-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać61
Biblioteczka
2024-05-16
2024-05-10
Życie to chwila, którą można przegapić - pomyślałam po skończeniu czytania. Życie jest piękne, acz zaskakujące. Życie trzeba wyciskać jak cytrynę. Trzeba z tego życia czerpać miłość, radość, dumę i ciągle chcieć więcej, bo przecież o to w nim chodzi. I nie ma znaczenia, czy jesteś człowiekiem, czy ptakiem, czy zwierzęciem. Czerp z danego ci życia, bo jeden moment może ukrócić całe piękno. Takie jest przesłanie „Pani Drozdowej” Józefa Wilkonia. I choć to historia ptasiej rodziny, to nie jest to zwykła bajka – choć i bajką jest.
Ni to powieść ni opowieść.
Ni to baśń ni to zwykła opowiastka...
Poznajcie Pana Drozda. Oto samotny dotąd pan nagle spotyka panią. Panią zachwyconą jego śpiewem i głosem i nim samym, bo pan Drozd – co trzeba dodać na marginesie - to utalentowany śpiewak, niemalże leśny gwiazdor na wzór tenora. Gdy daje koncerty, zlatują się na nie chmary ptaków wszelkich gatunków. Jest uwielbiany, popularny i ciągle zapracowany. Coś za coś.
Gdy zostaje ojcem ptaszątka, małego Drozda, którego wraz z mamą Drozdową należycie wychowują, jego – i nie tylko jego – życie staje na głowie. Dom coraz bardziej się rozbudowuje, coraz więcej przy nim i w nim pracy. Do tego dochodzą obowiązki rodzica i – co najważniejsze – niekończące się próby i ćwiczenia. O głos trzeba dbać, a bycie artystą zmusza do stałych treningów śpiewu oraz opracowywaniu nowych repertuarów. I tu szybko – wręcz ptasim lotem – dodam, że rodzina Drozdów jest bardzo towarzyska, a jej otwór w karmniku stale otwarty – choć i tak drzwi nie ma. I zlatują się ptaki i zasiadają do stołu i ledwo się przy nim mieszczą. Pani Drozdowa ma ręce – a może skrzydła? - pełne roboty. I tak każdego dnia.
Wniosek nasuwa się sam – na wszystko czas jest – lub musi być – a co z byciem razem? Co z dawnymi uczuciami między żoną i mężem? Czy mają dla siebie czas? Pani Drozdowa ma inny charakter niż mąż. Przyjmuje gości - tak bowiem wypada – karmi ich lecz woli spokój, wyciszenie, a jedyne o czym marzy to lot z mężem. We dwoje... lecz on odpowiada - kiedyś. Tak, kiedyś, bo teraz nie. Pan Drozd nie da rady, bo tyle jest do zrobienia... Kiedyś tak, ale nie teraz... Bo dom, bo śpiew, bo występ, bo dziecko... Więc ptasia Drozdowa leci sama.
Pani Drozdowa to tak naprawdę pani Kowalska z bloku, sąsiadka, z którą spotykasz się w windzie. To kobieta, jakich wiele. Pan Drozd, jej mąż to ktoś, kogo zna całe miasto i kraj i świat. To rodzina może spod „6tki” może spod „10tki”, kulturalna i elegancka. Ale oni zawsze sami chodzą. Ona chadza gdzie indziej, jego ciężko w domu zastać, bo chodzi do pracy do filharmonii... Aż któregoś dnia ona znika. Kto ją widział ostatnio? - pytanie rozchodzi się po sąsiadach jednak nikt nie umie na nie odpowiedzieć. Była i zniknęła. Został on, sam, z dzieckiem. Został on, zrozpaczony, czekający na nią dzień po dniu, noc po nocy...
Bo Pani Drozdowa to kobieta. Jej mąż to przystojny mężczyzna. To ludzie w piórach.
To my...
Gdy bierzesz tę książkę do rąk, coś ci podszeptuje, że to z pewnością będzie czytanka o ptakach. Że te obrazki jakieś takie niezbyt kolorowe, że to pewnie szaro-bura bajka czy historia z naciąganym morałem ekologicznym. Lecz zaczynasz czytać i okazuje się, że może to i jest historia o trelach rodziny Drozdów lecz to nie byle jaka historia. Ta historia ma bowiem subtelne tło, które jest całkiem inne od tego pisanego. Dalszy plan kreślą uczucia. I nie ma znaczenia z kim czytasz „Panią Drozdową”, ani ile masz lat. Ta ptasia powiastka każdego w jakiś sposób chwyta za serce. Każdy odnajdzie w niej coś dla siebie, a co najważniejsze – po lekturze każdy chce o niej rozmawiać lub śpiewać ptasim ćwierkaniem. I nie są potrzebne nuty, bo melodia układa się sama.
Ocierasz łzę z policzka.
Wracasz na początek.
Obrazki jeszcze raz, tym razem na dłużej, zatrzymują twój wzrok.
Oczy robią się coraz bardziej mokre.
Otacza cię magnetyzm tych ptaszków któremu ulegasz. Poddajesz się i miękniesz w środku.
Nic więcej nie trzeba dodawać. Czujesz.
#agaKUSIczyta
Życie to chwila, którą można przegapić - pomyślałam po skończeniu czytania. Życie jest piękne, acz zaskakujące. Życie trzeba wyciskać jak cytrynę. Trzeba z tego życia czerpać miłość, radość, dumę i ciągle chcieć więcej, bo przecież o to w nim chodzi. I nie ma znaczenia, czy jesteś człowiekiem, czy ptakiem, czy zwierzęciem. Czerp z danego ci życia, bo jeden moment może...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-26
Z tymi bajkami się spajam. Od dziecka zachwycają mnie rysunki, jakie są na niektórych stronach - niebywałe i wywołujące eksplozję ciepła w sercu i jednoczesny uśmiech na twarzy. Samo ich oglądanie wywołuje emocje, nie inaczej jest z samymi bajkami. A publikacja zawiera bajki z ziem słowiańskich czasem o prostych historiach i takich, można by powiedzieć - nierealnych, ale i one mają swoje piękno. Każda pokazuje zwycięstwo dobra nad złem, szczerości nad kłamstwem, czy uczciwości nad kradzieżą. Nawet lisek potrafi błyszczeć przykładem, a myszy okazują się być najlepszymi przyjaciółkami. Są i tajemniczy książęta i wesołe staruszki, są małe księżniczki o zlotych włosach splecionych w długie warkocze. Są dzieci o dużych, szczerych oczach i tajemnicze zwierzaki, które mówią ludzkim głosem... Koło nich rosną drzewa o magicznej mocy...Wszystko ze sobą żyje, oszałamia kolorami i jakimiś czarami, które działają na ciebie - na ciebie najbardziej. Na ciebie i twój świat, twoją codzienność i na bycie TERAZ.
Tu jest wszystko, a to wszystko skleja magia. I ta magia właśnie wyrywa z codzienności. Zanurzasz się w bajkowym świecie, który sprawia, że odpoczywasz i znikasz z tej szarej ziemi. Zachwycasz się, jak dziecko i świat nabiera kolorów i wszystko ma sens i wartość. I czytaj - podpowiadam - czytaj dla siebie, dla innych, lecz i kogoś, kto się w nich zasłucha. Obudź wyobraźnię i swoją i innych. To nic nie kosztuje, a jak bardzo jest pomocne, to już sam zobaczysz. Czytanie ŚPIEWAJĄCEJ LIPKI sprawia, że odczuwasz lekkość. Jesteś w swoim kolorowym uniwersum, uśmiechasz się i gdy kończysz czytać, wracasz do początku i przygoda bajkowa trwa w nieskończoność.
wspaniała jest każda bajka. Nie mam swojej jednej, ulubionej. Czytam je czasem nawet wybiórczo - na jakiej stronie otworzę, tam wsadzam nos i odpływam w ten kolory - i dobry - świat. Bo bajki są dla wszystkich i na wszystkich działają. I to w nich kocham. To piekno rozpięte jak najpiękniejszy wachlarz świata literackiego. To radość. Bajki z każdym rokiem nabierają coraz większej wartości i szacunku.
