotem (…). Najpierw zawsze trzeba się czuć trochę nieswojo, ale najważniejsze jest to, że pamięć wtedy pracuje w dwóch kierunkach”.
„Szkaradek” to piękna, barwna i mądra powieść nie tylko dla młodzieży. Uczy tolerancji, zrozumienia i akceptacji. Pokazuje ambicję dziecka i jego pragnienia, ale i wrażliwość na bodźce zewnętrzne. Tu każdy wyłapie coś dla siebie, coś podepnie pod własne myśli i stworzy kreację innego świata – Zaczarowanego, Rycerskiego Życia – swojego życia. Absurdy dla jednych, dla innych są mądrością. Piszemy w sobie własną powieść, która pewnie za kilka lat będzie już całkiem inna... Choć z tą samą, piękną okładką.
*Między prawdą, a grzechem” tom 2, Witold Wyrwa
#agaKUSIczyta
„SZKARADEK” Lech Kostrzewa
“Przychodzi w życiu taki moment, gdy odkrywasz, że najbardziej żałujesz tego, co mogłeś mieć, a czemu pozwoliłeś odejść. To te wszystkie relacje i możliwości, które były na wyciągnięcie ręki, a którym nie dałeś szansy.”*
Na ten fragment natknęłam się podczas lektury powieści dla dorosłych, ale jakże to prawdziwe i niemalże idealnie pasujące...
Każdego dnia popełniane są niezliczone akty przemocy, a ludźmi, którzy się ich dopuszczają, kierują najczęściej jednoznaczne, oczywiste motywy: frustracja, desperacja, zazdrość, chciwość czy gniew. Coraz częściej też dochodzi do reakcji nagłej, odruchu szału i zwierzęcej wściekłości. A gdy owa reakcja podlana jest alkoholem, to skutki mogą być (i często są) ... śmiertelne. Takie przypadki były i lata temu, co wskazuje na złożoność ludzkiej psychiki, która szuka podniety, zaspokojenia i spełnienia. Te myśli naszły mnie po lekturze „Seryjnych morderców”, pana Piotra Wąchala, który sięgnął po odszczepieńców, po tytułowych seryjnych morderców.
I zacznę tak, jak nigdy. Ta książka to „jazda bez trzymanki”. Wszystko zaczyna się gładko i umiarkowanie, wręcz przystępnie dla każdego. Autor zapoznaje czytelnika z krótką historią zwalczania przestępczości. Oto Eugene-Francois Vidocq, przestępca, ale – co znamienne – twórca kryminalistyki najpierw we francuskiej policji, po latach rozprzestrzenionej na całą Francję. Dlaczego on? Jako pionier opracował wnikanie byłego przestępcy (znawcy działań) w środowisko morderców lub grup rabunkowych. Kto lepiej zrozumie ich działania, jak nie znawca tematu? A wszystko zaczynało się około roku 1820. I, co podkreśla autor, takie wnikanie w grupy przestępcze i rozpracowywanie ich „od środka” po latach znalazło zastosowanie w FBI, czy w Scotland Yardzie.
Ale, nie osiadaj czytelniku na laurach teorii. Po niej zaczyna się praktyka. Przykłady odchyleńców, ich czynów oraz całych operacji działań zatrważają. Seryjni mordercy może nieświadomie kierują się własnym modus operandi (metodą działania), choć śmiem przypuszczać, że są tego w pełni świadomi. Seryjni mordercy to bardzo inteligentne jednostki. Wszystko planują do każdego szczegółu, nic nie jest w stanie ich rozproszyć ani zaskoczyć. To perfekcyjni mistrzowie swojego fachu. Ktoś, kto próbuje ich naśladować szybko wpada. Mord trzeba mieć „we krwi”. A wszystko zaczyna się od Kuby Rozpruwacza.
Czytasz o tych zbrodniarzach i choć wiesz, że to było prawie 200 lat temu, to coś w tobie się burzy. Niezgoda, to chyba najlepsze słowo. Siły w tobie nabiera brak akceptacji dla takich ludzi. Zastanawiasz się nad anomaliami w budowie mózgów takich odszczepieńców. I pytasz samego siebie, czy te odchylenia (lub zwyrodnienia) oraz dysfunkcje związane z chorobami, środowiskiem czy choćby osobowością wcześnie wykryte nie ukazałyby „demonicznej” natury człowieka?
Piotr Wąchal już na wstępie „Seryjnych morderców” zaznacza, że publikacja ma na celu zaznajomienie czytelnika z takimi przypadkami. Że morderstwa to czyny, do których dochodziło i do których stale dochodzi. Zmienia się jedynie sposób postępowania lub narzędzia. A wszystko skrywa głowa kata. Nie ocenia ich, nie analizuje czynów, nie wysnuwa motywów działania. „Seryjni mordercy” mają służyć zarysowi historii, co wcale nie znaczy, że podczas czytania nie wyciągamy własnych wniosków.
Czytasz i nie dowierzasz. Próbujesz samodzielnie interpretować sczytywane zachłannie fakty i upchać je we własnej głowie. Dowiadujesz się o normalnych ludziach, którzy tak naprawdę szerzyli patologię. Czytasz o chorych umysłach, o anomaliach tworzących się tuż nad oczami - za czołem dosłownie. Zastanawiasz się nad niepojętym „syndromem zezwierzęcenia” i wyjałowienia z ludzkich uczuć. Nieuchronnie porównujesz ich z sobą. Lecz trzeba uważać. Czasem nic nie zapowiada... czegoś.
Polecam.
