-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
2024-06-07
2024-05-25
Czas zwalnia, jakby niewidzialna ręka przetrzymywała wskazówki zegara. Zmienia się atmosfera, zapachy i odczucia. Boli cię serce od ludzkich niegodziwości i ich poniżania. Jesteś zamknięta w ciemni i czekasz na wyjście, na to wyrzucenie siebie i dziecka na ludzkie spojrzenia, osądy i pogardę. Na ich „rzucanie kamieniami” w ciebie, bo przecież jesteś przeklęta. Dopuściłaś się grzechu, Hester Prynne – szepcze opętany gniewem lud. Snuje się ich syk jadowitych języków, każdy prze do przodu, bo chce widzieć.
Aż otwierają się wrota. Jeden krok, drugi...
Ale co ona ma na piersi? - pyta jeden drugiego. Co to jest?
To litera „A” wycięta z delikatnej czerwonej tkaniny, obdziergana misternym haftem i ozdobiona fantazyjnymi zawijasami złotej nici. To precyzyjnie wykonana ozdoba stroju winowajczyni. I co nie umknie żadnej plotkarze, zdradza ona zręczność i szeroką, acz gustowną wyobraźnię tej, co go wykonała. Ta litera rzuca wokół refleksy światła. Ma moc zaklęcia, pozbawiającego winowajczynię wszelkich zwyczajnych relacji z pozostałą częścią rodzaju ludzkiego i zamykającego ją w pewnej przeznaczonej tylko dla niej sferze. Izoluje ją, bo ów symbol, jak stygmat, widać od razu.
Każda z kresek litery „A” ma dokładnie trzy i jedna czwarta cala długości. Zapytasz, czy to ozdobny element stroju? Szybko odpowiem – przyłóż do serca, do piersi, a poczujesz „niemalże fizyczne odczucie palącego gorąca, jakby litera ta nie była z czerwonego materiału, a z rozgrzanego czerwonego żelaza”.
Ta litera jest ci przeznaczona. Czujesz wręcz jej ciężar na piersi. I pewnie coś byś sobie zrobiła, by uciąć to zhańbione od teraz życie, ale jest ona. Córka. Niewinne, małe dziecko, które musisz wychować. Jest ta Perełka, której dałaś życie. I choć nigdy nie ujawnisz jej ojca, to dla niej żyjesz, tylko dla niej. Dla siebie chyba nie warto, myślisz. Ojciec tej kruszyny to twoja tajemnica i stąd ta kara. Dopuściłaś się Hester nierządu w małżeństwie. Masz bękarta.
Wdech dla złapania jasności umysłu, wydech. Wdech, by nie upaść od nadmiaru cierpienia w sobie, wydech. Wdech i dasz radę – ze wszystkim. I zdzierasz z siebie tą szkarłatną literę, ciskasz pod nogi. Lecz Perełka patrzy wrogo. To nie ty, mamusiu – mówi jej wzrok. Nie ty. Bez litery jesteś inna, niby wolna, lecz jakaś słaba. Jesteś wolna, lecz to kosztuje i przerasta cię i z trwogą sięgasz po ten odrzucony materiał i umieszczasz go na właściwym sobie miejscu.
Tak wygląda zarys i jednocześnie początek „Szkarłatnej litery” Nathaniel`a Hawthorne`a. Czytasz z ciekawością, zatrwożeniem i jakimś gniewem milczenia w sobie. Dawkujesz sobie słowa i czekasz aż osiądą w tobie, by móc je poczuć. Czytasz o przeklętej przez ludzi i wyklętej przez kościół kobiecie, która poczuła czym jest miłość, i która się tej miłości poddała. Lecz, wbrew temu, co mówią ludzie, nie żałuje tego. Jest dziecko, jest wspomnienie i on. Bo ojciec Perełki żyje pośród społeczności. W ciszy ciemnego pokoju przeżywa katusze, zadaje sobie ból i pogardza sobą.
Ale gdy ich oczy spotykają się gdzieś w przelocie...
Gdy serce nadal bije i czuje - i twoje i jego... Kochasz, nadal, bez pretensji. Kochasz po swojemu i tą miłość w sobie pielęgnujesz, bo jest twoja.
Czujesz w sobie strwożone bicie serca. Z każdą wyczytaną stroną coraz bardziej stajesz się Hester Prynne. Wnikasz w jej skórę i w nią całą. Nie dowierzasz emocjom, jakie biorą cię we władanie. Zewsząd przytłacza cię ludzka pogarda. Czytasz i dusisz się od przytłaczającej atmosfery tego miasta. Dusisz się od fałszu, który unosi się nad ludźmi, jak chmura gradowa. Nienawiść walczy z miłością, a wszystko skąpane w niebiańskim blasku. Pokłady tych uczuć buzują między sobą, kotłują lub przenikają, by czasem przemienić się w idealną miłość.
Czytasz i czujesz, że od nienawistnych spojrzeń obrastasz rdzą, która wnika we wrażliwe tkanki twojego ciała. Granica wytrzymałości przesuwa się. Zamykasz oczy. Walczysz by być obojętnym, co jest prawie niemożliwe, bo czujesz to, co Hester. I choć za autorem powtarzasz, jak mantrę, że wypełnia się los, że to przeznaczenie, że to też kara i pokuta za życia, to płaczesz.
Korozja nie osiada na duszy.
Płaczesz, bo czujesz do końca. Współczujesz...
„Na czarnym polu litera A, czerwona”.
To jest siła tej powieści. To jest jej piękno.
#agaKUSiczyta
Czas zwalnia, jakby niewidzialna ręka przetrzymywała wskazówki zegara. Zmienia się atmosfera, zapachy i odczucia. Boli cię serce od ludzkich niegodziwości i ich poniżania. Jesteś zamknięta w ciemni i czekasz na wyjście, na to wyrzucenie siebie i dziecka na ludzkie spojrzenia, osądy i pogardę. Na ich „rzucanie kamieniami” w ciebie, bo przecież jesteś przeklęta. Dopuściłaś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-26
„(...) Mówi się, że życie na ziemi nie jest przypadkowym rezultatem czy dziełem nadnaturalnego Boga, ale umyślną twórczością zaawansowanych technologicznie istot, z użyciem DNA”, co przekazali kosmici założycielowi sekty, której członkinią była starsza pani, a która to przyczyniła się do zawału jej serca i śmierci. A testament? W nim wszystko zmarła przekazała na zgromadzenie. A, jak wiadomo, skoro starsza, to pewnie niezbyt logicznie myśląca, a o mieszkanie upominają się krewni, bo już mają plany na spadek. Tak nie może być, żeby ich fortuna minęła...
U staruszki śmierć nastąpiła z nadmiaru emocji. Lecz nie każdemu będzie dane pożyć do 80-tki, bo los ukróci ktoś, komu... przeszkadzają. A co zabawniejsze, szukając rozrywki w znudzonym towarzystwie też można przyczynić się do zgonu kogoś. W zamknięciu i odcięciu od świata grupa paru osób spędza czas na pogaduchach, gdy nagle dostają list wciągający w tajemniczą grę. Zaczyna się niewinnie, jak każdy dramat zresztą, taka cisza przed burzą. Cisza, jakbyś stał na klifie, by żywot zakończyć w kipieli pod sobą. Cisza, nagle czas się zatrzymuje, słyszysz bicie swojego serca... Ostatnie takty muzyki swego żywego jeszcze ciała, by po chwili utonąć w ciszy i zimnie.
Lecz nie zawsze koniec przychodzi wraz z obcym. Najbliższym też można przeszkadzać, a wtedy najlepszym sposobem okazuje się być morderstwo. Usunięcie kogoś, jak pionka z gry i spokój i ulga i po kłopocie.
Był człowiek, nie ma człowieka.
Życie – człowiek decydując się na zamordowanie drugiego czuje się jak Bóg. Jeden ruch i czysto i rządzę ja, mówię ja, jest jak ja chcę. Człowieka usuwa się, jak przeszkodę z drogi, którą idzie się ku sukcesowi. Ja sam w sobie jestem sensem i celem, myślą bohaterowie, reszta dopiero się okaże.
„Fonos. Zbrodnia po grecku” kipi od złych charakterów, zawistnych osobowości i egoistycznego postrzegania siebie w centrum świata. Te opowiadania łączy śmierć, różna, ale i człowiek stanowi spoiwo tych tekstów. To człowiek decyduje co z kim zrobić i dlaczego i zawsze znajdzie jakieś uzasadnienie swojego czynu. Jeden drugiemu zleca, inny nakazuje kładą akcent na przymusowym obowiązku, inny płaci za usługę dostępną w cenniku, a innego życie wyprzedza o krok i samo bierze los w swoje ręce. W końcu każdy kiedyś umrze, aż nastąpi to wcześniej niż później? Pewnie sobie zasłużył, myślisz.
Śmierć.
Grecki klimat, gorąc, wzdłuż kręgosłupa ścieka kropla potu, po niej następna. Słońce praży, okulary zsuwają się ze spoconego nosa, zimna kawa nie mrozi, a lody szybko zamieniają się w śmietankę. Stagnacja w czasie. Taka tu panuje literacka aura, a od tego stojącego powietrza bohaterom opowiadań różne pomysły do głów przychodzą.