Z tymi bajkami się spajam. Od dziecka zachwycają mnie rysunki, jakie są na niektórych stronach - niebywałe i wywołujące eksplozję ciepła w sercu i jednoczesny uśmiech na twarzy. Samo ich oglądanie wywołuje emocje, nie inaczej jest z samymi bajkami. A publikacja zawiera bajki z ziem słowiańskich czasem o prostych historiach i takich, można by powiedzieć - nierealnych, ale i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
Bajki, baśnie i legendy sprawiają, że świat nabiera kolorów i innego znaczenia. Że dotychczasowe szarobure życie nie jest już tak szorstkie i tak złe, jak nam się wydawało. Po baśnie sięgamy z nadzieją na odkrycie w nich piękna i mądrości, tej uniwersalnej, zawsze aktualnej mimo upływu lat. W nich są pragnienia, wrażliwość, miłość i poszanowanie i wiara w zwycięstwo dobra. W powieściach będących metafizycznym przeniesieniem w krainę baśni każdy wyłapuje coś dla siebie. Dlatego są ciągle aktualne, bo za każdym razem wychwytujesz w nich coś innego, coś innego cię frapuje i przyciąga. Może się to wydawać absurdem, ale czyż każdy z nas nie nosi w sobie własnej baśni? Baśni, która pewnie co kilka lat zmienia się, ale mimo to jest wyjątkowa, bo nasza.
Dodajmy do tego pióro Charlesa Dickensa i rysunki Lisy Aisato i mamy najpiękniejsze wydanie powieści, jakiej świat jeszcze nie widział. Oto „Opowieść wigilijna”.
Pierwsze, co mi się ciśnie na usta, to wielki żal, że tak szybko się skończyła. Zanurzyłam się w niej, dałam się porwać Trzem Duchom Wszystkich Świąt i wraz z nimi i Scrooge`m przelatywałam pomiędzy latami, które minęły i które nadejdą. Dostałam nauczkę jakby nie było, ostrzeżenie. To samo stało się ze Scrooge`m, który tego wstrząsu chyba potrzebował. Potrzebował tego ciosu prosto w podbrzusze, bo nieczuły na słowa, ludzi i gesty zamarz całkowicie. Był diabłem w ludzkiej skórze z pogardą w oczach.
Ale po kolei.
Oto poznajemy sknerę, dusigrosza, zrzędliwca, do szpiku złego i wiecznie niezadowolonego Ebenezera Scrooga. Nie da grosza kolędnikom, nie da na fundację by pomogła biednym i głodnym, nie da świątecznego centa swojemu kanceliście – nie wspominając już o zimnych kaloryferach w samym środku zatrważającej zimy, bo ciepłe grzejniki to trwonienie pieniędzy, to zbytek niepotrzebny. Szybka praca rozgrzewa, choć o czym innym świadczą skostniałe i sztywne z zimna palce oraz liczne szaliki okręcone wokół szyi. I ten stary ramol wracając do domu dostał objawienie stojąc przed kołatką wiszącą u drzwi jego domu. Objawił mu się jego były wspólnik, martwy już ale jakże żywy...
I to od niego wszystko się zaczyna - od jego widma, jego złych oczu i zgrzytu łańcuchów, a także … wiecznie opadającej szczęki, którą mu podwiązano przy pochówku, bo się ciągle otwierała. Jak teraz, gdy prawi Scroogowi, że jest jeszcze szansa... na co?
Zjawia się pierwszy Duch Świąt - tych, co były. Wracają obrazy samotnego dorastania, utraconej miłości i przemiany w bezdusznego wyznawcę pieniędzy. Są łzy i jest żałość... Potem zjawia się kolejny Duch – Duch Świąt obecnych, a po nim ten ostatni, milczący, który pokazuje co się stanie, gdy będzie jak jest. „Cóż za dostojna sprawa tak sunąć w samotności przez mrok ponad nieznaną otchłanią, której głębiny były tajemnicą równie donośną jak śmierć”. Bo to ona zbierze swoje żniwo i zostawi po sobie samotność i tęsknotę. W domach wszyscy zamilkną, bo z czego się cieszyć, z czego radować? Jest cisza i głód i beznadzieja.
Scrooge w pewnym momencie doznaje paraliżu, jakiegoś nieznanego mu szoku i wreszcie otwierają mu się oczy. Wreszcie rozumie i widzi i pojmuje siebie i ludzi i świat. Pojmuje co stracił, ale i to co jeszcze zostało. Pojął, że jeszcze nie jest za późno. Przecież tym, co dotąd wyprawiał, sam siebie karał. Kto cierpiał przez jego kaprysy? Wiecznie tylko on. Tracił wiele rzeczy, dobrych i smacznych, tracił bliskość, miłe słowa, towarzystwo. Aż zatracił sam siebie...
A teraz, gdy rano stawia stopy na podłodze, cieszy się, a szlafmyca podskakuje wraz z nim, teraz... „Jestem lekki jak piórko, szczęśliwy jak anioł, radosny jak uczniak. Jestem wesolutki jak pijak. Wesołych Świąt wszystkim”
I tak, jak na początku nie cierpiałam go, tak przy końcu, gdy widzę go pełnego życia z uśmiechem na twarzy i słońcem we włosach to chciałabym go przytulić i powiedzieć mu, że ... chciałabym mieć takiego dziadusia, jak on.
To tylko zarys fabuły „Opowieści wigilijnej” autorstwa klasyka Charlesa Dickensa, która mnie urzekła swym pięknem i treścią. Jestem pod jej wielkim wrażeniem, dzień po dniu wracają do mnie rysunki Lisy Aisato oraz sens i wydźwięk owej historii. Sprawia, że z zapomnianego kufra pamięci wysypują się skrywane od lat emocje. Otwierają się wspomnienia tych, co byli, wracają radości sprzed lat. Pojawia się uśmiech i wdzięczność. Myślisz o czasie, jaki był i który nie wróci, ale jakże on był piękny... I patrzysz na to, co jest, ale co będzie? Lepiej nie wiedzieć, a starać się już dziś malować wesołymi kolorami każdy dzień.
Ta książka rzuca urok dobra.
Daje wiarę w ten czas dany tu i teraz, bo przecież życie trwa. Patrz – szepcze Dickens – patrz i żyj.
Tej książki nie można przegapić. Ona domaga się wyróżnienia, specjalnego traktowania i delikatności. To perełka każdego księgozbioru. To niewyobrażalne piękno skryte w twardych okładkach. To magia słów i rysunków. To cudowny lek na wszystko. Przez cały rok i na każde święta.
I mogłabym o niej pisać i marzyć, marzyć i pisać... bez końca...
„Jest coś dobrego, sprawiedliwego, szlachetnego w takim porządku rzeczy, że wprawdzie doskwierają nam choroby i smutki, jednak nie ma w świecie niczego tak nieodparcie zaraźliwego jak śmiech i dobry humor”.
#agaKUSIczyta
Bajki, baśnie i legendy sprawiają, że świat nabiera kolorów i innego znaczenia. Że dotychczasowe szarobure życie nie jest już tak szorstkie i tak złe, jak nam się wydawało. Po baśnie sięgamy z nadzieją na odkrycie w nich piękna i mądrości, tej uniwersalnej, zawsze aktualnej mimo upływu lat. W nich są pragnienia, wrażliwość, miłość i poszanowanie i wiara w zwycięstwo dobra....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-16
Czasem żałuję, że tak rzadko to się zdarza... Ale są takie książki, po których się tego nie spodziewam, a w których odnajduję cząstkę siebie. Czuję, jakbym to była ja – tam, pomiędzy i na stronach powieści. Że to o mnie, o mojej duszy, pragnieniach, czy byciu. Tak, jak tu, w „Dziewczynce, która chciała ocalić książki”, po jaką sięgnęłam z racji tak wielbionej przeze mnie Lisy Aisato (ilustratorki).