#agaKUSIczyta
Każdego dnia popełniane są niezliczone akty przemocy, a ludźmi, którzy się ich dopuszczają, kierują najczęściej jednoznaczne, oczywiste motywy: frustracja, desperacja, zazdrość, chciwość czy gniew. Coraz częściej też dochodzi do reakcji nagłej, odruchu szału i zwierzęcej wściekłości. A gdy owa reakcja podlana jest alkoholem, to skutki mogą być (i często są) ... śmiertelne....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-13
W życiu trafiamy na coś lub na kogoś, bo tego wewnętrznie potrzebujemy, choć nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę6, bo tego nie odczuwa się w sposób fizyczny. Poznajemy osobę, bo gdzieś w podświadomości jej potrzebujemy – my jej lub ona nas. Tą znajomością coś w sobie uleczymy, zakleimy, coś, co zrozumiemy po latach. Nic nie dzieje się z przypadku. Podobnie jest z rzeczami, które nagle, nie wiadomo skąd pojawiają się w naszej głowie lub wpadną nam do rąk. Zbieg okoliczności? Tak, ale i jakiś wewnętrzny magnes, niewytłumaczalna potrzeba. Wypełnia się to, co było puste. Wartości nabiera to, co było niczym. I chyba dlatego w moich rękach znalazły się „Gwiezdne Dzieci” Anny Głowacz, pierwsza część trylogii. Książka z gatunku sf, w której ludzie stanowią trzon. Gatunek ludzki, jego rozwój, budowa, rozumowanie. Człowiek jako jednostka. Człowiek, który buduje społeczności, całe nacje ludzkie i często samoistnie przejmuje ich dążenia, aspiracje i przekonania. Jeden niczego nie zmieni, ale wiele jednostek „innych” od reszty ma większą szansę. O tym pisze Anna Głowacz – zmień siebie, a podobni tobie zaczną uczyć innych. Ludzkość trzeba prowadzić ku WZNIESIENIU, ku lepszej formie, silniejszej. Trzeba uwolnić z kajdan nałożonych przez cywilizację. Ludzie w wyniku manipulacji rządów zapomnieli o źródle pochodzenia, zatracili się, stali się marionetkami w teatrze komedii. Smaisi, główna bohaterka „Gwiezdnych Dzieci” ma za zadanie obudzić ŚWIADOMOŚĆ ludzi. Pokazać ludziom wartość wolności osobistej i niezależności.
Ludzkość jest sterowana, kontrolowana i ubezwłasnowolniona. To szary, nic nieznaczący tłum, dlatego rzeczywistość wygląda, jak wygląda. Z ludzi wysysa się energię, siłę i moc. Rządząca elita gra słabymi narodami, ustawia ludzi, jak pionki na grze planszowej i oszukuje rzucając kostką. Smaisi wprowadzona w tajniki prawdziwego, zapomnianego życia ma za zadanie dokonanie zmiany, PRZEBUDZENIA, powrotu do źródła, do Matki, do dobra, zgody i wolności dusz.
„Gwiezdne Dzieci” należą do gatunku sf lecz to na wskroś realna książka osadzona we współczesności. To dramat, tragedia i science fiction w jednym. Rządzące elity są dziś. Odbiera się nam wolę, zmienia przeświadczenia, kłamstwem omamia rzeczywistość. Człowiek odkłada własną inteligencję sugerując się innymi – mądrzejszymi w jego mniemaniu, mającymi siłę przebicia i wypracowaną mowę ciał. Wzoruje się na tych, których ogląda na co dzień. Lecz to oni grają … nami. To coś na wzór pędu stada owiec za pastuchem.
Anna Głowacz bawi się odniesieniem, bo ta powieść ma drugie dno, które dostrzeże tylko błyskotliwy czytelnik. Zmień niektóre słowa, a otrzymasz książkę na wskroś współczesną z sobą w roli głównej. Nie wnikając w treść, bo o niej jest wszędzie, nie analizując opinii recenzentów powiem tak: „Gwiezdne Dzieci” są idealnym odwzorowaniem tego, jak żyjemy my, teraz. Elity u władzy, bogacze na stanowiskach, manipulacje systemów – wszystko znamy z własnego poletka.
Autorka patrząc na codzienność posłużyła się przekornie formą fantastyki, jako alegorią rzeczywistości. Wyzwolenie się z ograniczeń i barier to nic innego, jak skupienie się na sobie i potrzebie życia w komforcie wolności, szczerości i prawdzie.
Można dywagować nad percepcją postrzegania autorki, nad jej teoriami czy przypuszczeniami, które wielu odbierze, jako rojenia, ale najważniejsze – i tego dokonała Anna Głowacz – czytasz i MYŚLISZ. A skoro myślisz, to rozważasz, przemyśliwujesz i odpowiadasz. To stanowi sedno „Gwiezdnych Dzieci”.
Budzi się twoje uśpione dotychczas wnętrze. I nawet jeśli mierzi cię treść powieści, to wierz mi, przeczytasz i … zaczniesz się zastanawiać, a gdyby tak faktycznie...? A może coś w tym jest?
Autorka słowami Smaisi pyta „Dlaczego nie świecie jest tyle zła?” opowiedz sobie sam, dlaczego?
@fajneksiążkidoczytania
#agaKUSIczyta
W życiu trafiamy na coś lub na kogoś, bo tego wewnętrznie potrzebujemy, choć nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę6, bo tego nie odczuwa się w sposób fizyczny. Poznajemy osobę, bo gdzieś w podświadomości jej potrzebujemy – my jej lub ona nas. Tą znajomością coś w sobie uleczymy, zakleimy, coś, co zrozumiemy po latach. Nic nie dzieje się z przypadku. Podobnie jest z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-26
Rozsiądź się wygodnie, bo historia nie będzie krótka. Będzie... długa i tajemnicza. Oto bowiem stoisz w ciemnym korytarzu, a wokół tylko drzwi, dziesiątki, setki, dosłownie tysiące drzwi, które wyrastają z ciemności po obu stronach. Lecz ty wiesz, już na początku, że nie zajrzysz do wszystkich pomieszczeń, które owe drzwi skrywają lecz... Złapiesz za dziewięć klamek i do dziewięciu tylko pokoi wejdziesz. Przewodnik-albinos ci je otworzy, by je potem za tobą zamknąć zostawiając cię samą w środku. Będziesz zdany tylko i wyłącznie na siebie. Ach – i co ważne, na palcu masz pierścionek ze znienawidzoną różą, amulet, który będzie cię chronił podczas wizyt i rozmów. Brzmi dziwnie? Groźnie? Pewnie tak, ale skoro już tu jesteś, skoro przekroczyłeś próg nieznanego, usłyszałeś za sobą zgrzyt przekręcanego w zamku klucza, to dlaczego nie podążać dalej?
To wszystko, ta sceneria, ciemne tajemnice i albinos z kluczem – nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wszystko w tym miejscu jest niezrozumiałe, jak i te osoby w pokojach, z którymi się spotykasz. „Siła żaru” Antoniego Kędzierskiego (powieść skryta w pięknej okładce) to dar dla duszy, ukojenie wnętrza czytającego. Fabuła kroczy po linie rozciągniętej wysoko ponad ziemią, a każdy nieuważny krok grozi upadkiem tragicznym w skutkach. Idziesz przed siebie. Godzisz się z losem. Jednak po przejściu całej trasy nie będziesz już tym samym człowiekiem, jakim byłeś przed postawieniem pierwszego kroku na owej linie. Ta przeprawa zmienia i twoje myślenie i ciebie, jak osobę.
Otworzysz oczy!