Zbiór historii kryminalnych zebranych w „Fonos” ukazuje przy okazji cały wachlarz ludzkich zachowań. I nie ma znaczenia fakt, że powstały ponad 60 lat temu. Są aktualne do dziś i pewnie przez kolejne lata też tak będzie. Ich uniwersalność znajdzie swój smaczek w każdym dziesięcioleciu i w każdym kraju. I choć nie są to kryminały z najwyższej półki, choć nie jest to klasyka, to jednak warto w nich dostrzec misternie malowane tło. Psychika ludzka i przewartościowanie na zysk, bo śmierć przynosi korzyść. Przecież ofiara zostawia majątek, a ten? A ten ktoś musi przejąć... Gorzej z długami, uczuciami tych, którzy zostali i płaczą, czy z dochodzeniem śledczych. Ale teraz wszystko można zatuszować...
Ktoś żył, a teraz nie żyje.
Był i go nie ma.
Żył i umarł.
Taka kolej rzeczy. Tak jest ten świat zbudowany.
Czytasz i w dziwny dla siebie sposób, przepadasz w tych opowieściach. Czasem szukasz powodu zbrodni, czasem śmiejesz się z tych bohaterów ale też podziwiasz autora, bo ten nie musiał szukać ani fabuły ani scenografii. Wystarczyło tylko usiąść przy stoliku wystawionym na zewnątrz jakieś cukierni, zamówić lody i mrożoną herbatę, a na zaostrzenie apetytu kieliszek schłodzonego wina. Wystarczyło tylko usiąść i zza szkieł ciemnych okularów obserwować przechodniów.
Ludzie to dziwne typy, myślisz w ślad za autorami, które boją się...
Sam dokończ, czego. Co mają najcenniejszego przy sobie? Czego się mogą bać...?
#agaKUSIczyta
„(...) Mówi się, że życie na ziemi nie jest przypadkowym rezultatem czy dziełem nadnaturalnego Boga, ale umyślną twórczością zaawansowanych technologicznie istot, z użyciem DNA”, co przekazali kosmici założycielowi sekty, której członkinią była starsza pani, a która to przyczyniła się do zawału jej serca i śmierci. A testament? W nim wszystko zmarła przekazała na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-20
Stąd dotąd.
Chyba tak powinna zacząć się dyskusja na temat tej powieści.
Tu się zaczęło, potem, długo potem się skończyło, choć – zdradzając rąbek końca – nie tyle skończyło ile dokonało. Sam Gus Landor, emerytowany konstabl i były ekspert wydziału kryminalnego, powiedziałby „Stąd dotąd. Jest morderstwo, potem następne i następne. I to ostatnie zamyka całą sprawę. Aktor schodzi ze sceny, krew zasycha, ciało spoczywa pod ziemią. Czysto”. Ale... czyżby to te słowa nie były bliższe panu Poe? „Wypełniło się” mógłby wyszeptać Allan, bo ten poeta i pijak jednocześnie, który towarzyszy Landorowi podczas pracy nie tyle szuka wraz z konstablem sprawcy, ile samego siebie. Przecież to młody adept szkoły wojskowej, który swą inteligencją odbiega od reszty towarzyszy. To ktoś ponad nimi, ktoś, kto patrzy, obserwuje, słucha i widzi to, czego inni nie dostrzegają. Ktoś, kto topi codzienność w wieczornym kuflu piwa w pobliskiej karczmie, bo jakaś część duszy tłucze się w nim i nie daje wytchnienia.
Ta dwójka szuka sprawcy morderstwa, a może sprawców? Szuka motywów, śladów i przyczyn. Szuka też serca... Bo dlaczego sprawcy zależało na tym organie ludzkim, już martwym, a nie na ciele denata? Kto go potrzebował i do czego? I czy morderca był tą samą osobą, co złodziej serca? Precyzja czynu nie pozostawia wątpliwości, że to ktoś, kto zna swój fach i potrzeby. To nie amator, a wysokiej profesji specjalista. Jednak profilowanie potencjalnego podejrzanego nijak ma się do czynów.
Pytania się mnożą. Pytań przybywa, a odpowiedzi jako takich brak. Są poszlaki, są domysły, jest wiele dyskusji pomiędzy konstablem Gusem, a Poem. Wiele dociekań i dywagacji. I jest gra w uzupełnianie niedokończonego i nieczytelnego już tekstu z karteczki, jaką w garści ściskał denat.
Czyżby początek zawsze był końcem?
„Bielmo” to inteligentna powieść o podłożu kryminalnym. Brawurowa, inteligentna, błyskotliwa. I zaskakująca. Pomiędzy bohaterami toczy się gra słowna, przerzucanie między sobą podejrzeń, ale i obserwacja. Z mowy ciała bowiem, z małych gestów, można wyczytać to, co usta skrywają. Osoba Poe trafiła na rywala równego sobie, ale to w większej mierze sprawka autora. Bo to on odważnie i jakże precyzyjnie wykreował tak błyskotliwych bohaterów powieści. Jest doświadczony Gus Landor i nader inteligentny Edgar Allan Poe. Dwóch zawodników przy jednej grze.
Czytasz i czujesz, że to jedna z lepszych książek kryminalnych jakie czytałeś.
Dajesz się porwać tajemnicy, mgle i dociekaniom.
Zatapiasz się w atmosferze mrocznego lasu, chłodów poranka i surowości akademii wojskowej West Point. Liście szeleszczą pod nogami, gdy chodzisz pomiędzy drzewami i szukasz śladów zostawionych przez morderców. Rysujesz sobie schematy, skryty w kącie tawerny obserwujesz jej bywalców. Tropisz, jak pies. I to jest samo w sobie mistrzostwem pióra Louisa Bayarda.
#agaKUSIczyta
Stąd dotąd.
Chyba tak powinna zacząć się dyskusja na temat tej powieści.
Tu się zaczęło, potem, długo potem się skończyło, choć – zdradzając rąbek końca – nie tyle skończyło ile dokonało. Sam Gus Landor, emerytowany konstabl i były ekspert wydziału kryminalnego, powiedziałby „Stąd dotąd. Jest morderstwo, potem następne i następne. I to ostatnie zamyka całą sprawę. Aktor...
2023-12-29
Literatura skandynawska jest inna ... niż ta, jaką uchwyciła w BABETTCIE autorka. Jest lepsza, a historia opisana tu jest... na pewno nie w stylu północnym. Zdecydowanie nie.
jestem zaskoczona nagrodami przyznawanymi tej książce. Zadziwiona peanami na jej cześć... Bo dla mnie jest to powieść jakich wiele. ona jest jej tłem i podporządkowuje się owej przyjaciółce co jakiś czas obiecując sobie, że to już ostatni raz... że następnego nie będzie... że to i tamto, a i tak tkwi w tym, w co wdeptała.
BABETTA to historia dwóch kobiet, najlepszych przyjaciółek od nastoletnich lat. Znajomość z czasem ewoluuje, jest dorastanie, inne studia, rozłąka i dorosłe życie z dala od siebie. Ale wystarcza jeden telefon i dochodzi do spotkania.
Ale... Może zamysł na fabułę ciekawy, lecz wykonanie... takie sobie. Przeczytasz, szybko zapomnisz
Literatura skandynawska jest inna ... niż ta, jaką uchwyciła w BABETTCIE autorka. Jest lepsza, a historia opisana tu jest... na pewno nie w stylu północnym. Zdecydowanie nie.
jestem zaskoczona nagrodami przyznawanymi tej książce. Zadziwiona peanami na jej cześć... Bo dla mnie jest to powieść jakich wiele. ona jest jej tłem i podporządkowuje się owej przyjaciółce co jakiś...
2023-06-08
„NASZYJNIK KRÓLOWEJ” Aleksander Dumas
Klasyka broni się sama, a autorzy, jacy ją tworzyli do dziś pozostają niedoścignionymi mistrzami pióra. Z każdą przeczytaną książką coraz bardziej osadzam się w ich majestacie. Zachwycam się pięknem języka, opisami i jakże spostrzegawczym okiem piszącego. Do tego dochodzi ich znawstwo świata i życia wewnętrznego człowieka, jako jednostki i człowieka, jako elementu tłumu. Głębokie myśli bohaterów często zastanawiają i wpływają na moją, osobistą, zadumę i analizę świata w pojęciu ogromu. Autorzy często naigrawają się z cyrku, jaki ich otacza, nazywając go ludzkim motłochem, prostactwem i bylejakością o małych umysłach. Klasyka częstokroć drwi z czasów nader dziwnych i burzliwych w jakich powstawała. Nie inaczej jest z „Naszyjnikiem Królowej” autorstwa Aleksandra Dumasa.
„Naszyjnik Królowej” to książka snuta wokół Marii Antoniny i Ludwika XVI. Oparta na wydarzeniach autentycznych staje się niemalże pamfletem salonów francuskiej arystokracji. Oto Możni bawią się, opływają w zbytki i dobrobyt. Wydają krocie na powozy, stroje, uczty i oczywiście zaspokajają swoje wszelkie zachcianki. W pałacach mają ciepło, ich łoża przykrywają najprzedniejsze pielesza, ich pałace pełne są służby od wszystkiego – od kucharek, po ogrodniczych. Jednak wystarczy jeden rzut oka poza mur i widać Paryż, a w nim głodujących, umierających i żebrzących Paryżan. Ludzie w desperacji kradną, stają się bezwzględni, czasem nawet dopuszczają się morderstwa. Głód i bieda każdego doświadcza. Te dwa światy dzieli tylko mur. Ale czy ów mur jest faktycznie nie do zdobycia?