Otwieram ją, wącham, powoli kartkuję, by nic mi nie umknęło, bym nic nie przeoczyła, a gdy już oswoję się z nią, a ona wdzięcznie wtopi się w moje dłonie, zaczynam czytać.
To o mnie, pomyślałam zanurzona w historii … w magii …
Czytam...
I czytam...
I czytam i nie ma mnie we mnie. Jestem między stronami, rysunkami i boję się swoich 10 urodzin za kilka dni i boję się starości i boję się tego zegara i jego pędzących ciągle wskazówek i mijania. Boję się ulotności czasu... Dlatego uciekam w czytanie, w powieści, w nich mam przyjaciół, nieco wrogów, ale w tych książkach jest lepiej, piękniej. W nich jest inaczej. W nich się zatracam i ja i moje obawy i strach. Czytam, ciągle. W dzień i w nocy pod kołdrą. Czytam, bo chcę, bo słowa przenoszą mnie gdzie indziej, a moja głowa żyje wyczytaną historią.
Czytam i jestem w innym świecie, innej przestrzeni. Czasem ten świat przeraża lub odstręcza, ale to książkowy świat i ma takie prawo. I tu jest chyba serce czytania – w tym sposobie na siebie, na bolączki, problemy, zagubienie. Na wyobcowanie. Książki, to one są receptą na życie, dlatego Ania chce uratować te, które już nie są czytane, a którym grozi zniszczenie. Nie chce dać im zginąć. Podobnie robię ja. Przygarniam je, adoptuję wręcz. One mnie wołają, szepczą do mnie, przyklejają się do mnie i są ze mną. Ratuję je, jak 10-letnia Ania. Rosną w stosach, wznoszą się w kolumnach po sam sufit. Pochłaniają coraz więcej powierzchni kosztem mojej przestrzeni. Łączą się, opowiadają swoje historie, podsuwają pod nos ilustracje, którymi się zachwycam.
To ja jestem Anią, dziewczynką, która chce ocalić wszystkie książki. Wszystkie...
Lisa Aisato namalowała tę powieść i mnie w niej z okularami na nosie. Zachwycam się obrazkami, dostrzegam detale, marzę, uśmiecham się, podziwiam. Muskam końcówkami palców.
Emocje... Wyostrzone zmysły.
Piękno to sztuka. Piękno to „(...) umiejętność przemówienia do różnych ludzi żyjących w różnych epokach...”* Tak to działa w przypadku tej książki. Powieści opowiadają nie nasze historie, które są jednak do naszych podobne, dlatego nas pasjonują i porywają.
Wierzę, zanurzona w książkach, że część mnie nigdy nie umrze. Bo, jak w „Dziewczynce...” może zadziałać magia i nawet, gdy ktoś odejdzie i ciała już nie ma, a ten ktoś był nam bliski i zostajemy z bólem i pustką tęsknoty w sobie, to... to może się zdarzyć, że... ja, już nieżywa ożyję w drzewie. Będę szczęściem. Nie będę się bała jutra, bo nie będę go znała.
Będę wieczna...
Jak babcia z książki uratowanej przez 10-letnią Anię.
* „Książę Modigliani” Angelo Longoni, wyd. Arkady
#agaKUSIczyta
Czasem żałuję, że tak rzadko to się zdarza... Ale są takie książki, po których się tego nie spodziewam, a w których odnajduję cząstkę siebie. Czuję, jakbym to była ja – tam, pomiędzy i na stronach powieści. Że to o mnie, o mojej duszy, pragnieniach, czy byciu. Tak, jak tu, w „Dziewczynce, która chciała ocalić książki”, po jaką sięgnęłam z racji tak wielbionej przeze mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-13
Takich książek nie ma wiele, a szkoda. To klasyka, bezsprzecznie zasłużona, wspaniała i uniwersalna i nigdy się nie starzeje. Można wręcz powiedzieć, że wraz z upływem lat zyskuje na wartości. Na każdej stronie odkrywasz walory teksów. I za każdym razem się śmiejesz, za każdym razem podziwiasz bystre oko autora i jego artyzm. Ba, polot i słowotwórstwo.
Siedzisz przy oknie i zerkasz na „Bajki i przypowieści” Krasickiego, a przez głowę przelewają ci się myśli, jak chmury po jesiennym niebie. Raz bure, pełne deszczu i przestrogi, raz jasne, jak białe owce, które hasają na łące. Bo cóż to jest bajka? Bajką może być wszystko, dlatego bajanie do bajarza należy. On uczy i wyjaśnia, on oświetla kagankiem, ale i hamuje. On wodzi słowami za nos, byś ty, bajkowy czytelniku, sam wysupłał pointę. Tu jest o chlebie, o rybach, o słoniach i mrówkach – o zwierzętach wszelakich z wszystkich gatunków. Tu jest o żołnierzu, o głodnym, schorowanym, jest nawet o filozofie – o ludziach wszelkich. Krasicki przyciąga i tematem, i żartem i ujęciem. Bajki przypominają wielką, pełną po same burty, Arkę Bajek Przymierza, na której to Noe-Ignacy sprawuje baczenie.
Czytanie „Bajek i przypowieści” przechodzi i ciałem i umysłem i ciałem w inny wymiar. Wymyka ci się poczucie realizmu, bo oto nagle jesteś na bagnach z krzywą czaplą, albo szukasz zdrowia u doktora, czy stoisz koło konia, który wrócił z orki i cieszy się z tego, że nie nosi na grzbiecie ludzi. I mogłoby się wydawać, że tej kilkuwersowe bajki są banalne, ale podczas czytania uzmysławiasz sobie, że posiadają w sobie niedocenioną głębię. Zachwycasz się nimi, wzruszasz, czujesz w sobie i dziecko i dorosłego. Dokonuje się w tobie ciągła transformacja, a horyzont myślenia coraz bardziej się poszerza, coraz bardziej mieni się kolorami znaczeń, które wypływają z morałów. Czas traci na znaczeniu, gdy wsadzasz nos w „Bajki...” Krasickiego.
To coś na miarę zjawiskowej książki, ponadczasowej perełki literackiej.
Muszę jeszcze zatrzymać się na wspaniałym tłumaczeniu Andrzeja Malkiewicza. To, co ów mędrzec ujął w słowach stawia go na równi z piórem autora. To dwujęzyczne wyrafinowane bajki, które się pochłania. Są, jak melodia rozpościerająca się nad najpiękniejszą bajkową krainą. I choć zmienił się nieco język, a niektóre słowa z bajek wymagają wyjaśnień, to nadal bawią. I to przednio. Mają w sobie nieodparte piękno i magnetyzm. Zachwycają.
Andrzej Malkiewicz u boku Ignacego Krasickiego unieśli się ponad poziomy literackie. Stworzyli w duecie czarodziejski zbiór „Bajek i przypowieści”, perełkę wydawniczą, która wymaga wyróżnienia na podium. Ona sama pcha się do rąk. Przyciąga.
Niebywały zbiór utworów Krasickiego odbiera poczucie realizmu, a samo czytanie staje się ucztą. Staje się rozkoszą, wręcz luksusem. O dowolnej porze możesz się w tych „Bajkach...” zanurzyć. Czytać po wielokroć, bez końca...