Autor mówi do ciebie „Tylko ślepcy widzą w pełni wnętrze człowieka. Tylko ślepcy widzą rzeczywistości...” ty jednak ujrzysz je w jasności. Autor wrzuca cię w rozmowy z tajemniczymi osobami, słuchasz ich słów, czasem niedorzecznych bełkotów i górnolotnych objawień metafizycznych. Często odnosisz wrażenie, że to dom wariatów, ale... daj sobie czas. Jako czytelnik idź dalej, do końca. Bądź cierpliwy, wytrwały i rozważny, bo tylko ów zlepek zapewni ci wyciągnięcie właściwych wniosków. Spacer ciemnym korytarzem to nic innego, jak droga w jasności, droga do prawdy.
„Siły żaru” nie sposób objąć jednym zdaniem.
O czym jest?
O człowieku, o poszukiwaniu, o odkrywaniu, ale i o słabości, ludzkiej niemocy, bezsilności wobec potęgi. To powieść o duszy i jej marności. Według mnie to też powieść o wrażliwości, która drga w nas tuż pod skórą.
„Siła żaru” jest o potrzebie, potrzebie zatrzymania, poczucia siebie i o uzmysłowieniu sobie, jak wielką moc ma istota ludzka. „Siła żaru” to książka, w której autor bawi się psychologią, beletrystyką, katechizmem, przewodnikiem ale i wyrafinowaną kuchnią literacką. To smakowita podróż po tysiącach smaków, które skrywają tajemnicze drzwi.
Antoni Kędzierski otwiera przed nami swoją wyobraźnię, daje nam świetnie skrojoną fabułę i prowadzi dobrym, lekkim piórem. To dobra powieść. Nie dla każdego – dla wybranych, którzy znajdą dla niej czas, powoli w nią wejdą i balansując na pograniczu metafizyki i realności dadzą się zaprosić na spacer. Z przewodnikiem-albinosem i jednym kluczem do wszystkich drzwi.
„Bać się śmierci to trochę tak, jak bać się życia (...)”. spróbuj zrozumieć, mówi autor. Sam w sobie jesteś cudem. Cudem każdego dnia. Chodzisz, czujesz, słyszysz, oddychasz, płaczesz, śmiejesz się, marzysz – czyż to nie cud? „(...) Chodzę, oglądam drzewa. Lubię oglądać drzewa – mówi Katarzyna, główna bohaterka powieści – szczególnie w taki czerwcowy wieczór (…). Śmieję się płacząc, bo przenika przeze mnie udręka i ekstaza, bo żar kłuje mój umysł (…). Wiem, że wszystko, co się stało, stało się naprawdę”.
„Siła żaru” to metafizyczna droga ku zmianie. Jednak zaznaczam – tylko dla otwartych umysłów o gotowych na spacer nogach. To powieść tylko dla mądrych odbiorców. Trudna, magiczna, czasem nudna i odstręczająca.
Mocna literatura dla koneserów.
#agaKUSIczyta
Rozsiądź się wygodnie, bo historia nie będzie krótka. Będzie... długa i tajemnicza. Oto bowiem stoisz w ciemnym korytarzu, a wokół tylko drzwi, dziesiątki, setki, dosłownie tysiące drzwi, które wyrastają z ciemności po obu stronach. Lecz ty wiesz, już na początku, że nie zajrzysz do wszystkich pomieszczeń, które owe drzwi skrywają lecz... Złapiesz za dziewięć klamek i do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-30
Gdy nastała pandemia i nasz świat, bo nie tylko kilka państw, lecz cały świat został przez nią zawładnięty stało się z nami – z ludźmi coś dziwnego. By wyniszczyć wirusa należało zachować pewne zasady, a każdy z nas mając różne przekonania nie zawsze się do nich stosował. To był czas buntu, najczęściej wewnętrznego ale i czas wyciszenia, w którym słychać ciszę i własne myśli. Jest jednak wspólny mianownik - każdy człowiek czas izolacji i strachu przeżył indywidualnie.
Jednak sama myśl, że cały świat został opanowany złem, czy to nie kojarzy nam się z piekłem? Czy zasłużyliśmy na nie, czy sami je na siebie ściągnęliśmy? Czy jesteśmy tak grzeszni, że spotkała nas boża kara? Już od lat powoli oddalamy się od Boga, a pandemia mówiąc wprost „dała nam przyzwolenie” by oficjalnie nie chodzić do Kościoła, by sobie odpuścić. I chyba te druzgocące skutki panowania Króla Strachu (zwanego covidem) sprawiły, że ojciec Augustyn Pelanowski zaczął spisywać własne myśli.
(Posługuję się tytułem ojciec Augustyn, jednak po lekturze „Rozważań...” zaciekawiłam się osobą ojca Pelanowskiego i dowiedziałam, że obecnie to już były paulin. W styczniu 2020r. został wydalony z Zakonu św. Pawła I Pustelnika dekretem Generała Zakonu. Dlaczego? Zaczął mówić i publikować słowa, które coraz bardziej oddalały go od Boga, co stało się niezgodne z doktrynami nie tylko zakonu lecz i wiary). Tego nie wiedziałam biorąc do rąk „Rozważania...”, wiem teraz. Przyznam, że jestem zaskoczona osobą autora, co nie zmienia faktu, że „Rozważania, myśli, szkice...”, które przeczytałam są bardzo wartościowe, głębokie i zastanawiające.
Idea Boga nie mieści się w ograniczonym umyśle ludzkim – tak było i jest, dlatego wierzący nie powinien zadawać zbyt wielu pytań. Nie ma odpowiedzi na wszystkie, są najwyżej dywagacje, przypuszczenia, albo domysły. Właściwą formą jest rozmowa, dialog. Jak to zgrabnie ujął Vargas w jednej ze swoich powieści „W sprawach tyczących Boga trzeba wierzyć, nie rozumować. Jak zaczniesz posługiwać się rozumem, Bóg rozwiewa się jak kółko dymu”.
„Rozważania, myśli, szkice z lat 2019 - 2021” o. Augustyna Pelanowskiego to pewnego rodzaju po-czytanki, które można czytać w całości lub wybiórczo. Każdy z wpisów to odrębne przemyślenia skupione wokół człowieka i świętości, wokół ludzkiej materii i boskiej. I mogłoby się wydawać, że jako czytelnik będzie się natrafiało na kłopoty w interpretacji owych „filozoficzno-religijnych” zagadnień. Nic bardziej mylnego. Myśli, jakie spisał o. Augustyn są tak obrazowe i zastanawiające, że nie zorientujesz się kiedy cię całkiem pochłoną. Tu wszystko jest jasne, klarowne i proste – prostymi słowami Jezus mówił do ludzi, prostymi słowami posługuje się i autor, o. Augustyn.