Czarę goryczy przelewa wieść o prezencie, jaki dostaje Maria Antonina od swego męża. Naszyjnik wart krocie. Skarbiec królewski jest pusty, ba, wręcz na minusie, co i tak nie przeszkadza królowi w szalonej niespodziance. Toż to dowód jego miłości, przecież.
Dumas korowo opisuje bogactwo oraz dobrobyt magnatów tego świata. Wchodzi do ich salonów, do ich łóżek, a nawet serc. Ci pustogłowi bywalcy salonów spierają się o muzykę Pucciniego, kłócą o „Encyklopedię”, czy bałwochwalą znawstwem opery. To pustogłowi i zaślepieni egoizmem ludzie, którzy nie widzą nic poza własnym nosem i sobą. „Zapomniano o bliźnich, każdy myśli tylko o sobie” pisze Dumas. „(…) Wszędzie postrach i poniżenie… Lud paryski oburzony jest na bogaczy, roztaczających zbytek wobec nędzy”. Pałacowi bywalcy jednak za nic sobie mają los ludu. Ważniejsze są intrygi sercowe, bale, fryzury i stroje. I przepych we wszystkim.
Dumas w laboratoryjny wręcz sposób rozłożył na detale psychiczne i moralne postępowanie każdego z bohaterów. Najpierw wrzuca czytelnika w przepych, zabawę i zbytek ociekający złotem, to czasem nuży i wydaje się ciągnąć bez końca, ale… Nie sposób pominąć żadnego fragmentu owej powieści, bowiem wartość „Naszyjnika Królowej” nie ma sobie równych. Na wskroś przemyślana w każdym szczególe, prowadząca czytelnika niespiesznie, wręcz powoli i nieco melancholijnie ku zgubie. Dumas bierze cię za rękę, jak dobry literacki opiekun i idzie z tobą w nowy dla ciebie świat. Masz cichą nadzieję na zmianę rządów, na poprawę doli ludu, na otrząśnięcie się Dworu z degrengolady. Masz ciche nadzieje, które nagle zostają podłożone pod gilotynę.
Ta powieść absorbuje, zmusza do śmiechu, ale i do skupienia, do zastanowienia. Dumas często sięga po drwinę, którą stawia przed lustrem, by przyjrzała się sobie. Ty też zerkasz i łapiesz się na tym, że to w jakimś stopniu cię magnetyzuje.
Czytanie Dumasa to przywilej, który nie każdemu jest dany. „Naszyjnik Królowej” zatrważa głupotą ludzką, która na wzór epidemii rozlewa się po każdym i wszędzie.
#agaKUSIczyta
„NASZYJNIK KRÓLOWEJ” Aleksander Dumas
Klasyka broni się sama, a autorzy, jacy ją tworzyli do dziś pozostają niedoścignionymi mistrzami pióra. Z każdą przeczytaną książką coraz bardziej osadzam się w ich majestacie. Zachwycam się pięknem języka, opisami i jakże spostrzegawczym okiem piszącego. Do tego dochodzi ich znawstwo świata i życia wewnętrznego człowieka, jako...
2022-10-25
To kryminał, którego nie sposób odłożyć.
Leziesz w tą fabułę niby świadomie, lecz nie spostrzeżesz się, kiedy zostaniesz porwany w wir samego centrum. Wrzucony w wydarzenia, które cię paraliżują i trwożą.
Wyobraź sobie, że idziesz czworonogiem do parku na spacer. On sobie biega, kopie w dywanie jesiennych liści. Widzisz innych z psami, które biegają ze szczęścia, kopią, ścigają się wzajemnie. Prawie sielanka - prawie, bo owo piękno przerywa ... znalezisko. Przerażające odkrycie. Oto pies wykopuje szczątki, truchło innego zwierzęcia, też psa... I to nie jednego... Ale resztą zajmuje się już policja - i, co zastanawiające - prokurator, weterynarz, komisarz... dziennikarze. Takie zamieszanie koło martwych zwierząt? - pytasz. Jednak ów zjazd specjalistów i ich sprzętu jest potrzebny, bo pod odkopanymi zwłokami psów są i ... ludzkie, dziecięce.
pierwsza diagnoza brzmi - ten proceder trwał od dawna. Ciągnął się od ... to chyba ujawnią pierwsze zwłoki, jakie się tu pojawiły. Z nich, z etapu rozkładu, analiz i badań będzie można powiedzieć - przypuszczać - od kiedy to wszystko trwa. Okazuje się bowiem, że "tuż pod twoim nosem" zbrodniarz szaleje i kpi z wszystkich. Że nikt go nie namierzył, nie widział, nie miał pojęcia...
Tak się to wszystko zaczyna, a to dopiero początek tego, co się dzieje w powieści później. Krótkie rozdziały potęgują w tobie ciekawość. Bolisz się, obawiasz, szukasz rozwiązania, ale nic z tego - mimo różnych wątków nie jesteś w stanie ich jakoś powiązać, próbujesz prześcignąć policję, ale nie potrafisz. Szukasz tam, gdzie z pozoru nic nie ma, wyłapujesz słowa, na które nikt nie zważa. Ale nic. Nic z tego. Autor idealnie wręcz manewruje tekstem, byś do końca wytrwał w tym maratonie. Tu nie ma taryfy ulgowej.
A czyta się - rewelacyjnie.
To kryminał, którego nie sposób odłożyć.
Leziesz w tą fabułę niby świadomie, lecz nie spostrzeżesz się, kiedy zostaniesz porwany w wir samego centrum. Wrzucony w wydarzenia, które cię paraliżują i trwożą.
Wyobraź sobie, że idziesz czworonogiem do parku na spacer. On sobie biega, kopie w dywanie jesiennych liści. Widzisz innych z psami, które biegają ze szczęścia, kopią,...
2022-08-10
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie...”, tfu, to nie tak, to nie o modlitwie mam pisać lecz o książce.
„Malarzu nasz, któryś jest w niebie” Dariusza Kunickiego, to niesamowita powieść osadzona współcześnie, acz – co dodaje smaczku literackiego – w teraźniejszość wkracza odległa przeszłość. Obok żywych pojawiają się ci, co umarli wieki temu. Nawet sam czarnoskóry Jezus. To konglomerat postaci, świetnej konstrukcji fabuły i ciekawości, która od samego początku czytania trzyma w pętach i nie puszcza do ostatniej strony. Okazuje się bowiem, że Pan z Niebios Nasz Stworzyciel jest malarzem, a świat jest namalowanym obrazem. Choć uściślając, są to cztery obrazy tworzące spójną całość. Bóg jest malarzem, artystą, a nie rzemieślnikiem tworzącym Ziemię i stwarzającym ludzi, zwierzęta i przyrodę, na co poświęcił sześć dni. Jego obraz żyje. Ludzie się mnożą, wszystko jest w ruchu, wymyka się kontroli bożej. I choć to obraz idealny i poniekąd boski, to jednak jest to obraz. I choć Bóg jest Stwórcą ziemi i świata to jednak owym tworzywem jest pędzel i farby. Barwy, które mieszają się tworząc inne odcienia. Bóg w końcu dał nam życie, nam – ludziom, ale i wszystkiemu temu, co nas otacza.
Bóg – Malarz, jak się też okazuje, to portrecista, którego często imają się żarty. Na swoim płótnie czasem kpi z człowieka, czasem go przerysowuje, prowadzi nieznanymi nawet sobie ścieżkami życia i obserwuje jego trudy. Poddaje próbie ludzi, którzy rodzą się dzięki pędzlowi. Bo wszystko jest … namalowane. Świat jest malowidłem bożego narzędzia. Stworzyciel nie ślęczy, jak rzemieślnik nad trwałym budulcem. „Rzeźbienie jest wtórne do malowania. Bóg maluje rzeźbiarzy. A nie odwrotnie”.
Autor, Dariusz Kunicki na wzór Boga, ukazuje nam konwencję rzeczywistości będącą przeinaczeniem prawdy biblijnej, w którą wierzymy. Oto czasy współczesne, Adam i Ewa śmiertelnicy oraz Antichristos i Samael, śmierć, to materie przenikające przez ściany. I wszyscy spotykają się na ziemi, bo całkiem nie umarli. Po śmierci Bóg oczyścił im dusze, które wcześniej oczyścił, zesłał na nich ogrom nieszczęść i cierpienia i przeniósł na kolejne płótno, które zaczynał malować. Teraz rodzą się, jak ludzie. Z matki i ojca.
Jednak...na hojność Boga trzeba sobie zasłużyć. Czym? Droga do każdego Boga wybrukowana jest modlitwą, pokorą i wiarą. W „Malarzu...” jest podobnie, ale, co zaskakujące, owa droga będzie długa jeśli zostanie odgadnięta tajemnica istoty życia.
Autor bawi się biblijnymi postaciami, faktami spisanymi przez ewangelistów i życiem, a raczej jego sensem. Czytasz, a w tobie kumuluje się coraz więcej pytań – dlaczego Bóg stworzył świat i ludzi? Czy Adam i Ewa mieli w raju drzewo poznania Dobra i Zła? Co jest sensem życia każdego człowieka? Jaki jest wspólny mianownik? Jedno słowo?