Doktor i zdrowie
Rzecz ciekawą, lecz trudną do wierzenia powiem:
Jednego razu doktor potkał się ze zdrowiem;
On do miasta, a zdrowie z miasta wychodziło.
Przeląkł się, gdy go postrzegł, lecz że blisko było,
Spytał go: «Dlaczegóż to tak spieszno uchodzisz?
Gdzie idziesz?» Zdrowie rzekło: «Tam, gdzie ty nie chodzisz».
Takich książek nie ma wiele, a szkoda. To klasyka, bezsprzecznie zasłużona, wspaniała i uniwersalna i nigdy się nie starzeje. Można wręcz powiedzieć, że wraz z upływem lat zyskuje na wartości. Na każdej stronie odkrywasz walory teksów. I za każdym razem się śmiejesz, za każdym razem podziwiasz bystre oko autora i jego artyzm. Ba, polot i słowotwórstwo.
Siedzisz przy oknie...
Mamusiu, jak wielki jest świat? do okna? do krzaczków? do ogrodzenia? a może jeszcze dalej...?
Mamusiu, jak wielki jest, powiedz...
Mały kotek zaczyna z ciekawością dopytywać kochanej mamy o szczegóły tego świata, bo jego póki co kręci się nie tyle wokół własnego - i mamusi - ogonka, ile zamyka się do powierzchni tego domu, w którym się urodził, i w którym dorasta. Jego świat ograniczają szyby w oknach, jednak widok zza owych szyb przyciąga i magnetyzuje. Kolory zza szyby coraz bardziej ciekawią. I słonko i księżyc, i dzień i noc... I to wszystko się zmienia i jest tyle kolorów i dźwięków i to wszystko coraz bardziej koteczka frapuje. Zaczyna zadawać pytania o świat.
Mamusiu, a jak jest wysoki? A jak głeboki? A czy można przebić głową na drugą stronę ziemi i zobaczyć co tam się dzieje? A gdzie słonko śpi...?
A ile trzeba by było mamusiu iść, żeby ten świat cały obejść?
Mały Koteczek, jak to dobre, kochane dziecko - dorasta i zaczyna być ciekawe. Dorasta i zaczyna pytać, a że to prawa wieku, to mamusia zachowując cierpliwość, odpowiada. Nie zna wszystkich odpowiedzi, ale na poznanie prawdy mały Kotek będzie miał czas, gdy dorośnie, póki co obrazuje mu świat i gwiazdy i wszystko co ich otacza, wedle swojego, matczynego oka. Próbuje ciekawskie dziecko zadowolić i dać mu jako taki obraz wszechświata, tak, by pojął swoim dziecięcym rozumkiem. A on się czuje dumny, że oto może doświadczyć takiej wiedzy, a przy okazji zaspokoić i siebie.
Bo jak wielki jest świat? Stąd dotąd, czy stąd aż tam hen hen?
A ziemia się kręci? I ja się też kręcę, choć stoję?
Miau, jakie to wszystko ciekawe i jakie ogromnie. Tak ogromne, że można tego objąć, ani obejść...
Piękna bajeczka o kotku i jego mamusi, ale to też bajka o dorastającym dziecku, które zaczyna tuptać koło nogi mamy, zaczyna zadawać pytania i coraz bardziej chce wiedzieć wszystko i jeszcze więcej i więcej. To bajka dla dzieciaczków, która na swój sposób zachwyca (szczególnie rysunkami Emilii Dziubak) i raduje. Bo nawet dorosły czytając ją będzie czuł w sobie ciepło rozlewające się po sercu. Ta bajeczka w jakiś magiczny sposób przyciąga każdego.
Mamusiu, powiedz, jak wielki jest świat?
Miau, miau...
#agaKUSIczyta
Mamusiu, jak wielki jest świat? do okna? do krzaczków? do ogrodzenia? a może jeszcze dalej...?
Mamusiu, jak wielki jest, powiedz...
Mały kotek zaczyna z ciekawością dopytywać kochanej mamy o szczegóły tego świata, bo jego póki co kręci się nie tyle wokół własnego - i mamusi - ogonka, ile zamyka się do powierzchni tego domu, w którym się urodził, i w którym dorasta. Jego...
2024-02-02
Asteriks i Obeliks sami się reklamują;)
uwielbiam, bardzooooo
Asteriks i Obeliks sami się reklamują;)
uwielbiam, bardzooooo
2024-01-29
co tu dużo mówić...
co tu dużo pisać...
WSPANIAŁE - i przygody i rysunki i Muminki same w sobie
PEREŁECZKA MUMINKOWA, którą można czytać i czytać i uśmiechać się i przytulać i nigdy nie mieć dość
co tu dużo mówić...
co tu dużo pisać...
WSPANIAŁE - i przygody i rysunki i Muminki same w sobie
PEREŁECZKA MUMINKOWA, którą można czytać i czytać i uśmiechać się i przytulać i nigdy nie mieć dość
Muminki - białe trolle, które (gdy mamusia Muminka zerka z okna z piętra wyglądają z góry jak białe gruszki o większych pupkach) albo się kocha, albo nie. Nie ma nikogo, kto pokładałby swoje podejście do nich gdzieś pomiędzy.
A Muminki sprawiają cuda. Od lat. Najpierw ratowały samą Tove Janson (autorkę) od odgłosów i strachu podczas II wojny światowej - uciekała do świata fantazji pisząc bajki o Muminkach), teraz Muminki czarują sobą i pomagają wszystkim - i dzieciom i dorosłym.
dlaczego?
Bo ich przygody i perypetie zachwycają, a dodatkowo - co stanowi KOLOSALNY POZYTYWNY ATUT - czarują własnym podejściem do życia i codzienności. w dolinie Muminków można być dziwnym, można się chować między stoikami dżemu i straszyć nocą, można spać w koszyku z robótkami ręcznymi, można czekać na wiosnę i przespać całąąąą zimę. Można nawet mieszkać na dachu, gdy dom zalało, ba, nawet popływać po oceanie i trafić na teatr na wodzie;)
w tym tomie Przygód Muminków mamy same niespotykane perypetie. do Doliny przybywa z mamą (z Mimblą i całą rzeszą rodzeństwa) mała Mi, która wbrew Małej (w imieniu) robi Wielkie zamieszanie - zawsze. Muminki trafiają do teatru i grają sztukę napisaną przez Tatusia, którą oglądają świecące Hatifnaty, do wioski wraca Włóczykij - wiosenne roztopy same w sobie sprawiają, że Muminek już na niego czeka. A niedobry stróż parku - pan Paszczak - zamyka park i wszystkiego zabrania (w nim). I jak tu przejść obojętnie obok takiej książki - pytam. Jak po nią nie sięgnąć, nie zanurzyć się w niej i nie zapatrzeć w urocze rysunki? Ona kusi, dosłownie - już samą szatą graficzną, a wnętrze? powala w aureoli radosnej euforii
ta ksiązka ma też swoje drugie dno - uczy szacunku, przyjaźni, pokazuje jakie znaczenie ma rodzina i bycie razem, co to jest milość i bliskość i tęsknota, a nawet marzenia - że warto je mieć. życie zaskakuje i nas, ale i same Muminki, które nie znają jutra. może będzie lało? może koło domu przejdzie zimna, mrożąca krew w żyłach, Buka, może na żółwiu przypłynie Mimbla, bo akurat na jego skorupie ma swój dom, może rano mamusia zrobi racuszki, a tatuś odkręci kolejny słoik dżemu i posłodzi nim wszystkie herbaty?
Dolina Muminków zachwyca.
zawsze.
nawet, gdy czytałeś już raz - sięgasz ponownie i ponownie... i zachwycasz się za każdym razem, jak dziecko, które nagle odkrywa nowe przygody
#agaKUSIczyta
Muminki - białe trolle, które (gdy mamusia Muminka zerka z okna z piętra wyglądają z góry jak białe gruszki o większych pupkach) albo się kocha, albo nie. Nie ma nikogo, kto pokładałby swoje podejście do nich gdzieś pomiędzy.