„Rozważania, myśli, szkice...” są też poradnikiem-latarnią stojącą u rozwidlenia drogi, którą kroczymy przez życie. Tu musisz przystanąć i zamyślić się, zagłębić w sobie, odczytać sygnały własnej duszy i sumienia. Poczuć w sobie wewnętrzną harmonię, by dopiero potem zrobić krok do przodu. Krok właściwy i odważny. Dobro samo w sobie winno być celem. Bo tylko cel każdej wędrówki ma sens i znaczenie.
Każdy z wpisów jest pewnego rodzaju znakiem drogowym, a ich odczyt zarówno duchowy, jak i dosłowny zależy od czytelnika. Dlatego nie należy nurzać się w złej przeszłości autora, tylko podejść do tekstu czystym w sobie, poznać jego treść, a potem się dopiero wypowiedzieć – co się z tobą stało? Czy wysłuchałeś powstałych myśli? Czy czujesz w sobie... wiarę?
„(...) Jakież szczęście mieli ludzie , dla których istnienie Najwyższej Istoty nigdy nie było problemem, lecz pewnością, dzięki czemu ich świat nabierał ładu, a wszystko znajdywało wyjaśnienie i rację bytu.
Kto wierzył w taki sposób, z pewnością osiągał rezygnację wobec śmierci, godził się na nią tak, jak nigdy nie zgodzi się ten, kto jak on sam przeżył życie, bawiąc się z Bogiem w chowanego”.
dziękuję sztukater
Gdy nastała pandemia i nasz świat, bo nie tylko kilka państw, lecz cały świat został przez nią zawładnięty stało się z nami – z ludźmi coś dziwnego. By wyniszczyć wirusa należało zachować pewne zasady, a każdy z nas mając różne przekonania nie zawsze się do nich stosował. To był czas buntu, najczęściej wewnętrznego ale i czas wyciszenia, w którym słychać ciszę i własne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-23
Im piękniejsze pytania zadajesz, tym piękniejsze odpowiedzi otrzymujesz. Dlatego już na samym początku zadam pytanie, które pojawiło się we mnie...po przeczytaniu „Ludzkich puzzli”, a które należy chyba do tych pięknych: Czy ludzie tworząc świat tworzą wspólną układankę idealnie spajającą się? Czy to obraz kompatybilny? Bo skoro „(...) to czysty przypadek, że tu jesteście. Na wolnych krzesłach koło was siedzą duchy osób, które zostały zabite podczas II wojny światowej. Zamiast was siedzieć tu mogły ich prawnuki”, to takie puzzle mogą być ruchome. Mogą przenikać się, zmieniać miejsca i tym samym tworzyć nowe, zaskakujące czasem obrazy. Mogą, lecz układanki mają to do siebie, że jednego klocka nie da się zastąpić innym. Tylko dobrze dobrane tworzą idealny obraz, tylko tak wszystko do siebie pasuje i scala się w idealnej harmonii zgody. Łączenia właściwych elementów tworzą obraz. I choć „(...) wszystko ma inny kolor niż ten, co widzą nasze oczy” to warto tę układankę skończyć.
I pytam ponownie – czy z ludzi można ułożyć obraz, coś na wzór układanki z kilkudziesięciu elementów? Na pytanie odpowiada Maksymilian Bron, autor „Ludzkich puzzli”. Okazuje się, że można. Pan Maksymilian udowadnia, że poszczególne elementy składowe to nie żadne „plastikowe cząstki”, a „cząstki” ludzi pełnych emocji, uczuć i tego, co buduje ich światopogląd. To pełne osobowości jednostki, które pasują do siebie. Jeden łączy się wyłącznie z sobie przypisanym. I pytasz się, jak to możliwe, że dwie różne istoty harmonizują ze sobą tak bardzo i na tak długo? A jednak, szepcze między zdaniami autor, czyż plus nie przyciąga minusa? Czy życie i miłość nie polegają na wzajemnym uzupełnianiu się w brakach?
Oto on, pisarz, autor „Ludzkich puzzli”, zasiada przed dużym, wysprzątanym blatem pracy, otwiera notatnik na wzór pudełka pełnego puzzli, które następnie rozsypuje i zerkając co jakiś czas na obraz, jaki utworzą, przystępuje do układania. Nie inaczej jest w powieści. Stworzony wcześniej plan snucia wątków, co do każdego z bohaterów, co jakiś czas wymaga zerkania, by obraz literacki, jaki tworzy w notatniku z pisanych wyrazów stał się spójną całością. Choć, co warto zauważyć, te „Ludzkie Puzzle” przenikają się.
Bruno dobrze czuje się w listopadzie, bo to miesiąc śmierci, szybkich wieczorów i smutku. Ale lubi też wiosenne wieczory, gdy zimno sprawia, że opuszcza swoje ciało, zatapia się w muzyce. Obraz? Tak, na 1000 elementów. Jest i Pola, 158-centymetrowa dziewczyna, która kiedyś kochała, kochała całą sobą, ale powiedziała mu, że go nienawidzi, by było łatwiej od niego odejść. Jaki to obraz? Ona płacze, on odwrócony plecami do niej odchodzi. A pogoda? Śnieg, biały dywan pod stopami, w którym po niewidzialnych śladach idzie on. Jakby po omacku szedł za kimś, kto szedł przed nim. I musi być też pomnik, Geneta, który daje wskazówkę ni to czytelnikom, ni tym ślęczącym nad puzzlami, że „trzeba kłamać, aby być prawdziwym”. A ja mówię, nie ufaj oczom ani ludziom. Maksymilian Bron wtóruje, że wszystko jest ułudą, fałszem. Nawet „Ludzkie puzzle” ułożone przez innego autora dadzą inny obraz.
Autor bawi się klockami w dwojaki sposób. Jego bohaterowie to właśnie poszczególne części układanki, ale i oni sami indywidualnie tworzą sobą odrębne obrazy. Każdy ma przecież przeszłość, wspomnienia i odciśnięte traumy. Rysunek „Ludzkich puzzli” można odczytywać dwojako, także sama interpretacja wymyka się jednotorowemu prowadzeniu. I to chyba owa wielość, ale i złożoność stanowi trzon tej książki.