I co to jest dusza?
Pytania, wiele pytań, ale – wedle słów bożych – tylko wytrwali poznają prawdę. Czytaj do końca, a będzie ci dane na owe pytania uzyskać odpowiedzi. Dariusz Kunicki do końca wodzi za czytelniczy nos. Żongluje wątkami, rzuca czasem na manowce, lecz to tylko pozory. W „malarzu... „ wszystko ma znaczenie, wszystko jest istotne, a to, co wydawało się poboczne w finale powieści powraca do fabuły, by znaleźć się na płótnie artysty.
„Malarz...” zmusza do zadumy, skupienia i powolnej kontemplacji. To boska uczta czytelnicza.
#AgaKUSIczyta
#alternatywne
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie...”, tfu, to nie tak, to nie o modlitwie mam pisać lecz o książce.
„Malarzu nasz, któryś jest w niebie” Dariusza Kunickiego, to niesamowita powieść osadzona współcześnie, acz – co dodaje smaczku literackiego – w teraźniejszość wkracza odległa przeszłość. Obok żywych pojawiają się ci, co umarli wieki temu. Nawet sam czarnoskóry Jezus. To...
2022-08-22
W tej powieści jest nastrój tajemnicy i jakiegoś zagadkowego "czegoś", co zasadza się w duszach kuracjuszy, w ciałach i chorobach też. Samo niebo często tworzy majaki i pacjenci nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie. Do tego popijanie (często gęsto) mocnej nalewki, która po jednym kieliszku (oczywiście dla kuraży i zdrowia) rozwiązywała języki, wpływała na odwagę i ... zwidy. Rano człowiek nie poznawał się z dnia poprzedniego, a częstokroć po 3 kieliszkach nie pamiętał nic. Ale - tak zalecali lekarze. Tu, w sanatorium, w miasteczku ściśniętym i zamkniętym z każdej strony górami, tu należało stosować zdrowy i uregulowany tryb życia, bo tylko ten dawał szansę (i wizje) na wyzdrowienie. Choć, jak się okazywało podczas wielu dysput, niektórzy byli tu od kilku miesięcy, niektórzy w przeciągu kilku ostatnich lat częstokroć wracali, inni (tych było najmniej) zjawiali się po raz pierwszy.
Leczymy się wraz z nimi.
nocą nasłuchujemy odgłosów ze strychu.
Wkraczamy w tajemnicze zgony...
Patrzymy na martwą kobietę leżącą na stole, na którym potem stawia się jadło...
Chodzimy wedle zaleceń na spacery...
i... odnajdujemy siebie - siebie samego.
Bo tu odradza się odwaga, jakaś szansa siebie. Tu, prócz standardowych zaleceń doktora jest i kuracja, która zlepia duszę i osobowością i ujawnia naszą prawdziwą naturę...
i do tego długie rozmowy na wiele tematów....
powieść świetna, jednak nie zachwycająca, czy powalająca na kolana.
czyta się wspaniale, jest ta nitka ciekawości, która sprawia, że nie odłożysz i nie przerwiesz, ale nic poza tym - choć koniec zaskakuje i daje do myślenia.
polecam
W tej powieści jest nastrój tajemnicy i jakiegoś zagadkowego "czegoś", co zasadza się w duszach kuracjuszy, w ciałach i chorobach też. Samo niebo często tworzy majaki i pacjenci nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie. Do tego popijanie (często gęsto) mocnej nalewki, która po jednym kieliszku (oczywiście dla kuraży i zdrowia) rozwiązywała języki, wpływała na odwagę i ......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-28
w tej powieści wiele jest - zacznę od razu, wprost, bez owijania w "literacką bawełnę" zwodząc niepotrzebnie - w tej powieści jest wiele niedociągnięć. Można wyczuć, że to debiut autorki, ale jakoś daje się jej szansę na poprawę. Jednak - nic z tego.
Pewnego dnia, a raczej wieczora, do domu nie wraca on. I, co dziwne, żona nie martwi się jego nieobecnością. Nie przychodzi na noc, rankiem też go nie ma, ale żona nic sobie z tego nie robi, znajduje jakieś pokrętne uzasadnienia, jednak - z czasem ujawnia, że pokłócili się i dlatego odłączyła się od niego i wróciła ze spaceru do domu, podczas gdy on kontynuował wędrówkę. Lecz na drugi dzień jego ciszą zainteresowała się siostra zguby. Zaczęła nachodzić żonę oskarżając ją nie tylko o przyczynę jego zniknięcia, ile o jego zamordowanie. Podstępem wtargnęła do jej domu, poszła do łazienki i tam widząc wszędzie krew potwierdza się w swoim przekonaniu (ponoć z uderzenia dłonią o kran - banalne w swej naiwności i głupocie, autorka mogła wymyślić coś innego, tym bardziej, że krew była wszędzie). Żona się tłumaczy, gubi się, plecie głupoty pogrążając się w beznadziei. Kłamie i łga - wie to i siostra i ty, czytelnik.
Oto dwie kobiety, każda w inny sposób spowinowacona z zaginionym. Dwie kobiety, które skaczą sobie do oczu i obwiniają się o ...morderstwo. Plują na siebie obelgami, obrzucają się domysłami trzymając się ich i próbując udowodnić swoją rację. Zresztą nie tylko one w książce bajdurzą o niczym i wiecznie te ich niedorzeczne oszczerstwa. Ta książka częstokroć przypomina mi niekończący się dialog dwóch kobiet, gdzie każda tkwi po swojej stronie "płota" i nie da się przekonać, co do innych faktów. Nie i koniec. Przy czym na niekorzyść żony wpływa pobyt w szpitalu psychiatrycznym - dla ratowania zdrowia psychicznego po rozwodzie, a nie z przyczyn diagnozy lekarskiej. Ale każda ma swoją rację i już.
Do tego policja. Ta to już kompletnie śmieszy. Ich pytania, brak działań, czy zdradzanie wszelkich szczegółów śledztwa postronnym kobietom (właśnie tym najbardziej podejrzanym), to już parodia . To ma być fachowość?
Autorka może miała fajny pomysł na powieść, ale kompletnie nie podołała tekstowi. Zastosowała fortel w postaci wzbudzenia w czytającym "niby" ciekawości, a mianowicie poszatkowała fabułę na bohaterów, czyli zamieściła krótkie rozdziały. Ale ... Ale to i tak nie pomogło.
Szkoda, bo to kryminał, który czytasz z rechotem.
w tej powieści wiele jest - zacznę od razu, wprost, bez owijania w "literacką bawełnę" zwodząc niepotrzebnie - w tej powieści jest wiele niedociągnięć. Można wyczuć, że to debiut autorki, ale jakoś daje się jej szansę na poprawę. Jednak - nic z tego.
Pewnego dnia, a raczej wieczora, do domu nie wraca on. I, co dziwne, żona nie martwi się jego nieobecnością. Nie przychodzi...
2022-06-18
Życie i to, co nas w nim spotyka, doświadcza, to co ono nam dosłownie – serwuje – zawsze jest po coś. Po co? Teraz próżno szukać odpowiedzi, tym bardziej logicznej. Znajdziemy ją, odczujemy, gdzieś, kiedyś w przyszłości. Bo odpowiedź prędzej, czy później znaleźć się musi, taki to mechanizm nakręca nasze życie. Czy na baterie, czy na koło młyńskie napędzane wodą – trudno wnikać, ale życie samo w sobie jest zagadką. Zagadką, której nikt do dziś nie rozwiązał. Ale w tym chyba tkwi piękno i … ciekawość.
I chyba w tym podejściu, a nawet pobocznych dywagacjach o ludzkim losie znajduję odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: O czym jest ta książka? O czym są „Tajemnice Białego Tygrysa”? I już wiem, o życiu. Takim ułożonym obrazie z klocków, które były rozsypane, ale wraz z kolejnymi czytanymi stronami zaczynają się układać w całość. I oto nagle, po lekturze łapiesz się za głowę – bo samodzielnie ułożyłeś wielki obraz pełen ludzi, strzałek i skarbu i mapy i co tam jeszcze jest. Cała fabuła to kalejdoskop miejsc, ludzi i ich szybkich reakcji. Jesteś oniemiał tym bogactwem, dosłownie nasycony. Bo tu wszystko jest idealnie zgrane, przemyślane i podane świetnym stylem pisania.
„Tajemnice Białego Tygrysa. Skarb Magnatów” prócz genialnie skonstruowanej fabuły posiada jeszcze wachlarz wszelkiego typu bohaterów. Pojawiają się, jest ich coraz więcej i więcej. Zawiązuje się wspólna intryga, ale i wspólny cel. każda z postaci pojawia się po coś. Każda uzupełnia historię, jak puzzel obrazek. I choć początkowo możesz odnieść wrażenie, że ktoś jest zbyteczną personą, to nic bardziej mylnego. Każdy z bohaterów coś wnosi, coś rozpracowuje, w czymś pomaga. Jak nie w rozwiązaniu tajemniczej zagadki skarbu Magnatów, to pomaga komuś z grupy. Liczy się wspólny cel (i uczciwe dojście do niego, co być może się uda – gdzie ludzi tłum, to wiadomo...) oraz współpraca (z tym, to różnie bywa).