A Muminki sprawiają cuda. Od lat. Najpierw ratowały samą Tove Janson (autorkę) od odgłosów i strachu podczas II wojny światowej - uciekała do świata...
o jednego druida za dużo i od razu tłum... to tak, jak za dużo kucharek do jednego gara. druid ma być tylko jeden oczywiście, Paranoiks, chudy jak pietruszka nieśmiertelny magik. i do tego jeden handlarz o "kapuścianej głowie", który nie przywiózł petroleum, niezastąpionego składnika magicznego napoju. i masz babo placek, niebo spadnie nam na głowy, jakby to powiedział wódz wioski... a bez wywaru Gallowie nie pokonają Rzymian, ba, nikogo nie pokonają, bo tylko Obeliks ma siłę sam w sobie (w końcu za dziecka wpadł do kotła, co mu wypominają do dziś przy każdym piciu napoju. podczas gdy on stoi i patrzy, bo mu nie wolno... nie wolno.... ani łyczka... ani malutkiego chlip... raz złamał zakaz, to... skamieniał, ale to inna historia;)
Po petroleum wyrusza Asteriks... i Obeliks, bo jak jeden, to i drugi - a z nimi rusza pseudo-podróba druida, który w dziwny sposób przyciąga muchy... zwłaszcza jedną, taką tajną agentkę noszącą na swych barkach uskrzydlonych zaszyfrowane wiadomości. i donosi... o wszystkim... nawet o tym, o czym nie trzeba...
Obeliks ma jej dość... nawet próbuje ją zabić oklaskiem, ale ta sprytna bestia ucieka i dalej męczy swoim bzzzzyyy bzzyyy
Podczas wyprawy są wzloty i upadki. wystarczy, że na morzu będzie inna fala niż dotychczas i już jest wzniesienie i opadanie i nagle co? i nagle widać naszych ulubionych piratów, postrach mórz i oceanów (zależy dla kogo, oczywiście) i ich majtek (czarnoskóry, dobrze widzący z gniazda bocianiego co się z góry dzieje) ogłasza na cały głos "Statek na hołyzoncie" i co? i bum, łup i znowu pod wodą, choć - tu następuje komiksowe zaskoczenie - nie ma opuszczania pokładu, a dochodzi do niebywałej transakcji,. napadnięci opychają marny towar za bajońską kwotę, czyli Pirat jest bankrutem, bo jak on teraz ... transakcja doprowadziła go do rozpaczy - nie pierwszy raz zresztą i już nie wiadomo, czy lepiej być opędzlowanym do goła, czy mokrym zza burty. "Co tu poładzić - powiedziałby majtek - "taka dola piłata". haha.
a potem są faszerowane jadła, co - o dziwo - zachwycają podniebienie Obeliksa.
i jest klapa (nie zdradzę) i porażka (całej eskapady)
i jest Panoramiks, którego ma się ochotę zabić ze złości (albo utopić w wywarze)
i jest uczta
czyli historia kołem się toczy, a muzyk znowu zakneblowany
uwielbiam te perypetie - zawsze i wszędzie i po razy ENTY też
o jednego druida za dużo i od razu tłum... to tak, jak za dużo kucharek do jednego gara. druid ma być tylko jeden oczywiście, Paranoiks, chudy jak pietruszka nieśmiertelny magik. i do tego jeden handlarz o "kapuścianej głowie", który nie przywiózł petroleum, niezastąpionego składnika magicznego napoju. i masz babo placek, niebo spadnie nam na głowy, jakby to powiedział wódz...
więcej mniej Pokaż mimo to
kolejna fenomenalna część o Asteriksie (tym małym) i Obeliksie (tym większym, nie grubym, co najwyżej puszystym).
a tym razem (tak się wydaje), że główna rola w komiksie przypadnie staremu druidowi, Panoramiksowi. jakby nie patrzeć, to od niego zaczyna się cała pokręcona wyprawa i późniejsze komplikacje. oto bowiem druidzi organizują zjazd konkursowy (mógłby być i studencki, bo każdy nauki przeszedł, praktyki nabrał i co najznamienitsze - żyje do dziś). Kto okaże się zwycięzcą otrzyma złoty menhir. Asteriks i Obeliks jednak czują nosem obawy o starego Panoramiksa i odprowadzają go do linii lasu, potem wstęp wzbronionym (oczywiście - nieupoważnionym).
druidzi czarują (dosłownie i w przenośni), zachwycają się swoimi czarami, no ale najlepszym okazuje się Panoramiks, którego wywar bezsprzecznie i jednogłośnie okazał się najlepszejszy z najlepszych. nawet drzewo z korzeniami (w ramach dowodu) wyrwał jeden z tetryków (geriatrycznych druidów). no, ale po przyjęciu czas wracać do domu, a ten okazuje się być nie lada wyczynem...
plum, plum, śpiewa sobie Panoramiks kierując się do wioski Gallów, ale... nagle plum, plum urywa się, a staruszek wpada w łapska przebiegłych, podstępnych Gotów. w sumie nie chodzi im o starca czarodzieja, ile o jego wywar i zwycięstwo, które im się marzy... i jarzy na horyzoncie... teraz w końcu realne i w zasięgu gara (magicznego). Już się widzą w laurach chwały...
ale, ale (teraz uwaga - emocję wasze podkręcam) oto na scenę (raczej na ściółkę leśną) wchodzą Atsriks i Obeliks
i voila, się dzieje i dzieje...
Niebo na głowy nie spada, ale wariactwa nie brakuje....
Goci Gotów, czy Goci Gallów, a może Rzymianie Gotów? na przejściu granicznym trudno się połapać kto, gdzie i dlaczego w inną stronę. Potem więzienie, czary i wywar i bitka i dziki. trudno nadążyć, a Obeliks ciągle się śmieje. No, nie lada gradka. Uderzo & Goscinny ponownie stworzyli niebywały, rewelacyjny i pierwszorzędny wręcz komiks o dwóch Gallach. rysunki (paluszki lizać) pełne detali. tekst (śmianie na sto fajerek). czytanie każde komiksu to UCZTA. to TERAPIA dla całego ciała. przez godzinę uśmiechasz się do komiksowych obrazków i zapominasz o całym świecie.
Takich DWÓCH, jak ich trzech (z pieskiem Idefiksem, który tu się gdzieś zapodział), to nie ma ani jednego.
czy coś w tym stylu...
Ale uczta na koniec jest dla wszystkich (choć może nie, muzyk i śpiewak w jednym zakneblowany i związany ma embargo na prezentowanie swego talentu...)
kolejna fenomenalna część o Asteriksie (tym małym) i Obeliksie (tym większym, nie grubym, co najwyżej puszystym).
a tym razem (tak się wydaje), że główna rola w komiksie przypadnie staremu druidowi, Panoramiksowi. jakby nie patrzeć, to od niego zaczyna się cała pokręcona wyprawa i późniejsze komplikacje. oto bowiem druidzi organizują zjazd konkursowy (mógłby być i...
Oto Kubuś o bardzo małym rozumku (i bardzo dobrze, bo większy miałby więcej myśli i ciągle szukałby problemów) spaceruje po lesie. Spaceruje i tym samym uczy się być TU I TERAZ - cieszy się widokiem, zapachem, dźwiękiem najdrobniejszym...
Wszystko go cieszy, bo nie ucieka myślami w żadnym kierunku, a skupia się na teraźniejszości.
Piękna książka, ale coś mnie w niej razi. Kubuś rymuje nie tak, jak powinien. On zawsze miał Mruczado, rymowane wierszyki i nie trudził się nad układaniem naciąganych wierszoklepaczy. A po drugie oryginalne teksty są tu przinaczane i podpinane pod temat bycia.
no i po trzecie - co trzy rozdziały wszystko się powtarza.