„Ludzkie puzzle” wymagają skupienia. To nieoczywiste historie, które czasem są chaotyczne, czasem pasjonujące, czasem nader filozoficzne i irytujące. Czytelnik gubi się – nie przeczę. Niezrozumienie tekstu trwa długo – u mnie tak było – co nuży i co negatywnie wpływa na całokształt. Jednak warto dać sobie czas, cierpliwość i szansę. Bo – jak przy układaniu puzzli – obraz powstaje dopiero wtedy, gdy dobierzemy każdy klocek aż do ostatniego
Im piękniejsze pytania zadajesz, tym piękniejsze odpowiedzi otrzymujesz. Dlatego już na samym początku zadam pytanie, które pojawiło się we mnie...po przeczytaniu „Ludzkich puzzli”, a które należy chyba do tych pięknych: Czy ludzie tworząc świat tworzą wspólną układankę idealnie spajającą się? Czy to obraz kompatybilny? Bo skoro „(...) to czysty przypadek, że tu jesteście....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Okres pandemii, lock-downu i krążącego, nikomu nieznanego Wirusa COVID u wielu z nas wywołał zaburzenia, o których nawet nie przypuszczaliśmy, że je mamy. Ów strach przed ciągle mutującym się COVID-19, do tego szczepienia i ogólna trwoga ze znakiem zapytania o jakąkolwiek przyszłość – to wszystko zmieniło nasze myślenie, ale i organizmy. Wiedza, co nam dolega, gdzie przeważnie boli i dlaczego, z dnia na dzień okazała się kompletnie nieistotna. Pojawiły się lęki, wzmogły się alergie wywołane głównie przez układ nerwowy, trudności z oddechem, zaczęła nas dopadać depresja i bierność. Wzrosła śmiertelność, nasze zdrowie społeczne uległo znacznemu pogorszeniu. Ci, którym jest dane żyć dalej, a którzy przez to wszystko przeszli jeszcze długo będą musieli walczyć o doprowadzenie zdrowia do stanu wcześniejszego. Nikt nawet nie daje stuprocentowej pewności, że to się uda.
Jaka jest pierwsza deska ratunku? Medycyna, specjaliści, porady z wszelkich źródeł. A wszystko w trosce o siebie i o swoje życie. W tym czasie zaszczyt spotkał wiele książek z działu medycyny i nastąpił niemalże ich wysyp. Jedną z nich skończyłam czytać.
„Lecznicza moc olejków eterycznych i aromaterapii” dr Ericka Zielinskiego. To bardzo wyczerpujące, niebywale precyzyjnie napisane kompendium wiedzy o tym, jak skutecznie usunąć przeziębienie, bóle głowy, stany zapalne, czy jak poprawić sobie humor, czy zapobiegać chorobom autoimmunologicznym (zwanym też chorobami z autoagresji – co oznacza, że układ immunologiczny /odpornościowy uznaje swoje własne komórki za obce i je zwalcza). Lek inie zawsze są dobre – wiemy, ale jeśli przepisuje je lekarz i zamaszystym autografem podpisuje receptę, to jak ich nie stosować?doktor to w końcu szanowany specjalista, a wizyty u niego nie należą do tanich. Samo przez narzuca nam zastosowanie się do jego słów i zaleceń. A co robi Dr Eric Zielinski? Wsuwa stopę pomiędzy drzwi gabinetu, a futrynę, wchodzi do środka, siada na wprost nas (pacjenta) i lekarza (medyka) i powoli, statecznie, bez pośpiechu, wyjaśnia nam:
czym są olejki eteryczne,
przedstawia swoją historię zdrowienia i zmagania z chorobami,
zdradza tajemnicę olejków,
daje nam gotowe receptury na sporządzanie (własnoręcznie i w zaciszu domowym) wszelkich mieszanek na bazie olejków, które należy stosować przy danych kłopotach zdrowotnych,
odkrywa przed nami wiedzę nie tylko pro-zdrowotną.
Olejki nazwałam sobie „pomocnikami” na co dzień. Ich zastosowanie fantastycznie sprawdza się w domu do mycia, szorowania, czy do pielęgnacji (kosmetologii). Olejki eteryczne to „złoto w płynie”, które powinien mieć każdy. Olejki (te ze sprawdzonych źródeł) kosztują tyle, że stać na nie każdego. Są tańsze od prywatnej wizyty lekarskiej, czy od jednorazowej wizyty w najtańszej nawet aptece.
„Naród mój ginie z powodu braku nauki” pisał Ozeasz, dlatego słowa Dr Erica Zielinskiego są dla mnie tak cenne. Aromaterapia jednak, co stwierdzam podczas czytania – uczy także cierpliwości i zrozumienia. Dlaczego? Bo trzeba wypracować w sobie nowe, zdrowe nawyki , bo na wszystko trzeba czasu. Olejki eteryczne wymagają sztuki opanowania ich stosowania. By uleczyć to, co nam dolega, niezbędny jest czas i pokora wobec niego. To „niekończąca się podróż”
Tekst w „Leczniczej mocy olejków...” został podzielony na poszczególne, przejrzyste rozdziały, a każdy z nich bogato rozpisany. Tekst jest fachowy, aczkolwiek pisany w tak prostym w interpretacji stylu, że nikt (absolutnie nikt) nie będzie miał trudności w jego zrozumieniu.
W czym przechowywać olejki? W czym przygotowywać mieszanki na bazie olejków? Jak w ogóle stosować owe preparaty i kiedy? I czy są skuteczne? … Wiele pytań, ale to tylko początkowe obawy. Olejki to nic innego, jak wyciągi roślinne, naturalnie występujące olejki w naszym środowisku. Od wieków stosowane, teraz zepchnięte nieco w tło. A leczą wszystko, łącznie z rakiem, czy choćby pomagają złagodzić skutki uboczne chemioterapii. Dają pozytywne (udowodnione) efekty.
Czytając „Leczniczą moc olejków eterycznych...” zastanawiasz się, tak całkiem spontanicznie, dlaczego tego nie znasz? Nie interesowałeś się tematem? Dlaczego nie stosowałeś olejków wcześniej? Przecieczcież to tak proste i tak skuteczne. Zdrowie jest najważniejsze, a twoja szafka z lekami już pęka w szwach (mówiąc obrazowo). Faszerujesz się chemią, bo jakby nie było to każda tabletka jest chemiczną substancją, a tu? Tu pojawia się coś, co nazywam „naturą medyczną”. Być może właśnie dlatego taka książka, jak ta, musiała trafić w moje ręce?
Doceń to, co proste, naturalne, zdrowotne. Dr Zielinski daje nam gotową receptę na każdy aspekt, dolegliwość, czy … nastrój. Lubisz zapach eukaliptusa? A może wolisz lawendę? Zrób własną mieszankę i ciesz się aromatem w swoim mieszkaniu. Nic trudnego. A, że wynikną z tego eukaliptusa same prozdrowotne „skutki uboczne” pozostaje ci tylko uśmiech. W końcu i ten jest efektem ubocznym, ale ten możemy sobie serwować bez ograniczeń.