A fabułę łapię tak szybko, że nawet nie wiem kiedy, a już jestem w połowie czytania.
Wchodzę w grę – do zdobycia skarb Magnatów. Jest o co walczyć. Jest o co SOLO walczyć - nie w grupie. Jeden zgarnie wszystko, grupa będzie dzieliła. Biznes ma się w głowie od urodzenia.
I oto ja, nowy poszukujący, staram się być o krok szybciej. A sam plan ma posmak kryminalny, więc każdy ma chrapkę na Skarb, bo choć nikt nie wie, czym ów skarb jest, to każdy go wręcz pożąda.
A wszystko zaczyna się tak... niewinnie. Oto siostra wraz ze świeżo poślubionym mężem zajeżdża pod blok siostry. Zapowiada się genialne spotkanie, ale gdy podchodzą do klatki nagle obok nich, z ogromnej wysokości ląduje człowiek. Ciało pada z impetem na asfalt, krew zaczyna powiększać czerwoną kałużę. Samobójstwo? Ktoś go wypchnął? A może przez drobną nieuwagę ta tragedia...?
I już mamy klimat powieści, która nie dość, że potwornie wciąga od pierwszej strony, to i szybko prowadzona porywa nas w wir. Po chwili sam stajesz się jednym z bohaterów. Szukasz, niuchasz gdzie można, łamiesz kody internetowe, grzebiesz we własnych domysłach, wyłapujesz każde słowo, jakie pada od podejrzanej według ciebie osoby. Ba, stajesz się takim osobistym detektywem-tropicielem, który ma ambicję odnalezienia i zdobycia skarbu. A konkurencja rośnie...
I całe mnóstwo pytań, na które szukasz odpowiedzi – czy policjanci są uczciwi? Co tu robi sztabka złota o wartości 150 tys. zł? A ten kod na niej? Co to do ciasnej Tygrysiej znaczy?
Otumaniony szybkim tempem nie masz czasu na złapanie oddechu. Zresztą, nawet go nie potrzebujesz.
Wpadłeś jak sztabka złota w ręce Patrycji... i to wcale nie jest pomyłka.
@wydawnictwopsychoskok
Życie i to, co nas w nim spotyka, doświadcza, to co ono nam dosłownie – serwuje – zawsze jest po coś. Po co? Teraz próżno szukać odpowiedzi, tym bardziej logicznej. Znajdziemy ją, odczujemy, gdzieś, kiedyś w przyszłości. Bo odpowiedź prędzej, czy później znaleźć się musi, taki to mechanizm nakręca nasze życie. Czy na baterie, czy na koło młyńskie napędzane wodą – trudno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-16
Wszystko jest po coś, albo mówiąc nieco inaczej, nic nie dzieje się z przypadku. Świat już chyba jest tak skonstruowany, że przypadki się przyciągają, zazębiają lub zmuszają do zaskakujących przemyśleń. Choćby przez sam fakt, że – odskakując nieco w bok – oglądałam wczoraj drugi odcinek dobrego serialu „Ozark” i padło zdanie „Rodzina jest jak firma”. A ja, odnosząc je do czytanego „Brutu”, dodaję „Rodzina jest jak firma. Rodzina jest jak więzienie – dobrze prosperujące więzienie”. Struktura, zamknięta grupa i ludzie ją tworzący.
A jest rok...
Jest rok 2035 i cały świat uległ załamaniu, destrukcji i zmianie. Kompletnemu rozbiciu i stworzeniu,a raczej uformowaniu go na nowo. Władzę nad nim przejęły dwie potęgi, czyli Zjednoczony Naród Obu Ameryk oraz Zjednoczona Eurounia. Stare prawo uchylono i powstało nowe, ujednolicono waluty, a także zdelegalizowano pojęcie narodowości. Wprowadzono silny terror, by nikt nie zakłócał nowego porządku. Ludzi odarto z tożsamości, rasy i kultury, przypisując ich do jednej z trzech kategorii i degradując do numeru – nowej formy identyfikacji człowieka. Taki numer dostaje Kurtis Schaft, którego oskarżono o pobicie Joachima Rothmasena, syna ważnego polityka i który trafia do Szkoły Resocjalizacyjnej na trzy lata – na trzy lata resocjalizacji. Tu można się śmiać, bo wiemy jak się ma resocjalizacja w tego typu placówkach. Nic z tych planów i założeń nie wychodzi, ale stanowi świetny kamuflaż bezładu jaki tu panuje. Kurtis dostaje numer i nowe dane osobowe. Tu staje się kimś nowym, nabytkiem, jest śmieciem, który musi o siebie walczyć, wchodzić w układy i wykazywać się stałą kontrolą zarówno siebie, jak ii pomieszczeń, czy współosadzonych. Czujność, siła, przebiegłość – bez tego nie ma życia. Tu nie ma zasad, nie ma reguł, prawa, czy szacunku. Jest tylko jedna zasada – nie możesz nikogo zabić. Ot proste. Ale nikt nie powiedział, że nie możesz go pobić do nieprzytomności, skopać nerki, terroryzować z grupą sobie podległych ziomków i bawić się ofiarą, jak pluszowym misiem. Kurtis, vel Drama, już na dzień dobry zostaje napadnięty, dlatego nie garnie się do towarzystwa. Taką ma też naturę. Stroni od ludzi, od ich fałszu i od ich śliskich zachowań. Jednak w systemy trzeba się wkomponować. Albo żyjesz i masz spokój, albo tracisz zdrowie i szacunek do samego siebie. Tu nic nie przewidzisz, przed niczym się nie ustrzeżesz. Kurtis przynależy do jednostki numer jeden – nie cieszącej się dobrą reputacją. Tu skończę zarys fabuły, który nijak się ma do opisu książkowego z tylnej okładki.
„Brut” Bartosza Hajnowskiego to niesamowita, oszałamiająca wręcz powieść z gatunku fantastyki. „Brut” jest konglomeratem psychologii, obyczajowości i abstrakcji. Hipotetyczny świat nakreślony przez nieograniczoną niczym wyobraźnię autora w wielu aspektach znajdzie punkty styczne z rzeczywistością naszego, 2022 roku. To osadzona w zamkniętej przestrzeni Szkoły Resocjalizacyjnej książka, którą pochłaniasz buzując ciekawością i kipiąc od emocji. „Brut” zaskakuje, pasjonuje w niewytłumaczalny sposób i trzyma czytelnika w czujności. To majstersztyk literacki. To inny świat, inny wymiar, a jednocześnie znane nam „człowiecze” poletko. Okazuje się, że człowiek gdziekolwiek by nie osiadł, zawsze jest sobą, bo – co jest odwieczną prawdą – człowiek wszędzie zabiera swój wewnętrzny bagaż osobowości.
Bartosz Hajnowski jest dla mnie kreatorem genialnie skonstruowanej, precyzyjnie przemyślanej i poprowadzonej literacko książki, która otumania w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wywołuje zadumę, ale i konsternację. Zmusza do rozmów i niekończących się dyskusji. Ta powieść wymaga wręcz podniesienia do rangi najważniejszej w swoim gatunku.
To perełka, którą śmiało umieściłabym na liście OBOWIĄZKOWYCH LEKTUR szkolnych.
„BRUT” to fantastyczny klejnot rynku wydawniczego, bez dwóch zdań. Tak dobrych powieści polskich autorów – i to z gatunku science fiction! - winno być znacznie, znacznie więcej. Inteligentne książki przyciągają inteligentnych ludzi. Budzą często analityka w kimś, kto się tego po sobie nie spodziewał. Takie książki magnetyzują swoją treścią i głębią. Stawiam Bartosza Hajnowskiego na podeście mówiąc, że jest perłą pośród posuchy i śmieci wydawniczych. To szlachetnie oszlifowany szafir o niesamowitej wręcz wartości, to ewenement nie mający konkurencji.
To moja książka jedyna w swoim rodzaju.
@sztukater ocena 6/6
Wszystko jest po coś, albo mówiąc nieco inaczej, nic nie dzieje się z przypadku. Świat już chyba jest tak skonstruowany, że przypadki się przyciągają, zazębiają lub zmuszają do zaskakujących przemyśleń. Choćby przez sam fakt, że – odskakując nieco w bok – oglądałam wczoraj drugi odcinek dobrego serialu „Ozark” i padło zdanie „Rodzina jest jak firma”. A ja, odnosząc je do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-08
2022-01-17
"Ostatnie piętro" to znakomity thriller psychologiczny z delikatną nutą dramatu i psychologii. Nie ma tu przelewu krwi i brutalności, czy tajemniczych osób zapychających fabułę i jednocześnie nic do niej nie wnoszących. Tu jest walka pogrążonej w desperackiej chęci zemsty matki z mordercą jej syna. Ellen zmaga się z wieloma sprzecznymi uczuciami. Złość szarpie ją od środka, staje często wybuchowa i niegrzeczna, zwłaszcza, gdy okazuje się, że została oszukana przez bliskich. Wprowadzona w błąd przez najbliższe sobie osoby. Nie potrafi poradzić sobie z obsesją, która do niej powróciła - teraz jakby ze zdwojoną siłą, zwłaszcza od momentu, gdy ponownie zobaczyła ŻYWEGO Kierana. Kierana, który... powinien być martwy od dwóch lat.