Oto Kubuś o bardzo małym rozumku (i bardzo dobrze, bo większy miałby więcej myśli i ciągle szukałby problemów) spaceruje po lesie. Spaceruje i tym samym uczy się być TU I TERAZ - cieszy się widokiem, zapachem, dźwiękiem najdrobniejszym...
Wszystko go cieszy, bo nie ucieka myślami w żadnym kierunku, a skupia się na teraźniejszości.
Piękna książka, ale coś mnie w niej razi....
2023-12-20
uwielbiam tych panów, Gallów, wspaniałych druhów
Tu Obeliks zakochuje się w pięknej blond Falbali - nie ma się co dziwić. Gibka, ładna, młoda... Obeliks zobaczył i ogłupiał i spąsowiał i wpadł w onieśmielenie jakieś dziwne. To co robi Asteriks? A umawia go z Flbalą, co wychodzi przez całkowity przypadek i już. Ale, ale... Randka nie jest do końca randką. To szok dla Obeliksa, bo zamiast spojrzeń w oczy, dowiaduje się z listu przesłanego do Falbali, że jej narzeczony został siłą zwerbowany do legionów rzymskich. łzy się leją, serce pulchnego (nie grubego) galla pęka na milion kawałków, ale nie zostawia Falbali w płaczu. Rusza na ratunek młodzieńca. Notabene, swego rywala.
I to, co się dzieje podczas tych łowów, to już śmiech goniący śmiech. Rechot i ubaw i wspaniały czas, który mógłby się nie kończyć. Aż chciałoby się powiedzieć, komiksie trwaj i trwaj...
uwielbiam tych panów, Gallów, wspaniałych druhów
Tu Obeliks zakochuje się w pięknej blond Falbali - nie ma się co dziwić. Gibka, ładna, młoda... Obeliks zobaczył i ogłupiał i spąsowiał i wpadł w onieśmielenie jakieś dziwne. To co robi Asteriks? A umawia go z Flbalą, co wychodzi przez całkowity przypadek i już. Ale, ale... Randka nie jest do końca randką. To szok dla...
Małgosia dorasta, nabiera rozwagi i mądrości, zmienia się jako dziecko i jako dziewczynka. Jednak jest coś, co niezmienne - sny. Te są i sprawiają, że świat Małgosi przenika nie. Nigdy nie wiadomo, że to jawa, czy nie i co jest prawdą, a co jedynie senną historią przyprawiającą o drżenie serca. Małgosia sama nie rozróżnia, to jak ty masz to robić? Ano, najlepiej się domyślać. Bo jest albo nauczycielka, albo Romek, którego nie lubisz, a który nagle staje się dla ciebie miły i jakiś taki, sympatyczny. czasem nawet całą rodziną jedziecie nad morze, albo nie dzieje się nic. Tak z pozoru nic, bo w świecie Małgosi ciągle się coś dzieje. Na tym polega jej urok.
Sny nie są nigdy do końca snami, a przeżycia jakoś dziwnie zostawiają ślady. I nie ma znaczenia, gdzie jest Małgonia. Ty masz tu znaczenie. Czytasz i zachwycasz się. Czytasz i czujesz, jak budzi się w tobie zapomniane we wnętrzu dziecko, które zachwycało się życiem i które lubiło i spać i leniuchować. Odkrywasz piękno marzeń i tej dziecięcej swobody. Czytasz "SNY MAŁGOSI" i czujesz się lekka. Dosłownie. Bo historie, jakie RAFAŁ CZERWONKA zamieścił w tym zbiorku są lekarstwem dla ciebie. Pomagają rozproszyć trudne myśli, zabierają cię w świat piękna, dobra i zabawy. I choć czasem drżysz ze zgrozy, to jakoś... nie boisz się.
SNY MAŁGOSI aż proszą się o głośne czytanie. O modulację głosów, o zabawę i domagają się SŁUCHACZY., Koniecznie. Bez ograniczenia wiekowego. Dzieci będą słuchać z rozdziawionymi buziami, będę ciekawe perypetii Małgosi i jej rodzeństwa i będą wdzięcznie słuchać i słuchać... a potem pójdą spać. A dorośli? Dorośli lekturę SNÓW MAŁGOSI powinni mieć przepisaną na recepcie lekarskiej. I obowiązkowo dawkować ją codziennie. Na bóle kręgów, na psychiczny dołek, na bezsenność, na brak sił, na katar i nie na zmęczenie - na wszystko. I nie ma skutków ubocznych - voila.
Czego chcieć więcej....
Polecam i wcześniejsze wydanie innych snów MAŁGORZATKI. Pięknych, innych, sennych historii - o piękniejszych rysunkach aniżeli te zamieszczone w tej książeczce. .
Małgosia dorasta, nabiera rozwagi i mądrości, zmienia się jako dziecko i jako dziewczynka. Jednak jest coś, co niezmienne - sny. Te są i sprawiają, że świat Małgosi przenika nie. Nigdy nie wiadomo, że to jawa, czy nie i co jest prawdą, a co jedynie senną historią przyprawiającą o drżenie serca. Małgosia sama nie rozróżnia, to jak ty masz to robić? Ano, najlepiej się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-16
nawet u Asteriksa można spotkać oszustów i to podesłanych przez panującego Cezara. Nawet u Asteriksa mnożą się kłamstwa, intrygi i problemy - a wydawać by się mogło, że kogo, jak kogo, ale wioskę Gallów mijają one szerokim łukiem. No, cóż - nie mijają, a co gorsze, pchają się same.
tym razem Obeliks kupuje rydwan nader dziwny, bo jakiś skrzydlaty i odważnie stawia się wraz z Asteriksem na wyścig rydwanów. Ma wygrać najlepszy, a uczestników wielu, każdy chce zdobyć puchar i laur zwycięstwa. Ale, jest tu i ekipa rzymska i ona ma... wygrać. Więc trzeba tak działać, konspiracyjnie, by im pomóc... I co etap, to wygrywa Gość w Masce. Z czasem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Odpadają koła, łamią się drewniane osie, czy inne chocki klocki. Nawet dwie Panie Lamparcice mają nie lada problem ze swoim rydwanem. i Tak do mety...
A na mecie zjawia się sam wielki Wódz Cezar i co robi?
no kuknij do komiksu... A na koniec zakosztuj pieczonego (CAŁEGO) dzika. Nie suchych placków, czy zupek zalewajek z mięsem na dnie talerza...
nawet u Asteriksa można spotkać oszustów i to podesłanych przez panującego Cezara. Nawet u Asteriksa mnożą się kłamstwa, intrygi i problemy - a wydawać by się mogło, że kogo, jak kogo, ale wioskę Gallów mijają one szerokim łukiem. No, cóż - nie mijają, a co gorsze, pchają się same.
tym razem Obeliks kupuje rydwan nader dziwny, bo jakiś skrzydlaty i odważnie stawia się wraz...
2023-12-12
kolejny komiks z Asteriksem i Obeliksem, ale i zawsze obecnym, malutkim Idefiksem, oczywiści Asparanoiksem, wodzem, którego noszą na tarczy (dwóch baranów czasem, zwłaszcza, gdy kłaniają się zamiast władcy), ale jak wódz, taka wioska...