Na koniec dodam, że lektura „Leczniczej mocy olejków...” podsunęła mi pod nos odurzającą powieść „Pachnidło” Patricka Suskinda. Ta wszechogarniająca mnie woń wielu mieszanek – majeranku, bergamotki, pieprzu, paczuli... To zatracenie w aurze przesyconej zapachami... Stwierdzam, że już samo czytanie leczy, a co dopiero zastosowanie się do porady fachowca z eteryczności.
Okres pandemii, lock-downu i krążącego, nikomu nieznanego Wirusa COVID u wielu z nas wywołał zaburzenia, o których nawet nie przypuszczaliśmy, że je mamy. Ów strach przed ciągle mutującym się COVID-19, do tego szczepienia i ogólna trwoga ze znakiem zapytania o jakąkolwiek przyszłość – to wszystko zmieniło nasze myślenie, ale i organizmy. Wiedza, co nam dolega, gdzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-06
Do czasu lock-downu, szerzącego się, nikomu nieznanego Wirusa Covid, zamknięcia, izolacji i wszechświatowej samotności nikt z nas nie chce wracać. Czas, który odcisnął piętno na każdym z nas, na każdym bez wyjątku. Czas, który nas w jakimś stopniu zmienił, a odsuwając się nieco zostawił po sobie strach i wieczną obawę. Czas, który miejmy nadzieję, należy już do przeszłości, zbiera teraz swe owoce. Co najgorsze, owo zamknięcie wpłynęło na nasze organizmy bardzo, bardzo negatywnie. Wielu straciło zdrowie, apetyt na kiedyś smaczne życie, zanikła naturalna odporność i zrobiliśmy się podatni na choroby. Jednym słowem, upadła nasza stabilna dotąd konstrukcja zwana układem immunologicznym, powszechnie zwanym odpornościowym.
Dlaczego skłoniłam się do tego typu dywagacji? Powodem stała się bogata publikacja czwórki specjalistów. Oto dr med. Anne Fleck, dr med. Jórn Klasen, dr med. Matthias Riedl i dr med. Silja Schafer i „Jak naturalnie wzmocnić odporność”, którzy omawiając w sposób prosty i pojętny dla każdego amatora wyjaśnia krok po kroku czym jest układ odpornościowy, co go buduje, co niszczy i ... co robić, by ową rozsypaną zdrowotną konstrukcję postawić od nowa. Uzasadniają dlaczego warto tak o nią dbać.
Suplementy tak, ale tylko te właściwe i tylko w ostateczności. Najważniejsze są różnorodne pokarmy, coś co nazwałam „kąpielami słonecznymi”, czyli łapaniem naturalnej witaminy D podczas spacerów na świeżym powietrzu, czy też uprawianiu sportów oraz – co uznaję za najważniejsze – pozytywne nastawienie umysłu. Niby skomplikowane, niby nie, a jednak dla wielu to Mont Everest nie do osiągnięcia. Jednak, jak przekonują autorzy specjaliści „Kryzys też może być szansą”. Zdrowie buduje pewność siebie, zdrowie pomaga radzić sobie z lękami. Układ odpornościowy to nic innego, jak naturalna zbroja, ochrona, poduszka powietrzna odbijająca od nas szkodliwych wrogów, czyli wolne rodniki i wirusy.
Zaskoczył mnie akcent, jaki autorzy kładą na witaminę D. odnoszę wrażenie, że to „złoty lek”, który nie musi być zapisywany na recepcie. Że to „skarb” tak oczywisty, jak słońce na niebie, jednak „skarb” przez wielu ignorowany. Martwimy się nadciśnieniem, cukrzycą, czy permanentnym bólem głowy, a nie szukamy źródła owych dolegliwości. Odpowiedź – witamina D. do tego ruch, smaczne jedzenie, witamina C dla towarzystwa witaminy D, bo razem raźniej – i voila. Stajemy się magnesem przyciągającym zdrowie, reperuje się układ odpornościowy, zmienia się nasze życie i orgazm. Nabieramy siły, chęci, myśli stają się pełne wiary, a długoletnie choroby stają się nieco mniej dokuczliwe.
Gdzie tkwią tajniki sukcesu? W rozwadze, rozsądku, umiarze i wyważeniu wszystkiego. Doktorzy w „Jak naturalnie wzmocnić odporność”” kibicują nam w tworzeniu zdrowego kielicha. Wrzucajmy do niego smaczne pokarmy, wlewajmy dużo życiodajnych płynów, dorzucajmy ruch i zapomnimy o niemocy.
Mamy tak wiele „”pozytywnych” ziół i pysznych, prostych składników, że dbanie o siebie winno przypominać zabawę. I, co smakowite, w „Jak naturalnie wzmocnić odporność” znajdziemy przepyszne i szybkie przepisy na różne posiłki i smaki. Mnie zachwyciły: porzeczkowy Skyr z czekoladą (pełen białka i witaminy C) i sałatka krabowo-jajeczna (uwaga) podana w szklance.
Ta książka to kompendium wiedzy. To wręcz niezbędna pozycja naszego zbioru domowego. To dobrze napisana, bo „po normalnemu” publikacja, która powinna być wykorzystywana każdego dnia. To też wspaniała inspiracja do poszukiwań, do zainteresowań i kreacji w kuchni i w codzienności. Wystarczy podgrzać mleko, dodać do niego mieszankę przypraw z kurkumą na czele, odcedzić przelewając przez sitko i podać w wysokich szklankach(dla efektu wizualnego). To tego łyżka miodu, szczypta posypanego kakao i cynamonu i już. Uczta dla zdrowia.
Proste? Bardzo.
Smaczne? Ba, wprost niebiańsko.
Efekt uboczny? Jest, bo musi być. Uśmiech, krzepa, siła i zdrowie.
dziękuję sztukater
Do czasu lock-downu, szerzącego się, nikomu nieznanego Wirusa Covid, zamknięcia, izolacji i wszechświatowej samotności nikt z nas nie chce wracać. Czas, który odcisnął piętno na każdym z nas, na każdym bez wyjątku. Czas, który nas w jakimś stopniu zmienił, a odsuwając się nieco zostawił po sobie strach i wieczną obawę. Czas, który miejmy nadzieję, należy już do przeszłości,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-19
Czy potrafimy spędzać czas w ciszy i kontemplować życie oraz jego sens? Czy ktokolwiek z nas podróżuje do wnętrza siebie i odkrywa siebie na nowo? Tam ukrywa się przecież sens wszystkiego – i życia i jego celu i nas, w tym całym świecie. Bo człowiek jest potrzebny. Często jednak nie zagłębiamy się w tego typu myślach, a czas ciszy wypełniamy listą zaległych obowiązków. O sobie myślimy w momencie choroby.