Psychologiczne potyczki są wyśmienite i zagadkowe. Autorka bawi się naszymi emocjami na najwyższym poziomie wtajemniczenia. Tę lekturę się chłonie bez opamiętania, bez chwili wytchnienia, nie można się zatrzymać i odpocząć. Fabuła rozbita na poszczególnych bohaterów sprzyja ciekawości, jaka w nas narasta, narasta i buzuje wprost. Zżera. Niepewność doprowadza do szału, bo ciagle chcesz być o krok z przodu. Chcesz nać prawdę, choć wydaje ci się, że jest oczywista.
Jak długo można walczyć z takimi emocjami? Do zaskakującego i nieoczekiwanego finału nie wiesz, nie masz pewności... Coś ci umyka.
Ostatnie Piętro -to jedna z lepszych powieści, jakie się ukazały na rynku wydawniczym. Jest mania matki, która straciła syna,. Jest wachlarz emocji, milion zwrotów akcji i wieczna zagadkowość wisząca jak draperia nad stronami powieści.
"Ostatnie piętro" to znakomity thriller psychologiczny z delikatną nutą dramatu i psychologii. Nie ma tu przelewu krwi i brutalności, czy tajemniczych osób zapychających fabułę i jednocześnie nic do niej nie wnoszących. Tu jest walka pogrążonej w desperackiej chęci zemsty matki z mordercą jej syna. Ellen zmaga się z wieloma sprzecznymi uczuciami. Złość szarpie ją od środka,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-27
Zawsze podziwiam tych, którzy piszą fantastykę. Z wielu względów. Jednym z podstawowych jest wcześniejsze skrupulatne rozpisanie i przemyślenie fabuły, by każda część łączyła się ze sobą w jakiś – w miarę spójny – sposób. Do tego obowiązkiem staje się stworzenie, wykreowanie wielu bohaterów, bo fantastyka, jako gatunek literacki, wymusza taki obrót pisania. Dodam - barwnych bohaterów, którzy nie dość, że coś zasadniczego wniosą w treść książki, to jednocześnie porwą czytelników. A po trzecie, co znamienite – wyobraźnia autora i nieograniczona niczym fantazja, które są kluczowe w tego typu powieściach. Dlatego te wszystkie części „składowe” muszą ze sobą współgrać, by złożyć się na dobrą, książkową całość. Trudne? Tak. Ale to wszystko dostajemy podczas lektury „Uczta Nekromanty. Plagi” i pierwszego tomu serii.
Zwiastunem Zmiany nazwany zostaje moment narodzin wyjątkowego chłopca o imieniu Norgal. Chłopca-Nekromanty, który posiada więcej zdolności, aniżeli można przypuszczać. Nawet jego Mistrz Rothgar, który uczy go "fachu", nie ma tego świadomości. Aż pewnego razu krnąbrny uczeń znajduje na barce pogrzebowej ciało niezwykle pięknej kobiety.
Ta powieść ciągle zdobywa sobie czytelników. Obecnie doczekała się drugiego wydania w nowym wydawnictwie HM i w nowej szacie graficznej, co ma skłonić do sięgnięcia po nią. Co ważne, przyciąga uwagę każdego. Moją też. Lecz, jak zauważyłam, niewiele osób ocenia ją w formie dłuższych opinii. Próżno szukać wyczerpujących recenzji po jej lekturze. Nie chciałabym tym samym wydłużać mojej zdradzając szczegółowo o fabule. Niech zostanie tajemnicą, tajemnicą, którą zechcecie poznać.
„Uczeń Nekromanty” to powieść na styku literackiego fantasy, science fiction i horroru. Powieści, która fascynuje swoim klimatem, złożonością fabuły, wymową, jak i autentycznie mroczną naturą. W końcu – co muszę nadmienić – powstawała przez osiem długich lat. Monument wymaga czasu, ale... W nasze ręce trafia powieść dopracowana w każdym szczególe z rozbudowanym na wiele pobocznych wątków tekstem. Jet to bowiem obszerna opowieść o ludziach - nekromantach, cenie, którą muszą ponieść za swoje niezwykłe umiejętności oraz o świecie, w którym dominują zło, przemoc i podłość. I choć próżno szukać tu piękna, to jednak historia ma w sobie coś niezwykłego i wyjątkowego. Tą wyjątkowość zauważam choćby w fakcie, że wszystkie strony wypełnione są akcją, intrygami, emocjami oraz przemocą wobec niewinnych, gwałtami oraz zabijaniem. Do tego wszystko jest tu ze sobą w pewien literacki sposób połączone, sensowne. Jest mroczny i ciekawie zarysowany klimatu. Są dobrze nakreśleni bohaterowie, jak choćby Norgal, czy Rothgar, którzy – mimo to – nie zachęcają do identyfikacji, czy personalizacji. Tu bowiem próżno szukać niewinnych i prawych, nie ma nikogo z kim można by się utożsamić, co nie zmienia faktu, że powieść trzymasz w dłoniach do końca. Wykreowany tu świat rodem z baśni fantasy oraz realistycznej opowieści historycznej gdzie mamy chorą religię, politykę i magię oraz rozmaite nacje, jak choćby elfy, krasnale, orki, czy ludzi, to wszystko magnetyzuje. Tym samym szybko nadmienię, że ta książka nie jest dla każdego. Jest pełna brutalności i braku poszanowania dla drugiego. Jest odrażająca w niektórych momentach, wielu odrzuci ją z niesmakiem i oburzeniem. Jednak przy wiernym i wytrwałym odbiorcy znajdzie swoje uznanie. Tego jestem pewna.
Ów mrok powieściowy mnie, jako mola książkowego, bardzo pochłonął. Weszłam w inny klimat, zły – niemniej jednak pociągający. A do tego ciekawość ciągle była i jest, bo w końcu drugi tom czeka. Ale sięgnę po niego wówczas, gdy emocje zaserwowane przez „Plagę” nieco osłabną.
Zawsze podziwiam tych, którzy piszą fantastykę. Z wielu względów. Jednym z podstawowych jest wcześniejsze skrupulatne rozpisanie i przemyślenie fabuły, by każda część łączyła się ze sobą w jakiś – w miarę spójny – sposób. Do tego obowiązkiem staje się stworzenie, wykreowanie wielu bohaterów, bo fantastyka, jako gatunek literacki, wymusza taki obrót pisania. Dodam - barwnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-05
jaki jest ten kryminał?
odpowiem może pokrętnie, może niedorzecznie, ale...
jest ARCY-INTELIGENTNY
dlaczego?
Czytasz i czujesz, nabierasz wręcz pewności, że autorka musiała się do pisania bardzo przygotować - rozrysowała całą strukturę, rozpisała fabułę z każdym detalem, zbudowała wyrazistych bohaterów o specyficznych osobowościach i dążeniach... Skonstruowała niemalże architektoniczną fabułę w iście profesjonalnym stylu.
W tym thrillerze bowiem wszystko do siebie pasuje i z sobą współgra - to idealnie skomponowany utwór rozpisany na poszczególne strony, rozdziały i dni. Mamy samobójstwo, które samobójstwem nie jest - ale kto w takim razie za nim stoi? Dlaczego? Z dachu spada w końcu młoda dziewczyna, nafaszerowana prochami, której zycie dopiero się zaczęło... Podejrzenie pada na chłopaka, na Alexa, z którym przebywała. Wiele jednak nie pasuje do niego, do jego rysu mordercy. Wiele poszlak wodzi policję za nos i zwodzi na manowce, gdy prawdziwy zabójca sieje strach ...
Alex to reporter, który po powrocie do codzienności zmaga się ze stresem powojennym, z traumą, z którą nie umie sobie sam poradzić, a którą wypiera z siebie. Udaje twardego, podczas gdy taki nie jest. Lecz prawie każdy z bohaterów "Jednego małego poświęcenia" nie jest tym, za kogo go inni biorą. Dualizm się pojawia nie jeden raz... I to sprawia, że czytanie stanowi niesamowitą frajdę.
Niebywała. Dobrze skrojona, pierwszorzędnie napisana i co najważniejsze - bardzo ciekawa. Od początku do samego końca.
Jestem pełna zachwytów.
dziękuję MUZA
jaki jest ten kryminał?
odpowiem może pokrętnie, może niedorzecznie, ale...
jest ARCY-INTELIGENTNY
dlaczego?
Czytasz i czujesz, nabierasz wręcz pewności, że autorka musiała się do pisania bardzo przygotować - rozrysowała całą strukturę, rozpisała fabułę z każdym detalem, zbudowała wyrazistych bohaterów o specyficznych osobowościach i dążeniach... Skonstruowała niemalże...
2021-10-28
Gdy ksiązka opatrzona jest wytłuszczonym drukiem napisem DEBIUT POWIEŚCIOWY, to człowiek nigdy nie wie, czego się spodziewać. Czy super odkrycia, czy dennej publikacji, która zjadła i naszą gotówkę i porwała nasz czas. Nie inaczej podchodziłam do "W cieniu terapeutki" Anny Krystaszek. I co się okazało?
Wyszło, że to bardzo dobra powieść. Wciągająca, świetnie skonstruowana, dobrze napisana książka. Nadmienię od razu, że zaskakuje wysokim poziomem - i to debiutantki! Jestem nie dość, że pełna emocji po zakończeniu czytania, to i pełna podziwu, bo polscy pisarze - według mnie - do marnych w większości należą. A tu - voila, super powieść.