I jest Paranoiks i Falbala, którą ukochał Oberiks i zaplanował pocałunek pod jemiołą i nic z tego nie wyszło. każdy każdego ciumał, ale nie Obeliks, który nieststy pocałował wąsatego... małegogalla Asteriksa...
w tym komiksie - jak w żadnym - widzimy i poznajemy narodziny owych naszych Gallów. małe to, a już było podobne do tatusia... Małe to, a jak zaradne... potem Obeliks wpada do kociołka z magicznym wywarem, ale to potem... potem... ciągle się mu to potem wypomina, a ona ma tego dość, to ja nie będę wspominać...
kolejny komiks z Asteriksem i Obeliksem, ale i zawsze obecnym, malutkim Idefiksem, oczywiści Asparanoiksem, wodzem, którego noszą na tarczy (dwóch baranów czasem, zwłaszcza, gdy kłaniają się zamiast władcy), ale jak wódz, taka wioska...
I jest Paranoiks i Falbala, którą ukochał Oberiks i zaplanował pocałunek pod jemiołą i nic z tego nie wyszło. każdy każdego ciumał, ale...
2023-12-04
tu jest coś rewelacyjnego - a mianowicie - podróż Asteriksa i Obeliksa na dywanie latającym. wraz z Fakirem. Ale i Idefiksem i wielce utalentowanym muzykiem Kakofoniksem.
Od tego ostatniego nie dało się uwolnić, bo, jakby nie było, to właśnie po niego przyleciał znienacka Fakir. Spadł na wioskę Gallów z racji awarii w dywanie, a że poszukiwał kogoś, kto sprowadziłby deszcz na jego ziemie, to od słowa do słowa... I okazało się, że takie CUDA czyni swym śpiewem bard (niedoceniany w wiosce) wielki artysta scen wszelakich, Kakofoniks.
I ruszają.
Lecz w tym gronie najbardziej cierpi Obeliks - bo nie ma dzików u boku, szybko robi się głodny i wiecznie wypomina mu się, że jako dziecko wpadł do garnka z magicznym wywarem i nie może teraz ani łyczka, ani kropeluni. I masz babo placek, a najlepiej dzika z rożna z jabłkiem w pysku... Dobrze, że ma przynajmniej ukochanego Idefiksa, który jest w prawdzie malutki, ale ma nos wielki i wszystko (no, prawie wszystko) potrafi. Najlepiej tropić i czekać na pieszczoty puszystego Obeliksa (nie grubego, tylko nie grubego!).
Lecz najważniejsze, że po drodze odnoszą (czasem wręcz nieświadomie) sukcesy. Piraci sami siebie zatapiają ze strachu na ich widok, Odwiedzane oberże i zajazdy serwują wyborne jadło mięsiste do szpiku kości, a jakiekolwiek fochy zostają szybko zażegnane. Jednak najlepsze jest zadziwienie Obeliksa ascezą niejedzenia Fakira, który chyba ostatnio jadł 2 tygodnie temu... Albo trzy... I to pewnie ziarno słonecznika. Nawet nie pije trunków wyskokowych. Dobrze, że nie jest do tego smutasem, bo nader poczciwy z niego facet (z ręcznikiem na głowie). A na miejscu, po trudach i wzbiciach i lądowaniach dywanowych docierają do celu i tu staje się rzecz niebywała. Niebywała i jakże zaskakująca - Kakofoniks traci głos. Tragedia z muzyką w tle, a raczej z ciszą w tle, bo jak tu śpiewać...
a czas leci
piasek przesypuje się w klepsydrze strachu... a deszcz...
Ale co i jak i dlaczego i dla kogo - ha, czytaj. toż to sama rozkosz. I śmiech. I obudzenie dziecka w sobie. mistrzostwo Uderzo i Goscinnego - paluszki (zroszone deszczem) lizać
tu jest coś rewelacyjnego - a mianowicie - podróż Asteriksa i Obeliksa na dywanie latającym. wraz z Fakirem. Ale i Idefiksem i wielce utalentowanym muzykiem Kakofoniksem.
Od tego ostatniego nie dało się uwolnić, bo, jakby nie było, to właśnie po niego przyleciał znienacka Fakir. Spadł na wioskę Gallów z racji awarii w dywanie, a że poszukiwał kogoś, kto sprowadziłby deszcz...
2023-12-04
Pożyczalscy to tycie osóbki żyjące...pod podłogą. Pod naszą podłogą, która u nich jest sufitem. I gdyby nie my, to by ich nie było, więc jesteśmy wszyscy razem. Ale o Pożyczalskich mało kto wie. Boją się być widoczni, ale jeśli w naszej chałupce coś nagle znika, to z pewnością mamy ich w domu. A przydaje im się wszystko - igła, znaczek pocztowy, pokrywka, pudełko po zapałkach, wykałaczka... Ciągną wszystko do siebie i urządzają swoje wnętrza.
Nie inaczej jest z jedzeniem... Wszystko od nas.
I każdy byłby rad z ich obecności (bo czasem okruszki pozbierają po ciastkach i nie trzeba sprzątać), lecz ciotka złośliwa ich namierzyła i dochodzi do katastrofy..
Pożyczalscy to tycie osóbki żyjące...pod podłogą. Pod naszą podłogą, która u nich jest sufitem. I gdyby nie my, to by ich nie było, więc jesteśmy wszyscy razem. Ale o Pożyczalskich mało kto wie. Boją się być widoczni, ale jeśli w naszej chałupce coś nagle znika, to z pewnością mamy ich w domu. A przydaje im się wszystko - igła, znaczek pocztowy, pokrywka, pudełko po...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
Jeśli nie Gallowie, kto kto? No, kto podbije igrzyska i zdobędzie laury wszelakie? Oczywiście, że Asteriks (taki mały spryciarz) i i Obeliks (co to wpadł do garnka z magicznym wywarem przyrządzonym przez druida Panoramiksa, chociaż wolałby do jakiegoś ładniejszego naczynia, a nie od razu gara). W zawodach mogą uczestniczyć jedynie Rzymianie i Grecy, ale... słowa Cezara można nieco przeinaczyć i ich też... Gallów... podpiąć pod naród rzymski.
Cała wioska (mężczyzn) wyrusza na zawody. Panie zostają i - jak się okazuje - postanawiają posprzątać, bo jakoś im już pusto bez tych ich "drugich połówek".
A wyprawa trwa w najlepsze. Na pokładzie gier zespołowych nie ma, zabaw też nie, choć - zabawę sam sobie serwuje okręt piratów, który widząc Gallów na horyzoncie, sam zatapia swoją żeglugę, bo ... zna smak spotkania z Gallami.
I tak przybijają do portu. Tu najpierw zajazd ze smakowitymi pieczeniami, potem reszta. Jest i stadion i są widzowie i Rzymianie, a pośród nich najsilniejszy zawodnik, na którego Cezar liczy. Zawodnik, który jak nie wpada w depresję, to z niej szybko wyskakuje.
I zawody pif paf - ruszają z kopyta.
Co tu się nie dzieje, to jeden Panoramiks wie, albo i on nie wie, bo na bieżni szaleństwo totalne. Poza nią też. Jak to u Gallów i Rzymian bywa.
Najważniejsze jednak, że jest malutki Idefiks i dziki i nic więcej, przynajmniej Obeliksowi do szczęścia nie potrzeba.
Genialna historia. Pełna zabawnych sytuacji, ripost i gry slów. Do tego niebywała precyzja wykonania każdego rysunku. Za co uwielbiam Asteriksa
Jeśli nie Gallowie, kto kto? No, kto podbije igrzyska i zdobędzie laury wszelakie? Oczywiście, że Asteriks (taki mały spryciarz) i i Obeliks (co to wpadł do garnka z magicznym wywarem przyrządzonym przez druida Panoramiksa, chociaż wolałby do jakiegoś ładniejszego naczynia, a nie od razu gara). W zawodach mogą uczestniczyć jedynie Rzymianie i Grecy, ale... słowa Cezara...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co jeśli po tym życiu nie ma życia i dziadek nie spotka babci? Mama Gottfrida wierzy, że jest, a ona zazwyczaj ma rację. Ale gdyby po życiu ziemskim, tym tu i teraz nie było nic potem? Bo przecież nikt, kto żyje, nigdy tam nie był... Skąd wiadomo, że tam jest dalszy ciąg bycia człowiekiem? Hmm, i że bunia tam jest w zwykłym, ulubionym pasiastym fartuchu i w chustce na głowie? I skąd wiadomo, że dziadek, gdy tam trafi – w co wątpi cała rodzina – ją odnajdzie?