Podobnie stało się z bohaterem powieści Irvina D. Yaloma "Kuracja według Schopenhauera". Główny bohater, Julius Herzfeld jest znanym i poważanym psychoterapeutą. Prowadzi terapie indywidualne i nigdy nie zawodzi swoich pacjentów. Jednym słowem – kocha to, co robi. Podczas rutynowego badania lekarskiego dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory na czerniaka. Ma raka i przed sobą wizję życia do roku czasu. Natłok faktów i złych wiadomości zmusza go do przeanalizowania swojego życia i pracy. Wyciąga stare kartoteki byłych pacjentów i przypomina sobie sesje z każdym z nich, lecz z jednym ma niebywały kłopot. Philip Slate, uzależniony od seksu, po trzech latach sam przerwał leczenie, słuch o nim zaginął, a minęło bez mała dwadzieścia jeden lat od czasu gdy... A nie został wyleczony. Tkwił w tym samym punkcie, w którym był od lat czego Herzfeld miał świadomość. Dlatego Julius postanawia nawiązać z nim kontakt. Dochodzi do spotkania i okazuje się, że ów zagadkowy były-pacjent, Philip Slate stał się niebywale przemieniony dzięki pesymistycznym naukom niemieckiego filozofa Arthura Schopenhauera. Tak zaczyna się podróż wypełniona słowami Schopenhauera, historiami ludzi biorących udział w grupowej psychoterapii, a przy okazji i my wkraczamy w nasze wnętrza, by na wzór tych książkowych postaci uzdrowić ból i odmienić swoje życie.
Irvin D. Yalom, autor powieści, to światowej sławy amerykański psychiatra, który obecnie przebywa na emeryturze. Jest jednym z pionierów psychoterapii grupowej i twórca, co chyba w jego rysie zawodowym ma ogromne znaczenie) koncepcji psychoterapii egzystencjalnej, która skupia się w swoim sednie na nieodłącznych i najważniejszych składnikach ludzkiego losu: samotności, wolności, lęku, śmierci i na potrzebie sensu. Był lekarzem nieszablonowym w podejściu do pacjenta, co skutkowało udanymi sesjami terapeutycznymi oraz wyleczeniem tych, którzy zmagali się z kłopotami. Śmiem przypuszczać, że leczenie innych przeprowadzał na wzór siebie. Sam musiał zagłębiać się w sobie, szukać sensu życia i uzasadnień takich, a nie innych spostrzeżeń. Wedle ścieżki - zrozumienie siebie samego, własnych traum i problemów pokazuje drogę wiodącą do kogoś drugiego, do kogoś kto potrzebuje pomocy. Paralela własnych problemów życiowych autora i chorych. To sprawia, że praktyka i literatura Yalom`a stają się tak fascynujące. Nie inaczej jest z tą powieścią.
„Kuracja według Schopenhauera” Yalom`a to niebywała uczta dla zmysłów i psychiki równocześnie. Bohater, Julius, ktoś świadomy zbliżającego się kresu życia i obciążony troskami oraz wizją rychłego końca, to człowiek niemalże opętany lękiem przed śmiercią i końcem własnej egzystencji. Z kart książki wyłania się obraz kogoś bardzo świadomego własnego "ja", kogoś pełnego przemyśleń na temat siebie i innych, przemyśleń na temat sensu życia, istnienia oraz tego, co w tej egzystencji jest naprawdę istotne. Podczas czytania stajesz się uczestnikiem terapii i tekst bierzesz do siebie. Ustawiasz własne myśli wedle tych opisywanych, szukasz odpowiedzi, zadajesz pytania, coś cię nurtuje. Stajesz się żywym szablonem leczącego się człowieka, nawet jeśli tego nie potrzebujesz. I choć wydaje się, że powieść psychologiczna naszpikowana naukami Schopenhauera będzie nie dość, że trudna w lekturze, to i skomplikowana, to po kilku kartkach okazuje się być opowieścią tak wciągającą i pasjonującą. Owe filozofie naukowca stają się jasne i zrozumiałe, a ich interpretacja nie jest niczym nader skomplikowanym. Istotne bowiem jest zdrowie, dobrostan własny oraz umiejętność zachowania wewnętrznej równowagi w każdej sytuacji. Istota zdrowia tkwi w balansie i równowadze. Znamy? Pewnie. Ale jakże dobrze jest jest czasem uświadomić sobie własne człowieczeństwo i ponownie zagłębić się w sobie. Nakierować myśli na poszukiwanie sensu i celu życia oraz odkryć w sobie nowe „ja”, które kontempluje czas, smakuje momenty i odczuwa pokorę wobec potęgi danego mu życia.
Powieść Yalom`a jest tak dobra, bo to książka o nas. „Kuracja według Schopenhauera” to pozycja naukowo-pasjonująca okraszona wspaniałą treścią. Czytasz, odpoczywasz, eksplorujesz siebie i czujesz sytość. To mówi samo za siebie.
dziękuję sztukater
Czy potrafimy spędzać czas w ciszy i kontemplować życie oraz jego sens? Czy ktokolwiek z nas podróżuje do wnętrza siebie i odkrywa siebie na nowo? Tam ukrywa się przecież sens wszystkiego – i życia i jego celu i nas, w tym całym świecie. Bo człowiek jest potrzebny. Często jednak nie zagłębiamy się w tego typu myślach, a czas ciszy wypełniamy listą zaległych obowiązków. O...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-22
Mój pierwszy kontakt ze stronami ksiązki o makramach i z makramą w roli głównej skończyły się tak, że wybieram się do sklepu po sznurek. Do sklepu budowlanego - żeby było ciekawiej i do tego z planem zakupu owego sznurka. Po przeczytaniu, oglądnięciu i dokładnej analizie poczułam w sobie kiełkujące ziarenko nowej pasji - sznurkową terapię, która daje niebywałe efekty. Podejmę się na próbę zrobienia podkładki pod kubek - co z tego wyjdzie? strach się bać, strach pokazywać, strach postawić kubek - ale póki nie spróbuję...
a przy okazji wydanie książki - bombowe
wiele wyjaśnień, kroczek po kroczki. Ja, co nigdy nie miałam pojęcia o wyplataniu i związywaniu i w ogóle zaczynaniu makramy - teraz mam już jasno ukazane - co z czym i dlaczego.
polecam biegnąc do sklepu, a przy okazji rozejrzę się za nową książką - do nauki i do inspiracji
Mój pierwszy kontakt ze stronami ksiązki o makramach i z makramą w roli głównej skończyły się tak, że wybieram się do sklepu po sznurek. Do sklepu budowlanego - żeby było ciekawiej i do tego z planem zakupu owego sznurka. Po przeczytaniu, oglądnięciu i dokładnej analizie poczułam w sobie kiełkujące ziarenko nowej pasji - sznurkową terapię, która daje niebywałe efekty....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-19
Lem... Lem....