Rozdziały są podzielone na tytułowe imiona postaci. I to jest chyba haczyk, który skrzętnie, acz skutecznie działa - trudno się oderwać, bo ciekawość po prostu rządzi. Czytam, nagle koniec, ale jest następny wątek, następne rozgryzanie sprawy oczami innego bohatera. Może coś się wyjaśni? Może coś obróci tok wydarzeń? To taki zabieg wielce skuteczny i pochłaniający czytelnika bez reszty.
Świetnie prowadzona akcja, zazębianie się faktów, rozpisanie cech i osobowości poszczególnych osób. Same plusy - tak, plusy, które warto podkreślać i o których warto pisać podczas oceny tej książki, bo takiej ksiązki polskiej pisarki już dawno nie czytałam. Tym bardziej, że wysoki poziom, jaki sobie narzuciła pani Krystaszek utrzymuj się od początku do ostatniej strony. Nie odłożysz tej książki, póki nie dobijesz do "portu", do końca. Zaskoczą cię watki, osoby, okoliczności i nawet....złapiesz się na tym, że musisz swoje domysły zweryfikować raz jeszcze.
Bardzo dobry debiut.
Czekam na następne książki pani Anny.
Gdy ksiązka opatrzona jest wytłuszczonym drukiem napisem DEBIUT POWIEŚCIOWY, to człowiek nigdy nie wie, czego się spodziewać. Czy super odkrycia, czy dennej publikacji, która zjadła i naszą gotówkę i porwała nasz czas. Nie inaczej podchodziłam do "W cieniu terapeutki" Anny Krystaszek. I co się okazało?
Wyszło, że to bardzo dobra powieść. Wciągająca, świetnie skonstruowana,...
2021-10-19
Czy lektura „Króla” wnosi coś w życie czytelnika? Ba, czy wnosi cokolwiek w moje życie? Odpowiedź na drugie pytanie znam, stąd i moje mniemanie, że tym sposobem odpowiem i na pierwsze. Nic. Czas. Jaki poświęciłam książce Szczepana Twardocha był czasem straconym, wręcz bezpowrotnie zmarnowanym. Czasem, którym mogłam poświęcić na inną lekturę, dodam akcentując – inną lepszą od tej. Autor zbudował klimat powojennej Warszawy, co stanowi wielki plus tej powieści, klimat niemal plastyczny, lecz na tym owe plusy się kończą. Dominują minusy, mój niesmak i moje wielkie rozczarowanie.
Szczepan Twardoch, autor, stał się sławny kilka lat temu. Pokazywał się wszędzie, udzielał wywiadów, reklamował książki własnego pióra oraz manifestował swoim wizerunkiem – intelektualnego przystojniaka dbającego o każdy detal zarówno w pisanych powieściach, jak i starannej prezencji samego siebie. Dobry gust to podstawa, brzmi za pewne jego motto. Dla mnie ktoś taki pazurami walczy o byt i sławę, bo powieści jego pióra same się nie wybijają. Nie mają szans. Jemu się co prawda udało, o czym świadczy zdobyty status jednego z najlepszych pisarzy naszego polskiego poletka literackiego oraz zdobyte nagrody czytelnicze, ale i tym też można wiele zarzucić.
„Król” jest osadzony w tematyce żydowskiego półświatka, gangsterskiego podziemia (choć czasem ów żydowski klimat przeplata się z chrześcijaństwem, z jidysz, antysemityzmem, czy syjonizmem) i amatorowi trudno połapać się w tych mieszankach powieści. W tym całym miszmaszu, gdzie rządzą narkotyki, leje się wódka, prostytutki ulegają, a twoje miejsce w knajpie jest święte i nienaruszalne przez innego klienta. Kobiety są głupie, bite przez mężów w czterech ścianach własnych mieszkań, poniżane. Warszawa u Twardocha jest – bez owijania w ładne słowa – śmierdzącym silosem, kompostem społeczników. Nasza stolica spowita jest dusznym dymem tytoniowym, a korytami rzek płynie majona wódka. Brak poczucia własnej wartości, brak szacunku względem siebie, nie wspominając już o szacunku wobec innych. Tu wartość ma jedynie chwila obecna i zysk, najlepiej wymierny. Nic więcej. Byleby być na wierzchu. A że poleje się krew? Że będą ofiary? A czy to pierwszy raz? Wszystko kosztuje i wedle biblijnego przesłania, „coś za coś”.
Ta książka jest obleśna.
Sięgnęłam po nią tylko i wyłącznie z konieczności. Nie ukrywam – czekałam na petardę wyjątkowości. Wiele recenzji rozpływa się w anielskich zachwytach, a Twardoch jawi się w nich jako niebanalny pisarz, wyjątkowy wręcz, pisarz z wysokiej półki. Tak podeszłam do „Króla” i tak założyłam, że to będzie wyśmienita lektura. I co? Z mozołem dobiłam do sto pięćdziesiątej strony i poddałam się. Padłam na ring bokserski otumaniona szybkimi prawymi sierpowymi. I choć początek „Króla” mnie wkręcił, ba, wręcz bardzo zainteresował i udzielała mi się atmosfera sportowej ekscytacji walką na ringu. I choć poczułam się jak kibic siedzący obok Mosze Bernsztajna, późniejszego Mojżesza Inbara, patrzyłam na walczącego Jakuba Szapiro, mordercę na zlecenie, a kątem oka zerkałam na Kumę Kapicę, tak po setnej stronie straciłam cały entuzjazm. Gubiłam wątki, myliłam nowe postacie, stare zresztą też, bo pojawiają się inne ich imiona, nazwiska, czy pseudonimy. Nie łapiesz już ich przeszłości i wzajemnych korelacji. Żonglerka autora nijak ma się dla czytelnika, który nie zna żydowskiego półświatka powojennej Warszawy. Do tego wiecznie bicie, alkohol, poniżanie i mamona. I walka o władzę, o bycie Królem nawet we własnym domu.
Czy lektura „Króla” wnosi coś w życie czytelnika? Ba, czy wnosi cokolwiek w moje życie? Odpowiedź na drugie pytanie znam, stąd i moje mniemanie, że tym sposobem odpowiem i na pierwsze. Nic. Czas. Jaki poświęciłam książce Szczepana Twardocha był czasem straconym, wręcz bezpowrotnie zmarnowanym. Czasem, którym mogłam poświęcić na inną lekturę, dodam akcentując – inną lepszą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-07
Każdy debiut mógłby być tak dobry, tak trafiony i tak świetnie skonstruowany, jak ten. To moje marzenie czytelnicze o czym muszę napisać koniecznie już na samym wstępie. Debiut, który w jakiś magiczny i niewytłumaczalny sposób wciąga i trzyma, do końca, dla każdego - dlatego nie rozumie opisu z obwoluty: "Powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, nie tylko dla kobiet." Nie tylko dla kobiet? Oczywiście, że dla WSZYSTKICH! Dla wszystkich bez wyjątku.
Nie chcę wnikać w fabułę, a skupić się na własnych odczuciach, bo recenzja to w końcu moja ocena. "Trzy trupy" Małgosi Podstawnej są niebywałą powieścią. Skromna okładka, która chyba tym bardziej ciekawi i kusi niż kolorowa rycina. Ofiary są, policja katowicka działa, śledztwo, a nawet kilka się toczy. Autorka, co wyczuwam, przed pisaniem stworzyła sobie cały plan powieści. Rozpisała wątki, postaci, ich zależności oraz skutki działań. Wszystko tu ma swoje miejsce i czas i wszystko jest potrzebne. Nie ma stron zapchanych niepotrzebnymi dialogami, wątkami, czy scenami nic nie wnoszącymi do treści. Wszystko jest spójne, zwarte i ... dobre. Do tego świetny język, styl pisania i szybkość myśli. Perfekcyjny dobór słów i jakaś swoboda pisania, co przekłada się na swobodę czytania, acz czytania uważnego. Ta książka to nie czytadło na zapchanie czasu, czy na wypełnienie nudy. "Trzy trupy" rozpędzają nudę i zabierają ci czas, kiedy się tego nawet nie spodziewasz. Bierzesz ją do ręki i czas nie ma znaczenia, przepadasz całkowicie. Cichnie tykanie sekundnika, który wcześniej do ciebie dochodził, a czas nie istnieje. Ty zresztą też. Szybko bowiem personifikujesz się z Aśką, choć w pewnym momencie czujesz się, jak Aldona, albo znowu odkrywasz, że jesteś mężem Joaśki, który czeka na żonę do północy.
Bardzo plastyczne postaci, duża wiedza autorki, świetny język i prowadzenie fabuły - to wszystko sprawia, że ów debiut jest bardzo dobry. Powiem nawet - świetny. Dosłownie jest świetny. Pani Małgośka dała tym samym dowód, że i w Polsce czasem można trafić na świetny debiut naturszczyka. I chwała jej za to. Bo książka jest super i już od stoi w mojej prywatnej biblioteczce. Jestem też uśmiechniętą właścicielką autografu autorki oraz życzeń - czy można wymarzyć sobie więcej?