O co z tym dziadkiem chodzi? - zapytasz. To słuchaj - dziadek to człowiek, którego nie postawisz w szeregu z tymi, co są mili, bo on ani myśli taki być. To bezsprzecznie wie jego syn, który – właśnie ze względu na tę jego obcesowość – nie chce odwiedzać go w szpitalu. Stary człowiek czepia się wszystkiego, obraża każdego, a swoich fochów nie stara się nawet ukrywać. Co to, to nie. Krzyczy, mówi głośno i wszystko komentuje. Nie liczy się ze słowami. Jest niegrzeczny, szorstki, trudno z nim wytrzymać. Nikt z personelu go nie lubi. Jest tolerowany z racji bycia pacjentem i to zmusza pielęgniarki do usługiwania mu w złości. Raz w tygodniu, w soboty przyjeżdża do niego syn z wnukiem, jego imiennikiem, Gottfridem. I nie byłoby o czym pisać, ani tym bardziej czytać, gdyby właśnie nie ten mały szkrab, który wszystko – dosłownie i w przenośni – zmienia. Nawet dziadka, acz powoli. Okłamując rodziców sam jedzie w odwiedziny do staruszka. Spędza z nim czas, a co najważniejsze – swój czas daje mu i ten czas dla niego ma. Przywozi mu kanapkę i piwo – to, co dziadek chciał zjeść, bo szpitalne jedzenie wpędza go w jeszcze gorszy, wisielczy humor. I tak od wizyty do wizyty, aż obydwaj uciekają z placówki, by ostatni raz dziadek mógł spełnić swe marzenie. Wszystko dzięki wnuczkowi, który nie dość, że staje się odpowiedzialny za zdrowie dziadka, to jeszcze staje się małym kłamcą. Bo jeśli coś się nie uda, co powie rodzicom?
Ten czas bycia razem zmienia każdego. Najbardziej dziadka. Coś z tym starym człowiekiem dzieje się... dobrego. Gottfrid też coś w sobie czuje – rosnącą miłość do dziadusia.
Jak to się potem potoczy – poczytaj. Poczytaj i zamyśl się. Uśmiechnij się. Dodam tylko, że dziadek Gottfrid w ostatnich godzinach życia poprosił małego Gottfida by ten dowiedział się, czy istnieje królestwo niebieskie? Bo skoro można zobaczyć coś, co nie istnieje – jak gwiazdy – to chyba może istnieć coś, czego nie widać? Coś jest, ale czegoś nie widzimy, co nie znaczy, że nie istnieje... i tu jest szkopuł. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas.
Czy istnieje królestwo niebieskie? Hm, pewien człowiek opisał w gazecie swoją historię śmierci. Nie żył kilka godzin, a potem obudził się z powrotem do życia. Mówił, że „(...) wessał go czarny tunel, którym przedostał się do świetlistego miejsca. Woda odbijała światło padające na nią z góry. Spływała po skałach, jak na obrazku w babci Biblii. Anioł stał na skalnym urwisku i wskazywał na raj, a z ciemnych chmur, niczym woda z prysznica, rozchodził się snop światła”.
Pierwsze, co mi się ciśnie na usta, to powiedzieć, że każda babcia i każdy dziadek chciałaby mieć takiego wnuczusia jak książkowy Gottfrid. Dorastający chłopiec, którego wnętrze jest skarbcem mądrości i czułości jednocześnie. To dziecko o złotej wręcz duszy, którą poznaje dziadek.
I oto stają obok siebie - dorastający Gottfrid i starszy Pan. Nie znają się, nic o sobie nie wiedzą. Są jak dwie czyste kartki papieru, które dopiero oboje zapiszą. Ale teraz, pierwszy moment w szpitalnej sali nie jest taki, jak powinien być. Przecież dziadkowie tacy nie są – myśli chłopiec w pierwszym odruchu, ale w jakiś niewysłowiony sposób odczarowuje tego zatwardziałego człowieka. Zaczynają rozmawiać z sobą, przyjaźnić wręcz. I mimo hardości i początkowej wściekłości staruszka, wręcz furii, okazuje się on być kimś dobrym i szczęśliwym i nawet uśmiechniętym. A to wszystko dzięki wnuczkowi, który... z każdym kolejnym dniem staje się mu coraz bliższy.
W chorobie dziaduś doświadcza bezinteresownej przyjaźni. Poznaje wnuka, który nie ocenia go po zawartości portfela, a po głębi serca. I to zmienia staruszka. Wszystko się w nim przestawia i układa, jak puzzle, które dotąd układał z babcią, a których sam nie ma ochoty. Wnuk okazuje się być dzieckiem mądrzejszym od własnych rodziców. Ma swoje zdanie i swoje serce i to serce właśnie odkrywa dziadka Gottfrida.
I, po kilku dniach okazuje się, że to jego serce... bezgranicznie kocha Dziadunia.
Tacy są „Uciekinierzy” Ulfa Starka. I choć to niepozorna z wyglądu książka okraszona prostymi rysunkami, to gwarantuję, że cię oczaruje. Ona w jakiś magiczny sposób onieśmiela czytelnika. Sprawia, że z zapomnianego kufra pamiątek wysypują się stare zdjęcia z dziadkami. Otwierają się wspomnienia, wracają uśmiechy sprzed lat i obrazy tych, których już nie ma. Pojawia się wdzięczność za bycie tym, kim się jest. Dziękujesz za dzieciństwo i beztroski śmiech u boku babci. Wspominasz silnego dziadka i jego szorstkie od pracy dłonie. Podczas czytania budzi się w tobie czar dorastania.
Ta książka daje wiarę w dobro. Pokazuje, że ono nigdy nie umiera – ba – jest wręcz niezbędne, by umrzeć w szczęściu i bez strachu o to, co dalej.
„Uciekinierzy” to mądra książka, w której jest i gniew i bunt i niezgoda na decyzje innych. Jest egoizm starszego człowieka i brak porozumienia między dorosłymi pokoleniami. Ale jest i tęsknota i łzy i ból. Tu jest wszystko. Tu jest człowiek wraz ze swoimi słabościami, które są i które często dają o sobie znać. Tu jest człowiek ze wszystkimi swoimi marzeniami, które – wbrew pozorom – wcale nie są trywialne. A w tle jest rodzina, miłość i zrozumienie. Przecież życie trwa, co udowadnia mały Gottfrid. Nasze życie to nie tylko to ziemskie. Jest i życie potem, nieco inne, ale chyba lepsze. Z pewnością bardziej kolorowe.
Nie przegap tej powieści.
To w pewien sposób perełka literacka. To niewyobrażalne czytelnicze piękno skryte w okładkach. To magia uczuć ukazana w prostej historii. To cudowny lek na wszystko. Przez cały rok. Lek, który koi serce i okrywa je ciepłym kocem.
#agaKUSIczyta
Co jeśli po tym życiu nie ma życia i dziadek nie spotka babci? Mama Gottfrida wierzy, że jest, a ona zazwyczaj ma rację. Ale gdyby po życiu ziemskim, tym tu i teraz nie było nic potem? Bo przecież nikt, kto żyje, nigdy tam nie był... Skąd wiadomo, że tam jest dalszy ciąg bycia człowiekiem? Hmm, i że bunia tam jest w zwykłym, ulubionym pasiastym fartuchu i w chustce na...
więcej Pokaż mimo to