Z jego książką mam pierwszy raz styczność i przyznam szczerze, że nie czuję się porwana. Porwana pewnie tak, z ziemi, bo fabuła osadzona jest na jakiejś planecie, ale żeby mnie to porwało duchowo, to raczej nie. Na poczatku bardzo mi się "Eden" podobał. Do setnej strony mniej więcej. Opisy, plastyczność obrazów, pustyni, kwiatów-drzew, które zadziwiały reakcjami i niewiarygodne miejsca oderwane od rzeczywistości. Do tego trzeba było mieć niesamowicie wręcz wybujałą wyobraźnię. To jakby mini wersja "Diuny" z 1956 roku jednak nazwana "Eden"..
Jednak po setnej stronie mój entuzjazm znacznie opadł, do tego stopnia, że czytałam fragmentami (które i tak męczyły i nużyły), by dawkować sobie ową tyradę fantastyki.
Wiele tu przerysowań, niemożliwości i absurdów. Powietrzem na zewnątrz można normalnie oddychać, wyprawa poznawcza planety sprzyja znalezieniu wody zdatnej do picia, można przeżyć o własnym wikcie... A do wyżywienia i napojenia jest sześciu bezimiennych (z wyjątkiem Inżyniera Henryka) astronautów z Ziemi. Wylądowali, zaryli w ziemię, zniszczyli swoją rakietę. Zaczynają więc organizować wyprawy poza bezpieczne blachy pojazdu, czasem dzielą się na grupy i osobno eksplorują teren, by potem rozmawiać o swych odkryciach i planach na przyszłość. I owe rozmowy oraz opisy świata planetarnego są tak rozciągnięte i tak rozwleczone, że zdajesz sobie sprawę, że osiemdziesiąt stron nic się nie dzieje, tylko dialogi i analizy i nic nie idzie do przodu. Brak akcji. Tracisz zainteresowanie i ksiązką i światem kosmicznym i już jest ci nawet obojętne jak wyglądają owe "ludziki" z ufo.
Potwierdza się jednak powiedzenie, że nie każde miejsce człowiek zagarnie dla siebie. I basta. I niech tak zostanie.
Lem... Lem....
Z jego książką mam pierwszy raz styczność i przyznam szczerze, że nie czuję się porwana. Porwana pewnie tak, z ziemi, bo fabuła osadzona jest na jakiejś planecie, ale żeby mnie to porwało duchowo, to raczej nie. Na poczatku bardzo mi się "Eden" podobał. Do setnej strony mniej więcej. Opisy, plastyczność obrazów, pustyni, kwiatów-drzew, które zadziwiały...
To bardzo dziwne, kiedy dwoje nieznajomych zaczyna iść razem.
Dusze niewiele się różnią. Czy to Tygrys, Szczur, czy Żółw. Nawet dusza człowieka potrzebuje tego samego, a mały tego, co duży. Każda istota na świecie potrzebuje tego samego.
Są słowa, które otwierają drogę do spokoju. I nie musisz być lepszy od innych, nie musisz być szybszy, czy bystrzejszy, by lepiej się poczuć. Nie musisz być od nikogo lepszy, bo masz być dobrym dla siebie. I nie szukaj porównania. Dobro się ma, dobrym się jest. Wystarczy uwierzyć, a drzwi do spokoju same staną przed tobą otworem. Zamknij rozwartą bramę do cierpień, odsuń się od niej i przestań wyciągać do niej dłonie.
Zacznij żyć i delektować się tym życiem. Łap każdą, nawet najdrobniejszą chwilę - czyjąś obecność, zapach kwiatu, czy dotyk głazu. Przecież każda chwila jest wyjątkowym momentem danym tylko tobie – tylko i wyłącznie – tobie. To wyjątkowy moment w czasie i przestrzeni. Jest tylko dla ciebie, a jedyne co musisz zrobić, to docenić ją. Uśmiechaj się sam do siebie, nawet jeśli nikt nie widzi. Żadnego z momentów, jakie dostajesz, nigdy więcej nie przeżyjesz. Są ci dane na jeden raz, perełki, które tworzą twoje życie. Nanizaj je na nitkę, jak koraliki o tysiącu barw i noś z sobą, niech ci przypominają o tym, co było cenne i co jeszcze takie będzie. W ten magiczny sposób nie poznasz zmęczenia życiem. Nie doświadczysz nudy i apatii i bylejakości. Nie będziesz miał sam siebie dość.
Uspokój myśli, skup się na tym, co teraz i miej własne marzenia.
Słuchaj siebie. „Los prowadzi nas krętą ścieżką i chociaż czasem sytuacja może wyglądać bardzo źle, to nigdy nie wiemy, czy nie obróci się na naszą korzyść”.
Masz w sobie moc odczarowywania strachu i ciemności. Jesteś magikiem własnej duszy i oczu. Bądź za to wdzięczny...
Kot, który szukał Spokoju i poczucia Zen. Kot, który wyruszył w drogę, by położyć się w konarach drzewa dającego poczucie sensu Zen. Ten kot, który dotąd nauczał i poszukiwał w sobie dopiero podczas wędrówki poznał prawdę. On jest Zen i życie samo w sobie w każdej minucie. Dobrem czynisz dobro, puszczasz je w ruch, nadajesz mu sens sobą i swoimi dobrymi uczynkami. Pomagasz, uśmiechasz się, skupiasz na tym, co robisz teraz. Nie uciekaj myślami w odległe czay, nie wybiegaj na przód. Osadź się w tym czasie i miejscu i daj głowie i myślom wyhamować.
Zen to nic innego, jak poczucie pełni, spokoju i szczęścia. To zamknięcie oczu, wyciągnięcie twarzy ku jasnemu niebu i wewnętrzne ciepło. To zawierzenie siebie ogromnemu pięknu świata.
Kotem z opowieści jesteś ty.
#agaKUSIczyta
To bardzo dziwne, kiedy dwoje nieznajomych zaczyna iść razem.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDusze niewiele się różnią. Czy to Tygrys, Szczur, czy Żółw. Nawet dusza człowieka potrzebuje tego samego, a mały tego, co duży. Każda istota na świecie potrzebuje tego samego.
Są słowa, które otwierają drogę do spokoju. I nie musisz być lepszy od innych, nie musisz być szybszy, czy bystrzejszy, by lepiej się...