Dziękuję za egzemplarz nakanapie.pl
Każdy debiut mógłby być tak dobry, tak trafiony i tak świetnie skonstruowany, jak ten. To moje marzenie czytelnicze o czym muszę napisać koniecznie już na samym wstępie. Debiut, który w jakiś magiczny i niewytłumaczalny sposób wciąga i trzyma, do końca, dla każdego - dlatego nie rozumie opisu z obwoluty: "Powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, nie tylko dla kobiet."...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-24
Niektóre książki każą na siebie czekać, inne same pchają się rąk – skąd ja to znam? Książki czekają, stosy rosną w górę, wszystko chce się przeczytać i to szybko, ale ten czas i tylko dwadzieścia cztery godziny. A kiedy spać? Kiedy pracować? Kiedy szara codzienność? Często też okazuje się, że to czekanie działa na korzyść – i moją i książek. Bo oto nagle biorę powieść, zaczynam czytać i okazuje się, że moja obecna fascynacja jakimś tematem staje się tym, o czym jest fabuła owej książki. Że świat, którym się obecnie zachwycam w jakiś sposób staje się i moim światem. Tak się stało z „Czasem ognia i żelaza” Bjorna Andreasa Bull-Hansena i klimatem surowej północy oraz ludu Wikingów. Ale po kolei.
Oto dwunastoletni Torstein staje się świadkiem zamordowania ukochanego ojca przez tyranów i najeźdźców, którzy palą domy, zabijają, porywają ludzi na handel, gwałcą kobiety, które jeszcze żyją. Brutalny świat wkracza do wioski i Torstein musi się z nim pogodzić i stać się dorosłym. Ich natarcie zakończyło dzieciństwo chłopca, sprawiło, że został sierotą. Trafia do niewoli, a po handlowych zatargach zostaje kupiony przez starszego mężczyznę. U niego uczy się robić łuki oraz budować łodzie lecz nawet praca nie jest w stanie zablokować natrętnych myśli o ucieczce. Wolność – przecież człowiek winien być wolny, myśli chłopak. I chyba los go słucha, bo i ta wioska, podobnie jak jego rodzinna, zostaje napadnięta i całkowicie zniszczona. Lecz tym razem udaje mu się przeżyć. Zabiera cały dobytek starca, który go utrzymywał i rusza na poszukiwania lepszego życia dla siebie. Rusza też na poszukiwania swojego starszego brata, o którym słuch zaginął.
To tylko zarys fabuły „Jomswikinga”, zarys, który ma być jedynie zachęcającą bazą wyjściową. Bazą, która zachęci do zaczytania się, dosłownie, gdyż powieść Bjorna Andreasa Bull-Hansena nie pozwala się od siebie oderwać. To gawęda, która żyje w tobie i staje się twoim nieodłącznym towarzyszem, wnika w myśli. Czytasz bowiem z fascynacją i ciekawością, z wypiekami na twarzy. I choć to kraj zimny i surowy, to czujesz gorąco emocji, jakie się w tobie kołtunią. To powieść napisana niezwykle barwnym językiem, który świetnie się czyta, i który szybko wprowadza zarówno w klimat Wikingów, jak i serce głównego bohatera, Torsteina. Ta pięknie wydana saga to też zbiór faktów historycznych, pełen legend, wierzeń i przepowiedni północy. Poznamy też ich zwyczaje, tradycję, czy obrzędy. Tu fikcja miesza się z autentycznymi wydarzeniami historycznymi. Wszystko jednak zostało tak sprawnie splecione, że czytasz i chłoniesz. Chłoniesz tomiszcze, które z początku wydawało się „książkową cegłą” bez końca, by w rezultacie okazać się szybko kartkującym magnesem. Autor bierze nas na wędrówkę niespiesznym, miarowym rytmem, stylem i językiem, które czasem stają się nader brutalne. Dlaczego? Bo świat Wikingów rządzi się swoimi prawami, które nie zawsze idą w parze z uczciwym sumieniem i łagodnością charakteru. Lecz to mnie w jakiś sposób fascynuje, ta mieszanka dobra z okrutnością, pociąga nawet. I śmiem przypuszczać, że i innych porwie, bo warto. Ta saga to magia literacka w twardych okładkach. Nie lada gratka dla fanów krain północy. Niezaprzeczalna perła, która powinna zamieszkać w niejednej domowej biblioteczce. W mojej „JOMSWIKING. Czas ognia i żelaza” Bjørna Andreasa Bull-Hansena zadomowił się na dobre.
dziękuję sztukater
Niektóre książki każą na siebie czekać, inne same pchają się rąk – skąd ja to znam? Książki czekają, stosy rosną w górę, wszystko chce się przeczytać i to szybko, ale ten czas i tylko dwadzieścia cztery godziny. A kiedy spać? Kiedy pracować? Kiedy szara codzienność? Często też okazuje się, że to czekanie działa na korzyść – i moją i książek. Bo oto nagle biorę powieść,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pamiętam moment, gdy sięgnęłam po pierwszy tom. Chciałam jakoś wejść w treść tego monumentalnego dzieła, bo skoro każdy wyraża się o serii w superlatywach i porównuje do trylogii „Władcy Pierścienia”, to chyba coś tu musi być. Postanowiłam odkryć to coś. A skutek był taki, że jak już wsadziłam nos to przepadłam. Pochłonęły mnie strony powieści i fabuła i plastyczność języka i tak do samego końca.
„Pomruki burzy” to już dwunasty tom, który - co stwierdzam z wielką przykrością – został wydany po śmierci autora, Roberta Jordana. I choć pozostawił rękopisy, które zamykają cykl Koła Czasu, którym żył i który tworzył przez lata, tak powieść ma już dwóch autorów. Brandon Sanderson, nazwisko znane z powieści fantasy, dopracował treść i... I wyszło świetnie. Sanderson od dziecka pasjonował się tymi tomiszczami, a i sam jest pierwszorzędnym pisarzem nurtu fantastyki, co – jak się okazało – idealnie do siebie pasuje.
Czytam i zachwycam się kolorami. Są tu barwy z największej palety świata o mieniącej się strukturze. Idealne opisy szczegółów każdych miejsc, strojów, czy krajobrazu rozciągającego się z okien zamków. To, co stworzył Jordan przypomina najlepiej namalowany obraz mistrza pędzla. Pędzla, ale i pióra, bo jego lekkość pisania oraz wyobraźnia w połączeniu z powyższym daje niebanalny efekt piękna. To saga wielu pokoleń, wielu wojen i śmierci. Saga, w której dochodzi do rozlewu krwi, do wielu ofiar i do łez tęsknoty za tymi, których nie ma. Do tego plastyczność. Drobiazgowość. Świat, w którym przebywam podczas przerzucania w amoku stron, został stworzony w sposób nieporównywalny do innego dzieła. Jest wprost idealny. Czujesz się jak w tętniącym wymiarze czegoś innego, czegoś, czego nie potrafisz ująć w słowa, bo te nie wyrażą tego, co czujesz i co widzisz. I tego, co sobie wyobrażasz. Koło Czasu to kreatywnie i pomysłowo stworzony świat, który zaprasza i kusi wprost. Dla wielu czytelników to perełką z działu fantasy.
Pęka Świat, odżywiają proroctwa, wraca Zło, by zniszczyć świat i uformować go na swój sposób. Zło, czyli Czarny (nazywany też Ba`alzamon lub Shai`tan) to ktoś, kto nie liczy się z ofiarami, ani stratami we własnych szeregach. W moich oczach jawi się, jako desperat i bezduszny tyran. Al od zawsze zło walczyło z Dobrem, Ciemność z Jasnością. Tu jest podobnie, choć szkoda, że owa walka pochłania tak wiele osób. Do tego każdy staje się wrogiem każdego. Knuje się nawet wobec bliskich, a tym, którzy sobie ufali, nagle owa ufność przeszkadza. Wszędzie czuć zakłamanie i podstęp. Niektórzy obawiają się otrucia, inni wystawienia na nieuchronną śmierć. Odnosisz wrażenie, że brutalność rusza wskazówkami Koła Czasu. Czytając niejednokrotnie odnosisz wrażenie, że skrywasz się w zamkach poza filarami, podsłuchujesz, ale i zważasz na wrogów, bo Zło jest wszędzie, nawet w oczach tych, którzy jeszcze wczoraj byli towarzyszami walk.
Uważaj, wołają skały. Chowaj głowę, skrywaj serce. Nawet las nie daje schronienia. Uważaj, kraczą ptaki. Bądź czujny. Bez taktyki można zginąć.
Porywa cię fabuła jednak, przyznam szczerze, czasem ilość postaci i ich wzajemne relacje nastręczały mi trudności. Nie obyło się bez notatek gdzieś na boku tym bardziej, że każdy z bohaterów wnosi istotny wkład w tę historię. Tu każdy jest po coś, a jeśli okazuje się być bezużytecznym ginie prędzej, czy później. Jednak moje mozoły zostają nagrodzone smakowitą ucztą literacką.
To fantasty z wysokiej półki.
#agaKUSIczyta
Pamiętam moment, gdy sięgnęłam po pierwszy tom. Chciałam jakoś wejść w treść tego monumentalnego dzieła, bo skoro każdy wyraża się o serii w superlatywach i porównuje do trylogii „Władcy Pierścienia”, to chyba coś tu musi być. Postanowiłam odkryć to coś. A skutek był taki, że jak już wsadziłam nos to przepadłam. Pochłonęły mnie strony powieści i fabuła i plastyczność języka...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to